Skocz do zawartości

Maszkytny

Forumowicze
  • Zawartość

    44
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wpisy blogu napisane przez Maszkytny

  1. Maszkytny
    Kolejny kawałek fantastyki, tym razem rządi patos. Zapraszam do czytania i komentowania.
    Bogowie, tak zawzięcie broniący swoich błyszczących tronów ? znaków ich potęgi i rangi. Kim byliby bez nich? Bez wyznaczników ich świetności górującej nad innymi istotami? Czy dlatego aż tak boją się upadku? Czy to dlatego ta kara jest tak osławiona, że nawet wspomnienie o niej wywołuje większe przerażenie niż widmo śmierci? Podobno świadkowie, biorący udział przy strąceniach musieli odwracać wzrok, gdyż aż tak przerażający był widok spadającego boga, boga bez swojej istoty, boga pozbawionego boskości.
    I ja się bałem. Żywiony tymi strasznymi wizjami od początku swej nieśmiertelności nie mogłem inaczej. Ile w tym było prawdy? Jak się okazało, niewiele.
    Brama zapomnianych, ?odbyt niebios? ? jak zwykli żartować bogowie, moi bracia, nie będący mi już rodziną. Stanąłem nad nią, doprowadzony na miejsce przez katów, spętany wolą starszyzny, ograniczony do roli marionetki wykonującej polecenia. Ja, wielki niebianin, skazany na zapomnienie.
    Nie mogłem ich winić za taki wyrok. Wiedziałem co robię nie wykonując rozkazu, wiedziałem co robię, łamiąc prawa bogów i tak samo wiedziałem co robię, gdy zagrodziłem drogę moim braciom, stając po przeciwnej stronie. Mówcie więc, starszyzno! Przypomnijcie mi moje winy, przypomnijcie jak bardzo niegodzien jestem by zwać się niebianinem!
    Rozbrzmiał ich gromki głos, a z każdym kolejnym słowem spływało ze mnie uczucie boskości. Straszne to było doświadczenie, jakby ktoś wyrywał ze mnie życie, jednocześnie pozostawiając je we mnie, okaleczone i ułomne. Musiałem ucierpieć, moja natura nie była już czysta, nie byłem taki jak moi bracia, moja boska lojalność zaniknęła i za to przyjąć muszę karę, wiem o tym. Jestem świadom, że to co zrobiłem przystoi istotom niższego rzędu, jako bóg, nie miałem prawa się tego dopuścić.
    Ostatnie zawołanie starszyzny rozpaliło we mnie ogień. Rozpostarłem przepiękne, białe skrzydła, a me oczy zapłonęły tak, jak zwykły płonąć w dniach największej chwały. Chcecie mnie upokorzyć w tak niegodny sposób, bracia? Dacie mi poczuć pełnię swojej istoty, na sekundę przed jej utratą? Nad każdym strąconym bratem znęcaliście się w taki sposób? Parszywe psy niegodne swego miana!
    I stało się nieuniknione. Kaci zerwali ze mnie skrzydła, a ja, spętany, nie mogłem nawet upaść przepełniony bólem. Me oczy straciły blask, nie czułem już siebie. Stałem, plecy zalewała mi krew z miejsc po wyrwanych skrzydłach, po policzkach spływały łzy, żegnające utraconą naturę.
    - Żegnamy cię, były bracie! ? starszyzna zabrzmiała chórem.
    Więzy zniknęły. Upadłem na kolana, ciągle krwawiąc i płacząc. Jeden z katów zbliżył się i poczynił ostatnią powinność. Kopnął mnie w obolałe plecy, wypychając przez bramę zapomnianych. Tak zostałem pożegnany przez bogów, kopnięciem, jak śmieć nie warty użycia chociażby ręki.
    Stało się. Zapomniano także o mnie. Bóg a nie bóg, nieśmiertelny pośród śmiertelnych.
    Spadałem. Moja ojczyzna kurczyła się w oddali. Patrzyłem na nią nie czując kompletnie nic. Byłem zmieszany, nie potrafiłem nazwać chociażby jednego z targających mną uczuć. Nie tęskniłem, nie czułem gniewu, a już na pewno nie żałowałem. Najdziwniejsze okazało się to, że nie wiedziałem, czy to dobrze, czy źle? Po raz pierwszy po prostu nie wiedziałem.
    Smutek. Tak, jeśli miałbym zamknąć wszystko co działo się we mnie w jednym słowie, byłby to smutek. Melancholijny, wielopoziomowy smutek, szukający ujścia we łzach. Byłem bogiem, moja wspólnota, tak i ja sam wiedziałem, że od początku do końca moje czyny były jednoznacznie złe. Kara, która na mnie spadła nie była wygórowana, a niektórzy powiedzieliby, że ciągle jest za niska.
    Mijam kolejne światy podczas mojego upokarzającego lotu i zadaję sobie pytanie, czy wiedząc to wszystko, postąpiłbym w taki sam sposób. Czy zdradziłbym swój ród jeszcze raz? Tak, zdradziłbym. Nie może być innej odpowiedzi. Powinienem czuć wstyd z tego powodu? Nie czuję, zamiast tego wypełnia mnie smutek przypominający o skutkach moich czynów. Nie tak miało się to zakończyć. Rany mogą się zabliźnić, ale już nigdy nie znikną. Zbyt wiele cierpień, zbyt wiele śmierci, wszystko zaszło zbyt daleko.
