Skocz do zawartości

Olympus Actionus - temat główny, podejście trzecie


Rankin

Polecane posty

Niebo

Transport pancerzy i broni dotarł na miejsce. Szkielet-skryba dogląda rozładunku.

- Dobra, chłopaki. Teraz trzeba pilnować towaru jak magicznego oka w głowie. Nie chcemy, żeby jakiś złodziej się skrzywdził.

- Chyba... Należy przystać na te warunki - powiedziała smętnie. - Naprawdę potrzeba nam ogromnej wojny z takim przeciwnikiem? Nie lepiej stracić Niebo, niż życie przyjaciół i armii? A z aktem nieagresji zobowiązują się nie atakować nas, będziemy więc bezpiecznie w przyszłości...

Kościej wyciąga telefon.

- Szefie, powinieneś o czymś wiedzieć.

Pałac Lapidian na PWB

Casul odzyskał już siły i teraz relaksuje się przy aparaturze masującej. Reszta poszła na partyjkę pokera.

- Czemu zawsze muszę mieć przerwany urlop? Na szczęście teraz... - dzwoni telefon - Ja i moje szczęście... Czego?

- Szefie, powinieneś o czymś wiedzieć.

Szkielet streszcza wypowiedź Jane.

Niebo

- Assuming direct control!

Casul zaczyna przemawiać przez skrybę.

- Nie! Nie można się ugiąć! Jeśli oddamy Niebo, wzmocnimy Piekło i Otchłań. Nie będzie żadnego ważnego traktatu o nieagresji z ich strony. Zastanówcie się. Bajcurus respektujący umowę? Dobre sobie... Trzeba odbić Niebianina albo poświęcić go, ale nie można poddać się!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 1,7k
  • Created
  • Ostatnia odpowiedź

Markos podszedł do Johna i gestem ręki kazał za sobą pójść. Zaprowadził go wcale nie tak daleko - ot, do następnego pomieszczenia.

- Tak, najlepiej otwórz celę i pozwól mu pobiegać i pozrywać kwiatki na łące.

Parsknął jak jakiś diabeł. Co to oznaczało - Blade nie wiedział, ale domyślał się, że nie radość.

- Więźniów traktuje się dobrze. To jest lekcja numer jeden... Ty tez wyniesiesz coś z tego całego konfliktu. - spojrzałem na niego. Starałem się, żeby nie mógł rozszyfrować, jaki mam nastrój i czy mówię to serio, czy nie.

Z tego konfliktu powinniśmy coś wynieść wszyscy trzej. Ty już wyniosłeś. Meble z domu. - odpowiedział podobnie jak Blade, tak, by nie można było domyślić się, czy mówi serio, czy półżartem.

- Które pojawily się z powrotem - zauważyłem. - I już zostaną w tej celi. Traktujmy tego więźnia dobrze, bo jak go odzyskają wymizerowanego, pobitego i nie wiem oc jeszcze, to będzie źle.

- Przecież jak jest źle, to jest dobrze... Znaczy, jesteśmy źli, więc powinno być dobrze jak jest źle... Nieważne. Porwaliśmy go. Chcemy za niego okupu. Czyli Nieba. Ale... Ty chcesz czegoś jeszcze. Czego? Zawieszenia broni? - zapytał, oczekując zadowalającego do odpowiedzi. Wiedział jednak, że takiej pewnie nie otrzyma.

- Raczej tak, nie jestem osobą która lubi wojować. Jeżeli będzie zawieszenie broni, to może odzyskam szacunek u reszty bogów i siostry... Nie wyobrażam sobie, co ona teraz myśli...

- Wojować będziemy ja i Kocur. Ty nie musisz. Chcesz, to sobie możesz zyskać szacunek u siostry i reszty, ale nie naszym kosztem. Nie moim kosztem. A jeśli masz tylko taki pomysł, na zyskanie w oczach innych, to powiem Ci, że trzeba było o tym myśleć wcześniej, a nie teraz, gdy jest już za późno. Zawsze wszyscy robią i myslą o czymś dopiero wtedy, kiedy jest już za późno. Tłumaczyłem im, żeby tak nie robić jeszcze jako ten !@#$% bard, teraz tłumaczyć nie będę, a jeśli będzie potrzeba, przejdę do czynów.

Niekoniecznie przemocy, ale pewnie sobie pomyśli...

- Kot powiedział, że nie ma zamiaru cię zdradzać. Lepiej nie złam umowy o pokój - zagroziłem.

- Nie strasz, nie strasz, bo się... Ekhem. Nie zamierzam złamać umowy pomiędzy mną a Twoim wujem. Poza tym to mi nie wypada i byłoby nieprofesjonalne dla diabła. Jak na razie nasza umowa przebiega zgodnie z planem. Poza jednym. Pojawiłeś się w niej Ty.

- Nie jestem częścią umowy. Pragnę jedynie pomóc, i oczekuję w zamian części Nieba. - powiedziałem nieco spokojniej. - Beze mnie nawet nie pomyślałbyś o porwaniu Celestiusa. Dzięki mnie mamy przewagę w wojnie. Przewagę którą chyba chcesz zmniejszyć, bo twój ton wydaje mi się niemiły - odpowiedziałem chłodno, a moje niebieskie oczy zmieniły tryb widzenia na taki, że ujrzałem kości Markosa. Wybrałem odpowiednią kość i przygotowałem się do złamania mu jej, jeżeli zaatakuje.

Pewnie się na mnie zaraz rzuci z łapami...

- Dopóki Ty i Kocur jesteście po tej samej stronie barykady co ja, nie zamierzam Wam nic robić. Pamiętaj tylko, że gdyby nie ja, również nie porwalibyśmy Celestiusa. Nie rób z siebie bohatera i kogoś ważniejszego od nas wszystkich. To po pierwsze. Po drugie... Jeszcze nie ma drugiego.

Rozbawił mnie jego 'śmiertelnie groźny ton'. Moje niebieskie oczy niemal natychmiast złagodniały, i przełączyły się na zwykłe widzenie.

- Wiem i respektuję twój wkład w naszą misję. Wszyscy trzej doskonale się spisaliśmy, co tylko pokazuje, jak wartościowy jest ten sojusz. Mam nadzieję, iż on wytrwa. - Uśmiechnąłem się. - A ty, Markosie, nie udawaj Niepokonanego Pana i w ogóle, każdy ma jakąś słabość - zaśmiałem się, i zawadiacko go szturchnąłem.

- Każdy. Nawet Ty. - odpowiedział podobnym szturchnięciem, ale raczej z przekory i poczucia "obowiązku", niż z tego samego powodu co Blade.

- Chcę, - rzekł już normalnie - Chcę, byś zaproponował im co innego niż pakt o nieagresji. To nie jest dobry pomysł. Uwierz.

Lekkim ruchem uskoczyłem i zablokowałem szturchnięcie.

- A cóż innego miałbym zaproponować?

- Żartowałem z tym. Ale musi być pakt o nieagresji? Nie możesz zażądać jakiejś prowincji poza swoją częścią Niebios, czy jakiegoś niezwykłego projektu czegoś tam przygotowywanego właśnie tam? Musi być zawieszenie broni na... Amen? - coś ukuło Pana Piekieł w serce przy wypowiadaniu ostatniego słowa.

- O nie, na 'zawsze' to ja się nie zgadzam. Zawieszenie broni będzie do czasu, gdy obe strony zechcą zerwać owe zawieszenie. A mi wystarczy część Nieba, nie pragnę władzy ani ziem. Po prostu chcę część Nieba...

- Dwa pytania: dlaczego pragniesz akurat części Niebios i jak sobie wyobrażasz zerwanie tego zawieszenia?

- Ponieważ jeśli zostanę panem Nieba (choć tylko częściowo), to będę mógł liczyć na przywileje... Ponieważ wtedy wskrzeszę komandora Sheparda, mego herosa, ponieważ będę mógł być Dobry i mieć wgląd na świat. A co do drugiego pytania... Normalnie. "Ej, ty, zły! Chcę się lać! - Ja też chcę się z tobą lać! - A pakt? - razem chcemy się lać, to go zrywamy! - OK!. I tyle, nie potrzeba w tym finezji - zaśmiałem się.

- Znaczy... Że tak powiem... Chrzanisz pakt o nieagresji, jo? Po wskrzeszeniu Sheparda naturalnie. Tylko po co chcesz mieć wgląd na świat? Nie liczy się dla Ciebie "Tu" i "teraz"? Nie liczysz się dla siebie sam jeden, jedynie z sojusznikami? Po co zajmować się światem w innym celu niż podporządkowanie go sobie i/lub zniewolenie?

- Dla czystej przyjemności - zaśmiałem się. - Będę widział wszystko co się dzieje, będę mógł nadzorować wszystkie moje operacje, korzystać z teleportu jak Kot, pojawiać się tam gdzie chcę. Przydatne - uśmiechnąłem się.

- Pierwszą połowę rozwiązuje moja mapa. Chcesz, to wyślę Ci taką samą wersję jaką mam ja. Kocur się wkurzy, że ma gorszą. - uśmiechnął się. - Teleportacja... Nie masz urządzenia, które Ci na to pozwala? Poza tym do cholery, jesteś bogiem, chłopie. - powiedział nadal się uśmiechając.

- Ja jakoś wolę zrobić to własnym sposobem. I nie potrzebuję twojej pomocy. Zresztą... Jak sprawuje się moje urządzenie do tworzenia portali?

Wystrzeliłem portal w sufit tuż nad głową Markosa.

Spojrzał w górę.

- Skoro wolisz stosować przestarzałe i oldskulowe metody... - przerwał. Minę miał dość groźną. - ...to przybij zółwika! Oldskul rulez!

- Nie - odparłem i strzeliłem drugim portalem pod nogi Markosa. - Leeci!

drow wpadł w portal, i pojawił się w tym wyżej. Wpadł w tego na podłodze, i znów wyleciał tym gónym. Ciągle nabierał prędkości, wydawało mu się, jakby leciał przez budynek z niekończącą się ilością pięter.

- Teraz cię mam, hm? Spróbuj wyjść z portali to zmiażdżysz się o podłogę!

Tak myslałem...

- Cię zabiję !@#$%^& jak tylko mi się stąd uda wyjść! Aaaaaaa! Moje diabły Cię zniszczą, rozszarpią, spalą, a po śmierci będą torturować Twoje !@#$%^& zwłoki Zbeszczeszczę własnoręcznie Twój boski grób, znisczę Twoją duszę, naślę na Ciebie Moderatusa Aaaaaaaaaa! Zginiesz marnie! AAAAAA!

Coraz szybciej "spadał".

Zaśmiałem się, i wskoczyłem do portali razem z nim. Nabrałem prędkości.

- To teraz przybij żółwia, panie Piekielnie Zły - zaśmiałem się. - Ja przybijam tylko hardkorowe rzufy!

Taaa...

- Już ja Ci przybiję!

Markos strzelił go w pysk. Całkowicie dla żartu. Po chwili przybił normalnego szufika.

Strzeliłem go w brzuch nieco mniej dla żartu, ale opanowałem się, bo wiedziałem, że 'zasłużyłem'.

- To teraz wydostajemy się!

Mój niesamowicie precyzyjny wzrok wyłapał okno wyglądające na Otchłań. Wycelowałem maszyną do portali, i strzeliłem portalem, który znajdował się na suficie. Kula poleciała na dach jakiegoś budynku, a ja i Markos wylecieliśmy jak z procy, bardzo wysoko w górę.

