Skocz do zawartości

Olympus Actionus - temat główny, podejście trzecie


Rankin

Polecane posty

Shadow

Wśród błyskawic uderzających w scenę i najbliższe cienie kątem oka dostrzegasz małą (około 10 tysiący) grupkę żaboludów wyczołgującą się z kilku tuneli wykopanych tuż obok systemów nagłośnienia i rozpoczynających sabotaż. Jednocześnie część walczących mimo ogłuszającej muzyki zaczyna wyraźnie słabnąć - coś z nimi jest zdecydowanie nie tak. Na domiar złego powietrze przecina (co podczas tego szalonego koncertu jest naprawdę wyczynem) gardłowy wrzask wydobywający się ze wszystkich dwunastu paszcz nadchodzącej hydry. Wyjątkowo dużej hydry otoczonej przez ubranych w dziwaczne szaty żaboludy.

Holzen

Nie musiałeś długo czekać - już po chwili poczułeś na plecach dziwne mrowienie a szklana zasłona zaczęła po prostu z ciebie spływać. Gotowy na walkę z beholderem odwróciłeś się, lecz zamiast bestii ujrzałeś sporą grupkę żaboludów w spiczastych czapkach z pasją rzucających w ciebie niewielkimi, lecz całkiem skutecznymi kulami ognia. Gdy zaatakowałeś, odskoczyły na wszystkie strony i udało ci się dorwać tylko 10, którzy po zmiażdżeniu zniknęli z cichym "puf". Gdy rozglądałeś sie za resztą, usłyszałeś znany już ci trzask towarzyszący dezintegracji kawałka wieży i wylądowałeś pod gruzami.

Uciekający Saatowie dostawali się w kleszcze. Duża ilość żaboludów przedostała się podkopem na tyły i teraz paraliżowała co i kogo popadnie.

Heaven

Sytuacja na zewnątrz musiała być naprawdę nieciekawa. Zewsząd dobiegały krzyki i odgłosy walki, beholdery w najlepsze rozbijały oddziały wojowników nie przyzwyczajonych do takiej walki. Spora część została już dokumentnie sparaliżowana i odciągnięta gdzieś w stronę morza.

W pałac uderzył piorun robiąc w dachu sporą wyrwę przez którą teraz wpadały beholdery. Na domiar złego grupa uderzeniowa żaboludzi dostała się kanalizacją do pokoi służby i kwater gwardzistów.

Casulono

Podczas ewakuacji biegniecie przez walące się fortyfikacje czując za sobą oddechy miliardów zielonych stworzonek które najwyraźniej mają zamiar unicestwić wszystko, co nie jest małe i zielone. Gdy już docieracie do tuneli, widzicie że przy wejściu garstka ocalałych strażników toczy nierówny bój z kilkoma beholderami ryzykując życie by ocalić bezbronnych uchodźców. Tymczasem z tyłu dogania was pokaźny legion żaboludów wśród których najwyraźniej są też jacyś magowie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 1,7k
  • Created
  • Ostatnia odpowiedź

- Szefie, nie jest dobrze! Coś z tymi żaboludami... GUAAHH! - ryknął adiutant nim porwała go głowa hydry.

- Potęga metalu jest niezwyciężona! Co się z wami dzieje?! Chcecie by to wszystko przepadło?!

- Oczywiście, że #$%#$^ NIE! Te cholerne żaboludy mają jakąś truciznę!

- Truciznę? - Cień musiał chwilę pomyśleć. Jego żołdacy mieli niezłą moc, ale z czymś takim... po pewnym czasie każdego powali.

- GYYYRRROOOAAAA! - Ormageddon starał się przekrzyczeć hydrę co wychodziło nawet nieźle i dawało boosta do morali cieni.

- Już mam! - wrzasnął Shadow i zasadził potężnego riffa wysadzającego wyrwę między wymiarami. - Nadchodzi armia żabojadów!

Przez portal przechodziły tysiące spragnionych dobrego, żabiego mięsa Francuzów z bojową flagą... biały krzyż na białym tle jak mówi stary dowcip.

- BON APETIT! - wydarł się zadowolony Shadow przy okazji naprawiając wzmacniacze, które huknęły na pełną moc ponownie na chwilę odrzucając niezliczone fale wrogów. Wsparcie zjadało właśnie tysiące żab a dla Shadowa i jego ludzi została hydra. Co prawda nie miał trutki więc jego sługi mogą paść po drodze, ale nie takie poświęcenia się widywało. Pora działać, pomyślał Król Metalu gdy ujrzał jak grupa sabotażowa została dosłownie zjedzona. Ormageddon zrobił tam mega-uber atak & tunel szlag trafił.

- Cienie! Wiem, że stoimy przeciwko niezliczonemu przeciwnikowi, ale czeka nas wieczna chwała! Sława! Gorące źródła z japonkami!

- Ty... szefie! Nie wciskaj nam "jihadowskiego" kitu! - zapalił się jeden z nich ledwo unikający ataków beholdera.

- To nie żaden kit, a murowany hit! Nim ta burza się skończy cały świat dowie się, że nieliczne Cienie stawiły zdecydowany opór armii liczącej miliardy. Świat będzie wiedział, że walczymy do końca i nigdy się nie poddajemy! Pamiętajcie, zachować chociaż jeden palec aby odbezpieczyć zawleczkę granatu! - znów tchnął ducha bojowego w swoją armię, ale jak długo tak pociągną? Nie było to zbyt ważne... Lepiej, żeby ilość wyrżniętych żołnierzy była imponująca. - Zatruci cienie! Nie mamy odtrutki, ale możecie się jeszcze przysłużyć! Zbierzcie się w kulę energii! Już! Ormageddon, wiesz co robić!

- GRMAAGAGAGAGAGA! - zaniósł się basowym śmiechem niosącym strach w serca wrogów. Chwycił w mocarne łapska bestii uformowaną kulę energii jarzącą się bardziej od walących błyskawic. Infinite power level. - Teraz wykorzystamy to inaczej! Posmakujcie własnej broni! INFINITY BIG BANG STORM! - huknął Shadow.

Z niesamowitym, rozdzierającym rykiem bestii Ormageddon pchnął strumień energii do przodu kierując go prosto na największe zgrupowanie wrogów obok hydr. Jakoś trzeba było przetrzebić okolicę, żeby dostać się w okolicę tego wielkiego dziada. Potężna obszarówka nada się idealnie. Dziesiątki tysięcy, może miliony zniknęły w oślepiającej smudze światła zmiatającej wszystko na swojej drodze. Wybuch o sile bomby atomowej owiał okolice.

- Gdy opadnie dym, ja z Ormageddonem atakujemy! Wy brońcie sceny! Do ostatniego palca!

- HEEEEEEEEEEEEEEL #$%#$^$%^%$^$#%# YYEEEEEAAAAH!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Phi... Gruzy? Śmieszne...

- Aj...

Coś się zatrzęsło.

-... em...

Coś mocniej się potrząsło.

-... ROCK!

Wokół niego zajaśniała aura i wkrótce cała ziemia, gruzy i istoty wokół niego zostały zamienione w proszek... W przypadku istot po prostu całe kości i chrząstki zostały zmielone i umierały teraz w konwulsjach niczym ryby na lądzie, pozbawione ości. Strzałki latały, ale wylądowały na kamiennej ścianie, która zaczęła się topić. Problem? Skąd - zaraz pojawiła się następna, i następna, i następna...

Tak to ja sobie mogę stać, aż się zmęczę, ale ich nie ubywa... Co robić, co robić...?

Trzęsienie ziemi wzmogło się, płyty tektoniczne zaczęły na siebie nachodzić, lawa zaczęła wypływać, tworząc wielkie potoki i baseny, wchłaniając wszystko na swej drodze. Z szału boga, większość jego ziem rozgrzała skały do czerwoności tak, że się upłynniły. Wkrótce żabostwory stanowiły tylko jeden z wielu składników skał tych ziem... Oczywiście w formie płynnej i gazowej.

Reszta wskakiwała na niezalane jeszcze lawą wysepki i próbowała się przegrupować...

