Skocz do zawartości
Cardinal

Recenzje płyt

Polecane posty

Nazwa zespołu: In Flames

Tytuł płyty: "Come Clarity"

Utwory:

Take This Life; Leeches; Reflect The Storm; Dead End; Scream; Come Clarity; Vacuum; Pacing Death's Trail; Crawling Through Knifes; Versus Terminus; Our Infinite Struggle; Vanishing Light; Your Bedtime Story Is Scaring Everyone

Wykonawcy: Anders Friden - wokal; Jesper Stromblad - gitara; Bjorn Gelotte - gitara; Peter Iwers - gitara basowa; Daniel Svensson - instrumenty perkusyjne

Wydawcy: Nuclear Blast Records / Mystic Production

Rok wydania: 2006

Data napisania recenzji: 12.04.2006

Subiektywna ocena (od 1 do 10): 5

Straciłem już rachubę, kiedy to In Flames, niegdysiejsza podpora melodyjnego death metalu "made in Goeteborg" przestała nią być. Dwie płyty temu? Może trzy, a może cztery. Zresztą mało to istotne, faktem jest, że kierunek, jaki obrali Szwedzi przyczynił się, iż niemalże straciłem zainteresowanie tym zespołem, nowsze albumy jedynie kontrolując, czy aby Andersowi Fridenowi i spółce coś się nie odmieniło. I takiej też kontroli poddałem ostatni album In Flames zatytułowany "Come Clarity".

Płytę rozpoczyna ciężkawy "Take This Life" z mocno agresywnym riffowaniem. Przyznaję, dość obiecujący początek, ale za chwilę śpiewny refren pozbawia złudzeń - generalnie to niezły numer, jednak o powrocie do dawnego stylu nie ma co marzyć. Podobnie z kolejnymi kompozycjami, które przede wszystkim, z małymi wyjątkami ("Scream", "Vacuum", "Pacing Death's Trail"), chyba tylko fanom obecnego oblicza In Flames mogą przypaść do gustu. Reszta utworów z "Come Clarity" mocno "ciągnie" w stronę nowoczesnego grania opartego jedynie fragmentarycznie na dawnym, melo-deathmetalowym szkielecie: niski bas, ciężkie wiosła, trochę elektroniki, z wokalami jest różnie, choć Anders wyraźnie skłania się ku bardziej krzykliwo-wrzaskliwym partiom niż growlopodobnym odgłosom (jednorazowo trafiają się też i żeńskie głosy w "Dead End"). Płyta jest wyśmienicie wyprodukowana, cholernie równa, jeśli chodzi o kawałki, numery niejednokrotnie momentalnie wpadają w ucho, ale...

Oceniając "Come Clarity" z perspektywy zwolennika wczesnego In Flames, to album jest słabiutki. Gdyby jednak spojrzeć na niego pod kątem ostatnich wydawnictw Szwedów, jego ocena z pewnością rośnie do mocnych siedmiu czy ośmiu punktów. Niestety ja patrzę na to z tego pierwszego punktu widzenia, dlatego nota jest taka, a nie inna. Choć faktem jest, że chwilami naprawdę tej płyty słucha mi się świetnie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zespół: TAROT

Tytuł: Suffer Our Pleasures

Rok wydania: 2003

Gatunek: Heavy Metal/ troszeczkę klimatyczny rock/ gothic

Wydawca: Spinefarm Records

www.wingsofdarkness.net

O tym zespole pisałem we wcześniejszej recenzji, więc od razu przejdę do opisania albumu SUFFER OUR PLEASURES...jest to połączenie heavy metalu z klimatyczną muzyką, ale solówki są tutaj jak najbardziej heavy metalowe. Słowa piosenek napisane zostały przez utalentowanego Marco Hietalę, głownego założyciela tego zespołu, członka bandu Nightwish, gościem w zespołach Synergy, Metal Gods. Basista ma wielki talent i niesamowity głos, wraz ze swoim bratem Zacharym tworzy niezłe piosenki, a ten album jest tego najlepszym przykładem. Marco potrafi nieźle growlować, grać solówki na basie, operować gitarą akustyczną, której dźwięk usłyszeć można w piosence PAINLESS- polecam. Płyta ta składa się z 10 piosenek i ponad 48 minut krzyku, mocnej perkusji, solówek. Najlepsza na tej płycie jest piosenka PYRE OF GODS oraz UNDEAD SON i FROM THE VOID. Album ma wyraźne zaciągnięcia z muzyki Nightwish'a... przyłożyli się do tego fińscy muzycy, a szkoda że jest to tak mało znany zespół. Wcześniejsze płyty są jeszcze lepsze...słyszałem tylko minutowe skróty. Niezwykle uległem potędze tego zespołu, a gdyby producentem Tarot byłby Rick Rubin, na pewno liczyliby się w królestwie metalu. Album gorąco polecam, a ciężko jest go zdobyć nawet w dobrych muzycznych sklepach. Cena wynosi 49.99.

OCENA: -9

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zespół: Derdian

Płyta: New Era

Zespół ten gra power metal. Jeśli miałbym porównywać ich styl do stylu innego zespołu to najbliżej im chyba do Blind Guardian. Spotkałem się też z opiniami, iż mają podobne brzmienie do Grave Digger. Grają bardzo szybko, rytmicznie. W tle ciągle, w szybkim tempie nawija perkusja. Gitary mają bardzo ciekawe brzmienie. Momentami zasuwają bardzo szybko. Ale zdarzają się solówki również wolniejsze i nie mniej ciekawe.

Wokal jest bardzo dobry i teksty sensowne ;) W jednej z piosenek (takiej balladzie w zasadzie) śpiewa powoli i z uczuciem. A znowu w innych daje z siebie wszystko nie szczędząc strun głosowych.

Płyta jest utrzymana w bardzo sympatycznych, gotyckich klimatach. Zaczyna sie od mocnego uderzenia. Później nieco łagodnieje. A pod koniec to już prawdziwa przeplatanka.

Jest to dość młody zespół, który jak dotąd wydał tylko jedna płytę. Ale za to bardzo dobrą i można mieć nadzieję, że kolejne krążki będą równie udane.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zespół: Amorphis

Płyta: Eclipse

Rok wydania: 2006

Gatunek: Death, melodic death metal

Utowry:

Two Moons, House of Sleep, Leaves Scar, Born from Fire, Under a Soil and Black Stone, Perkele, The Smoke, Shame Flesh, Brother Moon, Empty Opening, Stonewoman.

Jeśli dobrze licze Eclipse to siódmy album studyjny Finów. Różni się on jednak od innych płyt w dorobku kapeli i porównując ją np do Tuonela z 1999 r różnice są kolosalne. Podstawowa różnica, to wokal. W Eclipse przeważają partie "normalnie" śpiewane, a nieliczne są wstawki growlowane, co IMO wyszlo świetnie. Album jest bardzo spójny i trzyma bardzo wysoki poziom. Na pierwszy plan wysuwają się trzy kapitalne utwory (w kolejności uwielbienia przez autora): Stonewoman, Brother Moon, Under a Soil and Black Stone. W zasadzie na wyróżnienie zasługuje niemal każdy utwór na płycie, co jest jednym z największych atutów. Drugi plus to swietne riffy. Świetny jest zwłaszcza z kawałka Stonewoman. Czasem zdarzają się niezłe solówki choć bardzo rzadko i w niezbyt wielu utworach. Niezbyt podoba mi się okładka, ale to bardziej wina grafików niż samych muzyków. Podsumowując płyta jest bardzo, bardzo dobra, w porywach nawet cudowna :) i godna polecenia każdemu wielbicielowi metalu i jego odmian.

Ocena: 9+/10

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Artysta: Ozzy Osbourne

Tytuł Płyty: Black Rain

Dnia pewnego usłyszałem w radiu, że Ozzy płytę nagrał, więc czym prędzej pobieżyłem do empiku przesłuchać dzieło mistrza. Wyłączyłem po pierwszym utworze...

Pobiegłem między półki, znalazłem płytkę, kupiłem żeby w zaciszu domowym cieszyć się albumem.

Jak na faceta, który ma 59(!!!) lat płyta brzmi bardziej świeżo niż najnowsze produkcje.

Ciężko zagrana, gitary niemiłosiernie obniżone, warkotliwe, agresywne, wredne jak u Korna.

Po Ozzym nie znać 20 czy 30 lat chlania i ćpania na umór - nadal zachwyca głosem i tekstami, które głównie traktują o tym, że cieszy się z powrotu na scenę, i że o nigdy nie przestanie grać!

Płyta jak już wspomniałem brzmi świeżo, Wokalista nie stara się kopiować swoich dawnych dokonań, nie kalkuje sam siebie (pewnie w tym wieku wyszłoby to raczej jako parodia).

Album ten potwierdza regułę, że najlepsze płyty wychodzą wtedy kiedy artysta nie musi nikomu nic udowadniać, i nagrywa tylko dla czystej, perwersyjnej przyjemności dania siebie innym.