- To się nazywa wyjście, hę? - rzekłem w powietrzu.

- Ta... Super wyjście.

Używając mocy wiatru spowodował jego [wiatru] lekki podmuch od dołu, powtarzając ten czyn co chwilę. Takim sposobem spokojnie opadli na ziemię.

- Dobra, to ja idę załatwić własne sprawy. Trzymaj się.

Gestem pożegnałem go i zniknąłem, tak samo jak Markos.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Abyssal siedział na ławce w Niebie i rozmyślał.

Markos i Bajcurus nie będą ciemiężyć Nieba? Bez jaj. Blade pewnie myśli, że będzie mógł nimi tak zmanipulować, aby nie czynili zła. Głupiec. Zło to nie zabawka, nie da się nim manipulować. Mój brat boleśnie się o tym przekonał. Rozumiem ideę czynienia zła ku większemu dobru, ale to już jest idiotyzm.

Jeszcze nie wiem, co zrobić. Mam aniołów, mam Otchłańców, przed chwilą doszli "zbuntowani" Saatowie, Jane również jest po naszej stronie, moja matka pewnie też nie będzie zadowolona ze śmierci Celestiusa. Ale czy nie lepiej przystać na warunki? Czy mam prawo wywołać wojnę oraz poświęcić życie mojego ojca i wyznawców, aby utrzymać Niebo? Nie, żebym się przejmował ich losem, ale sądzenie o ich losie wbrew ich woli byłoby niesprawiedliwe. Albo i nie. Celestius z chęcią odda życie, aby zło nie wygrało, aniołowie również, a moi Otchłańcy i sojusznicy wiedzą, na co się piszą. Muszę pomyśleć. Poczekam na mojego brata, zobaczę, co on o tym sądzi.

Tymczasem Celestius odezwał się Blade'a (zanim jeszcze wyszedł za Markosem*).

-Dziękuję. Nie spodziewałem się czegoś takiego po sojuszniku Piekła. Dlaczego to robisz? Swoją duszę masz, na chciwego nie wyglądasz, więc zgaduję, że cię nie przekupił. Zgaduję, że chodzi o "większe dobro", co?

Celestius zbliżył się do Blade'a.

-Zło to nie zabawka. Nie da się nim manipulować. Mój syn się o tym przekonał. A o mnie się nie martw. Nie boję się śmierci.

Celestius się uśmiechnął.

-Ale urządził mi wykład! Zawsze mnie to zastanawiało. Dobrzy i neutralni bogowie po prostu zachowują się tak, jak im serca grają, a tacy Wielcy Źli jak tylko znajdą kogoś kto zechce, dobrowolnie lub nie, ich wysłuchać, zaczynają wygłaszać referaty na temat Dobra, Zła, Moralności i tego, że Zło jest Konieczne, a więc ich akcje są usprawiedliwione, a tak w ogóle to Zło będzie zawsze i nic się z tym zrobić nie da. Banał goni banał, oczywistość za oczywistością. Zupełnie, jakby próbowali przekonać samych siebie, a nie mnie. Wiesz, ile już takich kazań słyszałem? Dobrze, że mnie zakneblował, bo pewnie bym się porzygał. - Twarz Celestiusa wykrzywiła się w grymasie obrzydzenia. - Straszna rzecz, widzieć Wszechświat tylko w czerni i bieli. Bajcurus jest przynajmniej bezpretensjonalny w tym, co robi.

Patrzy Blade'owi w oczy.

-Współczuję ci. Nie jest łatwo wybierać między tym, co jest słuszne według twego serca, a tym, co każe ci rozum. Mniejsze zło, zaiste. A kiedy Stella dowie się, że coś mi się stało, będziesz w poważnych tarapatach. Nie chcesz zadrzeć z Panią Kosmosu, wierz mi. Nie życzę ci źle, ale wściekłej bogini nawet ja nie potrafię uspokoić.

-----------------------------------------------

@Up

*Wiem, że mówienie czegoś do Blade'a po tym, jak już napisałeś posta w którym wychodzisz jest średnio uczciwe (bo nie możesz odpowiedzieć), ale powiem szczerze: nie chce mi się pisać od początku (zobaczyłem twojego posta dopiero, jak już skończyłem pisać swojego).

Poza tym, wstrzymaj się na chwilę z dalszym rozwojem akcji, bo czekam na posta Aidena. W końcu wypadałoby zobaczyć, co on zrobi.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Marszałek dzwoni do Holzena.

- Panie, miałeś dobre informacje. Generał niestety zbiegł, chociaż nasze siły ostrzelały solidnie buntowników. Na granicy zawróciliśmy - nie mogliśmy wszakże jej przekroczyć. Przykro mi...

- Zawiodłem się na tobie... Ale rozumiem - to było prawie niewykonalne zadanie. Wybaczam Ci. Proszę zbroić się dalej i wymieniać się doświadczeniami z sojusznikami.

- Tak jest, Panie!

Rozłączył się i się zamyślił.

Cholera, nie chce umierać... Nie opłaca mi się... Ale trzeba to będzie zrobić, jeżeli zajdzie taka potrzeba...

Przeniósł się na chwilę do piwniczki swojej Iglicy i sprawdził pewne tajemnicze urządzenie*. Wszystko ok? To wrócił do Iglicy Mniejszej.

Jest cacy. Ból to tam pikuś, już prawię go nie czuję... Co innego, jakoby ktoś inny miał umrzeć... Ale co ma być, to będzie. Dajcie bogowie, bym nie musiał tego czynić.

_________________________________

*Jeden egzemplarz na całe universum, nie da się wykonać kopii, był bardzo drogi, nie do zniszczenia. Tajemnica ;-) Jak będę się musiał zabić, to to jakoś tam zadziała.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tyle się działo... Bitwa na PWB już od jakiegoś czasu była skończona. Sprzymierzone z aniołami siły lizały rany, demony Grzesznej Unii uciekły. Po obu stronach duże straty, nikt nic z tego nie wyniósł. No, może poza tym, że biesom nieco łatwiej było porwać Celestiusa. Allimir wytarł z siebie czarną, gorącą krew demonów i ruszył do Nieba. Nie ma co czekać, sprawa jest poważna. Zostawił za sobą portal, przejdą przez niego ewentualni inni herosi oraz oddziały Lunarów kiedy już się zbiorą.

W Niebie pojawił się Allimir. Z początku wszyscy podejrzliwie do niego podeszli, ale rozpoznali, że nie ma złych zamiarów i to sługa Lunariona. Z drugiej strony akurat to drugie nie stawiało go w zbyt dobry świetle, w końcu boga Księżyca nigdzie nie było, a to w pewnym sensie on był winy za sporą część tego wszystkiego. Nie zważając na natarczywe spojrzenia przeszedł do Empireum gdzie znajdował się Abyssal. Przy okazji dowiedział się od jednego z Serafinów o warunkach Bajcurusa.

- Panie, - powiedział do Abyssala czując się nieco dziwnie i słabo z powodu jego obecności - wiesz dobrze, że nigdzie nie można znaleźć Lunariona. Ja też nie wiem gdzie się znajduje. Jednak w imieniu całej frakcji Lunarów i jako najodpowiedniejsza osoba do wypowiedzenia się w ich imieniu chcę powiedzieć, że...

Stało się coś dziwnego. Alimir zaniemówił, zastygł w pół słowa. Oczy rozbłysł jasno, na skórze pojawiły się srebrne wzory. Przemówił znowu, ale nie swoim głosem, a należącym do nikogo innego, jak Lunariona:

- ...że nie możemy się zgodzić na ich warunki. Tak, to ja. Używam go jako przekaźnika, sam nie mogę się stawić na miejscu osobiście. Nie martw się jednak, wrócę wkrótce. Wracając do sprawy, to wiesz jaki jest ojciec. Sam z chęcią by się poświęcił aby zakończyć ten konflikt i zapewnić całej reszcie spokój. Blade z kolei nawet jeśli łudzi się, że będzie mógł ich kontrolować i powstrzymywać, to się myli. To nie takie proste. Sam się o tym przekonałem. Nie możemy im wierzyć, mamy za dużo do stracenia. Wiem, że to ciężka decyzja, ale taka jest sytuacja. Wymagająca poświęceń. Ja... ja nie chcę aby ktokolwiek więcej cierpiał, mój własny ojciec tym bardziej, ale co innego możemy zrobić?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-A więc postanowione. Nie zgadzamy się. Zauważyliście pewną sprzeczność? Celestius poświęci się, aby zakończyć konflikt, ale tak naprawdę jego śmierć rozpęta wojnę na całego. Okrutna ironia losu. Moja matka musi mieć zły dzień. Nic dziwnego, porwali jej męża, a jak każda kobieta Stella potrafi być odrobinę nieobliczalna. Ale nie możemy go uratować. Zajęcie Nieba przez Bajcurusa, Markosa i Blade'a jest niedopuszczalne. Mniejsze zło, zaiste. Markos pewnie się cieszy.

-Jeśli stawimy czoła konsekwencjom swojego wyboru, wytrwamy trudności, pokonamy przeciwności i sprawimy, że cała sytuacja wyjdzie na dobre, na końcu dobro zwycięży. Tego Pan Piekieł zdaje się nie rozumieć. - nieoczekiwanie wtrąciła się Vanasayo.

-Zbyt dużo czasu siedziałaś w bibliotekach Aniołów. - zimno odparł Abyssal. - Ale z grubsza masz rację. A więc mamy Aniołów, Otchłańców, Lunarów, "zbuntowanych" Saatów i Jane. Do tego mogą, ale nie muszą, dojść inni bogowie, którym perspektywa okupacji Niebios przez Piekło i Otchłań nie odpowiada. Trzeba przygotować obronę.

-------------------------------------------------

It's gonna be biblical.

I tu mała prośba dla Grzesznej Unii (MacTavish i Markos). Kiedy zbierzecie się do oblężenia Niebios dajcie znać przed jego rozpoczęciem. Trzeba w końcu zrobić opis Nieba, aby nie było więcej akcji z przeskakiwaniem przez mur.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Szedłem przez Niebo, odpychając przypadkowych Aniołów. Zmierzałem w stronę Casula. Na radarze widziałem go tam, gdzie był... Skryba?

- Ty! Co zrobiłeś z Casulem, i gdzie on... - nie zdążyłem dokończyć, bo przed nosem mignął mi miecz Archanioła. szybkim ruchem odciąłem mu rękę, pochwyciłem jego miecz, i wbiłem mu go w głowę.- Gdzie on jest? - rzekłem nieco zdyszany.

- Wy chyba nigdy nie przyzwyczaicie się do mojej formy. - odpowiada z politowaniem.

Schowałem sztylet.

- Wiesz, ciężko się zorientować. Zazwyczaj jesteś w swojej zbroi. Zresztą... Spójrz na siebie. Ty z dobrymi?! Ja rozumiem, gdyby...

Mój szósty zmysł podpowiedział mi, że w moim kierunku zbliża się kula ze snajperki repulsorowej. Odwróciłem się, i złapałem pocisk do ręki.

- Jane?! Ty...

Znów nie mogłem dokończyć, bo musiałem wskoczyć za jakiś murek, gdyż Jane zmieniła na uzika. Wychyliłem się, i rzuciłem w Jane pociskiem.

- Casul, serio, dołącz do nas! - wrzasnąłem, starając się przekrzyczeć pociski z uzika.