Tymczasem z gór na ziemiach Holzena zaczęły schodzić Yeti, wywołując przy okazji wielkie lawiny śnieżne, które w połączeniu z niesamowitą ulewą tworzyły wielkie potoki błota, zalewające żabostwory... Niestety, to było dla nich środowisko naturalne, więc dostały bonus do walk...

Problem polegał na tym, że Yeti atakują lodowym oddechem na wielkim obszarze, więc wszelkie żabostwory - zarówno te, które były w błocie, jak i te, które były w locie, zostały zamrożone...

Z beholderami było gorzej... Na nie, niestety, nie znaleziono jak dotąd skutecznej ochrony... Jakiś Baldur czy Balduran miał podobno tarcze, która odbijała całkowicie ich promienie, ale kto wiedział, gdzie ją znaleźć?

Te siekły resztę stałych umocnień na ziemiach PWB. Wiele skupiło się też na Iglicy Holzena, poświęcając jej trochę więcej czasu. Ta również odbijała trochę z energii obserwatorów, ale cóż z tego, skoro zaczęła się powoli sypać?

Żabostwory zaczęły biec tylnymi odcinkami korytarzy w całym kompleksie.

- Ratować kogo się da! Odciąć jeeee...

Sparaliżowany dostał się pod potok nadciągających istot... Słychać było odgłos przeżuwanego mięsa.

- Trudno, skorzystamy z zabezpieczeń ostatecznych...

- Ależ szefie, co z pozostałymi?!

- Wykonać! Nie mamy wyjścia!

Kilka dźwigni zostało przesuniętych... Nagle całe korytarze pokryły się kilkoma warstwami różnorakich materiałów - najpierw lonsdaleit, potem rudy żelaza, odmiany węgla, pomiędzy nimi trochę radioaktywnych minerałów, a później trochę nanorurek, dla wygody. Przedostatnią warstwą było magnetyczne pole, utworzone przy pomocy wielkich magnesów, które powstrzymywało nawet pozornie niepodatne materiały przed zbliżeniem się na więcej niż 3-4 metry. Ostatnia warstwa to standardowa stal - dla wygody użytkowania.

- Na ile nam starczy tlenu?

- Nie więcej niż dwa lata, sir!

- Miejmy nadzieję, że o nas nie zapomną...

_______________________

10? To kpina... Zeżarłem chyba z 20 tysięcy :P

Tak, całość kompleksu labiryntów jest zaryglowana wielowarstwową ochroną i nie, promienie obserwatorów nie rozłupią tego wcześniej niż za kilka godzin nieustannego wiercenia w jeden punkt, aczkolwiek, jeżeli się wymyśli coś naprawdę kreatywnego...

No i przypominam, że Holzen pokryty jest warstwą izolacyjną... a lawa leje się strumieniami, potokami, wulkanami i czym tam jeszcze chcecie... Trochę jak młoda Ziemia albo Mustafar.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wybuchass

W drodze na północ widziałeś niezliczone rzesze żaboludów niestrudzenie sunących ku stolicy. Zacząłeś rozróżniać nawet różne ich rodzaje: żaboludy paladyni, żaboludy wojownicy, żaboludy magowie, żaboludy kapłani... Wśród zielonej armii wyróżniały się masywne sylwetki beholderów uderzających promieniami dezintegracji we wszystko, co uznały za zagrożenie. Gdy wreszcie znalazłeś się bezpośrednio za frontem, zauważyłeś dziwny pochód: wiele żaboludów trzymając sparaliżowanych wyznawców niczym mrówki okruchy ciasta niosły na plecach w stronę północy. Podczas gdy zastanawiałeś się nad przeznaczeniem konwoju, nagle dostrzegłeś coś o wiele bardziej zajmującego. W kierunku stolicy pędziło ogromne tsunami. Wydawało się, że czubkiem dotyka samych chmur, zaś tuż przed nim biegnie gromada hydr.

W oddali usłyszałeś pierwsze wystrzały artylerii.

Shadow

Żaboludy latały, aż miło. Widok zdecydowanie pokrzepił cienie, które z jeszcze większym zapałem zabrały się do zwalczania szkodników. Wojowniczy francuski naród też spisywał się nadzwyczaj świetnie.

Tymczasem hydra, korzystając z zamieszania przybliżyła się niebezpiecznie do sceny, z jej grzbietu żaboludy w szatach odpaliły zgrabną kanonadę kul ognia. Na domiar złego, na horyzoncie coś sie pojawiło... Coś jakby morze wstało i zamierzało wpaść na imprezkę...

Holzen

Żaboludy były w odwrocie! Niesamowite, ale tylko beholdery zdołały uniknąć piekła jakie nagle rozpętało się dookoła i które pozwoliło dużej części Saatów skryć się w ufortyfikowanym schronie. Jednak radość nie trwała długo. W ciszy jaka nagle zaległa, przerywanej tylko dezintegracją kolejnych budynków i grzmotami burzy dał się słyszeć całkiem głośny plusk wody. Nie był to jednak plusk deszczu, ale czegoś jakby... no jakby fali. Po chwili wszystko było już jasne. Do boga stojącego pośród ruin stolicy właśnie zbliżała się kilometrowej wysokości fala...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Król Mroku zwrócił głowę na nadciągającą falę i prychnął. Nie czuł żadnego respektu przed nadchodzącym zniszczeniem...

- SHADOWS! TONIGHT WE DINE IN HELL! - kawałek jednej z najlepszej mów zagrzał jeszcze bardziej do boju armię Cienia. Musieli jeszcze wytrzymać... - Skoro góra przyszła do Mahometa to szykuj się na rychłą śmierć #$%$^#$%$!!! - wydarł się prowokując przeciwnika. Oczywiście, cholerne żabojady z jakimiś armatami zaraz wzięły go na cel, ale Ormageddon - co nikt się nie spodziewał przy takich rozmiarach - całkiem sprawnie unikał pocisków, kilka z nich nawet odbijając.

Król Metalu wściekł się.

Naprawdę krew zagotowała mu się w żyłach, że taki beznadziejny wróg nęka go tylko liczebnością oraz lipną trucizną. Co gorsza, nadciąga jakaś fala tsunami a szczerze to znajdowali się w głębokiej... depresji. Krwiście-mroczne oczy zaczęły wirować w szaleńczym tempie, przepływ mocy zaczął pruć szybciej niż TGV a Shadow czuł, że nadchodzi ten moment gdzie poziom epickości wymyka się wszelkim znanym limitom.

- NOTHING CAN STOP ME! FOR SAKE OF FELLOW COUNTRYMEN! - zagrzał się jeszcze bojowo. - Przypatrz się dobrze hydro, bo będzie to ostatnia rzecz jaką ujrzysz! Atak zapożyczony od pewnego człowieka, którego poświęcenia zawsze zostanie w pamięci przyjaciół! Nasza walka rozsławi imię cieni jeszcze dalej i po wsze czasy! Ormageddon!

- GYAAAAARRRRR! - bestia zaczęła transformować się w powietrzu tak szybko, że nawet najszybsi gracze StarCrafta nie mogli dojrzeć procesu zmiany.

Teraz przed hydrą stał mecha-Ormageddon z wiertłami zamiast rąk oraz mordą bestii na poziomie torsu. W tle przgrywał pewien theme.

- SHADOW KING GIGA DRILL BREAKER!* - mech złączył łapska, które stworzyło jedno niesamowicie gigantyczne - brakuje słów aby opisać jego wielkość - wiertło, które z mocą metalu przebije się przez wszystko! Z niesamowitym rykiem ekstazy Król Metalu pilotując teraz Ormageddona wbił się w hydrę niczym nóż w masło topiąc otoczenie w jednej kuli światła roznoszącej na strzępy okoliczne hordy żaboludów oraz masakrując hydrę. Jakimś sposobem jednak wroga nie ubywało a Ormageddon wraz z Cieniem, już w oryginalnej formie, choć lekko zmęczenie wrócili na scenę.

- Szefie, nie jest dobrze... Ta fala jest coraz bliżej!

- Wiem... wiem... co tu zrobić? - Cień podrapał się po głowie obserwując nadchodzącą scenę rodem z filmu "2012". Fala tsunami wygląda niesamowicie.

