Skocz do zawartości

Śmietnik w głowie.

  • wpisy
    17
  • komentarzy
    404
  • wyświetleń
    14831

Kucykowa sesja RPG - prolog


Klekotsan

2545 wyświetleń

Kurdę, za dużo was :P Udręka napisać tyle historii. Więc jak komuś się nie podoba to z chęcią oddam stanowisko :) Zresztą, to mój pierwszy raz w tej roli, więc nie jest mi łatwo :P Chcę tu również podziękować Argarisowi za pomoc :)

Jest ciepły jesienny dzień w Ponyville. Nadszedł sezon Jabłkozbijania i niedługo odbędzie się Bieg Liści. Oznacza to pracowity okres dla mieszkańców Equestrii.

Fire String

Opuściłeś dom rodzinny szukając inspiracji i bratnich dusz. Nie mając pieniędzy na podróż zaciągnąłeś się do pracy u Applejack. Musisz zastąpić Big Macintosha, który złamał sobie nogę. Budzisz się rano w stodole na Sweet Apple Acres. Czujesz ogromny ból głowy i mdłości. W kącie na sianie leży twoja gitara lekko przywalona butelkami. Wychodzisz na zewnątrz. Osłaniając oczy przed słońcem wleczesz się do studni by doprowadzić się do jako takiego porządku. Dopadasz jej i zaczynasz łapczywie pić wodę, jednak w połowie wiadra słyszysz nad sobą karcący głos:

-Co, cukiereczku, znów kokietowałeś klaczki na potańcówce?

Unosisz głowę i zauważasz stojącą nad tobą Applejack. Trzyma ona na grzbiecie kilka pustych wiader.

-Jesteś w stanie pracować? Chodź, musisz mi pomóc zebrać jabłka z tamtej części sadu- rzuciła z uśmiechem.

Steamy

Siedzisz w swoim zagraconym warsztacie. Wszędzie dookoła walają się śrubki, koła zębate, schematy. Na podłodze leży skrzynka z narzędziami. W kącie można zauważyć stalową rzeźbę Alicorna, nad którą wczoraj pracowałaś.

Właśnie kończysz remont ściennego zegara dla burmistrz miasta kiedy do warsztatu wchodzi Twilight.

-Cześć Steamy, co porabiasz?- rzekła w progu, po czym weszła i zaczęła się rozglądać po pomieszczeniu.

-Pracuje. Potrzebujesz czegoś, Twi?- odpowiadasz spokojnie, lekko nieobecnym tonem.

Twilight, mimo bycia molem książkowym, wykazywała bardzo duże zainteresowanie twoją pracą. Często po godzinach udzielałaś jej lekcji i pomagałaś konstruować jakieś proste mechanizmy. W zamian ona pożyczała ci książki o technice i pomagała ci się zaaklimatyzować w Ponyville.

-Nic konkretne... Oooo, a co to takiego? Nie widziałam tego do tej pory!- krzyknęła Twilight wskazując na stalowego Alicorna.

-Nic takiego, Twi. Zwykła rzeźba, ot co.- odpowiedziałaś, ukradkiem ocierając pojedynczą łzę.

Ty i twój ojciec. Wasze wspólne marzenie, które pchnęło cię do podróży.

Stworzyć sztuczne życie.

Twilight zauważyła, że wdepnęła na grząski grunt. Z wymuszonym uśmiechem rzuciła niedbałe pożegnanie i szybko wyszła z warsztatu.

Znowu jesteś sama.

Quaver

Siedzisz w swoim pokoju w domostwie mecenasa Golden Hearta. Stoisz przed lustrem, poprawiając sobie grzywę.

Dziś wieczorem masz swój pierwszy, wielki występ. Masz wystąpić na koncercie, w którym na widowni ma być Księżniczka Luna.

Z nerwów w nocy nie mogłaś zasnąć, więc w tej chwili słaniasz się na nogach. Po chwili wszedł kamerdyner z tacą i postawiwszy ją na stoliku rzekł:

-Kawa dla panienki. Aha, Lady Octavia czeka na pannę w ogrodzie.

Grzecznie podziękowałaś i ruszyłaś do ogrodu z kubkiem w zębach.

Czekała tam na ciebie twoja przyjaciółka i mentorka, Octavia. Widząc twoją zaspaną minę uśmiechnęła się i rzekła:

-Kochana, co robiłaś dziś w nocy? Twoja grzywa to istna tragedia! Dziś twój wielki dzień, nie możesz go zepsuć niechlujną fryzurą! Chodź, pomogę ci.

Tak więc wypiłaś kubek kawy i spożyłaś lekkie śniadanie przyniesione ci przez służbę, podczas gdy Octavia dwoiła się i troiła, by przemienić cię z czupiradła w kuca wyższych sfer. W końcu zadowolona z efektu swojej pracy rzekła:

-No, tak dużo lepiej! Kochana, idź weź swoje skrzypce. Spotkamy się w filharmonii na próbie generalnej. Tylko nie zaśnij!-mrugnęła.

Trailer

Nowy dzień, nowe miasto.

Budzisz się w swojej przyczepie. Klaustrofobiczne wnętrze jest wypełnione masą gratów. Na podłodze walają się stare zdjęcia.

Glassy...

Wstajesz i podchodzisz do lustra. Widzisz swoją wychudzoną, przedwcześnie postarzałą twarz. Poprawiasz zmierzwioną grzywę i łykasz stertę pigułek.

Ciekawe co mnie zabije szybciej-wątroba czy rak...

Wkładasz dwie sporę obrączki-pamiątki twojej nieszczęśliwej miłości. Nigdy nie przestaniesz szukać tych bydlaków, którzy jej to zrobili...

Wychodzisz z przyczepy. Zaparkowałeś na wzgórzu, przez co teraz podziwiasz piękną panoramę Ponyville. Doszły cię słuchy, że mieszka tu utalentowany jednorożec-mechanik. Dobrze się składa, twoja stara przyczepa potrzebuje remontu. Schodzisz w kierunku miasteczka.

Moith

Znów ten bunkier... Alarm. Awaria systemu. To białe światło... Cholera, a miało być tak łatwo...

-Moith? Moith, proszę cię, wstawaj...

Otwierasz powoli oczy. Znajdujesz się w ogrodzie twojej sąsiadki. Stoi ona teraz nad twoją głową i przygląda ci się z lekkim niepokojem.

-Coś ci się stało, Moith? Zemdlałeś? Uderzyłeś się w głowę? Ojej, już lecę po pomoc!

-Spokojnie, Fluttershy- uśmiechnąłeś się zawadiacko -Po prostu się zdrzemnąłem, to wszystko.

Żółty pegaz wyraźnie się uspokoił. Z niepewnym uśmiechem na twarzy podeszła do ciebie i zaczęła oglądać ze wszystkich stron.

-Jesteś pewien? Bo wiesz, chciałam żebyś mi pomógł dziś karmić kurczaki, ale jak się źle czujesz...

-Daj spokój! Chodź, nakarmmy te bestie!- krzyknąłeś.

Na dźwięk słowa "bestia" Fluttershy lekko się wzdrygnęła, ale po chwili uśmiechnęła się z ulgą.

Uwielbiasz jej pomagać. W twoim świecie nie było tylu stworzeń, takiego spokoju. Ponadto spokojny, choć lekko neurotyczny charakter Fluttershy przyjemnie kontrastował z tymi wszystkimi wariatami i mutantami z pustkowi.

Kolejny leniwy dzień w raju przed tobą.

Sheya'trith

Obudziłaś się po kolejnym, tajemniczym śnie. Od kilku dni dręczy cie wizja świata, gdzie ogień spada z nieba zamiast deszczu, a rzeki zamieniły się w potoki lawy.

Nie pozwoliłaś myślom krążyć wokół tej sprawy. Założyłaś swój czarny płaszcz i zjadłaś śniadanie przed zabraniem się za zaklęcie siedzące w twojej głowie już pewien czas.

W domu było zdecydowanie za jasno i trzeba było zmienić kolorystykę na bardziej ciemną. W porównaniu do niektórych sytuacji z przeszłości, ten czar był pestką.

Po kilku chwilach twoje oczy mogły odpocząć, jednak nie na długo.

Właśnie wybierałaś się do Twilight Sparkle, aby pożyczyć nieco książek i porozmawiać z jednorożcem o podobnych zainteresowaniach.

Wychodząc z domu twoje oczy znowu musiały przystosować się do światła słonecznego. "Tak krótki czas pobytu tutaj już pozbawił mnie szybkiego przystosowania się do zmiany oświetlenia? Chyba za bardzo się rozleniwiłam" - Pomyślałaś i skierowałaś się do domu Uczennicy Celestii.

Chidori

Miałeś właśnie piękny sen, który mógłbyś wręcz oddać za własne życie. Problem w tym, że właśnie ono nadeszło. Wizja idealnego życia prysła, pozostawiając jedynie kawałki niejasnych wspomnień.

"Czyżbym znowu zapomniał zasłonić okien?". Faktycznie przez okna wpadały promienie słoneczne, które były powodem przerwania połączenia ze światem marzeń.

Zasłoniłeś okna i położyłeś się na innym materacu. "Może zdążę zobaczyć koniec?" - Pomyślałeś i próbowałeś ponownie zasnąć. Udałoby ci się, gdyby nie pukanie do drzwi.

Rezygnując z próby ponownego zaśnięcia wstałeś i otworzyłeś wejście do domu. Przed tobą stała Pinkie Pie, jednak po chwili radosnego podskakiwania wskoczyła do środka.

-Cześć! Mogę wejść? Dzięki. Wiesz, zawsze zastanawiałam się jak się urządziłeś. Zresztą te myśli zawsze mnie nachodzą, jak ktoś nowy zjawia się w Ponyville. Jeejuu. Ile poduszek! Ile materacy! Robisz piżama party? Czekaj czekaj! Nic nie mów, sama zgadnę. Wiem! Uwielbiasz skakać po łóżkach i innych miejscach do spania. A żeby nie spać na brudnym, to skaczesz po jednym, a śpisz na drugim. Genialne! Ja też mogę poskakać? Mogę, mogę? Przypomniało mi się jak kiedyś uwielbiałam skakać po wszystkim. Zabawa jest tym większa, im bardziej brudne masz kopytka.

Stwierdziłeś, że to będzie długi dzień i próbowałeś opanować entuzjazm Mistrzyni Imprez.

Lignator

Od rana siedzisz w lesie Everfree i rąbiesz drewno na opał. Idzie zima więc spodziewasz się masy kucyków chętnych na gotowe drwa do kominka. Po kilku godzinach pracy decydujesz się zrobić sobie przerwę. Jesteś w trakcie spożywania kanapki z kończyną, kiedy zauważasz tajemniczego jednorożca stojącego w głębi lasu. Ubrany jest on w czarny, długi płaszcz ozdobiony napisami w nieznanym języku. Nieznajomy uniósł głowę w górę i rzekł:

-To już dziś

Czujesz, jak przechodzą ci ciarki po plecach. Nieznajomy odwrócił się w twoją stronę.

-Och, nie zauważyłem pana. Wie pan, może pan odłożyć tą siekierę. To i tak bez sensu. Świat się zmieni, a my razem z nim. Radzę się spakować i opuścić Ponyville. Najlepiej zaraz.

Po tych słowach odwrócił się w przeciwnym kierunku i rzucił:

-Miłego dnia życze. Tak się chyba tu pozdrawiacie, czyż nie?

Nieznajomy ruszył w głąb lasu. Pobiegłeś kawałek za nim, jednak nie udało ci się go znaleźć.

Flaming Ink

Właśnie skończyłaś tatuować jakąś młodą klaczkę, kiedy do salonu wpadła Rainbow Dash.

