Z pewnością jeszcze wiele osób pamięta czasy, kiedy na określenie "polska gra" wszyscy się wzdrygali i pluli z niesmakiem. W zasadzie dopóki nie powstał Chrome, nie było gry wyprodukowanej w nadwiślańskimi kraju, a już zwłaszcza FPSa, w którą można było grać bez skrzywienia. Mortyr, Snajper, Rezerwowe Psy (a tfe!), Another War - jakie to hity? Co prawda były też jakieś udane gierki (Crime Cities, kiełkujący cykl Earth 21XX), ale co tu dużo gadać - nie graliśmy w nie jakoś maniakalnie. Target miał to zmienić.
W drugiej połowie lat '90 krajowym graczom doskwierał brak polskiego "Dooma" - klony produkcji id powstawały niemalże co tydzień, lepsze lub gorsze, nawet Rosjanie mieli swoje FPSy. W końcu, na wakacje 1998 r., powstaje długo oczekiwany, szeroko reklamowany rdzennie polski FPS - Target. Gra ta pojawiła się jak meteor na rynku, ale szybko zniknęła, zmyta popularnością innego polskiego "szutera" - Mortyra (i nim też się kiedyś zajmiemy...), potem trafiła do jakiejś reedycji, w końcu - przepadła na dobre, i pamiętana tylko przez oldskulowców jako "ta pierwsza", nabrała niemalże kultowego statusu.
A wy sądziliście, że to Unreal ma realistyczną grafikę?
Traf chciał, że niedawno trafiłem na lekko zużyty krążek z Targetem, a pamiętając słabo demko, postanowiłem wrzucić gierę na ruszt i sprawdzić, ile prawdy jest w legendzie...
Zanim przejdę do tortur właściwych, zdobędę się na obiektywny ton i napiszę, że na papierze Target prezentuje się nieźle - strzelanina 3d, z elementami RPG (wybór klasy postaci, punkty doświadczenie, cztery różne współczynniki), możliwość handlu bronią, polskie klimaty, multiplayer - w teorii, nawet jeśli nie mamy tu hitu, to przynajmniej solidną gierkę. Rzeczywistość, niestety, jest zgoła inna.
Walnę prosto z mostu: Target to absolutnie archaiczny shooter, zarówno technologicznie, jak i audiowizualnie. Bieda artystyczna i brak doświadczenia autorów wyłazi z kątów i straszy każdego, kto się chciał zapuścić w tak niszowy temat. Ani w 1998 r., ani w 1995, Target nie miałby szansy stać się hitem.
Dlaczego? Zaraz to dokładnie opiszę. Graliście w Duke Nukem 3d, grę z 1996 r.? Pamiętacie tamtejsze zróżnicowanie etapów, potworów i uzbrojenia? Tamtą interaktywność ze światem? Kolorową grafikę? Tego wszystkiego nie ma Target - ani zróżnicowanych, ciekawych misji, przeciwników, interaktywności, od biedy broń ma, ale grafika to porażka straszna. Mało? Ok.
Zanim zaczniemy grać w Target, możemy wybrać jedną z trzech postaci - klas. Żadna z nich nie jest w żaden sposób opisana, więc jeśli nie macie tak jak ja instrukcji, to jesteście ugotowani. Do wyboru mamy komandosa, sabotażystę i snajperkę (kobietę, nie broń). Komandos - wiadomo, góra mięśni, która poradzi sobie z wszelkimi karabinami i bazookami, ale na inteligencję nie ma co liczyć, biegacz krótkodystansowy też z niego żaden. Sabotażysta może nie przyjmie tyle samo kulek na klatę, ale potrafi podkładać bomby i miny przez sen. Snajperka to chudzina, której uzbrojenie w zasadzie kończy się na pistoletach i Uzi, ale jako jedyna potrafi posługiwać się bronią snajperską, również porusza się na swych zgrabnych nóżkach całkiem szybko. To wszystko i tak jest g...uzik warte, bo jeśli nie wybierzecie komandosa, możecie od razu zająć się czymś pożyteczniejszym, niż granie w Target, bo daleko nie zajdziecie.
Szaro, brzydko, nijako...
