Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

P_aul

Sesja Planescape

Polecane posty

Karczmarz z uśmiechem patrzył na rosnący stos torusów. Przez jakiś czas rozważał pobieranie opłat za wstęp na występy bajarza, ale uznał, że w ten sposób mógłby zniechęcić część klientów, a zarabia dość sprzedając trunki. Poprzedniego wieczoru bajarz pozostawił widzów w niepewności, przerywając historię w niezwykle interesującym momencie. Dziś chętnych do wysłuchania dalszego ciągu było tak wielu, że trzeba było usunąć kilka stołów. Różne istoty siedziały na podłodze lub przyniesionych przez siebie krzesłach.

Bajarz siedział na swoim miejscu zapatrzony gdzieś w dal. Rozmyślał nad możliwościami. To zabawne, jak inaczej mogła potoczyć się historia, którą opowiadał swym słuchaczom. Teraz, po wielu latach, gdy znał nie tylko jej zakończenie, ale też dowiedział się wielu faktów, o których wtedy nie miał pojęcia rozumiał doskonale jak niewiele brakowało. Jeden uczynek, jedno słowo, jeden gest we właściwym miejscu, we właściwym czasie. Z zamyślenia nie wyrwał go hałas, ale raczej jego brak. Karczma, w której dotąd było gwarno zaczęła milknąć. Nastała ta godzina.

- Witajcie, moi drodzy - powiedział bajarz i zgodnie z tradycją odpowiedział mu chór głosów.

- Drogi bajarzu, czy zechciał byś dziś przerwać swą opowieść w nieco mniej dramatycznym momencie? Muszę przyznać, że oczekiwanie na ciąg dalszy wywołało u mnie silne zniecierpliwienie, którego nie mogłem pozbyć się przez cały dzień - wyznał rakshasa.

- Musisz mi wybaczyć przyjacielu, ale każda historia ma swój rytm, który jakoś nigdy nie chce zgrać się z rytmem życia. To o czym dotąd opowiedziałem czasem trwało wiele lat za czasem zaledwie kilka minut, a zajęło mi cztery wieczory. Żeby jednak nie trzymać was dłużej w niepewności bezzwłocznie będę kontynuował opowieść.

Z tymi słowami stworzył swoją iluzję, która znów przedstawiła sceny o których opowiadał.

- Nie zacznę jednak tam, gdzie wczoraj skończyłem, choć zdradzę, że Fiaene nie miała ochoty robić sobie więcej wrogów. O tym jednak za chwilę. W tym samym czasie bowiem nie daleko od miejsca gdzie trwał pojedynek na stosie starych skrzyń siedział szary kot. Z niejakim znudzeniem obserwował wydarzenia na nocnym niebie. W pobliżu leżały zwłoki trzech istot, które uznały, że kocie mięso też nadaje się do jedzenia. Kot nie znalazł się w tym miejscu przypadkiem, mimo że lubił zostawiać niektóre rzeczy losowi. Czekał cierpliwie na elfkę, która wkrótce powinna wydostać się z zamieszania i tędy uciekać. Jak możecie się domyślać nie był to zwyczajny kot, co więcej pracował dla kogoś potężniejszego. Z drugiej strony kto z nas nie pracuje dla kogoś potężniejszego?

- Dla kogo? - wyrwało się komuś w dalszym rzędzie.

- Ach, jeszcze nie czas by to wyjawić - uśmiechnął się bajarz. - Zapamiętajcie jednak tego kota, moi drodzy, bo on wie wszystko o Uniwersalnym Kluczu. Co więcej to właśnie za jego sprawą każda z Frakcji oraz kilka organizacji i innych sił dowiedziało się dokładnie tyle, ile wiedzieć musiało aby przybyć na nasz ulubiony niewielki placyk. Nie wińcie go jednak. Cały plan nie mógłby się udać bez kilku kontrolowanych przecieków. Zostawmy go jednak na razie na jego stercie skrzyń i zobaczmy co też działo się z naszymi bohaterami.

***

Fiaene dokończyła kolejne zaklęcie. Uliczka, którą nadbiegali strażnicy miejscy zmieniła się w głębokie błoto, skutecznie ich spowalniając. Dopiero wtedy odwróciła głowę w kierunku Saeve'go.

- Słuchaj, kimkolwiek jesteś, nie zależy mi na Tobie, Twoim chłopcu, ani nikim innym, poza tymi dwiema elfkami. Muszę je wyprowadzić bezpiecznie z pandemonium i muszę upewnić się, że pójdą ze mną. Jeśli mi pomożesz godziwie Cię wynagrodzę, a wiedz, że znam wiele różnych sposobów nagradzania tych, którzy mi pomagają. Teraz rozproszę zaklęcie i zapewnię wam ochronę przed demonami i czartami. Potem uratuję was wszystkich wyłącznie z dobroci serca, a na koniec, w wolnej chwili wyczaruję ciasto reniankowe na zgodę. Umowa stoi?