-Siema Inkie!- rzuciła w progu.

-Cześć Dash! Co cie do mnie sprowadza?- odpowiedziałaś z uśmiechem.

Rainbow była regularnym bywalcem twojego studia tatuażu. Fascynowała ją twoja praca i lubiła wysłuchiwać twoich opowiadań z czasów, jak wędrowałaś po Equestrii. Od pewnego czasu nawet starała się tobie pomagać w pracy, jednak wyraźnie brakowało jej talentu.

-Wiesz co? Zdecydowałam sobie w końcu walnąć dziarę!- rzekła z uśmiechem

Zaskoczyła cię tym stwierdzeniem. Większość twoich klientów należała do kręgów artystycznych.

-No to wskakuj na fotel. Jakiś konkretny wzór na myśli?

-Niestety żaden. Zdam się na twoją intuicję. Aha, to leżało przed domem- podała ci kopertę.

Obejrzałaś ją szybko. Wyraźnie adresowana do ciebie, jednak nie było adresu zwrotnego. Kto to może być?

Odstawiłaś list na szafkę i zajęłaś się swoją klientką.

Bravehoof

Siedzisz w pociągu do Canterlot. Wczoraj dostałeś od Spika oficjalną depeszę od Celestii, która pilnie wezwała cię do zamku na konsultację.

Czegoż Księżniczka może ode mnie chcieć? Obiecałem sobie, że już nie postawię kopyta na dworze...

Mimo, że upłynęło kilka lat od tego tragicznego wydarzenia, to ciągle nie pozbyłeś się koszmarów. Zresztą, silne bóle twej cudem uratowanej nogi nie pozwalały ci o tym wszystkim zapomnieć.

Złożyłeś list od księżniczki i włożyłeś go do kieszeni. Po kilku chwilach dojechałeś na dworzec w Canterlot. Czekał tam na ciebie biały pegaz w garniturze.

-Sir Bravehoof? Witam, jestem agent BS0700,- przedstawił się. Z zadowoleniem zauważyłes, że tradycje tajnych służb po twoim odejściu się nie zmieniły. Jak zwykle anonimowi, enigmatyczni, gotowi na wszystko.

Elita elit. Najlepsi w Equestrii

-Księżniczka już na Pana czeka. Prosze wsiąść do karocy.- oznajmił.

89 komentarzy


Rekomendowane komentarze



Cydr był dobrze schłodzony.

Są takie rzeczy, których możesz być pewnym na zabawach w Ponyville. To dobre towarzystwo zebrane przez Pinkie, smaczny poncz przygotowany przez tą samą klacz oraz świetny cydr. Może dlatego nigdy nie odmówiłem Pinkaminie wzięcia udziału w jakiejkolwiek imprezie. Po północy na urodzinach u Chidoriego było tak, jak przewidywałem. Początkowe emocje już opadły a większość gości zaczęła odczuwać skutki picia napojów w większych niż zazwyczaj ilościach. Znalazłem sobie przytulny pokoik na piętrze. Słychać było stłumione odgłosy zabawy z parteru. Postawiłem kufel na podłodze i usiadłem oprawszy się o ścianę. Wyjąłem gitarę z futerału. Zacząłem delikatnie. Znowu dopadł mnie ten cholerny, melancholijny nastrój. W sumie może to i dobrze, klaczki raczej lubią łagodniejsze brzmienie. Byłem nieźle zmęczony po zbieraniu jabłek, jednak na muzykę zawsze starczało mi magii i energii.

Po pół godzinie rozmawiałem z trzema klaczkami. Dwie z nich znałem już wcześniej. Była to Bon Bon i Lyra. Musiał im nieźle zasmakować poncz Pinkie tego wieczoru. Śmiały i bawiły się tak głośno, że w pewnym monecie przyszedł jakiś szary ogier z dołu z zapytaniem, czy u nas wszystko w porządku. Odparłem, że tak po czym Lyra rzuciła - "Nie! Nie mamy ponczu, więcej ponczu! Jeszcze mogę policzyć wszystkie swoje palce, co nie Bon Bon? Przynieś poncz!". On tylko uśmiechnął się pod nosem i zniknął nam z oczu.

Trzecią mą słuchaczką była zielonooka klacz. Wydawała się trochę młodsza ode mnie. Miała lśniącą, gęstą płową sierść i długą czarną grzywę oraz ogon. Wydawała się inna, niż cale towarzystwo z Ponyville. Była spokojna, opanowana. Chciałem z nią trochę porozmawiać gdy wiedziałem, że dzisiaj tak na prawdę nie pogram, bo zielona i kremowa klacz nie dawały mi spokoju. Ta jednak gdy odkładałem gitarę mówiła jedno - "Nie przestawaj, proszę. Po prostu graj dalej." Było to dla mnie co najmniej dziwne zachowanie. Kucyki za zwyczaj uważały moją muzykę za coś strasznie dziwnego i chorego lub w najlepszym przypadku ignorowały ją. Ona jednak chciała, żebym grał. Musiała czuć to, co ja. Radość z każdego szarpnięcia struny, wydobytego dźwięku. I te wszystkie emocje osiągały apogeum, gdy budowałem nowy riff. Choć poprzedni jeszcze minutę temu był dla mnie najpiękniejszą rzeczą na świecie ten przebijał go dziesięciokrotnie. I tak jammowałem godzinami. Wiem, że brzmi to cholernie sztampowo, jak opis z nędznego brukowca jednak tak się dzieje na prawdę. Wcześniej nikt mi w to nie wierzył a teraz siedzi przede mną ciemnowłosa klacz, która też czuje ten klimat. Czuje go razem ze mną. Tylko ja, gitara i ona. Świat przestaje istnieć. Zapadamy się w wirze dźwięku. Tylko ja i...

...Pinkie.

"Chcecie ponczu? Został ostatni dzbanek na dole więc się pospieszcie! Kto pierwszy, ten lepszy!"

Lyra od razu podniosła się z podłogi. Za szybko. Na szczęście jej przyjaciółka była bardziej przytomna i uratowała ją przed bolesnym upadkiem. Pomogła zielonowłosej klaczy zejść na dół a jej wzrok mógł wyrażać tylko jedno - "Kolejna impreza i znowu to samo. Dziewczyno, kiedy ty zmądrzejesz..."

Ciemnowłosa nieznajoma także się podniosła. Rzuciła tylko - "To ja ten, no wiesz. Też pewnie będę uciekać, do zobaczenia!" Zanim to do mnie dotarło siedziałem sam w małym pokoiku. Pasek gitary nadal ucierał mi o grzywę. Przecież ja nawet nie wiem, kim ona była. Nawet nie widziałem jej Ciute Mark`a. Wszystko przez ten cholerny cydr. Spojrzałem na kufel. Zostało jeszcze co nieco na dnie. Akurat, aby przepłukać gardło. Schowałem wiosło do futerału. Trzeba będzie się zbierać, pomyślałem. A była szansa, by spać dzisiaj gdzieś w wygodniejszym łóżku niż kupa siana w stodole.

Na parterze przyjęcie dobiegało końca. Na parkiecie tańczyła już tylko jedna wytatuowana klacz śpiewając przy tym głośno i nieczysto. Pozostałe kucyki albo zbierały się do wyjścia lub podpierały ściany. W jednym z kątów chyba widziałem gospodarza. Wcześniej pewnie nie wiedział co oznacza robienie u siebie w domu imprezy organizowanej przez Pinkie. Różowa klacz żegnała gości przy drzwiach. Udało mi się jeszcze dowiedzieć, kim była moja nieznajoma. Podobno jest tylko przejazdem w Ponyville i jutro rano wyrusza z rodzicami w daleką podróż, gdzieś w wysokie góry. Zupełnie jak w tanim romansie. Pinkamena mimo usilnych prób nie przypomniała sobie jej imienia, wiedziała tylko, że jest drugą cioteczną siostrą brata wuja ojca matki żony... Przestałem jej słuchać. Na siano mi to wiedzieć? Wziąłem na drogę kufel cydru i wyszedłem z domu.

Ulica była cicha. Pomyślałem tak samo jak poprzednio - wymarłe miasteczko. Ruszyłem powolnym, chwiejnym krokiem. Nigdzie mi się nie spieszyło. Jutro przyniesie mi tylko kolejny nudny dzień zbierania jabłek. Może chociaż Apple Jack opowie mi jakąś ciekawą historię?

Fire%20String%20SM_4f83577cc830c.png

Link do komentarza

Tort i przekąski charakterystyczne dla imprez może nie są najlepszą metodą na pozbycie się głodu, ale Sheya?trith nie miała zamiaru narzekać. Pinkie na szczęście zapomniała o temacie ?nowego imienia? i zajęła się resztą gości. Zapewne lepiej dogadywała się z kucykami, które również odczuwały niesamowitą radość z możliwości skakania po materacach Chidori?ego.

Było to dziwne miejsce na imprezę.

Diablica nie mogła wyjść z podziwu, że zmieściło się tu tyle kucy, a część z nich znajdywała jeszcze miejsce do tańca.

Podczas picia kolejnej szklanki ponczu, drzwi nagle otworzyły się pod wpływem mocnego kopnięcia, do domu wskoczył ogier o czerwonej sierści i wystrzelił z dubeltówki w sufit.

Wybuchła panika, wszyscy zaczęli tłoczyć się u drzwi, jeden kucyk nawet wyskoczył przez okno. Czarna klacz spojrzała na szklankę, unoszącą się z pomocą magii. Została aż połowa ponczu? Sheya?trith cierpliwie obserwowała dalszy rozwój sytuacji i dopiła swój napój.

Ewakuacja nie przebiegała zbyt sprawnie, jedyne wyjście, poza oknami, wciąż było zajęte.

- Jeżeli to nie zwykły pożar lub atak parasprite?ów, może być ciekawie. ? Powiedziała sama do siebie, po czym teleportowała się na zewnątrz. Najbliższe dni na pewno nie zapowiadały się nudnie. Stworzenia mroku, przypominające? Nie, będące Alicornami zaczęły się zbliżać do uciekającego tłumu.

Demoniczny kuc, upewniwszy się, że w pobliżu nikogo nie ma, zaatakował mroczną dwójkę kulą ognia. W miejscu, gdzie przed chwilą stali, nie pozostało nic. Triumf ten nie trwał jednak zbyt długo. Alicorny tak naprawdę zamieniły się w czarną chmurę, która teraz zbliżała się, lecąc lekko nad ziemią, do kucyka, będącego tak śmiałym, by rzucać im wyzwanie. Diablica poczęstowała upartego przeciwnika rozpędzonym ognistym ostrzem, wyrastającym spod ziemi. W efekcie, chmura rozdzieliła się na dwoje, stając w płomieniach, które po chwili zgasły. Niebezpieczeństwo było mniejsze, lecz wciąż zbliżało się do Sheya?trith, po ponownym złączeniu się w jedną istotę.

- Dlaczego po prostu nie zginiesz? ? Syknęła i zamknęła chmurę ciemności w środku własnej bariery, we wnętrzu której rozpętała małe piekło. Gdyby ogień magiczny spalał tlen, zostałby on zużyty ponad dziesięciokrotnie. Po małym podgrzaniu przeciwnika i rozwianiu zaklęcia, zwykle używanego do ochrony, teraz natomiast, jako pułapki, wszelkie ślady tego, co chwilę temu zagrażało wszystkim obecnym na imprezie zniknęły.

Widząc, co dzieje się w reszcie Ponyville, Sheya?trith skierowała się tam, gdzie reszta kucy.

Nie miała po co wracać, czego ratować. Nie posiadała niczego cennego w domu. Za takie przedmioty uważała tylko własne życie, róg i czarny płaszcz, z którym nigdy się nie rozstawała. Z tego, co się orientowała, wszystkie trzy rzeczy miała przy sobie, tak więc nie miała się czym martwić.