- GURAH?! - ryknął pytająco Ormageddon.

- Już coś robię #%#$%! BEHOLD MY POWER! - Król Metalu wiedział, że musi użyć większości, jeśli nie całej swojej metalowej mocy na tą chwilę, żeby zatrzymać nieokiełznaną siłę natury. Ręce od nagromadzonej energii same drżały a Shadow powoli, majestatycznie ustawił się na krawędzi sceny leniwym wzrokiem lustrując horyzont... teraz w większości zasłonięty przez nadchodzące tsunami. Już jarzył się jak cholerna jarzeniówka, na maksimum mocy gotowa zaraz się wypalić albo wywalić korki. To miał być jeden z najpotężniejszych ataków jakie kiedykolwiek wyszły z jego rąk. - WIDE UNIVERSAL WORLD ETHER POWERFUL COMET PULSAR!

Przed sceną wystrzeliła nagle, z prędkością światła, kula mocy mogąca nawet niszczyć bądź tworzyć całe wszechświaty. Niczym niepowstrzymana kometa zderzyła się w ogłuszającym, niszczącym samą obecnością huku niosącym falę uderzeniową. Miało się wrażenie, że po eksplozji wszechświat się wyłączył i ktoś musiał wstawić ponownie bezpiecznik. Cała okolica, o ile w tych warunkach było to bardziej możliwe, pociemniała na chwilę do granic możliwości, żeby ujawnić pulsujący, gorejący punkt na horyzoncie.

- Cóż Cienie... - odparł cicho Król Metalu czując jedynie resztki tej cudownej, nagromadzonej mocy. - Zrobiłem co mogłem...

- Do ostatniego tchu, szefie!

- Ave! Macie rację #$%$%^! Do ostatniego!

*TTGL MEGA SPOILER ALERT ^^ Żeby nie było, że nie ostrzegałem...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Yeah! Who's the god?!

Coś nagle pociemniało... Holzen rozejrzał się... Kilometrowa fala...

- Prepare to be vaporized!

Ruchem ręki wyjął z kieszeni małą maszynkę... Która zaczęła rosnąć... i rosnąć... i rosnąć... Aż wyrosła na tyle, by swoimi nogami objąć powierzchnię dwudziestu pięciu hektarów... Oczywiście miała też konkretnego rozmiaru broń...

- No to, proszę Pana Marsjanina, celuj w tamtą falę.

Snop gorąca zaczął działać nieprzerwanie, celując w nadciągającą taflę wody. O ile egzemplarze trójnogów standardowej wielkości mogły w kilka sztuk doprowadzić do wyparowania rzeki słusznej wielkości, to taki egzemplarz mógł w ciągu kilku chwil doprowadzić do wyparowania całej zatoki...

Mógł, nieprawdaż?

Tyle założenia... Najwyraźniej teoria pozostaje zbieżna z praktyką jedynie w teorii, bo fala, jak rosła, tak rosła... I niewątpliwie wody przybywało...

- O kuuu...

Fala już miała spaść, gdy czas jakoby zwolnił, a kula wystrzelona przez Króla Mroku miała się spotkać z jeszcze większą falą.

-... rkaaa...

Wtem Holzen ujrzał jakąś istotę na wózku, która masakrowała z nieukrywaną i niewątpliwą przyjemnością coraz większe rzesze żabostworów, a nawet zmasakrowała doszczętnie jednego beholdera i kończąc właśnie drugiego.

- Tej! Jak się zowiesz?

- Nereida...

- Nie chcę być niegrzeczny ani Ci przerywać...

Przynajmniej dopóki nie masakrujesz niewinnych...

... ale bacz, będzie ostro! I mam nadzieję, że twoje imię prawdę o tobie rzecze... No i...*

Spojrzał na krążące wokół beholdery.

- Pokaż, na co Cię stać!

Dodał szeptem:

- ... ale nie jeden raz...

I z uśmiechem, podczas gdy operator trójnoga odmawiał jakieś marsjańskie odpowiedniki paciorków czy zawołań rasowych, czekał na upadek siły natury, która, mimo tego, że została uszczuplona przez znamienitą broń, nadal stanowiła prawdziwą siłę.

Muszę coś zrobić z tymi napadami lenistwa, bo jeszcze ktoś zginie przeze mnie...

___________________________________

* Mitologia grecka się kłania ;-)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-Niech to szlag...

Heaven zeskoczyła z tronu na podłogę i zaraz została otoczona przez 6 beholderów. Szybko chwyciła Płomień Niebios.

-Nami, przygotuj naszą tajną broń i lepsze uzbrojenie!

-Robi się!

A Heaven się zapadła pod ziemię... tak się przynajmniej wydawało, bo gdy beholdery szukały jej, to ona już była w świątyni, widzialna i słyszalna tylko dla kapłanek.

-Pani, mamy problem! Rannych przybywa, a te żaboludy i beholdery uniemożliwiają odprawienie ochronnych rytuałów! A medycy już sobie nie radzą z leczeniem!

-Bez obaw, mam na to sposób!

-Jaki?

Po kilkudziesięciu minutach...

Ziemie Nekomimi zostały otoczone niewidzialną, nierozerwalną powłoką. Każdy żabolud i beholder, który na nią wpadł, ginął od razu. Wszyscy ranni Nekomimi zostali uleczeni przez niekończący się eliksir żywotności i właśnie dostali od Nami święte zbroje i święte miecze, które zapewniały im prawie 100%-ową ochronę. I w ten sposób wszyscy Nekomimi(oprócz kapłanek i medyków)stanęli do walki. Żaboludy ginęły piekielnie szybko, beholdery tylko o trochę wolniej. A Heaven z szybkością światła na minutę wybijała około 2 milionów żaboludów i milion beholderów za pomocą swoich Shurikenów Mocy, Demon Blade i Angel Blade i za pomocą dzikich kotów.

Nereida tymczasem miała już na koncie 10 milionów żaboludów i 10 tysięcy beholderów. Na jej twarzy malowała się wielka przyjemność, tym bardziej, że nie miała żadnego limitu zabijania. Tymczasem niedaleko jeden Nekomimi pomagający Saatom znalazł granat i rzucił go. Na widok wybuchu, który zabił kilkadziesiąt żaboludów, Nereida powiedziała:

-Ale urwał!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

<w poprzednim odcinku>

...słychać było tylko "pufff" i "jeszcze tu wrócę".

Parę godzin później jednak Niebo zostało zdobyte przez Mrokasa. Potwierdziło się, że czasem trzeba się na chwilę wycofać, by potem zdobyć jeszcze więcej. Władca Dziewięciu Piekieł stał w sali tronowej Celestiusa. Wyszedł na majestatyczny, nieco podniszczony balkon i spojrzał na pobojowisko. Niebo nie wyglądało zbyt dobrze. Gestem ręki drow kazał zebrać pozostałe przy życiu diabły, by zaczęły odbudowywać cztery piekielne części Nieba. Tamte mnie nie interesują. Zresztą zbyt wielu wojowników straciłem i nawet mojej zdobyczy nie zdążą szybko rozbudować... Mrokas spojrzał jeszcze raz na pobojowisko, potem na cały wszechświat, a potem ponownie na pobojowisko. Zapłakał.

- Lordzie, dlaczego płaczesz? - odezwał się stojący przy nim Hrabia Manteufel.

- Bo nie ma już żadnych ziem do zdobycia...

- Jak to?

- No... Piekło mamy, Niebo mamy, z Otchłanią mamy sojusz... Nie ma już nic do zdobycia...

- Bzdura! To znaczy... Jeżeli mogę zauważyć, to na Planecie Wojen Bogów jest też całkiem dużo ziem do zajęcia.

- Hmm... Rzeczywiście, ale to nie są jakieś kluczowe pozycje...

- Pojedyncze prowincje może nie, ale cała PWB to już miejsce jak najbardziej kluczowe, przyznaj lordzie.

- Przyznaję. Zaprzęgnij konie. Za chwilę lecimy na PWB.

Kareta Hrabiego Manteufela została przygotowana i zaprzężona w cztery czarne konie, a po chwili wyruszyła, lecąc po niebie w kierunku Planety Wojen.