Głos dobiega z wielu miejsc naraz i zagłusza strzały.

- Może dziwnie to zabrzmi, ale mam, w pewnym sensie, ideały. A ty co możesz powiedzieć o sobie? Że jesteś zwykłym hipokrytą? Transformacja! Nieumarły ranger!

Na Casula spada młot. Błysk i w miejscu, gdzie stał szkielet pojawia się rycerz w platynowej zbroi z łatą na brzuchu i mieczem w dłoni.

- Jaka szkoda, że zbroje niegotowe.

Na Blade'a rusza bezręki Archanioł.

- No, nie bądź niemiły - skarciłem go, i wstałem z osłony. Pociski trafiały w moją skórę i spadały w trawę. - Archanioła? Na mnie? Z czym do ludzi?

Miecz spadł prosto na moją czaszkę. Zupełnie jakby ktoś walnął patykiem w ołów, nie stało mi się kompletnie nic.

- Mogę modyfikować swój kod genetyczny, koleś. - rzekłem, i strzeliłem mu portal pod nogi. Wyleciał prosto w tysiąc rozgniewanych demonów w Otchłani. - Casul, potrzebujemy cię do wygranej.

- Chyba śnisz... - Jane przewróciła oczami.

- Myślisz, że chcę brudzić sobie ręce, gdy chcę pójść na urlop? Tylko się zestresuję, a to oznacza dłuższy urlop i więcej zaległości. Dlatego ciągle muszę go przerywać. A Jane ma rację. Chyba śnisz. Nie porzucę sojuszników i tego, co chronię. Nie jestem jak Bajcurus. A właśnie. Sprawdzałeś swoje jedzenie? Kot zyskał trochę trucizny ode mnie.

- Tak, zatrułem twoją trucizną Celestiusa - rzekłem prowokacyjnie. - Bardzo nam się przydała.

- Casul, nie mamy czasu na takie gadki. Rozwalmy go, albo całe Niebo stracone - rzekła Jane. Spojrzałem na nią lekko poirytowany.

- Chyba nie wierzysz w to, co mówisz - zaśmiałem się. - Mnie? Jesteś za słaba... - odwróciłem się w jej stronę, skupiłem moc Pchnięcia i wyzwoliłem ją prosto w Jane. Ona zrobiła... to samo. Niebieska kula Mocy stała w metrowym odstępie ode mnie i od niej. Wytężyłem Moc, i popchnąłem kulę w jej stronę, ale ona zaparła się, i odepchnęła ją z powrotem.

- Uczennica nie przerośnie mistrza, Jane... - rzekłem, uderzając Moc w siostrę.

- Mistrzem bym cię nie nazwała, John...Ej blaszak, ruszyłbyś się może, co?! - zwróciła się do Casula, i odepchnęła kulę w moją stronę. Staliśmy tak, niemalże dotykając się twarzami, i mocowaliśmy się Mocą.

- I znowu masz rację, moja droga. Jednego mniej.

Zachodzi Blade'a od tyłu.

- I chyba myślisz, że uwierzyłem w ten kit? Trucizna ma to do siebie, że uszkadza organizm. Nawet gdybyście podali mu maksymalnie rozcieńczoną dawkę, to skończyłby w konwulsjach i miałby problemy ze wzrokiem. A tego byś nie chciał.

Przechodzi na bok walczących.

- Poczekajcie chwilkę... O już jest.

Wyciąga rękę przed siebie i mierzy w Zabójcę z palców.

- BACH!

W miejscu palców pojawia się obrzyn. Wypala.

Oczywiście, pociski i ich odłamki trafiają w moją skórę i opadają.

- Niezły strzał - wydrwiłem go. - Trucizna była zmodyfikowana, z dodatkiem platyny i środka nasennego. - Dodałem. Strzał jednak zmusił mnie do skorzystania z mocy biomasy, straciłem więc nieco wkładu w Moc pchnięcia....

Pchnięcie Mocy o niezwykłej sile cisnęło mną w jakiś dom. Wyrąbałem sobą dziurę w dwóch ścianach, i zakończyłem w pokoju dziennym, gdzie ktoś oglądał telewizję. Wstałem, i otrzepałem się.

- Pani pozwoli - rzekłem, podnosząc duży telewizor plazmowy. Wyszedłem z domu. - Jane, łap! - krzyknąłem, i z całej mojej ogromnej siły cisnąłem nim w siostrę. Nie mogła uskoczyć; Zasłoniła się mechaniczną ręką, i zaparła w gruncie. Masywny telewizor rąbnął w nią, i powalił na ziemię w gradzie odłamków ze szkła. Wysunąłem me Asasyńskie sztylety, i stanąłem w gotowości bojowej, czekając na ruch Casula.

- Strzał cienki, ale spełnił swoje zadanie.

Stoi na linii Jane-John.

- Teraz masz idealną okazję do ucieczki, ale jednak nie odchodzisz. Masz coś jeszcze do powiedzenia, tak?

- Ja nie uciekam - zaśmiałem się. - Raczej schodzę po pokonanych przeciwnikach. Zobacz, Jane już leży od jednego uderzenia, a z brzucha wystają jej odłamki szkła. Casul... Dam ci szansę. Pozwalam ci teraz uciec. Jeżeli tego nie zrobisz, to wiedz, że... - moje oczy zalśniły czerwienią. - ...że cię zabiję.

- Po moim trupie - wyszeptała Jane, wstając. Trzymała się za szkło wystające jej z lewego boku.

- Przyrzekłem sobie, że się nie poddam. A jeśli chcesz mnie zabić, to już ci mówię, że ja wrócę. Wrócę bogatszy o doświadczenia. A wtedy ja wykończę ciebie, ty wrócisz i będziesz dążył do zemsty i tak w kółko. To nie ma sensu. Tak samo jak wasza kampania, bo ja się nie poddam. Będę walczył, aż Niebo będzie bezpieczne. A jeśli wedrzecie się tu z armiami, to ja pozostanę i będę powoli was wykańczał. Masz moją obietnicę.

Casul zaczyna manipulować otoczeniem. Z gruzu powstaje golem, mury wyciągają łapy po Blade'a, odłamki szkła zaczynają latać jak samoloty, ziemia pod Zabójcą fałduje się i stara się go pochłonąć.

- W takim razie zabiję was oboje. Zostaniecie pogrzebani w tym waszym Niebie, skoro tak bardzo tego pragniecie! - wskoczyłem na łapę z muru, wyjąłem niewielką kulkę, i rzuciłem nią o ziemię. Skoczyłem w zafałdowanie, które ta kulka spowodowała, i wyskoczyłem.... po drugiej stronie. Świat dusz! Nareszcie! Hm, rozejrzyjmy się. Ta pulsująca iskra to serce Jane. Moje jest nieco ciemniejsze. A tam gdzie stał Casul nie ma pewnie nic... Obejrzałem się, i spojrzałem na Casula. W swoim 'zwykłym' ciele. Wszystko było 'nieco' inne, cały teren, nawet Casul ale... to on!

- Teraz cię mam, łajdaku! - warknąłem, wysunąłem sztylet, i ruszyłem na niego, a trawa rozstąpywała się przede mną, jakby się bała.

- Mam pozwolić ci go po prostu zaatakować? Phi. - rzekła, i wypaliła. Poczułem ostre ukłucie w boku. Zniżyłem wzrok, i zobaczyłem... krew...? - Ty... jak to możliwe? - wysapałem, cofając się. Wyrwałem sztylet. mój Asasyński pas zlokalizował ranę i zaaplikował środki medyczne. Chciałem uderzyć mocą, ale nie mogłem... Ruszyłem na nią ze sztyletem. Wzrokiem zlokalizowałem kość piszczelową, i celnym kopniakiem złamałem ją Jane na pół. Odchyliłem się w lewo, unikając pocisku, po czym dałem jej pięścią w twarz, co odwróciło ją tyłem do mnie, i przebiłem jej lewe płuco sztyletem. Upadła na ziemię.

- Teraz twoja kolej, Casulu - wysapałem, a z mojego boku wypadła kula z pistoletu.

- Jesteś głupcem. Każdy z nas jest w tym świecie umysłem i duszą, lecz tego nie zauważa. Ty wtargnąłeś tu całą swoją istotą. Ciałem. Odkąd zacząłeś gadać o tym świecie, zacząłem o nim czytać. Dowiedziałem się czegoś ciekawego i ty też zaraz się dowiesz. Prawie bym zapomniał. Dzięki, że ściągnąłeś tutaj moją uwagę. Teraz wiem, jak się tutaj dostać duchem. Tu jest... Nadzwyczajnie.

Casul podchodzi do Jane.

Wokół Blade'a zaczynają pojawiać się niewyraźnie sylwetki. Wyłania się pięść, która uderza intruza [blade'a] w brzuch. Kolejna postać uderza go w tył głowy. Następna w krwawiący bok. Istoty okładają Asasyna po każdym ciosie się rozpływają. Słychać przenikliwy głos.

- Johnie Bladzie, bracie Jane Brown, synu Pympa Core i Niny Brown, bratanku Bajcurusa Core, wnuku Karcura Core, złamałeś podstawowe prawo tego świata. Od teraz jesteś naznaczony. Będziesz męczony przez koszmary, jedzenie i picie będzie bez smaku. Gdy wtargniesz ponownie, zginiesz. Oto mój werdykt.

John zostaje wypchnięty do świata realnego.

- Ugh, przywileje wykorzystywania nietestowanego sprzętu...

Pokonany wróciłem do Otchłani, i padłem na ziemię na oczach Celestiusa.

Jane spojrzała mętnym wzrokiem na Casula. Nie mogła oddychać, sztylet przeszedł prosto przez jej lewe płuco, a prawe było napełnione krwią.

- Casul... Ja... ghrl... przepraszam... - chciała coś powiedzieć, ale jej płuca niemal jej na to nie pozwalały. Umierała.

Świat realny

Casul stoi nad gruzem, a Jane osuwa się na ziemię. Koniec Podchodzi do dziewczyny. Nie wie, co zrobić. Gdy ostatnio musiał ją ratować, korzystał z energii komórek swojego ciała. Innych istot żywych, którym można by zabrać odrobinę życia, nie ma w pobliżu. Może jest tu jakiś lekarz... Bierze Jane na ręce i rozpoczyna poszukiwania medyka. Cudem udaje mu się odnaleźć właściwe miejsce. Niebiańscy lekarze przenoszą Jane na salę operacyjną. Bóg musi zostać na zewnątrz.

- Zostawcie... - próbowała wykaszleć. Nie mogła, podniosła więc pistolet i wypaliła w górę. Lekarze wystraszyli się, a Jane ledwo wstała i wróciła do Casula. Padła na jedno kolano, bo nie mogła już więcej wytrzymać.

- Ghrg... Casul, nie możesz... - splunęła na ziemię. - Nawiąż kontakt... upewnij się, że Blade... Kghrgl... zostanie przeklęty... ja nie chcę żebyś zginął... - ledwo podniosła się, i wyciągnęła słabo rękę, dotykając dziury, którą niegdyś wypaliła w brzuchu zbroi. - Kocham cię...

Jej ręka rozsypała się, jakby w magiczny piasek. potem jej głowa, brzuch, nogi, aż w końcu zniknęła cała. Pozostał po niej tylko jeden pistolet - glock, leżący na trawie.

- Ja ciebie też...

Historia kołem się toczy. Najpierw Khabumuss w walce z Karolem Gustawem, teraz to.

