Miłość jest ślepa, a jak wiadomo wzrok psuje się od gier
Jak bardzo odcinamy się od świata gdy odpalamy ulubioną grę? Jest to dla nas zwyczajna rozrywka czy ?coś więcej?? Immersja jest znanym i kochanym przez was zjawiskiem? A może zawracaniem głowy? I ostatnie pytanie, najważniejsze. Czy emocje takie jak przywiązanie do swoich towarzyszy lub ?scalenie? się z prowadzoną przez siebie postacią to zjawisko często u was występujące?
Tak, tak wiem nie plujcie jadem, trochę zagmatwałem na wstępie i nie bardzo wiadomo o co mi właściwie chodzi. Żeby trochę ułatwić wam zrozumienie późniejszego bełkotu zapytam wprost (wiem obiecałem, że pytane na końcu wstępu będzie ostatnie, ale najwyraźniej jestem kłamcą), poczuliście coś kiedyś do zlepka wielokątów oglądanego na ekranie? Nie musi to być zaraz miłość (wiem jak to brzmi, ale ostrzegałem) tylko choćby iskierka niepozwalająca na przykład zginąć jakiejś bohaterce (albo bohaterowi). Pewnie pamiętacie jeszcze tekst Adziora do którego się tu trochę odwołam.
Napisał on tam o pewnym jegomościu który podczas namiętnego grania w Skyrima nawiązał swoistą emocjonalną więź ze swoją towarzyszką Lydią, a po jej śmierci urządził jej nawet pogrzeb z prawdziwego zdarzenia. Nie wiem czy to śmieszne, tragiczne czy może jest po prostu nasileniem tego co sami niejednokrotnie przeżyliśmy, przeżyjemy i pewnie jeszcze długo przeżywać będziemy. Wiele osób na różnych forach opisuje swoje przywiązanie do przykładowo, postaci z uniwersum Mass Effect tłumacząc taki stan rzeczy genialną robotą scenarzystów. Opisują swoje odczucia co do romansów z postaciami, nawiązanych przyjaźniach itd. Nie powiecie mi chyba iż nigdy czegoś podobnego nie odczuliście. Ja tak i jak każdy, na swój sposób, na swoich warunkach?
TBOSM*: Rozśmieszasz mnie! Żebyście widzieli co on wyprawiał na krześle podczas misji samobójczej z Mass Effecta 2. Siedzenie półdupkiem na krześle, ściskanie pada z całych sił i wojenne okrzyki można jeszcze zrzucić na te chrupki co wcześniej skonsumował, ale niecenzuralne okrzyki idące w stronę rozjuszonych wrogów i chodzenie przez tydzień oniemiałym (bez przesady! ? dop. Ja) już ciężko wyjaśnić.
Romansowanie z przedstawicielkami płci pięknej to coś od czego chyba jeszcze nigdy nie mogłem się powstrzymać o ile gra dawała mi w tym temacie szerokie pole do popisu. Dość powiedzieć iż po tym jak mój ukochany komputerek ?wessał? mi sejwa z ME 1 i 2 przechodziłem je od początku dwa dni przed premierą trójki by zobaczyć króciutkie scenki pokazujące jak mój heros ?przykolegowuje się? do Tali. A mógłbym przecież zobaczyć je na YouTube! Nie, to by było za proste, nie będę oglądał jak ktoś inny przeżywa coś co mam przeżyć JA, bo to właśnie ja teraz gram i koniec. Odchodząc trochę od i tak już ostatnio za dużo eksploatowanego Mass Effecta wspomnę o rodzimym Wiedźminie 2 który wręcz zmiażdżył mnie tym co zaoferował. Poharcowałeś z Triss Merigold? To nic, nikt ci przecież nie zakaże zmienić zdania czy z nudów przepuścić trochę kasy w ?domu uciech?.
Zdajesz sobie pewnie sprawę iż w tym momencie bardzo (za bardzo) naginasz definicję słowa ?trochę??