Link do komentarza

Późno już... poszedłbym spać...

Tyle się dzieje. Lyra pije jak smok i chyba zaraz padnie- będę musiał jej odstąpić materac na noc. Kilka moich cennych poduszek zostało zniszczonych, ale w sumie spodziewałem się gorszych strat. Przynajmniej Derpy się uspokoiła i już od dłuższego czasu niczego nie rozwaliła. Nagle u tego dziwnego kuca bez CM coś zaczęło pikać, już miałem zaciekawiony podejść i zapytać się co to, gdy Lignator wszedł uzbrojony, strzelił w sufit i kazał wszystkim uciekać. Wybiegłem razem z resztą przed dom w strachu, ale naszła mnie myśl. NIE! NIE ZOSTAWIĘ MOJEGO DOMU! PRZETRWAŁEM IMPREZĘ PINKIE, WIĘC PRZETRWAM WSZYSTKO! Wróciłem do domu i otworzyłem drzwiczki do piwnicy ukryte pod materacem. Zobaczyłem, że Lyra rzeczywiście za dużo wypiła. Schowałem ją w piwnicy, by była bezpieczna(na ile to możliwe w tej sytuacji). Będzie zaskoczona jak się obudzi, ponieważ w piwnicy ukryłem wszystkie pamiątki z mojej ostatniej wyprawy. Rano zobaczy stosy złota i szlachetnych kamieni, antyczne wazy, pozłacany pomnik smoka i wiele innych. W tym momencie interesował mnie tylko mój stary miecz.

Stare dobre Żądło Mantykory- już niejeden raz uratowało mi życie. Teraz zapewne zrobi to raz jeszcze.

Zabrałem miecz, założyłem jedną ze swoich zbroi, zabrałem moją książkę i wyszedłem na dwór.

Zobaczyłem jeszcze uciekającą Flaming Ink w oddali.

Niestety moja odwaga zniknęła w momencie gdy zobaczyłem powód tej paniki. Czarna chmura wsysająca kuce. Mój miecz na wiele się nie zda. Ukryłem się z powrotem w piwnicy i czekałem, aż ktoś będzie próbował mnie odnaleźć (na szczęście w moich pamiątkach mam też suchary- przynajmniej nie umrę z głodu).

Link do komentarza

"A mama mówiła: nigdy nie kradnij, choćby od tego zależało twoje życie. I co? Nigdy nie kradłem. Aż tu nagle ta chwila słabości. I co się dzieje? No właśnie. Ale nie chodziłem od miasta do miasta żeby teraz zginąć. No porostu nie!" Jake otrząsnął się z letargu w jaki wpadł. Nie mógł już pomóc Ponyville. Uświadomił sobie jednak, że na tej farmie powinni być właściciele. Zabrał swój kapelusz (pamiątka z tamtych czasów), i szybko pobiegł do domu. Zastał drzwi zamknięte, Wyważył je. Na parterze nikogo nie było, pobiegł więc na górę. Tam też nikogo nie znalazł. "Oby byli daleko stąd" pomyślał kuc. Chwilę potem uciekał przed ciemnością która niczym czarny, smolisty par płożyła się po ziemi wybierając najkrótszą drogę do kogoś, kto swoim życiem sprzeciwiał się ciemności. Znalazłszy się na strychu Jake skrzętnie uszczelnił wejścia, szpary i szparki, by ciemność się nie dostała. Naiwny. Owszem, nie wchodziła, ale no nie oszukujmy się, samymi szmatami nie da się powstrzymać tego czegoś. Jake zyskał czas na obmyślenie strategii wydostania się z pułapki którą sam sobie zgotował. Głód jednak przeszkadzał w myśleniu. On tu nie zginie. Przynajmniej od ciemności. Gdy tak rozmyślał, kątem oka dojrzał... Coś. Coś co wyglądało jak skrzypce. I list na nich. No niby skrzypce jak skrzypce, struny, smyczek... Ale to nie tylko to. Cholera, on je gdzieś widział. Tak, to pewne. A to nie są przypadkiem... No zgadza się, ale czy na pewno? Znaczek... JEST! TO TE! TO SKRZYPCE OJCA! Ale co one tu robią?! A ten list... Ciekawe czemu tu leżał... Jest otwarty... Cholera, ciemność! Coś w co bym to spakował... Jest plecak! Ważne że jest, nie idę na pokaz mody ani między kuce. Pakuj, pakuj... Szybko... Dobra, zapinać... Gdzie teraz... Na dach! Tak, to dobry pomysł... Zamknąć okno za sobą... O ludzie... Okolica cała jest w ciemności! Tam widać jakieś pogorzelisko, jakiś kuc biegnie na farmę... Po co?! Wolna droga ze Sweet Apple Acres... O, widzę nawet grupkę innych kucyków, dobrze dla mnie. Da się tam dojść... Okolica jeszcze nie jest w ciemności. Jake westchnął. Brakowało mu sił by robić cokolwiek. Lekko zawirowało mu w głowie. "Kradzionego się nie je. A poza tym jak ja mam zeskoczyć z dachu?! Przecież ja się połamię!". Ciemność zdecydowała za niego. Wydostała się na dach, a przerażony Sheaf skoczył... "Dobrze wylądować... Nogi ugięte... Cholera. Oby nie bolało..." Jake przekoziołkował kilka metrów, a potem zupełnie oszołomiony siedział w miejscu. Ciemność wyczuła, że kuc jest już na ziemi, ale dała sobie spokój. Kiedyś go dopadnie, to pewne.

- Żyjesz lotniku? - zapytał głos. "To pewnie ktoś stoi nade mną i do mnie mówi. Tak sądzę. Żyję? Raczej tak..."

- Raczej tak...

- Możesz chodzić?

- Chyba... Kim jesteś?

- W sumie to teraz nieważne. Jakbyś nie zauważył, w Ponyville dzieje się coś dziwnego, a ja chcę stąd zwiać. Chodź.

- Tylko wyłącz ten zegarek... Głowa mnie boli...

- Nie mogę. Po pierwsze to nie zegarek, tylko PipBuck, a poza tym nie chcę go wyłączyć. Musi tak pipkać. A teraz chodź.

PipBuck wydawał z siebie ciągły, piszczący dźwięk. Jake powoli wstał na nogi, i najszybciej jak potrafił głodujący, poturbowany kuc pobiegł do reszty.

- Od ilu dni nie jadłeś?

- Co?

- No pytam się, od ilu dni nie jadłeś.

- A to ważne?

- Ależ skądże. Te kości które widać wcale nie przykuły mojej uwagi.

- Taka moja uroda.

- Anorektyka?

- ... TAK! Ślicznie, nie? Jak modelka.

- Oczywiście, nikt tego nie kwestionuje. Po drodze coś zdobędziemy do jedzenia, ok?

- Noo...

------------------

Uzgodnione z Syskolem. Zgodził się.

Link do komentarza

Do Trottingham?! - zapytała nieco oburzona Quaver - Co z moimi znajomymi? Czy Octavia również się tam wybiera?

Nie jest to miejsce, ani pora by odpowiadać na te pytania. Musisz jak najszybciej się spakować! - pośpieszał Golden Heart.

No cóż, w takim wypadku Ósemce nie pozostało nic innego jak tylko posłusznie ruszyć do swojego pokoju i spakować najcenniejsze rzeczy - w tym swoje skrzypce, ulubione muszki, naszyjnik, który ponoć zostawiła jej matka. Dziw, że w całym bałaganie jaki zazwyczaj panował w jej pokoiku potrafiła znaleźć te wszystkie przedmioty. Po segregacji wszystkiego, o dziwo, do jednej walizki i pokrowca na instrument była teoretycznie gotowa do drogi. Przynajmniej w fizycznym sensie. Ciągle zastanawiała się nad słowami mecenasa. O jakiej wojnie on mówi? No i najważniejższa kwestia, która trapiła jej biedną główkę. Co ze znajomymi? Na jej szczęście Golden Heart tym razem potrafił jej odpowiedzieć:

- Jeżeli o to chodzi, to wiedz, że lady Octavia wyraziła chęć na wyjazd z nami.

- To wspaniale! - wykrzyknęła Quaver podskakując z radości, lecz chwilę później się opanowała, widząc jak mecenas mierzy ją wzrokiem - Khm. A w ogóle co to za wojna, o której mówisz? Zresztą sądząc po pośpiechu zapewne sprawa rozbiega się o coś więcej.

- Tak, tu masz rację - przytaknął Heart, poprawiając monokl - po okolicach rozlewają się jakieś dziwne "czarne plamy". Ale więcej na ten temat powiem ci w podróży.

Akurat gdy skończył swoją kwestię zegar wybił pełną godzinę, znak, że czas już wyruszać. Sekundę później rozległ się dzwonek do drzwi. To była Octavia, a zaraz za nią obsługa karocy, którą mieli udać się do Trottingham.

Link do komentarza

Nie jest dobrze- wymamrotałem idąc pałacowym korytarzem-JEST ŹLE. Wtem podbiegło do mnie kilku elegancko ubranych senatorów.

-Czy oddział zwiadowczy...

-Celestia nie żyje.- uciąłem. Wszyscy obecni zamarli, patrząc na mnie z niedowierzaniem.

-Tylko nie to... Co my teraz poczniemy?

-Po pierwsze, niech rządy obejmie Luna, przynajmniej na razie. Po drugie: ustalcie kto stoi za zamachem. I chyba nie muszę mówić, że było by lepiej, gdyby na razie opinia publiczna nie wiedziała o tym tragicznym incydencie.

-Nie zgadzam się! Obywatele mają prawo wiedzieć...- zaczął jeden z nich.

-Więc mnie w to nie mieszajcie, róbcie to co uważacie za stosowne.- przerwałem mu w pół słowa i odszedłem.

Zmęczony i zdenerwowany ostatnimi wydarzeniami poszedłem do pobliskiego baru na najlepsze whiskey w Equestrii, AppleJack Daniel's. Był już późny wieczór. "Byle jak najszybciej znaleźć się w domu..." przemknęło mi przez myśl. Podróż pociągiem trwałaby strasznie długo, toteż zdecydowałem się na sterowiec. Już chciałem wejść na pokład, kiedy zostałem zatrzymany przez pilota.

-Żeby wystartować muszę mieć komplet pasażerów.- powiedział stanowczo.

Dałem mu plik dolarów i rzuciłem: "Do Ponyville."

Wyraźnie zmieszany poderwał maszynę od ziemi. Podczas lotu nie wydarzyło się nic godnego uwagi, aż do momentu przybycia do celu. Gdy byliśmy już nad miastem usłyszałem coś jakby huk wystrzału, a chwile potem wrzaski. Wyjrzałem na zewnątrz i ujrzałem... istny chaos. Kucyki biegały we wszystkich kierunkach.

-Ląduj!- krzyknąłem.

-Pan zwariował?

-Na tamtym wzgórzu.- dodałem, ignorując jego uwagę.

Gdy tylko poczułem grunt pod kopytami podbiegłem do swojego domu, skąd wziąłem policyjną latarkę i mojego Five seveNa.

-OK, zobaczmy czym ten zamęt jest spowodowany.- rzuciłem w przestrzeń, po czym ruszyłem w kierunku tonącego w mroku Ponyville. Włączyłem latarkę i skierowałem snop światła przed siebie. To co ujrzałem, zaparło mi dech w piersiach. Ulicami miasta powoli płynęło coś, co na pierwszy rzut oka przypominało smołę. Z tą różnicą, że 'to' pochłaniało dosłownie wszystko, co spotkało na swojej drodze. Jakby tego było mało, z tej czarnej 'magmy' zaczęły się wyłaniać postacie, wyglądem przypominające alicorny.