Saeve czuł jak symbole powoli wskakują na swoje miejsce. Dostrzegł wyraźnie dwie drogi. Gdy zaklęcie się rozproszy wszystko sprowadzi się do wyboru - uciekać na złamanie karku wcześniej wybraną uliczką, albo zaufać czarodziejce. Nagle uderzyła w niego jeszcze jedna wizja. Symbol, który znał najlepiej, ten oznaczający jego samego otoczony sześcioma innymi. Powoli łączyły się, przenikały, spajały. Wokół nich krążyły inne. Jeden szczególnie bliski. O. Coś się dokonało, choć wtedy jeszcze nie wiedział co. Ślepy los, przeznaczenie, wola Mocy, nie ważne. Choć jeszcze się nie znali zostali połączeni, czy im się to podobało czy nie. Macki zniknęły.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W porządku. Chciałam uciec. Oddalić się od tego zapyziałego miejsca jak najbardziej. Nawet wiedziałam, w którą stronę się skierować. Ale takiego obrotu spraw się nie spodziewałam. Absolutnie! Macki, jak gdyby nigdy nic, zniknęły, a teraz nagle? No sama nie wiem, co tu się w ogóle dzieje. Miałam przemożną ochotę zabić tamtą czarodziejkę, ale skoro odwołała zaklęcie, to? czy to ma w ogóle sens?

Ale najważniejsze to teraz podjąć decyzję. Uciekać czy nie? Wiem, w którą stronę? ale co może się ze mną stać? Jak bardzo źle będzie tam, a jak bardzo tutaj? Hm? Nie, nie uciekam. Cokolwiek by się stało, i tak nie będzie lepiej, niż było przed chwilą. Dlatego tylko stoję przygotowana do ewentualnego ataku - w tym celu trzymam wyciągnięte miecze. Ale gdyby się zrobiło naprawdę tak gorąco, że zostanie tutaj byłoby zupełnie nie na miejscu, to wciąż pamiętam, gdzie chciałam uciec.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Macki niespodziewanie cofnęły się, uwalniając mojego przeciwnika z uścisku. W tym czasie zdążyłem się wycofać. Pomimo naszej wcześniejszej walki wciąż widziałem dla niego szansę, liczyłem, że z niej skorzysta i ucieknie. Nie skorzystał. Rzucił się na mnie z całym impetem, a w jego oczach malował się szał i rządza krwi. Niewielki unik pozwolił mi uchronić się przed silnym ciosem, nie tracąc czasu wykorzystałem resztki sił, wziąłem zamach i uderzyłem najmocniej jak mogłem. Odpowiedział mi przerażający wrzask, obwieszczający, że trafiłem bezbłędnie. Wampir zwalił się na kolana, po jego ciele spływała krew, widać było, że nie ma już siły na jakikolwiek opór. Ja również odczułem skutki walki, byłem wyczerpany po użyciu zaklęcia. Kiedy już odetchnąłem i otarłem pot z czoła pospiesznie zmówiłem modlitwę i spojrzałem w kierunku Ghantara i nowej towarzyszki.

?Kim jest ta tajemnicza dziewczyna, której tak wszyscy szukają??

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Szarpiąc to magiczne ustrojstwo poczułem nagle silny ból szczęki.

-Co jesssst? - wyrwało mi się, kiedy zorientowałem się, że magiczne macki zniknęły. Rozmasowałem pulsujący tępym bólem pysk po czym rozejrzałem się.

W uliczce nieopodal strażnicy wdepnęli w jakieś czarodziejskie bagno, a magiczka, która wyczarowała macki rozmawiała z nieznajomym. Tym samym, który potrafił mówić w moim języku.

- "Elfki? To o te dwie skurlone kłapouchy ten cały rozgardiasz? To dla nich przybył tu ten cały cyrk? Ciekawe, ciekawe, może uda się dzięki tym informacjom uszczknąć coś dla siebie." - z uwagą zacząłem przysłuchiwać się rozmowie prowadzonej przez czarodziejkę i nieznajomego. "Uratuje <nas wszystkich>? Dlaczego nie same elfki i ewentualnie jego? Dlaczego <nas wszystkich>?".

Sytuacja zdecydowanie mi się nie spodobała a pomysł skorzystania na niej odszedł tak szybko jak się pojawił. Nie spodobało mi się bycie częścią "was wszystkich". Nie wierzę w bezinteresowną pomoc i darmowe ciasta reniankowe (cokolwiek to jest). Uczucie wdepnięcia w coś, w co zdecydowanie nie chciałbym wdepnąć spotęgowało się. Przeczuwałem, że ta sytuacja przerodzi się w najbardziej lepkie i śmierdzące gó..o w jakie wdepnąłem od czasów Biblioteki.