Podnosi pistolet i trochę piasku. Z dwóch łyżek robi krzyż. Odchodzi w milczeniu. Podlatuje do niego jeden z owadów pilnujących boskich braci i przekazuje decyzję. Zbroja i "Jane" znikają. Zakłopotany skryba idzie do kontenerów.

Przy braciach pojawia się szkielet. Mówi bezbarwnym głosem.

- Wybaczcie, że się wtrącam, ale mam coś do przekazania. Po pierwsze: cieszę się z waszej decyzji. Wiem, że mi jest łatwiej tak mówić, bo nie mam z Celestiusem nic wspólnego. Po drugie: Blade'a ponownie się wkradł i doszło do walki. Jane zginęła, a Blade ewakuował się.

Na PWB

Oryginalna zbroja trzyma pistolet. Bezcelowo przekłada go z ręki do ręki. Piach już krąży wewnątrz pancerza.

- Do kitu z takim urlopem... Ludy zbroją się i daje się wyczuć napięcie. Pora, aby doszło do rozładowania napięcia w mniej pokojowy sposób.

___________

It's gonna be tragical - McT

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie będę ukrywał, że wpis jest ważny, bo jest ważny.

Markos wrócił do Celestiusa.

- Twoi synowie zastanawiają się co z tobą zrobić. Wiesz, że na ich miejscu przyszedłbym tu z całą zjednoczoną armią Niebios i próbował odbić? A potem miałbym wyrzuty sumienia, że odebrałem życie kilkuset diabłom i demonom, a także straciłem wszystkich aniołów, archonów, serafinów, otchłańców itd. Rzekłbym wtedy "Postąpiliśmy źle". Ale to na ich miejscu. Swoją drogą zauważyłeś, że bardzo często używa się słowa "zły"? Źle to zrobiłeś. To była zła decyzja. Uruchomiłem zły przełącznik. Wpisałem złe hasło. Et cetera. Ciekawe, że można powiedzieć "nie dobrze", ale i tak mówi się "źle". No a poza tym i jedno i drugie oznacza "źle".

Spogląda w górny róg celi.

- Wiesz, - wskazuje tam. - wiesz, że jest tam kamera i podsłuch? Jakich słów używa pan na zamku zwanym "Niebiosa"? "Porzygał"? Niedobry Władca Niebios! Powinieneś powiedzieć "zwymiotował". Poza tym nie przekonuję samego siebie, że Zło jest konieczne. Mówiłem przecież także o konieczności istnienia Dobra, prawda? Ale zdaje się, że ktoś tu ma problem albo z rozumieniem, albo słuchaniem. Ja odpadam.

Wskazuje na Celestiusa, a potem siada i bierze kubek z kawą.

- Świństwo. Kawa? Co to w ogóle jest?!

Wylewa. Bierze 5-litrowy baniak z napisem "Posoka". Wypija wszystko duszkiem. Wyciera usta rękawem. Wychodzi na chwilę, po czym wraca.

- Słyszałeś? Poddali się. Skazują Cię na śmierć. Kocham Mniejsze Zło. Ale wiesz, Celuś, co mnie najbardziej zdziwiło? To, że postąpili aż tak niedobrze. Poświęcili, skazali cię na śmierć, uratowali (teoretycznie) własne tyłki, nawet nie prosząc o rozmowę z tobą. Zrozumiałbym, gdyby pogadali z tobą, a ty byś bohatersko odpowiedział 'Nie możemy pozwolić, by zdobyli Niebo. Ratujcie siebie i innych, ja się poświęcę', ale oni ZDECYDOWALI BEZ CIEBIE! To jest... niesamowite! Fascynujące! Nie zrobiłem im jeszcze żadnego wykładu, a efekty są już widoczne! Ale pocieszę cię, Celuś - będą mieli szansę odkupić swoje winy. Tyle mogę zrobić przez szacunek do ciebie jako głównego wroga. O, pomęczę twą duszę jeszcze trochę. Otóż zauważ, że skazali ciebie na śmierć, właściwie to sami ciebie zabili, by ratować siebie i poddanych. Tylko że w ten sposób rozpętali wojnę, w wyniku której na pewno zginą tysiące ich wyznawców, a może i któryś z nich. Zauważyłeś to? Strasznie nieodpowiedzialnych synów masz, współczuję. Jak chcesz się wyżalić, to proszę bardzo.

Markos zdjął knebel.

<miejsce na ew. odpowiedź>

- Tak tak. Blade mnie prosił, bym Cię trochę przycisnął. - wstał i podniósł stołek, na którym siedział. - To cię trochę przycisnę. - Walnął Celestiusa taboretem. - I jak? - Powtórzył cios. - Boli? - Uderzył. - No, to powiedz mi teraz kochaniutki, jak najłatwiej zdobyć Niebiosa. Czy macie jakieś systemy obronne, tajne tunele, którymi możecie uciekać, jaki jest szyfr do Bramy Niebieskiej? Mów!

<miejsce na odpowiedź>

- Tak? To może powiesz teraz. - Pan Piekieł wyniósł przed celę wszystkie meble, uprzednio wiążąc Celestiusa. Gdy cela była pusta, rozpalił na jej środku ognisko i powiesił na suficie Pana Niebios głową do dołu, nad ogniskiem.

- Trochę się poparzysz, to powiesz wszystko. Wiesz, że sposób ten znalazłem w pewnej książce? Ty pewnie masz dużo czasu na czytanie, jak całe życie się obijasz tak, że nawet synów nie potrafiłeś dobrze wychować.

<miejsce na ew. odpowiedź>

- Nadal nie chcesz powiedzieć? Wiesz, że i tak umrzesz? Od ciebie zależy tylko jak szybko i jakim sposobem. Mam dla ciebie przygotowane takie 'atrakcje', o których wolałbyś nawet nie wiedzieć, a co dopiero sam ich doznawać. - Walnął go pięścią w brzuch. - Wiesz... Nadal nie mogę zrozumieć tego, co uczynili twoi synowie. Skazać ciebie, siebie i miliony poddanych na śmierć, pozwolić na panowanie Zła w ciągu jednej chwili? Niemal bez zastanowienia? Takie konsekwencje będzie miał ich czyn, bo bali się ryzyka?! Dla mnie to, co zrobili, to jedno wielkie barbarzyństwo.

Tortury słowne są niekiedy znacznie bardziej bolesne od fizycznych - zapamiętajcie sobie.

- Na początek zajmę się tobą, potem zajmę się śmiertelnikami, ludźmi, żyjącymi na ziemi. Sprawdzę, czy coś ich obchodzą. Jak ich oleją, to na twoim miejscu straciłbym jakąkolwiek wiarę w cokolwiek. W dobro.

Markos zostawił na chwilę Celestiusa, po czym zaraz wrócił z dwoma pomocnikami. Diabły zdjęły przypalającego się Celestiusa i zgasiły ognisko. Posadziły go na nim [zgaszonym ognisku], a po chwili podniosły łapiąc go za ręce tak, że Celestius ledwo dotykał palcami ziemi. Markos rozdarł mu koszulę (czy co tam miał na sobie), obnażył jego szyję. Władca Piekieł podniósł ze stołu przed celą małe, podłużne pudełko. Widział, że Celestius jest bliski omdlenia. Wiedział też, że na pewno nie zemdleje. Pan Niebios ze ściśniętego grozą gardła nie był wstanie już wydobyć głosu, ale gdy zobaczył, co Markos wyjął z pudełka, krzyknął. Krzyknął okropnie i zatargał się w dzierżących go diabelskich lękach.

To, co zostało wyjęte z pudełka, to zasuszona łapka. Mała, jak rączka dziecka. Z absolutnie nieludzko długimi palcami, z pazurami jak haki. Cała sucha skóra łapki usiana była dziurkami niczym maleńkimi kretowiskami. To były ślady po larwach much, które wylęgły się w gnijącej tkance i do cna ją wyżarły, pozostawiając obciągnięty suchą skórą i opleciony ścięgnami gnat. Zasuszony, a wciąż cuchnący ohydnie zgnilizną.

Markos zbliżył się. Celestius pewnie pragnął zemdleć, ale patrzył. Jak zahipnotyzowany. Władca Piekieł powiedział parę zdań w dziwnym, zapewne piekielnym, języku. Potem drapnął Pana Niebios suchym pazurem do krwi. Celestius zdołał tylko zaskrzeczeć. Został drapnięty jeszcze raz, i jeszcze. Markos coś powiedział, znów w dziwnym języku. Rozległ się dziwny, posykujący szmer, szelest, ćwierk, jakby tysięcy owadów i ich skrzydełek. Zgroza sprawiła, że nawet diabły odwróciły wzrok. Celestius nie mógł. Władca Piekieł przybliżył łapkę do jego twarzy. Znów coś rzekł. Dał znak ręką, by go puścili. Celestius upadł bezwładnie i miękko na przygaszone ognisko. A po chwili zwinął się w torsjach. Markos i diabły wyszli, zostawiając go samego na jakiś czas.

Po paru godzinach Władca Piekieł wrócił. Podszedł do leżącego Celestiusa. Dotknął go. Poczuł najpierw mokre gorąco. Pan Niebios był rozpalony tak, że zdawał się płonąc ogniem. Oczy miał zamknięte, dygotał, trząsł się w dreszczach. Pan Piekieł złapał go za ręce. Poczuł okropne, lodowate zimno jego rąk. Jeden z diabłów ukradkiem spojrzał i zmartwiał. Skóra dłoni Celestiusa miała kolor niebieski, przechodzący ku palcom w indygo, a na palcach w głębokie odcienie purpury. Chcąc wiedzieć, czy wszystko przebiega zgodnie z planem, Władca Piekieł rozsunął mu koszulę. Diabeł, choć się starał, nie zdołał powstrzymać rozpaczliwego jęku. Markos go zignorował. Sine ramiona, klatka piersiowa i brzuch Celestiusa pokrywały krosty i pęcherze. Nowe niemal wyrastały w oczach. Część pękała już, sącząc krew. Pan Niebios zaczął dygotać, trząść się spazmatycznie. Chciał coś powiedzieć, ale omal nie zadławił się krwią. Diabeł zauważył równoległe cięcia, skaleczenia, opuchłe i zropiałe. Markos zaczął tłumaczyć diabłu, nie zmieniając pozycji:

- Jego (boska) krew przesiąka przez żyły i tworzy zakrzepy. To się rozsiewa po całym jego ciele. Zaczynają powstawać ogniska ropne.

Tłumaczył jeszcze dłużej, ale diabeł nie chciał słuchać. Nawet on. I Celestius też. Ale on musiał. Trząsł się, dygotał. Był rozpalony.

- Na to - kontynuował - nie ma żadnego lekarstwa. W mojej skromnej opinii to gorsze od platyny.

Celestius zaczął dławić się i pluć krwią. Krew popłynęła silnie także z nosa.

- Na... słońce... Prosz... - więcej Pan Niebios nie zdołał powiedzieć. Chciał na słońce. Chciał poczuć ciepła. Akurat jednak całe niebo pokrywały chmury. Zaczął silnie krwawić z nosa. Przesiąknięte krwią spodnie świadczyły o krwotoku z przewodu pokarmowego, z narządów wewnętrznych. Zaczęły nim miotać konwulsyjne dreszcze. Długo dygotał. Markos się od niego odsunął. Celestius palce, stopy i paznokcie miał całkiem czarne. Chciał znów coś powiedzieć, ale paroksyzm bólu zniekształcił jego twarz w okropnym grymasie. Z nosa i kącika ust pociekła mu krew.