Zatem wybieramy sobie postać, nadajemy jej imię i zaczynamy grę. Początek jest dość oryginalny - lądujemy w swoim mieszkanku, z którego możemy wyjść na maleńki (maleńki!) kawałek miasta. I tu uderza w mordę pierwsza wada gry - okropna grafika. Ochydne, spłowiałe, nie pasujące do siebie kolory, tekstury w niskiej rozdzielczości, prymitywne bryły udające obiekty 3D - brr. Miasto przedstawia się jeszcze gorzej - wszędzie szaro (nawet ludzie są ubrani na szaro!), pikseloza, tragiczna animacja postaci (już potworki w Doom ładniej się poruszały!) - płacz i zgrzytanie zębów. I grzebanie w opcjach dużo nie pomoże - maksymalna rozdzielczość to 800x600, a opcja o obiecującej nazwie "wygładzanie" nie zmienia prawie nic. Ech, no to skoro sobie nie popatrzymy, to chociaż pograjmy. Idziemy zatem do pubu "Scyzoryk" i tam spotykamy dwie fotografie. Ups, sorry, znaczy, dwie postacie o wyglądzie dwóch okropnie zdigitalizowanych fotografii, rzecz jasna nieruchomych, w odróżnieniu od pozostałych "ludzików" w mieście. Jeden sprzedaje broń, a drugi przydziela zadania. Odbieramy zatem pierwsze zadanie, przedstawione w sposób czytanego tekstu (głos pasuje do sfotografowanej postaci jak pięść do nosa...) i ruszamy w bój - wychodząc z pubu i teleportując się na następnej mapie.
Teraz zaczyna się gra właściwa, i wcale nie oznacza to, że będzie lepiej. Żeby się za dużo nie rozpisywać: zwiedzamy niezbyt duże i okazyjnie tylko logicznie powiązane ze sobą mapy, strzelając do rozmaitych kolesi, zbierając broń (o tej za chwilę) i klucze (mikroskopijnej wielkości, mam nadzieję że lubicie cofać się o kilkanaście lokacji wstecz i przeczesywać podłogi w poszukiwaniu sprite'u wielkości paznokcia), na końcu zabijając jakiegoś szczególnie odpornego na ołów dziada i wracając do punktu ewakuacji. Tyle i tylko tyle. Żadnych szczegółowych celów misji, sekretów, cut-scenek, dialogów - tylko łażenie i strzelanie do słabo animowanych frajerów. Polski Quake, dobre sobie...
Lightsourcing? Czy udające go tekstury?
W Target gra się potwornie słabo. Jest to taki "goły" FPS, pozbawiony jakichkolwiek ozdobników, absolutnie zero czegokolwiek szczególnego. Strzelanie do ludzików szybko się nudzi, bo żadnej w tym strzelaniu finezji - nakierowujesz celownik na bandziora, klikasz, czekasz aż ten padnie, idziesz dalej, zbierając ewentualnie po nim amunicję i gotówkę (przy okazji - wszyscy w tej grze mają przy sobie tylko 10 dolców - czyżby mafia aż tak słabo płaciła?). AI przeciwników jest żadne - w 99% przypadków po zauważeniu gracza odwracają się do niego i prują "ile fabryka dała", okazyjnie rzucając jakiś granat (sabotażyście jeszcze czasem się zdarzy podłożyć minę), który w większości przypadkó więcej zaszkodzi im jak nam. W późniejszych etapach dochodzi jeszcze klasyczne szukanie przełączników, który doprowadza do szału ze względu na identyczne pomieszczenia w całym środowisku. I tak pokój po pokoju, mapa po mapie, misja po misji, szara komórka po komórce... zzzz...
Zajrzyjmy jeszcze na chwilę do zbrojowni - tu jest całkiem nieźle, jak na FPSa z lat '90. Mamy pistolety, Uzi, kałasza, M16 (również wersja z granatnikiem), dwa shotguny, rakietnicę, granaty, bomby, miny, chainguna (sic!), miotacz płomieni. Nienajgorzej, szkoda, że podczas wykonywania miosji w 100% wystarcza duet kałasz/M16, z drobną asystą Uzi i okazyjnym granatem w szczególnie wypełnione pomieszczenie. Wynika to z prostego faktu, że większość amunicji zdobywa się na wrogu, co od razu ustawia nas pod kątem tego, co sami będziemy używali. Nie warto się bawić w miny i bomby, po prostu łatwiej jest pociągnać serię, bez zbędnych kombinacji. Co prawda, po wykonaniu każdej misji dostajemy gotówkę i punkty doświadczenia, ale tak naprawdę tylko te drugie mają jakiś użytek - możemy je wykorzystać na cztery współczynniki: zdrowie, siłę (ile amunicji i ciężkiej broni uniesiemy), wiedzę (umiejętność podkładania min i bomb od tego zależy) oraz celność (nie warto sobie zawracać tym głowy - po włączeniu opcji "celowanie" w menu gry, kasowanie przeciwników staje się fraszką, a bez tego, będziecie ładować save'a co chwilę). Kasa jest potrzebna jedynie do pierwszego zadania, bo jeśli nie kupimy "klamki" i zestawu pestek do niej, na uzbrojonych bandziorów ruszymy z... łomem. Potem nie ma już takiej potrzeby.