-Nie jest dobrze...

Link do komentarza

<Po uzgodnieniu z Beneblade, publikuję przebieg naszej interakcji. Klekot, pośpiesz się z drugim wpisem...>

- Heej... - Stęknęłam głucho. Język zwisał mi z pyska niczym psu, pot spływał po całym ciele, gardło wyschło na suchy wiór. - Hej...

Świat zakołysał się niczym łódź na falach. Zbolałe nogi ugięły się pode mną i z cichym piskiem poleciałam w przód, na ziemię.

"Heej" Usłyszałem cichy głos za mną. Odwróciłem się i zobaczyłem zielonogrzywego kuca upadającogo na twarz. Szybko podbiegłem w tamtą stronę. Zobaczyłem plamę tuszu na cutie marku, była to klacz o imieniu Flaming Ink którą miałem przyjemność poznać na ostatniej imprezie. Nie wyglądała najlepiej, krew leciała jej z we większości małych, ale licznych ran, w niektórych były kawałki szkła, wyglądała na skrajnie wycieńczoną. Podałem jej dzbanek z wodą.

Jęknęłam, unosząc się z ziemi i spojrzałam na stojącego obok czerwonego ogiera. W nieco kanciastym pysku trzymał dzban, z którego przy każdym poruszeniu wylewała się woda. Uśmiechnęłam się słabo i ostrożnie napiłam.

Woda była przyjemnie chłodna.

- Jesteś Flaming Ink, tak? - Spytał ogier, gdy tylko przestałam pić.

Skinęłam głową.

- A ty? - Spytałam cicho.

-Lignator. Nie wyglądasz dobrze, a jesteśmy już daleko od tej dziwnej, czarnej chmury, więc możemy tu zostać na dłuższą chwilę. Chyba, że chcesz iść dalej? - Spytałem retorycznie.

Klacz pokręciła przecząco głową, więc zacząłem się rozglądać za jakimś schronieniem. Zauważyłem jaskinię, a raczej zbiorowisko skał, które dawało dużo cienia. Zaproponowałem pójście w tamto miejsce.

Przystałam na propozycję Lignatora i z trudem podniosłam się z ziemi.

- Dasz radę? - Zapytał.

- Muszę. - Mruknęłam, powoli sunąc w stronę "kryjówki".

Weszliśmy do schronienia. Było tam sporo miejsca i panował w nim miły chłód. Przeszukałem moje torby w poszukiwaniu opatrunku, jednak jak się okazało jedyną przydatną rzeczą w mojej piwnicy był dzbanek, który udało mi się napełnić wodą ze stawu obok którego niedawno przechodziłem. Na szczęście Flaming Ink w swojej torbie miała bandaż, który wspaniałomyślnie spakowała przed ucieczką z Ponyville. Pomogłem jej wyjąć szkło z ran i założyłem jej opatrunek.

Brakuje jeszcze Dawida2207. Jak on napiszę to dam odpis.-Klekot

Link do komentarza

Słońce dostawało się do zniszczonego pokoju przez okna pozbawione szyb. Każde pęknięcie w ścianie domu, każdy pojedynczy ślad w postaci pękającej tapety zdawał się wołać o pomoc. Był to niemy krzyk, którego nikt z sąsiedztwa nie mógł usłyszeć - nie mógł, bo nie potrafił. Bo nie chciał usłyszeć. Cały ten... ten "dom" to jeden wielki wrzask.

-I co, mieszkasz tu niby sam? - spytałem z niedowierzaniem. Wciąż nie mogę się przyzwyczaić do tego, że rozmawiam z dzieckiem. Boże, kiedy ja ostatni raz gadałem z jakimś dzieckiem? Chyba wtedy, kiedy sam nim byłem.

-Aha. Chyba. Znaczy nie bardzo wiem, jeśli chodzi o ojca. Nie słyszałem go od jakiegoś czasu.

Dotarła do mnie straszna rzecz. Czy dzieciak może być aż tak nieświadom tego, co się wokół niego dzieje? Dlaczego wyszedł na dwór? Szukał kogoś, czy... Boże...

Postąpiłem kilka kroków na przód. Poszarpana zasłona zastępowała drzwi oddzielające jeden pokój od drugiego. W miarę, jak się posuwałem, wyczuwałem coś. Wyczuwałem okropny zapach. Znajomy. Kojarzyłem go z

(zostaw mnie nie pouczaj mnie ty dzieciaku ty mały mały mały dzieciaku dzieciaku nie pouczaj dzieciaku nie)

dzieciństwa. Kojarzyłem go także z mojej obrzydliwej codzienności. Alkohol. Litry alkoholu.

Rozsunąłem zasłonę.

-Chodź, wychodzimy.

-Gdzie?

-Gdzieś daleko.

-Zostań.

Wszedłem do sporego, typowo biurowego pokoju. Jakąż miłą odmianę on stanowił. Zamiast porozrywanych zasłon i odpadającej tapety widziałem biurko, przy którym ktoś bardzo się starał, aby wyglądało na zabytkowe oraz obrazy świadczące o totalnym bezguściu.

Zmusiłem się do spoczęciu na eleganckim fotelu i spojrzałem oko w oko mej rozmówczyni. W jej wyglądzie nie odnalazłem nic specjalnego. Poza tym, że śmierdziała tanimi perfumami, których użyła zapewne dla zachowania pozoru bycia uporządkowaną, dbającą o siebie młodą klaczą. Pardon, ale zrobiła to pani źle.

Opowiedziałem właścicielce domu dziecka całą znaną mi historię. Powiedziałem, że prawdopodobnie dzieciak był maltretowany, jednakże nie wiem, jak daleko ojciec mógł się posunąć.

-Na razie nie mamy miejsc - wydukała, mieszając łyżeczką kawę z mlekiem... jaką kawę? Więcej tu cukru i mleka niż kawy.

Zapadła dosyć niezręczna cisza. Patrzyła się na mnie wyczekująco, a ja nie wiedziałem, co powiedzieć.

-Więc...?

-Więc nie może tu zostać. Myślę, że miejsca powinny się zwolnić za parę tygodni. Póki co, w Canterlot znajdzie pan wiele schronisk. Będziemy próbowali znaleźć członków rodziny dziecka, ale w takich przypadkach... wątpię, żeby przyniosło to jakieś rezultaty.

-Nie mogę tam pojechać... jestem tu uziemiony. Nie wiem, na jak długo.

-W takim razie bardzo mi przykro. Zalecam tymczasowe oddanie dziecka pod opiekę... myślę, że znajdę kogoś zaufanego, o odpowiednich kompetencjach.

-A zajmie to pani...?

-Nie wiem. Może kilka godzin. Może kilka dni. Obawiam się, że przez ten czas dziecko znajdzie się pod pana opieką.

Boże...

Kilkadziesiąt minut później szedłem z małym ulicą. Zmierzaliśmy w stronę mojej przyczepy. Jak to wszystko niby ma wyglądać? Przecież... tam panuje taki syf, że dziecko może tego nie wytrzymać. Mam nadzieję, że kuc od naprawy zdążył się już zwinąć. Powinien, bo było już dosyć ciemno.

-Co to? - usłyszałem - słyszę muzykę. Co jest?

Istotnie, z bliska dochodziła obrzydliwa muzyka imprezowa. Imprezy... czy kucyki w tym mieście nie potrafią robić nic innego, tylko się bawić.

Nagle dzieciak zaczął krzyczeć. Zasłonił sobie uszy i wrzeszczał, najgłośniej, jak tylko potrafił.

-Co ci jest? Co się stało?

-Ten dźwięk! Ten pisk! Co się dzieje?! Argh!

Po kilku sekundach umilkł, tak nagle, jak zaczął krzyczeć. Był zmęczony. Ciężko oddychał, pochylił się ku ziemi. Miałem wrażenie, że zaraz się porzyga.

Coś się zbliża...

Spojrzałem w niebo. Wielka chmura przykryła wszystkie konstelacje, które powinny być teraz widoczne.

Widziałem, że coś daleko przede mną pada. Coś jakby... krople deszczu, mające ogromną średnicę. Stawały się coraz większe. Zbliżały się.

Kilkanaście metrów przede mną przebiegł spocony kucyk. Wyglądał na strażaka. Wpadł do domu, z którego dochodziła muzyka.

Panika. Panika. Panika.

-Uciekaj! Uciekaj, Caecus! Biegnij!

Sorki, że tak długo... następnym razem postaram się streszczać.

Link do komentarza

Quaver

Octavia bez słowa władowała się do karocy. Była w wyraźnym szoku i ledwo powstrzymywała się od płaczu. Po chwili ruszyliście. Na ulicach Canterlot było pełno żołnierzy. Na każdym skrzyżowaniu zatrzymywaliście się na kontrolę. Po chwili w końcu wyjechaliście. Przez okno widziałaś wielką, tajemniczą chmurę wiszącą nad jakimś miasteczkiem.

Po jakimś czasie usłyszałaś okropny huk i zemdlałaś.

Nie wiesz ile minęło czasu, kiedy otworzyłaś oczy. Karoca spadła ze skarpy i rozbiła się o gaj brzozowy.

Wygramoliłaś się, potrącając po drodze Octavie. Jęknęła.

Ujrzałaś znak kierujący cię na jakąś polną drogę.

Ponyville - 10km.

Wzięłaś Octavie i zaczęłaś człapać w kierunku osady. Był już środek nocy.

Lignator/Flaming Ink

Po opatrzeniu ran Flaming Ink od razu zasnęła snem sprawiedliwych. Była zbyt zmęczona i poharatana by mieć jakiekolwiek sny. Lignator zaś zebrał kupkę chrustu i rozpalił ognisko. Chwilę trzymał wartę po czym wyszedł z waszej "jaskini". Po chwili, zwabione blaskiem ognia, zaczęły się zjawiać inne kuce, które jakimś cudem przeżyły całe wydarzenie. Wśród nich były wszystkie Mane6 z wyjątkiem Twilight, rodzina Apple, Scootaloo i kilka innych kucyków. Rarity kiwała się niczym pogrążona w jakimś ataku i mamrotała imię swojej siostry, Applejack z Pinkie przez łzy starały się ją uspokoić. Tymczasem Rainbow z Fluttershy latały dookoła i starały się zebrać pozostałych uciekinierów.

Jake Sheaf/Moith

Stopniowo oddalaliście się od źródła mroku. Wędrowaliście starą, dawno nie używaną ścieżką. W pewnym momencie Jake padł ze zmęczenia i głodu na ziemie. Chcąc nie chcąc musicie założyć obóz i wypocząć. No i, oczywiście, się najeść.

Chidori

Siedziałeś skulony w piwnicy. Słyszałeś wrzaski dobiegające z zewnątrz. W pewnej chwili dostrzegłeś, że sufit zaczyna ciemnieć, a na podłogę spadają krople Mroku. Wrzasnąłeś przerażony i wybiegłeś z piwnicy. Połowa twojego mieszkania była już oblepiona czarną mazią.

Bravehoof

Odbezpieczyłeś swój pistolet i oddałeś kilka strzałów w tajemnicze sylwetki. Na nic. Pociski przeszły przez nie jak przez masło i nic im nie zrobiły. Jednak nie uległeś panice. Spokojne się wycofałeś po czym rzuciłeś się galopem. Tajemnicze Alicorny przez chwilę cie goniły, jednak dały spokój. Zauważyłeś, że zaczynają się gromadzić na środku placu. Zostawiłeś je i ruszyłeś pomagać ofiarom ataku, które jeszcze zostały w Ponyville.

Trailer

Dzieciak zaczął biec, jednak potknął się o korzeń i z wdziękiem rozbił sobie twarz o kocie łby.