- Już czas. Załóżcie go na nosze i zanieście do Nieba. Żwawo, żwawo! Może zdąży jeszcze ujrzeć rodzinę!

Diabły założył dygocące ciało z trudnością na nosze. Przez chwilę wydawało się, że z nich [noszy] wyskoczy [ciało]. Dwa diabły czym prędzej udały się do nieba. Będąc przekonanymi, że już nie wrócą...

Pod bramą Nieba zatrzymał ich strażnik. Diabły pożegnały się z życiem. Nie prosiły nawet o litość, przebaczenie, pardon. Spodziewały się, że zrobią z nimi coś podobnego do tego, co zrobiono z Celestiusem. Który był już na skraju śmierci. Spazmatycznie drgał, starał się oszczędzić siły, by zobaczyć rodzinę. Gdy tylko ich zobaczył, wyzionął ducha. Nikt nie myślał teraz o wywołanej tą śmiercią wojnie. Wszyscy, nawet Markos, diabły i być może demony, żegnali się z Panem Niebios. To mu się należało.

Za pomocą megafony Markos ogłosił kilkudniową żałobę i zawieszenie broni.

Mam nadzieję, że mnie pożegnaliby tak samo...

Przez wzgląd na zmarłego postanowił dotrzymać obietnicy i zająć się Ziemianami. Niebo (w sensie 'niebo', a nie 'Niebo') zaczęły zasłaniać ciemne chmury, z których runął deszcz krwi. Ludzie pragnęli ujrzeć światło, a kroczyli w ciemności. Po ich policzkach spływała krew. Nagle chmury rozwiały się, a na niebie pojawiło się jasne światło. Oto niebo się rozdarło i zaczął wiać wiatr niosący śmierć. Kto chciał żyć, schować się w domu musiał. Ale wiatr wybijał szyby, wyważał drzwi. Ziemia została zalana tysiącami hektolitrów krwi, od której oceany zmieniły barwę na czerwoną. Z rozdartego nieba zaczęły wychodzić największe i najgorsze bestie, o jakich tworzono horrory i filmy sci-fi lub takie, których sobie nawet nie wyobrażano. Zaczęły niszczyć wszystko, o dziwo pozostawiając ludzi przy życiu. Nagle krew ustąpiła, wsiąknęła ziemię, wiatr się uspokoił, potwory przestały siać zniszczenie, zarówno wśród rzeczy martwych jak i fauny, wróciły skąd przybyły. Wszystko wróciło chyba do poprzedniego stanu. Poza zniszczeniami i przerażeniem ludzi.

Będą zajmować się takimi przyziemnymi sprawami, czy nie? Niech Celestius przekona się, z Pustki...

Markos był właśnie w Niebie (bo wrócił z resztą), znalazł sobie jakiś cichy, spokojny kąt, kiedy przybyły diabły z Celestiusem. Widok całej trójki mocno go zniesmaczył: diabły jak diabły, a Pan Niebios nie wyglądał dobrze. Chciał oddać mu coś w stylu czci, ale odwrócił wzrok. Musiał. Był zbyt delikatny na takie rzeczy. Odszedł, po drodze klepiąc kamracko Lunariona i Abbysala.

_____________________

Trochę miejscami pomanipulowałem Celestiusem, ale mam nadzieję, że takie coś mi wybaczycie. I chciałbym, byście wiedzieli, że nie mam żadnej frajdy z takiego zabijania Pana Niebios (tym bardziej, żem ministrant), ale jak jest się Władcą Piekieł to się w rolę trza wczuć. Pewnie, że wolałbym Niebo, ale jak się nie ma co się lubi, to się lub co się ma.

Cruadin czy Lunarion mogą w odpowiednie miejsca wstawić odpowiedź, ale starając się dopasować ją do mojej odpowiedzi i do kontekstu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-Ech... Wygląda na to, że nikt was nie chce. To co mam z wami zrobić?

Zastanawiała się na głos Nami, jednocześnie patrząc na klatki z Aniołkiem i Mrocznym Aniołkiem. Zatrzymać ich nie mogła, podrzucić losowym bogom też... A dać Hisie? Nie! Zrezygnowany chowaniec smętnie powlókł się do swojego pokoju, gdzie od razu usiadł na krześle przy biurku. Otworzył szufladę i bez powodu zaczął wyjmować z niej wszystkie rzeczy, jakie znalazł, zrobił, dostał lub ukradł. Na blacie biurka kolejno pojawiały się zdjęcia, figurki, rysunki i inne rupiecie.

Nagle jednak...

-A to co?

Zdziwiła się Nami i wyjęła małą, mieniącą się różnymi kolorami wizytówkę, ozdobioną małymi wróżkami i żywiołakami. Widniał na niej następujący napis:

Reida, bogini żywiołaków, wróżek i kotów, opiekunka chowańców.

Telefon: **********

I wtedy Nami doznała olśnienia.

-No tak! Reida! Zapomniałam o niej kompletnie!

Po czym chwyciła telefon, wystukała numer podany na wizytówce i czekała. Reida odebrała już po pierwszym sygnale.

-Tu Reida, bogini żywiołaków, wróżek i kotów, opiekunka chowańców. W czym mogę służyć?

-Reida, to ja, Nami. Pamiętasz mnie?

-Nami?! Och! Ile to już czasu minęło?

-Trochę minęło. Ale mam prośbę.

-Mów.

-Moje przyjaciółki* znalazły trzy istoty: Aniołka, Mrocznego Aniołka i Diabełka. Nie mogły ich zatrzymać, więc wzięłam je do siebie i umieściłam ogłoszenie, że oddam je. Z Diabełkiem poszło łatwo, już po 2 godzinach znalazł właściciela, ale, niestety, minęło już kilka dni, a Aniołkiem i Mrocznym Aniołkiem nikt się nie zainteresował. Może ty weźmiesz je do siebie i spróbujesz znaleźć im właścicieli?

-Oczywiście! Weź obydwie istotki i idź do mojego sklepu w Zakonie Czarnej Śmierci.

-Rozumiem. To czekaj!

Nami rozłączyła się i błyskawicznie pobiegła do salonu i wzięła obydwie klatki, po czym pobiegła na tył ogrodu i zniknęła w portalu, który się tam znajdował.

-Ness!

Wykrzyknęła, widząc przed sklepem Reidy chowańca Hiroshiego.

-Nami! Co ty tu robisz?

Zdziwiła się Ness, a Nami opowiedziała jej wszystko.

-To dobrze się składa! Akurat szłam do Reidy po wróżkę, możemy więc pójść razem!

I weszły do sklepu.

Sklep Reidy był jednym z najniezwyklejszych sklepów we Wszechświecie. Można tam było znaleźć każdego zwierzaka: od pospolitego Lunakrólika, po bardzo rzadką Wróżkę Czasu. Wszystkie te zwierzaki wiele bogów brało jako chowańce lub mali towarzysze. A w razie kłopotów z nimi mogli prosić o pomoc Reidę, która w końcu była opiekunką chowańców.

Nami i Ness chodziły po sklepie, oglądając zwierzaki. W jednej klatce małe Lunakróliki jadły Senne Zioła. W drugiej latały wodne feniksy(dość rzadkie feniksy), a w jeszcze innej srebrny wilczy szczeniak bawił się piłeczką. W końcu obydwie dziewczynki znalazły Reidę.

-Witam was. Nami, daj mi te klatki.

Nami posłusznie podała klatki Reidzie, a ta zaczęła sprawdzać stan Aniołka i Mrocznego Aniołka. W końcu...

-Stan dobry. Z pewnością szybko znajdą właścicieli.

-Dzięki Reida!

-Nie ma za co. Aha, Ness, jeśli chodzi o wróżkę, to już możesz ją dostać. Zaraz ci ją przyniosę.

W końcu obydwie dziewczynki wyszły ze sklepu, niosąc klatkę z Wróżką Powietrza.

-Hej, może na trochę tu zostaniesz? Połazimy trochę, poobserwujemy adeptów... I może pomożesz z Hiroshim? Ma kryzys...

-Czemu nie? Mam trochę dość Osiedla, więc... Gdzie najpierw idziemy?

---------

Jeśli ktoś ma patronaty Reidy- alarmować na PW.

W każdym razie od dziś na tyle ogrodu Heaven będziecie mogli znaleźć portal do Zakonu Czarnej Śmierci. Będziecie mogli tam wydać trochę kasy lub udoskonalić umiejętności walki. Kto będzie chciał pójść, niech napisze na PW.

*Jakby co, te przyjaciółki to służące Hisy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pierwsza odpowiedź Celestiusa:

-A niby jak mieliby ze mną porozmawiać? Pozwoliłbyś im? Chyba żartujesz. Tym sposobem tylko byś mnie pocieszył, a ich upewnił w ich działaniach. Jeśli już byś zorganizował jakąś ostatnią rozmowę, to tylko po to, aby w jakiś sposób im zaszkodzić. A oni nie są głupi i się tego spodziewają. Jestem z nich dumny, że nie zawahali się podjęcia takiej trudnej decyzji. A jak ich znam, wytrwają konsekwencje , przezwyciężą trudności i ostatecznie wszystko wyjdzie na dobre mimo wielkiej liczby ofiar i początkowej, złej natury wyboru. Tak czy inaczej, przegrałeś. I nie nazywaj mnie Celuś. W Niebie takie zdrobnienia są... cóż, powiedzmy, że nie znamy się dość dobrze.

Druga odpowiedź Celestiusa:

-Zdradzenie Niebios byłoby zaprzeczeniem mej natury. Możesz mnie skazić, skorumpować i torturować ale cząstka dobra zawsze we mnie pozostanie. I to wystarczy, abyś nigdy się nie dowiedział o obronie Niebios.

Trzecia odpowiedź Celestiusa:

-Nie powiem. Niebo wytrwa beze mnie. Dobro też.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przed bramą do "góry", jak to zwie Khabumuss(wybaczcie, ale jestem za bardzo religijny i sformułowania "Niebo", "bóg"[nie jako Bóg chrześcijan] nie mogą mi przejść przez palce.) pojawia się dwóch pieszych osobników w szarych płaszczach. Jeden z nich zna hasło 7 bram, więc wchodzą, ale po uprzedniej kontroli sumienia i krótkiemu badaniu. Zostają zaprowadzeni przed oblicze Lunariona i Abbysala. Pokazują swe twarze. TO Wybuchass i Khabumuss. Odzywa się ten drugi.

- Dzieci...dzieci...Tak mi przykro, że was opuściłem w tak ważnej chwili. Ale myślałem, że nie skończy się to w ten sposób. Że nie zginie tyle osób. Przepraszam. Mam nadzieję, że wam pomożemy?

W tym momencie wtrącił się młody.

- Poza tym, mamy sprawy z tym- spluwa do miski- kotem.* Musimy ustalić parę rzeczy.

*Role playin'

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gdy diabły wynosiły Celestiusa, Bajcurus zatrzymał je na chwilę, i zbliżył się do pana Nieba. Wziął niebieski kamień, i zbliżył go do Celestiusa.

Kamień zaświecił, a panem Nieba wstrząsnęło.

Bajcurus wcisnął kamień głęboko do kieszeni, zawrócił, i pozwolił diabłom iść dalej.