A ty tu sobie poleż i udawaj że ciebie nie ma.
Fabuły w Target nie ma praktycznie żadnej - briefingi misji nie odwołują się w żaden sposób do poprzednich zadań, a w trakcie gry nie robi różnicy, czy walczysz z gruzińską mafią, czy prywatną armią jakiegoś zbuntowanego generała - zmieniają się jedynie ciuszki na ludzikach, to wszystko. Zresztą, raz noszący czapy-uszanki kolesie z kałachami są Rosjanami, potem Białorusinami, w innej misji Gruzinami, odziani w gustowne, wielokolorowe sweterki pajace są uniwersalni dla wszystkich, a po jakimś czasie postacie widoczne na mieście jako "cywile", stają się uzbrojonymi w Beretty biznesmenami. Lipa, lipa, lipa.
Błędów jest w tej grze zatrzęsienie. Pominąwszy tak klasyczne sprawy jak przenikające sprajty postaci przez ściany czy podłogi (no ej, w Doom takich kwiatków nie było!), dochodzą takie cuda jak pojawiające się znikąd cienie postaci z drugiego końca mapy, czasem opornie działający przycisk akcji (a poza tym, Target nie lubi się z klawiaturami i myszkami USB), kilka razy udało mi się też zginąć od jednego strzału, pomimo pełnego zdrowia i pancerza. Inna ciekawostka, to menu "Ułatwienia" - są tam po prostu najzwyklejsze w świecie cheaty, które można włączyć sobie w każdej chwili! I nie jest to zupełnie pozbawione sensu - na średnim poziomie przeciwnicy walą zupełnie mocno i bardzo celnie, co jeszcze bardziej spłyca rozgrywkę oraz zmusza do grania komandosem, bez bawienia się w podchody.
Na otarcie łez, mamy multi. Biedne, jak wszystko w tej grze. Do wyboru jest deathmatch lub drużynowy deathmatch, na 6 mapkach, oraz - jedyny chyba obiektywny plus tej gry - split-screen na jednym komputerze. I tylko wtedy, grając w dwie osoby na jednej maszynie, Target staje się grą rzeczywiście ciekawą i przynoszącą radość.
Kiedy twoja gra przypomina mod do Doom, to coś pokpiłeś.
Prasa branżowa w zasadzie zgodnie wystawiła grze ponadprzeciętne oceny (jedynym, zdaje się, wyjątkiem był Secret Service, gdzie do oceny 3+ dopisano komentarz typu "nareszcie Pecetowcy mogą płynnie emulować Amigę 1200!"), i nie trzeba być specjalnie bystrym, by zauważyć, że Target dostał je niezasłużenie. Zresztą, co tu dużo gadać - gra była sprzedawana tylko w Polsce, a impreza z okazji jej premiery była reklamowana turniejem w... Quake. W końcu wydawnictwo User padło (a szkoda - wydali kilka unikatowych gier na polskim rynku, np. poszukiwane przeze mnie Killing Time, Strife oraz B.I.G.), DeLyric Games już nigdy nic nie wyprodukowało, a Target stał się bohaterem forumowych legend i podań. Mam nadzieję, że udało mi się odbrązowić ten mit - Target był, jest i pozostanie słabą grą, która nie miała nic ciekawego do zaprezentowania. Można na Mortyrze się wyżywać, ale nie można mu odmówić przynajmniej ciekawego pomysłu i technologicznie zaawansowanej realizacji. Target pozostaje jednak półamatorskim, niedokończonym dziełkiem, które dziś może jedynie śmieszyć.
- 10
17 komentarzy
Rekomendowane komentarze