"Chyba nie ma innego wyjścia, niech <nas> uratuje, innego sposobu wydostania się z placu w tej chwili nie widzę. A potem pomyślę jak się z tego śmierdziucha wyplątać".

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Upadając na ziemię mogłem tylko złorzeczyć w myślach. Kilka myśli wyrwało się w cichym szepcie. Jeszcze kontrolowałem szał, ale nie lubię, jak się przeciwko mnie używa magii... Rozejrzałem się za tamtą dziewczyną, oraz towarzyszami. Przede wszystkim przestałem w ogóle rozumieć, co się tu dzieje, kto jest z kim, a kto chce kogo ukatrupić. Na razie mogę chyba tylko czekać na rozwój sytuacji starając się przenieść w pobliże tamtej dziewczyny, bądź paladyna.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Shaddar warczał nadal. I cos sie działo... Cos, czego na pewno ni miałam zamiaru ogladać. Trzeba było sie stąd zmyć jak najszybciej, póki jeszcze mogłam.

- Shaddar, chodź.

Wyślizgnęliśmy sie z uliczki. Albo przynajmniej próbowalimy. I usiłowalismy przejść w jakieś bardziej oddalone miejsce. Oby sie udało...

Ech, miejska dzicz jest nieporównywalnie gorsza od tej leśnej...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kruk przycupnął w pobliżu Kota.

- Melduj - rzucił futrzak krótko.

- Spaprało się. Spaprało się jak dziewięć piekieł - odparło ponuro ptaszysko.

- Ciszej, jeszcze ktoś z tamtych się zainteresuje - Kot leniwie uniósł łapę i wskazał niebo. - I przestań dramatyzować tylko mów wreszcie co jest grane.

- Wsadź se pod ogon tą przepowiednię, pojawiły się dwie naraz. Co gorsza ta szmata od Czuciowców ma jedną.

Kot przestał wyglądać na rozleniwionego. W alejce nagle zrobiło się chłodniej. Kruk opanował odruch natychmiastowego wzbicia się w powietrze i panicznej ucieczki. Wiedział, że gdyby jego rozmówca nabrał ochoty na zabicie go, nie przeleciałby nawet pięciu metrów. Kontynuował.

- Jak zwykle nieprzewidziany element, jakaś grupa totalnie nie związana z nikim. Zamiast grzecznie zwiać gdzie żywiołaki zimują wdali się w całą tę twoją hecę. Żeby było zabawniej gdyby nie oni wszystko poszłoby dokładnie tak jak planowałeś. Druga zmierza w twoim kierunku i będzie tu za parę minut. Módl się, żeby to była ta.

Kot uśmiechnął się i czarnoskrzydły raz jeszcze musiał opanować chęć ucieczki.

- Nieważne, która tu się zjawi. Wszystko przebiegło zgodnie z planem. Choć... może warto dorwać i drugą? Co się z nią stało?

- Czarodziejka rzuciła jakąś piekielnie skomplikowaną wersję Zmiany Planu i wyniosła się Pani wie gdzie. Te matoły zniknęły wraz z nią.

- Teraz nie ma sensu tam się pchać, ślady magii zawsze zdążę zbadać. Zmywaj się, dobrze się spisałeś.

- Czy to znaczy że...

- Tak, spłaciłeś swój dług. W dzielnicy handlowej jest karczma o wyszukanej nazwie "Pod brzęczącym brzdękiem", niech właściciel zazna wszystkich przyjemności oferowanych w Otchłani za jej wymyślenie. Trzecie okno w dachu, licząc od naszej strony to portal do Zmierzchu. Klucz to słowo "fujara". Wracaj do domu.

***

- Ten portal nadal tam jest? - spytał młody człowiek.

- Mógłbym powiedzieć, że to fikcja literacka - odparł bajarz - ale gdy ostatnio chciałem się spotkać z moim dobrym wilczym przyjacielem jeszcze działał.

Kilka osób wyglądało na podnieconych tą wiadomością. Kilka innych, tych inteligentniejszych, wyobraziło sobie tłumek głupców wykrzykujących "fujara" pod oknem. Bajarz nie skłamał, portal pewnie rzeczywiście istniał, ale wiedzieć gdzie jest to dopiero połowa sukcesu.

- Wróćmy jednak do opowieści, bo nie wszystko przebiegło zgodnie z planem Fiaene...

***

Saeve zobaczył znaki. Atakowały jego oczy, wszystkie zmysły, umysł. Szalały. Coś się zmieniało. Myślał tylko o jednym. O dłoni ściskającej jego własną dłoń. Przez ból usłyszał jakiś dźwięk. Jego syn śmiał się.

***

Merhhah znów był w Bibliotece. Mimo że niewiele pamiętał z poprzedniego razu teraz Uczucia były przerażająco znajome. Ale jakim cudem? W końcu wejście zapadło się. Biblioteka już nie istniała. A jednak głos Bibliotekarza grzmiał w jego głowie. Umysł znów próbował ogarnąć niepojęte. Słowa, dochodzące z przeszłości, bezsensowne, a jednak nabierające sensu. W kompletnie niezrozumiałym języku, a jednocześnie tak bliskie jak ojczysty.