- Szefie, co to jest? - spytał Dev, natarczywie machając skrzydłami.

- Nie twój interes. - odpowiedział niechętnie Bajcurus, i wystrzelił linkę prosto w okno do swojego gabinetu, po czym z ogromną siłą wpadł do środka.

Piosenka na część z Bladem

Otworzyłem oczy. Obraz był zamazany i migotał, jakby wokół mnie coś krążyło. Leżałem na ziemi przed celą Celestiusa, którego nie było w celi. Wstałem, i otrzepałem się. Spuścili mi porządne baty, ale teraz działała moc biomasy, i uśmierzyła ból i rany. Ale... Coś ciągle jest nie tak. Dobra, nie ma czasu, Celestiusa nie ma w celi, trzeba go poszukać! Podbiegłem do krat i ujrzałem na podłodze plamę krwi. Od razu się uspokoiłem... Markos lub Kot zabili już pana Nieba. I zniszczyli mi taboret. Spojrzałem na Bajcurusa, który wpadł przez szybę, i wyszedłem z pokoju. Wziąłem windę do swego domu na Osiedlu, i tam dokładniej zbadałem aurę, która mnie otacza. Była interesująca.

Nie mogłem dotknąć jej ręką, gdyż oddalała się. Gdy jabłko leżące na stole dostało się w zasięg aury... zwiędło. Gdy je dotknąłem, rozpadło się w pył. Jak wycofałem rękę i odsunąłem się, owoc złożył się z powrotem. Trzeba zniwelować to 'coś', albo zrujnuje mi życie... Zabrałem się do roboty. Zszedłem do laboratorium, i odnalazłem maszynę, która kiedyś ocaliła życie Altairowi, gdy został przeklęty w pewnej piramidzie w Egipcie. Zbliżyłem się do maszyny, i starłem kurz z ekranu. Zapaliłem światło, i oświetliłem całe laboratorium. Przyjrzałem się maszynie. Była w połowie zakryta niebieską płachtą, więc nie widziałem jej górnej części - nie miałem jednak po co zdejmować płachty. Maszyna stała w rogu sali, razem z innymi zapomnianymi wynalazkami, jak durszlak bez dziurek i budzik bez dźwięku. Oby to urządzenie okazało się skuteczniejsze. Ogarnąłem wzrokiem niewielki panel kontrolny i monitor nad nim. Po lewo były drzwi prowadzące do maszyny. Zbliżyłem się do panelu i wcisnąłem kolejno przyciski "klątwa", "przejmowanie", "aura", po czym wdusiłem "START". Drzwi stanęły otworem, a ja wkroczyłem do środka. Było nieco ciasno... Czarne pomieszczenie metr na metr pełne kurzu i brudu... Moglem przysiąc, że kiedyś ta maszyna była biała. Spojrzałem na pająka spacerującego po podłodze - przynajmniej miałem towarzysza niedoli.

"GOTOWE. PROSZĘ WRZUCIĆ 150$ ŻEBY OPUŚCIĆ MASZYNĘ " - usłyszałem.

No tak, zapomniałem że Altair nie mógł stamtąd wyjść przez kilka godzin, aż w końcu zirytował się i wyważył drzwi. Bez słowa powiększyłem i utwardziłem prawą rękę, po czym "zapukałem" do drzwi. Wyszedłem, i wstawiłem je z powrotem. Przebiegła ta maszyna! Wie jak zarabiać. Zbliżyłem się, i przycisnąłem 'END'. Na ekranie pojawił się napis "DZIĘKUJEMY I ZAPRASZAMY PONOWNIE", a obok uchyliła się niewielka zapadnia i wypadły z niej dwa granaty. Poczułem przypływ adrenaliny i chciałem uskoczyć, ale mój bystry wzrok zauważył, że granaty mają zawleczki, czyli że maszyna nie próbowała mnie unicestwić. Spostrzegłem również, iż mroczna aura otaczająca mnie zniknęła. Zbliżyłem się więc do granatów, i podniosłem jednego. Przyczepiona była do niego niewielka etykietka z narysowaną mroczną aurą. Ha! Będę mógł wykorzystać tą aurę przeciw komu innemu! Przydatne, przydatne. Schowałem granat do kieszeni, i podniosłem drugi. Odwróciłem go w dłoni, i spojrzałem na plakietkę, gdzie widniał obrazek... Pająka i kurzu. No cóż, będzie zasłona dymna z 'niespodzianką'... Schowałem drugi granat, i opuściłem Laboratorium.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A więc Pan Niebios nie żyje... Nie powiem, żebym był jakoś szczególnie zaskoczony, przynajmniej już nie cierpi... Dom wybudował, drzewa zasadził, synów spłodził, to i na niego kiedyś czas by przyszedł... Ale tak? Dajcie spokój... Kolejny powód, by cieszyć się z neutralności...

Wypił trochę wody.

No i co, Blade...? Wyczuwam, że i jeszcze kogoś twój spisek pozbawił życia... Ciekawe, czy jak biegałeś z nią za dzieciaństwa lub młodości albo w czasie późniejszych przygód, to patrząc w jej oczy wiedziałeś, że ją po prostu pewnego dnia utłuczesz?

Z tymi myślami musiał pozostać sam. Zabunkrował się w Iglicy Mniejszej i nigdzie nie zamierzał wychodzić.

Zaraz będzie ciemno...

- Zamknij się!

Rozejrzał się po kątach, po zakamarkach, ale nikogo tu nie było...

Ech... Udziela mi się...

Wyciągnął kostkę... Numer 1...

- Glatryd? Halo? Mam nadzieję, że nie przeszkadzam... Trochę się ostatnio działo, zapewne to wyczułeś... Co o tym sądzisz i czy podejmiemy jakieś działania?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Mamy kod! - krzyknął lekarz.

- Spokojnie, Martin, teraz musimy to przechwycić - markotnie odrzekł drugi.

- To pierwsza taka chwila w dziejach ludzkości! Przywracamy kogoś do życia! Mike, czy ciebie to w ogóle nie rusza? - entuzjazmował się Martin, nerwowo wystukując polecenia na klawiaturze komputera.

- Nie. - chłodno uciął Mike, obserwując przezroczystą rurę przypominającą kran, która wystawała z metalowego pojemnika.

- Przygotuj się, materiał przychodzi - dodał Martin z zaangażowaniem w głosie. - Bądź gotów że zacznie strzelać, to może być dla niej szok!

- Phi. Nie da sobie rady nam i czterem naszym ochroniarzom. - odparł Mike przeciągając każde słowo. Gestem uciszył współpracownika, i przycisnął niebieski przycisk. Metalowy pojemnik poruszył się lekko, i ze środka zaczął dobiegać dźwięk sypiącego się... piasku. Przesypał się on przez przezroczysty kran, i wpadł do niewielkiego urządzenia, które go pochłonęło.

- Bezproblemowo. Minimalny ubytek surowca, pacjentka nie odniesie uszczerbku na zdrowiu ani psychice - wyrecytował Mike, i wcisnął kolejny przycisk. Inkubator obok włączył się, i zaczął działać. W piasku były zawarte ważne informacje, które pozwoliły ponownie odbudować pacjentkę dokładnie taką, jaka była.

- Oto jej mechaniczna ręka. Mike, spójrz, przecież to cud techniki! - nerwowo wymamrotał Martin, oglądając robo-rękę.

- Uważaj, naciśniesz nie to, co trzeba, i zjarasz nas miotaczem ognia - wkurzył się Mike, i zabrał rękę. Nagle - inkubator otworzył się, a w środku leżała Jane. Ta Jane. Ubrana w to, co zawsze - czarne spodnie niekrępujące ruchów, różową koszulę, oraz czarne, skórzane "bolerko" bez rękawów. Wyglądała dziwnie; Dziewczyna ubrana na różowo-czarno zupełnie nie pasowała do sterylnie białego laboratorium.

- To... to ona. To naprawdę ona! - wyszeptał Martin.

- To ja, no i co? - powiedziała, wstając. Zbliżyła się do 'zastygłego' Martina, i wzięła mechaniczną rękę. Założyła ją i skryła pod czarną, skórzaną rękawiczką. - po co mnie przywróciłeś do życia?

- Biotech potrzebuje cię do dalszych misji - rzekł Martin, który otrząsnął się z zaskoczenia.

- Nie ma mowy, mam swoje sprawy. A pierwsza z nich - ODCHODZĘ z Biotechu - rzekła.

- To nie jest odpowiedź, którą chciałem usłyszeć - chłodno wymamrotał Martin, i wyjął pistolet.

- Już nic więcej nie usłyszysz... - powiedziała Jane, i potężnym uderzeniem mechanicznej ręki rozwaliła Martinowi łeb. Kopniakiem przestawiła stalowy stół operacyjny, i schroniła się za nim przed kulami wrogów. Martin wziął nogi za pas, a czterech ochroniarzy sypało kulami jak cukierkami. Jane podniosła pistolet Mike'a, i wyjrzała zza osłony. Spostrzegła robota pomocniczego. Przypomniała sobie to, co uczył ją brat...

Wypaliła dwie kule, i rozwaliła blaszakowi oczy. Od razu rozległo się przeraźliwe wycie syreny.

- ZOSTAŁEM OŚLEPIONY POCISKIEM - oznajmił robot takim tonem, jakby oferował komuś kubek herbaty. - NIC NIE WIDZĘ - dodał, i wył syreną najgłośniej, jak tylko umiał. Jeden ochroniarz zawahał się czy atakować, czy uciec z Martinem - Jane zdecydowała za niego, pakując mu kulę w łeb. Padła z powrotem za osłonę, i ściągnęła rękawiczkę z mechanicznej ręki, po czym zaczęła pchać stół, taranując inne stoły na swej drodze. W końcu dotarła do kolejnego ochroniarza przyczajonego za osłoną. Nie słyszał huku przesuwanej maszynerii, bo syrena zagłuszała wszystko. Jane wyskoczyła zza osłony i uruchomiła miotacz ognia w mechanicznej dłoni. Podpaliła tego przyczajonego, który zaczął chaotycznie biegać, próbując się ugasić. Drugi ochroniarz doskoczył do gaśnicy, ale Jane strzeliła w nią tak, że wybuch zabił dwóch ochroniarzy, tego palącego się i tego ratującego. Ostatni rzucił pistolet, i chciał prosić o litość. Jane zbliżyła się do niego, i rąbnęła go w łeb rękojeścią pistoletu. Padł zemdlony, a dziewczyna złapała drugi pistolet, powyjmowała magazynki, przeładowała, i ruszyła do doków, gdzie zaparkowany był ładny pojazd kosmiczny. Nie mogła jednak iść - na podłodze leżały odłamki szkła. Mnóstwo. Nie mogła myśleć, chciała mieć jakiś plan... W końcu wkurzyła się.

- Ty, blaszak! Wyłącz tą syrenę, nie mam aspiryny, a boli mnie od tego łeb!

- Zostałem oślepiony, potrzebuję pomocy - rzekł, ale usłuchał i syrena ucichła. Jane nie wiedziała, czy zdawał sobie sprawę z tego, że to ona go oślepiła.

- Przepraszam, że do ciebie strzeliłam - powiedziała. - ale potrzebuję się stąd wydostać. Pomóż mi, to naprawię ci oczy- dodała.

- Pomogę, Pani. Ale... jak?

- Muszę dostać się do doków. Weź mnie na ręce, i przejdź tym korytarzem - zasugerowała.