Cholera, gówniarz jest przecież ślepy...

Szybko złapałeś go w zęby i pobiegłeś do swojej przyczepy. Wymijałeś panikujące kuce i plamy mroku rozlewające się po wiosce. W końcu dopadłeś swojego zdezelowanego pojazdu. Rzuciłeś dzieciaka na tylny fotel i gorączkowo próbowałeś odpalić silnik. W końcu zaskoczył i przyczepa powoli potoczyła się do przodu.

Sheya'trith

Nagle złapał cie mroczny Alicorn i zaczął cię pochłaniać. Z twoich ust wyszedł stłumiony wrzask.

Ale wielki ten księżyc...

Znajdowałaś się w dziwnym miejscu. Niby wszystko było normalnie. Tu rosło sobie drzewko, pod nogami miałaś trawę... Ale jednocześnie całość była zasnuta gęstą, lepką mgłą, przez którą nieśmiało przebijały się promienie gigantycznego księżyca. Po chwili zaczęły się pojawiać tajemnicze kształty. Z każdą sekundą robiły się coraz większe i wyraźniejsze.

Zaczęło się materializować Ponyville.

Budynki robiły wrażenie znajomych, jednak wyglądały jakby były przeżarte grzybem i niezamieszkałe. Wszędzie śmierdziało brudem i wilgocią. Po chwili pojawiły się kuce. Przypominały one stare zaniedbane lalki, pełne szwów, plam i łat. A zamiast oczu miały guziki.

Snuły się bez celu, jak banda umarlaków. Niektóre z nich płakały, niektóre wyły potępieńczo a jeszcze inne były całkiem obojętne, zimne.

-Podoba się?

Obejrzałaś się za siebie. Za tobą stał tajemniczy Alicorn.

-Widzę, że nie uległaś "magii" tego miejsca- zaśmiał się -Albo masz silne serce, albo odziedziczyłaś dużo po matce, bękarcie.

Napluł ci w twarz, ale jego ślina odbiła się od ciebie i trafiła go w oko.

-Przeklęta Infernal Grace! Zawsze coś ma w zanadrzu!-wrzasnął i zaczął mamrotać inkantacje.

Poczułaś się słabo i straciłaś przytomność.

Po długiej chwili wstałaś i rozejrzałaś się. Jesteś na skraju lasu Everfree.

Po pewnym czasie plamy mroku przestały się rozszerzać. Zastygły i zaczęły oplątywać i wdzierać się do środka budynków. Nie minęło kilka minut, a całe miasto zostało wessane wgłąb mroku. Przez chwilę Plaga sprawiała wrażenie wielkiego jeziora. Jednak po chwili wzbiła się w górę i uformowała kolejne chmury, które rozpierzchły się nad Equestrią.

Fire String

Zataczając się zmierzałeś w kierunku Sweet Apple Acres. Słyszałeś po drodze jakieś hałasy i wrzaski, ale nie miałeś ochoty i siły, by zwrócić łeb w ich kierunku. Jakoś się doczłapałeś do chlewiku i walnąłeś się tam na pierwszej lepszej kupie siana po czym zasnąłeś.

Obudził cię ból. Zasnąłeś w maksymalnie niewygodnej pozycji i zgniatałeś sobie nogę. Wyszedłeś się rozprostować. I wtedy TO zobaczyłeś.

Całe miasto zniknęło. W miejscu, gdzie niegdyś stało Ponyville obecnie znajdowała się wielka polana. Miejscami walały się śmieci, pozostawione przez uciekających. Po sadzie rodziny Apple też nic nie zostało. Jedynym nieruszonym obiektem w okolicy był twój chlewik.

Szczęście pijanego...

Link do komentarza

Czarna maź, przeciwnik którego nie można pokonać bez magii. Potężnej magii. O ile w ogóle można to coś pokonać. Czas się stąd zbierać.

Wyszedłem na dwór i doznałem olśnienia- Lyra dalej leży w piwnicy! Wróciłem się do piwnicy, podnoszę nieprzytomną klacz i staram się wyjść, gdy nagle maź zablokowała wyjście. Teraz nie mam wyjścia- wyjmuję miecz i tnę ten dziw nad dziwy. Przejście wolne, ale maź oblepiła miecz i zaczęła go pochłaniać. Szkoda- przydałby się, ale w tym wypadku muszę go wyrzucić.

Zdejmuję też swoją zbroję- teraz liczy się tylko szybkość i na dodatek nie wytrzymałbym fizycznie z ciężką zbroją i Lyrą na plecach.

Wydostałem się...UFFFF...miałem więcej szczęścia niż rozumu. Coś czułem, że tej nocy mój dom zostanie zniszczony, aczkolwiek nie spodziewałem się, że w tak widowiskowy sposób.

Nie miałem pojęcia gdzie biegnę...strach kierował mnie w nieznane.

W końcu dotarłem do...........................gdzie ja właściwie jestem? Cudnie zgubiłem się!

Na szczęście usłyszałem szepty. To mogło być cokolwiek, ale nie miałem zbytniego wyboru, a zresztą to brzmiało jak głosy kucyków.

Spotkałem tam tego dziwnego jednorożca bez znaczka oraz farmera, jeśli mnie jego CM nie zmyliło...

(Pozwolicie, że ja z pijaną Lyrą przyłączymy się do was :D )

Link do komentarza

... I wtedy wybuchła mu głowa. Po pięćdziesięciu razach przestało to robić na mnie wrażenie. A ty co Jake robiłeś wcześniej?

.........

Jake?

<Odwraca się do tyłu i widzi, że jego towarzysz leży na ziemi>

Wspaniale pan anorektyk zasłabł, kto by się spodziewał?

<Z plecaka wyciąga , podchodzi do towarzysza i wbija mu ją w bok>

No dobra koniec wylegiwania się, razem rozbijemy obóz, a wtedy dam ci coś normalnego do zjedzenia.

<Pomaga mu wstać i doprowadza go do pobliskiej polanki>

Wiesz co, wybacz że cię nie słuchałem. Pewnie opowiadałeś ciekawe rzeczy... Chętnie bym posłuchał. Lubię opowieści.

<Jake zauważył że kuc nie ma cutie marka. Nie widział jeszcze kogoś tak... Odmiennego. Wszyscy których spotkał na swojej drodze, mieli swoje znaczki>

*Od razu nasunęła mu się myśl, że tenże kuc jest po prostu niedorozwinięty w jakimś stopniu. A może on jeszcze nie poznał swego przeznaczenia? Później go zapytam, teraz nie mam siły...*

<Sheaf zdjął z siebie plecak po czym próbował wstać, ale marnie mu to poszło.>

Dobra, posiedzę...

<Widzi nieudolne próby utrzymania równowagi>

To ja się tu uzewnętrzniam przed tobą, a ty byłeś zbyt słaby by słuchać? No dobra może to trochę moja wina, powinienem cię jednak najpierw nakarmić *jak małe dziecko*.

<Zagląda do torby, jedyne co znalazł to jego stare zapasy jeszcze z czasów przed pojawieniem się w Ponyville. Daje Jake`owi paczkę>

Nie przejmuj się tym, że mają one przeszło 200 lat, tak naprawdę one jeszcze nie powstały. Naprawdę nie myśl o tym, jeszcze się jakiś paradoks zrobi i zniszczysz wszechświat.

<Jake rzucił się na ciastka, stwierdzając po chwili że świat jednak się trzyma. No, nie licząc chaosu w Equestrii.>

Ja prosty kucyk, niektórych rzeczy nie rozumiem, może to nas uratowało...

<Uśmiech>

Ciastka wyborne, dziękuję. Z czego są zrobione, tak się zapytam przy okazji?

Wiesz są takie rzeczy których kucyk nie chce wiedzieć, to jest jedna z nich. Jak już pojadłeś to po odpoczywaj i powiedz mi w dużym skróci kim jesteś i co właściwie robiłeś na farmie?

Ja? Jestem Jake Sheaf, farmer. Szukam szczęścia wędrując od miasta do miasta i chwytając się każdej roboty, żeby tylko mieć co jeść. Ostatnio nie poszło tak dobrze jakbym się tego spodziewał. Wiatry zagnały mnie do Ponyville. Tu, w starej komórce na narzędzia miałem odpocząć, a potem znaleźć jakąś pracę, nocleg normalniejszy... No ale przyszła ciemność. A ty? Jesteś dość... Niezwykły.

Ja cie oceniać nie będę, mi też zdarzało się odwiedzać cudze posesje bez zgody właściciela *bo był martwy od 200 lat*. Niby dlaczego jestem niezwykły?

Wiesz, nie zawsze widuje się kucyka bez cutie marka... W sumie to nigdy, chyba że jest się w przedszkolu.

<Jake próbował zażartować ale mu trochę nie wyszło, sądząc po minie Moitha.>

Więc opowiesz mi swoją historię?

W dwóch słowach: to skomplikowane. sam do końca nie rozumiem jak się tutaj znalazłem, nie mówię o mieście, ale o czasie.

<Widzi zdziwienie na pyszczku Jake`a>

Widzisz, urodziłem się w roku 2275 w krypcie 39, to taki wielki podziemny schron który uchronił nas przed atomową zagładą. 23 Października 2077 wybuchła i skończyła się Wielka Wojna, kucyki i zebry po wieloletnich walkach postanowiły zakończyć spór o surowce ostatecznie - zaatakowali się magicznymi bombami które zniszczyły całą Equestrie i kraj zebr. Przeżyli tylko nieliczni mieszkańcy schronów. I tak żyliśmy sobie przez pokolenia w schronach, aż pewnego pięknego dnia mój został zaatakowany. Po ucieczce okazało się, że na zewnątrz istnieje życie, brutalne i biedne ale życie. Pracowałem jako najemnik i podczas badania jakiejś opuszczonej bazy wojskowej coś się popsuło, wybuchło, a ja pojawiłem się tutaj. Jeszcze pewnie chcesz wiedzieć dlaczego nie mam znaczka? W schronie 39 usuwano je wszystkim kucykom wraz z wspomnieniem o jego wyglądzie, wiesz MAGIA!. Miało to być eksperyment czy kucyk bez znaczka okaże się bardziej wszechstronny - okazało się, że tak.

Uh. Chyba zrozumiałem. Czyli tak na dobrą sprawę nie istniejesz tak samo jak te ciastka? Co by oznaczało że masz gdzieś przodków, rodzinę... Dobra, nieważne. Czyli mówisz że kucyki bez znaczków są wszechstronne?

<Zerk na swój znaczek: dwa kłosy zboża>

Nie mogę narzekać.

Tak ponieważ nic nas nie ogranicza, jesteśmy tym kim chcemy, nie tym kim każe nam znaczek.

<Ucisza towarzysza i wskazuje na krzaki>

Ktoś się zbliża, stań z tyłu i nie przeszkadzaj

<Moith wyciąga karabin laserowy i celuje w krzaki. Po chwili wypada z nich Chidori z Lyrą. Celując w przybyłych>

Czego chcecie?

------

* - myśli

pochyłe - Cygnus

<> - narracja

Post wspólny z Cygnusem, sorry za długość ale zawsze nam tak wychodzi jak piszemy razem.

chuunin jak chcesz (musisz :D) to odpisz na to.

Link do komentarza

Ciemność ograniczała widoczność, zimny wiatr dawałby się we znaki, gdyby nie czarny płaszcz, teraz tańczący na wietrze, prawdopodobnie już dawno by go straciła, gdyby nie zabezpieczyła się od tego typu przypadków. Sheya?trith szła dalej, jednak jej zaklęcie pozwalające widzieć w ciemności niedługo straci moc i będzie zdana na naturalny wzrok.