    Ileż będę jeszcze spadać, rozpamiętując to wszystko w kółko?
    Tyle cudownych uniwersów ominąłem. Na wielu z nich przynajmniej raz dane mi było przebywać. Ciągle nie to, ciągle pędzę dalej. Tylko ja, mój żałosny lot i udręka. Gdzie jest ta cholerna meta? Będę tak spadał, aż zwariuję? Jestem niebianinem! Bogiem! Jestem na to zbyt doskonały!
    A może kiedyś taki byłem? Co się ze mną stało? Jestem już zmęczony?
    Naprawdę minęło już czternaście lat? Czternaście pierdolonych lat samotnego lotu? Zabawne, jak liczenie czasu może być pochłaniające. Nigdy wcześniej tego nie robiłem, przepływające lata nie dotyczą nieśmiertelnych, więc po co je liczyć? Teraz to co innego, wypowiedzenie w myślach każdej kolejnej sekundy daje wielką satysfakcję, chroniąc tym samym mój marniejący umysł przed szaleństwem. Myśli zbyt szybko uciekają, rozum rozpływa się i tylko wymienianie po kolei każdej upływającej chwili pozwala mu pozostać w skupieniu. Czas, który był mi czymś zbyt abstrakcyjnym, nagle stał się najlepszym przyjacielem.
    Czy wzrok mnie myli? Czy moją drogę wreszcie zagrodził jakiś świat? Czy czternasty rok miał być tym ostatnim?
    Tak! To jest moja meta! Planeta jak wiele innych, ale to właśnie ona ma zostać moim wyzwolicielem. Zbliżam się, a ona z każdą chwilą rośnie. Piękna, błękitne wody otaczają swoim ogromem zielone połacie lądu, białe szczyty gór promienieją, jakby wołały ?witamy cię!?, tylko kilka sztucznych bytów orbitujących wokół szpeciło jej wygląd. Nieważne, mój nowy dom piękniał z każdą sekundą.
    Wbiłem się w jej atmosferę, zauważając więcej sztucznych konstrukcji. Jest zamieszkana.
    Prędkość lotu wytworzyła wokół mnie płonącą skorupę. Nie szkodzi, nic co nieboskie nie może zranić boga. Jednak ogień przysłonił mi widok ostatniego kawałka mojej podróży. Nie wiedziałem kiedy to nastąpi, ale czekałem szczęśliwy.
    Uderzyłem.
    Stało się. Bóg a nie bóg, nieśmiertelny pośród śmiertelnych.
  2. Maszkytny
    Zapraszam do przeczytania i ocenienia tego krótkiego opowiadania w klimacie fantasy. Nazwijmy je "Polowanie na trolla".
    Wąwóz w górach był prawie niedostępny dla podróżników. Nawet nasi zacni bohaterowie musieli zostawić swoje konie kilka kilometrów za sobą, przeciskając się przez nierówne i miejscami strasznie ostre kamienne podłoże.
    - Jak ja nie cierpię polować na trolle ? warknął z niezadowolenia Hektor. ? Nie mogłeś poszukać innej roboty?
    - We wsi była posucha, ktoś już wcześniej wyczyścił tablice ogłoszeń. Tylko troll został, przecież już ci o tym mówiłem.
    - Cholerni łowcy nagród. Ostatnimi czasy jest ich coraz wię?
    Rozmowę przerwał potężny ryk, odbijający się echem po skałach wąwozu. Naruszył spokój co luźniejszych głazów, powodując śmiercionośną kamienną lawinę.
    - O cholera! Biegiem!
    Dwójka bohaterów przyśpieszyła ile mogła na tym zdradliwym podłożu. Małe kamyki obijające się o ich ciała były niczym w porównaniu do potężnych głazów rozwijających coraz większą prędkość. Kilkanaście sekund dzieliło je od ścieżki w wąwozie.
    - Tam! Widzisz?! Jaskinia! ? krzyknął Hektor, wskazując na oddaloną o kilka metrów grotę.
    - Widzę! Rusz się!
    Pierwszy wielki głaz uderzył w ścieżkę. Ziemia zatrzęsła się. Kolejny miażdżący wszystko na swojej drodze kamień uderzył niebezpiecznie blisko nich. Przez trzęsienie ziemi Hektor stracił równowagę i wyrżnął na ziemię. Po sekundzie oszołomienia próbował się pozbierać. Jednak potężny podmuch wiatru, pojawiwszy się z nikąd, rzucił nim w pobliże wejścia do jaskini.
    Mordrag podbiegł do niego i wciągnął go do środka. Chwilę później wielki głaz rąbnął w jamę, całkowicie blokując możliwość wyjścia. Zrobiło się ciemno. Po kilku słowach zaklęcia mrok rozgonił magiczny świetlik, wezwany przez Mordraga.