<teraźniejszość>

Błysk. Grom.

Ulewa.

Leje jak z cebra. Ba! To wygląda tak, jakby całe nieskończone niebo zamieniło się w wodę i spadało na ziemię. Hrabia Manteufel złapał ster jedną ręką, drugą zaś sięgnął do radia.

- Lordzie, mamy problem!

- Czego się drzesz do radia, jak siedzę obok ciebie?

- Wybacz.

- Mów co się dzieje.

- Tak jakby... Warunki nie są zbyt najlepsze. Musimy awaryjnie lądować. Potem możemy podróżować po lądzie, o ile się da.

- Dobra, na czym polega awaryjne lądowanie?

- Bierze lord spadochron i skacze, omijając po drodze na dół pioruny i drzewa.

- Myślałem, że to będzie nieco bardziej wyrafinow...

Błysk. Grom. Karoca została trafiona i z prędkością światła walnęła w ziemię.

- Cholera! Patrz co narobiłeś imbecylu!

- Dobra, nie jest źle. Nie takie rzeczy Henio wyklepywał...

- Nie o karocy mówię przecież, do diabła!

- Dobra, dobra...

Wylądowali w jakiejś dżungli - najwyraźniej ziemi nie zajętej przez żadnego z bogów. Muszę tu wysłać jakiegoś konkwistadora czy coś... Obaj zaczęli się przedzierać przez gęste zarośla. Nagle czujne, dwuźrenicowe oko Mrokasa ujrzało 'coś', dziwny, ciemny, nie za wysoki kształt przebiegający między drzewami. Zignorował to. Przedzierali się dalej. Władca Piekieł rozsunął rękami zasłaniające mu drogę liście i zauważył tego samego stworka.

- Fajny! Weźmiemy go ze sobą, lordzie?

- Dlaczego nie? Można mu jakąś pracę wymyślić. O, patrz. Coś robi.

Stworek zaczął dziwnie podskakiwać i machać rękami. Wydał też z siebie parę dźwięków.

- Ej... Czy on...

- Wzywa posiłki! W NOGI!!!

Instynktownie zaczęli uciekać, zgrabnie omijając różne przeszkody, od których dżungla się roiła. W ślad za nimi ruszyło na oko kilka tysięcy takich samych małych stworków, które w biegu zaczęły czymś rzucać czy strzelać. Adrenalina robiła swoje: Mrokas i Manteufel biegli jeszcze szybciej, przecinając "sznury" deszczu i omijając malutkie strzałki. Nagle biegnąc zauważyli coś dziwnego...

...i runęli w dół.

Spojrzeli w górę. Skakały tam te dziwne stworki, rzuciły też parę strzałek i, najwyraźniej rozgniewane z udanej ucieczki ich śniadania, odeszły.

- Uff...

- Ty cicho bądź, bo cię spalić żywcem każę! Co za dureń nie sprawdza pogody przed wyruszeniem w podróż lotniczą?!

- Eee... No tak jakby gdy dostaliśmy się do atmosfery tej planety pogoda zmieniła się błyskawicznie. Nie mogłem tego przewidzieć. Teraz jednak powinniśmy się rozejrzeć.

Rozejrzeli się. Byli w jakimś gigantycznym kraterze, powstałym najwyraźniej przez przemieszczenie w inne miejsce ziem Otchłańców. Poczęli więc wędrować w kierunku stoku. Pustka... Tu nic nie ma! I rzeczywiście nie było. Wrażenie "nicości" i pustki było tak potężne, że obu wydawało się, że nie ma drugiego z nich, że nie ma ziemi, po której stąpają, a nawet, że nie ma ich samych. W końcu jednak doszli do stromego stoku i zaczęli się po nim wspinać. Gdy już wystawili głowy za ostatnią półkę skalną ujrzeli tam tysiące małych stworków.

- UMBA! UMBA! UMBA! UMBA! UMBA! UMBA! UMBA! UMBA! UMBA! UMBA! UMBA! UMBA! UMBA! UMBA! UMBA! UMBA! UMBA! UMBA! - krzyczało wciąż kilka tysięcy niewielkich gardeł, należących do żabopodobnych stworków biegających wokół wielkiego pala wbitego w ziemię. Pala, do którego przywiązany był Mrokas i Hrabia Manteufel.

- Wiesz - szepnął do ucha towarzyszowi. - Wiesz, że już chyba wolałem, jak nas wrzucili do kotła i gotowali razem z warzywami?

- Tak, tym bardziej, że nie wiadomo co teraz z nami zrobią.

- Cicho, bo wykraczesz.

I wykrakał. Jakieś pół metra od pala wzniósł się wysoki na pół metra pierścień ognia. Metrowe mniej więcej stworki wciąż skakały wokół dwóch nieszczęśników.

- UMBA! UMBA!

- Jak z tego wyjdziemy, to wymienię ci tą tapicerkę w karocy, na którą kiedyś po imprezie zwymiotowałem. Jak chcesz, to kupię ci też nowe felgi.

- Aleś ty łaskawy, lordzie.

Początkowo ogień nie przeszkadzał Władcy Piekła i Hrabiemu, wszak byli do niego przystosowani. Po kilku godzinach jednak płomienny pierścień dawał im mocno w kość.

- UMBA! UMBA!

Kilka żabopodobnych stworków przeskoczyło nad płomieniami i zaczęło wbijać widelce i noże w skóry piekielników. Już wydawało im się, że zostaną zjedzeni, jednak stworki odeszły. Uff...

Po chwili jednak obaj zostali polani jakimś sosem i posypani jakimiś przyprawami.

- UMBA! UMBA!

- Zaraz nas zjedzą! Krzycz!

Zaczęli krzyczeć i drzeć się na całe gardło wołając o pomoc, jednak tylko ktoś przechodzący obok mógłby te wołania wyłowić spośród okrzyków "UMBA! UMBA!".

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tymczasem na ziemiach Holzena...

- FALA LECI!

- Słyszymy... - odpowiedziały niedobitki.

Pstryk palcami i na tafli jeszcze spokojnej wody pojawiła się wielka deska surfingowa.

- Zawsze chciałem to zrobić.

I zaczął machać z wielką prędkością rękami.

Wystarczyło to, by zaczęły pojawiać się fale, na dotąd oczekującej w ciszy na zderzenie potężnej i nieuchronnej fali tafli wody.

Trójnóg zaczął się powoli chwiać, ale ostatecznie złapał równowagę... Na chwilę... Potem falowanie przybrało na sile i trójnóg zaczął chwiać się coraz mocniej i mocniej, aż przechylił się i zaczął spadać ze świstem przecinając powietrze.

Marsjanin podjął jeszcze ostatnią próbę ocalenia maszyny przed zalaniem i wystrzelił wiązką ze snopa gorąca. Wystarczyło to, by ziemia się usunęła a trójnóg złapał równowagę... Niestety, teraz przechylił się w drugą stronę i poleciał prosto na przelatującego obok beholdera. To musiał być jakiś szef, gdyż był cały brązowy, pomarszczony... a teraz już martwy - w formie białego pyłu.

A trójnóg leciał i leciał, majtając we wszystkie strony snopem gorąca, zamieniając co bliższych oponentów w biały pył, aż w końcu skupił całą wiązkę na jednym punkcie, który zdawał się do tego idealny - lekko dżunglowo zadrzewione pole. Zaczął nim miotać...

Na nieszczęście akurat właśnie tam była wioska żabostworów.

Gdy Mrokas i jego Hrabia wydzierali się w niebogłosy, po całej wiosce przeszedł snop. Chaty zamieniły się w dymiące zgliszcza, a z autochtonów została biała papka...

Snopem oberwali również związani do pala... Sznury i pal zniknęły, zostawiając sporej wielkości krater... Markos i Hrabia byli wolni, ale oberwanie snopem było dla tych boskich istot jak lodowaty prysznic po całodziennej saunie.

