Skocz do zawartości

zoldator

Forumowicze
  • Zawartość

    2517
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    3

Wpisy blogu napisane przez zoldator

  1. zoldator
    Lub poczwórna, w zależności jak na to patrzysz.
    Darkest Dungeon - dobra gra, która może odrzucić wiele osób przez ogromny nacisk na RNG.
    Kolekcja Heavy Rain & Beyond: Two Souls - nie ma to jak średni remaster okropnej gry i to podwójnie, eh?
    Street Fighter V - na wypadek, gdyby moja opinia na temat Kolekcji nie była dość dużym dołem, to teraz pochwalę jedną z najbardziej znienawidzonych gier tego roku. 'Cause reasons.
     
     
  2. zoldator
    Zdecydowałem lekko zmienić mój wcześniejszy tekst o Revengeance, tak żeby byc z niego bardziej zadowolonym. I z ciekawostek, jutro jadę do Krakowa studiować i mogę tam nie mieć internetu przez jakiś czas.
    Metal Gear Rising: Revengeance. Czymże nie jest dla mnie ta gra. Najłatwiej to chyba nazwać, sam nie wiem... zejściem Jezusa na ziemie? Bo oto gra, dzięki której przeżyłem taki wykolejony pociąg jak DmC: Devil May Cry i wiadomość, że Bayonetta 2 to exclusive na Wii U. Oto gra, dzięki której pozycja Platinum na mojej liście najlepszych istniejących obecnie (a może i kiedykolwiek) twórców gier została zapisana złotymi literami. Niewiele jest na tym świecie gier, na które czekam lub czekałem oglądając każdy gameplay i trailer, składam pre-order kiedy tylko się pojawia i kupuję wszystkie DLC. Mój jedyny żal to to, że nie miałem funduszy na edycję z figurka Raidena. Lub lepiej, import ze Stanów tej z lampką w kształcie katany Raidena. Revenegeance to póki co mój kandydat do gry roku 2013. Nic w co do tej pory grałem w tym roku nie przebiło doznań jakie zapewniła mi ta gra. I raczej nic tego nie zrobi.

    It's time for Jack to let 'er rip!
    Czemu gra jest taka świetna? Powodów jest więcej niż mogę zliczyć. Przede wszystkim jest to najszybszy, najbardziej intensywny slasher w jaki grałem od czasu Devil May Cry 3. Tak bardzo, jak polubiłem Bayonettę i DMC4 dopiero Revengeance mogło w jakikolwiek sposób dorównać legendzie DMC3. Gra jest dla mnie definicją slashera, ma wszystko. Niesamowitych bossów, świetny soundtrack, wysoki poziom trudności, ciekawe postacie. Owszem, mimo braku niektórych z tych elementów cenię sobie wysoko takie serie jak God of War czy Darksiders. Ale to DMC, Revenegance, czy Ninja Gaiden (które aktualnie przechodzę) przypominają mi dlaczego gram w gry.
    Główną postacią w MGR jest Raiden, znany z MGS2 i 4. Wiem, że ta postać dla niektórych jest Justinem Bieberem uniwersum MG, ale szczerze mam to gdzieś. Może w MGS2 był taki zły, nie wiem, nie grałem. Za to widziałem dostatecznie dużo materiałów z MGS4, żeby wiedzieć że już wtedy był genialnie napisany. On jest cholernym cybernetycznym ninja, na serio. Nie umiem się do konceptu cybernetycznych ninja przyczepić, choćbym bardzo chciał. Sama akcja gry toczy się w niedalekiej przyszłości, po wydarzeniach z MGS4. Raiden pracuje teraz dla jednej z wielu prywatnych firm militarnych. Oprócz niego w grze mamy kilku innych pracowników tej firmy, z którymi komunikujemy się przez CODEC, między innymi naszego szefa Borisa. Tak jak seria ma w zwyczaju i tutaj możemy z nimi porozmawiać w dowolnym momencie. W grze są całe godziny opcjonalnych dialogów jeśli ktoś ma ochotę ich posłuchać. Dużo ciekawsi są nasi wrogowie. Oto kilku wybranych bossów, jakich spotkamy w grze:
    1) Blade Wolf - mechaniczny wilk ninja obdarzony "intelektem przekraczającym ludzkie możliwości", wyposażony w piłę mechaniczną przymocowaną do ogona oraz poszukujący prawdziwego znaczenia wolności (o tym jaką definicją słowa "epickość" jest ta postać później),
    2) Jetstream Sam - brazylijski samuraj-cyborg, który już na samym początku pozbawia Raidena ręki, oka i kilku innych rzeczy,
    3) Mistral - zmuszona do mordowania już od dziecka wojowniczka, która z walki czerpie przyjemność na "wiele" sposobów.
    Oprócz nich są też inne postaci i każda ma swoja własną filozofię i osobowość. Nie umiem sobie przypomnieć slashera, w którym taką wagę przykładano by do historii i postaci. Owszem, MGR to nie Wiedźmin pod tym względem ale nie skłamię, jeśli powiem że ma najlepszą fabułę jaką widziałem w grze tego typu. Nie chcę wchodzić w nią zbyt głęboko teraz, bo to jest na prawdę coś co warto zobaczyć samemu.

    "I'm f*cking invincible!"
    Za to w co chcę wejść głębiej to walka. Największą nowością w grze jest blade mode. Polega to mniej więcej na tym, że przeciwnika możemy pociąć na dosłownie setki kawałków. Po czym wyrwać mu kręgosłup (lub coś co zamiast niego ma) i użyć jako apteczki. Ktoś pomyśli "No ale jak życie odnawia się za każdego zabitego to gdzie tu jakieś wyzwanie?". Ujmę to tak, gdyby nie ten system to na poziomie trudności wyższym niż hard płakałbyś krwią, bo skończyłyby ci się łzy. To wbrew pozorom jest potrzebne. Owszem, są normalne apteczki w grze, ale można ich mieć przy sobie tylko pięć. Dodatkowo na wyższych poziomach trudności regenerują tylko 75% HP z maksymalnie 200, jakie można mieć. A to równa się mniej więcej jakimś 2-3 ciosom na very hard, i 1-2 na revenegance. Oprócz tego system walki jest dość klasyczny, szybki i silny cios, unik, blok (który co ciekawe jest pod tym samym przyciskiem co szybki cios, co może się wydawać nienormalne ale po odrobinie treningu działa bardzo dobrze), rage odblokowywany mniej więcej w połowie gry, lock on (usilnie powstrzymuję się przed nawiązaniem do TEGO, usilnie...). Nie ma rewolucji ale całość jest bardzo dobrze wykonana, a animacje walki to czysta poezja. Patrzenie jak Raiden wykonuje cięcia, by potem nałożyć swój miecz na stopę i ciąć wrogów "kopnięciami" to niesamowity widok. Oprócz miecza mamy też w grze trzy inne bronie, zdobywane na bossach i każda ma inne zastosowanie. Kiedy wybierzemy jedną z nich zastępuje ona ciężki atak. Osobiście przez jakieś 90% czasu nie korzystałem z żadnej ale były momenty, kiedy mi się przydawały. Wynika to bardziej z mojego stylu gry, w żadnym slasherze bez mała nie korzystam z broni dodatkowych.
    Skoro to jak walczymy już za nami to teraz powiedzmy sobie z czym walczymy. typów przeciwników jest całkiem sporo. Od różnych wersji zwykłych żołnierzy, przez Gekko znane z MGS4, kończąc na wielkich Mastifach i "pomniejszych" wersjach Blade Wolf'a zwanych Fenrirami. Z każdym walczy się odrobinę inaczej i trzeba opracować sobie jakieś metody walki. Na przykład Fenriry biegają w kółko po całej mapie i trzeba wybić je z rytmu żeby móc w ogóle je trafić. Prawdziwa zabawa zaczyna się przy bossach. W większości walk jedyne co mogło by podnieść poziom emocji to nagle atakująca Godzilla czy trzęsienie ziemi. Pominę pomniejszych bossów, którzy potem są degradowani do roli zwykłych przeciwników, jak na przykład Hammerhead. Skupię się za to na tej większości z nich, którzy są perłami całego gatunku. Już pierwsza walka, jeszcze w tutorialu z Metal Gear Ray'em mówi ci, że właśnie wyruszyłeś na przygodę życia. Może ta walka nie jest specjalnie trudna, na to jeszcze przyjdzie czas. Sam aspekt wizualny powala. Ray jest ogromnym robotem, wyposażonym w laser w pysku i dziesiątki wyrzutni rakiet. W wielu grach coś takiego mogłoby być ostatnim bossem. A finisher, jaki się na nim wykonuję... Raiden łapie gołymi rękami przygotowujące się do ataku skrzydło robota tylko po to, żebyśmy my mogli usłyszeć legendarne już "RULES OF NATURE!", a Raiden wykonał obrót wokół własnej osi i wyrzucił Ray'a w powietrze, po czym doskoczył do niego i zaczął ciąć wszystko na około. Oglądając let's play Two Best Friends chłopaki podsumowali ten moment słowami "To jest idiotyczne. Kocham to.", lepiej się nie da. I to dopiero pierwsza faza walki z pierwszym bossem w grze. Później do tego festiwalu niekontrolowanej destrukcji, przemocy i hypu dochodzi inny aspekt. Każdy "ludzki" boss ma swoją własną historie, filozofię i motywację. Weźmy na przykład Blade Wolf'a, drugiego bossa w grze (
    - intro przed walką). Pominę fakt, że sam wygląd i w ogóle pomysł na bossa to piękno samo w sobie. Jeśli ktoś umie wymyślić coś lepszego niż mechaniczny wilki ninja z piłą to nie umie, bo nie ma nic lepszego. Blade Wolf chce zrozumieć czym jest wolność i jak ona "działa". Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem to intro grając w demo odpłynąłem. Sposób w jaki mówi, jego dobór słów i ruchy. To jest to, co nazywam bossem. Nie demona ze słownictwem i osobowością gimnazjalisty, nie gnojka, który chce władzy nad światem (i zapomina o tym wspomnieć WSZYSTKIM, z którymi pracował tyle lat do momentu pokonania "głównego złego"). Zamiast tego wolę wojownika z misją, który sam w sobie nie jest zły, a (co jest wyjaśnione głębiej w DLC o nim) zmuszany do walki.
    "Memories broken, the truth goes unspoken, I've even forgotten my name..."
    Innym ważnym aspektem gry jest soundtrack. Wiecie kiedy ostatni raz zdarzyło mi się słuchać całego soundtracku z gry dla przyjemności? Nigdy. Owszem, wybrane utwory z DMC3 i 4 pamiętam do dziś. Ale nie słucham ich pół roku po tym jak skończyłem grę równie często co moich ulubionych zespołów. W tej grze nie ma słabych utworów, są tylko dobre i te lepsze. A boss theme'y tutaj to prawdziwe dzieło sztuki. Nie tylko każdy z nich krzyczy do ciebie "Za chwilę zobaczysz coś, co zapamiętasz do dnia twojej zasranej śmierci synku." i podkreśla dynamizm starć. Wraz z postępami w walce "ewoluują". Kiedy danemu bossowi zbijemy HP do określonego punktu oprócz instrumentala pojawiają się również wokale. I wtedy wiesz, że z żartami koniec. Dodatkowo każdy boss theme "opowiada" historię danego bossa. Jeśli ktoś chce, niech sobie przesłucha - http://www.youtube.c...h?v=chPJ7x9iMw0
    Po takiej porażce jak soundtrack do DmC: Devil May Cry tym bardziej warto spędzić trochę czasu z tym z Revenegance. On przynajmniej spełnia swoją rolę. Brawa dla pana Jamiego Chrstophersona i Maniac Agendy.