Ta płyta powinna być opatrzona logiem - satysfakcja gwarantowana albo zwrot pieniędzy.

"Nie mam nic do ukrycia i po tych wszystkich latach nadal jestem SZALEŃCEM" i z tych słów Mistrza Osbourne'a cieszę się jak głupi do sera! MOC!!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zespół: Judas Priest

Album: Defenders of the faith

Defenders of the faith.

Album, który przez zwykłych, szarych słuchaczy stoi raczej w cieniu British Steel albo Painkillera. A nie ma co ukrywać, że jest to arcydzieło, przesiąknięte niesamowitym klimatem, który poraża, a utwory za nic nie chcą uciec ze świadomości, umysł staje się niewolnikiem kapitalnych solówek i dynamicznych riffów. Album został wydany jako następny po Screaming for vengeance i chyba to nie wyszło mu na dobre... są osoby dla których DotF wydaje się być za ciężki i mroczny. Pomimo tego, prawdziwi fani "metalowych bogów" znają całą prawdę i są świadomi potęgi "obrońców wiary".

Płyta zaczyna się najdynamiczniej jak tylko można. Freewheel burning, niesamowicie szybki, galopujący wręcz utwór, odśpiewany wspaniałym wokalem Roba. Tempo zachwyca, ale prawdziwe cudo to solówka... jedna z najwspanialszych w historii JP melodia, której można słuchać i słuchać w nieskończoność. Potem jeszcze tylko powtórka refrenu i koniec... a raczej dopiero początek...

Jawbreaker zaczyna się tajemniczym, jakby smutnym głosem Halforda, potem dołączają się gitary i mamy kolejny genialny utwór na płycie. Po raz kolejny słyszymy solówkę, której pozazdrościć może cały dzisiejszy pseudo-metalowy muzyczny świat. Melodia całego utworu oraz słowa "And all the pressure that's been building up" pozsostają na długo w pamięci. Warty uwagi jest wokal Halforda, rzadko można usłyszeć jego głos w średnich rejestrach.

Następnie rozopoczyna się kolejny cud muzyki jakim jest Rock Hard Ride Free. Cały utwór to jedna wielka wspaniała solówka, gitarowy popis jeśli chodzi o melodię. RHRF poraża niezywkłym klimatem "tamtych" starych, odległych czasów, które już nie powrócą. Działa na wyobraźnię, zabiera słuchacza w przeszłość. Tytułowe słowa śpiewane przez Roba, sposób w jaki to robi, wprowadzają niebywałą atmosferę, sprawiają, że można tak siedzieć w miejscu cały dzień i nic nie robić, zachwycać się tylko jak dawniej tworzono muzykę... Prosty riff, opętańczy wokal, magiczne solówki - to wystarczy na stworzenie jednego z najwspanialszych kawałków w 30leciu swojej działalności.

Potem wchodzi mroczny Sentinel, który budzi z magicznego uśpienia, w które wprowadziło RHRF. Bardzo ciężkie gitary, szaleńcze tempo i wokal Halforda sprawiają, że utwór dla wielu jest najlepszą piosenką z płyty i jedną z najlepszych w ogóle... no i tekst... pozostaje tylko dać głośniki na full i jazda...

Love Bites zaczyna się jeszcze mroczniej niż poprzednik, by zamienić się w zabawny utwór o tym jak to Halford potrafi ugryźć nocą. Tak jak każdy poprzedni ma moc i "magię" ale wydaje mi się być odrobinę nużący... ale tylko odrobinę...

Eat me alive to niemal przedstawiciel Speed Metalu, bardzo dynamiczny, z zakręconymi solówkami... ale dla mnie to najsłabszy utwór na płycie... najsłabszy znaczy, że i tak bije na głowę większość "dzisiejszych" piosenek, ale z DotF najbardziej "nie chce" mi się go słuchać. Natomiast solówkowy pojedynek Glenna i KK to arcydzieło - może stanowić wzór dla innych gitarzystów.

Na całe szczęście następuje poprawa i wchodzi mroczne Some heads are gonna roll. Kapitalny utwór, partie wokalne Roba po raz kolejny nasycone są podobną magią jak ta z RHRF. Przez cały czas jest szybko, mrocznie, a do tego melodyjnie. A na koniec szalone krzyki "No! No!". Jest czego słuchać.

Potem jest odrobinkę gorzej, bo Night Comes Down ma wszystko co powinien mieć, ale wydaje mi się takim trochę "zapełniaczem" płyty. Na szczególną uwagę zasługuje tekst. Osobiście wolałbym aby Judasi zrobili z tego klasyczną balladę. Ale utwór na pewno nie schodzi poniżej ogólnego wysokiego poziomu albumu.

Heavy duty, które natychmiast przechodzi w Defenders of the Faith, to kolejny utwór, który jest "prawdziwym" przedstawicielem heavy-metalu. Na albumie może się podobać albo i nie, bo po pewnym czasie potrafi jednak znużyć, ale na koncertach ukazuje swoją drapieżność i moc.

Jeśli posiadamy płytkę zremasterowaną, to mamy okazję posłuchać powyższego utworu (albo raczej dwóch utworów) na żywo... nie ukrywam, że wolę właśnie wersję "live".

Na zakończenie Turn on your light. Piękny, wzruszający śpiew Roba, przyjemne dla ucha późniejsze wejście gitar, ale ogólnie rzecz biorąc nie wypada najlepiej. Dobrze, że to tylko dodatek. W porównaniu z najnowszym Agel, piosenka jest nędzna.

Album Defenders of the faith to bez wątpienia najpiękniejszy pomnik jaki mogli sobie wystawić brytyjczycy dla podsumowania swojej twórczości. Jest idealny, może nie tak perfekcyjny technicznie jak Screaming for vengeance, ale posiada niesamowitą magię, która zabiera słuchacza w inny świat, kraninę muzyki czystej, niczym nie skażonej.

Ocena 10/10

  • Upvote 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dream Theater - Systematic Chaos

Płyta dostępna jest w dwóch wersjach - podstawowej i wzbogaconej o film ukazujący kulisy tworzrenia albumu. Film wypadł super. Jest śmieszny, ale bardzo ładnie pokazuje jak poszczególnie muzycy nagrywają, co dodają od siebie i jak to w finale wyszło. Płyta rtozpoczyna się ciężkimi 4 utworami. To długie, melodyjne kompozycje. In the presence of enemies jest podzielony na dwie części - otwiera i zamyka album. Pierwsza solówka na płycie jest niemal w kosmicznej szybkości. Album jest dużo cięższy od poprzedniego Octavarium. Po 4 pierwszych miażdżących kawałkach 5 to zwolnienie. Zaczyna się w takiej samej tonacji jak This dying soul (nawet pierwszy wers jest taki sam :) ). Na uwagę zasługują zaproszeni goście (co prawda nie śpiewają, tylko mówią, ale wypada to bardzo klimatycznie na tle spokojnego akustycznego grania w tle) m.in Corey Taylor, Jon Anderson, Vai & Satriani. Po zwolnionym nieco 5 utworze do końca płyty mamy ostrą jazdę. Prophets of war zawiera bardzo fajne zagrywki gitarowe i przy okazji śpiewy fanów, co daje piosence jeszcze większego kopa. Ostatni utowr na płycie to znowu in the presence of enemies> brzmi ciężko i ma powalający riff>

OCENA: W PEŁNI ZASŁUŻONE DZIESIĘĆ

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Slipknot Vol. 3

Wykonawca: Slipknot

Album: Vol. 3 Subliminal verses

Rok wydania: 2004

Gatunek: Nu-metal, Trash, Black, Deathmetal

Najnowsza płyta wg mnie genialnie grającego zespołu, bandu, czy jak kto woli. Czesto ludzie na różnych forach mówią, że ten nowy Slipknot to kicha, bo nie gra tak jak kiedyś, ale ja jestem zdania, że ten zespół, jak wino jest coraz lepszy z wiekiem. Choć ma tylko lub aż 10 lat, za każdym albumem wnosi pewną dawke świeżości.

Tym powiewem w Vol. 3 są wolniejsze kawałki: Prelude 3.0, Danger- keep away, Vermilion pt2, a także mój ulubiony Circle- ten kawałek ma w sobie odrobine z każdej części , która jest ważna w slipknocie, a także coś od siebie. Jest mistyczny i spokojny(coś od siebie), ma świetny wokal Coreya, Gitare, czyli atrybuty Micka i Jima, Instrumenty elektroniczne czyli Craig i Sid, delikatną, acz zdecydowaną perkusje, czyli Joey, Shawn i Chris no i pozostaje mój najbardziej nielubiany członek Slipa (acz nie niepotrzebny) czyli Paul, który chyba nic nie wniósł do tego utworu.

