Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Rankin

Olympus Actionus - temat główny, podejście trzecie

Polecane posty

- Witaj Tytokusie, jam jest Thomas bóg materii( itd.). Podróżuje sobie po wszechświecie i tak trafiłem na tę piękną ziemię oraz do twojego zacnego pałacu.- powiedział

- Mam pytanie, co dokładnie się tutaj odbywa, bo nie jest to raczej zwykła planeta?- zapytał się Thomas

Cały czas przerzucał talię kart między rękoma z niesłychaną finezją i co rusz różnym sposobem.

- Znowu się biją źli i dobrzy? Oni nigdy nie przestają, a potem jak zwykle zawierają pokój, by za następne kilkaset lat znowu stanąć w szaranki między sobą- powiedział.

Czy tu nie ma żadnych kobiet? Przy okazji, ciekawe jaki oni mają związek z tą bitwą między niebem&piekłem. Pierwszy raz inni bogowie stają się dla mnie interesujący...

Czuję się załamany... nie, powstrzymaj się i uspokój, a najlepiej wyjdź na powietrze, to ci na pewno pomoże... czemu ja muszę mieć taką słabość.

-----------------

Inaczej was zabije

Zabić to my możemy ją, a nie ona nas...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Byłem w biurze Bajcurusa, i uzbrajałem się na bitwę. Kot już pewnie walczy, a na mnie czeka Casulono... Niezbyt mam ochotę pójść i stawić mu czoła ponownie. Westchnąłem, i przyczepiłem sobie nowy moduł. Ruszyłem do wyjścia, wyszedłem do poczekalni i natknąłem się na... Ravenosa?

- Witaj, Ravenosie - przywitałem go. - Cóż robisz w Otchłani?

-Muszelki zbieram... Cóż, zaraza, mógłbym robić w tej dziurze, skoro sam mnie namawiałeś, abym tu przylazł i pomógł Ci w walce? Och, zapominalska z Ciebie istota. Tak więc, jak już wspomniałem, przybyłem sobie powalczyć. Nic ciekawszego do roboty nie mam.

Uśmiechnął się nieco złośliwie na myśl o wyjątkowo ciekawiej bitwie o Niebo... I to jeszcze będzie miał miejsce dla Vipa! O ile znajdzie armię... Właśnie, armia...

-Słuchaj, jak dobrze wiesz będzie problem z podkomendnymi... Macie jakieś tępe demony na zbyciu, czy coś?

- Z tym będzie ciężej - westchnąłem. - Większość demonów poszła się tłuc. - odpowiedziałem smutnawo, i zamyśliłem się. - A gdyby... Wskrzesić twoich Jambańczyków? Przydałaby ci się cywilizacja, a ja mam pomysł jak to zrobić! - wyjąłem moduł świata dusz, i pokazałem go Ravenosowi, szeroko się uśmiechając. - Możemy pójść na Ziemie Niczyje tam, gdzie niegdyś była twoja cywilizacja, i wyłapać ich dusze! Co ty na to?

-Ziemniaki miały taki film o kilku wariatach z plecakami podłączonymi do latarek, którymi zbierali duchy... Jeśli toto nie działa tak samo, to pomysł mi się podoba. Tylko wiesz, będzie mały problem z ciałami... Ale i na to oni się przygotowali.

Popatrzył nieco podejrzliwie na Johna. Nie do końca mu ufał.

-I zrobisz to tak... za darmo? A jeśli w końcu Ci nie pomogę?

Popatrzyłem się na niego srogo.

- To cię zabiję. - nie wytrzymałem, i wybuchnąłem śmiechem. - ...Hahaha, żartowałem przecież. - wzruszyłem ramionami. - Satysfakcja ze spełnienia dobrego uczynku mi wystarczy - odpowiedziałem nieco poważniej, i otworzyłem teleport na PWB. - Właź.

Uśmiech zagościł na jego twarzy. Stanął przed portalem

-Ktoś, kto pomaga Złu cieszy się z dobrego uczynku... Nie będę tego komentował. Lecim!

Popchnął mocno Blade'a w portal, po czym sam skoczył, próbując wylądować na towarzyszu. Nie wyszło i sam zakończył trasę uderzeniem twarzą o piach. Wstał i otrzepał się.

-Uhh, ok. Moje stare ziemie są daleko. Ale możemy się dostać prościej...

Pstryknął, a para bogów pojawiła się w sporym pomieszczeniu - znanej już im obu nekropolii Jambańskiej, pełnej ciał.

-To jak, zaczynasz?

Uruchomiłem nowy moduł, i rozpyliłem do otoczenia specjalną substancję. Okolica pociemniała jeszcze bardziej, a wokół zaczęły poruszać się różne sylwetki.

- Przywitaj się z Jambańczykami - powiedziałem. - To teraz łap ich... Jakoś...

Popatrzył zrezygnowany na kolegę.

-Zaraza, to Ty nawet planu nie masz?! Napsikałeś jakimś sprayem i teraz mam biegać z siatką na motyle?! Nie wiesz, że "dosyć" trudno złapać duszę? Argh... Dobra... Co by tu...

Wtedy wpadł na jakiś pomysł... Poszedł na ołtarz ofiarny na środku i złożył wszystkie swoje artefakty. Chciwiec, Czasmistrz... Wszystkie. Działał jak w transie. Po chwili ołtarz eksplodował, a dusze zaczęły latać w koło, coraz szybciej.

- Hm, fajna ta cywilizacja. Rozwaliłeś jakieś artefakty i latają wokoło... Cymbały - zauważyłem chłodno. - Moze zrób im te ciała to sami do nich wejdą, czy musisz wysadzić jakiś artefakt żeby łaskawie się ruszyli?

-Nie widzisz, działa! Latają w kółko, bo się boją! Co Ty byś zrobił, gdybyś był śmiertelny, a w Twoim domu wybuchło by kilka magicznych artefaktów, ha? Ciał nie potrzebuję, już je mają... Nie wiedzą o tym, ale... Wróćcie do mnie....

Ostatnie zdanie powiedział inaczej. Groźniej. Efekt był niesamowity - dusze z zabójczą prędkością wpadały do sarkofagów, by po chwili z każdego z nich z hukiem wypadały upiorne istoty. Wszystkie ustawiły się za Ravenosem, tworząc wyjątkowo pokaźną armię. Bóg odwrócił się do towarzysza z uśmiechem...

-Witaj... W Jambanii!

- Łał - odpowiedziałem z wyraźnym znudzeniem. - Zrobiłeś sobie latających ninja? Z ich inteligencją nie trafią szurikienem w ziemię. A u mnie jakby ktoś zaczął rozwalać artefakty, to bym go stąd wywalił - dodałem. - to co, zajmujesz te Ziemie Niczyje, czy co zrobisz z tymi Jambańczykami?

-Jakbyś nie zauważył - jesteśmy pod ziemią. Na moich starych terenach. Więc teraz tylko...

Obaj bogowie poczuli silne szarpnięcie, Jambańczycy nawet nie drgnęli. Wszystko się trzęsło, z sufitu spadały kamienie... Ale po chwili salę wypełniło oślepiające światło. Cała cywilizacja została wyciągnięta na powierzchnię ziemi.

-Więc tak, moje siły są gotowe. Ale wiesz, lepiej je zatrzymać na potem. Niech stacjonują w piekle. Jeśli atak na Niebo się nie uda, to jest duża szansa, na kontratak. Lepiej mieć dobre straże... A teraz... Lecim do Kota może?

Rozglądał się po nekropolii, po czym rozkazał przeróbki jej na świątynię

: -A po co? Pójdę tam, to Casul mnie rozwali. Wolę jeszcze trochę pożyć - odpowiedziałem, i usiadłem na powietrzu. - A więc, Ravenosie, jakie masz plany? Co masz zamiar robić? Mógłbyś założyć własną korporację, zrzeszać ludzi, tak jak ja - zaproponowałem. - Może znajdziesz wyznawców nieco bardziej kompetentnych...

Z wyrzutem popatrzyłem na Johna.

-Nawet nie wiesz, jak bardzo są oni kompetentni. Zaraz zobaczysz... Hej, Ty! Ile to jest 2+2*2?

-Osiem

-Dobra, wyjątek potwierdza regułę. Nie chcę korporacji, nie dla mnie ta biurokracja... Dajże spokój. Wolę solidną, normalną armię. A wyznawców mam... Jeszcze się zdziwisz... W przyszłości.

Uśmiechnął się. Mimo, iż nie był pewien, czy John naprawdę to robi ot tak, to był mu naprawdę wdzięczny... Jak nigdy.

-Dobra, jedźmy do piekła. Trzeba odwiedzić starego przyjaciela...

I poszli...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oblężenie Nieba rozpoczęte... Całe pięć tysięcy Saatów zgromadziło się wokół runicznego kręgu, szepcząc słowa w nieznanym niemalże nikomu języku. Moc run uwolniona, dała wszystkim sojusznikom wzmocnienie ich zbroi siłą lodu i skał, tak, że stali się o wiele mniej podatni na ciosy. Również z kręgu wypłynęło łagodne światło, rozpraszające mrok niesiony wraz z pochodem wrogów.

Po zakończonym rytuale wszyscy wzięli ze sobą wojenne rogi, topory, młoty i miecze, ruszając prosto na demony i diabelstwa wszelakie. Mędrcy grali na rogach, wojownicy murem stali, a lekka piechota z łatwością okrążała i flankowała co bardziej piekielne demony. Dym się uniósł, a po godzinie, gdy już opadł, widać było, że resztki sił nieczystych uciekają w popłochu...

...

Holzen otwiera oczy i patrzy, że leży w łóżku.

Holzen_wkurzony.jpg- To był tylko sen!!!

Wstaje i z niedowierzaniem kręci głową...

Dobra, tylko jak ja się tutaj znalazłem... Moment... Pamiętam trzy toasty, potem kilka butelek... Chyba wysiadłem z myśliwca i o coś się przewróciłem... Potem ktoś krzyczał, że mam wstawać, bo wpadłem na Nebulę, czy kogoś tam... Zresztą nieważne...

Wychodzi z pokoju i ląduje w jakiejś stołówce czy coś w tym rodzaju. Pochodzi do lady, przy której stoi jakiś koleś w kucharskiej czapie, dziwnie patrząc się na Holzena.