    "Kids are cruel Jack. And I'm very in touch with my inner child."
    Ostatnią ważną wspomnienia rzeczą jest poziom trudności w tej grze. Pamiętacie jak wcześniej pisałem o tym, że bez blade mode'a płakalibyście krwią, bo skończyłyby wam się łzy? To nie był żart. W tej grze zdarzało mi się zginąć na normalu. O ile bez mała każdą grę stworzoną w przeciągu mniej więcej pięciu ostatnich lat z reguły włączam co najmniej na hardzie, o tyle w grach Platinum się tego boję. I z reguły mam racje bo Bayonetta na hardzie to definicja koszmaru. Podczas moje pierwszego playtrough na normalu tacy bossowie jak Jetstream Sam, Sundowner czy ostatni boss potrafili mi zająć dziesiątki prób. Musiałem myśleć o tym jak unikać poszczególnych ataków. Które warto blokować? Kiedy jest dobry moment na atak? Nie ma tu walenia na pałę. I to wszystko normal. Owszem, hard poszedł mi łatwiej ze względu na wykupione upgrade'y. Ale and very hard i revengeance one mnie nie ratowały. Jak mają skoro jeden cios bossa zabiera 150% HP? Odkąd skończyłem Revengeance jedynie Ninja Gaiden Sigma było w stanie dostarczyć mi podobnych wrażeń. I to jest powód, dla którego kocham obydwie te gry.

    Mógłbym pisać o Revengeance całe książki. Nie mam zamiaru ukrywać mojej miłości do tej gry. A teraz pora żeby inni tez ja pokochali. Zapowiedziany port tej gry na PC powinien być ogłoszony małym świętem. Nie tylko jest to szansa dla Platinum na zdobycie szerszego rozgłosu, na który zasługują. To też najlepszy slasher, jaki wyjdzie na PC od czasu Darksiders 2. Owszem, gra ma kilka wad (przede wszystkim level design nie jest nadzwyczajny), które całkowicie nikną w morzu wszystkich swoich zalet. Tak dla mnie wygląda gra na 6/6. Jeśli chcesz wyzwania, dobrze napisanych postaci, niezapomnianych bossów i ciągłej akcji to lepiej nie trafisz. Nie wiadomo jeszcze za dużo o wersji na PC, kto odpowiada za konwersję, czy będzie zawierać DLC itp. Ale ja na miejscu każdego fana gatunku bez konsoli czekałbym i to ostro. Warto. A teraz wybaczcie ale idę rules of naturować przed moją konsolą.
    Jeśli ktoś mam ochotę to oto mój let's play z tej gry -
    BTW. Zobaczcie jaki przyjemny obrazek znalazłem szukając screenów :3 .

  3. zoldator
    Premiera Revengeance na PC jest ważna z kilku powodów:
    1) to najlepsza gra 2013 roku,
    2) to jedna z najlepszych gier jakie pamiętam,
    3) to pierwsza gra Platinum na PC,
    4) 2014 jeśli chodzi o slashery będzie dość średni (Bayonetta 2 wychodzi tylko na Wii U, Yaiba ma takie same szanse na bycie dobrą, jak i najgorszą grą, a Lords of Shadow było średnie w swoich najlepszych momentach, więc nic nie wskazuje na to żeby LoS2 było specjalnie warte uwagi).

    Na start, to nie jest recenzja, tą napisałem kilka miesięcy temu. To tylko moje krótkie wrażenia z wydanej dzisiaj wersji PC tej gry.
    Więc jako, że ta gra to najbliższe seksu co mnie prawdopodobnie czeka w najbliższym czasie z uśmiechem na ustach kupiłem wersję PC. No bo ten, nie mam przegranych 50 godzin na PS3 ani nie walczę z kilkoma bossami dla funu co te kilka tygodni kiedy jestem w domu. Wrażenia?
    Oprócz tego, że gra jest tak samo świetna jak wersja konsolowa (A o tym mówiłem już kilka...naście razy.) to port na PC jest przynajmniej dobry. Na moim trzyletnim kompie z E8400 3 GHz, 4 GB RAM i GTX 275 miałem około 60 FPS z dropami do 30 w przypadku mocnego użycia Blade Mode'a (maksymalne ustawienia oprócz antialasingu). Warto zaznaczyć, że mam przez to na myśli dziesiątki fragmentów wrogów na ekranie i że na konsoli to zjawisko również było spotykane, być może nawet silniejsze. Oprócz tego jedynym problemem na jaki się natknąłem to crash gry podczas zmiany opcji graficznych. O ile udało mi się je zmienić raz, przy każdej kolejnej próbie napotykałem crash.
    Z innych ciekawostek, wersja PC zawiera wszystkie znane z konsoli DLC, czyli Jetstream, Blade Wolf, VR Missions i skiny, z czego do tej pory większość dostępna była tylko jako pre-order bonus w sieci sklepów X. Port zawiera też opcję walki z bossami z menu głównego, której tak mi brakowało na konsoli. Niestety nie miałem okazji jej wypróbować, pewnie odblokowuje się po przejściu gry. Z menu można też oglądać cutscenki i słuchać rozmów na CODEC.
    Ogólnie moje wrażenia są bardzo pozytywne. Znalazłem tylko jeden poważniejszy problem po ukończeniu dwóch misji. Oprócz tego gra jest stabilna i płynna. Jako, że to pierwsza gra Platinum na PC miałem spore wątpliwości co do jakości konwersji. Nie chciałem widzieć Revengeance w roli nowego Devil May Cry 3/Saints Row 2/Dark Souls. Ale Platinum dało radę, więc jeśli ktoś się zastanawia nad kupnem wersji PC jestem w stanie ją polecić. Tym bardziej, że w cenie 20 euro (14 jeśli wyrobiłeś się w promocji) mamy grę i wszystkie DLC. To ta sama gra co na konsoli, a Platinum jest z pewnością studiem, które warto wspierać. Tak samo MGR serią, którą warto wspierać. Nie, na serio. Jeśli MGR2 nigdy nie wyjdzie, bo jedynka się słabo sprzedała to komuś stanie się krzywda. Kataną. Łańcuchową. Płonącą.
  4. zoldator
    Youtube Video -> Oryginalne wideo