Jednakże, jeśli ktoś się lubuje w mocniejszym brzmieniu pozostają genialne: Duality, Pulse of a Maggots, Nameless, Virus of the life, Three nil, Bilister Exist, Opium of the people, Vermilion, Dont Get Close oraz Before i Forget: Numer genialny. Joey (perkusja) wspina się tam na wyżyny, podoba mi się wokal Coreya, samplerzy nie pozwalają o sobie zapomnieć, ale to wszystko blednie wobec jednego z najlepiej zrealizowanych teledysków tego typu gdzie SLIPKNOT GRA BEZ MASEK, aby pokazać innym, że to nie maski mają przyciągać ludzi do Slipknota lecz muzyka. Przynajmniej to jest moja interpretacja.

W jednym z dodatkowych utworów pada zdanie "Eighteen Hands that'll rip you all apart". Ja zostałem zRip-owany. Ten album mnie na początku rozczarował, ponieważ myślałem, że SlipKnot to może tylko Wrzeszczeć "[beeep] it all, [beeep] this world, [beeep] Everything that you stand fot". Myliłem się bardzo. Płyta zasługuje na nagrode Best Alum of the Year 2004 i jeżeli takowej nie dostała, to trzeba się cofnąć w czasie i to zmienić.

01. Prelude 3.0

02. The Blister Exists

03. Three Nil

04. Duality

05. Opium Of The People

06. Circle

07. Welcome

08. Vermillion

09. Pulse of The Maggots

10. Before I Forget

11. Vermillion pt.2

12. The Nameless

13. The Virus Of My Life

14. Danger - Keep Away

OCENA: 9/10

Prosze o komentarze co do tej pracy ponieważ, jest to pierwsza moja tego typu ;]

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No to ja dorzucę swoje marne 3 grosze...

Zespół: MetallicA

Płyta: Black Album

Rok wydania: '91

Sam nie wiem, co o tym myśleć. Z jednej strony dostałem ładne (wg. mnie) 'Sad but True', z drugiej 'Nothing Else Matters' i "Unforgiven. Da się tego słuchać, ale to nie ten metal co w choćby 'Master Of Puppets'. Brakuje trochę tej ostrości, tej mocy, dzięki której Master of Puppets, Leper Messiah (strasznie podoba mi się tytuł:P) czy Damage Inc. było takie świetne. Mówiąc krótko- liczyłem na więcej. "Lajtowcom" album może się podobać, ale ja jednak wolę ostre, metalowe utwory, a nie jakieś ballady. Może to ja się już 'uodporniłem' na mocne dźwięki, z drugiej strony nawet moja matka powiedziała, że 'Unforgiven' jej się podoba i czy jej pożyczę :shock: ...

Moja ocena:

7/10 (za to, że utwory są dobre, ale nie jest to pod żadnym pozorem thrash metal...)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nazwa zespołu: Cage

Nazwa płyty: Hell Destroyer

Rodzaj metalu: power metal (heavy/thrash)

Rok wydania: 2007

Wydawca: MTM Music

Strona internetowa: http://www.cageheavymetal.com/

Ocena: 8/10 (mimo wszystko)

Oj, wiele sobie obiecywałem po nowym albumie Cage. Za dużo, prawdę mówiąc, bo gdy w końcu dane mi było go przesłuchać, rozczarowałem się straszliwie. Aż łzy chciałem ronić. Duże, sążniste, szczere od ostatniej molekuły. Zamiast tego wypiłem piwo. I wróciłem do słuchania płyty. Po męsku. Bez sentymentów. Rozczarowanie tylko się spotęgowało. Paskuda cholerna.

Z 'Niszczycielem Piekła' jest tak samo jak z długo i niecierpliwie wyczekiwanym filmem, który nie spełnił pokładanych w nim oczekiwań. Po seansie nie wiadomo, jak zareagować. Cieszyć się, czy płakać. Nie tak dawno przeżyłem coś podobnego w związku z trzecią częścią 'Piratów z Karaibów'. Kto widział, może domyśla się, do czego zmierzam. Więcej! Szybciej! Więcej! I szybciej! Tak można podsumować 'zakończenie' pirackiej trylogii o przygodach Jacka Sparrowa. Akcja filmu jest szybsza niż w pędzącej na złamanie karku 'Skrzyni Umrzyka'. I trzykrotnie bogatsza w barwne epizody. Wiadomo. Film z Hollywood. Tam, jeśli jakiś obraz odniósł sukces komercyjny, natychmiast wszczyna się prace nad jego kontynuacją. A tę zazwyczaj konstruuje się wedle recepty w sprawdzonej w części pierwszej, multiplikując jedynie poszczególne składniki. 'Zabójcza Broń', 'Szklana Pułapka', 'Matrix', 'Piraci z Karaibów' to idealne przykłady filmów, które zapoczątkowały w taki sposób konstruowane serie. A Cage, dowodzony przez milionera Seana Pecka, zrobił coś podobnego. Bo 'Hell Destroyer' to nic innego jak stylistyczna kontynuacja znakomitego 'Darker Than Black', w której wszystkiego, co sprawdziło się na poprzedniku jest więcej. Znacznie więcej.

I tak oto mamy szyty cienkimi nićmi koncept opowiadający historię, której akcja toczy się od ukrzyżowania Jezusa aż do czasów nam współczesnych. W tej historii Piekło ściera się z Niebem, kosmici z Ziemianami a do wszystkich ze wszystkiego, co sieje zniszczenie walą bez opamiętania przybywające na Ziemię legionami demony. Aniołowie zaliczają Upadek, co, jak sugeruje duże 'U', jest poważniejsze niż upadek, a jeszcze mający jaja twardziele poszukują niebiańskiego artefaktu zwanego Młotem Chrystusa. Na świat przychodzi Bestia a ludzie z małymi wyjątkami robią pod siebie. Generalnie mają przesrane. W skrócie: Biblia, spluwy i kosmici. Ponoć to raptem początek. Kolejna płyta ma kontynuować tę historię. Zapewne zgodnie z Hollywoodzkim podejściem do robienia sequeli. Nawiasem mówiąc, chodzą słuchy o komiksie. I o filmie. Niezłe, co? Chętnie pierwszy przeczytam a drugi zobaczę.

Wspomnianego 'więcej' otrzymujemy też w warstwie wokalnej i muzycznej. Sean Peck ma nie byle jakie gardło! Czemu dał wyraz na 'Darker Than Black', także na blackową modłę. Ale na 'Hell Destroyer' facet wyśpiewał z siebie piekło! Nie dość, że w niektórych utworach zewsząd atakują nas agresywne dwugłosy, halfordowskie zaśpiewy i falsety godne młodego Kinga Diamonda, to na domiar złego Sean brzmi tak, jakby przed sesją nagraniową skonsumował talent, umiejętności i głos Bruce'a Dickinsona, Matta Barlowa, Tima Owensa i Roba Halforda! Dodajcie do tego to, co było dobre już na 'Darker Than Black' - czyli dbającą o dynamikę muzyki sekcję rytmiczną o tysiącu rąk i nóg w osobach Mike'a Giordano (bas) i Mike'a Nelsona (perkusja) oraz Dave'a Garcia i Anthony'ego Wayne'a hurtowo zasypujących słuchacza polimorficznymi riffami, solówkami i gitarowymi ozdobnikami. Dodaliście? To teraz przemnóżcie to przez, powiedzmy, trzy! Rezultat jest oszałamiający. Słuchacz oszołomiony. Zagubienie daje o sobie znać. Za dużo tego wszystkiego. Za dużo.

Czternaście utworów. Siedem narracyjnych przerywników. Czternaście pieprzonych, niewolnych od repetycji, zamierzonych lub nie, iście drapieżnych hołdów dla wielkiego albumu Judas Priest. Dla 'Painkillera'. Cholera. Mam nawet kilku faworytów! Tytułowy, 'I'm The King', 'Christ Hammer', 'Born In Blood'. 'Rise Of The Beast', 'Fall Of The Angels', 'Fire And Metal', 'Beyond The Apocalipse' i 'Metal Devil' to absolutnie metalowe hymny, które poza biblijno-kosmiczno tematyką łączy również coś innego: wywołują deja vu. Pozostałem kawałki zresztą też. To już było a tutaj zostało podane w misternej formie, która wymaga od słuchacza skupienia. 'Niszczyciela Piekła' trzeba słuchać uważnie, bo poszczególne numery, mimo że zostały naszpikowane powalającą liczbą instrumentalnych smaczków, są do siebie nader podobne. Łatwo więc je ze sobą pomylić. Przynajmniej przy pierwszym kontakcie z muzyką.