- Ta... Poproszę płatki węglowe i kanapkę ze śledziem.

Patrzy nadal ze zdziwieniem.

- A może frytki do tego?!

- No... w sumie mogą być.

Prycha i odchodzi do kuchni.

Ciekawe, co u towarzystwa...

Tymczasem w Niebie...

Saatowie obijają się po jakiś karczmach i koszarach słuchając odgłosów walki.

- Nie powinniśmy zareagować generale?

- Nah... Jeszcze nie czas... Zresztą spójrz na nich.

Pokazuje na niezłe poimprezowe towarzystwo.

- W takim stanie moglibyśmy co najwyżej służyć jako kłody pod nogi.

- Panie generale, ale mury Nieba kruszeją!

-... Ale herbatka dobra!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cień był w siódmym piekle.

- Wojenka, zabawa?! HELL YEAH! Się zwijam! Squadala! - i rzucił się szczupakiem prosto w portal zostawiając pałac przyjaciela za plecami.

Król Metalu błyskawicznie kopnął się na drugą stronę poświęcając te kilka chwil na obmyślenie co by tu zagrać, ale postanowił przekonać się na miejscu zostawiając los w gestii istot jeszcze potężniejszych. Najwyższych Bytów Metalu. Muahahaha! Portal nieszczęśliwie z drugiej strony otworzył się jakieś kilkaset metrów nad ziemią więc Cień zaliczył dosyć mocne lądowanie na szczęce. Gdy już się otrzepał próbował ogarnąć, choć było to raczej niemożliwe, wzrokiem to niesamowicie wielkie pole bitwy jednej z największych wojen jakie kiedykolwiek wybuchły z udziałem bogów. To aż się prosi o najbardziej epicki koncert w moim życiu...

- E, wy! Demony! - Cień rzucił do przechodzącej właśnie grupki potępieńców kierujących się na pole bitwy.

- Czego? Szef wzywa...

- Weź nie chrzań. Poczeka! Wiesz kim ja jestem?! Jam jest Cień, Król Metalu do $%^$%&%@#$! Łał! - wydarł się wymachując rogasiami.

- A ja jestem cwaniak i #^%%$#@ stąd, ale już - najwidoczniej nikt nie nauczył ich odpowiednich manier. Demony wybuchły śmiechem...

- Zobaczymy co powiecie na to... - mruknął Shadow gromadząc wokół siebie największą ilość mocy jaka kiedykolwiek znalazła się w jego łapach.

Ziemia poczęła drzeć jak podczas cholernego trzęsienia, z nieba waliły błyskawice & ogólna ciemność zaczęła nadchodzić nad Króla Metalu. Powoli aczkolwiek z odpowiednią dawką nawalanki z dymiących łap Cienia wstawała scena. Nie byle jaka scena... Okupiona krwią rozciętych palców, strun zerwanych gardeł, żyć metalowców którzy jak dziadek Lemmy mają całą tablicę Mendelejwa w krwiobiegu, istnień niezliczonych gitar rozniesionych na strzępy podczas koncertów. Okupiona wielkim, przechodzącym wszelkie granice poświęceniem, łzami oraz potem największych zabijaków będących w samych czeluściach Piekła, w którym Shadow wyprosił o pomoc. W końcu swoim się pomaga?

- Teraz pora na to, żeby poczuli moją moc! - i zasunął

. - Napisałem to pięć minut temu... Walić to. Przypomniałem sobie o tym pięć minut temu... POCZUJCIE MOC! ROZNIOSĘ WAM ŁBY! AAAAAHHH! - zapuścił ogłuszającym growlem.

Obok pojawił się nie kto inny jak Wielki Zabijaka Numer Zwei, Eddie Riggs z własną gitarą i wspólnie planowali roznieść okolicę na strzępy.

Aaaaaa, Aaaaaaa, Aaaaaaaa, Aaaaaaaaa,

Aaaaa, Aaaaa, Aaaaaa, Aaaaaa,

Aa, Aa, Aa, Aa, Aa, Aa, Aa,

AAAAAAAAAAAAAAAA-AAAAA YEAH !

I do not need, (He does not need)

a microphone (a microphone)

My voice is #$%#$, ($%^$#)

powerful.

AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA YEAH !

Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaah!

Sorry

I did not mean (he did not mean)

to blow your mind (to blow your mind)

But that ^$@# happens to me,

all the time!

Now take a look (take a look)

tell me what do you see? (what do you see?)

We got the Pick of Destinyyyyyyyy!

AAAH! Arghhh!!

Scena naładowana tak potężną mocą poczęła ewoluować. A przy okazji można napomknąć, że demony rozerwało na strzępy falą uderzeniową... od płonącego mikrofonu.

- Zaprawdę, muzyka metalu wielka jest i niech mnie wszystkie 666 kręgów 'Mody na sukces' pochłonie niżbym miał zostawić was, drogie demony w tej nierównej wojnie samym sobie! Czujcie moc, bo nadchodzi godzina metalu! Prezentuję się wam ja! Baron zniszczenia, kapłan apokalipsy, prorok zagłady, wojownik chaosu oraz kapelan krwawych dziewic! A także - nie możemy o nim zapomnieć - fantastyczny Eddie Riggs, pogromca Ormageddonu, dusza hardkoru oraz książę ciemności!

- Ty #$%#! Jam jest "Chędożonym Księciem Ciemności" metalu od siedmiu boleści! - z ziemi, właściwie krypty wyskoczył nie kto inny jak Ozzy (bez Drixa). - Zróbcie miejsce młodziaki. Starsze pokolenie pokaże wam jak powinno się grać!

1182092-ormagon_large.png

Niesamowicie mroczna dekoracja z wnętrza sceny ryknęła jak sto gromów ogłaszając wszem i wobec, całym armiom, że oto nadeszła "Noc Ormageddonu". Po bokach sceny wyskoczyły wysokie na kilkaset metrów oraz szerokie na kilometry ściany kolumn, wzmacniaczy ustawionych na pełną moc. Po horyzont pojawiły się ciemne statuy uświadamiające każdemu z osobna, że nadchodzi prawdziwie epicki hardkor. Nie będzie co zbierać.

Cień od teraz tylko i wyłącznie posługiwał się growlem ustawionym na najwyższe obroty, które rozsadzają bębenki uszne.*

- Słuchajcie uważnie, bo pragnę przypomnieć, że jest tylko jedna zasada metalu! GRAJ TO %^#$%#$ GŁOŚNO! Raz, dwa, trzy! #%^%$%#@$@! WOOOH!

... zaczęli od potężnego uderzenia fali uderzeniowej w postaci

...

... poprawione

niszczyciela świń...

... rozerwane przez

niejakiego Nasuma...

... przemielone przez

Obscura...

... wpakowane do kosiarki dzięki Heartwork jakiegoś Karkasa...

... podkręcające tempo

tworzącego...

... podgrzane jeszcze bardziej Shadow of the Reaper kapeli sześć stóp pod ziemią...

... przechodzące kolejne bariery Make Them Suffer kanibalowego ciała...

... nie mające granic

tych samych...

... uwieńczone

kapeli, której chyba się nie da przetłumaczyć...

- CHCECIE WIĘCEJ?! CHCECIE $%^#$% WIĘCEJ?! NIE SŁYSZĘ WAS!!! - wydzierał się do hord demonów, które przybyły pod jego scenę i przetrwały niesamowite fale uderzeniowe od kolejnych kawałków. Odpowiedział mu zwierzęcy ryk ekstazy. - Nieście Armageddon!

*czyli jeśli piszę capslockiem to znaczy, że Cień wydziera się niesamowicie głośno... przebijając bariery dźwięku ;D

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bajcurus chlastał aniołów, osłaniając natarcie demonów, gdy kraj zaczął zwalać im się na głowę.

- ?! Co to ma być, to już kraj nam zwalają na łby?! Operator wyrzutni!

- Khaerrrgh!

- Atomówka na moją pozycję, TERAZ! Zobaczymy jak sobie z tym poradzą, buachacha! Żaden kraj nie przetrwa atomówki.

- Khaerrghh!

- Demony, ruszać się w stronę tego pałacyku! Jesteśmy w drugim Niebie, jeszcze tylko pięć... - warknął Kot, parując cios Archanioła. - Zobaczymy, jak polubicie mojego nowego kumpla! - wyjął z pokrowca długi miecz, połyskujący ciemnością, tak, jakby był stworzony ze Zła. - To jest dopiero miecz! - zamachnął się na Archanioła, który chciał obronić się własnym ostrzem. Miecz Kota przeszedł przez ostrze archanioła razem z głową tegoż archanioła jak przez masło.

- Taak, buachacha!

*KABOOOOM*

Okolicą zatrząsł huk wybuchu, a cały kraj który zwalał się na walczących rozprysł się na kawałki. Na wojska posypał się grad odłamków, kamyków, piachu i żwiru.

- Jazda! - wrzasnął kot, komenderując trebuszom strzelanie w mur czwartego Nieba. - Niech pożałują! Scioni, skoncentrować się na Abyssalu, nie pozwólcie mu podejść bliżej! Trebusze, rozwalcie mury czwartego Nieba i celujcie z dystansu w główną twierdzę Niebian! A co do niespodzianek...

Nagle na pole bitwy wtoczyły się dwa tornada - okruchy Otchłani. Jedno tornado zmieniło się w burzę piaskową i ruszyło w stronę Abyssala.

Bajcurus nagle zauważył Shadowa.

- ?! A ten co sobie robi?! Won od moich demonów! Chodźno tu, panie Cieniu! - Bajcurus doskoczył do Cienia, po czym zamachnął się pięścią, żeby dać mu fangę w nos. Bardzo mocną fangę.

-------------------

Wyszedłem z kuźni w Otchłani, trzymając w ręku nowy miecz. Najlepsi kowale wykuli go specjalnie dla mnie z kilku dusz potępieńców w Otchłani. Miecz teraz był częścią mnie, mógł być czymkolwiek chcę. Dusze były przykute do mnie, i nie mogły mnie opuścić. Nawet słyszałem rozmowy trzech potępieńców.

- Charlie, gdzie jesteśmy?