    Jak niektórzy mogą kojarzyć, lub nie, kiedyś już próbowałem grać w pierwotną wersję RE4 na PC, ale port był tak szkaradny, że postanowiłem kupić wersję na PS2. Zanim jednak zdążyłem to zrobić Capcpom ogłosił wydanie wersji HD na PC, więc cały projekt odłożyłem na jakiś czas. Teraz, kiedy "grafik" lekko mi się rozluźnił, mogę zacząć od nowa. Póki co mam nagrane trzy odcinki i bawię cię całkiem nieźle, w międzyczasie zdążyłem się też zapoznać nieco lepiej z serią RE. Enjoy!
  5. zoldator
    Youtube Video -> Oryginalne wideo

    No cóż, biorąc pod uwagę, że Risen 3 wychodzi tak za dwa miesiące uznałem, że wypada być na bieżąco z serią. Nie słyszałem wiele dobrego o tej części, ale z drugiej strony nie jestem fanem Glorious Gothic III, więc lepiej sprawdzić samemu. A Risen to mojemu najlepszy Gothic, jaki powstał od czasu Gothic II. Mam też wszystkie trzy DLC, więc można sobie powiedzieć, że to "Złota Edycja", czy coś. Anyway, enjoy!
  6. zoldator
    W ramach przygotowań do Dark Souls II postanowiłem zrobić kilka materiałów z poprzednich części i w międzyczasie... to, się stało.
    Mógłbym tu teraz wrzucić cokolwiek, żeby tekst został uznany za "wartościowy", ale:
    a) widywałem na tych blogach recenzje gier z mniejszą ilością słów,
    b) film mówi sam za siebie.
    Całość materiału wrzucę pewnie w ciągu dwóch dni. Uznałem po prostu, że ten moment zasługuje na pewne wyszczególnienie.
    Anyway, enjoy. There is more to come... And praise the Sun!

    Youtube Video -> Oryginalne wideo
  7. zoldator
    Więęęęęęęc... Kiedy cały świat jarał się The Last of Us ja czekałem (i wciąż czekam) na GOTY tej gry grając w Deadpool. Teraz kiedy wszyscy grają w GTAV ja czekam na wersję PC tej gry grając w Killer is Dead. I w ogóle nie czuję się z tym jak hipster.

    Zabójca nie żyje... Chyba... Nie wiem...
    Pamiętacie kiedy pisałem recenzję Deadly Premonition i wylewałem z siebie rzeki słów o tym jak dziwna jest ta gra? Teraz wyobraźcie sobie dziecko Deadly Premonition, No More Heroes i killer7. Tym właśnie jest nowa gra Sudy 51, człowieka odpowiedzialnego za wspomniane killer7 czy zeszłoroczne (mocno niedocenione swoją drogą) Lollipop Chainsaw. I gdyby nie Deadly Premonition spokojnie mógłbym ją uznać za najdziwniejszą grę mroku 2013. Nawet nie wiem od czego mam zacząć opisywanie tej gry.
    Akcja toczy się w nieokreślonej przyszłości, a wcielamy się w rolę Mondo Zappy. Jest on egzekutorem, który wraz z kilkoma współpracownikami (pół robotem, mistrzynią broni palnej z ośmioma parami rąk i małą dziewczynką z ADHD) zajmuje się zabijaniem demonów (lub potworów, albo kosmitów, nikt tego nigdy nie wyjaśnia) zwanych Wire'ami na zlecenie w ramach jakieś rządowej organizacji. Fabuła gry nie jest wcale normalniejsza od całej reszty. To działa tak samo jak Deadly Premonition, albo pokochasz tą grę za jednorożce, chodzenie po księżycu w garniturze i walkę z Kserksesem z 300, albo ją za to znienawidzisz. Widać kręcą mnie takie klimaty. Nie wiem czy to dobrze...

    Albowiem moje jest wiertło, które przebije niebiosa!*
    W kwestii gameplay'a Killer is Dead jest slasherem. Naszą główną bronią jest "nasza ukochana katana". Oprócz niej Mondo posiada mechaniczne ramię, którego główną funkcją jest działo (i strzela krwią), ale możemy też odblokować inne, np. wielkie wiertło (GIGAAAAAAAA DURYLU BREAKAAAAAAAAAA). Muszę przyznać, że po Lollipop Chainsaw spodziewałem się, że system walki będzie dużo gorszy niż jest. KiD ani nie jest tak ociężały, ani tak ograniczony jak Lollipop Chainsaw. Walka jest płynna i co najważniejsze, satysfakcjonująca. Jeśli uda nam się wykonać unik w ostatniej chwili możemy wykonać kontrę, która wygląda jak blade mode w Revengeance, tylko wykonany w przejściu między wymiarowym. Kolory na ekranie się zmieniają, czas zwalnia, a Mondo wykonuje więcej uderzeń na sekundę niż oko jest w stanie zarejestrować. Natomiast po wykupieniu odpowiedniego upgrade'u jego katana zyskuje dodatkową szybkość i nowe ciosy. Patrzenie jak Mondo tańczy wśród wrogów z maksymalnie naładowaną kataną to czysta przyjemność. Tak samo patrzenie jak nasi wrogowie umierają w fioletowych eksplozjach. Jestem w szczerym szoku jak dobrze się walczy w tej grze. Owszem, nie jest to żadne Revengeance, ale jak nad tym pomyśleć Killer is Dead nigdy nie chciało nim być. Najważniejsze jest to, że walka sprawia przyjemność.

    Co to w ogóle znaczy "killer is dead"?
    Cała gra podzielona jest na 12 poziomów o długości od 20-60 minut (nie licząc dwóch pierwszych). Większość rozgrywa się w różnorodnych lokacjach, jak na przykład domek z ciastek, demoniczna lokomotywa czy posiadłość na księżycu. I każdy kończy się walką z bossem. Nie każcie mi nawet zaczynać o bossach. Kserkses z 300 to mało? Ok, mamy tu tez wampiry, gigantyczne eksperymenty laboratoryjne, mistrzów sztuk walki, demonicznych kompozytorów i inne rzeczy, o których istnieniu normalny człowiek nawet nie wie. Mówiłem już, że przy tej grze Suda zdjął z siebie wszystkie limity? Jeśli ktoś mi jeszcze nie wierzy to oto mały przykład. Każdą misję zaczynamy z trzema Mika Ticketami (więcej możemy kupić w sklepie). Kiedy Mondo ginie z nieba spada dziewczynka, która zaczyna go reanimować. Yup, Killer is Dead ludzie. Mamy tu też dość sporo specyficznego humoru, z przełamywaniem czwartej ściany.
    Oczywiście gra ma też wady. Największą jest brak lock on'a. Nie jest on aż tak strasznie potrzebny, ale kamera czasami wariuje i nie raz miałem problem z orientacją w terenie. Jest też ten cały gigolo mode, w którym trzeba podrywać dziewczyny. Przyznam szczerze, że jest on po prostu nudny i trudny do ogarnięcia. Osobiście podszedłem do dwóch misji w tym trybie i dałem sobie dalej spokój. Niby można za nie otrzymać nowe bronie, ale nie ma w tym trybie nic porywającego.
    Ze strony technicznej jest całkiem w porządku. Gra działa na Unreal Engine ale sławetne doczytywania tekstur są maskowane przez specyficzny styl graficzny. Nawet nie wiem jak go opisać. Zasadniczo wygląda to jakby podkręcono kontrast ponad skalę i połowę kolorów zastąpiono czerwonym i czarnym. Lepiej na prawdę nie umiem tego opisać, nigdy nie widziałem czegoś podobnego. Nie zrozumcie mnie źle, wygląda bardzo fajnie, nie kuje w oczy i gra działa płynnie. Ale wygląda, no cóż... dziwnie.
    Za soundtrack z kolei odpowiada Akira Yamaoka, czyli twórca soundtracku do wszystkich dobrych Silent Hilli i Downcoming oraz kilku ostatnich gier Sudy. Jest bardzo przyjemny i pasuje do pokręconego klimatu gry, żadnych zarzutów tutaj.