Skąd więc moje rozczarowanie? Stąd, że to już było a zostało jedynie powielone, zmultiplikowane i spotęgowane. Jak w trzeciej częśći "Piratów z Karaibów". Oczekiwałem czegoś więcej. 'Hell Destroyer' to nic innego jak cień 'Darker Than Black'. Monstrualny cień, gwoli ścisłości. Ale tylko cień. Udanie oddający paletę barw komiksowej Apokalipsy. Biblia, spluwy i kosmici. Więcej! Szybciej! Więcej! Weźcie ze sobą papierowe torby i zapnijcie pasy! Ja wysiadam.

Bartek (BD)

Recenzja pochodzi z serwisu: http://www.powermetal.pl/

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

ZESPÓŁ: NIGHTWISH

TYTUŁ: DARK PASSION PLAY

RODZAJ MUZYKI: SYMFONICZNY METAL

ROK WYDANIA: 2007

WYDAWCA: NUCLEAR BLAST

Każdy fan Nightwish zapłakał. Zespół opuściła charyzmatyczna i piękna wokalistka Tarja Turunen. Ostatni jej występ został zawarty na DVD "End Of An Era" w Finlandii. Od tej pory zaczęły się spekulacje, czy zespół przetrwa, czy się rozpadnie. Jednak lider zespołu Tuomas Holopainen ogłosił całemu światu, że poszukuje wokalistki. W maju 2007 roku ukazano dane personalne nowej twarzy Nightwish. Była nią Anette Olzon. 35-letnia szwedka, która wcześniej grała w Alyson Avenue. Jako pierwszy singiel, który udostępnił Nightwish, był "Eva". Ballada, gdzie górą szła nuda, monotonia, ospałe brzmienie. Ale to nie przeszkodziło w zapoznaniu się z nowym albumem. Z dniem 29 czerwca 2007 otrzymałem jeden egzemplarz, wraz z bonusowym krążkiem, na którym zawarte były instrumentalne wersje oryginalnych utworów. Bez zastanowienia umieściłem płytę w napędzie i z wielkim podekscytowaniem włączyłem pierwszą piosenkę. A była nią:

Poet and The Pendulum ( poemat i wahadło ). Utwór 14-minutowy, z dużą dawką symfonii, niezłej gitary i prostej perkusji. Bardzo fajnie się prezentuje ten utwór, ale wiele mu brakuje do długich kawałków Rhapsody. Tuomas Holopainen - główny twórca tekstów opisał w tej piosence siebie.... pisarza. Po ochłonięciu przesunąłem na kolejny utwór...

Bye Bye Beautiful - wiadome było po poznaniu tekstu, że jest to pewnego rodzaju list do byłej wokalistki, w której przedstawiane są powody, dlaczego opuściła Nightwish. Piosenka jest słaba, banalna kopia Wish I Had an Angel z albumu "Once" z 2004 roku.

Amaranth - pop, rock, symfonia. Wyszła z tego dziwna mieszanka. Skoczna muzyka, coś co przypomina dokonania Linkin Park.

Cadence Of Her Last Breath - ubogi w tekst utwór. Ale wokal brzmi o niebo lepiej niż we wcześniejszych piosenkach. Riffy są banalne, bez krzty ubarwień, a solówka pozostawia wiele do życzenia. W tle słychać Marco Hietalę, który krzyczy "Runaway, runaway". Brzmi to bardzo podobnie jak w St.Anger Metallicy, gdzie Kirk Hammet śpiewa "You flush it out".

Master Passion Greed - kolejny tekst, który tym razem pije do męza Tarji Turunen. Twórca tekstu, lider zespołu, ma żal do niego, wytyka mu błędy i zgodnie z tytułem, nazywa skąpcem. Tutaj mamy coś w rodzaju trashu. Pierwszy taki ostry utwót na tym albumie. Mocny, przepity glos Marco i całkiem psujące klimat przygrywki symfonii.

Eva - jak wcześniej wspomniałem, najsłabszy utwór, najnudniejszy, bardzo prosty.

Sahara - wolny, ciągnie się, końca nie widać. Ale muzyka jest ładna, Anette świetnie operuje głosem, wciąż obniżając i podwyższając ton. Niepotrzebnie wydłuzono piosenkę, gdyż ostatnia minuta powoduje znudzenie. Wciąż grane jest to samo.

Whoever Brings The Night - piosenka stworzona przez gitarzystę Nightwish - Emppu Vuorinena. Lekka nutka erotyki, bardzo dobre brzmienie gitary, aż chce się poskakać w rytm muzyki :lol:

For The Heart I Once Had - chociaż wiele ludzi ocenia ten utwór bardzo słabo, ja słyszę w tej piosence pasję, czuje się, że było to dbale składane, analizowane, wielokrotnie polepszane. Głos Anette jest delikatny, gitara jest odrzucona na bok, słychać tylko piekne melodie symfonii.

The Islander - piosenka, w której użyto gitar klasycznych. Twórcą muzki jest basista i wokalista Marco Hietala. Wciągający utwór, ale czuje się niedosyt, bo wciąż jest grane to samo. Nie ma solówki, żadnych trudniejszych chwytów. Symfonia jest prosta. Ogólnie utwór jest jednym z najlepszych. Ale można było popracować nad nim troszkę dłużej.

Last Of The Wilds - instrumentalny utwór, gdzie główną rolę zagrała kobza. Celtyckie brzmienie i dobra gitara. Reasumując....dobra mieszanka. Ale zatraca się w tym metal.

7 Days to the Wolves - inspiracje do tekstu czerpane z Tolkiena, muzyka jest przednia, bardzo dobry wokal i Anette i Marco. W końcu słychać dobre przejścia i kombinacje perkusisty. Najlepsze kilka minut na albumie.

Meadows Of Heaven - ( Niebiańskie Łąki ) - tekst mówi o miejscu wymarzonym, w którym chciałoby się spędzić całe życie. Przeważa symfonia, szczególniej skrzypce, solówka jest ładna. W końcówce utworu użyto chóru gospel, który całkowicie zepsuł całą piosenkę, ponieważ z delikatnej ballady przeskoczyło na chaos.

Reasumując - Nightwish bez Tarji, to nie Nightwish. Zdecydowanie przedobrzono z symfonią, gitara była zbyt banalna. Oceniłem album na 6.5/10. Najsłabszy krążek w ich historii. Mam nadzieję, że w 2010 Tuomas i reszta bandy zaszczyci nas czymś lepszym, czymś co wpadnie w ucho na długi czas.

Tymczasem zespoł wydaje single. Są strasznie żałosne, ich zawartości to dema oryginalnych wykonań i symfonicze wersje niektórych kawałków. Trochę za mało jak na tak drogie single

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zespół: Queen

Tytuł albumu: Innuendo

Rodzaj metalu: ... Rock/Heavy Metal (tak podał Windows Media Player podczas zgrywania muzyki na kompa)

Rok wydania: 1991

Wydawca: EMI Records

Strona internetowa: www.queenonline.com

Płyta bez dwóch zdań genialna, nawet osoby nie przepadające za twórczością Królowej doceniły kunszt czwórki muzyków. Jak wszyscy (a może nie wszyscy) wiemy podczas tej sesji nagraniowej Freddie Mercury (wokalista i lider) zmagał się z ciężką chorobą i jak wiemy przegrał ten pojedynek. Niezbyt dobrze wychodzi mi pisanie (tracę wątek:)), więc może przejdę do recenzji utworów jakie znajdziemy na tej płycie.

Pierwsza to: Innuendo, utwór od którego wzięła się nazwa płyty i zarazem testament Freddiego (aczkolwiek utwór napisany przez perkusistę Rogera Taylora). Kompozycja trwa prawie siedem minut, ale to i tak nie przeszkodziło na zdobyciu pierwszego miejsca na liście przebojów w Europie. Niby piosenka nie zbyt wyróżniająca się na tle innych kawałków Queen, ale w jej środkowej części znalazła się wstawka flamenco (w tym fragmencie wspomógł Queen Steve Howe z Yes). Powstało dzieło niezwykłe.

I'm Going Slighlty Mad

Kawałek napisany przez Freddiego ilustrujący trochę jego osobę, bowiem I'm Going Slightly Mad oznacza: Dostaje Lekkiego Świra, teledysk jest jednym z ostatnich w jakich Freddie wziął udział. Jego twarz została pokryta grubą warstwą pudru, ale i tak nie dało się ukryć że Freddie jest bardzo chory i umiera.

Headlong

Piosenka rockowa (niektórzy mówią że heavy metalowa). Zaczyna się bardzo niestandardowo; od rytmicznych uderzeń w bęben basowy po czym "wchodzi" głos Freddiego i się zaczyna... Piękne solówki na gitarze i chwytliwy riff w środkowej części piosenki no i oczywiście przepiękny mocny głos Mercurego.

I Can't Live With You

Piosenka popowa, bardzo pocieszająca i z ciekawym tekstem. "Nie mogę żyć bez Ciebie, ale nie mogę żyć z Tobą" piosenka napisana przez gitarzystę Briana Maya (być może opowiada o jego rozwodzie z żoną). Znów mamy piękne solówki, tym razem delikatny głos Freddiego i bardzo złożoną perkusje.