Robot zbliżył się, i delikatnie uniósł dziewczynę.

- Jest pewien problem. Nie widzę drogi do doków. - powiedział.

- Idź prosto - rzekła. Robot usłuchał, i po chwili szli już korytarzem. - Teraz w prawo. Okej. Już możesz mnie postawić. - rzekła łagodnie. Robot zrobił jak prosiła. Jane podeszła do właściciela kosmicznego myśliwca, ogłuszyła go, i zabrała mu klucze. Weszła do myśliwca, i wzięła robota ze sobą. Uruchomiła silniki, i przez szybę obserwowała, jak piętnastu ochroniarzy Biotechu przeszukuje stację w poszukiwaniu jej.

Myśliwiec wystartował, i odleciał daleko w kosmos. Jane miała dość przegrywania. Dość rozkazów.

Jane była ogarnięta jedną myślą.

I'ts time for payback.

C.D.N

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po ujrzeniu ciała swojego ojca Abyssal stał w miejscu jak posąg. Nie zwrócił uwagi na Markosa klepiącego go po ramieniu. W pewnym momencie drgnął i ruszył przed siebie. Wyminął Khabummusa i Wybuchassa. Opuścił Niebo, zakreślił na ziemi pentagram i wymówił zaklęcie. Buchnął obłok dymu, a Abyssal pojawił się w pierwszej warstwie Otchłani.

Hordy demonów z wrzaskiem się na niego rzuciły. Były one jednak słabe, służące silniejszym demonom za mięso armatnie i żywy system wczesnego ostrzegania przed tym, co właśnie robił Abyssal. Tak więc szybko padły, a bóg Pustki rozpoczął podróż w coraz głębsze warstwy Otchłani. Widok ciała jego ojca połączony z nienawiścią do Bajcurusa obudził tę część jego duszy, która zachowała minioną chwałę. W jego sercu zapłonął dawny ogień. Oczy znowu zalśniły na złoto. Jego twarz była spokojna jak zawsze, ale uważny obserwator mógł dostrzec oznaki szalejącej wewnątrz furii. Nie potrafił wyjaśnić dlaczego idzie po Bajcurusa, a nie Markosa albo Blade'a. Nie obchodziło go to. Szedł przed siebie i schodził w kolejne warstwy, przerąbując się przez hordy coraz potężniejszych i liczniejszych demonów. Mógł mieć jedynie nadzieję, że Pan Otchłani przyjmie wyzwanie i sam po niego przyjdzie.

- Yyy... szefie, Abyssal się chyba wkurzył - poinformował Dev, wyglądając przez okno.

- CO?! - Bajcurus odsunął diabełka, i sam spojrzał. Zobaczył dokładnie to, czego się NIE spodziewał... Abyssala samotnie siekącego demony.

- Wygląda na to, że postanowił zabić paru demonów - zauważył Dev.

- GHRRR, rozwalę mu łeb! - warknął Bajcurus, i wyskoczył przez okno. Leciał w dół, a kolejne piętra migały z niewiarygodną prędkością. W końcu Bajcurus otworzył spadochron, co wyrzuciło go do przodu z ogromną siłą. Odczepił się, i spadł prosto w Demony, które tłoczyły się do wroga.

- RRRARRGH! - wrzasnął wyzwalając potężną kulę ognia, która odrzuciła demony do tyłu. - Wynoście się! To sprawa między nim a mną... - powiedział, i stanął przed Abyssalem.

- Spodziewasz się pewnie że coś powiem? Hm, może powiem tak... ZDYCHAJ! BUACHACHACHACHA!!! - zaśmiał się szaleńczo, strzelił linką w przepływającą obok łódź, po czym drugi koniec linki wypalił w Abyssala, pragnąc pociągnąć go za łodzią prosto do gorącej lawy.

-Tak, spodziewałem się, że powiesz właśnie to. - powiedział Abyssal, przecinając linkę jednym machnięciem miecza. Błyskawicznie chwycił pozostały kawałek liny i zakręcił nim nad głową. Łódź wyskoczyła z rzeki lawy, którą płynęła i poleciała na Bajcurusa.

Szybkim ruchem ręki wystrzelił linkę w sufit i podciągnął się , gdy łódź wtarabaniła się jakiemuś demonowi do chałupy. Zeskoczył na ziemię.

- Skoro tak się nie da... - westchnął, wyjął długi i zakrzywiony sztylet, po czym zamachnął się od dołu, pragnąc wypruć przeciwnikowi flaki.

Blokuje cios. Wyprowadza kontrę, która chybia. Miecz wbija się w ziemię. Szybko naciska ostrze nogą, jak łopatę. Kawałek skały, na którym stał kot zostaje wyrzucony w górę. Abyssal posyła w ślad za Bajcurusem kulę szarego, zimnego ognia.

Bajcurus ruchem ręki zatrzymał skałę, na której stał. Tak po prostu - zawisła w powietrzu. Wyszedł, i wyjrzał na Abyssala, po czym... oberwał w łeb zimnym ogniem, i spadł na ziemię. To wyrwało go z równowagi - przestał kontrolować skałę, która... Spadła prosto na niego.

*ŁŁUP*

- Ał!

Bajcurus odrzucił skałę, i wstał.

- GHRR, chcesz mieć trochę ciekawego otoczenia?! To będziesz go miał pod dostatkiem!

Walnął w ziemię pięścią, a teren nagle zaczął się podnosić. Bajcurus wyjął pistolet, i wypalił kilka zwykłych pocisków w Abyssala.

Pociski obiły się od zbroi, robiąc na niej maleńkie rysy. Ten, który miał trafić Abyssala w twarz został odbity mieczem.

Kolejna seria kul w ostatniej chwili zmieniła swój tor lotu i uderzyła w jeden punkt. Zupełnie, jakby te pociski uczyły się od swoich poprzedników, jak trafić w cel, aby wyrządzić jak największe szkody. Na zbroi Abyssala pojawiło się pęknięcie, zza którego zaczęła przeciekać krew.

Rozwiązanie było jedno: zmienić pozycję. Abyssal rozpędził się i wyskoczył w górę. W powietrzu posłał na ziemię rozchodzącą się falę ognia, by zmusić kota do skoku.

Muzyka!

Góra nadal rosła, i zaczęła 'pluć lawą' - Robił się z tego wulkan. Bajcurus nawet nie poruszył się, gdy ogień rozszedłsię po podłożu - bo jest on w końcu panem Ognia.

- Mądre posunięcie.

Ochłodził pobliski strumyczek lawy. Kiedy zastygł, oderwał go od ziemi. Osłaniając się tą prowizoryczną tarczą ruszył w kierunku Bajcurusa.

- A trzymaj se, to, niech ci ciąży kamieniem - Bajcurus machnął ręką. Stali teraz na ogromnym wulkanie, który pluł lawą na wszystkie strony. Powietrze zasnuły chmury, i pioruny waliły wokół wulkanu. Jakby tego było mało, do walczących zbliżało się tornado. Kot wskoczył w sam środek oka cyklonu, i wepchnął je w wulkan. Tornado zmieniło się w ogromną spiralę lawy, w której latały najróżniejsze rzeczy.

- GRRAH!

Kot wskoczył na samochód porwany przez tornado, wyrwał z niego drzwi, i rzucił w Abyssala, po czym wskoczył do swojego Zamku, który również leciał w huraganie.

Abyssal podskoczył w górę. Używając tarczy jak deski surfingowej, opadł na tornado lawy, ślizgając się po jego powierzchni i kierując w stronę zamku. Wpłynął na szczególnie wysoką falę i wyskoczył przed siebie, przebijając się przez ścianę do sali balowej.

- To jest pikuś. Pan pikuś - rzekł Bajcurus, wskazując Abyssalowi niesamowicie wielką mięsożerną roślinę.

- RRRRRAAARRRGGGHHH - rzekł Pikuś na przywitanie, i postanowił zjeść Abyssala, wystrzelił więc swój masywny roślinny łeb w niego, i rozdziawił gębę.

Kot nie zauważył, że kiedy Abyssal trzymał tarczę, na jej powierzchni pojawiały się skomplikowane wzory znaków. Teraz spokojnie rzucił skałę w paszczę potwora. Pikuś z rozpędu ją połknął. W jego żołądku tarcza ożyła. Zaczęła pękać, odsłaniając pulsujące, czerwone wnętrze. Po chwili zaczęła się rozrastać, przypominając bardziej tkankę nowotworową niż żywą skałę. Pikuś został szybko pochłonięty od środka. Jego miejsce zajął olbrzymi kloc zmutowanego mięcha pokrytego zębami i oczami, który zaczął pożerać i przetwarzać kolejne części zamku w ekspresowym tempie. Po minucie cały zamek przypominał bardziej górę mięsa. A Abyssal i Bajcurus zostali w jego wnętrzościach. - Bajcurusie, poznaj Chzo. - powiedział Abyssal wskazując na zakończone szczękami macki, które zaczęły wystrzeliwać z mięsistego sufitu. - Zdobyłem zaklęcie przywołujące go od jakiegoś dziwnego gościa w fartuchu i masce spawacza.

- CO?! GHRR, A więc Izaak uratował się przed plugastwami, które na niego zesłałem... To nie ma znaczenia! Zniszczę cię nawet w środku tego czegoś! - rozciął 'ścianę', i na Abyssala buchnęła posoka. Bajcurus chciał, aby to oślepiło Abyssala, gdy on zwali go z nóg potężnym ciosem w brzuch, który właśnie wyprowadza.

Atak Bajcurusa się powiódł. Abyssal leżał na ziemi i był właśnie oplatany przez sploty mięśni i skóry. Rozrywał je, ale ciągle wykształcały się kolejne. Z trudem wstał i rzucił kilka kawałków w stronę kota. Wytworzyły szczęki i zaczęły wić się jak glisty, po czym oplotły Bajcurusa. Na dodatek cała sala zaczęła niepokojąco przypominać jamę ustną. Przez sam środek ciągnął się olbrzymi język wychodzący z dziury, gdzie uprzednio były drzwi. Stało się jasne, że trzeba szybko się stąd wydostać. Abyssal nie wiedział i nie chciał wiedzieć, co ten stwór może mieć za żołądek.

- Ałałałałał! - krzyknął Bajcurus, gdy bestie gryzły go ze wszystkich stron. W końcu odrzucił je ogniem, i wstał. - Abyssalu! Zdechniesz w paszczy własnego potwora... - warknął, i zaszarżował prosto na Abyssala, złapał go, i wpadł do przełyku potwora. Spleceni w śmiertelnym uścisku, polecieli w dół przewodem pokarmowym.

CDN

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gdy rozdzwoniła się przenośna Kostka Komunikacji, Glatryd właśnie przyglądał się wyjątkowo efektownym półfinałom. Z roztargnieniem odebrał rozmowę i wysłuchał Holzena.

- No, masz rację, wiem już o wszystkim. I nie podoba mi się sytuacja, w której główny oponent sił złą zostaje ot tak pozbawiony życia... Magiom go, magiom, puść mu czara!!

Krzyknął uważnie przyglądając się pojedynkowi toczącemu się na arenie.