    - To byłeś ty, prawda? ? zapytał Hektor, leżąc pod ścianą.
    - O co ci chodzi?
    - Chce się po prostu upewnić. Ty mną rzuciłeś?
    - Uratowałem ci życie, z czym masz problem?
    - Co ci [beeep] mówiłem na temat twojej magii i mnie?! Do jasnej cholery! ? obolały podniósł się z ziemi. ? Z niczym nie pomogłeś, najwyżej połamałeś mi kilka żeber.
    Mordrag przyłożył rękę do jego klatki piersiowej.
    - Nic ci nie jest ? zapewnił. ? Masz parę sińców i nic więcej.
    - Dobra ? odepchnął rękę towarzysza. ? Nieważne. Lepiej pomyśl, jak się stąd wydostaniemy, zanim coś, co tu mieszka, przyjdzie nas odwiedzić.
    - Zaraz to załatwię.
    Magiczny świetlik wylądował na ramieniu Hektora.
    - I trzymaj tego owada z dala ode mnie ? warknął, strzepując go z ramienia.
    Mordrag, z wychowania mag, z zawodu łowca nagród podszedł do głazu blokującego wyjście. Palcem narysował na nim tylko magom znany symbol i przycisnął do niego dłoń. Olbrzymi kamień odrzuciło na przeciwległą ścianę wąwozu z siłą krasnoludzkiego działa. Uderzenie wywołało kolejną lawinę. Dudnienie spadających kamieni wypełniło jaskinię.
    - Brawo ? powiedział ironicznie Hektor. ? Raz ci nie wystarczyło?
    - Może trochę za mocno go odrzuciłem. Teraz przynajmniej jesteśmy bezpieczni, przeczekamy i ruszymy dalej?
    Jak na złość kolejny toczący się głaz spadł gdzieś z góry. Nie był tak duży jak poprzedni, ale i tak wystarczył by ponownie zablokować wyjście. W jaskini znów zrobiło się ciemno i tylko świetlik bronił ich przed całkowitym mrokiem.
    - Ech? - westchnął Hektor.
    Przeczekali drugą lawinę. Kiedy dudnienie wreszcie ucichło Mordrag zaczął rysować kolejny symbol.
    - Proszę cię, tym razem zrób to porządnie.
    - Wiem, wiem, teraz nie użyję tak dużej mocy.
    Symbol rysowany przez maga przypominał półkole, będące czymś w rodzaju daszku dla kreślonego pod nim hieroglifu. Hektor miał nadzieję, że tym razem odrzut będzie słabszy. Przynajmniej symbol wydawał się mniejszy i prostszy niż poprzednio.
    Mordrag wyglądał, jakby sam nie był pewien, jaką reakcję wywoła. Przyłożył otwartą dłoń do narysowanego symbolu. Kamień wystrzelił tak jak poprzednio, jednak tym razem za słabo, by uderzyć w przeciwległą ścianę.
    Towarzysze wyszli ostrożnie na zewnątrz.
    - Nie mogłeś tak od razu? ? zapytał Hektor.
    Mordrag rozłożył ręce. Hektor pokiwał głową z dezaprobatą.
    Ruszyli dalej wąwozem. Przedarcie się tędy było jeszcze trudniejsze niż na początku. Teraz dodatkowo musieli omijać wszelkiej maści głazy i kamienie zrzucone przez lawinę. Obydwaj wiedzieli, że już teraz nie opłaca im się wracać bez trofeum.
    Wąwóz prowadził coraz wyżej, aż w pewnym momencie znaleźli się na wysokości równej niektórym otaczającym ich górom. Niższą temperaturę od razu można było wyczuć w powietrzu. Niestety dla nich, dobrze dla misji, trolle lubowały się w takim właśnie klimacie, co musiało oznaczać, że są już niedaleko.
    W istocie płaskowyż zamieszkiwany przez kreaturę, na którą mieli zlecenie, znajdował się w pobliżu, mimo to w zimnie te ostatnie kilkaset metrów dłużyło się niemiłosiernie. Kiedy dotarli na miejsce przyczaili się za strzelistymi skałami i przyjrzeli, z czym mają do czynienia.
    Troll, potężne stworzenie, wysoki jak trzech dorosłych mężczyzn, siedział zrelaksowany przy ognisku, tak wielkim, że z powodzeniem można by smażyć na nim woła w całości. Tym razem jednak ogień płonął dla samego ognia. Potwór należał do rasy szaroskórej, rzadszej niż zielonoskóry odpowiednik najczęściej spotykany przez ludzi. Wielkimi, przypominającymi ludzkie, ślepiami wpatrywał się w płomienie, co jakiś czas oblizując jęzorem ostre, odstające kły. Na pierwszy rzut oka nie miał żadnej broni, ale wystarczyło się rozejrzeć by stwierdzić, że tak naprawdę miał ich pod dostatkiem. Jeden średniej wielkości kamień rzucony przez niego wystarczyłby, żeby trafić do trumny.
    - Wielkie bydle, trzeba go załatwić, zanim się rozrusza ? szepnął Hektor.
    - Masz jakiś plan?