- Nie wiem, ale jeśli to ma być dla mnie kara za zamordowanie 5000 osób, to nie jest taka zła, buecheche.

- Nie szpanuj tak! Może i wykończyłem tylko 4975 osób, ale robiłem to bardziej finezyjnie niż ty.

- Szkoda, że jesteście nieśmiertelni, z chęcią dodałbym was do licznika!

Miałem nad nimi władzę, więc ich uciszyłem. Wpadłem w portal, i wyskoczyłem prosto na pole bitwy. W locie odszukałem wzrokiem Casulona. Opadłem na ziemię, i dobyłem miecza z dusz.

- Przed tym się nie obronisz, blaszaku! - krzyknąłem, i potężnym skokiem dopadłem go, chcąc przekłuć jego zbroję oraz duszę mieczem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Do karczmy, w której obijali się Saatowie wpadł Abyssal. Spojrzeniem ciężkim i ponurym jak gotycki zamek o północy powiódł po po leniwych wojownikach. Krzesła, na których siedzieli nie wytrzymały presji i połamały się z trzaskiem, a stoły natychmiast spróchniały. Saatowie pośpiesznie wstali i ruszyli do boju z najeźdźcami.

Sam Abyssal ruszył w kierunku demonów, ku Bajcurusowi. Nacierające tornada obrócił w próżnię. Okruchy Otchłani próbowały zmienić postać, ale i one obróciły się próżnię, która wessała pobliskie demony, w tym część scionów i trebuszów, po czym skupiła je w jednym, maleńkim punkcie, miażdżąc je. Ku reszcie maszyn oblężniczych Otchłani kroczył kolejny Awatar Zagłady, bezkształtna, chodząca dziura w rzeczywistości zamknięta w obudowie z duszostali, zwiastun gwałtownego, brutalnego końca świata. Oczy płonęły mu jak spopielające, atomowe ognie, jądro jego było próżnią pożerającą otoczenie i wysysającą wszelkie ciepło, a potężne dłonie z duszostali miażdżyły i cięły to, co oparło się roztaczanemu przez niego rozkładowi. Tymczasem Abyssal wyrąbywał sobie drogę przez demony ku Bajcurusowi. Towarzyszyła mu grupka Strażników Zagłady i sędziwy Opiekun Tajemnic. Demonów ciągle przybywało i jeszcze nie udało się ich odepchnąć z dala od twierdzy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Melduj!

- Około połowy wrogich machin oblężniczych zostało zmiecionych podczas bombardowania. Większość reszty załatwił Abyssal. Nieumarli skutecznie spowalniają wroga. Inni Casulonowie nie zgłaszają większych problemów prócz monotonii sieczenia tych samych wrogów. Gadają coś o tych samych modelach i teksturach. Chyba popełniłeś drobny błąd w czasie dzielenia duszy.

- Zdarza się. Przecież jestem pionierem w tej dziedzinie.

- Jakieś dalsze rozkazy?

- Czekaj... Moim małym okiem widzę... Hydrę. Podzielić flotę na pół. Jedna połowa ma ostrzeliwać tamtą resztkę machin oblężniczych oraz scionów, druga ma zająć się tą hydrą. Psuje mi widok. Najemnicy mają demony oflankować, a golemy niech rozerwą jedną z tych przeklętych machin.

Z jednej z MPO zaczynają wysypywać się diabły.

- Tego nie przewidziałem. Odpalić "Organy".

Cygnusowe działo odpala potężną salwę, która zmiata nowych.

- Przeładować!

- Przed tym się nie obronisz, blaszaku!

- Ooooo!!! Nowy miecz! Paskudnie wygląda! Mój nieistniejący potomek wykułby lepiej prezentujący się.

Casula zasłania zbroja strzelca. Wydobywa się błękitny blask, a pancerz pada "bez życia".

- Czyżbyś ukradł patent Abyssala? Trudno... Dawaj na ring!

Wyciąga miecz i płazem ostrza blokuje broń Blade'a. Atakuje lewym prostym.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Brama Niebios została przerwana w jednym miejscu, a demony razem z Bajcurusem szturmowały czwarte niebo, Solanię. Reszta sił Grzesznej Unii ciągle próbowała do końca zdobyć Bramę i przenieść całość sił do centrum Nieba, aby przeprowadzić ostateczny szturm. Otoczone anioły broniły się jak mogły, choć nie było łatwo. Wrogowie zagrzani zostali do walki dzięki muzyce Cienia, mury trzęsły się w posadach, trup ścielił się gęsto, krew tryskała na wszystkie strony, a mleko kisło. Tak, było źle. Nawet pogoda, zawsze słoneczna w tych okolicach, aby zwiększyć dramatyzm, wzięła się i zepsuła. Ciemne chmury wisiały nad walczącymi i wyglądały jakby zaraz miały zwyczajnie spaść z nieba i przygnieść wszystkich zamiast zneutralizowanego kontynentu Otchłańców. Gromy ledwo było słychać, szczęk setek tysięcy, a nawet milionów sztuk oręża, jęki rannych, wrzaski biesów i bojowe okrzyki aniołów zagłuszały dosłownie wszystko. Tylko dookoła Awatara Zagłady panowała grobowa cisza pomimo zniszczenia jakie dookoła siał. Niebo przeszywały błyskawice i piekielne, skrzydlate bestie ścierające się z gryfami i metalicznymi smokami. Zresztą co się rozpisywać, zwyczajnie trwała jedna z największych jak do tej pory bitew we Wszechświecie. Nawet Moderatus skierował jedno ze swych boskich oczu na pole bitwy aby nacieszyć się widowiskiem.

Ramiel, Assimon strzegący murów Solanii spojrzał na szturmujące demony. Miał pod komendą wiele anielskich chórów i zastępy dobrych dusz, które teraz czekały tylko na jego rozkazy. Wiedział tak samo dobrze jak i oni, że zginą tutaj broniąc dostępu do dalszych warstw. Że nie wyjdą z tego cało. Ale widocznie tak miało być, a nie uciekną teraz przed swym obowiązkiem. Zresztą nawet gdyby chcieli to nie mają jak. Wydał rozkaz, a roje świetlistych strzał, bełtów i oszczepów pomknęły w stronę wrogów, a razem z nimi zaklęcia oparte na świętej magii. Jeśli mają zginąć, to zabiorą za sobą co najmniej drugie tyle.

Uriel, jeden z Dev zebrał część aniołów. Trzeba było coś poradzić na muzykę dobiegającą ze sceny przygotowanej przez Cienia. Uformował ze swoich podwładnych chór z orkiestrą i zaczął im dyrygować. Poważne, głębokie i dodające otuchy dźwięki przetaczające się przez cały obszar bitwy jak walec drogowy, podkopały nieco morale biesów, a wzmocniły aniołów. Zetknęły się też z muzyką Cienia i zdawały z nią siłować. Fale dźwiękowe uderzały jedna w drugą, zwalczały się wzajemnie i wydobywały z tych starć zupełnie nowe tony. Bitwa właśnie wzbogaciła się o kolejny, muzyczny tym razem aspekt.

Lunarion był gotowy. Nie musiał już wykorzystywać Allimira jako przekaźnik, pozwolił mu iść i dołączyć się do bitwy. Walczył on teraz u boku innych herosów. Jego pan szykował się zaś do wkroczenia. A najodpowiedniejszy moment właśnie nastąpił.

W powietrzu nad polem bitwy pojawił się coś w rodzaju cieniutkiej nitki światła. Szybko się powiększała i w końcu okazało się, że to tak naprawdę pęknięcie. W końcu materia przestrzeni całkiem puściła i w donośnym huku przez dziurę w kontinuum na pole walki wleciał Lunarion. I nie tylko on. Przyprowadził ze sobą pomoc. Chaos. Nieukształtowane byty z obszarów Wszechświata, które ciągle pozostawały w swym pierwotnym, wiecznie się zmieniającym stanie. Długo z nimi paktował, manewrował w gąszczu zwyczajów i konwenansów, ale w końcu się udało. Pomogą mu w tej bitwie. Wypełniali teraz swoje zobowiązanie, walczyli z biesami za pomocą rzeczywistych iluzji oraz sprytnego zmieniania formy swojej i wroga. Wyrwa pozostawała otwarta i diabły będą się musiały nieźle postarać aby ją zamknąć. Lunarion natomiast natarł z pełną mocą na jedną z MPO.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bitwa trwała. Po obu stronach ofiary. Ale kilkaset metrów wyżej, nad polem bitwy można było zauważyć małą, czarną chmurę. No, nie licząc reszty czarnych, burzowych chmur, ale ta była wyjątkowa. Nikt z ziemi jednak nie widział Ravenosa leżącego na chmurowym tapczanie, popijającego sok ze srebrnego pucharu i oglądającego bitwę.

-Muehehehe, to się nazywa miejsce dla vipa... Widać stąd wszystko i jeszcze trochę. Tam mam diabły, tam Niebian... Po co mam sobie łapska brudzić posoką świetlanych. Nic w sumie mi nie zrobili. Ale jednak wypadałoby pomóc Johnowi... Ach, jak ja nie lubię takich głupich wyborów. A gdyby tak...

Przerwał, gdyż w jego stronę poleciało kilka strzał... Czy czegoś. Tak, czy siak było ostre, płonące i skierowane w Niebian. Tylko coś z celowaniem nie wyszło siłom zła. Jeden z pocisków przeleciał przez brzuch Ravenosa...

-Phi, Bajcurus mógłby lepiej swoich wyszkolić. Nawet celować nie potrafią. Zaraza, oni są ślepi? Przecież Niebianie są TAM! *wskazał ręką na siły dobra* Też mi coś, a Blade mówił, iż to moi kompetentni nie są...

Ravenos nie przejął się dziurą w brzuchu, po chwili się ona zasklepiła. Czemu miałby się przejmować, był Mgłą. Ale nie jakąś byle mgłą, deszczem zawieszonym w powietrzu, przy ziemi, którą każdy pogodynek boski mógłby wytworzyć... Nie. On był Mgłą przez duże M. Mroczną, nieprzeniknioną, tajemniczą, budzącą grozę. Taka, którą spotyka się idąc w nocy przez ciemny zaułek, przeczuwając niebezpieczeństwo, które po chwili przychodzi... Taaaak, pecha Rav przynosić umie bogom... Ale nie to było ważne. Ważniejsze było to, iż za bardzo nie było co robić na tej bitwie prócz oglądania. Nawet z nikim gadać... Chociaż...

