Skocz do zawartości

Coś maszkytnego

  • wpisy
    16
  • komentarzy
    19
  • wyświetleń
    8618

Upadły


Maszkytny

734 wyświetleń

Kolejny kawałek fantastyki, tym razem rządi patos. Zapraszam do czytania i komentowania.

Bogowie, tak zawzięcie broniący swoich błyszczących tronów ? znaków ich potęgi i rangi. Kim byliby bez nich? Bez wyznaczników ich świetności górującej nad innymi istotami? Czy dlatego aż tak boją się upadku? Czy to dlatego ta kara jest tak osławiona, że nawet wspomnienie o niej wywołuje większe przerażenie niż widmo śmierci? Podobno świadkowie, biorący udział przy strąceniach musieli odwracać wzrok, gdyż aż tak przerażający był widok spadającego boga, boga bez swojej istoty, boga pozbawionego boskości.

I ja się bałem. Żywiony tymi strasznymi wizjami od początku swej nieśmiertelności nie mogłem inaczej. Ile w tym było prawdy? Jak się okazało, niewiele.

Brama zapomnianych, ?odbyt niebios? ? jak zwykli żartować bogowie, moi bracia, nie będący mi już rodziną. Stanąłem nad nią, doprowadzony na miejsce przez katów, spętany wolą starszyzny, ograniczony do roli marionetki wykonującej polecenia. Ja, wielki niebianin, skazany na zapomnienie.

Nie mogłem ich winić za taki wyrok. Wiedziałem co robię nie wykonując rozkazu, wiedziałem co robię, łamiąc prawa bogów i tak samo wiedziałem co robię, gdy zagrodziłem drogę moim braciom, stając po przeciwnej stronie. Mówcie więc, starszyzno! Przypomnijcie mi moje winy, przypomnijcie jak bardzo niegodzien jestem by zwać się niebianinem!

Rozbrzmiał ich gromki głos, a z każdym kolejnym słowem spływało ze mnie uczucie boskości. Straszne to było doświadczenie, jakby ktoś wyrywał ze mnie życie, jednocześnie pozostawiając je we mnie, okaleczone i ułomne. Musiałem ucierpieć, moja natura nie była już czysta, nie byłem taki jak moi bracia, moja boska lojalność zaniknęła i za to przyjąć muszę karę, wiem o tym. Jestem świadom, że to co zrobiłem przystoi istotom niższego rzędu, jako bóg, nie miałem prawa się tego dopuścić.

Ostatnie zawołanie starszyzny rozpaliło we mnie ogień. Rozpostarłem przepiękne, białe skrzydła, a me oczy zapłonęły tak, jak zwykły płonąć w dniach największej chwały. Chcecie mnie upokorzyć w tak niegodny sposób, bracia? Dacie mi poczuć pełnię swojej istoty, na sekundę przed jej utratą? Nad każdym strąconym bratem znęcaliście się w taki sposób? Parszywe psy niegodne swego miana!

I stało się nieuniknione. Kaci zerwali ze mnie skrzydła, a ja, spętany, nie mogłem nawet upaść przepełniony bólem. Me oczy straciły blask, nie czułem już siebie. Stałem, plecy zalewała mi krew z miejsc po wyrwanych skrzydłach, po policzkach spływały łzy, żegnające utraconą naturę.

- Żegnamy cię, były bracie! ? starszyzna zabrzmiała chórem.

Więzy zniknęły. Upadłem na kolana, ciągle krwawiąc i płacząc. Jeden z katów zbliżył się i poczynił ostatnią powinność. Kopnął mnie w obolałe plecy, wypychając przez bramę zapomnianych. Tak zostałem pożegnany przez bogów, kopnięciem, jak śmieć nie warty użycia chociażby ręki.

Stało się. Zapomniano także o mnie. Bóg a nie bóg, nieśmiertelny pośród śmiertelnych.

Spadałem. Moja ojczyzna kurczyła się w oddali. Patrzyłem na nią nie czując kompletnie nic. Byłem zmieszany, nie potrafiłem nazwać chociażby jednego z targających mną uczuć. Nie tęskniłem, nie czułem gniewu, a już na pewno nie żałowałem. Najdziwniejsze okazało się to, że nie wiedziałem, czy to dobrze, czy źle? Po raz pierwszy po prostu nie wiedziałem.

Smutek. Tak, jeśli miałbym zamknąć wszystko co działo się we mnie w jednym słowie, byłby to smutek. Melancholijny, wielopoziomowy smutek, szukający ujścia we łzach. Byłem bogiem, moja wspólnota, tak i ja sam wiedziałem, że od początku do końca moje czyny były jednoznacznie złe. Kara, która na mnie spadła nie była wygórowana, a niektórzy powiedzieliby, że ciągle jest za niska.