Don't Try So Hard

Piosnka mocno ściskająca za serduszko:), jej trzeba po prostu posłuchać, jej nie da się opisać...

Ride The Wild Wind

Kawałek napisany przez Taylora, ale też dobrze opisuje Freddiego. Mercury śpiewa w niej "Pędzić na dzikim wietrze to dla mnie za mało". Takie był Freddie, bawił się na całego, a podczas koncertów dawał z siebie wszystko, wiele osób z niego czerpie (ściąga?) na całego, ba oni się nawet przyznają do tego. Wokalista Mettalici powiedział że Freddie (jak i cały Queen) go inspirował i inspiruje, albo taki Prince, albo Michael Jackson... można by jeszcze wymieniać, ale miało być o albumie...

All God's People

"Ludzie Boga", piosenka opowiada o tym żeby roztrwonić cały swój majątek na rzecz biednych i potrzebujących, tak jak to robił Jezus.

Nie wiem dlaczego, ale trochę mi to przypomina jedną z piosenek Bajm... no po prostu nie wiem dlaczego...

Piosenka została napisana na solowy album Freddiego, ale nie trafiła nań więc została wykorzystana podczas tej sesji.

These Are The Days Of Our Lives

"To są dni naszego życia" podsumowanie życia Freddiego i ładne pożegnanie. Podczas tego utworu zamiast perkusji są same bębny (Afrykańskie? sam nie wiem jak to nazwać). Solówka Maya jest jedną z najlepszych jaką popełnił na taśmie, gra jak natchniony. Pod koniec teledysku (jak i piosenki, ale na teledysku jest to lepiej widoczne), Freddie pod koniec filmu mówi słowa: "Wciąż was kocham" co zostało odebrane jako pożegnanie, bo i tak w istocie jest... Na teledysku jest jeszcze widoczne jak choroba zmieniła ciało Mercurego (ważył wtedy niecałe 50 kilo prze wzroście 1,75), jego twarz wygląda jak skóra naciągnięta na czaszkę. Jest to też ostatni wideoklip w jakim wystąpił.

Delilah

Jedna z najbardziej niedocenionych piosenek na albumie. Umierający człowiek zdobył się żeby zaśpiewać żartobliwą piosenkę o swoim kocie.

W środkowej części piosenki gitara Maya imituję miałczenie kota, a zespół (John, Roger i Freddie) mu wtóruje. Piękna piosenką, ale jak już mówiłem niedoceniona.

The Hitman

Coś ale Headlong dwa, ale tym razem już bardziej heavy metalowo:).

Bijou

W tej piosence, jest tylko sama gitara, aczkolwiek na chwile "wchodzi" Freddie żeby zaśpiewać parę linijek jakże pięknego tekstu... Kto posłucha nie pożałuje...

The Show Must Go On

O niej chyba dużo pisać nie muszę, bo wątpię by ktokolwiek choć raz jej nie słyszał. Warto dodać że piosenkę napisał duet May/Mercury. Znaczy się: pierwszą zwrotkę napisał Mercury, a drugą (ze względu na zły stan zdrowia Freddiego [nie mógł nawet wstać z łóżka]) May).

Ocena albumu: 10/10

Najlepszy album jaki kiedykolwiek słyszałem, a słyszałem wiele. Z czystym sumieniem mogę polecić go każdemu kto jest fanem naprawdę dobrej muzyki...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

The Dillinger Escape Plan

Ire Works

Mathcore

2007

Zanim sięgnąłem po najnowsze dziecko The Dillinger Escape Plan, nie znałem ich wcześniejszych dokonań. Czytając bardzo pochlebne recenzje o zakręconej muzyce na wysokim poziomie skusiłem się na to wydawnictwo, mimo że nie oczekiwałem zbyt wiele. Hardcore, czy raczej mathcore to nie są moje klimaty. Dlatego bardzo sceptycznie podchodziłem do tej płyty. Na szczęście myliłem się.

Ire Works już od pierwszych chwil atakuje nas bardzo agresywnym wokalem i niesamowicie szybkimi riffami. Pierwszy utwór, o bardzo wymownym tytule "Fix Your Face" to świetne rozpoczęcie płyty. Nieład, tak można określić tą płytę. Chaos, perfekcyjnie ułożona perkusja i niezwykle dziwne riffy dominują. Jednak już na trzecim utworze słychać lżejszą formę tej muzyki, świetny rockowy kawałek z lżejszym wokalem. "Sick On Sunday" to chyba najdziwniejszy utwór z całej płyty. Chore wręcz elektroniczne brzmienie, sprawia wrażenie jakby był zepsuty. Kolejnego kopniaka w twarz dostajemy wraz z "Nong Eye Gong", którym towarzyszą liczne zmiany tempa (jak na całej płycie, zresztą). Należy pochwalić niesamowitą prace perkusisty, takie dokonania pasują idealnie do Meshuggah. Miłym akcentem jest instrumental "When Acting as a Wave" z elektronicznymi wstawkami. I tym sposobem dochodzimy do "Milk Lizard". Utwór cudo. świetnie pasują tutaj trąbki w tle, oraz dziwne wokalizy trochę jakby rapowane, pojawia się też kawałek czystego śpiewu. Uroku dodają klawisz. Singiel ten posiada też nawet niezły teledysk. "Dead as History" znowu ma jakieś elektroniczno-psychodeliczne zapędy i łagodny wokal rodem z popowych hitów Vivy. Całość idealnie zwieńcza "Mouth of Ghosts" mocno przesiąknięty jazzem.

"Ire Works" jest jak puszka pandory, w pozytywnym znaczeniu. Chyba na żadnej innej płycie nie mieści się tyle motywów muzycznych, połamanych riffów, dziwnej elektroniki i ostrej jazdy, a ma ona tylko 38 minut! O ile na początku nie byłem przekonany co do wokalu, bo na co dzień z takim nie obcuje, to po kilku przesłuchaniach zaczyna się on podobać, a człowieka nachodzi myśl że do tej płyty inny by nie pasował. Teraz jestem pewien, że zapoznam się z resztą twórczości The Dillinger Escape Plan.

Ocena: 9/10

Recenzja, mojego autorstwa pochodzi ze strony, do której link jest w podpisie. Zapraszam po więcej :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

ZESPÓŁ: Avenged Sevenfold

TYTUŁ: Avenged Sevenfold

RODZAJ MUZYKI: Hard Rock/Metalcore

ROK WYDANIA: 2007

WYDAWCA: Warner Bros. Records

Długość albumu: 53:03 min

Kiedy jest się fanem jakiegoś zespołu,to z każdym kolejnym nabytym albumem chęć posiadania na półce następnego wzrasta. To trochę jak nałóg z którego nie da się wyleczyć. Team z Avenged Sevenfold długo zwlekał z wydaniem nowego albumu. Co naturalne - w fanach wzrosło uczucie ''głodu''. Wzrosło prawie tak samo jak ich oczekiwania... Nowy album ''Avenged Sevenfold'' to zlepek różnorakich kawałków widocznie odstających od siebie pod każdym względem. Jasnym jest,że chłopaki z AS ciąglę ''poszukują'' klimatów,które im odpowiadają i nie wracają do przeszłości. Tym nie mniej dostarczyli nam całkiem smakowity miks i odczuwalny powiew świeżości w postaci płytki z nowym albumem.

Critical Acclaim - Pierwsza piosenka na płytce zaczyna się bardzo spokojnie(organy kościelne ?). Zaraz potem bębniarz

i gitarzyści serwują mocne uderzenie. Klimatyczny szept i mocny głos Shadowa zaczynają pierwszą zwrotkę. Efekt jest

całkiem niezły. Mamy tu hard rock(momentami wkrada się scream) połączony z czymś nieco lżejszym. Po przesłuchaniu tego utworu zdziwiłem się tym jak szybko minęło mi te 5 minut... Niezła rozgrzewka,pomyślałem sobie.

Almost Easy - Gitara na początek. Potem jest coraz mocniej i szybciej. Jednak to wciąż hard rock(tym razem czysty).

Avenged Sevenfold lubi zaskakiwać... Zwrotka przynosi małe zwolnienie tępa,jednak nie na długo. Po chwili do akcji

wkracza perkusja. Leci solówka,całkiem niezła i rozbudowana. Następnie mamy duet perkusja-wokal(celowe zagranie przez które słuchacz się ''ożywia''). Całość kończy się zdecydowanie za szybko. A skoro tak twierdzę,to piosenka była więcej jak dobra.

Scream - Utwór zaczyna się głośnym krzykiem(patrz tytuł). Shadow z początku śpiewa znacznie wolniej niż zazwyczaj,przeciąga pojedyńcze literki. Po chwili piosenka uracza nas wpadającym w ucho refrenem. Wokalista bawi się głosem,buduje klimat. Zaraz po tym przychodzi czas na gitarowe solo,a to z kolei jest lepsze od tego Almost Easy.

