Skocz do zawartości

plusqanie

  • wpisy
    15
  • komentarzy
    59
  • wyświetleń
    14263

melanżseria


plusq

252 wyświetleń

Ostatnio wielokrotnie doświadczyłem pewnego zjawiska. Nie ma w nim nic ciekawego z pozoru, dopóty dopóki nie przeanalizuje się jego irracjonalnych przyczyn. Właściwie można wytłumaczyć je prosto, ale gdy tylko poświęci się owemu zagadnieniu odrobinę czasu z twórczej pracy mózgu, wszystko nabiera nowej, intrygującej perspektywy. Jest trochę jak z tą gruszką o której Jaskier Sapkowskiego mówi, przyrównując do miłości, że każdy zna jej kształt ale problem pojawia się przy próbie jego opisania. No ale niechaj myśli popłyną po kolei.

Zjawisko, niezwykle błahe poniekąd, związane jest z cyklami (seriami) książkowymi i z serialami. Chodzi o maratony. A właściwie o coś zwane przeze mnie efektem końca. Zaczyna się czytać książkę, widzi następne jej części w formie sequeli lub prequeli aż dochodzi się do ostatniego tomu. Puszcza się pilota, kolejne sezony aż do finałowego odcinka. Słowem naturalna kolej rzeczy.

Ale tu droga się gmatwa. Gdzieś pośród kolejnych stronic lub klatek, człowiek oswaja się z historią, bohaterami, ciągiem wydarzeń. Zaczyna lubić to codzienne obcowanie pośród owoców czyjeś wyobraźni. I znów jest to naturalne, bo bez owej sympatii kolejne tomy bądź serie przestały by się przecież pojawiać.

Następuje koniec. Najczęściej tuż po rozwiązaniu wszystkich wątków które absorbowały uwagę w pierwszej kolejności. Autor książki bądź scenariusza zostawia czytelnika łamanego przez widza z lekkim niedosytem i pewnymi niedomówieniami, które stanowią idealny podkład pod kontynuację, nawet w sytuacji gdy ta nie jest już planowana. Zapewne nie jest możliwe zrealizowanie ciekawej wersji odcinka lub napisanie swego rodzaju dłuższej wersji epilogu, której tematem jest to, jak ?żyli długo i szczęśliwie?. Być może wywoływałby uczucie, które porównać można do tego towarzyszącego zjedzeniu hurtem ćwierci kilo krówek, niekoniecznie ciągutek.

Właściwie jedyne co podsuwa mi pamięć, bez zbytniego wysiłku, to epilog trylogii tolkienowskiej. Obszernie wykraczał poza ramy czasowe niezwykłej przecież opowieści, choć obiektywnie rzecz ujmując, miał charakter czysto ?kronikarski? i prędko urywał wątki osobowe na rzecz nakreślenia ogólnej historii i chronologii. Wyjątkiem z małego ekranu może być dziewiąty sezon ?Scrubs? (?Hoży Doktorzy?), który będąc swoistą próbą reanimacji-kontynuacji, poruszył tematy będące zaledwie niezapisanymi stronami i otwartą na nowe możliwości przyszłością głównych bohaterów ósmego, pierwotnie ostatniego sezonu. Każdy kto interesuje się serialem, wie jak wyglądał i jak skończył się w połowie dziewiąty sezon. Ale był w nim ciekawy element, właśnie w postaci owego podpatrzenia ?żyli długo i szczęśliwie? rzeczywistości. Przynajmniej dla mnie.

No ale to swego rodzaju wyjątki. Wszystkie inne ?ekscytujące finały? bądź ?zakończenia? zostawiają nas na rozdrożu sugerując pewną kolej rzeczy, niczego jednakże nie obiecując.

A gdzie problem? W pewnym niedosycie, melancholii, niespodziewanej nostalgii? Ambiwalentnych uczuciach gdy w grę wchodzą przecież też radosne momenty? I tak i nie. Z jednej strony jest to stan naturalny dla ducha i prawdopodobnie przez twórców i pisarzy zamierzony. Nie ma w nim żadnej zagadki. Ale z drugiej strony - dlaczego patrząc na kolejne tomy, dopiero napoczętej, ale już dobrze zapowiadającej się serii wydawniczej, zaczynam się zastanawiać jak będę się czuł gdy skończę ostatni tom? Dlaczego patrząc na kolejne sezony dobrego serialu - gdzieś tam widzę wiszący finałowy odcinek? Pojawia się właśnie ta irracjonalność która stawia, absurdalne przecież, pytania o sens rozpoczynania czegoś o zdefiniowanym już końcu. Z filozoficznego punktu widzenia jest to pewnie odpowiednik czerpania radości z podróży a nie z jej celu.