"Jesteś strażnikiem. Będziesz go chronił. Doprowadzisz go do przeznaczenia. Twoja droga jest długa, ale cel jest osiągalny. Albowiem każdy koniec jest początkiem, a Plany są nieskończone. Biblioteka, która rozpadła się, rozrzuciła wiedzę przez cały czas i przestrzeń na nowo się złoży. A on jest Kluczem." Merhhah poczuł kolejny obraz. Chłopiec, którego już gdzieś kiedyś widział. Chłopiec opisany okręgiem. Spotkał go. To już się wydarzyło, albo dopiero się wydarzy. Przeszłość i przyszłość były takie same, były gdzieś poza nim, a on patrzył przez chwilę na całość Czasu. A potem zaklęcie się skończyło.

***

- Wybacz bajarzu, ale nie kupuję tej taniej symboliki i chrzanienia o przepowiedniach - stwierdził krasnolud o czarnej jak smoła brodzie. - Wolę gdy opisujesz dobre bitki i przygody.

- Mało ci jeszcze walk nieokrzesańcu? - rzuciła jedna z elfek. - Dopiero co jedna była i pół wieczoru o niej słuchaliśmy!

- No to czas na nową, która zapewni rozrywkę na drugie pół wieczoru.

- Spokojnie, moi mili, każdy dostanie to co lubi. Bitka w tej opowieści jest niejedna, a wkrótce nasi bohaterowie wpadną po uszy w jeszcze większe kłopoty. Najpierw jednak, ta, która została z tyłu...

***

Asena - uliczka tworzy jakby kręty korytarz, domostwa stoją zbyt ciasno obok siebie by zboczyć gdzieś z ustalonej ścieżki. To miasto jest dziwne. Jesteś niemal pewna że cały czas idziesz pod górę, tyle podpowiadają ci oczy. Nogi za to czują, jakbyś szła po płaskim. Spojrzałaś w niebo. Tylko jeden pas gwiazd, niezwykle gęsty i ciemność wokół. Shaddar idzie nieco z przodu, nagle jednak cofnął się i przytulił do twojej nogi. Alejka rozszerzyła się. Nie ma tam nic co mogłoby spowodować taką reakcję, przynajmniej nic co rejestrowałyby twoje zmysły. Na stercie skrzyń leży kot. Najwyraźniej usłyszał, lub wyczuł że się zbliżasz, bo powoli otworzył oczy, przeciągnął się i zaczął ci się przyglądać. Jest rudy, prążkowany i nieco spasiony. Zrobił krok w twoim kierunku, na co Shaddar zareagował słabym warczeniem i jednoczesnym wycofaniem się na bezpieczną pozycję za tobą. Kot otworzył pyszczek i...

- Masz strasznie nerwowego pieska - powiedział. No dobra, to pewnie jakiś czarodziej, ale wrażenie i tak było dziwne.

- Co taki Pierwszak jak ty, robi w tak urokliwą noc jak ta, w tak podłym miejscu jak to?

***

Fiaene zatacza się i krwawi z nosa i ust.

- Coś... coś zakłóciło zaklęcie - zdołała powiedzieć.

Ziemia jest niezwykle twarda, przypomina metal. Gdy spojrzeć niebo nad wami jest tylko czerń... i gigantyczne szare bryły w kształcie sześciościanów majestatycznie sunące nad waszymi głowami. Przez chwile słyszycie głównie nieznośne brzęczenie, ale powoli dochodzi do was inny dźwięk - odgłosy bitwy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mogłam mieć chociaż chwilę spokoju... Udało mi się uciec z pola walki, ale teraz przemierzałam jakąś niezbadana miejską przestrzeń... Dziwnie tu było i nawet obecność Shaddara nie mogła odepcnąć tego uczucia. Ale musiałam odejsć. yle jak najdalej.

Cofniecie wilczka odebrałam jako znak czegoś niepokojącego. Ale przecież rozszerzająca się alejka nie zwiastuje żadnych zagrożeń... Chyba. No bo przecież kot, leżący na skrzynkach nie jest żadnym powodem do niepokoju... Prawda?

Wszystkie moje domysły trafił jasny szlag, kiedy Shaddar sie jeszcze cofnął. Zupełnie, jakby ten kot czekał na kogoś... Co gorsza, zaczął mówić. Gadajacy kot? Nie, to na pewno jakaś sztuczka magiczna... Albo iluzja. jJanice mi tyle razy o tym mówiła... Wzdrygnęłam sie. To w sumie przez nią sie tu znalazłam... Ale nazwanie Shaddara pieskiem...