    - Może w lesie miałbym jakiś plan, ale tutaj? Otwarte pole. Jedyne co możemy zrobić, to jak najszybciej go ubić.
    - To do roboty, nie chcę tu zamarznąć na kość.
    Wyszli z ukrycia. Hektor stanął z przodu, chcąc rzucić się na trolla, póki potwór jest nieświadom zagrożenia. Mordrag rozpoczął recytację zaklęcia, kiedy skończył, miecz Hektora zapłonął magicznym ogniem.
    - Nosz [beeep] mać! Ile razy ci mówiłem?! Ja [beeep]ę!
    - O co ci chodzi? Ogień ci pomoże, walcz z nim!
    Troll usłyszał krzyki, odwrócił głowę w ich stronę.
    - Pomoże?! [beeep]! Najpierw mój rodowy miecz, potem miecz mojego dziadka, potem kolejne siedemnaście innych, a teraz następny. To jest już dwudziesty miecz, który mi spierdoliłeś tym idiotycznym czarem!
    - Może najpierw zabijemy trolla, a potem będziemy się kłócić?
    - Czym go mam zabić?! Tym?! ? wskazał na płonący miecz. ? Patrz, co tym teraz mogę zrobić! ? Hektor wziął zamach i uderzył mieczem o kamienne podłoże. Ostrze połamało się na kilka płonących części. ? Teraz sam go sobie możesz zabić ? warknął i zawrócił do wąwozu.
    Mordrag patrzył przez chwilę na odłamki płonącego niebieskim ogniem miecza. Później zerknął na trolla, który zdążył już się podnieść z ziemi.
    - Dziwne, wydawało mi się, że już dopracowałem ten czar? - powiedział pod nosem, po czym ruszył za Hektorem do wąwozu.
    Troll podrapał się po głowie, nie mogąc zrozumieć, co właściwie przed chwilą się stało.
  3. Maszkytny
    Patrzę na klawiaturę i widzę coś cudownego. Te dwadzieścia parę klawiszy oznakowanych literami alfabetu. Widzę magię tych prostych znaków. Litery cudownie łączą się w słowa, a te z kolei wypełnione są przypisanymi im znaczeniami. W nienaturalnie prosty sposób łączymy kilka słów w jeden ciąg, łączymy te kilka samodzielnie znaczonych bytów w jeden złożony. Później składamy kolejne zdanie i łączymy je z poprzednim. Powtarzając to kilkukrotnie otrzymujemy coś pięknego, spójny tekst - najmisterniej ułożoną planszę z puzzli, jaką możemy sobie wyobrazić.
    [...]
    Całość na nowym blogu. Zapraszam.
    http://leniwepioro.b...label/O pisaniu
  4. Maszkytny
    Kiedy gaśnie światło
    I dotyk dominuje oczy.
    Mijamy kolejną granicę,
    Której tak bardzo
    Nie chciałaś przekroczyć.
    [...]
    Jeśli ci się spodobało, przeczytaj całość na nowych blogu:
    http://leniwepioro.b.../05/erotyk.html
  5. Maszkytny
    Akurat trafiło, że tekst powstał w okolicach dnia kobiet, zapraszam do czytania.
    Kiedy cię jeszcze nie poznałem, w życiu nie wyobraziłbym sobie takiego scenariusza. Najgorszego i najpiękniejszego zarazem. Nie wiesz tego, ale z dnia na dzień stałaś się moim motorem napędowym. Stałaś się moją najczystszą ideą, ostatecznym celem, dla którego osiągnięcia gotów jestem zaprzedać samego siebie. Siebie, może to zabrzmi egoistycznie, ale siebie, tak pielęgnowanego od najwcześniejszych rozumnych lat, tak cudownego i odmiennego od innych. Dla ciebie gotów jestem to sprzedać, zaprzepaścić, żebyś tylko zauważyła mnie w tłumie innych ludzi.
    Jesteś trucizną trawiącą mój rozum. Trucizną najsłodszą, tak pyszną, że nie zwracam uwagi na zniszczenia, które we mnie wywołujesz. Wiesz, co ze mną zrobiłaś? Każdą kobietę, którą spotykam na swojej drodze, przeciwstawiam tobie. To strasznie nie fair, przecież żadna z nich nie jest w stanie dorównać ideałowi, którym się stałaś. Jedna może mieć podobnie cudowny uśmiech, lecz brak u niej twoich pięknych oczu, inna może mieć tak piękne oczy, ale brak jej twojego wyjątkowego głosu. Kobieto, słodka trucizno, która mnie niszczy.
    Czy jesteś pasmem niekończącej się udręki, czy szczytem najpiękniejszych uczuć? A może i tym, i tym jednocześnie? Wiedz, że bez coraz bardziej zanikającej wizji Ciebie utonąłbym. Pochłonęło by mnie cierpkie morze nic nie znaczących dni życia. I wiesz co? Nawet nie starałbym się walczyć.
    Z każdym dniem rozwijam się, staję się lepszym, bardziej wartościowym człowiekiem, idącym z wolna drogą, prowadzącą do sennego marzenia o idealnym dla mnie życiu. Tyle już razy mówiłem, że robię to dla siebie, żeby być kimś, kim tak naprawdę chcę być. ?Robię to dla siebie? ? nigdy nie byłem pewien tych słów. Kobieto, czy to ty jesteś realnym powodem?
