Chińskie porno-bajki #2 Hip-hop Samurai
Powoli zbliża się wiosna, postanowiłem więc troszkę przybliżyć nieco weselszą i bardziej kolorową produkcje z gatunku chińskich porno-bajek. Z pozoru na wskroś japońską, jednak nie do końca.
Samurai Champloo to kolejna produkcja reżyserowana przez Schinichiro Watanabe, któremu chyba niedługo postawię jakiś mały ołtarzyk zaraz obok tego dla Hideo Kojimy i Quentina Tarantino. Wszyscy bowiem uwielbiają bawić się konwencją i nie boją się tego pokazać w swoich produkcjach, zacznijmy jednak od początku.
Akcja anime rozgrywa się w epoce Edo, kiedy to zastępy samurajów zaczynały się powoli kurczyć, a sama Japonia przechodziła gruntowane przemiany ustrojowe. Świat pozornie jest idealny do poprowadzenia historii o ostatnich z samurajów i ich potyczkach, tutaj jednak zaczyna się cała zabawa konwencją. Watanabe postanawia dorównać legendzie Cowboya Bebopa i miesza Japońską epokę Edo ze współczesną kulturą hip-hopu. Zarówno wydarzenia jak i bohaterowie przeplatają się pomiędzy współczesnością i XVII wieczną Japonią. Nie zabraknie tu gangsterskich historii o narkotykach, stręczycielstwie, hazardzie i zabójstwach na zlecenie. Pojawi się nawet nawiązanie do kultury graffiti i amerykańskiego bejsbolu.
Dwójkę naszych samurajów poznajemy akurat gdy są skazywani na ścięcie głów przez lokalnego możnowładce, później następuje szybki skrecz - nie, nie przywidziało wam się. Skrecz winylowej płyty często towarzyszy przejściom między kolejnymi scenami. Za pomocą standardowego zabiegu opowiadania historii od tyłu dowiadujemy się jak tam właściwie trafili. Pierwszym z trójki głównych bohaterów jest Mugen, który trafia do miejskiego baru i niemal natychmiast, w zamian za jedzenie od chyba najlepszej bohaterki tego show - Fuu wdaje się w walkę z samurajami-gangsterami, to chyba dobitnie oddaje jego osobowość. Mugen jest gwałtowny, a po miecz sięga równe szybko jak się wkurza. Oczywiście do tego samego baru trafia również trzeci główny bohater anime - Jinn, archetyp samuraja, spokojny i opanowany mistrz posługiwania się mieczem. Co robi pan gwałtowny? Niemal natychmiast wdaje się w walkę z Jinnem, czyniąc z niego jednocześnie przyjaciela jak i swojego nemezis. Oczywiście po całej rozróbie w barze obaj trafiają przed oblicze możnowładcy i wracamy do punktu wyjścia. Przed utratą głowy naszych bohaterów ratuje urocza kelnerka Fuu, w zamian oczekuje, że nie zabiją się nawzajem i pomogą jej znaleźć samuraja pachnącego jak słoneczniki. Ta bardzo nietypowa prośba daje początek serii bardzo nietypowych wydarzeń i przygód naszych bohaterów, z których nie każde jest związane z poszukiwaniem słonecznikowego wojownika. Samurai Champloo najłatwiej określić chyba jako film drogi, gdzie bardziej od głównej osi fabularnej liczy się sama podróż i przygody. Mimo iż ta grupa często się różni i jeszcze częściej rozdziela i ma się dość, to zawsze do siebie wraca. Szkoda tylko, że nasze trio nie jest tak do końca rewelacyjne i poza Fuu pozostaje raczej sztampowe. Mugen to ten wiecznie wściekły i agresywny zabijaka, a Jinn to jego przeciwieństwo.
Największym nawiązaniem do współczesnej kultury pozostaje Mugen. Zarówno jego styl walki przypominający capoeire lub też breakdance jak i ubrania, ale jest on przedstawiany jako przybysz z dalekich wysp, więc niby wszystko ma jako taki sens. Skoro wspomniałem o walce, to chyba zaryzykuje stwierdzenie, że Samurai Champloo ma chyba jedne z najlepiej wykonanych walk jakie widziałem w anime. Każda postać ma swój własny styl walki, a choreografia samurajskich pojedynków na miecze, to po prostu czysta rewelacja. Już w pierwszym odcinku widać kunszt z jakim wykonane zostały sceny pojedynków.
Pozostając przy stronie technicznej, podobnie jak w przypadku Cowboya Bebopa nie można nie wspomnieć o muzyce. Tutaj zamiast jazzu hip towarzyszą nam kawałki zmarłego 3 lata temu Nujabesa (Jun Seba) - japońskiego produceta hip-hopowego. Co ciekawe, jego utwory są mocno inspirowane właśnie muzyką jazzową, widocznie Watanabe nie może się oderwać od trąbki i saksofonu. Kto by pomyślał, że tego typu muzyka może pasować do opowieści o samurajach i Japonii. Jak zwykle polecam samemu sprawdzić kilka kawałków i zobaczyć co tam na vinylu skrzeczy.
Samurai Champloo miał dorównać Bebopowi i muszę przyznać, że prawie się udało, to kawał dobrego anime i mimo iż bazującego na sztampowym pomyśle, to podobnie jak Bebop bardzo wyróżniające się wykonaniem. 26 odcinków Samuraia Champloo powinno zapewnić całkiem niezłą rozrywkę i trochę poprawić humor w te nadal niezbyt ciepłe zimowo-wiosenne wieczory.
18 komentarzy
Rekomendowane komentarze