Tymczasem trójnóg odzyskał równowagę i pochylił się w oczekiwaniu na falę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Shadow

Siła wybuchu załamała falę i utworzyła w niej sporą wyrwę. Nie udało się jednak jej całkowicie powstrzymać i już po chwili woda runęła uderzając w te z żaboludów które jakimś cudem przeżyły w okolicach wybuchu, miażdżąc je ostatecznie. Teraz zamiast fali pędziła ku tobie rwąca rzeka ciągnąca ze sobą oszołomione przedwczesnym upadkiem tsunami żaboludy. Spieniona woda odebrała też apetyt żabojadom - teraz jeden przez drugiego pchali się do teleportu tratując wszystko na swojej drodze i wrzeszcząc jedyne znane im słowo w żaboludzim: reeghek! Czyli "poddajemy się".

Podsumowując, dobra wiadomość jest taka, że chwilowo kompletnie rozbiłeś oddziały atakujących. Zła to to, że teraz te rozbite oddziały są porwane przez rwącą rzekę płynącą wprost na ciebie.

Chyba czas się stąd zmywać, jeśli nie w przenośni, to dosłownie.

Holzen

Maszynka wyrabiała 110% normy, jednak udało jej się zmniejszyć rozmiar fali z Naprawdę Epickiej do Katastrofalnej. Gdy fala była już tuż przed tobą, usłyszałeś jeszcze gdzieś w oddali potężny huk, który zagłuszył szum spienionego tsunami, które... no cóż... Właśnie na ciebie spadło. Zanim całkiem straciłeś orientację wśród szarpiących na wszystkie strony prądów morskich zdążyłeś jeszcze zauważyć jak marsjańska maszynka pod wpływem uderzenia zmienia się w drobny mak. A potem coś jakby wielka macka chwyta jej resztki i zaciąga gdzieś poza twoje pole widzenia. Niemal całe twoje ziemie znalazły się pod wodą...

Heaven

Zanim ktokolwiek zdążył się zorientować, nierozerwalna powłoka pękła, a na obrońców runęły kolejne wrogie legiony, znów odpychając ich coraz bardziej w głąb kraju. Na domiar złego, nagle, na horyzoncie pojawiła się olbrzymia fala sunąca w kierunku stolicy. Sytuacja wymyka się spod kontroli, słychać jakieś wrzaski przerażenia, ktoś krzyczy że zbroje przestają poprawnie działać.

Tymczasem żaboludy które cię otaczały zaczynają się wycofywać. Już chcesz rzucić się wyjaśnić tajemniczy sabotaż, gdy nagle przed tobą staje zakapturzona postać śmiejąc się nieprzyjemnie.

- Otaczasz się osłoną? Przede mną? Śmieszna jesteś z tymi swoimi staraniami. Ty i twoi "przyjaciele" nie macie z nami najmniejszych szans, pogódź się z tym! Jeśli się poddacie, chociaż część waszych wyznawców przeżyje zamiast zginąć bezsensownie w tej nierównej walce. a my potrzebujemy tylko części z nich...

Mrokas

Zostałeś uwolniony, choć najwyraźniej uwolnienie było tylko skutkiem ubocznym smażenia cię. Zanim zdążyłeś jakoś się ogarnąć i dojść do siebie po nieoczekiwanej i nieskoordynowanej pomocy, zauważyłeś kolejnych żaboludzi, lecz tym razem zamiast od razu się na was rzucić, przyjęły pozycje obronne. Poczułeś, że coś czai się w mroku.

- Witamy. Nie spodziewaliśmy się tu ciebie...

Usłyszałeś całkiem elegancki głos.

- Co ktoś taki jak ty robi w tej dziurze? Władca Piekieł, Uzurpator Nieba... Przecież tu mieszkają sami podrzędni bogowie, powinieneś obracać się w lepszym towarzystwie... Jedyni którzy coś tu znaczą to Lunarion i Abyssal, protegowani byłego Pana Niebios... A im chyba udało się wymknąć przed naszym atakiem, więc co tu robisz?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mrokas stał pewny siebie i gotowy na wszystko, w przeciwieństwie do Hrabiego Manteufela. Jednym okiem obserwował otoczenie, a drugim - tym o dwu źrenicach - szukał postaci, których głos słyszał.

- Co ja tu robię? Przyjechałem na wakacje, ot co. Te oblężenia zawsze są męczące. Zwłaszcza, jeśli oblężonym obiektem jest Niebo. Wiecie, jaka to jest forteca? Kurde, niesamowite! Aż mi żal to było niszczyć, bo teraz muszę to wszystko odbudowywać. Nie myśleliście chyba, że miałem zamiar rozwalić Niebo i wędrować dalej, co? Nie, nie, nie. Niebo chciałem zająć, ale średnio to wyszło, toteż teraz mam trochę roboty, ale postanowiłem najpierw odpocząć. Dlatego przyjechałem tu na urlop. Myślałem, że poopalam się na plaży i pospaceruję po dżungli, ale te małe kurduple trochę zmniejszają komfort mojego wypoczynku. Chyba będę musiał złożyć reklamację do biura podróży. No, ale widzę, że zajmuję Państwu czas, to się będę zbierał. Miło było poznać. Manteufelu, chodź.

Mrokas obrócił się na pięcie, podobnie Hrabia. Nie odwracając głowy Władca Piekieł zaszeptał: "Zaczynamy powoli, potem zwiększamy prędkość, a jak znikniemy im z oczu biegniemy ile sił w nogach". Manteufel niezauważalnie dla nikogo poza Mrokasem kiwnął głową. Zrobili parę kroków.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wybuchass pokiwał głową... Zniknął, a po chwili w powietrzu pojawiło się wielkie, kilkukilometrowe wiadro, w które zaraz powinny wpaść hydry razem z tą falą do nieba. Troszkę ryzykowne, ale cóż...Potem wyleje się to w kosmosie i tyle. Potem ruszy na żaby i uratuję część sparaliżowanych. Uchodźcy powinni teraz przebijać się w kierunku stolicy. Wysłał zapytanie telepatyczne innym.

"Ewakuujemy naszych i rozwalamy PWB? Potem się odbuduje..."

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lunarion odpoczywał po długiej bitwie, regenerując przy tym rany. Średnio mu się spało, w snach ciągle widział widma masakry i przegranej, poczucie winy też nie dawało mu spokoju. Kiedy więc obudził go Allimir, raczej wypoczęty nie był.

- Panie, atakują nas! Jakieś żabowate stwory i beholderzy. Do tego sama pogoda zdaje się im sprzyjać, rozpętała się potężna burza, a na horyzoncie widać ogromną falę. Nie ponosimy strat w infrastrukturze, bo jej zwyczajnie nie mamy, wiesz jak żyjemy. Bronimy się jak możemy, ale ich jest zwyczajnie zbyt wielu.

- Nie panikować. Dzieci, starcy i kobiety w ciąży niech zbiorą się w moim pałacu, niego tak łatwo nie zdobędą. Cała reszta niech chwyci za broń lub zmieni formy na bojowe i broni się wykorzystując teren, Ja idę sprawdzić osobiście jak się sprawy mają.

Allimir pobiegł wydać rozkazy i pomóc w obronie, a Lunarion wyszedł na zewnątrz i rozejrzał się. Dopiero co przegrałem jedną bitwę, a tutaj od razu zaczyna się druga. Do tego wrogów jest tyle, że nie zetrę ich z powierzchni ziemi za jednym zamachem. Czyli więcej roboty. Zaatakował przelatujący w pobliżu oddział beholderów. Unikał zwinnie ich promieni i szybko poprzebijał im oczy. Łatwiej ich było potem wykończyć łańcuchowym wyładowaniem elektrycznym.

- Dobra, zobaczmy jak to wygląda z góry...

Lunarion uniósł się powoli. Z wysokości dostrzegł hordy żaboludów grasujących po ziemiach Lunarów i ścierających się z ich oddziałami. Ginęły tysiącami miażdżone, siekane i zagryzane przez obrońców w ich ludzkich, zwierzęcych i hybrydowych formach, ale zaraz nadchodziły nowe. Lunarscy magowie próbowali powstrzymać beholderów, ale stanowczo za często kończyli jako kupka szmat i prochu. Lunarion zaczął miotać magiczne błyskawice i kule ognia aby ich wspomóc. Równocześnie odpowiedział Wybuchassowi:

- "Nie. Za dużo ryzyka. Zresztą to boska planeta i nasza kreacja, nie da się jej tak po prostu zniszczyć. Potrzebowalibyśmy wszystkich bogów z naszego panteonu, a niektórych już tutaj od dawna nie ma."