-Taka bitwa to jedyne w swoim rodzaju widowisko! A gdyby tak... Lekko na niej zarobić? Potrzebuję tylko kilku rzeczy i...

Pstryknął i w kilku miejscach powstały... Trybuny. Trybuny zbudowane z mrocznej mgły, wytrzymałe, nie lękające się zjawisk pogodowych i latających bestii. Nikt nie zwracał na nie uwagi, nie odróżniały się od niczego. Trochę wyżej - mały pokoik. To wszystko razem wyglądało, jak wielki stadion z którego było widać pole bitwy. Plus loża komentatorska. I tak właśnie było. W loży pojawili się 2 Jambańczycy, trybuny szybko zaludniały się, bogowie chcieli zobaczyć największą we wszechświecie bitwę. A kasa się zbierała... Jak Rav zadbał o reklamę - nie wiadomo.

-Witam państwa! Już dzisiaj zapraszamy na największą w historii bitwę - bitwę o samo Niebo! Transmitujemy we wszystkich telewizjach uniwersum, jesteśmy w radiu, jesteśmy wszędzie! Bo to jedyna okazja, by zobaczyć 2 najpotężniejsze siły walczące ze sobą! Jest muzyka, jest chaos, jest wojna! Zapraszam do wykupowania subskrypcji i oglądania! Taka okazja się nie powtórzy!

Rav był wyraźnie zadowolony. Niełatwo ściągnąć tylu widzów jakimkolwiek widowiskiem. Ale jemu się udało.

-No, to teraz sobie można oglądać, muehehehehe!

Położył się na swoim tapczanie i oglądał widowisko. W tle cały czas leciały komentarze.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Dzięki za pomoc, mgiełko... Zapamiętam to sobie - mruknąłem do Ravenosa, i nagle zauważyłem lecącą w moim kierunku pięść. Mocą zatrzymałem pięść tuż przed moim nosem. Wykorzystałem chwilę wahania, złapałem Casula za rękę i pociągnąłem do tyłu. Ślizgiem dostałem się za plecy wroga, i szybkim cięciem miecza od góry chciałem rozpłatać mu łeb na pół.

Bajcurus odskoczył od Cienia, bo ujrzał Abyssala niszczącego Okruchy.

- CO?! GRRR, policzę się z nim! Ale to jeszcze nie koniec!

Bajcurus klęknął, i przywołał kolejną część Otchłani. Była to wielka rzeka lawy, która teraz płynęła nad Niebem.

- Rzeczko, zalej Lunariona razem z jego idiotycznymi aniołkami, devami i co tam jeszcze jest. Demony, natarcie na piąte Niebo, trebusze rozwaliły mur! Jazda, ja zatrzymam Abyssala!

Pozostało 500 tysięcy najsłabszych demonów, 1 milion 'zwykłych' oraz 200 Twardych Dowódców, do tego 100 Scionów, których mocno wytłukli łucznicy. No i 3 hydry.

Bajcurus upatrzył sobie wielką żółtą hydrę, i wskoczył na jej uzbrojony łeb.

- Co?! Wprowadzili do walki Pandemonium! Asasyni, weźcie się za te istoty! A hydy jazda, rrrozwalcie Abyssala! - wrzasnął, a potwór wystartował 'z kopyta' prosto w stronę celu. Bajcurus wybił się w powietrze, złapał swój Miecz Który Przetnie Wszystko, i z siłą huraganu spadł na Abyssala.

- Teraz nie ma forów, zdychaj i gnij w Otchłani!

Demony wylały się do piątego Nieba, a wszyscy Asasyni dostali rozkaz do szturmu na istoty z Chaosu. Obrońcy przygotowali miniguny, i gdy tylko jakiś chaotyczny potwór wszedł im na celownik, kosili go 500 wiązkami repulsorowymi na minutę. A Obrońców było 250, wytrenowanych na licznych wojnach. Natomiast zwykli Asasyni mieli za zadanie wspiąć się na mury i zaszarżować prosto na Ostatni Bastion Niebian, gdzie stał Lunarion. Właśnie wskakiwali na mury piątego Nieba, i wychodzili w szóstym.

___

Ho-wee!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cieniu uchylił się z mocą metalu przed niezdarnym ciosem Bajcurusa.

- Wiskas, pogięło cię?! Toć to ja twoim pomagam w tej nierównej wojnie a jeszcze tak mi się odpłacasz?

Pomruk niezadowolenia przeszedł przez szeregi demonów - czy one się kończyły? - zmierzających na pole walki. Mroczny Król Metalu zasadził kolejnego riffa odgradzającego scenę do reszty otoczenia. Przynajmniej do momentu, w którym narwany kot nie oddalił się. Nagle coś strzeliło...

- Dysk mi wypadł... - wydyszał Cień. - Chwilowa przerwa.

A dalej w tle przegrywała ta sama wojenna melodia w akompaniamencie krzyków umierających oraz przeklinań żyjących.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Chwilę mnie było a tu od razu taki rzeczy...

Akurat znalazł się na szczycie jednej z Maszyn Piekielnego Ognia. Spore bydlę, ale nic to. Chwycił swoją ulubioną włócznię i zmienił jej kształt na topór. Następnie zamachnął się i wbił go w pancerz MPO z prawdziwie boską siłą. Pojawiło się w nim spore pęknięcie, ale to jeszcze nie to. Dlatego nie wyjął topora z pęknięcia, a zaczął biec po grzbiecie maszyny. Topór zostawiał za sobą coraz większą rysę, aż w końcu Lunarion zeskoczył z Maszyny po dotarciu na krawędź. Za nim pancerz maszyny pokruszył się i odpadły z niego spore fragmenty, z powstałych szczelin wystrzeliły płomienie. W locie obrócił się i rzucił w stronę paszczy potwornego urządzenia spory ładunek wybuchowy. To wystarczyło aby rozsadzić MPO w efektownej fontannie płomieni. Biesy, które zaraz potem wypełzły ze szczątków zostały związane walką przez nowe oddziały Nieukształtowanych. Ciężko było walczyć z czymś, co zwyczajnie nie ma kształtu ani formy, a jest tylko mniej więcej humanoidalnym wirem kolorów, dźwięków, obrazów i uczuć. Do tego uważali każdy stały kształt za bluźnierstwo, odstąpienie od pięknej idei zupełnego chaosu. Demony miały stałą formę. Dlatego kończyły nadziewane na nagle powstałe, śpiewające włócznie wykute z wirującej radości, przebite drżącymi strzałami z gniewu, rozłupane niepowstrzymanymi młotami z odwagi i pocięte ostrzami z lekko falującej materii snów. Stworzenie tego wszystkiego i nie tylko tego, leżało w naturze Nieukształtowanych. Dodatkowo żywili się gniewem i strachem biesów, ich szalejącymi emocjami i wykorzystywali je przeciwko im. Innymi słowy stanowili godnych przeciwników, a nowe oddziały ciągle napływały z wyrwy nad pole walki, wyglądając jak strumień zmąconej mgły.

- Bracie, uważaj! - krzyknął Lunarion w stronę Abyssala - Nie nie doceniaj go.

Z chęcią pomógłby bratu, ale musi się teraz zająć czym innym. Mrokasem. Pobiegł w jego stronę zostawiając za sobą ścieżkę martwych, często pociętych na kawałki ciał diabłów. Nacierały na niego i zaraz potem padały porażone jakimś zaklęciem lub wirującym ostrzem, w które zamienił się topór.

- No chodź Markosie, boisz się!? Zobaczymy, kto wygra, głupiec zmuszony do wybrania "mniejszego zła", czy ty.

Rzucił błyskawicą w przeciwnika.

Allimir w tym czasie stał na murach piątego Nieba, Mertionu. Właśnie tutaj trafiali wszyscy krzyżowcy, paladyni i inni walczący za dobro i wiarę. Dostał za zadanie ochronę tej warstwy i to właśnie zamierzał zrobić. Uzbrojony najlepiej jak mógł i przygotowany stał na murach. A chwile potem rzucił się z nich prosto na legiony demonów już w locie zmieniając formę na olbrzymią, pazurzastą bestię, która samym lądowaniem zgniotła część wrogów. Dodajmy do tego możliwość rzucania zaklęć i kilka innych sztuczek, które miał w pogotowiu. Tej warstwy tak łatwo nie zdobędą.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Twardzi Dowódcy od razu zaczęli planować. Teraz, gdy Bajcurus zajęty był walką losy bitwy zależały od nich. Od razu wydali rozkaz Operatorowi Wyrzutni, a z rzeki lawy która ciągle płynęła nad polem bitwy zaczęły wyskakiwać dusze. Dusze potępieńców, seryjnych morderców, szalonych profesorów, samobójców i innych, którzy mieli po wsze czasy cierpień w Otchłani. Zstępowali na ziemię zastępami, uzbrojeni w różne bronie. Ich liczby nie sposób było policzyć, gdyż byli równie chaotycznie różnorodni co istoty z Pandemonium. Od razu ruszyli na nowych przybyszy z innego świata, siekąc bezpostaciowców bezpostaciowymi broniami. Z tyłu pracował szalony dr. Frankenstein, a na pole bitwy wkroczył potwór Frankensteina, który straszył zieloną skórą oraz niewyobrażalną siłą. Z rzeki lawy wypadały również niewielkie krople Zła, które zadawały obrażenia tylko istotom Dobrym. Archanioł Gabriel natomiast rozkazał Devom i Aniołom zaatakować Krzyżowców, Paladynów i innych. Gabriel był ogromnym autorytetem wśród aniołów i aniołopodobnych, powinni więc usłuchać.

Abyssal ciągle próbował wypchnąć demony z Nieba, kiedy spadł na niego Bajcurus na hydrze. Opiekun Tajemnic towarzyszący Abyssalowi wymówił zaklęcie. Strażnicy Zagłady wznieśli się w powietrze, lądując na głowach hydry i wbijając się w nie mieczami. Ich ostrza powoli wysysały z wielkiego stwora życie, tak, że nawet ewentualne odrośnięcie głów nic by nie pomogło. Opiekun Tajemnic wzniósł się powietrze, osłonięty magiczną tarczą. Abyssal tymczasem wyskoczył w górę, unikając ciosu i opadając na grzbiet potwora.