    A kogo to obchodzi? Brzmi fajnie.
    Podsumowując, Killer is Dead jest grą nienormalną. Suda poszedł w pełny berserk i to co z niego wyszło może się albo spodobać, albo nie. Fabuła jest dziwna, wrogowie i bossowie są dziwni, dialogi są dziwne, wiele rzeczy nie jest wyjaśnionych. Jeśli ktoś grał kiedyś w killer7 to powinien się poczuć jak w domu. Ode mnie Killer is Dead dostaje 4/6. Gra ma swoje wady, ale w gruncie rzeczy bawiłem się przy niej bardzo dobrze i nie żałuję spędzonych z nią 9 godzin. Trudno mi ją komuś polecić, jako że to bardzo specyficzny tytuł. Ale jeśli ktoś jest zainteresowany to mogę powiedzieć, że warto spróbować.
    A i powodzenia w ewentualnym zdobyciu tej gry. Cenega i Deep Silver uznali, że po Saints Row IV nie ma sensu wydawać tej gry w Polsce. Moja kopia jest z Niemiec. Dzięki chłopaki!
    Mój let's play z Killer is Dead jeśli ktoś chce -
    *No pochwalić się, kto wie skąd ten tekst?
  8. zoldator
    Ktoś mi kiedyś powiedział, że powinienem częściej pisać recenzję, bo mi to dobrze wychodzi. Zaryzykuję, że mówił prawdę.
    Pamiętacie te czasy, kiedy Marvel nie wciskał filmowych designów postaci do seriali i filmów animowanych, a Drake Bell jako Spider-Man nie był nawet w fazie przemyśleń? Ja pamiętam. I Marvel Ultimate Alliance pamięta.
    Jak już zapewne niektórzy wiedzą jestem fanem Marvela, mimo że komiksów nie czytuję. Za to wszelkie filmy, gry i kreskówki oglądam z przyjemnością (są wyjątki...). Cenię sobie w szczególności te z nich, które pozwalają na występy postaci z innych serii, tak jak Wolverine pojawiający się w serii o Spider-Manie. Co może być więc lepszego od gry, która zawiera w sobie kilkaset postaci z uniwersum Marvela?
    Marvel: Legends
    Gra sama w sobie jest hack'n'slashem bardzo podobnym do wydanej na PS2 serii X-Men: Legends. Jest kilka różnić (apteczki, ataki fusion, stamina itp.) ale ogólne odczucia z rozgrywki są bardzo podobne, gramy czteroosobową drużyną postaci bijemy tony wrogów. I chociaż fanem h'n's nie jestem (Diablo II mnie znudziło gdzieś w połowie drugiego aktu, Sacred jakoś niewiele później, Dungeon Siege II nie lepiej) to skończyłem zarówno X-Men: Legends jak i Marvel Ultimate Alliance 2 bawiąc się całkiem nieźle. Może to przez system walki dostosowany do pada, więc nie polegający na wciskaniu na pałę przycisku myszki i tego od potiona. Może to uniwersum. Trudno powiedzieć.
    W systemie walki mamy normalne i ciężkie ataki, chwycenie przeciwnika i wyrwanie mu tarczy lub rzucenie nim, specjalne ataki dla każdej postaci, ataki fusion, czyli bardzo silne ataki wykonywane po zapełnieniu specjalnego paska i z wykorzystaniem dwóch bohaterów. Kiedy jej użyjemy pojawia się specjalny pasek, który pokazuje ilu wrogów musimy trafić. Jeśli nam się uda otrzymujemy apteczkę (można mieć dwie na raz). Może się to wydawać durną nagrodą, ale znalezieni apteczki w świecie gry jest dość trudne, dlatego ten sposób jest w zasadzie najlepszy do ich zdobycia.
    Dodatkowo każda postać się czymś różni. Przede wszystkim są one podzielone na klasy, Venom na przykład to tank, Deadpool to bardziej zabójca, Gambit to coś w rodzaju maga/supporta itp. Każda ma też swoją indywidualną umiejętność, np. Wovlerine ma double jump, Deadpool zamiast tego teleportuje się w wybranym kierunku. Każda postać ma własne drzewko umiejętności. Dodatkowo drużynę możemy wyposażyć w trzy boosty, które dają różne bonusy jak +X% szans na trafienie krytyczne.
    "This is waaaaar and it never ends!"
    Fabuła gry w bardzo luźny sposób oparta jest na komiksie Civil War, przy czym należy podkreślić "luźno". Wątek wojny między superludźmi wywołanej przez specjalny akt prawny zmuszający ich do rejestracji i wyjawienia swojej prawdziwej tożsamości stanowi około 1/3 fabuły gry. Warto zaznaczyć, że historia opowiedziana jest bardzo chaotycznie i wiele rzeczy pozostaje niewyjaśnionych. Czemu Iron Man tak mocno popiera rejestrację? Co z terrorystami z początku gry? Co dokładnie doprowadziło do wybuchu, który z kolei był główną przyczyną podpisania aktu? Takich sytuacji miałem bardzo dużo, fabuła na pewno nie jest mocną stroną gry. Ale jest wymówką do zwiedzenia takich miejsc jak Wakanda czy Negative Zone. Niestety nie są one tak epickie jak w pierwszej części. Już wyjaśniam, o ile w samą grę nie grałem, to wiem że odwiedzamy w niej np. Asgard czy walczymy z Galactusem. UA2 nie ma aż tak epickich miejsc czy starć. Nawet Dr. Dooma zabrakło w grze. Można to było nadrobić dodając np. Apocalypse czy Thanosa. Niestety twórcy nie skorzystali z takiego rozwiązania.
    W pewnym momencie musimy dokonać wyboru, po której stronie staniemy. Od niego zależy kilka rzeczy. Zablokowany zostanie dostęp do niektórych postaci, skinów czy umiejętności dostępnych tylko dla drugiej strony. No i oczywiście misje będą wyglądały odrobinę inaczej, np. zamiast odbicia więźniów z konwoju musimy ich doprowadzić do celu itp. Jako że wybrałem stronę przeciwko rejestracji straciłem dostęp do takich postaci jak Iron Man czy Reed Richards (to akurat mała strata), jak też np. do alternatywnego skinu dla Deadpoola. Od naszego wyboru zależy też to z jakimi bossami będziemy walczyć. W jednej z misji musiałem powstrzymać Bishopa przed dotarciem do Cable'a. Nie wymaga geniuszu żeby się domyśleć, że gdybym wybrał inną stronę otrzymałbym pewnie odwrotne zadanie i zamiast walczyć z Bishopem jako bossem walczyłbym z Cablem. To na pewno zabieg zachęcający do wielokrotnego przechodzenia gry i z pewnością kogoś do tego zachęci.
    Avengers assemble! Oh wait...
    W grze pojawia się ogrom postaci mniej lub bardziej znanych szerszej publiczności. Oprócz takich ikon jak Captain America (niestety nie ginie w trakcie gry...), Iron Man, Thor, Hulk czy Spider-Man mamy She-Hulk, Icemana, Iron Fist czy Luke Cage'a. Niektórzy bohaterowie są dostępni po znalezieniu jakiejś znajdźki, np. Thora otrzymujemy po zdobyciu 5 run asgardzkich. Warto też wiedzieć, że nie wszystkie grywalne postaci to herosi. Mamy dostęp do Deadpoola (który po raz kolejny doskonale wie, że jest w grze komputerowej i często rzuca tekstami w stylu "Powinieneś był poprosić projektantów o dłuższy pasek życia."), Green Goblina czy Venoma. Każda postać ma swój alternatywny skin odblokowywany za wykonanie zadania, np. "Pokonaj 50 wrogów tą postacią." itp. Skiny są najróżniejsze, np. Red Hulk, Iron Spider czy Apocalypse Rider Gambit. Często są to designy tych postaci z innych komiksów, takich jak np. Secret War. Same designy postaci są mieszane. Przysięgam, że Spider-Man ma w moich oczach za dużą głowę, Cap dziwny gruby kołnierz na klatce piersiowej, a Deadpool dziwne guziki na kombinezonie sprawiające, że wygląda jak żołnierz SS. Z kolei Iron Man czy War Machine wyglądają genialnie.
    Jest też bardzo dużo bossów, jak np. Bullseye, Wizard, Venom czy Spider-Woman. Na każdym poziomie w grze mamy około trzy walki z bossami.
    It's over bub!
    Gra jest z 2009 roku, więc nie ma się co rozczulać nad grafiką. Jest ładna, nie bije po oczach ale nie ma fajerwerków. Niektóre designy postaci są dziwne ale to już nie wina grafiki tylko decyzji twórców. Osobiście grałem w wersję na PS3 ale gra wyszła również na PS2 i PSP. Przy czym to jedna z tych gier "robimy wersję na PS2 żeby była" i nie wykorzystuje ona nawet połowy mocy konsoli. Dźwiękowo z kolei jest mieszanie.Muzyka z reguły jest ok i pasuje do aktualnie zwiedzanego miejsca. Voice acting z kolei bywa różny. Mamy Steve'a Bluma jako Wolverine'a, Crispina Freemana jako Iron Mana czy gościnnie Stana Lee jako jednego z kongresmenów. Z drugiej strony głos Gambita nie jest taki genialny, tak samo Deadpoola (Nolan North byłby lepszy niż Monsoon, umówmy się). Nie mówię, że są tragiczni, po prostu mogłoby być lepiej.
    Ogólnie wrażenia z gry są niezłe. Grało się przyjemnie i na pewno nie żałuję tych kilku godzin spędzonych z Marvel Ultimate Alliance 2. Gdyby tylko dopracować kilka rzeczy, z fabułą na czele, byłaby by to świetna gra. Póki co ode mnie dostaje 7/10. Można pograć, fani Marvela z pewnością nie będą żałować ale nie ma żadnego specjalnego szału. Mam na prawdę wrażenie, że gdyby zamiast nieudanego eksperymentu (żeby nie zdradzać za bardzo fabuły) wykorzystano jakiegoś bardzo potężnego złego gra wyszłaby na tym dużo lepiej.
  9. zoldator