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Puszczaj mnie! Raz się poddałem, ale nie popełnię znowu tego błędu!

- Casulonie, zachowaj zdrowy rozsądek!

- Nie będziesz mi rozkazywał! To ja jestem twoim panem, a nie ty moim!

Niemal cały pochód uciekinierów już się skrył w tunelach. Wojownicy przy przejściu ledwie dają radę nieprzebranym ilościom żab. Casul wyrywa się z uścisku Lapisa.

- Chodźcie do mnie! Ja wam pokażę, co znaczy napadanie na mnie! Co do...? Puszczaj mnie!

Lapis Metalli chwycił boga za nogę i zaczął zaciągać go do tuneli. Casul wbija palce w ziemię, by spowolnić golema. Bez skutku.

- Zamykać przejście! Zgniemy tu ku chwale Lapidii!

Wojownicy zostają na powierzchni. Większość społeczeństwa siedzi w tymczasowo bezpiecznych schronach.

"Ewakuujemy naszych i rozwalamy PWB? Potem się odbuduje..."

"Nie! Nie! Nie! Trzeba za wszelką cenę obronić nasze ziemie, a nie niszczyć!"

Do telerozmowy wcina się król Lapidian.

" Halo? Wybuchass? Jak widzisz, Casul jest czasowo niepoczytalny. Lepiej się z nim nie kontaktować. Ludzi można ewakuować Normandią Casula. Powinna pomieścić większość."

Do golemów.

- Trzeba iść dalej do naszych wyjść. Tam wezwiemy Normandię. Wiem, że ciężko wam zostawiać swoje domy, ale nie mamy teraz szans w walce. Zaatakowali z zaskoczenia, a na dodatek nie znamy ich. Gdyby to były inne cywilizacje, mielibyśmy większe szanse.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Niech to szlag... - westchnął Cień patrząc jak teraz rwąca rzeka zbliża się nieubłaganie. To czy tamto jest w stanie narobić sporych zniszczeń a na pewno przekształcić ten krater w niezłych rozmiarów jeziorko... - Niech to $%^$#% szlag trafi... - przeklął ponownie próbując wyczuć ile zostało mu jeszcze sił.

Po części mógł być zadowolony, bo jego dwa epickie ataki odniosły skutek i teraz nie pędziła na niego katastrofa a jedynie kataklizm a także ta cholerna horda żaboludów wreszcie została odpowiednio przetrzebiona aby dać cieniom chwilę spokoju. Król Metalu oparł się swojej gitarze i pomyślał co zrobić.

- Szefie? - słyszał coraz więcej zaniepokojonych głosów.

- Nikt się nie lęka! Jesteśmy cieniami do $%^$#%$# nędzy i żadna nędzna fala nic nam nie zrobi!

- HELL YEAH! - bojowe nastroje znów powstały u jego armii.

- Wszyscy gitary basowe, elektryczne, perkusje w ruch! Żaboludy się wycofują! Teraz pora na doładowanie się mocą muzyki!

- GURAAAh! - zaryczał Ormageddon i z wiertłem w łapsku ruszył pod ziemię. Shadow nie wiedział jeszcze co kombinuje, bo on planował wspólnymi siłami stworzyć pole dźwiękowe.

-

- z pozostałych setek głośników popłynęły dźwięki kultowego kawałka zagranego przez tysiące gitar oraz perkusji, ale za to z jednej wokalem. Shadow czynił honory. - FLY TO LIVE!

Na ten krzyk scena zaczęła drzeć i wzbiła się w powietrze ku ogólnemu zdumieniu wszystkich.

- Szefie! Szefie! Lecimyyyy!

- Tak... widzę cholera, że lecimy... - mruknął Patron Długich Włosów. Skierował się ku krawędzi i uklęknął próbując dojrzeć co jest podspodem.

- GEWRAAAh! - ryknął jego pupil.

- Ormageddon?! #$%#$%, skąd ty umiesz latać?! Po namyśle... nieważne! Uciekliśmy fali!... - wykrzyknął do towarzyszy obserwując jak rzeka wpada do krateru a potem mknie dalej na kolejne ziemie. Oni szczęśliwie nie znajdowali się już w zagrożeniu... - Wystarczy teraz moi drodzy, że walniemy tam jak asteroida i całą wodę szlag trafi...

- Szefie, nie chcę przeszkadzać... - zaczął niepewnie jeden z sługusów.

- O co chodzi? - Cień zorientował się, że musi przekrzyczeć ciągle trwającą burzę. Pioruny waliły aż miło...

- Czy czasem nasza scena nie jest metalowa?

- Oczywiście, że jest! Gramy metal w końcu nie?! - zaśmiał się Shadow.

- Ale co najlepiej przewodzi prąd?!

- Eeee... - Cień zaczął szybko myśleć w głowie. Błyskawice + metal = ała. - O #$%$#% - przeklął szpetnie szykując się na nieuniknione.

- Z deszczu pod rynnę... - rzucił kolejny.

- GUMOWE OPONY RAZ! TO NAS OCALI! - Król Metalu zaczął zasuwać na gitarze pragnąc zmaterializować oponę... pozostałe cienie podobnie.

A na niebie waliło jak wszyscy diabli...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tytokus był zły. Jego odwieczni wrogowie, Lost Ones, ujawnili się, kilka(tysięcy) zdrajców zniknęło bez śladu, a medycka karawana nadal nie wróciła spod Nieba. W pałacu pozostało sporo wojska, ale stracił większość swoich doborowych łuczników. Poza tym, Selene zaginęła, a Tytokus nie miał pomysłu jak odzyskać moc. Jakby tego było mało, rozpętała się ogromna burza, a i jeszcze otrzymywał jakiejś niewyraźne sygnały od innych Bogów. Przy okazji, nad jego granicą pojawiła się jakaś ogromna ciemność, o której nic nie wiedział. Naprawdę, gorzej już być nie mogło. Tytokus był naprawdę bardzo, bardzo zły. Siedział na swoim fotelu, i klnął na czym świat stoi. Nagle zabił dzwon. Dzwon, który bił jedynie podczas ataków i inwazji, na państwo draeneian. Dzwon, który nie bił od ponad 2 tysięcy lat...

Miasto przebudziło się. Każdy chwycił za broń, wojsko zaczęło budować fortyfikacje.

Było za późno.

Beholdery zostały powalone, jeszcze zanim przebiegły/przeleciały barykadę. Doborowi draeneieścy kusznicy, stacjonujący w stolic nie mieli problemów z pacyfikacją tych stworów. Słychać jednak było inne, niepokojące wieści. Wszystkie inne miasta zostały zdobyte jakąś nieznaną siłą, a uchodźcy uciekli do stolicy. Teraz ona była ostatnim bastionem.

I kiedy Beholdory się skończyły, nadeszły Żaboludy.

Barykada padła nadzwyczaj szybko, rozebrana na małe kawałeczki. Kusze nic nie były w stanie zrobić, ruchliwym żaboludom. Kusznicy wycofali się, ponieważ ziemia zaczęła się trząść. Nadjeżdżała kawaleria. Ogromne stopy elekków miażdżyły żaboludy, a kiedy elekki upadały, żaboludów ginęło dwa razy więcej. Jednak kawaleria zmniejszała się w zastraszającym tempie. Wszyscy draeneie, wojskowi, uchodźcy, cywile i ogólnie wszyscy, oprócz kawalerii zostali zabarykadowani w pałacu, gdzie bronili się przed atakiem beholderów. Magiczka pojawiła sie 10 minut po pierwszym dzwonie i zaczęła spuszczać burze ognia na żaboludy.

------------------

Dla przypomnienia - oto elekk.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wszyscy

Poczuliście dziwny ucisk, zupełnie jakby nagle uległo zmianie ciśnienie. Wszystko wskazywało na to, że gdzieś nad chmurami całe PWB zostało otoczone powłoką blokującą wszelkie kontakty z zewnętrznym światem. Prawdopodobnie uniemożliwia też przedostanie się pojazdów.