    Paść do twych stóp i ofiarować siebie całego niczym mojej bogini. Nie zniósłbym tego i myślę, że Ty też nie. Zamiast tego stanę przed tobą, z pełną świadomością mojej wyjątkowości dorównującej twojej. Spróbujesz mnie złamać, ale nie dasz rady. Będziemy równi sobie.
    Kobieto.
    Może z czasem, zechcesz być moja?
    http://www.youtube.c...h?v=x7Ryp5MAbVA
  6. Maszkytny
    Powracam do tematu, który pobieżnie poruszyłem wcześniej, tym razem jednak przyjrzymy się bliżej naszemu rodzimemu systemowi edukacji, który niestety funkcjonuje, bo musi. Będzie to widok z perspektywy mojej osoby, czyli tegorocznego maturzysty. Można więc powiedzieć, że jestem na bieżąco. Wiem, że długo, ale w ostatnim akapicie jest małe wyjaśnienie. Zachęcam do czytania, bo myślę, że warto.
    Czym powinna być edukacja?
    Zajmijmy się na początek samym pojęciem edukacji. W wikipedii możemy przeczytać następująco: "pojęcie związane z rozwojem umysłowym i wiedzą człowieka", na co składa się proces zdobywania wiedzy, stan wiedzy i umysłu człowieka, wychowanie i krztałcenie. Jak to więc powinno wyglądać? Ano człowiek przychodzi do instytucji, którą jest szkoła i tam poszerza swoją wiedzę, uczy sie kultury głównie swojego narodu i wychowania/funkcjonowania w społeczeństwie. Chyba teraz każdy (a przynajmniej większość) przypominając sobie swoje lata szkolne, albo to co słyszy się w wiadomościach stwierdza, że tak nie jest.
    Czym jest edukacja?
    Więc zobaczmy, jak to jest z tym systemem w naszym rodzimym kraju. Fakt faktem, pozwala zdobywać wiedzę ogółowi społeczeństwa, której jego większość -gdyby szkół nie było- by nie miało i nie twierdziliby, że im to potrzebne.
    Ale czy samo zdobywanie wiedzy można nazwać edukacją?
    Według pojęcia jest to dopiero 1/4 całej sprawy. Przejdźmy więc dalej.
    Ocena stanu wiedzy i umysłu młodego człowieka.
    Tutaj też można by stwierdzić, że wszystko jest w porządku. W końcu kółka zainteresowań i różne konkursy pozwalają rozwinąć skrzydła bardziej utalentowanym ludziom, co skutkuje lepszymi stopniami z poszczególnych przedmiotów. Czyli 2/4 całej sprawy za nami.
    Wychowanie i krztałcenie.
    Pozwoliłem sobie połączyć dwa ostatnie punkty, ponieważ są one poniekąd bliźniacze. O szkolnym wychowaniu można co najwyżej powiedzieć, że jest. W zasadzie uczymy się kultury i historii naszego kraju (chociaż nie tylko moim zdaniem jest to traktowane po macoszemu) i w zasadzie jest coś takiego jak godzina wychowawcza, która, jak sama nazwa wskazuje, ma wychowywać, a w praktyce jest to godzina wolna (czytaj: rób co chcesz i miej w dupie nauczyciela). Idźmy dalej. Jak można by rozpisać słowo "krztałcić"? Powiedzmy, że brzmiało by to: nadawać czemuś krztałt. Czyli szkoła krztałcąc, powinna wypuścić spod swoich skrzydeł uformowanych intelektualistów. Jednak, czy tak naprawdę jest?
    Zawsze jest jakieś ale...
    I tym "ale" jest rzeczywiste szkolne życie. Teraz wyższe chce mieć i ma każdy. Nawet kompletny debil może skończyć studia i dostać ten wymarzony papierek. Wytworzył sie stereotyp, w którym każdego mierzą poziomem wykrztałcenia. Jeśli na przykład powiedziałbym komuś za kilka lat, że nie mam matury, co on by sobie pomyślał? Pewnie coś w stylu "on nie może być inteligentny"-łagodnie mówiąc. Kiedy rynek pracy wymaga wyższego nawet do podstawowych prac i każdy studiuje, poziom wykrztałcenia w kraju automatycznie spada. Nie wiem, czy lepiej mieć całą masę średniaków z wiedzą trochę ponad ogólną, czy elitę wysoko wykrztałconą? Jeśli chce sie wyrównać jednostki około wybitne i maluśkich, pozostaną sami średniacy, dążący bardziej w stronę tych maluśkich.
    Wynika z tego, że szkoła ogranicza i sam sie z tym zgodzę, jednak tylko w stosunku do tych wybitnych i utalentowanych. Mierzeni jedną miarą z tymi od "masz jakiś problem?" sami nimi z czasem się staną i to jest przykre.
    Słówko o nauczycielach.