Innymi słowy: jeden romans nie przekreśla nam opcji ?skoku w bok?, a jeśli dodatkowo z tego przywileju postanowimy skorzystać to odczujemy tego późniejsze konsekwencję. Czyli, przymykając oko na to i na to, jak w życiu. Inna sytuacja, gram sobie w Dragon Age II. Pamiętając iż ?padanie? naszych towarzyszy to chleb powszedni tej gry dostałem swoistej furii gdy pewien templariusz brutalnymi ciosami w plecy powalił moją Isabel. Zapomniałem, że dookoła toczy się walka, a reszta towarzyszy też nie jest nieśmiertelna, chciałem tylko jednego. Zatłuc tego cholernego templariusza i zobaczyć jak w kałuży krwi pada na glebę. Wtedy odczułem wewnętrzny spokój i? sam w kałuży krwi padłem na glebę, ale co tam, zemsta jest zemsta.
Tzn. twój wewnętrzny mściciel/psychopata został zaspokojony?
Odczucie towarzyszące nam podczas rozgrywki jakie wyżej opisałem to, jak już nieraz zostało powiedziane, po prostu dobra robota panów scenarzystów (chociaż niebywałe brawa w większości przypadków należą się także oryginalnym dubbingowcom), ale czy jest to reguła? Nie! Wystarczy iż dana postać po prostu nam towarzyszy, a bez wątpienia się do niej przywiążemy. Idealnym przykładem w moim przypadku będzie tu jeszcze całkiem świeża Dragon?s Dogma. Jako, że z reguły gram przedstawicielami płci męskiej, postanowiłem iż kompan na którego wygląd mam wpływ będzie ciemnoskórą Elfką z bliznami i długim łukiem.
I chociaż w dużej części było to spowodowane tym iż moją towarzyszkę kształtowałem tak by była godna stać u mojego boku, a wieśniacy patrzyli na nią z zazdrością i wywalonym jęzorem to? przywiązałem się. I do niej (nazwałem ją Eli?ana pasowało mi jak ulał jako imię dla elfki) i do rudego facia który kroczył tuż za nią uzdrawiając naszą dwójkę w krytycznych momentach i ogółem do całej towarzyszącej mi karawany. Wiecie dlaczego? Bo byli ze mną na dobre i na złe. Nawet jak kilka razy przeze mnie zginęli. Nawet jak zrzucałem ich z przepaści by potem jako rycerz w lśniącej zbroi epicko pobiec na ratunek. Po prostu tak się stało nie miałem na to wpływu (oczywiście na przywiązanie, a nie na wspomnianą ?przygodę z klifem? jak ją roboczo nazwałem?).
Tak tłumacz się tłumacz, zdemaskowali cię. Wiedzą już, że nie śpisz w trumnie, nie jesz ludzkiego mięsa i nie jesteś z kamienia tylko z ciebie wrażliwa istotka jest (szczególnie gdy z bananem na ustach masakrowałem cywili na moskiewskim lotnisku, co nie?! ? dop. Ja). Ale chyba wtedy grałeś w Call of Duty, prawda?!
Nie wiem czy jestem jakimś ewenementem czy po prostu łatwo ulegamy temu co serwują nam utalentowani scenarzyści. Może to zwykła kolej rzeczy. Bo w końcu jednym z częstych argumentów podczas niezbyt przyjemnej rozmowy o temacie ?dlaczemu grasz?? jest ?a dlatemu bo na tę kilka godzin chcę oderwać się od rzeczywistości i zapomnieć o bożym świecie?. A jak wy do tego podchodzicie? Czy czując coś głębokiego do wirtualnej postaci czujecie się trochę dziwnie i raczej wolicie się z tym kryć? A jak wasze otoczenie reaguje na ten swoisty? hmmm, romans z telewizorem?
No już nie przesadzaj. Przecież to tylko niewinny flirt!
*TBOSM ? czyli "Ta Bardziej Otwarta Strona Mnie", w sensie ta mniej skryta (?).
18 komentarzy
Rekomendowane komentarze