    Nie jestem wielkim specem od anime. Lubię je czasami oglądać, miałem przyjemność w życiu obejrzeć Helsing oraz Helsing Ultimate, Full Metal Alchemist, Wolf's Rain i kilka innych. Obecnie czasami oglądam Gurren Lagann, Nigdy nie uważałem się za wielkiego "otaku" czy jakkolwiek to się nie nazywa ale też nie piszę na internetach o "chińskich bajkach". Kiedy więc zobaczyłem na wyprzedaży w sklepie Asura's Wrath i obejrzałem na YouTube recenzję Angry Joe i walkę z Akumą z DLC pomyślałem sobie, że warto dać grze szansę. Czy się rozczarowałem? Sam nie wiem.
    "Roses are red..."
    Gra w swoim założeniu ma być interaktywnym anime i garściami czerpie z takich serii jak Dragon Ball, Fist of the North Star czy Bleach. Mamy więc epickie walki, podczas których bohaterowie gołymi rękoma kruszą góry, niszczą całe miasta i niekiedy są rozmiarów planety. Głównym bohaterem jest tytułowy Asura, jeden z członków Eight Guardian Generals. Poznajemy go w trakcie wielkiej bitwy z armią Gohma, demonów nawiedzających świat Gaea. Naszym celem jest zniszczenie ich przywódcy, Vlitry i uwolnienie ludzi od demonów. Zostajemy jednak oskarżeni o zdradę, nasza żona zabita, a córka porwana. Sam Asura ginie próbując ją ratować, po czym wraca na ziemię po dwunastu tysiącach lat. Dalej dzieją się naprawdę różne rzeczy, które najlepiej zobaczyć na własne oczy. Przez cała grę nie mogłem pozbyć się wrażenia, że główna inspiracją dla postaci Asury był Kratos. W końcu obydwaj zginęli kilka razy, stracili rodzinę i jedyne co chcą zrobić to zabić armię bogów. No i gdyby obydwu postawić na arenie i kazać walczyć ze sobą to mniej więcej tak wyglądałby koniec wszechświata.
    Sama gra jest... Szczerze? Nie wiem sam. Mamy fragmenty brawlerowe, gdzie kierujemy normalnie postacią i walczymy z falami wrogów. Mamy tylko jedno combo, ciężki atak (po użyciu wchodzi w cooldown i trzeba odczekać chwilę do kolejnego użycia), ataki dystansowe, unik i w zasadzie tyle.
    Oprócz tego są fragmenty, w których Asura biegnie sam z siebie, spada z nieba itp. a my tylko unikamy nadlatujących pocisków i sami strzelamy do wrogów. W tych fragmentach mamy tylko rapid fire i pociski naprowadzane.
    Trzecią część gry stanowią tzw "QTE: The Video Game", które możecie znać z Heavy Rain. Na ekranie pojawia się kilka rodzajów komend typu "wciśnij trójkąt"i musimy je wykonać. Jeśli tego nie zrobimy czasami nic się nie dzieje, czasami otrzymujemy obrażenia itp. Wpływa to też na końcową ocenę po każdym epizodzie, których w grze jest w sumie osiemnaście plus tzw. "True Episode 18" i cztery z DLC.
    Jeśli mam być szczery to często zastanawiałem się czy ja gram w grę czy oglądam anime. Bywały epizody, gdzie na 20 minut czasy przypadały 3 minuty rozgrywki. Potem 17 minut cutscenek. Zdecydowanie mało jest w Asura's Wrath gry w grze. Pod koniec jest z tym lepiej, ale wciąż nie za dużo. Grę musiałem przejść dwa razy (dlaczego za chwilę), i przy drugim podejściu pomijając wszelkie cutscenki wyszło około 3 godziny gameplay'u i QTE.
    "Violets are blue..."
    Każda walka kończy się wraz z zapełnieniem paska Burst. Kiedy go zapełnimy przez atakowanie wrogów wystarczy wcisnąć R2 i już po wszystkim, chociaż nie zawsze. Bywały sytuacje, kiedy po włączeniu Bursta coś szło nie tak i i musiałem powtarzać sekwencję od około 75% zapełnienia paska. Prawdopodobnie jest to bug ale takie sytuacje pojawiły się u mnie około trzy razy.
    Oprócz tego w grze jest drugi pasek, Unlimited. Na easy wystarczyło go zapełnić i włączał się sam, na hard trzeba dodatkowo wcisnąć L2. Włączenie Unlimited powoduje, że Asura staje się nieśmiertelny na chwilę i jego ataki są silniejsze. U Yashy (druga grywalna postać, chociaż można nim grać tylko w trzech epizodach to różnice między nim a Asurą są znaczne, przede wszystkim jest szybszy) powoduje to zwiększenie siły ataków, ale nie jesteśmy nieśmiertelni. Postaci można lekko modyfikować zmieniając wskaźnik życia. Nowe wskaźniki odblokowujemy przez zdobycie odpowiednich rang w epizodach. Każdy ma inny efekt, jeden zmniejsza otrzymywane obrażenia, inny wydłuża czas trwania Unlimited itp.
    Skoro o walkach mowa to warto wspomnieć o moich odczuciach co do nich. Podsumuję je cytując Matta z Two Best Friends Play (oryginalnie cytat dotyczy wybuchu beczek w Resident Evil 6): "You will remember this sh*t until your dying f*cking day." Starcia są epickie, z genialną muzyką i wręcz niesamowicie zrealizowane. Szczytem wszystkiego była walka z Augusem, poprzedzona relaksującą kąpielą w gorących źródłach (Augus chciał żebyśmy byli w pełni sił do tego starcia, a co działa lepiej na mężczyznę niż kąpiel w towarzystwie dwóch pól nagich dam?). Tak czystej epickości nie widziałem od czasu walki z Armstrongiem w Metal Gear Rising, a minęło kilka miesięcy odkąd walczyłem z nim pierwszy raz. Powiedziałbym na jej temat więcej ale nie chcę spoilerować za dużo. Niestety to jest najlepszy moment w grze, ale po nim (jest w połowie gry) nic nie było już w stanie go przebić. Nawet ostatni boss nie miał nic co by u mnie wywołało podobne uczucia. Niemniej całość gry to jeden wielki festyn wybuchów, destrukcji i chaosu. Asura jako bóg gniewu potrafi samodzielnie niszczyć całe wrogie floty i armie demonów, a gra pozwala poczuć jego moc. Za to duży plus.
    "Omae wa mo..."
    Technicznie nie jest najlepiej. Gra sama w sobie nie jest brzydka ale działa na Unreal Engine, co gwarantuje nam doczytywania tekstur. Nie raz bardzo duże. Oprócz tego z nieznanych przyczyn czasami kiedy włączamy Unlimited klatki spadają niebotycznie, chociaż na ekranie nie dzieje się więcej niż zwykle.
    Dźwiękowo jest mieszanie. Muzyka jest genialna, takie utwory jak muzyka podczas walki z Augusem czy Yashą pozostają w pamięci na długo. Natomiast voice acting ma już problemy. W grze mamy do wyboru angielskie i japońskie głosy, ale w obydwu coś jest nie tak. Japońskie nie raz są całkowicie nie zsynchronizowane z ruchem warg postaci, przez co często postać rusza ustami, ale nie słychać głosu. Angielskie z kolei mają zepsuty sound mixing, przez co często muzyka jest dużo głośniejsza od dialogów i zdarzało mi się nie słyszeć w ogóle co mówiły postaci. Oprócz tego niektóre głosy wydają mi się w ogóle nie pasować do postaci, tak jak u Deusa i Yashy. Owszem, na liście aktorów widnieją takie osoby jak Liam O'Brien (Wojna z Darksiders) jako Asura, Tara Strong (Harley Quinn z Batman: Arkham Asylum/City) jako Durga, Steve Blum (on akurat jest wszędzie, chociażby Wolverine w Deadpool, X-Men: Legends itd.) jako Sergei czy Robin Atkin Downes (Książe w Prince of Persia: Dusza Wojownika) jako Yasha, co świadczy o tym że gra aktorska nie jest zła. Ale cały VO niszczą wspomniany sound mix i czasami zły dobór aktorów do postaci. W szczególności dziwi mnie to u Yashy. Gdyby pan Robin zamiast głosu bardziej przypominającego Medica z Team Fortress 2 użył głosy Travisa z No More Heroes na przykład wyszłoby to lepiej.
    "Shindeiru"
    Ogólne wrażenia z gry są mieszane. Z jednej strosny walki są niesamowicie zrealizowane i czuć klimat anime. Z drugiej jest dość sporo niedoskonałości technicznych, a sama gra bardzo często ogranicza się do oglądania, a nie grania. Cały czas zastanawiam się and tym jaką w ogóle ocenę powinienem wystawić Asura's Wrath i myślę, że 6/10 będzie najbardziej odpowiednie. Mimo całej przyjemności jakiej mi ta gra dostarczyła nie da się ukryć, że całość bardziej przypomina serię anime na płycie niż grę. Mogę ją polecić jeśli komuś uda się ją znaleźć na wyprzedaży lub używaną. Wtedy nie pożałujecie tych kilku godzin. Jeśli oczywiście lubicie tego typu klimaty.
    Na koniec jeśli ktoś ma ochotę to tu jest mój let's play z tej gry -
    I mała adnotacja:
    Wspomniany "True Episode 18" odblokowałem po przejściu gry na poziomie trudności easy i hard oraz powtórzeniu dwóch epizodów, czyli w sumie po przejściu 40 epizodów. Według gry do odblokowania go potrzeba przejść 50 epizodów w sumie lub uzyskać rangę S w każdym epizodzie (osobiścię S miałem w może 6). Na internecie wyczytałem z kolei, że należy zdobyć rangę S w 5 epizodach. Chodzi o to, że to co gra mówi nie jest prawdą i nie trzeba się aż tyle bawić.
  10. zoldator
    Wyprzedaż na Steam z okazji Halloween. Tyle gier do kupienia! A co ja zrobiłem z budżetem 20 złotych? Kupiłem sobie bilet na prawdziwą przygodę życia i z pewnością jakiś rodzaj horroru. DLC do mojej ulubionej gry tego roku... Vergil's Downfall... Miejmy to już za sobą... I zanim zacznę chcę wyjaśnić jedną rzecz. Jeśli jesteś fanem DmC to możesz chcieć rozważyć opcje wyjścia z tej strony, ponieważ planuję tu pójść w pełnego Dr. Coxa. Zostaliście ostrzeżeni.