    Nasz "kreator" można by rzec. Istotnie dobry nauczyciel jest skarbem. Jak zwykli mówić uczniowie "bo on nie umie uczyć", kiedy dostają złe oceny. Jednak zwykle wina w znacznej części leży tylko po stronie ucznia. Nauczyciela w znacznym stopniu ogranicza system, którym szczycić sie w Polsce nie możemy. Jednak jeśli nauczyciel potrafi co jakiś czas zostawić system z boku i zainteresować uczniów własnym przedmiotem po swojemu, daje to olbrzymie rezultaty. Mam to szczęście, że taki jest mój nauczyciel polskiego. Potrafi czasem całkowicie zejść z tematu lekcji wyrażając swoje opinie na tematy, które poruszymy mimochodem i najciekawsze jest w tym to, że kiedy mówi, wszyscy bez wyjątku słuchają, nawet ci najbardziej "zabawowi". To jest nauczyciel przez duże "N".
    Tym oto optymistycznym akcentem zakończę moje wywody na temat edukacji. Nie miałem w planach tak długiej pracy, chociaż i tak nie poruszyłem wszystkich tematów, które chciałem. Trzeba kończyć, internetowi nie lubia długich prac ;]. Jednak myślę, że warto przeczytać i zachęcam. Czekam na wasze opinie na temat edukacji i na komentarze odnośnie mojej pracy!
  7. Maszkytny
    Ostatnio wzrosło zainteresowanie wyczynami rządzących, więc postanowiłem zamieścić kilka obserwacji. Nię będę zagłębiał się specjalnie w szczegóły politycznej dżungli, ale zamierzam przybliżyć mój punkt widzenia - człowieka przed którym "świat stoi otworem".
    Lubimy krytykować polityków i ja sam tutaj nie będę oryginalny. Jestem patriotą, mógłbym bez zastanowienia oddać życie dla dobra mojej pięknej Polski i boli mnie to, że kraj ten jest bezustannie niszczony i rozkradany. Obrzydliwie tłuste pasożyty żerujące w rządzie pchają w siebie jak najwięcej, mimo tego że [beeep] z tym robią. Ile dałbym by wrócić do systemu greckiego. gdzie politykowanie było zaszczytem, a nie sposobem łatwego zarobku. Kto w ogóle wymyślił te płace? Pasożyt zarabia tam 2 razy więcej niż potrafi wydać, chociaż pasożyt to zbyt łagodne stwierdzenie, w końcu on żeruje na kimś by przeżyć, osobniki rządzące żerują na podatnikach żeby żyć nie raz kilka razy lepiej niż żywiący ich. Co z tego, że w Polsce tysiące dzieci głoduje? Idealnym przykładem jest praca posła, siedzi, głosuje, grubą gotówkę inkasuje. Kilku przodujących posłów danej parti może jeszcze coś w tym sejmie robi, a reszta? Reszta siedzi tam na zasadzie zapchajdziury byle głosowali tak, jak chce ich partia. I człowiek nic nie robiący przez cały okres pracy (no, może poza klikaniem na kliczek "tak", "nie" lub "wstrzymuję się") ma zarabiać więcej niz harujący np. na budowie Kowalski? Coś tu chyba jest nie tak państwo rodacy, no nie?
    Można mi zarzucić, że żyję w świecie ideałów, ale dla mnie polityk powinien być przykładem kultury. Najważniejsi ludzie w kraju powinny dawać przykład rodakom, w końcu oglądają ich miliony, a co widzimy? Wyzwiska, kłótnie, ignorancję? Znowu taki przeciętny Kowalski oglądając to, pomyśli: skoro taki polityk robi to co ja, to jest to normalne, a normalne to "niestety" nie jest. Politykiem trzeba być z powołania państwo rządzący, a nie z pieniędzy, poza tym dziękuję za świetny przykład kultury polskiej.
    Nasz rząd już dawno zapomniał, że to nie obywatele powinni się bać władzy, tylko władza obywateli. Polacy, co mówie z bólem serca, nie wiedzą jak lub nie chcą działać na rzecz wspólnego dobra. Podnoszą podatki? Okej. Podnoszą ceny paliwa i żywności? Okej, przecież we szystkich krajach rosną ceny (no fakt, rosną, tyle tylko, że w innych krajach zarabiają nie raz na parę razy więcej produktów, niz przeciętny polak). Ograniczają emerytury? Okej (nikt już nie pamięta, że obiecano pieniądze z prywatyzacji przeznaczyć na ich zwiększenie?). Mówiąc nieskromnie, jestem dobrym obserwatorem i lubuję się w gapieniu na otaczający mnie świat. Teraz patrzę i czekam ile jeszcze nasze społeczeństwo potrafi zaakceptować. Jeśli znajdzie się ktoś, kto poprowadzi lud, to władzo Nasza, bój się. Nie widzę innego sposobu na oczyszczenie naszego rządzu, prócz przewrotu i zastąpienia ówczesnych polityków nowymi, chociaż i to nie daje stuprocentowej pewności.