- Sorry hydra, ale tak będzie najlepiej. - kot nagle ślizgiem zeskoczył na szyję głowy, na której stał Abyssal i uciął głowę. Głowa hydry obróciła się w proch, a z kikuta szyi wystrzeliły trzy kolejne głowy, otwartymi pyskami celując prosto w Abyssala.

Pierwsza głowa spotkała się z pięścią Abyssala. Uderzenie ją zamroczyło. Kolejna została potraktowana potężnym kopniakiem, który pozbawił ją przytomności na chwilę. Trzecia jednakże połknęła Abyssala. Po chwili poszarzała, skurczyła się w sobie i zwisła bezwładnie, ciągle cała, ale martwa. Na jej szyi pojawiło się nacięcie, z którego wyszedł pokiereszowany, nadgryziony i zakrwawiony Abyssal, który pobiegł w kierunku pleców potwora, zdecydowany pozbawić go życia, miast zajmować się głowami.

- A mówią, że od przybytku głowa nie boli... Hydra zdaje się nie zgadzać! - wrzasnął Bajcurus ucinając kolejne głowy. Po chwili Abyssal i Kot znajdowali się w nieprzeniknionym gąszczu 50 głów lub więcej, więc nie sposób było znaleźć czegokolwiek, a szczególnie ciała.

- A teraz giń! - Bajcurus złapał się łba i wybił do góry, przy okazji go ucinając. Zamachnął się Mieczem Tnącym Wszystko i spadł na Abyssala jak grom.

Strażnicy Zagłady robili co mogli, ale kot ucinał głowy zbyt szybko. Opiekun Tajemnic ściągnął ich z powrotem na ziemię, ale przedtem odebrali hydrze trochę energii życiowej, przez co teraz była odrobinę mniej żwawa. Abyssal wyjął z Gdzie Indziej Tarczę, Której Nie Da Się Przeciąć i zasłonił się nią. Kiedy zetknęła się Mieczem Tnącym Wszystko, wszechświat na chwilę zastopował. Nieskończona siła starła się z nieporuszalnym obiektem. Stella dostała czkawki, Moderatusa rozbolała głowa, prawa fizyki dały sobie spokój i poszły na piwo. Wreszcie Moderatus wziął gumkę do ścierania i wymazał tarczę oraz miecz z egzystencji.

- ?! Unicestwiłeś mój miecz, więc ja unicestwię cie....

*ŁŁUP*

Jakaś głowa uznała, że to dobry czas żeby zaatakować, trafiła jednak Bajcurusa, którego zwaliło to z nóg. Wstał prędko, i wrzasnął:

- ?! Czy inteligencja dzieli się razem z glowami?! Odsuńcie łby! - warknął. Hydra usłuchała, a nad Abyssalem i Bajcurusem otworzyło się przez chwilę Niebo Nieba zakryte... Rzeką lawy. Z rzeki wylało trochę płynnego Zła, które spadło na Bajcurusa. Hydry z powrotem zamknęły Kota i Abyssala w jakby pomieszczeniu z głów, i przyglądały się wszystkiemu.

Kot podszedł do Abyssala, a Zło zaczęło stawać się nie do zniesienia. To było po prostu coś tak okropnego, że żadna dobra istota nie mogła przetrwać w pobliżu tej... rzeczy.

- No to może niedźwiadek na zgodę? - Bajcurus uśmiechnął się szyderczo, a Zło zmieniło jego twarz w wykrzywione okropieństwo.

-Ja nie jestem "dobry". - stwierdził zimno Abyssal po czym z rozmachem wbił miecz w grzbiet hydry. Szary ogień pełzł po mieczu w głąb wnętrzności potwora, wysysając z nich wszelkie ciepło i życie. Skóra hydry zaczęła obracać się w popiół, a mięśnie odchodzić płatami. Organy wewnętrzne zgniły, rozprowadzając po reszcie organizmu trupi jad. Niektóre nawet eksplodowały.

Bajcurus głęboko westchnął, a Zło spłynęło z niego do wnętrzności Hydry. Kot wyjął granat, i wcisnął go głęboko w hydrę.

- No to giń! - powiedział, i podskoczył. Cała hydra eksplodowała jak na komendę, a Kota wyrzuciło wysoko w górę.

- No zaraz, chwila, stop...! - krzyknął kot, ale nie zdążył. Rąbnął łbem prosto w rzekę lawy, która dla celów obronnych była twarda jak kamień. Kot odkleił się i zaczął spadać, szukając wzrokiem Abyssala którego wybuch pewnie rozszarpał na kawałki.

Abyssal w porę wyrwał miecz z hydry i wyskoczył w górę. Eksplozja go osmaliła, ale nie odniósł poważniejszych obrażeń. Skierował się w stronę kota i przygotował do zadania ciosu.

Bajcurus nie miał czym się obronić.

*CHLAST* cios przepołowił Bajcurusa, a w powietrze wystrzeliła malownicza wstęga krwi?. Dwie połówki Kota opadły na ziemię. Nogi wstały, a głowa naprowadziła je do siebie. Kot nasadził się z powrotem, i odwrócił w stronę Abyssala.

- Z tego co wiem to ty też nie masz tarczy... - zauważył Bajcurus, i wyjął karabin maszynowy. Nacisnął spust.

- No, giń w końcu! - powiedział, a za plecami Abyssala podkradał się Twardy Dowódca, mając zamiar zmiażdżyć boga mechaniczną rękawicą.

Abyssal odbija część pocisków mieczem, ale jest ich zbyt dużo. Zostaje postrzelony w paru miejscach, a Twardy Dowódca łapie go i okłada nim o ziemię. Nagle dłoń demona zostaje owinięta łańcuchem, który zaciska się, odcinając Dowódcy rękę. Vanasayo, bo to ona włada tą bronią, skacze na demona, kopniakiem wbijając mu czaszkę w mózg.

Twardy Dowódca zdechł, a w takich wypadkach aktywuje się specjalny system autodestrukcyjny. 3.... 2.... 1....

*klik*

- Koniec amunicji?! - warknął Bajcurus, i odrzucił broń. - No chodź, na co czekasz? Wywal tą duszostal i stań do walki normalnie, hehe! - powiedział Bajcurus, i szepnął do Operatora wyrzutni: Dawaj mi tu helikopter.

Z dymu po wybuchu Dowódcy wyszedł Abyssal podtrzymywany przez Vanasayo. Krwawił z licznych ran, ale ciągle trzymał się na nogach. Zignorował słowa kota i rzucił się na niego z mieczem.

- ?! Tak chcesz grać? To sorry Winnetou, ale zdradzę cię wcześniej. - powiedział Kot, i rzucił nożem do rzucania w Abyssala. Nie patrząc czy trafił uderzył we wroga ogniem, co cofnęło go do tyłu. Nad głowami walczących pojawił się helikopter. Bajcurus przyczepił do helikoptera jeden koniec linki, a drugi wystrzelił do Abyssala. Kot uśmiechnął się złośliwie, i rzucił kolejnym nożem do rzucania w tylny wirnik helikoptera. Nóż wkręcił się i zniszczył wirnik, a helikopter poderwał się do lotu, i wirując szaleńczo okrążał pole bitwy. Jeśli Abyssal był przyczepiony do linki, to został zdrowo poobijany przez mury, rzekę lawy, włócznie demonów itd itd.

Nóż został bez problemu odbity przez Abyssala, a ogień nie wyrządził mu żadnej szkody dzięki ochronie Vanasayo. Uniesiony w powietrze Abyssal zawzięcie bronił się przed strzelającymi do niego demonami, rozbijał mury i łamał włócznie, ale mimo wszystko odniósł duże obrażenia. Jego herosce jednak udało się ponownie do niego doskoczyć. Wyrysowała na jego pancerzu proste zaklęcie. Błysnęło i Abyssal pojawił się w szpitalu w głębi Niebios.

- No to jego mamy z głowy, BUACHACHACHA!

Bajcurus teleportował się do Otchłani, zebrał ekwipunek, i wrócił na pole bitwy. Teraz miał zwykły miecz oraz sztylet z dusz, opracowany z pomocą Blade'a.

- No to co robimy, szefie? - spytał Dev.

- Musimy zatrzymać Pandemonium. - odparł Bajcurus, i wskoczył w oszalałe feerie barw i kształtów, po czym zaczął siec sztyletem wszystko, co popadnie, oraz obszarowo atakować ogniem. Pod naporem Obrońców, Dowódców i Demonów, hydr, dusz, potwora Frankensteina i Gabriela potwory Pandemonium wyraźnie słabły, a wojska Zła wtoczyły się do Szóstego Nieba przez wrota, które sabotowali Asasyni. Wszystko jak w zegarku.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Anioły i dobre duszy zignorowały rozkaz Gabriela, gdyż widziały, czym się stał. Pan Piekieł być może mógłby zamaskować zepsucie toczące duszę Gabriela, ale został on spaczony przez Pana Otchłani, który nie przejmował się takimi drobnostkami jak ukrywanie się. Zresztą i tak wyraźnie było widać, że archanioł jest po stronie zła, gdyż wyrzynał on swoich dawnych sojuszników.

Demony zostały wyparte z Szóstego Nieba. Asasyni, którzy sabotowali bramy sami padli ofiarą pułapki przygotowanej przez Kroczących w Nicości. Bramy zostały zamknięte. Odcięte od posiłków demony, które przedostały się do środka zostały szybko rozgromione. Vanasayo stanęła na czele obrońców i odpierała atakujących najlepiej jak mogła. Pozostali przy życiu Otchłańcy zgromadzili się przy niej. Awatar Zagłady już zniszczył wszystkie trebusze i sciony. Teraz wzniósł się w powietrze i rzucił na rzekę lawy, tracąc fizyczną formę, ale bezpowrotnie zasklepiając rzekę. Dopływ nowych potępieńców został odcięty.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Nie ignoruj mnie ty...! - Chwila, co ja robię? Ile ja mam lat? Wrzeszczę jak obrażona dziewczynka. Nie to nie, kiedy indziej się nim zajmę, zresztą teraz mamy inne problemy.