    This is gonna be an adventure alright...

    Akcja tego jakże wspaniałego dodatku toczy się po wydarzeniach z podstawowej wersji gry. Vergil po upadku swojego diabolicznego planu przejęcia władzy and światem trafia do Limbo, gdzie znajduje swoją matkę i szuka swojego revengeance na Donte. Fabuła stoi oczywiście na poziomie ustawionym przez podstawkę, czyli gdzieś pomiędzy "Zabijcie mnie proszę..." a "Zabijcie mnie błagam...". Do tego dochodzą świetne animowane cut-scenki, na widok których w ogóle nie miałem odruchów wymiotnych. Na serio, Batman TAS z początku lat 90 miał dużo bardziej złożoną i szczegółową animację. Nie wiem kto pomyślał, że to będzie fajnie wyglądało, ale wiadomość z ostatniej chwili - nie wygląda. Ale przynajmniej ich jakość już mówi, że wyruszasz na przygodę. Smutną, mroczną i okropną przygodę.



    A ja narzekałem na animację w DLC do Asura's Wrath...

    Całe DLC to 6 misji, czyli jakieś 2 godziny tops. I po raz kolejny przez cały czas towarzyszyło mi to uczucie, że twórcy przed stworzeniem tej gry wygrali żywe [beeep] z DMC3, po czym postanowili skopiować pomysły z tej gry i wszystko zrobić gorzej. Niby jest nowa grywalna postać, ale jeśli ktoś liczył na Vergila z DMC3 albo Blade Wolfa czy Jestream Sama z Revengeance to pozwólcie, że zniszczę wasze nadzieje już teraz. Granie Vergilem nie różni się niczym od grania Donte. Mamy po prostu mniej broni i inne animacje. Ale uczucie z gry jest dokładnie to samo. A nie, wybaczcie. Zapomniałem. Vergil ma jeden nowy cios, skopiowany z DMC3. Mianowicie przyzwanie wokół siebie Summoned Swords. A pamiętacie Devil Trigger Donte z podstawki? Ten najgorszy z całej serii, jesli nie najgorszy rage jaki widziałem w slasherach kiedykolwiek? Zgadnijcie jak wygląda DT Vergila. No proszę. Nikt nie wie? Pozwólcie mi więc podzielić się z wami tą wątpliwie radosną nowiną. DT Vergila to Doppelganger Style z DMC3. Wszystko.
    DLC wprowadza też dwa nowe rodzaje wrogów, z czego jeden pojawia się całe dwa razy. I o dziwo jeden z nich nawet bywa trudny. Zaskakujące prawda? Oprócz tego w tych sześciu misjach jest cały jeden boss. Który jest łatwiejsza do pokonania kopią Vergila z podstawki, będącego łatwiejszą do pokonania kopią Vergila z DMC3. A clone of a clone. Na serio, byłem lekko rozczarowany tylko jednym bossem w DLC Blade Wolf do Revengeance, ale to przynajmniej był nowy boss.
    Ale zauważyłem też coś pozytywnego o dziwo. Zrezygnowano z kolorowych przeciwników i niech będzie chwała wszelkim bogom tego świata za to. Przynajmniej jedna rzecz została zrobiona dobrze. Ale lock ona nadal nie ma...



    A oto jedyny boss w DLC. Piękny i oryginalny design.

    Od strony technicznej jest o dziwo również jeszcze gorzej niż było. Lokacje to recycling z podstawki i back tracking. Mniej więcej w 75% DLC Vergil dostaje jakiegoś trybu Super Sayiana i wygląda jeszcze gorzej niż wyglądał do tej pory. A muzyka sprawiła, że zatęskniłem za Combichrist z podstawki. Cały soundtrack brzmi, jakby twórcy chcieli zrobić coś w stylu tego z God of War, ale kilkanaście rzeczy nie wyszło po drodze. Jak większość tej gry i DLC.



    AAAAAAAAAAAAH! Super Saiyan Asura's Wrath this bitch!