    Prawda, jest kryzys, w Naszym kraju od dobrych kilkunastu lat, więc takie tłumaczenia nie są nic warte. Apeluję tylko do Polaków, żeby obserwowali, co się wokół nich dzieje i nie przytakiwali bezmyślnie na wszystko na zasadzie "nie obchodzi mnie to póki mam z czego żyć". Spójrzcie tylko na idealnie przedstawiający stosunek rządzu do obywateli przykład z ACTA- mówiąc najprościej: rząd ma nas w dupie.
    PS. Wracając jeszcze do tych głodnych dzieci. Nie sądzicie, że robienie zbiórek żywności na np. dzieci z Afryki jest idiotyczne, kiedy to w naszym kraju tysiące żyją na granicy bankructwa? (Nie zamierzam umniejszać wagi tych zbiórek, ale jednak wygląda to słabo)
    PS2. Nie przeczę, że jak na kraj mający niepodległość od niespełna stu lat, Polska rozwinęła się ogromnie, nie sądzę żeby takie USA (jeśli przeżyło by tyle co Polska) potrafiło tak mocno stanąć na nogach.
    To by było na tyle, czekam na komentarze.
  8. Maszkytny
    No cóż, znowu po "łikendzie" i znowu do szkoły. A pro po tego "pięknego", cotygodniowego zjawiska chciałbym coś o niej napisać ;]. Szkoła dla mnie jest jak więzienie przymuszające niepełnoletnich ludzi do rzeczy, które raczej miłe nie są. Przymus uczenia się każdego przedmiotu jest idiotyczny i ograniczający zarazem, wiem po sobie. Pisuję czasem i wiem jak to działa razem ze szkołą, nawet w wakacje muszę się zmuszać do wyskrobania czegoś wartego uwagi (z natury jestem leniwy... i to bardzo), a kiedy chodzę do szkoły, to po powrocie nie mam najmniejszych sił na twórcze myślenie, w sumie to nie mam sił w ogóle na myślenie ;].
    Podsumowując, szkoła jest instytucją ograniczającą rozwój człowieka i próbującą sztucznie zapełnić mu czas.
    PS. Chętnie wróciłbym do systemu 8 lat podstawówki i 3 lat liceum, chociaż nie przeczę, że w gimnazjum przeżyłem chyba najciekawsze lata ;].
    PS2. Kończę liceum, to tak na wypadek jakby ktoś pomyślał, że użala się tu gYnazalista.
    PS3. Nie wiem jak się pisze "a pro po", ale najwyraźniej tak ;].
    Sprostowanie:
    Oczywiście wiem i rozumiem, że w podstawówce i gimnazjum nauka ogólna jest na miejscu (w końcu każdy człowiek powinien posiadać ogólna wiedzę na każdy temat, alby przynajmniej na większość), ale w liceum to już przesada, w sumie w gimnazjum to już lekka przesada, ale w liceum to już DUŻA przesada, no to tyle na temat przesady.
    I na osłodę :
    Przychodzi facet do lekarza ze spermą na ręce i mówi:
    -Panie doktorze, to się w pale nie mieści! ;]
    READ AND ENJOY!!!!!
  9. Maszkytny
    Zacznijmy od tego, że to nie jest żaden poradnik (bodajże pojawiły się takowe już na blogach), choć porady się tu znajdą. To jest mój subiektywny opis pisarskiej działalności, z kilkoma załącznikami w postaci moich doświadczeń w tejże dziedzinie.
    Aktualnie piszę wielką historię, którą określam mianem książki, ale na razie tak nie wygląda, ponieważ chwilowo jest dosyć chuda (jak na razie jeden rozdział, za to obszerny).
    Wena, co to dla mnie jest? Jest to przypływ chęci do pisania, twórczego pisania, które bez weny wyglądałoby dosyć marnie. Nie, nie jest to brak pomysłów w moim przypadku, bo pomysłów mam bardzo wiele, czasami nawet nie wiem które przelać na papier. W skrócie: wena to jest dla mnie ten czas, w którym potrafię przybrać moje pomysły w piękne słówka, które pozwolą przenieść moje intencje poprzez tekst na czytelnika.
    Tutaj mała rada ode mnie:
    Wiele razy zdarzało mi się, że czytelnik odbiera mój tekst całkiem inaczej, niż bym to sobie wyobrażał. W takim przypadku, według mnie, nie ma co się przejmować, w końcu każdy jest inny i myśli inaczej. Ile to już razy moi testerzy (pierwsi czytelnicy) pokazali mi w moich tekstach rzeczy, których sam bym nigdy nie znalazł/nie zauważył?
    Przechodząc do samego pisania, chciałbym powiedzieć o pozwalającym najbardziej wydajnie i dopracowanie napisać tekst stylu, oczywiście według mnie. Jest to styl określany przeze mnie PPP (pisz-popraw-przepisz). Piszę według tej zasady dłuższe teksty, chociaż w krótkich sprawdza się równie dobrze, a może nawet lepiej. Poniżej krótki opis tego stylu, nieco przerobionego na moje potrzeby (pisałem-subiektywna opinia).