Demony napierały na wyrwę, a uderzenie Nieukształtowanych straciło na impecie. Szóste Niebo, Jovar, broniło się, a Allimir razem z Vanasayo robili wszystko aby je utrzymać. Współpracowali, a dwóch herosów to coś czego należy się bać. Na razie sytuacja była dość stabilna, choć z wyraźną przewagą dla demonów. Lunarion przeniósł się do brata w szpitalu.

- Dałeś mu się pokonać? Ech, do czego to doszło. Ale dobra, nie ma się co wyzłośliwiać. Trzeba wezwać medyków. TYTOK!

To ostatnie wywrzeszczał w stronę namiotów medycznych boga pomarańczy. Oby szybko tu przyszedł i pomógł połatać Abyssala. Następnie wyszedł na mury i zajął się głównie miotaniem potężnych zaklęć w hordy demonów spychając je dalej i pomagając walczącym Niebianom i herosom. Jednak pomimo zakrzepnięcia rzeki, złych dusz ciągle było mnóstwo. Trzeba je było jakoś stąd wygnać. Innymi słowy wyegzorcyzmować. Postanowił skorzystać z ograniczonych uprawnień Pana Niebios jakie otrzymał wspólnie z bratem po ojcu.

- Cleansing... - powiedział zbierając trochę świętej energii z otoczenia dookoła - Solar Flames!

W wyniku zaklęcia rozjarzył się mocno niczym słońce, a fala świętego ognia i światła rozeszła się po ogromnym terenie zmiatając dużą część złych dusz. Zostały tylko te najsilniejsze. Wyrównało to szanse Niebian.

-Uff, kto by pomyślał... że ja... będę robił... coś związanego ze... słońcem... - wysapał nieco wyczerpany zaklęciem - To brat powinien to robić. To znaczy jeszcze w swoim poprzednim wcieleniu - skończył i oparł się o blanki.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rzeka została zasklepiona, ale nadal była Otchłaniowa, Bajcurus więc miał nad nią władzę. Skupił się, i zwalił ją prosto na mury oraz bramę Szóstego Nieba. Silna Niebiańska technologia jednak wytrzymała zasklepioną magmę. Bajcurus więc sprawił, że rzeka znikła, gdyż przeszkadzała mu w planie. Rzucił okiem na nową Machinę Piekielnego Ognia, która przed chwilą przybyła na pole bitwy i wskoczył na jej kadłub.

- Sorry Winnetou, ale muszę. - wbił miecz w tył pojazdu, i skoncentrował moc. Z dziury wystrzelił płomień ognia, a MPO dostało 'powera', czyli dopalacza. Bajcurus wsadził do środka ładunek wybuchowy i zeskoczył z maszyny, która pomknęła w bramy Szóstego Nieba z ogromną prędkością.

*KABOOOM*

Brama została wysadzona w powietrze razem z okolicznym murem, Asasynami oraz Krzyżowcami, Paladynami i innymi dobrymi duszami które zostały wrzucone do walki.

Na pole bitwy wleciał Otchłaniowy myśliwiec, a ze środka wysiadł pewien specyficzny team. Po tym myśliwiec wzniósł się w górę i zaczął samobójczo lecieć na Vanasayo, strzelając przy tym rakietami.

- Engie, stawiaj bunkier i ze trzy sentry, musimy okopać tą pozycję. Medic, uberuj Heaviego, który ma pakować się do bunkra i kosić nadchodzących przeciwników. Demoman niech wbija do działa które jest na dachu bunkra i jedzie stickybombami tych mocniejszych. Spy, zakamufluj się za Lunariona i każ wrogom przemieścić się za to wzgórze, skąd wyskoczy na nich Pyro i z twoją pomocą zjara przeciwników. Operator Wyrzutni Otchłaniowej, dawaj 25 helikopterów. Sniper, wbijesz do jednego heli i postarasz się wykosić jak najwięcej Otchłańców. Scout, łap swojego bejsbola i zatłucz Vanasayo, jeśli jakoś przeżyła ten samobójczy myśliwiec. Jeśli zginęła to wbijaj do bunkra i kamp z szotgunem. Soldier, nie pozwól wrogom dostać się do bunkra. W bunkrze będziecie się respić.

Nadleciały helikoptery. Sniper wbił do jednego i uniósł się w powietrze.

Spy wyszedł z 'respi-ratora', i skłonił się.

- Gentlemen - przywitał się, i przybrał postać Lunariona, po czym wyszedł do Niebian i oznajmił, żeby dla celów taktycznych przesunęli się za 'tamtą górkę'. Pyro przygotował się do surprise attack.

Bajcurus wskoczył do bunkra, który został wzniesiony na samym środku Szóstego Nieba, a demony oraz Twardzi Dowódcy razem z duszami, Gabrielem oraz potworem Frankensteina i dwoma hydrami zaszarżowali na nieprzyjaciół. Wzrokiem dostrzegł Lunariona osłabionego zaklęciem. Wyskoczył w górę, i wystrzelił linkę. Migiem dopadł Lunariona, uniósł miecz, i... wbił go w ziemię obok. Najpierw chciał go zabić, ale przypomniał sobie dlaczego to robi, i kim dla niego był kiedyś Lunarion. Bajcurus wyjął więc kamień z zaklętą duszą Celestiusa, i wręczył go Lunarionowi. Kamień miał specjalną blokadę nałożoną przez Otchłaniowego kowala - dusza nie mogła zostać uwolniona dopóki batalia się nie zakończy. Bajcurus nie wiedział, co powiedzieć, zniknął więc w czarnym dymie, i pojawił się nad Otchłańcami Abyssala. Runął na nich z mieczem, i zaczął siec.

--

Gentlemen!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

(Odpowiedź Tytokusa)

- Dziękuję za miłe przyjęcie, lecz nie widzę tu nic ciekawego, więc przepraszam ale się ulotnię. Jeszcze raz dziękuję za gościnę- powiedział Thomas i wyszedł z pałacu Tytokusa.

Gwizdnął i przed nim pojawiła się międzywymiarowa taksówka, do której wsiadł.

- Gdzie pana zawieźdź?- zapytał taksówkarz.

- Proszę prosto do maista Perh- powiedział i po chwili zniknęli.

W Perh pojawili się kilka sekund później, Thomas zapłacił kierowcy i podszedł do krawiędzi, by zobaczyć widok z wielkiego drzewa na którym było miasto.

- Piękne miasto Perh, a zarazem miejsce kultu natury, czy można chcieć czegoś więcej?- powiedział Thomas, a potem popatrzył na swojego podrygującego chowańca.

- No tak... Ty zapewne chcesz alkoholu... Zaprawdę dziwny masz nawyk- powiedział bóg i skierował się do karczmy, gdzie kupił chowańcowi ,,coś" do picia.

Następnie skierował się do sanktuarium, by osobiście złożyć hołd naturze.

Po chwili pokazała się przepiękna świątynia ozdobiona kwiatami, jakie nie często można zobaczyć w innych wszechświatach.

- Przepiękne nieprawdaż?- zapytał się i popatrzył na chowańca, który latał dokoła niego, jakiś taki nieprzytomny- Jak zwykle przesadzasz z promilami...

Zboczył jednak z kursu i ruszył w strone targu, gdzie zaczął się przyglądać pominikowi na środku placu, który wyrósł samoistnie i przedstawiał postać matki natury.

Nadal nie mam pojęcia, jak oni są w stanie takie coś zrobić, że to w takiej postaci samoistnie wyrasta z ziemi.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Niebianie już mieli wypełnić rozkaz, kiedy przed nich wbiegła jakaś dziwna postać. Mężczyzna okazał się być chowańcem Abyssala. Miał na sobie płonącą pelerynę i na całe gardło wrzeszczał "SPYCHECK!!!" Żar sprawiał, że jego skóra odchodziła płatami od kości, ale to tylko go cieszyło. Jal przebiegł przez szeregi Niebian, ujawniając kilku zamaskowanych asasynów. W końcu przebiegł obok fałszywego Lunariona. Po chwili nie było już czego z niego zbierać. Wojska zostały na pozycjach obronnych.

Tymczasem Vanasayo przebiła na wylot nadlatujący myśliwiec C'sodem. Silnym ruchem ramienia rzuciła płonący wrak na nadbiegającego Scouta, który wypił BONK! Atomic Punch i wyszedł bez szwanku.

-Ya can't hit what ain't there! I'm un-freaking-touchable!

Vanasayo postarzyła go tak, że się przewrócił i połamał sobie nogi. Następnie zamknęła go w magicznej klatce, którą wrzuciła do Gdzie Indziej. Nie mógł nic zrobić, ale ciągle żył, więc też nie mógł się zrespić.

Za plecami Snajpera w śmigłowcu pojawił się Kroczący w Nicości. Szybkim ruchem przyczepił snajperowi do pleców ładunek wybuchowy. Po kilku sekundach Helikopter zamienił się w kulę ognia.

Vanasayo wskoczyła na grzbiet hydry i poszatkowała jej wnętrzności biczem. Kiedy potwór miał już spaść martwy na ziemię Vanasayo wyjęła Animę i z jej pomocą ożywiła martwy zewłok, który raz jeszcze wzniósł się w powietrze i zaatakował ostatnią pozostałą przy życiu hydrę. Splątane głowami monstra grzmotnęły o ziemię, zabijając się nawzajem. Vanasayo wróciła do obrońców czekających na pozycjach.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Scout wypił crit-a-colę, i wyłamał kraty klatki, która zaatakowała magią i zabiła go.

- 5 min to spawn?! Un-freakin'-believable!- wkurzył się.

Heavy wycelował w Vanasayo i obrońców, i zaczął strzelać.

- WAHAHAHA! Du-du-du-du-duh! CRY SOM MORE! - wrzasnął.

Bajcurus miał dosyć Vanasayo. Złapał dwa karabiny maszynowe, i wypadł na Obrońców. Pociągnął ich serią, i wyrzucił bronie, które dokonały autodestrukcji. Na komendę Kota wszystkie helikoptery załadowały się ładunkami wybuchowymi, i spadły na Obrońców, wybuchając i zalewając Obrońców i okolicę napalmem, odłamkami, ogniem itd. Bajcurus wskoczył w sam środek tego wszystkiego, i rzucił się na Vanasayo z mieczem, atakując ogniem wszystko dookoła.