Człowiek zaczyna rozumieć dlaczego istnieją owe telewizyjne tasiemce, w których milionowym odcinku, którejś setnej serii, następuje punkt zwrotny ? herbata w filiżance zostaje wypita a piękny Alehandro, uległszy niepohamowanej chuci, porywa cnotliwą Esmeraldę by uciekać z nią na osiołku przez sto dwadzieścia kolejnych odcinków. Najwidoczniej jest to swoista odpowiedź na ludzką potrzebę uzależnienia od obecności w cudzym, nieprawdziwym życiu. Kolejny zamiennik wódki dla mas? Ponoć niedawno zakończył się jakiś amerykański serial emitowany nieprzerwanie od bodajże lat sześćdziesiątych. Zapewne rekord.

Gdzieś tu pojawia się zagadnienie granicy, po której wyeksploatowane losy bohaterów tracą świeżość i pozostaje tylko przywiązanie. Gdzieś tam trzeba zakończyć ich losy zanim nastąpi coś jeszcze gorszego - ?skok przez rekina?. Być może ten wysyp ambiwalentnych uczuć, stanowiących swoistą emocjonalną mieszankę, jest właśnie sygnałem dobrego wyczucia tegoż końca. Kropką w dobrym miejscu.

Dopóty dopóki żyje pisarz, zawsze jest przecież nadzieja na nowe karty historii, choćby z chęci zysku. A bohaterów małego ekranu zawsze zastąpić mogą nowi, będący swoistym odbiciem swych poprzedników w nowej formie ale podobnej treści. W końcu to tylko rozrywka i chwilowe oderwanie od rzeczywistości. Zawsze można, po jakimś czasie, od nowa rozpocząć maraton ?Friends?, ?That 70's Show?, ?Scrubs?, czy też będąc z kobietą, ?Gilmore Girls?. Kolejny raz obserwując ich losy, bądź wertując ulubione książki, cieszyć się drobnymi emocjami. Bo te drobne ulotne emocje doskonale współgrają z tym co serwuje regularnie życie.

Tu skończę bo muszę podjąć kilka decyzji. Czytać li też oglądać coś w wolne chwile tego tygodnia? To raz. Coś zupełnie nowego czy coś już mi znanego? To dwa. Zali jest sens zaczynać czy też go nie ma? To by trzy było ale retoryczne pytania się nie liczą. Wszak regularnie czerpałem radość z podróży.

Jeśli widzisz te słowa to znaczy, że siedzisz za blisko komputera. Ja w każdym bądź razie muszę od niego się teraz oddalić. Po osiedlowemu: szacun każdemu który tu dobrnął.

4 komentarze


Rekomendowane komentarze

Cóż mogę powiedzieć... Wpis dobry.

Osobiście bym radził odejść w ogóle, przynajmniej na jakiś czas, od seriali i różnych tego rodzaju papek serwowanych nam przez liczne stacje telewizyjne.

A niedokończenia? Zostawiają wodzy naszej wyobraźni, westchnieniom i gdybaniom... A może nawet i twórczości?

Chociażby taki Podróżnik w czasie.

A "trylogia tolkienowska" to, mam nadzieję, tylko skrót myślowy? Samo pojęcie jest błędne, jeżeli to jest tym, czym myślę, że jest.

Link do komentarza

Witaj. Jesteś maszynką do dojenia pieniędzy. Przy pomocy opisanych, sprawdzonych chwytów socjo- i psychotechnicznych dopilnujemy byś kupował nasze produkty tak długo, jak zechcemy, czyli przynajmniej przez 9 sezonów/14 tomów.

Link do komentarza

Podobnie mam z oglądaniem anime (bo seriali telewizyjnych z żeywymi aktorami po prostu nie znoszę) - jednak po tych 26, 50 czy nawet 6 odcinkach zakończenie skutkuje "endingowym dołem". Przez kilka dni nie chce mi się nic robić i czuję się źle na umyśle (tzn nawet bardziej niż zwykle). Co do książek, to raczej na mnie nie działa, bo ja po prostu... nie kończę ich czytać. Przeważnie jeżeli książka mi się bardzo, ale to bardzo podoba, to odkładam ją w 75% "na kiedyś". W taki sposób trzymam moje ulubione czytadła w pamięci przez dłuuugi czas.

Link do komentarza

Umiar jest zawsze podstawą ale czasem udaje się coś z tej papki niegłupiego wyłowić. Na szczęście. Co zaś tyczy się Tolkiena to moje sześć części wraz z dodatkami zawarte w trzech tomach przekładu Skibniewskiej stanowi ową trylogię.

W dzisiejszych czasach byłby to zapewne cykl sześciu książek każda w cenie 29,90 zł lub do kupienia w zestawie po 159.90 zł.

Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...