    1. Pierwsza faza, moja ulubiona, polega na przelaniu na papier swoich myśli, tego co aktualnie mi w duszy gra przy jak najmniejszym zastanawianiu się nad tym, co się pisze. Określam to poetycko: "pisaniem z serca/duszy, nie z głowy". Po skończeniu należy odstawić swoje wypociny na jakiś czas, aż częściowo zapomnę, co napisałem.
    2. Tutaj już mniej przyjemna rzecz, czas bowiem na korekty, czyli standardowo- biorę do ręki tekst i czytam, czytam, jeszcze raz czytam, zaznaczając fragmenty, które zamierzam wyrzucić, zamierzam poprawić, zamierzam zamienić. Po naniesieniu korekt (i niejednokrotnym zdziwieniu się co napisałem) czas na punkt trzeci.
    3. Tutaj czas już na przepisanie tekstu z naniesionymi korektami, podczas gdy można jeszcze nanieś korekty na korekty, jeśli zajdzie taka potrzeba. Jest to ostatnia szansa na naniesienie poprawek dla mnie, bo piszę na maszynie, jeśli ktoś pisze na komputerze zawsze może coś zmienić, ale według mnie traci się wtedy ten klimacik .
    Tak to wygląda u mnie. Niestety często szyki krzyżuje mi moja ulubiona wada, mianowicie lenistwo, a często brak jakiejkolwiek chęci na pisanie. Ja mam tak, że czasami w jeden dzień potrafię napisać kilka stron, a czasami przez miesiąc nie potrafię napisać nic sensownego/wartego uwagi. I właśnie teraz mam zastój pisarski, który rozpoczął się gdy ukończyłem ten pierwszy rozdział, jest on na etapie drugiego P, więc teraz muszę go przepisać. Znaleźć tą chęć, znaleźć ten czas... ;P
    Dziękuje za przeczytanie, mam nadzieję, że ciekawie to napisałem.
    A teraz już standard:
    "Czytać, pisać, komentować, klawiatury nie żałować."
  10. Maszkytny
    Teraz, kiedy zapadła noc, gdy światła miejskich lamp powstrzymują rolety, a reszta lokatorów uciekła do błogiej podświadomości, ja piszę. Bez celu, bez jakiejkolwiek idei próbuję uprawiać ?freestyle?, albo jak to się teraz modnie pisze: ?fristajl?. Co z tego wyniknie? Nie wiem nawet ja.
    Ciężko jest wprowadzić we własnym, utartym życiu jakąś zmianę. W okresie świątecznym spłynęła na mnie miniaturowa kropla oświecenia i w końcu zrozumiałem. Wtedy wydawało mi się, że to wystarczy. Zrozumiałem, że żeby sięgnąć po swoje cele, zbliżyć się do wyśnionego, wymarzonego życia, muszę porzucić swoje płytkie przyzwyczajenia głupiego nastolatka. Tak, to właśnie było to oświecenie. Dotarło do mnie, że jeśli dalej będę funkcjonował jako głupi nastolatek, którego życie w głównej mierze opiera się na opierdalaniu się i zabijaniu czasu poprzez gry, imprezy i używki, nigdzie nie dotrę.
    Pomyślałem sobie: ?o [beeep], już wiem, teraz już będzie z górki?. Byłem w błędzie. W pewnym sensie zdefiniowałem sobie uświadomienie jako najtrudniejszą część zmiany, a przecież to jest tylko zauważenie drzwi, które wcześniej się ignorowało. Wielu ludzi uważa, że zmiana musi zajść w myśleniu, ja stwierdzam, że to tylko odsłonięcie kurtyny. Bo co sama zmiana w myśleniu da? Sprawi, że będziemy tylko bardziej nieszczęśliwi, gdyż teraz już zauważamy swoje ohydne błędy, zwyczaje. I tu właśnie pojawia się sedno sprawy. Jak się zmienić?
    Po prostu, zmuszać się. Robić rzeczy, które w marzeniach dają nam szczęście, nawet jeśli początkowo są one trudne, a nierzadko wykańczające psychicznie i/ lub fizycznie. Ktoś może zapytać, gdzie tu szczęście? A ja odpowiem, że nie ma. Nie ma, ponieważ tutaj tworzą się tylko podwaliny, grunt pod nasze cele, które powinny dać nam szczęście.
    O co więc chodzi? O wyrobienie w sobie nawyków. O to, aby te nowe, niewątpliwie ciekawsze aktywności przestały być nowe, a stały się naszym zwyczajem, codziennością. Wtedy zmienia się też myślenie, utrwala to, czego chcemy i zaczynamy odczuwać tego braki. Tak jak teraz można odczuwać brak zabawy, tak później brak np. w moim przypadku pracy pisarskiej. Bo czym jest to nasze jaranie, picie, granie, imprezowanie czy oglądanie telewizji? To jest życie ludzi nieszczęśliwych, lub nieinteligentnych, chęć wyłączenia mózgu na te parę chwil. Nie chodzi o to, żeby z rozrywki zrezygnować na dobre, ale raczej z rozumem z niej korzystać.
    To tyle w teorii. Jestem na początku tej drogi i walczę ze swoim leniwym cielskiem i umysłem. Teraz mogę tylko życzyć sobie powodzenia.
×
×
  • Utwórz nowe...