Koło bunkra rzucony został granat, który zaznaczył miejsce desantu kolejnych demonów. Zostaną oni zrzuceni, jeśli obrona bunkra wytrzyma.

Odepchnąłem Casula mocą.

- Jeszcze powalczymy! - powiedziałem do niego, i skoczyłem do bunkra. Wytworzyłem wokół niego barierę z Mocy, która ochroni bunkier przed wrogim ostrzałem, pianinami spadającymi z nieba itd. Można było się przedostać tylko 'pieszo', a od pieszych był Demoman i Pyro oraz Heavy. I ja. Heavy popatrzył na mnie gniewnie.

- Cant fire through blue thing - powiedział. Skupiłem się więc, i sprawiłem że wszystko może z bariery wyjść, ale nie może wejść. To jednak osłabiło mnie, przyklęknąłem więc na jedno kolano.

*KABOOM*

- Guts 'n' Glory, lads! - usłyszałem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na miejsce zrzutu wpadł specjalny wózek wyładowany po brzegi materiałami wybuchowymi, oraz 500 Scionów, z czego przeżyło 50. Wózek wycelował we wrota do Siódmego Nieba.

I nic.

- Is someone gonna push the freakin' cart?! - oburzył się Scout, który miał jeszcze 2,5 minuty.

- Let's blow up some dandies! - wrzasnął Demoman i dopadł do wózka, tam samo zrobili Heavy, Medic, Pyro oraz Soldier. Wózek od razu ruszył do przodu.

Do Szóstego Nieba dotarło dwieście tysięcy Abishaiów, pięć tysięcy Barbazów, dziewięć tysięcy Kornugonów, siedem tysięcy Gelugonów, trzysta tysięcy?piekielnych czartów, pięć tysięcy Orthonów, a także cztery tysiące Narzugonów. Z piekielnych szpiegów przeżył jeden, który doniósl tajne informacje Bajcurusowi. Właśnie jemu, a nie Markosowi, ponieważ ten przybywał właśnie ze wsparciem. Kroczyło za nim sto tysięcy wspaniałych piekielnych wojowników, odzianch od stóp do głów w zbroje, dzierżących dwa piekielnie ostre miecze lub katany. To byli mistrzowie walki wręcz, a zwinni byli jak mało kto. Nad nimi leciało kolejne dwieście tysięcy Malebranche'ów, posiadających pociski powietrze-ziemia i powietrze-powietrze, dodatkowo potrafiące walczyć wręcz. Nieco z tyłu szło sto pięćdziesiąt tysięcy Xerfilstyxów - złodziejów wspomnień bardzo sprawnie posługujących się mieczami.

Zaraz za nimi wędrowało pół miliona gigantycznych potworów.

- Złonie... - powiedział jakby do siebie Mrokas, widząc wielkie, dwunożne istoty o słoniowych głowach, posiadających kolczaste trąby (ziejące ogniem, bo to specjalne Złonie były), których skórę pokrywało twarde zrogowacenie.

Ponieważ wszyscy piekielni dowódcy (poza Belzebubem i Mrokasem naturalnie) zginęli w boju, diabły troszczyły się same o siebie; z resztą wszystkie wyszkolone były do roli idealnych żołnierzy. Markos "zawołał" ręką Bajcurusa, po czym palcem wskazał mu krączące cztery...

...żywe komnaty. To był co najmniej dziwny widok, ale komnaty istotnie się przemieszczały. Wydawały się niezniszczalne, albo przynajmniej sprawiały wrażenie piekielnie solidnych. Władca Piekieł wytłumaczył Bajcurusowi, że - wbrew pozorom - komnaty walczą świetnie, potrafią rzucać czary, skakać i latać, więzić "w sobie" wrogów i przekabacać ich na swoją stronę. Gdy komnaty się rozeszły, Grzeszni Sojusznicy ujrzeli jeszcze gigantycznego Przekutego i Mauga.

Oblężenie Szóstego Nieba się zaczęło. Wynik bitwy wydawał się przesądzony...

...ale jakie to się rzeczy w OA nie działy...

_________________

PS Po fotki diabłów wymienionych w pierwszej części odsyłam tu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Obrońcy zaczęli się wycofywać z Szóstego Nieba do Siódmego. Należało się tylko zatroszczyć o to, by przy okazji wyrządzić jak największe straty.

Kapłani magicznymi tarczami osłonili swoich pobratymców przed huraganem ognia, pocisków i odłamków. Opiekuni Tajemnic zaczęli odprawiać skomplikowany rytuał. Wojownicy osłaniali ich.

Vanasayo kopnęła nacierającego Bajcurusa prosto w... czuły punkt. A właściwie dwa punkty. Poskutkowało czy nie, ważne, że siła uderzenia posłała natrętnego kota z powrotem do bunkra. Do heroski dołączyło kilku najsilniejszych Strażników Zagłady, którzy przeżyli do tej pory. Razem wdarli się w szeregi wroga. Przede wszystkim: wózek. Strażnicy zasłaniali się tarczami przed ogniem Heavy'ego i spółki, a Vanasayo bezceremonialnie zniszczyła tor. Następnie, zanim ktokolwiek z Team Fortress zdążył zareagować, chwyciła wózek i rzuciła nim w bunkier. Bramy Siódmego Nieba postoją jeszcze.

Vanasayo i Strażnicy wrócili na pozycje w samą porę. Magowie skończyli rytuał. Nagle ziemia między Szóstym a Siódmym Niebem zaczęła czernieć. Powietrze tak samo. Obrońcy szybko wycofali się za mroczną barierę. Biesy, które za nimi podążyły obróciły się w proch. Wszelkie pociski, zwykłe i magiczne znikały po kontakcie. Nic nie mogło przekroczyć Pustki, którą Otchłańcy przywołali w formie bariery. Jednakże Markos i Bajcurus domyślili się, że to nie może utrzymać się długo. I rzeczywiście, po paru nerwowych minutach bariera zniknęła, odsłaniając Siódme Nieba, Empireum, niemalże nienaruszone i kompletnie zorganizowane oraz gotowe do obrony. Teraz rozstrzygnie się wszystko.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

<I w tym właśnie momencie rozbrzmiał

. Wszystkie wojska Sewastian zgromadzone w Siódmym Niebie ruszyły do ataku.

Pierwsi zaczęli łucznicy stojący za murami. Ichny atak był bardzo podobny do tego znanego niektórym z "300". Na niewiele się jednak zdał. Kolczaste żółwiki całkiem dobrze chroniły demony przed strzałami. Nie myślcie sobie jednak że wyszli bez szwanku. Cygnus głośno przeklnął na wieść, że straty nie wyniosły ponad setki. Rozkazał swoim "Bazylikom" strzelać w żółwiki. Jeden pocisk (jeśli trafiał) rozbijał żółwia i wystawiał demony na pastwę strzał. Demony szybko jednak spotrzegły armaty i po chwili jedna nie była już zdolna do strzału (co Cygnus przyjął do wiadomości z wielkim przekleństwem). Dodatkowo zabrakło pocisków z platyny. Załogi zostały zmuszone do korzystania z głazów, części murów, gruzów oraz bomb.

Natomiast "Organy" znowu mogły strzelić. Po kilku godzinach ładowania gruzem, i żelastwem wystrzeliły z wielkim hukiem wprost w scenę Cienia. Cygnus krzyknął tylko: "To za dzwonnicę, ty... Cieniu jeden!" i już musiał uciekać, bo demony niezadowolone z trwałego braku muzyki wzięły go sobie za cel. Na szczęście (lub nieszczęście) głaz uderzył w Cienia robiąc mu <klik!> i wstawiając mu dysk z powrotem. Następnie na demony rzucili się rycerze, jeźdźcy zaszarżowali husarsko, a bojarzy prowadzili swą taktykę odwrotów i ataków. Generał Simba rzucił się z murów na demony, a jako że miał zbroję z platyny wykutą przez Casulona pokrywającą go całego nie było mowy o nadzianiu się na włócznie. Cesarz wstąpił do Pałacu Pałaców na naradę głównodowodzących w zastępstwie Simby. Cygnus natomiast skutecznie wybijał pomału najsilniejszych generałów. Korwety zdmuchnięte zupełnie z pola walki i pozbawione platyny zaczęły strzelać ICE RAIDem, co zabija demony na śmierć (nie zamraża, zabija).>

--------------------------------

Wow, równo 15:00 :) Sorry że wcześniej nie mogłem - ZAKAZY, ach ZAKAZY... Jakby co - pozbyłem się platyny Markosie :P

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zwiał, jak zwykle. Ale dlaczego chybił? Już tak źle u niego ze wzrokiem, czy może ciągle nie może się zdobyć na zupełną nienawiść wobec mnie? Pewnie tak... inaczej nie zostawiłby mi tego. Lunarion ścisnął kamień czując w nim obecność ojca. Tak blisko, a tak daleko. Kot źle zrobił oddając mi to. Oczywiście źle dla siebie.

Wstał czując, że siły po zaklęciu mu wracają. Spostrzegł, że zostali zepchnięci na ostatni szaniec. Ostatnią linię obrony. Teraz pozostało tylko Siódme Niebo, Chronias i Empireum, siedziba Pana Niebios w jego centrum. Najlepiej bronione, obstawione całą resztą wojsk Niebian, bogów i dobrych dusz, wspieranych przez Serafinów i herosów. Przegrana oznacza ostateczną porażkę. Dlatego teraz trzeba zrobić wszystko, aby do niej nie dopuścić. Na przykład załatwić jednego z wrogich dowódców. Lunarion wyskoczył w stronę Mrokasa z Moonlight w formie dużego, dwuręcznego miecza. Bez słów i krzyków, szkoda na nie sił.

Mrokas zdziwił się nieco, widząc szarżującego na niego Lunariona. Pierwsze, co zrobił, to dmuchnął w niego mocą wiatru, przerywając szarżę. Władca Dziewięciu Piekieł otoczył się 666 Piekielnymi Czartami, ale nie atakował.