Mijam kolejne światy podczas mojego upokarzającego lotu i zadaję sobie pytanie, czy wiedząc to wszystko, postąpiłbym w taki sam sposób. Czy zdradziłbym swój ród jeszcze raz? Tak, zdradziłbym. Nie może być innej odpowiedzi. Powinienem czuć wstyd z tego powodu? Nie czuję, zamiast tego wypełnia mnie smutek przypominający o skutkach moich czynów. Nie tak miało się to zakończyć. Rany mogą się zabliźnić, ale już nigdy nie znikną. Zbyt wiele cierpień, zbyt wiele śmierci, wszystko zaszło zbyt daleko.

Ileż będę jeszcze spadać, rozpamiętując to wszystko w kółko?

Tyle cudownych uniwersów ominąłem. Na wielu z nich przynajmniej raz dane mi było przebywać. Ciągle nie to, ciągle pędzę dalej. Tylko ja, mój żałosny lot i udręka. Gdzie jest ta cholerna meta? Będę tak spadał, aż zwariuję? Jestem niebianinem! Bogiem! Jestem na to zbyt doskonały!

A może kiedyś taki byłem? Co się ze mną stało? Jestem już zmęczony?

Naprawdę minęło już czternaście lat? Czternaście pierdolonych lat samotnego lotu? Zabawne, jak liczenie czasu może być pochłaniające. Nigdy wcześniej tego nie robiłem, przepływające lata nie dotyczą nieśmiertelnych, więc po co je liczyć? Teraz to co innego, wypowiedzenie w myślach każdej kolejnej sekundy daje wielką satysfakcję, chroniąc tym samym mój marniejący umysł przed szaleństwem. Myśli zbyt szybko uciekają, rozum rozpływa się i tylko wymienianie po kolei każdej upływającej chwili pozwala mu pozostać w skupieniu. Czas, który był mi czymś zbyt abstrakcyjnym, nagle stał się najlepszym przyjacielem.

Czy wzrok mnie myli? Czy moją drogę wreszcie zagrodził jakiś świat? Czy czternasty rok miał być tym ostatnim?

Tak! To jest moja meta! Planeta jak wiele innych, ale to właśnie ona ma zostać moim wyzwolicielem. Zbliżam się, a ona z każdą chwilą rośnie. Piękna, błękitne wody otaczają swoim ogromem zielone połacie lądu, białe szczyty gór promienieją, jakby wołały ?witamy cię!?, tylko kilka sztucznych bytów orbitujących wokół szpeciło jej wygląd. Nieważne, mój nowy dom piękniał z każdą sekundą.

Wbiłem się w jej atmosferę, zauważając więcej sztucznych konstrukcji. Jest zamieszkana.

Prędkość lotu wytworzyła wokół mnie płonącą skorupę. Nie szkodzi, nic co nieboskie nie może zranić boga. Jednak ogień przysłonił mi widok ostatniego kawałka mojej podróży. Nie wiedziałem kiedy to nastąpi, ale czekałem szczęśliwy.

Uderzyłem.

Stało się. Bóg a nie bóg, nieśmiertelny pośród śmiertelnych.

1 komentarz


Rekomendowane komentarze

Nie jest dla mnie jasne, jaki zamysł stoi za tym opowiadaniem. Z jednej strony jest dużo opisów przeżyć wewnętrznych głównego bohatera, także na temat kary i jego czynów. Nic jednak nie czuję względem niego, ponieważ nie dowiadujemy się, czym zawinił. Może więc od strony fabularnej? Tylko że pomijając sprawy, które mnie nie przekonują (kaci, którzy ot tak wyrywają skrzydła głównemu bohaterowi, czy spadanie aż przez 14 lat), tu też jest enigma - były bóg spada na ziemię (naszą Ziemię?) i to wszystko. No dobrze, może więc w samym pomyśle coś jest? Już lepiej, tyle że widzę tylko koncept, który wymaga sensownego rozwinięcia; przez wymienione już niedostatki sporo traci.

Za to stylistycznie tekst jest w porządku, przeczytałem go za pierwszym razem. Wprawdzie przynajmniej w jednym miejscu zgrzytnął mi nadmiar zaimków osobowych, ale to w sumie drobiazg.

Zatem jeśli miała to być tylko wprawka pisarska, to tekst sprawdza się całkiem, całkiem. Jako opowiadanie jednak uważam go za słaby i nieprzemyślany.

Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...