    Wiecie co, jestem taki szczęśliwy, że ten koszmar jest już za mną. Po przejściu podstawki musiałem ukończyć Revenegance pięć razy i zacząć Ninja Gaiden Sigma żeby dojść do siebie. Teraz muszę poczekać trochę na Castlevania: Lords of Shadow HD Collection i może kupię Ninja Gaiden Sigma 2, bo tego mi właśnie trzeba po tej traumie. Upadek to bardzo dobra nazwa dla całości jaką jest DmC: Devil May Cry. Zróbcie sobie ludzie przysługę i poczekajcie na Revenegance na PC, proszę. Nie musicie cierpieć tak jak ja. Nie róbcie sobie tego.
  11. zoldator
    Ooooooo, to ta pora roku ludzie! To ten moment, kiedy telewizja znowu mówi o tym, że prawdopodobnie 90% ludzi na tym forum to psychopaci i seryjni mordercy! Pora, żebym się dowiedział o tym, że na moim koncie Steam jest 222 (1/3 z 666 D: ) dzieci samego Lucyfera na spółę z Samaelem i Belzebubem. Czy czujecie ten hype?!
    Ok, teraz na serio. Każdy o tym gada, więc postaram się to streścić w najlepszy możliwy sposób. TVP zrobiło materiał o nowej ustawie (jeśli ktoś jeszcze jakimś cudem tego nie wiedział BADZINKS, link -
    ), na mocy której gry dla dorosłych będą sprzedawane za okazaniem dowodu osobistego. Problem polega na tym, że o samej ustawie wspomniano na początku i gdzieś po środku. Może przez 30 sekund w sumie. Pozostałe 2 minuty 30 sekund poświęcono na standardowe wywody nad tym, że ludzie grający w gry mają 99,9% szans na zostanie kimś mniej więcej takim:
    Spróbuję to powiedzieć w najkrótszy sposób z możliwych. To się dzieje znowu i nie przestanie. Umówmy się, że telewizja będzie robić takie materiały i pytać o zdanie nauczycieli informatyki z gimnazjum. To jest rzecz, nie zmienimy tego. Nie jestem pewien, ale chyba się przyzwyczaiłem już. Nawet mnie to nie rusza za specjalnie. Czasami wywołuje tylko mniej więcej taka reakcję:

    Za co rusza mnie (przynajmniej rusza mnie bardziej niż w ogóle) to sama ta ustawa. I nie dlatego, że nie będę mógł kupić GTAV bez mamy. Mam już 20 lat i swój dowód osobisty (o który mnie nikt nigdy nie pyta, plusy i minusy posiadania brody). Oto jak sobie wyobrażam sytuację jeśli to przejdzie:
    1) sprzedawcy będą tego przestrzegać przez może pół roku (bo wiecie, alkoholu i papierosów też nie można kupić bez dowodu... oprócz tych gimnazjalistów i dzieci z podstawówki palących za blokiem) bojąc się kontroli, po czym najprawdopodobniej będą to mieli gdzieś,
    2) nawet jeśli jeden sprzedawca będzie tego przestrzegał, inny już nie,
    3) wszyscy wiemy, że rodzice nie kupują dzieciom gier z oznaczeniem 18+ (w samej podstawówce rodzice kupili mi Ojca Chrzestnego, Dawn of War i wszystkie dodatki, Prince of Persia: Warrior Within),
    4) jeśli nie da rady kupić gry to zgadnijcie gdzie te dzieciaki najpewniej pójdą? The Pirate Bay wita! Żyjemy w czasach, gdzie na koniec podstawówki/początek gimnazjum dzieciak wie aż za dobrze skąd ściągać gry.
    Jeśli to się rozwinie w jakikolwiek inny sposób to będę pod ogromnym wrażeniem. Nie wiem też jak ta sytuacja ma wyglądać w przypadku sklepów internetowych i dystrybucji cyfrowej na platformach polskich i zagranicznych. Welp, chyba po prostu będę musiał poczekać i zobaczyć jak się sytuacja rozwinie szkoląc się na masowego mordercę w moim nowiutkim Bordelands 2 GOTY. Gaige :3 .
  12. zoldator
    A zatem ruszajmy głębiej w otchłań szaleństwa w towarzystwie Solaire, randomowego invadera, Groose's I Guile's Theme oraz Dark Souls: In Summary w poszukiwaniu Van Halen mixatepe'u Gwyna. A także hammerowanie smoczych tyłków. Praise the Sun! :3

    Youtube Video -> Oryginalne wideo Wielki finał kiedy tylko ściągnę, nagram i przerenderuję Dark Souls II. A jako, że nie znam tej gry prawie w ogóle, to będzie zabawnie...
    I także, skoro już i tak piszę, drugi odcinek Bayo.

    Youtube Video -> Oryginalne wideo
  13. zoldator
    I to by stanowiło konkluzję mojej małej abominacji, jaką jest Tydzień Souls. Dobry port, dobra gra, nienajlepszy gracz.
    Jakby się ktoś zastanawiał, mocno wstrzymywałem w sobie krzyk w celu nie prowokowania sąsiadów do zapukania w moje drzwi. Nie wiem po co, skoro nie raz muszę wysłuchiwać barwnych komentarzy prosto z Summoner's Rift w godzinach między 23 a 1 nad ranem, a wczoraj konkretnie śpiewania "Sto lat!" na 10 głosów. Jestem za miękki...
    Anyway, nawet nieźle, jak na pierwsze podejście do gry. Spodziewałem się łażenia przez godzinę w desperackiej próbie znalezienia właściwej drogi, ale zajęło to w sumie nawet trochę krócej. Enjoy.

    Youtube Video -> Oryginalne wideo No i skoro już tu jestem, nowa Bayo.

    Youtube Video -> Oryginalne wideo
  14. zoldator
    Lekko spontaniczne, ale cóż...
    W dużym skrócie, świetne wydanie. Głównie pewnie dlatego, że Cenega nie miała z nim nic wspólnego (Chwalić Słońce za to...), więc nie mogli nic zepsuć. I ten rycerz, który chyba stanie się moją kolejną waifu... :3 Enjoy.

    Youtube Video -> Oryginalne wideo Jeśli ktoś chce, to w międzyczasie robiłem też trochę Bayo i Rayman Legends. Ten drugi projekt zwłaszcza powinienem w końcu zakończyć, ciągnie się od premiery. To to chyba jest, jak w międzyczasie pada ci dysk, zmieniasz miejsce zamieszkania i chwilami nie masz pada...

    Youtube Video -> Oryginalne wideo
    Youtube Video -> Oryginalne wideo
  15. zoldator
    Jakby się ktoś zastanawiał, to to jest pełny materiał, fragmentem którego jest moje Rules of Nature. Planuję zrobić coś podobnego z Dark i Dark II (Kiedy kurier łaskawie raczy mi dostarczyć to drugie...). Wyszło całkiem sporo, ale co mi tam. Dat Tower Knight though.

    Youtube Video -> Oryginalne wideo Również, zaczynam dzisiaj nową serię LP z jednej z najlepszych gier, jakie kiedykolwiek stworzono, której druga część jest moim głównym powodem zakupu Wii U.

    Youtube Video -> Oryginalne wideo Całość powinna zając plus minus 20 odcinków, gra na normalu w trybie New Game+. Na pewno nie jestem najlepszym graczem Bayo na tej planecie, ale i też z pewnością nie najgorszym. I TO intro. Nie mogę się doczekać moich chorych walk z Sagem mając w tle Fortitudo i wielkiego smoka Bayo rozsadzających miasto :3 . Enjoy.
  16. zoldator
    Doceńcie poświęcenie. Zaczynam to pisać o 23:50, na dzień przed moimi urodzinami (yay, jeden rok bliżej do gnicia w ziemi!), które to spędzę głównie w samochodzie, jadąc na koncert Sabatonu (przez Radom...). A pisze to teraz, bo chcę żeby wrażenia były świeże. Tak więc do dzieła.
    Crown of the Old Iron King jest drugim z trzech DLC do Dark II, co zapewne wszyscy zainteresowani wiedzą. Nieco mniej osób wie, że poprzednie DLC, tzw. Sunken, całkiem mi się spodobało. Czy to samo udało się Iron Kingowi? Tak, i to lepiej.



    Ze względów technicznych część DLC musiałem rozegrać na laptopie, więc tak wygląda Dark II na minimalnych ustawieniach, dla zainteresowanych.