- Kogo diabli niosą? Czyżby to ten tchórzliwy syn marnotrawny? Tatulo umiera, brat sam musi bronić Nieba, a ten samozwańczy Strażnik Równowagi chowa się gdzieś, pewnie po lasach jakichś, czy w najmroczniejszych zakątkach kosmosu. - zaśmiał się cicho.

Zatrzymał się i osłonił przed wiatrem. Kiedy ten przestał wiać, przygotował miecz.

- Nie ukrywałem się. Robiłem wszystko aby pomóc. Sprowadziłem posiłki większe niż mogli marzyć. Wróciłem i pomagam w walce. A brat całkiem nieźle sam sobie radził. Zamilcz Mrokasie, do niczego takie gadanie nie doprowadzi. Ja nie złamię ciebie, ty nie złamiesz mnie, szkoda sobie języka strzępić.

Wykonał półobrót połączony z potężnym zamachem mieczem w powietrzu. Powstała fala energii zmiotła pierwsze rzędy diabłów. Równocześnie część sił z Pandemonium natarła z flanki na pozostałych wiążąc ich walką, ale nie atakując samego Mrokasa.

Co by nie mówić, wyglądało to ciekawie. Dwa bóstwa stojące pośród wędrujących na śmierć setek wojowników posłanych na śmierć. Mrokas podszedł do Lunariona i czekał, aż wyjmie broń. Gdy już to zrobił sam wyjął z pochw (tak się to odmienia?) dwa miecze - Smoczy Jęzor i Palec Anioła. Używając ich mocy przywołał ogromnego smoka i archanioła. Smok natychmiast zionął ogniem w "małych" przeciwników. Archanioł zaś skoczył za plecy Lunariona i próbował obezwładnić go, podczas gdy Mrokas z nim walczył, używając obu mieczy. Władca Piekieł wykonał młynek, dwa półobroty, podcięcie, cięcie, pchnięcie i jeszcze parę innych ataków, by w końcu zadać cios z wyskoku. Wzbił się nieco w powietrze i szybko począł spadać w dół, gotów przepołowić Strażnika Równowagi.

- Ha, o jednym nie pomyślałeś!

W momencie kiedy archanioł miał chwycić Lunariona i uniemożliwić mu obronę przed pikującym Mrokasem, ten zwyczajnie uniknął. Nikt nie widział jak dokładnie, tak jakby oczy nawet bogów nie były w stanie zarejestrować szczegółów tej chwili. Skończyło się to jednak tym, że Mrokas spadł na archanioła i uszkodził mu jedno ze skrzydeł.

- Unik Siedmiu Cieni, zna się takie sztuczki - powiedział stojąc z boku i przyglądając się - A teraz kontratak!

Za Lunarionem pojawił się rój srebrnych, widmowych ostrzy. Naprawdę duży rój, było ich tam chyba z kilkaset. Nagle wszystkie jak na komendę poleciały w stronę Mrokasa i archanioła aby zamienić ich w poduszeczki na igły. W tym czasie Nieukształtowani odwrócili uwagę smoka aby ich mag, mistrz iluzji i umysłu "podpiął się" pod umysł gada. Wyciągnął on na wierzch najgorsze jego lęki i doprowadzał go powoli do obłędu ze zwyczajnego strachu. Bo każdy się czegoś boi, nawet smoki.

Mistrz Iluzji nie wiedział jedak, że smok boi się jedynie pająków, a że ich nigdzie tu nie było, strach szybko mu przeszedł. Smoczek wzbił się w powietrze... i zniknął. W tym czasie Mrokas otoczył się tarczą wiatru, dzięki której miecze go ominęły i poleciały dalej. Archanioł jednak takiej mocy nie miał i został przedziurawiony pzez kilkaset mieczy, przez co naturalnie nie mógł już walczyć.

- Archanioła? Zabić?! Jak możesz?! Jesteś bezduszny! Powinieneś siedzieć u mego boku i władać Dziewięcioma Piekłami wraz ze mną, hahaha.

Nagle niebo zrobiło się czerwone (i zaczął z niego spadać płonący deszcz nie do powstrzymania), a Niebo pogrążyła czerwona poświata. Smok Mrokasa zaczął lecieć pionowo w dół, otaczał go piekielnie gorący ogień, palący wszystko. Leciał prosto na Lunariona. Mrokas walczył z nim, a gdy smok się zbliżył odskoczył, odbiegł i patrzył na "wyczyny" smoka.

- Ja dałem mu wybawienie. To ty wykorzystywałeś go, zmuszałeś do czynienie zła, co dla istoty będącej właściwie ekstraktem z dobra było gorsze od śmierci. A teraz ma spokój. W przeciwieństwie do mnie...

Smok leciał na niego z pełną prędkością, otoczony płomieniami i iście piekielnym gorącem. Trzeba wyjść mu na spotkanie. Lunarion ugiął kolana, mocniej chwycił miecz i zgromadził moc w stopach i ziemi pod nimi. W końcu wyskoczył z siłą wystarczającą do zostawienia za sobą popękanego podłoża i fali uderzeniowej. Leciał dokładnie w stronę gada. W końcu zwyczajnie wylądował ma na pysku i wbił w niego miecz. Ciągle wykorzystując swój pęd pobiegł z dużą prędkością dalej, z mieczem wbitym w grzbiet potwora. Ogromna temperatura parzyła go niemiłosiernie, płomienie lizały szaty i mięśnie wyglądające z otwartych już ran. W końcu jednak dobiegł do ogona i poleciał dalej zostawiając smoka za sobą. Ten został zwyczajnie przecięty na dwie połowy wzdłuż kręgosłupa i eksplodował w widowiskowym wybuchu ognia i energii. Lunarion wylądował na ziemi w zniszczony szatach i z mnóstwem okropnych poparzeń sprawiających mu wielki ból. Trzymał się jednak. Jakoś.

Stoi. Ciągle.

- Ty! Co się będziem lać w ten sposób? Dawaj pojedynek na pięści, jak na facetów przystało! No, szybko, chcę obić Ci mordę!

Lunarion wyraźnie się opierał, jednak mimo wszystko się zgodził. Jedno pstryknięcie palcami i Mrokas i Strażnik Równowagi znaleźli się na ringu. Początkowo w swoich narożnikach, ale szybko zbliżyli się i zaczęli bić. Mrokas wykorzystał w pewnym momencie lukę w obronie Lunara i strzelił go w pysk.

- Ugh...

Tyle zdążył wyjęczeć Lunarion zanim odleciał do tyłu i oparł się o liny. Wszystko go bolało od oparzeń, których nie miał czasu zregenerować, w dodatku obraz zaczął mu się dwoić od uderzenia. Mrokas już chciał zadać ostateczny, rozwalający głowę na kawałki cios, ale adrenalina zrobiła swoje. Lunarion zdążył uchylić się i wyprowadzić kontratak. Mocny kontratak, a konkretnie taki, który przebił Mrokasa na wylot. Wbił mu pięść w jelita, a ta pokryta czarną, gorącą posoką wystawała z jego pleców. Wyjął ją z rany i kopnął Mrokasa odpychając go. Taka rana dla boga nie jest śmiertelna i dość łatwa do wyleczenia jeśli będzie miał chwilę spokoju, ale powinna uniemożliwić mu dalszą walkę.

- Ouch...

Mrokas nie mógł teraz walczyć, musiał się wycofać. Złapał rękę Lunariona i wyrwał ją ze swego ciała, po czym ze skoczył z ringu i zniknął. Słychać było tylko "pufff" i "Jeszcze tu wrócę!"

Całe szczęście... Nie powalczyłbym już długo przez te oparzenia. Pora wracać, trzeba wyleczyć rany i pomóc reszcie, nie ma co tu tak stać. Przeteleportował się do Siódmego Nieba akurat wtedy, kiedy Sewastianie zaczęli swoją ofensywę. Odesłał aniołów, którzy chcieli mu pomóc i kazał wysłać posiłki dla walczących. Niezbyt wielkie, ale wystarczające aby mogli zdziałać trochę więcej. Potem udał się do szpitala aby odpocząć. Zapadł w trans i zaczął regenerować swoje rany.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Do szpitala w Empireum, w którym leżał Abyssal wtoczyła się Vanasayo, która wyglądała, jakby coś ją ugryzło. Dosłownie. Sporej części brzucha po prostu brakowało, a wokół wyrwy było widać ślady wielkich zębów. Oparła się ciężko o ścianę obok łóżka swego pana i wyjaśniła, że podczas wycofywania się jakiś bies ją dopadł.

Abyssal położył swoją dłoń na jej ramieniu i spojrzał na nią... troskliwie? Vanasayo aż się przestraszyła, widząc Abyssala tak się na nią patrzącego, ale on powiedział:

-Rany nic nie znaczą. - i wstał. Jego rany zostały ustabilizowane, ale nie zaleczone, gdyż medycy Tytokusa byli zajęci opatrywaniem innych rannych, a Abyssal przecież był bogiem, więc po w końcu sam by się zregenerował. W chaosie zapomnieli o tym, że rany zadane demoniczną bronią nie leczą się tak łatwo.

Dziwny to był widok: bóg i heroska, obaj tak poharatani, że pewnie ważyli o połowę mniej od ubytku ciała i krwi, a jednak idący pewnie i szybko, jakby nic im się nie stało. Rany Abyssala znowu się otworzyły, ale on nawet tego nie zauważył. Wracali do walki.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Casul ostatnio nie kontaktował z otoczeniem. Wywrzaskiwał rozkazy, ciął wroga, itp. Teraz dociera do niego, że przegrywa. Najemnicy wcześniej liczeni w setkach tysięcy, teraz co najwyżej w tysiącach. Normandia musiała się wycofać. Reszta floty osłaniała ją. Ocalali dołączyli do reszty w siódmym niebie. Bóg przestał otrzymywać meldunki od jego cząstek. Osamotniony bóg zaczął przebijać się do bariery Blade'a. Przekopał się pod nią i wyszedł przed bunkrem. Stworzył korytarz do wejścia bunkra z kowadeł, które osłaniały go przed ostrzałem pomagierów. Mówi do Blade'a.

- Nie dokończyliśmy.

____

Jeśli Tavish chce walczyć, będzie walka, ale nic na siłę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.


  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...