?Kiedyś walczyłam z tyloma przeciwnikami na raz, a teraz od zaledwie kilku zaklęć kończą mi się siły? Co się ze mną dzieje??.

Usłyszała złowrogi śmiech, którego zapewne była powodem. Próbowała namierzyć jego źródło, lecz okazało się, że istnieje on tylko w jej własnej głowie. Wątpiła, by umysł chciał teraz płatać niewinne figle. Po ostatnim śnie mogła się chyba spodziewać wszystkiego. Żadna wizja nigdy nie była tak? prawdziwa. Pamiętała każdy najmniejszy szczegół, gdy normalny sen powinien zostać zapomniany po kilku chwilach. To imię lub cokolwiek to było, którego użył alicorn. Co miało znaczyć ?Infernal Grace??

Idąc dalej, prawie całkowicie odcięta myślami z tego świata, w końcu uświadomiła sobie, że zmierza donikąd. W pobliżu nie było żywej duszy.

Postanowiła wykorzystać ostatnie resztki energii, jakie posiadała. Ryzykowne przedsięwzięcie, ale teraz może ją uratować. Jeśli się uda, może dołączy do jednej z grup uchodźców, którym udało ujść z życiem z tego koszmaru. Przeczesała sondą myślową najbliższy teren? Nic. Z trudem zwiększyła zasięg poszukiwań. Tuż przed całkowitym wyczerpaniem odebrała słaby ślad życia. To równie dobrze mogły być zwykłe zwierzęta leśne lub ptaki, ale musiała spróbować. Ruszyła w stronę, wskazaną przez jej zaklęcie.

Przejście przez absurdalnie dużą ilość krzewów było trudne i nie należało do przyjemnych. Nie wiedziała jakim cudem, lecz płaszcz ciągle okrywał zmarznięte ciało i był w jednym kawałku. Jakie mała szanse powodzenia? Z drugiej strony, jeśli zostałaby na tamtej drodze, mogłaby równie dobrze nie trafić na nikogo, zostać sama i zginąć tu, albo dać się zabić tajemniczej ciemności. Musiała spróbować.

Wyszła na pustą przestrzeń, nie licząc, na oko trzech innych kucy. Oby to były kuce, a nie sługusy ciemności. Podeszła bliżej. Jednym z nich był Moith, którego łatwo można było rozpoznać po PipBuck?u. Rozpoznała też Chidori?ego z nieprzytomną Lyrą na grzbiecie. Ostatniego kuca, stojącego nieco z boku nie udało się nazwać diablicy po imieniu. Znając Moith?a i jego dziwne ?wynalazki?, jeśli można je tak nazwać to, co trzymał nie było niczym przyjaznym dla tego, do którego zostało wycelowane.

- Czego chcecie? ? Usłyszała wypowiedziane mało przyjaźnie pytanie, niekierowane do niej lecz do Chidori?ego. Nie została jeszcze zauważona.

- Przeżyć, jak wszyscy. Twoje zabawki mogą pokrzyżować niektórym z nas te plany.

Wszystkie głowy zostały teraz zwrócone ku niej.

Link do komentarza

Jasna cholera...

Tylko tyle byłem w stanie powiedzieć. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że to stało się na prawdę. Pewnie mam kolejny porąbany sen po tym cydrze - pomyślałem. Jednak ból w nodze przypominał mi o prawdziwym świecie. Przede mną nie było farmy rodziny Apple. Nie zostało ani jedno drzewo, ani jeden płotek. Stałem przed jak gdyby świeżo zaoranym polem. Po domu Apple Jack nie było śladu. Wyglądało to tak, jak w starych opowieściach. Przyszło "Wielkie Zło" i zniszczyło wszystko.

Nadal niepogodzony z nową sytuacją wróciłem do stodoły. Tylko tutaj wszystko leżało tak, jak zostawiłem wczoraj wieczorem. Przynajmniej tak mogłem przypuszczać, bo nie pamiętałem dokładne swego powrotu. Przez głowę przechodziły mi tylko pojedyncze klatki z porwanego filmu. Pinkie - impreza - szara klacz - gitara. I tyle. Właśnie, wiosło! Jest, na szczęście przeszło bez szwanku przez prawdopodobnie największą w historii katastrofę w naszej krainie. Spod kupy siana wygrzebałem butelkę z resztką wody. Zawsze coś, po studni na podwórku nie ma już przecież śladu. A pragnienie męczy, oj męczy.

Rozejrzałem się po stodole. Szukałem jakieś informacji, kartki, czegokolwiek co mogłoby mi pomóc, co tak naprawdę wydarzyło się kilka godzin temu. Nic nie znalazłem.

Chwyciłem gitarę i wyszedłem na świeże powietrze. Postanowiłem udać się do miasteczka. Może się myliłem i nad sadem przeszedł tylko wielki huragan? Rodzina Apple o tym wcześniej wiedziała i wyjechała tamtego wieczoru a o mnie po prostu zapomnieli? Żyłem tym złudzeniem jedynie przez kilka chwil.

Wczorajszego wieczoru myślałem, że miasto jest opuszczone. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę co to na prawdę znaczy. Porozrzucane papiery na bruku, wywrócone kwiaty. Róże. Te róże, które tak bardzo kochała Roseluck. Po pięknie, czerwonogrzywej klaczy nie było nawet śladu. Zniknęła tak jak wszystkie kucyki z miasteczka. Wydało mi się to straszne i poczułem się za to winny. Bo to właśnie ja zostałem. Myślałem, czy to czasem nie jest kara a nie nagroda.

Moją uwagę przykuł nagle przewrócony wózek. Koło niego leżała otwarta skrzynka z cennym napojem. W sumie, to co mi może teraz pomóc jak nie cydr? Chwyciłem butelkę. Smakował jak zawsze świetnie. Apple Jack to jednak miała głowę do tych jabłek. Apple Jack... miała... Apple Jack...

Usiadłem oparłszy się o wóz. Poczułem nagle, że nie mam siły. Siły by uciec od opuszczonego miasta. Siły, by być może pomóc mojej przyjaciółce. Siły by żyć.

Druga butelka smakowała tak samo dobrze jak trzecia i czwarta.

Wiedziałem, że nie mogę tu zostać. Nadal tliła się we mnie iskierka nadziei - może AJ wróci na farmę? Może...

Fire%20String%20SM_4f83577cc830c.png

Link do komentarza

<Odwraca się w kierunku Sheya'trith i z przyzwyczajenia celuje w jej głowę>

Witam i o zdrowie pytam.

<Opuszcza broń i relaksuje się>

Dziwisz mi się, że tak zareagowałem? Całe miasto się posypało, myślałem, że jesteście jakimiś sługusami zła czy coś. Lepiej by to ktoś inny niż ja był martwy.

<Wkłada broń do torby i zwraca się do Chidori`ego>

Widzę, że twoja zielona koleżanka ładnie zabalowała, połóż ją koło ognia, po co ma marznąć.

<Przypomina sobie, że za plecami dalej stoi Jake, wskazuje go i mówi>

To jest Jake Sheaf, farmer, szuka szczęścia czy coś w tym stylu.

<Do Jake`a>

Przywitaj się z innymi, lepiej znaleźć sobie szybko przyjaciół i podróżować razem. Wtedy nasze prawdopodobieństwo przeżycia rośnie.

<Siada koło ognia, wyciąga część swoich zapasów>

Jak ktoś chce to może sobie zjeść te ciastka, mi już się przejadły.

Link do komentarza

Sytuacja się uspokoiła.

Przyczepa ledwo się poruszała, zdezelowany silnik hałasował głośniej od kucyków na wczorajszej imprezie. Swoją drogą, ciekawe, co się z nimi stało? To... to coś spadające z nieba było na tyle duże, iż mogłoby pochłonąć cały dom. Obecnie za mną jest pustka - miasto jakby wyparowało. Kto wie, może gdybym zawrócił, ujrzałbym setki przetrwałych kucyków? A może po prostu zobaczyłbym tysiące pojedynczych plam krwi, będące jedynymi śladami po życiu innych mieszkańców.

A, zresztą. Co mnie to obchodzi.

Nie musiałem czekać długo, aby usłyszeć ostatnie tchnienie wyczerpanego silnika. Nie było sensu nawet zaglądać pod maskę. Co dalej, co dalej?

Trzeba sobie obrać cel. Byłem tropicielem, wiedziałem, jakimi drogami podążać. Po pierwsze - jedzenie. Ja wytrzymam, ale co z tym dzieciakiem? Nie da rady nie jeść przez kilka dni. Dobra, to jest mój priorytet - żarcie. Z tego co wiem, jesteśmy niedaleko sadów należących do rodziny Smith. Flim mi kiedyś o nich odpowiadał... a może Flam? Mniejsza. Jeden gorszy od drugiego. Zapadło mi w pamięć jakieś nazwisko... Applejohn? Applejay? Applejack? Chyba jakoś tak.

Co dalej? Najlepszym wyborem zdawałaby się droga do Canterlot. Najszybciej byłoby przez bagna... ale po raz kolejny - pozostaje problem z tym dzieciakiem. Po cholerę w ogóle zgodziłem się nim opiekować! Mogłem go zostawić, mogłem go zostawić...

na śmierć...

Potrafiłbym? Czy gdybym wiedział, co się stanie i miał szansę na dokonanie wyboru, czy pozwoliłbym mu umrzeć? Nie wiem. Nie chcę o tym myśleć. Boję się, że mógłbym chcieć go zostawić. Nawet nie chcę o tym myśleć. Nie, nie, nie!

-Wysiadaj.

-Co się stało?

-Zaraz ci opowiem. Wysiadaj.

Szliśmy od dwóch godzin. Dzieciak jest głodny, to pewne. Bez przerwy burczy mu w brzuchu, ale nie chce się przyznać. Nie chce być uznany za mięczaka. I dobrze, bo chyba nie zniósłbym parogodzinnych narzekań.

Po farmie rodziny Smith została tylko stodoła.

Na szczęście ostało się kilka drzew. Zrzuciłem kilka jabłek i dałem je małemu. Kazałem mu zostać i się nie ruszać, a sam podszedłem do stodoły. W środku nie znalazłem nic wartego uwagi. Wyszedłem drzwiami z drugiej strony.

Zobaczyłem pijanego kuca o białym umaszczeniu i czerwono-niebieskiej grzywie. Na jego udzie widniała kostka z gitarą. Nie wyglądał zbyt dobrze...

----------------------------------------

mała interakcja z Puszczą w kolejnym wpisie?

Link do komentarza

Widząc, że cienie - tak nazwałem alicorny wyłaniające się z ciemności - zaprzestały pościgu, zatrzymałem się aby chwilę odpocząć. Spojrzałem pod kopyta i zobaczyłem całkiem świeże śladzy krwi.

- Wygląda na to, że komuś przyda się moja pomoc.

Ruszyłem tropem krwi. Po pewnym czasie zobaczyłem światło w oddali, zbliżyłem się do niego. Zobaczyłem ognisko w pobliżu którego było kilkanaście kuców.

Zaangażowałem się w różne prace społeczne jak rąbanie drewna czy organizowanie żywności. Gdy nie trafiłem siekierą w duży kawał drewna doszło do mnie, że nie spałem od dawna i prędzej kogoś zranię niż zrobię coś pożyteczmego, więc schowałem siekierę i chwiejnym krokiem wróciłem do "jaskini". Zobaczyłem zbliżającego się w moim kierunku elegacko ubranego ogiera.

-Co jej jest? - spytał wskazując na Flaming Ink.

-Jest ranna i zmęczona.

Zobaczyłem, że posiada strzelbę.

-To ty strzelałeś?

-Tak, trzeba było dać im znak do ucieczki.

-Dobra robota.

Wyciągnął w moją stronę kopyto.

-Bravehoof.

-Lignator.