- To jest wilk, a nie pies, nieważne, jak się zachowuje, to jest wilk - powiedziałam powoli, ale uważajac, żeby ten kot sie na mnie nie rzucił. - I dziękuję. Czy mógłbyś mi powiedzieć, co to za miejsce i jak się stąd wydostać...?

Oby powiedział. Przykucnęłam i pogłaskałam Shaddara.

- Cii... Chyba jeszcze nic nam nie zrobi... Chyba...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z jednego bagna w drugie. Mam dość. Moje oczy przekrwiły się z czystej irytacji. Pięści zacisnęły się same. Kontrolowałem się z ledwością. Szybkim krokiem podszedłem do wiedźmy i chwyciłem ją mocno, by nie rzec 'brutalnie'.

- Gadaj, co się tu dzieje, wiedźmo, albo moja chwilowa tolerancja dla twoich magicznych sztuczek szybko przeminie! - szał byłem na skraju popadnięcia w szał. O ile nie panowałem za bardzo nad czynami, o tyle teraz już był czas najwyższy, byśmy wszyscy się czegoś dowiedzieli.

W razie czego nie boję się uderzyć tej plugawej wiedźmy...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie zdziwiłem się specjalnie, że zaklęcie się nie powiodło, praktycznie wszystko tej nocy się skomplikowało i poszło nie tak jak powinno. Dlaczego więc tym razem miałoby być inaczej? Stałem kilka metrów od grupy, spokojnie przyglądając się z przymrużonymi oczyma reszcie istot, które tu ze mną trafiły. Na chłopca starałem się nie zwracać więcej uwagi niż na resztę.

"Klucz...Klucz...Ty jesteś Kluczem - myśli niespokojnie krążyły, nie mogąc do końca ogarnąć wizji, która dopadła mnie niedawno - Ten szczyl ma być powodem odrodzenia Biblioteki? Do tego to stwierdzenie, że JA jestem JEGO strażnikiem... Dlaczego do cholery ja, co mnie niby obchodzi los jakiegoś bachora? Problemem jest to, że chyba Biblioteka uważa inaczej i obawiam się, czy będę miał w tej sprawie cokolwiek do powiedzenia - doszedłem w końcu do niezbyt pocieszających wniosków - Skoro może zesłać na mnie wizję kiedy tylko zechce to kto do cholery wie jakie jeszcze ma możliwości? Muszę być bardzo ostrożny...".

Jeden z ludzi ruszył nagle w stronę krwawiącej czarodziejki, wyglądał na rozwścieczonego. Chwycił ją za ramiona i zaczął krzyczeć w nieznanym mi języku. "Muszę zdobyć zaufanie tej grupy, przyda mi się to, w końcu nie wiem ile czasu spędzimy razem... A teraz jest chyba dobra okazja...Poza tym nie chcę, żeby stała się jej krzywda, bez niej wydostanie się stąd może być znacznie utrudnione...". Podszedłem do człowieka, który trzymał czarodziejkę i położyłem łapę na jego lewej dłoni, zdejmując ją z kobiety.

- Sssspokojnie, nie ma potrzeby robić jej krzywdy - przemówiłem wolno i spokojnie w planarnym handlowym , starając się dać do zrozumienia, że nie mam wrogich zamiarów.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pięknie. Można było to przewidzieć. Oczywiście nic z tego nie wyszło ? bo czego się spodziewać w takiej sytuacji? Wiedziałabym o tym, to bym od razu uciekła! Najgorsze jednak jest to, że właściwie nie bardzo wiadomo, co robić. Ucieczka mimo wszystko wydaje mi się teraz nie mieć sensu, skoro ma się ?obstawę? w postaci wielorasowej grupy. Zresztą cokolwiek się nie zrobi, i tak będzie beznadziejnie?

I w końcu wpadam na jakiś pomysł. Mianowicie? nie robię nic. Będąc przygotowaną na ewentualny atak ? w końcu po coś trzymam oba miecze wyciągnięte ? czekam na rozwój sytuacji. Gdyby się zrobiło naprawdę gorąco, to postarałabym się jakoś umknąć z pola walki ? przy czym możliwie blisko trzymałabym się tej tu grupy. W skrajnym przypadku po prostu bym uciekła, tak jak wcześniej zaplanowałam, ale to chyba nie byłoby zbyt rozsądne. A jeśli ktoś mnie bezpośrednio zaatakuje ? będę się bronić.

Tymczasem może ktoś mi wytłumaczy, o co tu w ogóle chodzi, bo zaraz się zdenerwuję?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

O bogowie... Co się tu dzieje? Gdzie ona nas rzuciła? Jak widać Ghantara męczy to samo pytanie, ale do odpowiedzi dąży niezbyt subtelnie. Podszedł do wiedźmy i zaczął krzyczeć i szarpać się z nią. Ktoś podszedł i zaczął go uspokajać. Również ruszyłem w jego stronę i chwyciłem za drugie ramię:

- Uspokój się... Zabicie jej w niczym nam nie pomoże, przecież wiesz - mam nadzieję, że tym do niego dotrę, a jeśli nie... - Możemy ją też wykorzystać. Na pewno wie wiele z tego, co nas interesuje.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dwóch się znalazło, którym moje zapędy do wyciśnięcia z wiedźmy wszystkiego, co wie się nie spodobały. A jednym z nich był mój kompan. Nieważne. Ten pierwszy próbował odsunąć moją dłoń.