Buduje napięcie tak,że aż chce się czekać na rozwój ''akcji'' :). W moim odczuciu najlepiej wypadła partia solowa i

refren.

Afterlife - Wspominałem już o tym,że AS lubi zaskakiwać? Utwór zaczyna się od skrzypiec a przechodzi do hard rocka z

rodzaju ''kick ass''. Afterlife to kolejna piosenka z dobrze zbudowanym refrenem. Partia grana przez perkusje(w trakcie zwrotki)jest może prosta ale za to z rodzaju tych,które się ''słucha''. Po jakimś czasie znowu mam powrót muzyki klasycznej i mocne uderzenie szybką,soczystą solówką. To była niezła piosenka.

Gunslinger - Piosenka zaczyna się partią graną na gitarce akustycznej(albo raczej elektro-akustycznej). Daje chwile na złapanie oddechu po cięższych brzmieniach... Żartowałem. Po chwili wchodzą gitary elektryczne,mocno dająca się we

znaki perkusja i ''ten'' wokal Shadowa. Chórek,solo gitarowe i ledwo dosłyszalny kobiecy głos to jednen z magiczniejszych momentów w całej piosence. Całość wypada całkiem przyzwoicie.

Unbound(The Wild Ride) - Wreszcie mamy jakiś utwór z ''klawiszem'' w tle ;). Shadow troszkę ''zmula'' w zwrotce,ale

nadrabia to przeciąganym refrenem. Ta piosenka to już kilmaty alternatywne. Powtórze się : Avenged Sevenfold lubi

zaskakiwać. Okolice minuty 2:47 to genialne przejście w świeże brzmienia i mocniejsze partie wokalu. Gitary w tle

bardzo dobrze budują klimat,podobnie jak chór. Następuje małe wyciszenie,delikatne uderzenia perkusji i... kobieca

wstawka(polecam). Unbound to piosenka,która nie daje się nudzić. Znowu nie jestem zawiedziony...

Brompton Cocktail - Delikatne uderzenia po bębnach i kolejne ''wejście smoka''. Zwrotka zaczyna się spokojnie,ale gitary podkreślają hardcorowy rodowód tej piosenki. Refren jest dość średni. Oczywiście wynagradza to małe ''przejście''w nową melodię i wolniejszy rytm(wszystko podbija ''szept''). Po chwili mamy małe,cholernie krótkie solo. Piosenka jest wporządku,ale nic ponad to.

Lost - W tym utworze przypadło mi do gustu wejście w zwrotkę(sam początek też wypadł na plus). Lost to piosenka,na

którą ''czekałem''. Jest szybko,rytmicznie,melodyjnie... czego chcieć więcej? No dobra,może głos Shadowa mógłby być

momentami ''mocniejszy'',przyznaję... Pod koniec mamy bardzo rozbudowaną partię solową i troszkę przyciszony chórek. Lost to w moim odczuciu wisienka na torcie :).

A Little Piece of Heaven - Choć to ''Lost'' przypadł mi do gustu najbardziej muszę przyznać,że ta piosenka jest niezwykła. Trudno ją opisać... Kojarzy się z musicalem,ale takim ''metalowym''. Genialnie wypadają chórki podbijające

tempo. Co ważne - w przypadku tej piosenki należy zapoznać się z teledyskiem. Jest nim bajka wykonana specjalnie dla AS. Z ręką na sercu - lepszego teledysku w życiu nie widziałem(śmieszny i ''straszny'' zarazem). W tej piosence znowu pojawia się wokal kobiety. A Little Piece of Heaven to najorginalniejsza piosenka na całym albumie. Z dumą stwierdzam : Avenged Sevenfold rządzi :)!

Dear God - Utwór,który zamyka cały,smakowity miks. Z tą piosenką wiąże się mała historyjka. Otóż kiedyś próbowałem przekonać kolegę o ''fajności'' AS-ów. Nasłuchał się o tym,że band jest ''orginalny'' i postawił mi takie ultimatum,że jak stworzą piosenke w klimatach country to zacznie ich słuchać. Dear God to właśnie takie ''country'' :). Sam byłem zdziwiony... Piosenka jest lekka,przyjemna i trzeba powiedzieć,że cholernie dobrze relaksuje. Sami przyznacie,że kapela hard rockowa(czasami eksperymentująca z metalem),która potrafi stworzyć coś w klimatach country musi być orginałem?

Pora na małe podsumowanie. Jeśli kupisz ten album to gwarantuję,że nie będziesz narzekać na ''muzyczną nudę''. Każdy utwór jest inny i prezentuje świeże podejście do cięższych klimatów. Sam album stanowi pewien przełom dla AS-ów. Teraz są jeszcze bardziej orginalni,ale sami gwarantują,że na tym nie poprzestaną.

Ocena : 9+/10

Edytowano przez Teto
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nazwa zespołu: Slipknot

Nazwa płyty: Psyhosocial(Promo)

Rodzaj metalu: Alternatywny

Rok wydania: 2008

Strona internetowa: www.slipkno1.com

Opis:

Po rozejsciu się zespołu nie wiedziałem czy płakać, czy się cieszyć. Z jednej strony, zespół, który zszedł ze sceny aby spędzić czasu z własną rodziną, zostawiają fanów może przygnębić, z drugiej zaś strony miałem gorącom nadzieję, że kapela znów wejdzie na scenę, zaś wokalista powie: "Pieprzyć was wszystkich; Walić świat; Podczas przerwy spotkałem waszą matkę.... a teraz zagramy wam nowy utwór". Po niedługim czasie na oficjalnej polskiej stronie przeczytałem niejaką plotkę, że zespół jedzie w trasę promującą nową płytę, następnie w hard rokerze przyczytałem wywiad z Coreyem (wokalisą zespołu). I tu znów wróciło szczęście, zespół wraca, znów da czadu na scenie. Promo Psyhosocial to tylko przed smak tego co przyjdzie podczas następnych tygoni/miesięcy/lat. Zespół zmienił maski, kostiumy i co najważniejsza zmienił stary styl grania, od którego chciało mi się rzygać. Zespół przełożył ładny akompaniujący śpiew Chrisa, na growl. Corey znów w refrenach ładnie podśpiewuje i growluje, łącząc to w "life mix", który jak zwykle daje do bani. Na płytce znajdziecie dwa utwory, z których jeden to mix studyjnej wersji.

Podsumowując: Polecam i nie polecam, z jednej strony żal po odsłuchaniu, że nie jest to cała płytka, z drugiej zaś utwór Psyhosocial jest wyjątkowo dobry i daje kopa z pół obrotu.

Moja Ocena: 8/10

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nazwa zespołu: Unleashed

Tytuł płyty: ?Hammer Battalion?

Utwory: The Greatest of All Lies, Long Before Winter?s Call, Your Children Will Burn, Hammer Battalion, This Day Belongs to Me, Marching off to War, Entering the Hall of the Slain, Black Horizon, Carved in Stone, Warriors of Midgard, Midsummer Solstice, Home of the Brave, I Want You Dead

Wykonawcy: Frederik-gitara prowadząca; Johnny Hedlund-gitara basowa, wokal; Tomas-gitara rytmiczna; Anders-instrumenty perkusyjne

Wydawca: SPV Records

Rok wydania: 2008

Data napisania recenzji: 8 sierpnia 2008

Subiektywna ocena (od 1 do 10): 9

Unleashed, zespół założony z inicjatywy Johnny?ego Hedlunda po odejściu z Nihilist jest powszechnie znany z faktu, że prawie 20 lat twardo trzyma się tego samego schematu obranego na początku działalności. Mieli różne perypetie, ale o dziwo ciągle grają w tym samym składzie, a teraz uraczyli nas dziewiątym krążkiem ?Hammer Battalion?.

Śmiem twierdzić, że zespół ten jest z wiekiem coraz lepszy. Najnowszy album śmiało może stanąć obok pierwszych dzieł wojowników. Kompozycje są tu niesamowicie chwytliwe, łatwo wpadające w ucho. Momentami rytmiczne i skoczne (Midsummer Solstice), czasami epickie (Black Horizon), no i oczywiście podżegające do powstania i walki (Marching off to War). Nie uświadczymy tu żadnej rewolucji, można co najwyżej mówić o spokojnej ewolucji muzyki Szwedów. Styl obrany na ?Midvinterblot? wskazywał na zdecydowanie świetną formę ekipy Johnny?ego, ale dopiero ?Hammer Battalion? ukazuje prawdziwe oblicze Unleashed-mrocznego, ciężkiego i takiego, które nie będzie spokojnie patrzyło na świat. Ich muzyka dojrzała- w odpowiednich momentach rozpieszczają nas świetnymi solówkami lub zwolnieniami, a to wszystko okraszone charakterystycznym growlem Hedlunda. Tematycznie utwory oscylują wokół walki z popieprzonymi instytucjami albo religią, powstania w Batalionie Młota czy oddawania honoru poległym wojownikom. Te same rzeczy wałkowane kawał czasu jednak nie nudzą, bo pomysłów na ciekawe teksty muzykom nie brakuje.