    Pierwsze co trzeba zauważyć, to fakt, że to DLC jest zupełnie inaczej skonstruowane od poprzedniego. Sunken opierał się na otwartej lokacji z mnóstwem wind i ruchomych obiektów, co z kolei umożliwiało tworzenie ciekawych przejść. Iron King z kolei jest dużo bardziej liniowy, oparty na eksploracji korytarzy wielkiej wieży. Owszem, są bonusowe obszary i skarby do znalezienia, ale nie ma tu żadnego przycisku, po uderzeniu w który coś się wysunie i zrani wrogów czy podniesie platformę. Co jest lepsze trzeba zdecydować samemu, ale wydaje mi się, że dodatek jest przez to dłuższy. Zdecydowanie spędziłem więcej czasu tutaj niż w Sunken i znacznie mniej na randomowej eksploracji.
    Z pewnością dorzuca się do tego fakt, że te lokacje są po prostu trudniejsze. Mamy więcej nowych typów wrogów i kilka ciekawych rozwiązań. Mamy więc wrogów, których można zabić jedynie przy pomocy specjalnego przedmiotu, który ma limitowaną liczbę użyć. Wrogowie ci leczą swoich sojuszników, a nas atakują magią. Są też specjalne lokacje, w których cały czas jest na nas nakładana klątwa, dopóki nie znajdziemy i wyeliminujemy tegoż wroga.
    Inny przeciwnik to gigant z czymś w rodzaju miotaczy płomieni na ramionach. Przy nim nie mogłem się pozbyć wrażenia, że From Soft analizuje zachowania graczy i wykorzystuje to w grze. Te miotacze skutecznie powstrzymują przed okrążeniem wroga, co jest w tym momencie twoim bazowym instynktem.
    Inny z kolei wróg nosi beczkę, która po uderzeniu bronią do walki wręcz wybucha. Jeszcze inny ma nowy rodzaj czaru, który zadaje obrażenia obszarowe po uderzeniu w ciebie. Zasadniczo jest tu całkiem sporo fajnych pomysłów. No i tych mniej fajnych też.



    PRAISE ME! THANK YOUR GODS FOR ME!

    Coś przy bossach w Dark II poszło nie tak. Owszem, jest Royal Rat Vanguard, Chariot aka "Kochamy Berserk!", The Last Giant czy Darklurker. Ale oprócz nich mamy też Royal Rat Sifthority bez miecza, Jabba the Hutt Demona, czy Duży Koleś w Armorze nr 23. W tym DLC mamy trzech bossów, z czego konieczny do pokonania jest tylko jeden, a ja miałem przyjemność walki z dwoma. trzeci aktualnie czeka, ale długo musiał nie będzie. O ile ten "konieczny" jest całkiem ciekawy, mimo bycia Dużym Kolesiem w Armorze. Ma równe postawy, z którymi wiążą się inne ataki i inny "talent". Pierwszy boss bonusowy z kolei... Umh... Smelter Demon. Ten sam design, to samo imię, inny kolor, więcej HP i damage'a. Ja wiem, że ten boss wpisuje się w lokację, ale na serio? Ten z Iron Keep w podstawowym Dark II jest identyczny. Po prostu go tam wstawili i przemalowali. Na szczęście to jedyny prawdziwy downer tutaj. Możesz się jeszcze czepiać o gang bang przez bandę Predatorów, ale mnie to nie boli.



    *oczekuje na komentarz Abyssa na temat Faraama*

    Mając to na uwadze, wciąż bawiłem się przy Iron Kingu świetnie. Ciekawe jest to, że można tu znaleźć kilka ciekawych przedmiotów, jak np. Alonne Greatbow +5 (jeśli dobrze kojarzę poziom upgrade'u), na który akurat polowałem ostatnimi czasy. Lokację są też klimatyczne i ciekawe, choć niestety żaden OST nie zapadł mi w pamięć tak jak theme Sinha. Mimo wszystko jest to kilka miło spędzonych godzin fajnego contentu i z pewnością mogę to polecić fanom serii Souls. Zginąć tu nie jest trudno i trzeba uważać, a uczucie "osiągnięcia czegoś" cały czas jest. A teraz wybaczcie, ale ja idę spać.

    Youtube Video -> Oryginalne wideo
  17. zoldator
    One more drink, on the Sunk'n Norwegian! One more drink, before we have to die!
    Oh, nie ten "sunken"? Whoops...

    I tym zacnym sucharem (który zrozumieją trzy osoby) zacznijmy te krótkie wywody na temat pierwszego DLC do Dark Souls II. Na początku chciałem coś zaznaczyć. Jak niektórzy mogą wiedzieć lub nie, jestem fanem serii Souls od samego jej początku, a jednym z powodów mojego zakupu PS4 jest Beast Souls. Mając to na uwadze, nie wyszukuję buildów nie wiadomo gdzie, nie wynajduję ciekawostek z lore analizując dwudzieste słowo opisu pierścienia X i jego koneksje do pierwszej sylaby, jaką wymawia postać Y. Jak coś znajdę, OK. Jak o czymś nie wiem, to albo to kiedyś odkryję, albo nie. Nie czytam też change logów każdego patcha i nie jaram się tym, co w tej grze jest odpowiednikiem Big Daddy i Bass Canon. OK, no to teraz o DLC.
    W odróżnieniu od połowy community, udało mi się nie pomalować bielizny na brązowo przy okazji ogłoszenia Season Passa do Dark II. Szczerze powiedziawszy, ucieszyłem się. Artorias był bardzo fajnym kawałkiem contentu w Dark I, więc czemu miałbym zacząć wątpić w From Soft tylko dlatego, że teraz będzie więcej dodatków. Czy żałuję teraz kupna wspomnianego Season Passa? Nah.

    Dostęp do pierwszego z trzech zapowiedzianych DLC uzyskujemy po pokonaniu The Rottena, czyli tego wielkiego czegoś, które wyszło z międzywymiarowych wrót prowadzących z Raccoon City do Drangleic. Wejść do nowego obszaru można przez monument umieszczony w pomieszczeniu, w którym walczymy ze wspomnianym bossem. Trafiamy do zatopionego miasta, pełnego nieumarłych, wielkich robali, krzyżówek T-Rexa ze Szczerbatkiem i różnego rodzaju innych rzeczy, których jedynym celem istnienia jest zmiażdżenie, zestrzelenie, przecięcie na pół lub pożarcie twojej postaci.
    Muszę powiedzieć, jest tu zastosowanych kilka fajnych rozwiązań. Trzy z nich szczególnie rzuciły mi się w oczy. Pierwsze to architektura miasta, które jest w zasadzie jednym wielkim levelem platformowym. Co chwilę natykamy się na niebieskie monumenty, po uderzeniu w które jakiś budynek się unosi lub opada. Ma to różne efekty - rani lub zabija wrogów, odblokowuje przejścia, prowadzi do skarbów. Pomijając, że ogólnie lokacje z DLC są całkiem klimatyczne i "soulsowe".
    Drugie to specjalny rodzaj wroga, któremu zadajemy po około 50 obrażeń na cios, dopóki nie znajdziemy i nie zniszczymy jego ciała. Dopiero wtedy zaczyna on odnosić jakieś normalne obrażenia.
    Trzecim elementem jest Jester Thomas. Nie jestem do końca pewien jak działa, ale po mojemu to dark spirit sterowany przez AI z toną zaklęć piromancji, heali i mobilnością. Nie jestem pewien tylko tej części z AI. Owszem, zaatakował mnie dwa razy w dokładnie tej samej lokacji i zespawnował się w tym samym miejscu, zachowując się przy tym jak komputer. Z drugiej strony, trzeci atak akurat miał miejsce kiedy coś ściągałem i Thomas miał lagi, plus tantuje gracza po jego śmierci i atakuje powietrze dla jaj. Wszyscy pamiętamy tego jednego bossa z Demon's. Anyway, nie skłamię chyba mówiąc, że to najgroźniejszy dark spirit, z jakim miałem do czynienia do tej pory.

    DLC dało mi około pięć godzin dodatkowej zabawy, przy czym też trochę chodziłem i eksplorowałem, znajdując puste skrzynie. Oprócz tego mamy tu też trzech do pięciu nowych bossów. Czemu "trzech do pięciu"? Wielki Kamienny Dildo i jego Gang Squad, ot czemu. O ich jakości można dyskutować, ale mi się podobali i stanowili całkiem niezłe wyzwanie. No i jeden z nich to przebity ostrym kamieniem smok, a przynajmniej na to wygląda. Miałem mało czasu na przyglądanie się kiedy próbował mnie spalić żywcem.
    Ogólnie poziom trudności DLC skaluje się do poziomu gracza, więc mój 145 levelowy wojownik w Faraamie, z Havel Shieldem i mieczem Gutsa (wszystko +10) miał nie raz problemy. Zaznaczam też, że podane pięć godzin to czas, jaki zajęło mi pokonanie tych bossów, co uznaję za koniec DLC. Równie dobrze możesz to zrobić w godzinę, co i dziesięć. Zależy ile stuffu chcesz znaleźć po drodze.
    Końcowe wrażenia są pozytywne, z pewnością kawałek solidnego contentu i jeśli dwa pozostałe utrzymają poziom, to jak najbardziej warte tych 75 złotych. Po mojemu, jeśli lubisz Soulsy, nie będziesz żałował/-a. A teraz wybaczcie, idę szukać tego whip blade'a, którego nazwy nawet nie znam i farmić moją drogę do Ancient Dragona.
×
×
  • Utwórz nowe...