- Odstąp ode mnie... - warknąłem spoglądając w jego stronę. Przekrwione oczy odstraszały - Ty także, rycerzu. Jeśli ta plugawa istota nie powie mi zaraz, co się tu u diabła dzieje, po prostu straci ręce... to samo stanie się z każdym, kto mnie jeszcze dotknie - zagroziłem odtrącając szarpnięciem ramiona odważnych, co to do mnie podeszli.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Wydostać? - Kot był lekko zdziwiony. - To miasto nazywa się Sigil, choć miejscowi mówią o nim "Klatka". Już widzę, że chcesz spytać "czemu?", śpieszę więc z odpowiedzią. Ano dlatego że stąd nie da się "wydostać". Przynajmniej nie tak jak z miast, które ty znasz, moja droga Pierwszaczko. Swoją drogą zapewne masz jakieś imię, chciałbym je poznać, dla wygody dalszej konwersacji.

- A... Asena. I co to znaczy...

- Miło mi Aaseno, możesz mnie nazywać Kotem. Natomiast wracając do kwestii podstawowej, to miasto nie ma bram. Nie da się z niego tak po prostu wyjść i ruszyć przez pola czy lasy... gdziekolwiek. Znalazłaś się bardzo daleko od domu, dalej niż jesteś sobie w stanie wyobrazić. Mógłbym ci dokładnie wytłumaczyć gdzie jesteś, ale to by zajęło resztę urokliwej nocy, a bitwa dobiegła już końca z tego co słyszę i ci, którzy najmniej przegrali mogą chcieć teraz zgarnąć nagrodę. Nie mam pojęcia o co się tam tłukli, ale nie chcę znaleźć się na ich drodze gdyby postanowili tędy przechodzić. Moja propozycja jest więc taka - wyjaśnię ci, jak się stąd wydostać, ba, nawet pomogę ci tego dokonać, moja słodka Aaseno, pod warunkiem, że tymczasowo mi zaufasz. Reakcją pieska się nie przejmuj, wiele naturalnych zwierząt tak reaguje na mieszkańców Ziem Bestii.

***

- Pewnie zadajecie sobie pytanie jakie są intencje Kota - powiedział bajarz na chwilę przerywając opowieść. - Otóż odpowiedź jest jedna. Jak wiecie, drodzy słuchacze, każdy w Planach ma własne cele. Nie ma dobra czy zła, każdy działa na korzyść swoją, swoich bliskich, lub swoich przełożonych, a najczęściej wszystkiego po trochu. Tak więc, choć działania Kota mogą wam się w tej chwili wydać niepokojące, ocenić go będziecie mogli dopiero gdy poznamy go bliżej. Na to jednak jeszcze nie czas.

Tym razem żaden słuchacz się nie odezwał.

- Tymczasem pozostali dyskutowali kulturalnie o swoim położeniu...

***

Ghantar z łatwością odtrącił rękę paladyna, ale z zaskoczeniem stwierdził, że jednoręki jaszczur jest niezwykle wręcz silny. Tymczasem wyczerpana czarodziejka straciła przytomność i osunęła się na ziemię. Sytuacja robiła się coraz bardziej napięta.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Skoro stało się, co się stało, nie mogłem dłużej ryzykować. Wyjąłem mieszek z ziołami. Wziąłem pęk i przeżułem w ustach. Objawy powinny ustąpić lada chwila. A krótko później pojawią się efekty uboczne, te jednak przyjdzie mi przetrwać, albo zgniję tu w miejscu, którego nawet cholernej nazwy nie znam.

Zaraz po spożyciu ziół podniosłem wiedźmę jedną ręką i przerzuciłem ją przez ramię. Ktoś nieść ją musiał .A ja mam do niej parę pytań, jak się obudzi...

- Niezależnie od tego, co się tu dzieje, stać w miejscu nie możemy - powiedziałem - Jeśli ktokolwiek coś wie, niech prowadzi. Gdziekolwiek. Byle nie stać tu jak łatwe cele.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ech... Nigdy nie zrozumiem barbarzyńców. Walka powinna być ostatecznością, a tymczasem Ghantar doprowadził tą czarownicę do utraty przytomności. Nie będę mu jednak wchodził w drogę, walka z nim nie jest zbyt kuszącą perspektywą.

- Niezależnie od tego, co się tu dzieje, stać w miejscu nie możemy - powiedział w końcu - Jeśli ktokolwiek coś wie, niech prowadzi. Gdziekolwiek. Byle nie stać tu jak łatwe cele.