Co mogę powiedzieć, wbrew pozorom Unleashed się nie wyczerpuje-raczej wschodzi na nowo, silne i ze świetną perspektywą przyszłości.

Squeglee

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Children of bodom

Blooddrunk

Trash metal

2008

----------

Świetna płyta. Stary dobry COB. Łojenie gitarowe, syntezator, perkusja. Najlepsze utwory wg mnie:

Lobodomy

Blooddrynk

Ghos riders in the sky

Smile pretty for the devil

Jedna z najlepszych płyt 2008 (jak dla mnie 2 miejsce po Vader XXV).

Poleczm wszystkim, [beeep]ista... :P

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nazwa zespołu: Slipknot

Tytuł płyty: All Hope Is Gone

Rodzaj metalu: Alternatywny

Rok wydania: 2008

Od kiedy poznałem Slipknota, zakochałem się w tym zespole od razu. Nie moglem się od niego obejsc. W drodze do szkoły, w domu, w autobusie - Slipknot. A gdy usłyszałem o ich najnowszym CD-ku "All Hope Is Gone" cieszylem się jak 3-letnie dziecko które dostało wielka paczkę cuksów. Bo jak tu się nie cieszyć, gdy wasz ulubiony zespól wydaje swoją najlepszą płytę? Z początku sam nie wiedziałem czego się spodziewać. Potem jednak okazało się, ze nie było absolutnie ZADNYCH powodów od obaw. Ta płyta jest wg. mnie bez zarzutu. Psychosocial daje porządnego kopa w krocze, "tajtl trak" All Hope Is Gone daje popalić, a cała reszta jest fucking good! Złośliwi mogliby się przyczepic Snuff, które jest takie... "lowe-story-owe", jednak IMO to daje taki fajny kontrast. Mordować jest łatwo, lecz sztuko jest przestać.

Podsumowujac, jest to zajefajna płyta zajefajnego zespołu. Tylko czekac na następny album. Polecam każdemu, bez względu czy lubi Heavy, Death lub Symphonic.

Moja ocena: 9/10

1. ".execute." ? 1:49

2. "Gematria (The Killing Name)" ? 6:02

3. "Sulfur" ? 4:38

4. "Psychosocial" ? 4:42

5. "Dead Memories" ? 4:29

6. "Vendetta" ? 5:16

7. "Butcher's Hook" ? 4:15

8. "Gehenna" ? 6:53

9. "This Cold Black" ? 4:40

10. "Wherein Lies Continue" ? 5:37

11. "Snuff" ? 4:36

12. "All Hope Is Gone" ? 4:45

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Metallica

Death Magnetic

12 IX 2008

___

Metallica wraca!!

I to w jakim stylu! Mianowicie pojawiła sie ich nowa płyta. Powiem szczerze: byłem pełen obaw. Po wydaniu przeciętnego St. Anger skazałem zespół na straty. Wciąż w duszy mi grał (i nadal gra) Nothing Else Matters, a takie utwory jak Master of Puppets, One, czy Fade to Black na stałe znalazły miejsce na moim eMPe3. Jednak Death Magnetic - bo tak zwie się krążek - okazał się (według mnie) wielkim sukcesem. Zmiana producenta na Ricka Rubina okazała się strzałem w dziesiątkę. Po odsłuchaniu dwóch utworów nie miałem już wątpliwości - Wróciła stara, dobra Metallica!!

Kolejnym powodem do obaw był wokal Jamesa. Z biegiem lat szwankuje on coraz bardziej, co było widać np. w Chorzowie. Jednak nie ma nic niemożliwego dla Boga metalu - leader zespołu brzmi tu lepiej niż za najlepszych lat! Wielki szacun!

Nie obyło się bez niespodzianek. Na albumie pojawił się.... Unforgiven III. Do tego jest on w moim mniemaniu obok The End of the Line najlepszym utworem na płycie. Intro z użyciem klawiszy i skrzypiec... mmm... owacje na stojąco dla Hetfielda i spółki za to, że nie boją się ekspetymentów.

W Polsce krążek został wydany w serii "Zagraniczna płyta, polska cena" (koszt nieco ponad 30 zł), co czyni ją bardziej dostępną dla wszystkich fanów. Polecam!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No to i ja dorzuce swoje trzy grosze.

Wykonawca: Opeth

Tytuł płyty: Watershed

Rok wydania: 2008

Gatunek: Progresywny Death Metal (w bardzo dużym uproszczeniu)

Co by tu napisać o nowym dziele pana Akerfeldta i spółki. Wystarczy chyba wspomnieć, że ta płyta to Opeth jaki słyszeliśmy na "Blackwater Park". Co się rzuca w oczy, a raczej w uszy? Oczywiście wokal Michaela, jak zwykle znakomity, zarówno w wersji czystej jak i growlowej. Po za tym gitary, nowy gitarowiec Fredrik Akesson świetnie uzupełnia się z resztą zespołu. Zawsze zadziwało mnie jak to możliwe, że Szwedzi choć ich piosenki trwają niekiedy po 11 minut, ani na chwilę nie przynudzają. To właśnie jest fenomen tego zespołu. Mamy tu "Coil" z czystym wokalem Akerfeldta, którego wspomogła jakaś zapewne urocza dziewoja, zaraz potem przygniata nas deathowy walec pod postacią "Heil Apparent". I tak jest na zmianę aż do końca płyty. Naprawdę mam nadzieje, że choć niedoceniany Opeth stanie się równie kultowy jak Death, bo naprawdę na to zasługuje. Polecam każdemu któremu Death metal niekoniecznie podoba się pod postacią szalonych temp i różnych świńskich wokali. Jak narazie dla mnie płyta roku, chyba że Satyricon albo Slayer dadzą czadu.

Ocena 9+/10

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Motorhead

Motorizer

Rock n' roll (jak mawia Lemmy)

2008

SPV

http://www.imotorhead.com/

W Barze Wszystkich Barów, w którym na Stołach Wszystkich Stołów tańczą Dziwki Wszystkich Dziwek słucha się tylko jednej kapeli ? Kapeli Wszystkich Kapel.

Wiem, wiem, jesteś tutaj nowy, zmarłeś przedwczoraj, nie zgłosił się po ciebie żaden anioł i diabeł, poczułeś się odrzucony przez niebiosa i piekło, zrozumiałeś, jak podłe jest to uczucie, a potem, po bezsennej nocy spędzonej w cuchnącym szczynami zaułku, trafiłeś do nas ? do miejsca, w którym wieczność zabijają nader specyficzne osoby. Nie będę owijał w bawełnę. Z jakiegoś powodu nie załapałeś się przed narodzinami na casting do dramatu zbawienia i potępienia. Bóg nie przewidział dla ciebie żadnej roli. Diabeł również. Z perspektywy bosko-diabelskiej historiozofii jesteś anomalią. Proszę, nie patrz na mnie krowim wzrokiem. Zewrzyj paszczę. Wyprostuj plecy. I usiądź tutaj. Tak, dokładnie przy tym stoliku. Popatrz na rudą dziwkę tańcująca po blacie. Ale ręce trzymaj przy sobie. Jeszcze zdążysz poużywać.

Co to za zespół? To Motorhead, głupcze. Za mikrofonem, pląsając paluchami po strunach basu, stoi 62 letni facet. Perkusję maltretuje czterdziestopięciolatek. A z gitary ostatnie tchnienie wyciska jegomość, któremu do pięćdziesiątki zostały tylko trzy lata. Lemmy, Dee i Campbell. Wpadli na gościnny występ. Nie, oni żyją. Jak to możliwe? Wiem tylko, że Lemmy i spółka mogą koncertować w Barze Wszystkich Barów. Nie, raczej nie zdają sobie sprawy z tego, w jakim miejscu grają. Zadajesz strasznie dużo pytań. Na mój gust, za dużo. Spójrz, chyba się spodobałeś tej rudej lisicy. Po czym poznałem? Cóż, nie przed każdym kręci ona pupą z zapałem godnym lepszej sprawy. Bez obawy! Tutejsze dziwki nie są umarlakami. One nawet nie były ludźmi. To duszyce. Staną się tym, czy zechcesz, aby były. Pod warunkiem, że wiesz, jak to zrobić. Obecny szef Baru Wszystkich Barów wie. Poczekaj, zaraz wrócę.