Po tej krótkiej rozmowie położyłem się obok Flaming Ink w celu odpoczynku.

--------------------------------------------------------------------------------------

Pochyłe - Bravehoof

Normalne - Lignator

Odpowiedź za mnie i Czarka

Link do komentarza

Kolejny odpis ode mnie i Puszczy, żeby móc pociągnąć dalej fabułę.

Na fioletowo - dialogi Puszczy.

---------

Powoli podchodziłem do wozu. Czułem smród alkoholu. Dużych ilości alkoholu. Sam zapach cydru sprawił, że poczułem się tak, jak jeszcze czułem się codziennie kilka dni temu. Zniknęły wszystkie potrzeby, zniknął dzieciak, zniknęło zło, zniknął ten pijak - została tylko przewrócona, niepełna butelka.

Lekko się zbliżyłem.

Wyciągnąłem kopyto w stronę jednej ze szklanych butelek.

-Hej, kolego...

Cofnąłem się lekko.

-Stary, co ty robisz? Czekaj, czekaj czekaj... apple

Jakie jabłka? Nie zamierzałem się go dopytywać. To nieważne, wszystko nieważne. Ważne jest to, co leży obok niego...

-Kto to mówi? - spytał się Caecus. Że też musiał tu przyjść.

-Nikt. Nieważne. Chodźmy.

-Coś mu jest?

-Nie, w porządku. Chodźmy.

-Nie możemy go tak zostawić! Co mu jest? Jest ranny?

"Można tak powiedzieć" - pomyślałem. Nie wiedziałem, co robić - dzieciak w życiu nie pozwoli mi go tu zostawić. Może to i lepiej? Przecież nie można przechodzić obojętnie obok potrzebujących. Tak?

Wziąłem pijanego kucyka pod ramię.

-Jak masz na imię, przyjacielu?

-Ja? Fi... Fi... Fire String...

-Trailer. I zapewne uznałeś, że upicie się w takiej sytuacji to najlepsze rozwiązanie? Wiesz, co się dzieje w Ponyville?

-Pony... Ponyville? Byłem... tak, pamiętam... Co z Apple... Apple Jack?

-Co? Zresztą nieważne. Słuchaj, pomogę ci. Idę w stronę...

-Gitara... moja gitara... gdzie moja gitara? Weźcie moją gitarę...

-Dobra, już biorę. Jak mówiłem, idę w stronę Canterlot...

-Canterlot?! - wykrzyknął Caecus z niedowierzaniem - Nie... nie możemy iść do Canterlot! Zawracajmy... my... my musimy pomóc innym... my...

-Słuchaj, może trudno w to uwierzyć, ale Ponyville już NIE MA. Idziemy do Canterlot. Musimy.

-Ale nie możemy! Kucyki potrzebują naszej pomocy. Nie... nie ucieka się w takich sytuacjach!

-Idziemy do Canterlot i nie ma żadnej dyskusji. Ruszamy!

Oczy Caecusa, mimo że wciąż bez żadnego wyrazu, zalały się łzami. Dzieciak pochlipywał, ale mimo wszystko, powoli podreptał do przodu, dotykając mojego grzbietu dla zachowania równowagi.

Nagle dotyk ustał. Natychmiast się odwróciłem. Przecierałem oczy ze zdziwienia. Caecus zawrócił i puścił się biegiem przed siebie. Czego oczekiwał? Że będzie potrafił komuś pomóc? On? Z jego ślepotą i ogólną nieporadnością, będzie tylko dla wszystkich ciężarem.

A mimo wszystko biegł.

Przewrócił się.

-Hej! Zaczekaj!

Link do komentarza

Krótkie uzupełnienie mojej i beneblade'a, tylko mojej historii:

Usiadłem na uboczu i pogrążyłem się w myślach: Lignator, hmmm... wydaje się być porządnym ogierem. I potrafi zachować zimną krew w kryzysowych sytuacjach. Trochę przypomina mi tego farmera Macintosha. Może powinienem się z nim zaprzyjaźnić, w końcu nigdy nic nie wiadomo. Oparłem się o ścianę 'jaskini' i wyjąwszy pistolet zza paska zacząłem go czyścić, licząc że to przyniesie mi chwilę wytchnienia.

Link do komentarza

Środek nocy nie jest tym co kucyki lubią najbardziej - niby nie przeszkadzało to aż tak bardzo komuś kto podczas występu zmuszony jest grać dla otoczonej mrokiem publiczności, ale na zewnątrz prezentuje się to trochę inaczej.

W każdym razie trzeba było udać się do tego Ponyville. Po kilku godzinach szukania któregokolwiek budynku Ponyville zniechęcone Quaver i Octavia powróciły do pustej karocy, zabrały podręczne bagaże, bo reszta rzeczy została najwidoczniej zabrana przez Golden Hearta z obsługą do Trottingham.

Ósemce wraz z przyjaciółką nie pozostało nic innego jak ruszyć ponownie w kierunku Ponyville. Doły po fundamentach budynków wyglądały strasznie jednak to nie kłopotało dwóch klaczy. Człapały tak aż do momentu usłyszenia jakichś głosów zza krzaków. Gdy przedarły się przez florę ich oczom ukazała się bardzo dziwna scena.

Wkrótce 5 kucyków, które były jej uczestnikami zwróciły głowy w kierunku Quaver i Octavii. Co najciekawsze jeden z nich miał dziwne urządzenie na 'ręce', a drugi wyglądał na farmera.

- Dzień dobry? - powiedziała nieśmiało Ósemka.

- Hej! A co to się stało, że takie klacze wędrują same, po lasach i po ciemku? - Jake zawstydził się słysząc burczenie w swoim brzuchu. Nie wypadało burczeć podczas rozmowy z takimi klaczami. - Takie tam... Więc co was tu sprowadza?

- Właśnie byłyśmy w trakcie podróży do Trottingham gdy nagle nasza karoca rozbiła się w pobliżu gaju brzozowego - wtrąciła Octavia. - I tak właściwie próbowałyśmy znaleźć Ponyville, jednak jak się okazało tego miasta tutaj nie ma. Wiesz może coś na ten temat?

- Wiesz co? Sądzę że wiem... To wszystko przez to, że raz jedyny w życiu chciałem coś... ukraść. Tak, trzeba nazwać rzeczy po imieniu. Ukradłem jedno jabłko z sadu rodziny Apple, i zaraz pojawiła się ciemność która wszystko pochłonęła. Ja się nie dałem, tak samo jak reszta tutaj zgromadzona, ale... Ponyville zostało pochłonięte. I to wszystko... moja wina...

- Raczej taka błachostka nie mogła spowodować ogólno-krainowego kryzysu. Słyszeliście co wydarzyło się z Celestią? - dodała już nieco pewniej Quaver.

- Celestia? <sarkastycznie> Nasza miłościwie panująca alicornica? Bardzo jestem ciekaw.

- Prawdopodobnie nie żyje z tego co głoszą nieoficjalne źródła. No i wojna wisi na włosku. - rozwinęła Octi. - Dlatego też uciekaliśmy w stronę Trottingham. A. I w ogóle wspomniałeś coś o ciemności 'która wszystko pochłonęła', nawet Ponyville?

- Och, jaka szkoda. Wojną się nie martwię, bo nie mam nic do stracenia. Serio. A ta ciemność? Heh, jak tsunami - pojawia się, zabiera wszystko i wszystkich ze sobą, a potem najzwyklej w świecie znika. I nazywa cię "niewiernym", jak te wielbłądy zza morza. I wygraża jak podróbka czarnego charakteru z kreskówek dla źrebiąt - "jeszcze zobaczycie" albo coś takiego.

-Mhm, tak w ogóle to ja jestem Quaver, a to jest Octavia.

----

Ukośnym Cygnus. Obijał się mózg. A raczej brak czasu, ale nie jest aż tak źle żeby pisać "nieobecności"

Link do komentarza

Quaver/Jake Sheaf/Moith/Sheya'trith/Chidori

Siedzicie wokół naprędce rozpalonego ogniska. Moith z karabinem u boku bacznie obserwuje teren, Quaver opatrzyła swoje rany odniesione w wypadku i teraz dogląda Octavii. Jake leży brzuchem do góry i wcina, ku dezaprobacie całej reszty, ciastka Moitha. Chidori siedzi przy Lyrze i pilnuje jej, by sobie nic po pijaku nie zrobiła. Cisza przerywana jest drobną gadką, która jednak całkowicie się nie klei.

Jedynie Sheya'trith siedzi lekko na uboczu, zatopiona w myślach. Tajemniczy wymiar, śmierć Księżniczki i zagłada całego miasteczka... I jeszcze ten alicorn, który wyraźnie ją znał. Za dużo pytań. Najlogiczniejszym miejscem do rozpoczęcia poszukiwania odpowiedzi wydawało się Canterlot... Ale czego tam może się spodziewać? I czy jest sens tam iść?

Grupę czekała poważna rozmowa. Musieli uzgodnić, co będą dalej robić.

Lignator/Flaming Ink/Bravehoof

Flaming Ink obudziła się i przeżyła szok. Wokół kotłowała się cała masa kucy i to właśnie harmider ją zbudził. Obok, wyraźnie wyczerpany, leżał Bravehoof i jęczał coś w rodzaju "starość nie radość...". Kawałek dalej stał Lignator i pomagał organizować tymczasowy obóz, gdyż nikt nie chciał słyszeć o dalszej wędrówce. Obok niego siedział Spike i właśnie skończył notować depeszę do Canterlot.

Trzeba było zdobyć opał, zorganizować pożywienie i schronienie. Ponadto trzeba było obszukać pozostałości wioski. No i czekać na odpowiedź i wsparcie ze stolicy.

Fire String/Trailer

Trailer podniósł dzeciaka. Caecus zaniósł się donośnym płaczem.

-Musimy ich ratować! Ktoś tu musi być!

-Uspokój się- wrzasnął Trailer - Tu nie ma czego ratować!-

Źrebak przysiadł na zadzie i zaczął płakać. Tymczasem Trailer podszedł do Fire Stringa i chwycił go za kark. Nie zważając na jego protesty zaciągnął go do najbliższej większej kałuży z wodą i szybkim ruchem zanurzył w niej jego głowę, po czym szybko ją wyciągnął. Wyraźnie zdziwiony Fire String pluł woda i krzyczał

-Co z tobą, do cholery, jest nie tak!?

-Wytrzeźwiałeś? To dobrze. Nie zostawię cie tu nawalonego na pobojowisku. Zaraz ruszam, jak chcesz to idź ze mną.

Link do komentarza

- Wiesz co Moith? Te w sumie nieistniejące ciastka są bardzo smaczne. Ale czy przypadkiem jedząc ciastka których nie ma, nie pochoruję się zbytnio?

- Mi nie ufasz? gdybym chciał byś się pochorował i umarł to bym cię przecież zostawił na farmie, a nie ciągnął aż tutaj.

<Patrzy na Chidori`ego>

Jak chcesz to bierz też ciastka, dużo ich mam. No ale dobra koniec o pierdołach, co teraz robimy?

-Dzięki, ale na imprezie objadłem się sucharami Pinkie. Szczerze- co my możemy zrobić, znaleźć bezpieczne miejsce i poinformować księżniczkę o tym zajściu. Logiczne byłoby wybranie się do Canterlot.

<Wyrywający się Jake>

-TAK! I tak zrobimy.

-Ten dziwny Sheya coś tam wspominał o podróży do stolicy, ale jakoś nie budzi mojego zaufania. Nie jestem pewien czy dobrze jest iść z nim.