- Zdajmy się na bogów, oni nam pomogą - odparłem, po czym padłem na kolana i zacząłem modlić się cicho o pomoc. Bogowie z pewnością wysłuchają mych próśb i wskażą mi właściwy kierunek, drogę do cywilizacji i kogoś, kto pomoże nam w naszej misji,

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

?Właśnie sobie uświadomiłam, że w obecnej sytuacji możemy już tylko się odbić od dna. Choć zdecydowanie nie doceniam wyroków mojej bogini czy kogokolwiek, kto włada naszymi losami? O nie, dość! Bo zaczynam myśleć jak jakaś fanatyczka religijna. Ale na razie jest tu obstawa ? więc chyba nie będzie ze mną aż tak źle? No i tamta wiedźma, co to chyba chciała nas ?uratować?, choć nie jestem pewna, zemdlała. Po prostu wspaniała perspektywa. Trzeba jednak odnaleźć drogę??.

Krótki moment później zaczynam się rozglądać za drogą ucieczki dobrą dla mnie i reszty grupy. Miałam wcześniej jakiś pomysł, ale nie wiem, czy teraz też nadal jest taki dobry? W każdym razie nie zamierzam na razie odstawać od tych tutaj.

- Poszukam drogi! ? obwieszczam w końcu językiem podwspólnym, po czym faktycznie staram się bardziej przyłożyć do odnalezienia jakiejś ścieżki.

?Dobra, robię coś dobrego z własnej, nieprzymuszonej woli? Nie, źle się dzieje??.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

O

Symbole przewalające się przez moją głowę zaczynają powoli układać się w jeden znak. Jeszcze jeden wydech. Z całych sił zaciskam powieki. Wdech. O. Podnoszę głowę. Szmer...

Bitwa?

Powoli otwieram oczy. Oddycham powietrzem czy tylko symbolami, które je opisują? Przy każdym mrugnięciu ocean znaków przerzedza się. Wreszcie niemal wszystkie znikają - jeszcze kilka symboli unosi się gdzieś w oddali, kilka leży na metalicznym podłożu.

- Wszystko w porządku? - zwracam się do O po helleńsku.

Na szczęście to tylko Acheron. Może znajdę Niebieski Sześcian?

Drowka szuka ścieżki na jednej z nieskończoności metalowych brył, w świecie, o którym pewnie nie ma pojęcia - bo czy ktoś mający jakiekolwiek pojęcie o ostrzakach obnażałby tu miecze?

- Uleczę ją, poczekaj - mówię do barbarzyńcy, podchodząc do niego. Czarodziejka bardzo się nam przyda. Dotykam jej czoła, chwila skupienia...

- Myślę, że możesz ją postawić.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- "Myślę, że możesz ją postawić" powiedział Seave. Po chwili czarodziejka otworzyła oczy i od razu złapała za głowę. Tymczasem Sis'tia chciała się do czegoś przydać, słusznie rozumując że pomagając grupie pomaga przede wszystkim samej sobie - kontynuował opowieść bajarz. - To dobry moment, by opisać wam, co też zobaczyła, gdy rozejrzała się dokładniej, bo nie spodziewam się, by każdy z was, jak tu siedzicie, widział kiedyś Acheron. Pierwsze co zwraca uwagę to horyzont. Na większości Planów zdaje się być ciągłą linią niby kołem otaczającym śmiałka. Stąd prawda Wieloświata, że środek jest tam gdzie Ty... albo i skądinąd. Nie warto się wdawać w filozofię, moi drodzy. Otóż to co rzuca się w oczy na Acheronie to płaska powierzchnia aż po horyzont. Który jednak załamuje się i przypomina bardziej... kwadrat niż koło. I wtedy właśnie, patrząc na sześciany nad głową i wokół... kiedy zaczyna działać perspektywa i pojawia się świadomość, że w rzeczywistości są one wielkości całych kontynentów, są po prostu bardzo daleko... wtedy do śmiałka dociera, że właśnie na takim sześcianie się znajduje. Wielkiej, metalowej, regularnej bryle. Przy odrobinie szczęścia pustej w zasięgu wzroku. Tak jak było i przy tej okazji...

***

- Acheron - powiedziała czarodziejka trzymając się za głowę. - Jak to się do dziewięciu piekieł stało? Ktoś mi wyjaśni? Bo ja nie potrafię.

W tym momencie musiała zauważyć spojrzenie części grupy. Wyrażające całkowity brak zrozumienia.

- Pierwszaki? - bardziej stwierdziła niż spytała. - Ktoś tu mówi ich językiem?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Ja mówię.

Odwracam się do pozostałych i komunikuję, że znam ich języki i będę tłumaczył. Przy okazji przyglądam im się, ciekaw, skąd przybyli i co mogło ich sprowadzić do Sigil.