Co to jest? Kurde, człowieku, umarłeś przedwczoraj, a już nie pamiętasz, jak wygląda drink? Posmakuj. Śmielej, nie bądź mięczakiem. I jak? Jasne, że mocny. Nie może być inny, skoro zwie się ?Motorizer?. Przyjrzyj się mu. Ma jedenaście warstw. Każdą nazwano inaczej. Dlaczego? Bo każda opowiada inną historię. No, łyknij sobie. Dobrze, duży łyk. Że co? Tak właśnie powinno być. Usłyszałeś muzykę, nic wielkiego. Hałaśliwa perkusja, chroboczący bas, przesterowana gitara, przepity głos? To ?Runaround Man?. Pewnie, że buja. Ma bujać. Byś się, wybacz za słowo, ożywił. W porządku, kiepski żart. Nie obrażaj się. Po śmierci nie warto. Kolejny łyk! Siup! Brawo. Teraz to już oni ?Teach You How To Sing The Blues?. Nóżki podrygują, łepetyna kiwa się miarowo. Gardziel rwie się do śpiewania. You better shake your moneymaker. Mówisz, że ten utwór brzmi jak twoje życie? Niech ci będzie. Łyknij sobie! Słyszysz trzepot orlich skrzydeł. Rześkie powietrze owiewa twój dziób? Pociski rozrywają twą pierś? Wszędzie terkot, wybuchy i ryk potężnych silników? To ?When The Eagle Screams?. Małe tam i z powrotem pomiędzy pewną śmiercią na bitewnym polu a egzystencjalną peregrynacją na tonący w chmurach szczyt pewnej góry. Brawo! Sążnisty łyk! Here comes the bass, thunder in the guts. Rock ?til you can?t stand. Now the guitar speaks, gonna drive your nuts. Nie lękaj się, synu, to tylko koncert. XXI-wieczna wariancja na temat ?Asów Pikowych?. Brud, czad, ciężar i moc. Wystarczy na bluesowe ?One Short Life?. Tak smakuje nostalgia, prawda? Kolejny łyk i zostajesz ?Buried Alive?. Czujesz się przygnieciony ścianą dźwięku? To tylko bas Lemmy?ego. I szalona reszta. Nie zwlekaj! Do dna zostało pięć łyków. Mówię ci, że ?English Rose? to zdzira nad zdziry. Uważaj na jej uda. Niech cię nie zwiodą chwytliwe refreny. Pilnuj portfela. Ta mała bestia zasysa szmal lepiej niż czarna dziura światło. Zmieniamy scenografię. Nie, to nie ?Bonnie i Clyde?. To ty i Ona ? dowolna ona - uciekający z łupem przed glinami. Nie chcesz znaleźć się ?Back On The Chain?. Więc krzyczysz do niej: Keep your foot on the gas baby now. Szybka jazda bez pasów bezpieczeństwa opustoszałą międzystanową. Wśród świszczących kul. Wypij sobie! O, tak dobrze. Teraz coś o ?Heroes?. Balladowo, refleksyjnie, majestatycznie. Mówisz, że to epicki rock n? roll? Jak najbardziej. Posłuchaj tej solówki! Majstersztyk! I siup! ?The Time Is Right?. Tematyka podobna. Znów walka. Masz rację ? brzmi to bardzo punkowo. I dobrze. Zespół nie zapomniał o swoich korzeniach. Został ci tylko jeden łyk. Pijesz czy poddajesz się? Zuch chłopak. Ech, ta twoja głupia mina. Tak, to są stery bombowca. Tak, to huk jego silników. Tak, dookoła samolotu wybuchają pociski przeciwlotnicze. All of the doomsday birds are flying. Skup się. Namierz cel. Zrzuć trochę bomb. Usłyszysz ?The Thousands Names Of God?. Zawsze będzie jakaś wojna. Zawsze będą ginąć jacyś ludzie. Widocznie tak ma być. Bo tak jest dobrze. A jest, bo Bóg nie robi nic, by było inaczej. Ta Jego bezczynność dobra jest. Musi być. Gdyż On ? czy to działając, czy to dopuszczając się zaniechania ? nie postępuje źle. No, ale będąc w Barze Wszystkich Barów nie musisz przejmować się Bogiem. Jesteśmy istotami spoza dramatu potępienia i zbawienia.

Dobra, dość ględzenia, spójrz na tę rudą. Ależ ma pośladki! Pięknie pachną, prawda? Weź ją na górę. I zabaw się. Dobrze wykorzystaj ten czas. Bo potem masz widzenie z szefem tego miejsca. A z nim bywa różnie. Nieprzewidywalny typ. Oczywiście, zawsze możesz zabrać ze sobą butelkę 'Motorizer'. Mamy też inne - 'Inferno', 'Kiss Of Death' oraz coś z klasyki: 'Overkill', 'Bomber', 'Ace Of Spades', 'Iron Fist' i 'Orgasmatron'. Ty wybierasz.

Ocena: 8/10

Recenzja pochodzi ze stron:

www.powermetal.pl

http://heavy66metal.blogspot.com/

Edytowano przez Bartek (BD)
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Slipknot

Vol 3 The Subliminal Verses

Nu-metal

Wydana: 29 VI 2004

Wydawca: ? Roadrunner

post-17097-1230325818_thumb.jpg

Opis: Fanem metalu jestem. Nu-metalu już mniej chociaż Ill Nino, Nile jak i recenzowany właśnie Slipknot nie są dla mnie obce, ale ich styl muzyki nie za bardzo mi podchodzi - cóż, kwestia gustu, który ewoluuje wraz z wiekiem/człowiekiem ;P Jakkolwiek również cenię sobie All Hope is Gone i spotkałem się z licznymi opiniami, że ta płyta jest lepsza od Vol 3, bo bardziej agresywna (cytując z Mistyk Arta "młodzieńczego w@$@$@#$" im zostało) w moim subiektywnym przekonaniu jest inaczej. Vol 3 ma swoje ostre i hardkorowe kawałki atakujące słuchacza szeroką paletą dźwięków wyrażających ogólny gniew itp. jak pierwszy z brzegu Scream albo Pulse of Maggots lub Danger - Keep Away. Płyta ma jednak spokojniejsze kawałki (Vermilion) jak i takie, które są mocne ale mają momenty spokoju za co ma wielki plus u mnie jak np. Before I Forget od 2:33 - niesamowicie miodny moment ;) Ogólnie płyta jest bardzo dobra i polecam ją każdemu fanowi Slipknota i ogólnie nu-metalu. Będzie absolutnie zmiażdżony :D

Ogółem - 9/10

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Artysta: Pain

Płyta: Cynic Paradise

Rok: 2008

Gatunek: (teoretycznie) Industrial Metal

Z twórczością Paina od dawna jestem na "ty". Kiedy pierwszy raz miałem styczność z tym zespołem (była to płyta Dancing With The Dead) byłem zachwycony. Wiele piosenek wpadło mi w ucho, całymi dniami Pain, Pain, Pain. Na dodatek się nie nudził. Potem nadszedł czas kolejnej płyty - Psamls Of Extinction. Był to całkiem niezły, zadawalający moje żądze kompakcik. Chciałbym móc to samo powiedzieć o najnowszym "tworze" tego zespołu...

Gdzieś w necie znalazłem ich nową płytę podpisaną gatunkowo jako "Pop, rock". Oczywiście w tamtym momencie roześmiałem się okrutnie, lecz gdy po jakimś czasie kompakcik trafił w moje ręce... Ciężko było mi nie przyznać racji gościowi, który tak określił gatunkowo tę płytę. Z płytki wycięto prawie wszystko co było metalowe. Zresztą... Nawet Clouds Of Extasy nie oszczędzili. Zrobili z tego jakiś pop-techno remix. Zdecydowanie mi się ta tendencja nie spodobała.

Coś dobrego o płycie? Cóż. W sumie porażki totalnej nie ma, a sytuacje ratuje moim zdaniem Have A Drink On Me, chociaż nie do końca jest utrzymany w konwencji starego Paina. Jakoś sama forma, jak i tekst mi przypasiły.

Słowem zakończenia: Problemem Paina nie jest totalna zmiana stylistyki, ale drobne detale, które z dobrego indu zrobiły moim zdaniem pop. Może to i ostre słowa krytyki, ale ja tak to widzę. Ocena jest jaka jest, bo jednak się zawiodłem na kompakcie.

Ocena: 5+/10

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wykonawca: The Prodigy

Tytuł płyty: Invaders Must Die

Rok wydania: 2009

Gatunek: old school ravu i noise

Invaders-Must-Die_The-Prodigy,images_pro

Płyta została przeze mnie dość mocno przeorana bodaj 3 dni ciągłego słuchania. Powrót do muzykalnych korzeni wyszło znakomicie, utwory są rytmiczne ale jednocześnie mocne jak to w zwyczaju ma the prodigy. Nowa płyta to nie kolejne remixy starych utworów, to całkiem nowe muzyczne przeżycie na jakie czekali wszyscy słuchacze od dobrych 5 lat. tyle chyba wystarczy. Jak dla mnie bomba!

5/5

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Gość
Odpowiedz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Utwórz nowe...