Mrokas

- Poczekaj!

Zawołał ukryty w cieniu osobnik.

- Mrokasie, jesteś potężny! Czy nie chciałbyś dołączyć do nas i wyrżnąć tych nieporadnych bogów? Sami sobie nie poradzą, to pewne bo rzuciliśmy na nich niemal wszystkie nasze siły, a raczej nie wpadną na to, żeby się zjednoczyć. Są zbyt kłótliwi i awanturniczy. Gdybyś nam pomógł, zaoszczędzilibyśmy jednak siły i czas, a w podziękowaniu za pomoc pozwolilibyśmy ci przejąć boską moc jednego... no, może dwóch z nich. Zwiększysz jeszcze bardziej swoją potęgę! To, co zrobisz to twoja decyzja, wiem że mogę cię puścić wolno, bo nie pomożesz żadnemu z tych nieudaczników. Ale wiedz, że w ten sposób zyskaliśmy potęgę tak wielką, że już niedługo będziemy mogli przeprowadzić zamach na moderatusa i rozpocząć nowe rządy w multiwersum!

Wybuchass

Hydry i fala rzeczywiście wpadły do wiadra. Problemem okazało się to, że jak gdyby nigdy nic fala pchała teraz owe wiadro przed sobą powodując dodatkowe zniszczenia i szorając po ziemi. Zanim zdążyłeś coś jeszcze przedsięwziąść, uderzył w ciebie piorun i spadłeś wprost do wody. Trochę trwało, zanim prąd wyrzucił cię na jakiś brzeg. Po stylu w jakim zbudowane zostały spalone teraz domy, rozpoznałeś że porwało cię aż na ziemie Tytian.

Lunarion

Walcząc wśród błysków piorunów dostrzegłeś zbliżającą się falę tsunami.

Shadow

Godnie z przewidywaniami, piorun uderzył. Cała scena na moment rozświetliła się iście upiornym blaskiem, po czym gwałtownie spadła tuż za falą. Prądy morskie porwały ją i gwałtownie ciągnęły w stronę pałacu Tytian

Tytokus

Bitwa rozgorzała.Właśnie zastanawiałeś się nad sposobem w jaki żaboludy paraliżują twoich poddanych, gdy zauważyłeś nadchodzącą falę. Byłą ogromna. Była przerażająca. I miała na samym czubku trzęsącą się na wszystkie strony scenę z... tak, najwyraźniej stał na niej grając w najlepsze Shadow!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-MAM PODDAĆ SIĘ?! W ŻYCIU! MOŻESZ TYLKO...

Nagle stało się TO. Jeden z żaboludów zakradł się od tyłu i uderzył Heaven w głowę... w jej słaby punkt. Bogini zachwiała się i upadła na ziemię...

"Pora na ciebie, siostrzyczko. Dam popalić temu gościowi."

Nagle... Heaven powoli wstała. Wyglądała tak samo, ale inaczej. Zawiał ostry wiatr i grzywka przechyliła się, zasłaniając prawą połowę twarzy i odkrywając lewą... Lewe oko było przerażające, tak, że nie da się tego opisać. Żaboludy rzuciły się na nią, ale... zostały przecięte przez "ręce". Ręce mające ogromny zasięg, stanowiące niebezpieczną broń...

Nagle dziwny gość został uniesiony w górę i... jego prawa ręka została urwana. Druga została wygięta pod dziwnym kątem, bynajmniej nie w łokciu, a jego oczy... "Ręce" zaczęły je zgrabnie wydłubywać.

--------

Gzyms, Heaven ma słaby punkt, ale "ręce" wszystko obronią i wszystko zabiją. Musisz sam odkryć ten punkt.

Jeśli ktoś napisze, że widział to, to zabiję. A wyznawcy Heaven tego nie widzieli, jakby co.

Zdania w cudzysłowach to myśli.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Władca Piekieł ponownie obrócił się na pięcie i uśmiechnął. Hrabia Manteufel głośno odetchnął z ulgą.

- POTĘŻNY mówisz? Masz tutaj całkowitą rację. Właściwie się nie znamy, ale widać, że czujesz respekt i porządnie mówisz. Moc jednego, może dwóch bogów... Interesujące. Zgadzam się, dołączam do was. Tylko... Czego ode mnie oczekujecie?

___________

Wybaczcie strasznie długi post, ale choćbym chciał, nie wiem co więcej tu napisać. ;)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Prądy niosły nim we wszystkie strony...

- Bul bul bul! - powiedział przemoczony do suchej nitki Holzen.

Zaraz, przecież ja nie muszę oddychać!

Nie wiadomo skąd wyjął kotwicę, która poszybowała na dno, ciągnąc go za sobą na dno. W oddali widać było macki ciągnące i niszczące podwodne pozostałości.

- Bu bu*ul! - przeklął Holzen pod nosem.

Już osiągnął dno i przycupnął na nim.

Co by tu zrobić... A nic, wrócę na powierzchnię.

Zgiął kolana i z całej siły odepchnął się od dna, podczas gdy łańcuch puścił. Wystarczyło w zupełności by wyleciał jak rozpędzony magnetycznie pocisk na ponad osiem kilometrów w powietrze. O dziwo, nie przebił się przez chmury, które gęstniały coraz bardziej.

Gdy już osiągnął maksymalną wysokość, zaczął spadać coraz szybciej, niczym pocisk, z wielkim bananem na mordzie. Po drodze złapał jednego beholdera, który akurat się nawinął.

- Weee!

Chlupnął prosto w taflę wody, powodując wytrysk... wody na wielkim obszarze. Wynurzył się i otrząsnął głową. Beholder został zabity siłą uderzenia i był teraz tylko miękką kulką z czułkami, którą Holzen zaczął podbijać.

- Gra ktoś w piłkę?!

Ciekawe, gdzie Nereida? Oby pływała tak dobrze, jak sugeruje to jej imię...

Beholdery raczej nie wyglądały na zadowolonych, że gra się ciałem ich brata w piłkę...

Panta rhei...

Poczuł ucisk.

Czemu mnie to nie dziwi? Trzeba będzie jakąś radę zebrać i nałożyć potężne moce, by tego czynić nie można...

__________________________________

BlackMoon, nie przesadzaj z tą wszechmocą, bo to się kłóci z założeniami zabawy.*

Nie mówiąc już o groźbach ;)

PS: Beholderów miało być kilkadziesiąt, może kilkaset... A tu Nereida zabija 10 kilo ich, podczas gdy reszta jakoś się tam z nimi zmaga (chociażby Glatryd vs CZTERY (czyli 2500 razy mniej) wiąże walką? Please...

* Z pewnego punktu widzenia...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Jasna ciasna", pomyślał Wybuchass. "Wytłuką Strażników w takim tempie, a jesteśmy zasłabi. I na dodatek mnie tam nie ma. Co zrobić... Zaraz. To ziemie Tytian. Tytianie- Tytok. Tytok- lekarstwa. Może on ma jakiś sposób na tą truciznę. Gdzie jest Casulono... Zwariował". Ruszył przed siebie, przedzierając się przez lasy. Szedł obok koryta rzeki, licząc, że trafi do celu, Pałacu. "Wujek zwariował... Śmierć tej Jane i nagła inwazja... To ze strachu. On się boi, że znowu zawiedzie i stara się nadrobić błędy przeszłości. Kto by pomyślał. Lapidusie, trzymaj go i powiedz mu, żeby zapomniał o przeszłości i nie popełnił błędu bezsensownej walki. Przeżyć."
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tytokus puszczał ze swoim błogosławieństwem następne zastępy kawalerii, i zastanawiał się w jaki sposób Żaboludy paraliżują jego poddanych, gdy zauważył wielką falę tsunami. Zobaczył na jej szczycie, ogromną scenę.

- Cień?

Zapytał jakby sam siebie. Obok niego, magiczka, spalała właśnie kolejną armię Żaboludów. Tytokus puknął ją w ramię i pokazał jej przeogromną falę. Magiczka obróciła się i spojrzała na falę. Potem na Tytokusa.