- Połowę tego, co chciałaś chyba już masz - mówię do czarodziejki, wskazując ruchem głowy drowkę.

- Może to, że magia wymyka Ci się z rąk ma z nią coś wspólnego? - spoglądam w jej oczy, póki jest jeszcze w szoku; może uda mi się z nich coś wyczytać.

- Wypatruj zbliżających się Oczekujących - mówię ciszej do O, jak zwykle w rozmowach z nim - po helleńsku.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

?No dobra. To miejsce JUŻ wydaje mi się dziwne. Mam wrażenie, że horyzont wygląda inaczej niż wcześniej, do tego te bryły? Moment? Czy my przypadkiem nie znajdujemy się na jednej z nich?! Nie, albo mam coś z głową, albo ta sytuacja jest po prostu bez sensu? Oho? A teraz jeden z tej zgrai oznajmił, że zna nasze języki i będzie tłumaczył, co mówimy. Doskonale? A jednak w takiej sytuacji można się odbić od dna?.

Przestaję się rozglądać w poszukiwaniu drogi ? skoro znajdujemy się? gdzie indziej, to takie działanie nie ma absolutnie żadnego sensu. Nie mam siły nawet na to, by się na cokolwiek złościć? Gdy zaś tamten kończy mówić, ja się odzywam z opieszałości w języku drowim:

- Można wyjaśnić, co tu się tak właściwie dzieje? O co z tym wszystkim chodzi? I gdzie my w ogóle jesteśmy?!

Może uda mi się poznać odpowiedź na którekolwiek pytanie, a ten nasz tłumacz nie zawali sprawy?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tymczasowe zaufanie... To miało jakis sens, ale coś tu było nie tak. On czegoś ode mnie chciał w zamian za to. Shaddar co chwila na niego warczał, aż musiałam go uspokoić. Ten kot był jakis dziwny... I o co mu chodziło z tymi "Ziemiami Bestii"?

- Kocie... No dobrze. Ograniczone zaufanie - krótko i, mam nadzieję, odpowiednio treściwie... - Czego chcesz w zamian?

Tak jak u ludzi... Nie ma nic za darmo...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Pierwszaki... Lubię Pierwszaków... Są tacy...nieobeznani" - przysłuchiwałem się rozmowom pozostałych z pozorną uwagą, podczas gdy w myślach zaczynały się już kształtować rozliczne możliwości wykorzystania świeżego mięska. Nie podobał mi się jedynie towarzysz Dziecka-Klucza. Nie umiałem tego określić, ale wydawał się osobą, na którą trzeba uważać. "Do czasu - uśmiechnąłem się do swoich myśli - w końcu i Ciebie uda mi się wykorzystać...".

- Witaaajcie nieznajomiii - odezwałem się do grupy starając się sprawić dobre "pierwsze wrażenie" - I ty szzanowny tłumaczu - zwracając się do niego wykonuję gest pokoju - Ufam, że przełożyszz grupie me sssłowa. Zwę się Merhhah i jessstem trosszzzkę zdezorientowany całą sssytuacją. Kim jessteście? I kto z sszzanownego grona powie mi dlaczego napadły nasss biesy a teraz znajdujemy się w Acheronie?

Skończywszy zacząłem uważnie rozgladać się dookoła, przyglądając się twarzom grupy. "Kilku z was, śmierdziele, może być wartych trochę brzdęku na targu niewolników" - ta myśl naprawdę mi sie spodobała.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Modlitwę przerwały mi rozmowy i zamieszanie wywołane przez resztę mej kompani. Czy oni nie wiedzą o tym, że modlitwa wymaga ciszy i skupienia? Lepiej będzie, jeśli poznam swych nowych towarzyszy, bo wygląda na to, że spędzimy razem sporo czasu. Odezwałem się więc wspólnym planarnym:

- Witajcie, moi szanowni towarzysze. Jestem Calandil Emrhelm, paladyn z zakonu Srebrnej Orchidei - ukłoniłem się nisko. - Widzę, że z woli bogów jakiś czas spędzimy razem, dlatego też klnę się na mój młot, że nie pozwolę, aby stało się wam coś złego - powiedziałem donośnie, podnosząc oręż w górę. - A teraz powie mi ktoś, gdzie jesteśmy i jak możemy się stąd wydostać?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jakkolwiek nie ufałem nikomu z nich ni w ząb, tak teraz coraz mniej. A rycerz, psia mać, jeszcze się spoufalać radośnie zaczął. Ponownie podszedłem do wiedźmy rzucając spojrzenie temu jaszczurowi. Mało przyjazne spojrzenie. Złapałem czarodziejkę za rękę mocno.

- Lepiej mów, jak się stąd wydostać. I lepiej się przy tym pośpiesz - marszczyłem brwi mówiąc to. Ból brzucha powoli zaczynał się dawać we znaki.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.


  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...