-Jake spokojnie, przed chwilą padałeś z głodu, a teraz już się wyrywasz do Canterlotu? To trzeba jednak trochę przemyśleć, jak stało się coś takiego to Celestia albo Luna sama powinna zareagować i się tu pojawić. Mi jakoś się nie uśmiecha pędzić do stolicy, skąd mamy wiedzieć co tam na nas czeka? Już dość w życiu widziałem by wiedzieć, że na pewno spotka nas tam coś złego co będzie chciało naszej śmierci.

-Co dokładnie proponujesz? Siedzenie w środku lasu raczej nie jest zbyt dobrym pomysłem.

-Siedzenie w środku lasu ma wiele zalet. Zło i inne rzeczy chcące twojej śmierci wpierw kierują się do miast, nikt nigdy nie szuka cię w środku lasu. Do tego dochodzi fakt, ze na ten moment jest ciemno, my nie mamy pojęcia jak stąd wyjść i co właściwie stało się w Ponyville. nie mówię, że mamy tu siedzieć tu cały czas, ale może jednak lepiej pójść w innym kierunku, na przykład takim z którego nie nadciąga morderczy mrok? No chyba, że naprawdę chcecie się dowiedzieć co się tam dzieje, wtedy pójdę z wami, bo by mnie sumienie dręczyło, że coś was pozabijało, a ja uciekłem.

-Pozostaje kwestia jedzenia- jeśli nie masz więcej tych ciasteczek raczej nie wytrzymamy to zbyt długo. Trzeba znaleźć jakiś sad, wieś, miasteczko, miasto..cokolwiek.

-Nie, nie ma już ciasteczek. Wybaczcie.

<Jake podsunął torbę z okruszkami.>

-Jak to nie ma ciastek!? Przecież tego było pełno, to były zapasy na miesiąc samotnej wędrówki, a tyś to wszystko zjadł? Jesteś gorszy niż szarańcza

- Nie, po prostu głodny. Poza tym Moith ma trochę racji. Zawsze możemy poszukać innej wioski i tam zamieszkać, udawając że nic się nie stało, dopóki ciemność znowu nie nadejdzie. Ewentualnie możemy wyemigrować daleko stąd, na przykład do Kraju Zebr.

-Pomysł ucieczki do innej wioski i udawania, że nic się nie stało nie jest taki głupi. przynajmniej nic nas tam nie zabija w najbliższym czasie.ZARAZ! Do kraju zebr byś jechał zdrajco? Chciałbyś się dołączyć do tych którzy zniszczyli naszą piękną krainę? Wspaniale, ja cię tu karmię, a ty mi nóż w plecy wbijasz. Zapamiętaj to sobie, za całe zło odpowiadają zebry i ich dziwna czarna magia.

-Nie! Wybacz, kompletnie zapomniałem o tym fakcie! Nie jestem zdrajcą! Zdaję się na waszą intuicję. Mnie to w sumie nie przeszkadza, zawsze się pałętałem. Ale drzemka jeest przydatna, jeest...

-Dobra, dobra śpiochu najpierw dogadajmy się co robimy, ale pamiętaj mam cię na oku. Czyli musimy się stąd ruszyć bo potrzebujemy zapasów, wy chcecie zobaczyć co się dzieje w stolicy. Po drodze powinniśmy zrobić jakieś zapasy i może spotkamy kogoś kto wie więcej niż my. Czyli Canterlot?

-Kierunek dobry jak każdy inny- może po drodze znajdziemy jakąś wioskę. Pozostaje pytanie co z resztą. Grupa smyczkowa z Octavią na czele, Lyra, Sheya?

- Jak chcecie. Mnie to bez różnicy.

-Jak tak bardzo chcecie być rozrywanie przez istoty mroku to ok. Czyli ustalone idziemy do Canterlot., a potem się zobaczy co dalej.

<Patrzy na resztę grupy>

My w czwórkę idziemy i zdania już nie zmienimy, wy róbcie co chcecie ale nie płaczcie, jak was tu coś zje, jak jest większa grupa to bezpieczniej się podróżuje.

-W trójkę szybciej się podróżuje, ale to już zależy od dziewczyn czy idą z nami, czy zostają. ruszamy?

- Jak tylko się wyśpimy.

-No to jutro rano ruszamy, za dwie godziny zmiana warty

- Racja!

<Jake położył się, i na środku drogi zasnął snem sprawiedliwego.>

- Brakuje mi moich materacy, może chociaż znajdę wygodny mech....

<Chidori odchodzi szukać posłania.>

-Jak małe dzieci...

<Idzie po drewno do ogniska>

Link do komentarza

I tak oto czas bezcelowej wędrówki po kraju wydawał się powrócić. Po raz drugi bez dachu nad głową, tym razem z mniej błahych powodów.

Teraz jednak jakakolwiek podróż zdawała się być niebezpieczna. Nieznany i niezwyciężony w bezpośrednim starciu wróg nawiedził Equestrię i nie można było przewidzieć jego następnego ruchu, zamiary i cele pozostają niewiadomą. Ruszyć do Canterlot? Głupia nadzieja, ale cóż zrobić w tej sytuacji? Ponyville zostało pochłonięte, to samo może czekać inne, pobliskie wioski i miasteczka, pobyt w jednym z nich to ostatnie, czego chciała Sheya?trith. Lecz co powstrzyma to coś przed zaatakowaniem stolicy? Chociaż pytaniem najbardziej dręczącym umysł diablicy było ?Dlaczego jeszcze żyję??.

Wyczuwała przed sobą bezsenną noc, jej umysł został zapełniony myślami o ataku i tej dziwnej wizji, śnie, lub jakkolwiek inaczej nazwać to zjawisko, z którego jednak powróciła, można powiedzieć, zwycięsko. Tajemniczy alicorn nie dał rady zapanować nad sytuacją, mimo iż działa się w jego własnym świecie. Kolejna zagadka, kolejne możliwości i brak najmniejszej nawet szansy uporządkowania myśli.

Spróbowała odciągnąć przynajmniej ich część i zaczęła czyścić płaszcz, którego nieskazitelna czerń uległa naruszeniu po biegu przez mało przyjazny las. Nie pomogło to na długo. Sheya?trith zaczęła przepełniać furia, wywołana kompletną niewiedzą.

Jeżeli dane będzie jej przeżyć, nie stanie się tak dzięki umiejętnościom, lecz przypadkowi. Wejdź do jaskini smoka, sądząc, iż największe niebezpieczeństwo stanowią mrówki i pająki. Nie wiedziała, jakim sposobem nie ruszyła się nawet o odległość kopyta ze swojego miejsca i trwała niczym kamień, nie dając nic po sobie poznać, gdy tak naprawdę toczyła zaciętą walkę z własnymi emocjami, które nieopanowane zapewne popchnęłyby ją do szalonego czynu, jakim był powrót do Ponyville i próba sił w starciu z nieznanym wrogiem. Niezwykle głupi byłby to czyn, lecz ciężko nie zrobić czegoś arcy-głupiego w takim stanie. Postanowiła spróbować zasnąć, co jakimś cudem w końcu się udało?

Link do komentarza
Po opatrzeniu Octavii, wysłuchaniu rozmowy ogierów i śledzeniu co robi Sheya, Quaver postanowiła również udać się na spoczynek. Wszakże decyzja o tym gdzie się udadzą będzie podjęta dopiero po wspólnej deklaracji dziewcząt dokąd chcą się wybrać. A taka rozmowa odbędzie się nie wcześniej jak nad rankiem.
Link do komentarza

Po kilku godzinach wróciliśmy. Teren usłany jeszcze przed dniem barwnymi chatkami, wypełniony bawiącymi się kucykami zupełnie znikł. Zamiast niego mogliśmy ujrzeć jedynie czerń i pożogę...

Nie ocalały nawet najmniejsze fragmenty Ponyville. Wszystko... wyparowało. Ot, tak. Po prostu.

Nie został kamień na kamieniu.

-Co? Czemu jest tak... cicho? - spytał dzieciak.

-Tak jak przypuszczałem... Cholera.

-Co? Co widzisz?

-Nic. Zupełnie nic... Nie ma czego ratować. Nie został kamień na kamieniu. Nie ma nawet komu pomóc. Nie ma... już nic.

Spędziliśmy kilka chwil w milczeniu.

-To... co robimy?

-Nie wiem. Muszę pomyśleć...

Kusiła mnie droga do Canterlot. Ale czy to coś zmieni? Co, jeśli w Canterlot jest taka sama sytuacja?

Co, jeśli zostaliśmy sami?

Nie mogłem ryzykować stagnacji. Ktoś lub coś nas zaatakowało. Jak walczyć z wrogiem, którego nie znamy? Musimy się ruszyć. Ale... skąd mamy wiedzieć, co czeka nas po drodze? Zapewne wszyscy, którym udało się uciec, będą korzystali z głównych ścieżek. Głównych, zatłoczonych ścieżek. Jeśli tak zrobią - niech Celestia ma ich w opiece. Która droga będzie najmniej widoczna?

Las Everfree.

Wtem przypomniałem sobie o moim nowym towarzyszu podróży. Co z nim począć? Wreszcie się odezwałem:

-Nie wiem, jak ty, ale ja już podjąłem decyzję - zwróciłem się do niego - idę przez las Everfree.

-Co? Everfree? Nie brzmi zbyt zachęcająco...

-Rób, jak chcesz. Ja odchodzę. Żegnaj i... powodzenia.

Zostawiłem za sobą Fire Stringa i wszedłem w gęsty las.

Wewnątrz panował mrok. Korony drzew były tak gęste, że trudno było ujrzeć nawet najmniejszy promyk słońca. Jednakże Everfree jak zwykle tętnił życiem. Po pustce, jakiej uświadczyłem, gdy zobaczylem pozostałości Ponyville, nawet dokuczliwe owady wydawały mi się zbawiennymi stworzeniami. Tutaj wróg nie dotarł.

Czeka mnie (a raczej nas) jeszcze kilka dni marszu. Ja sam mógłbym dojść do Canterlot w ogóle nie odpoczywając... ale bez przerwy prowadziłem kopytem niewidomego kucyka.... cholera.

Mały starał się być twardy. Nie narzekał, kiedy był głodny, tylko cierpliwie czekał, aż znajdziemy coś nadającego się do zjedzenia. Doświadczył już wcześniej głodu...

Zbliża się zmierzch. Dzieciak długo nie pociągnie, ja zresztą też jestem zmęczony. Noc w Everfree nigdy nie jest bezpieczna... Dlatego staram się nie odchodzić daleko od Bezpiecznych Ścieżek, którymi lubią od czasu do czasu przechadzać się turyści, tylko po to, aby później pochwalić się znajomym o samodzielnym przejściu przez cały las.

Jak przetrwamy noc bez namiotu? Można spać na drzewach, ale nie będzie to przyjemne... obudzimy się bardziej zmęczeni, niż jesteśmy teraz. Jest tu jakieś schronienie?

Wiele mi opowiadano o tym miejscu - w większości kłamstwa grubasów w karczmach, którzy pragną tylko darmowego cydru wzamian za świetną historię. Można było wątpić w opowieści o strzygach czy kikimorach, ale jedno się powtarzało w ustach wielu osób - wiedźma Zecora. Ponoć jest to ostatni przedstawiciel wymarłego gatunku... podobno swymi czarami potrafi pojawiać się i znikać w dowolnym momencie... a może już za nami stoi?

Bardzo wątpię w te plotki. Wierzę, że ktoś tu mieszka, ale nie daję wiary, aby był uzbrojony i niebezpieczny. Jeśli jednak ma doczynienia z magią, może wie, co się dzieje w Equestrii?

Zboczyliśmy lekko z trasy i ruszyliśmy mniej więcej w stronę miejsca (ten kierunek przynajmniej wskazywało kilka różnych osób), które ponoć zamieszkuje słynna Zecora, wiedźma zebr.

Link do komentarza

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...