- Magiczna, dałabyś radę jakoś to... zatrzymać? Nie żebym nalegał.

- Coś da się zrobić.

Tytokus ruszył w stronę stołu medycznego, na którym przygotowywał szczepionkę, na powalający jego wojowników paraliż. Magiczka obróciła się w stronę fali, i zaczęła formować jakąś magiczną kulę. Bardzo ją to męczyło, było widać na pierwszy rzut oka. Na jej twarzy wystąpił pot, zaczęła mieć cięższy oddech, a dłonie drżały jej silno. Widać, zaklęcie, które próbowała rzucić, niebywale ją męczyło. W końcu udało się - niebieskawa kula pomknęła w stronę fali. Niestety, skutek był inny niż zamierzenia magiczki. Pierwotnie, zaklęcie miało całkowicie zamrozić falę, a utworzyło jedynie potężną lodową 'skorupę'. Z powodu tego, że fala została osłoniona skorupą, bogowie przez nią unoszeni, pomknęli po lodzie, w dół, na łeb na szyję.

Magiczka upadła na ziemię, nieprzytomna. Puściła się jej krew z nosa, spowodowana wyczerpaniem. Medyk dopadł do niej i szybko zaniósł do jednego z łóżek, przygotowanych dla rannych. Tam zajęli się medycy.

--------------

Gzymsie, mam nadzieję, że nic nie zepsułem. Jeżeli tak, to napisz, edytnę. :wink:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Wybuchassie, raczej nie uda mi się go uspokoić. Przed chwilą zaczął lepić z błota wizerunki najeźdźców. O, a teraz zaczyna je deptać i śmieje się jak głupi do sera. Całe szczęście, że jako tako rozróżnia swoich od wroga. I jestem Lapis Metalli, nie Lapidus."

Casul zaczyna wrzeszczeć do Lapisa.

- Widziałeś tą gazetę?! W Dzienniku Uniwersalnym dalej opisują sytuację w Niebie! We wstępniaku jest jeszcze o tym, że jutro zamieszczą wywiad ze zwycięzcami, jeśli uda im się ominąć obstawę! Czy oni kompletnie powariowali?!

- Spokojnie, Casulonie. Nikt nie zwariował. A teraz odłóż gazetę i chodź do mnie. Taaaak. Grzeczny Casulono.

Zbroja wchodzi się na plecy golema. Zwija się kłębek i zaczyna ze sobą rozmawiać.

- No, niedługo będziemy na miejscu ewakuacji i...

- Wybacz królu, ale nie uda nam się uciec. Skały mówią, że chmury zgęstniały i tylko światło może się przez nie przedostać, a ziemia nad nami jest zalana.

- Daj pomyśleć. Trzeba przedostać się na tereny kogoś innego. Jesteśmy na terytorium, które graniczy z Sewastianami, Jambańczykami, Tytianami i Lunarami. Nasze ziemie sąsiadują z Cygnusowymi, więc tam też mogą być żaboludy. Gdybyśmy poszli do Lunarów lub Jambańczyków, to mogłoby się to niekorzystnie odbić na psychice naszego Stwórcy. Ale chyba gorzej być nie może, prawda? Hmm... Dla bezpieczeństwa nie idźmy tam. Zostali Tytianie. Tytok zawsze był neutralny i pomagał innym. Idziemy na wschód!

Cały pochód ruszył na ziemie Pomarańczy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Heaven

Ku twemu zaskoczeniu, dziwna postać której właśnie pozbawiałaś istotnych części ciała okazała się być zbudowaną z... galaretki. Okaleczona kukła właśnie jak gdyby nigdy nic spadła i plasnęła o ziemię. Z mroku wyłoniło się kilka identycznych sylwetek.

- Chyba nie myślisz, że miałabyś że pójdzie ci ze mną aż tak łatwo? Nawet nie wiesz, z czym masz doczynienia. Jestem Netlisen, bóg ścian, barier i osłon. Pan Klątw i Przekleństw. Władca Galaretek.

W oddali stosownie do wypowiedzianej upiornym głosem kwestii błysnął piorun i zagrzmiało.

- A teraz przepraszam bardzo, zmarnowałem na ciebie już dosyć mojego czasu. Są jeszcze inne kraje do podbicia.

Stwierdziły postacie, po czym wykonały kilka dziwnych gestów ręką. Poczułaś jak powietrze wokół ciebie staje się nagle gęstsze i gęstsze, a przestrzeń wokół zaczyna się zmniejszać. Zostałaś uwięziona w niewielkim półprzezroczystym sześcianie.

- A ponieważ po jakimś czasie może ci się udać stąd wydostać, lepiej żebyś na czas inwazji się nie wtrącała.

Powiedziały sobowtóry unosząc klatkę i wyrzucając daleko w morze. Wylądowałaś tuż obok Holzena.

Mrokas

- Przede wszystkim musisz nam pomóc w przetransportowaniu sparaliżowanych mieszkańców do naszej głównej siedziby na wyspie którą sobie wczoraj stworzyliśmy. Jest niedaleko tutejszego wulkanu. Obawiamy się, że niektórzy bogowie mogą spróbować ataków na nasze konwoje, więc dobrze by było gdyby ktoś je ochraniał... Resztę planu powiemy ci, kiedy już dotrzesz do naszej siedziby. Nie będą to zbyt trudne zadania, gdy już połączymy siły. No i oczywiście, zapomniałem się przedstawić. Jestem Spestel, bóg szybkości, kart, sieci. Władca wszystkiego, co śliskie. Pan Trucizn.

Przedstawił się wychodząc z mroku.

Holzen

Wylądowała obok ciebie dziwna paczka ze ściśniętą w środku Heaven. Dosyć osobliwy widok.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ciesząc się, że gumowe opony cudem ocaliły im od naelektryzowania teraz serfował na scenie pędzącej na gigantycznej fali...

sdsdaf.jpg

Shadow wraz z innymi darł się growlem z ekstazy & szczęścia, że robią najbardziej epicki surfing w historii wszechświata.

- Trzymać się w portkach cienie! Trzymać się %$#%$ powiedziałem! - huknął na właśnie dwóch sługusów, którzy tracąc równowagę zaczęli wypadać za brzeg sceny. Na szczęście niesamowita, metalowa, wieczna muza Króla Mroku uratowała skórę tym baranom. - Wszyscy dotrwamy do końca! W końcu ta fala kiedyś musi się skończyć!

- GHRRARARARAR! - wydarł się dawno niesłyszany Ormageddon co znaczyło mniej więcej "No jasne, %#$%, że tak!"

Shadow zaczął grać jeden z bardziej znanych motywów... niezbyt hardkorowych, ale świetnych jak diabli. Wszystkie cienie huknęły z radości i przyłączyły się do grania...

- SMOKE ON THE WATER! A FIRE IN THE SKY!

Ormageddon z paszczy wypluł ogromne ilości dymu robiąc za lokomotywę... przy tej prędkości wyglądało to tak jakby scena służyła za głowę całej fali, który grzeje niczym TGV niszcząc wszystko na swojej drodze. Cień grał jak wszyscy diabli myśląc, że mają skończyć to skończą z hukiem... ale gdy już dobijał do pałacu Tytoka nagle fala pod wpływem wystrzelonej kuli zamarzła. Nie do końca niestety, bo pruła dalej, a scena zwyczajnie zaczęła się ślizgać.

- Epoka lodowcowa normalnie... - mruknął adiutant Shadowa.

- Zna ktoś z was dobry kawałek na mróz?... - zaczął Cień utrzymując swoim ciężarem scenę na lodzie prującą przed siebie.

- Nie teraz, szefie!!! Zaraz się zderzymy!

- Sorry Dreanie! Sorry Tytok! TO FALA A NIE JA! Panowie, dajemy coś ultra szybkiego na syntezatorach! "

" Wskakujcie na pokład! Kiedyś ta fala musi się skończyć a z muzyką czas leci szybciej! - ryknął Cień do przyjaciela. Nie obawiał się, że zginął. Co za żart... wszystko da się odbudować a ich boskie życia są nieskończone. Same plusy, a jaka genialna zabawa!...

*art by takeru-san - gość jest fenomenalny :]

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...