- Przepraszam, nie mogę się powstrzymać przy tak wspaniałej rywalizacji. To wzruszające, że to wszystko dla mnie... Ale my nie o tym chcieliśmy rozmawiać... Otóż gdy w moim notesie wyczytałem o tak łatwym zabójstwie Celestiusa... O tym kompletnym braku walki, o tej beznadziejnej rezygnacji i braku wiary bogów stojących po dobrej stronie mocy, niemal się załamałem. Nie rozumiem, dlaczego nie próbowali walczyć, dlaczego nie spróbowali wysłać jakiegoś boskiego komanda które choć spróbowałoby odbić pana niebios... Pytasz mnie co sądzę? Jest źle. Jeśli zamierzają dalej trzęść portkami za murami niebios, to jest naprawdę źle. Wychodzi na to, że źli mogą siedzieć w swoich ciemnych dziurach i straszyć porządnych bogów*. Po twarzy butem, po twarzy...! Wspaniałe widowisko, wspaniałe... Wracając do tych ważniejszych spraw, to wiesz... Nie chcę łamać ustalonej polityki i stawiać was, moich sojuszników w kłopotliwej sytuacji.

Mówił odrywając na chwilę wzrok od walk i spoglądając na sporządzone przez zaklinaczy mapy piekła i otchłani leżące na niskim stoliczku niedaleko swojego siedziska.

Podejrzewam zresztą, że ciężko walczyć ze złymi zaszywającymi się w swojej domenie, na pewno nie mają zbyt wielu nieodpowiednio zabezpieczonych punktów.

Przeniósł spojrzenie na zaznaczone na mapach czerwone punkty. Było ich naprawdę niewiele, dawały jednak szansę na dyskretne ominięcie większości sił przeciwnika. Większości...

No, ale tak sobie myślę, że ci dobrzy zwykle są bardziej lubiani i zawsze mogą liczyć na jakieś nieoczekiwane wsparcie. Tak jak niedawno, gdy zdradził cię swój włąsny generał... Chyba nie umiał wytrzymać z twoją neutralnością, może wykonując twoje rozkazy nie zgadzał się sam ze sobą i dopiero to przykre wydarzenie uśwaidomiło mu, jak bardzo zależy mu na czynieniu dobra i walce ze złem czy niesprawiedliwością. W gruncie rzeczy, to trochę przykre patrzeć, jak inni walczą i giną poświęcając się ideom w które święcie wierzą - nawet tym złym, a on przygląda się temu i odkrywa, że neutralni nie mają o co walczyć, nie mają motywacji do życia... Albo jakoś tak, nie wiem. No a co ty o tym sądzisz?

*Opóźniając przy tym rozpoczęcie mojego Questa, ale nie martwcie się, załatwcie to między sobą bez pośpiechu, nie popędzam, akcja jest naprawdę ciekawa :wink:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Allimir podszedł do ciała Celestiusa. Ciągle służył za przekaźnik Lunariona. Nie widać było, czy coś czuje. Lunariona tu nie było, to co teraz dokładnie czuł zachował dla siebie. Allimir podszedł jednak do ciała Pana Niebios i spokojnie zamknął mu powieki.

- Trzeba go pochować. Z honorami. Należy mu się to, choć tyle.

Zabrał ciało i złożył je w krypcie. Podziemia Empireum, wybudowane grobowiec specjalnie na tę smutną chwilę. Gładka, marmurowa płyta, żadnych ozdób. Puste, zimne pomieszczenie. Właśnie tutaj spoczął Celestius, Pierwszy Pan Niebios, skazany na śmierć przez własnych synów podczas wojny z Grzeszną Unią. Inaczej się nie dało.

"Dobrze zrobiliśmy? Dlaczego nie próbowaliśmy go odbić? Ech, nie ma co się obwiniać. Uwolnienie kogokolwiek z serca piekieł jest właściwie niemożliwe. Zabiliby go od razu gdyby się dowiedzieli o naszej obecności. A teraz jednak mamy szansę. Małą, ale mamy. Nie poddamy się bez walki. Ojciec wiedział o tym. Potrafił wynieść się ponad to wszystko, poświęcić dla sprawy. Nie wiem tylko, czy matka zrozumie. Oby tak... Ale co ja robię, nie ma czasu. Muszę skończyć to, co zacząłem. Abyssal tak samo. Oby tylko nie zapędził się za daleko".

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Ano w życiu, nawet bogów, zdarzają się takie chwile, że nie można się nawet poświęcać, mimo własnych chęci...

Dotknął Klejnotu na karku.

- A czasem trzeba...

Zamyślił się i łza spłynęła mu po poliku.

- Czasem i ja wolałbym, bym milenia w ciemności i torturach u tych złych przesiedział, niźli miałbym słuchać czasem taki przekłuć jak niedawno...

Ten generał to pikuś. Nie wziął małych, ale też nie wziął dużych sił. Sprzeciwił się rozkazom, ale tego NIE DAŁO SIĘ UNIKNĄĆ <ekhm, ekhm>. Jego idee, jego wola...

Ta... Jego wola... Jasne...

-... to już nie są moje siły. Ale dość o tym. Co się stało, to się nie odstanie.

Zaczął sobie przypominać szczegóły sprzed kilkunastu godzin.

- Cóż poza tym? Blade czyni takie "dobro", że aż zemdleć może i czasem mi się zdaje, że to już nie jest doktor Blade, tylko mister John. Jane zginęła, potem wróciła... Wybacz, nie mam chęci o tym mówić... Celestius... Pacz, nie poznałem gościa, a i mnie serce się kraje... Przeklinam Mrokasa i z miłą chęcią jeszcze raz przyłożę mu w ten ciemny ryj, bo ostatnio chyba się wykaraskał, jak usiłował mnie podrapać tymi swoimi scyzorykami... Zresztą, mam nawet filmik nagrany... Moment.

Płaszcz! Kurde, zapomniał, a cały czas go nosił... Kamera! Jest! Wyjmuje zeń kartę z filmikiem, wkłada do kompa i uploaduje na godtube'a. Włącza i ogląda...

- Uła... Ale dostała... Aj, co za cios... A to?

Selena ginie...

- No i tutaj zawiodłem... Bogowie, jeśli się coś takiego jeszcze przydarzy, to za nic nie pozwolę, by to się powtórzyło...

Zaciska mocno pięść.

Wybacz Seleno

Filmik się skończył, dalej było starcie z Markosem i jego niezbyt miły koniec.

- Dobra... Całkiem niezły ten film, ale trzeba do niego podejść spokojnie... Co tam jeszcze Glatryd... Zło i dobro ma takiego "pytka", że trzeba o nie walczyć i zwalczać tę drugą stronę... I, niestety, sprowadza to tony fanatyków i zbłąkanych owiec. Jedni przechodzą na dobro, inni na zło, od tego czasem się już rzygać chce...

A czy ja nie mam o co walczyć?

A czy ja nie mam o co walczyć? Myślę, że mam, tak w głębi duszy to mam o co walczyć... Jest pewna grupka, której skrzywdzić po prostu nie pozwolę... Nawet, jeśli miałbym poświęcić życie, to ni zła, ni dobra się nie ulęknę, czy jakoś tak... Z duszą to jest inny problem... Nie chcę tego przeżyć po raz drugi... Najmniejszej ochoty nie mam ku temu... Ale... Jedno życie może odmienić wiele milionów innych... Czasem na lepsze, czasem na gorsze... Albo i tak, i tak... Jedyne co mi zostało, to chyba upić się... Bo po co mam w smutku czy żalu się ostawać? A zresztą, co mi da godka viborova? Chyba nic, więc i to odpada... Chyba poszedłbym na jakiegoś filma czy pogaduchę, a tak trzeba będzie iść na pogrzeb... Dumą serc nie nakarmią, a dla bogów to dodatkowy ból... A zresztą... Jakieś działania podejmujemy? Wzmocnienie granic, czy coś?

Ustawia opcje konferencji.

- Naoko*, mam nadzieję, że nie przeszkadzam. Wiesz o tym, co się działo? Potrzebujemy trochę odmiennej opinii w kwestii sojuszu. Glatryd, poinformowałbyś Barta?

_____________________________________________

*Trza by w końcu wiedzieć, jak się zwracać, bo raz było, że bogowie nie wiedzą o zmianie imienia, a razu pewnego już kilku zna bez infa... Więc jakoż się mamy zwracać?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@up

Hmm... Uznajmy, że rozmowę Tenshi z Heaven usłyszała Nao i wszystkim bogom powiedziała o zmianie imienia. Więc zwracajcie się do niej Heaven, bo "Naoko" już poszło w niepamięć...

-------

-Jakich wydarzeniach?

Zdziwiła się Heaven. Wtedy usłyszała Nao.

-Piekło zawarło sojusz z Otchłanią i zaatakowało Niebo.

-Rozumiem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Monterzy TVBogowie właśnie wyszli z pomieszczenie, a Barto leżał na kanapie. Oglądał coś na Gods Channel. Reklamy skończyły się i rozpoczął program o dźwięcznej nazwie "Big God". Z telewizora dobiedł go znajomy głos.

-Witamy w Big God! W ostatnim odcinku działo się wiele. Zaczęło się od przygotowań do wojny na PWB. Kilku bogów zawarło sojusz, aby chronić swoje ludy, na Ziemiach Niczyich odbyła się bitwa, w której starły się armie Piekła i Otchłani z armią Nieba, Pan Niebios został porwany i zabity, a dziś zaczniemy od odwiedzenie boga snu w jego pałacu.

Barto zobaczył się w telewizorze. Spojrzał w miejsce, z którego go filmowano i zobaczył ekipę z telewizji. Rageman. Bóg wstał szybko i rzucił się na ekipę.

-This... is... my room!

Jedno moce kopnięcie i podglądacze wylecieli poza atmosferę.

-Przepraszamy za problemy, ale wygląda na to, że wściekły bóg wyrzucił naszą ekipę. Teraz zajrzymy do...

Barto wyłączył urządzenie i chwycił kostkę. Nawiązał połączenie i usłyszał tylko ostatnie zdanie.

-O czym ma mnie poinformować? Dobra, zaraz mi to powie, bo też muszę wam o czymś powiedzieć. Nie wiem dokładnie od kiedy śledzi nas ekipa z telewizji! Sprawdźcie, czy was nie podglądają. To tyle. Co miałeś mi powiedzieć?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Jakiś czas temu poprosiłem mojego ambasadora, żeby przekazał swoją kostkę komunikacyjną Bartowi, więc chyba powinien już ją mieć. Jeśli nie, wkrótce ją dostanie i będzie mógł dołączyć do rozmowy, której aktualny porzebieg jest nagrywany i będzie mógł odsłuchać cały jej przebieg. Co do wzmocnienia granic... Wydaje mi się to słusznym postulatem i najdalej jutro podwoję liczbę wojsk na moim brzegu Nienazwanego Morza Śródziemnego, a także wprowadzę częstsze patrole ppowietrzne. To wszystko, co mogę zrobić. Przynajmniej na razie...

Dodał wyciągając ze swojej torby tajny raport dotyczący prac nad bazą kosmiczną mogącą unosić się na orbicie PWB i przeprowadzać całkiem skuteczne bombardowania orbitalne. Trzeba będzie jakoś ukryć jej wystrzelenie w przestrzeń kosmiczną...

- Mogę wam też pochwalić się daleko idącymi postępami technologicznymi. Właśnie w tej chwili mój chowaniec i zespół naukowców opracowuje nowe uzbrojenie. Muszę przyznać, że odnieśli już kilka sukcesów, wyprodukowaliśmy już kilka prototypów nowych bombowców k12 i transporterów opancerzonych k10, które powinny wzmocnić naszą flotę... I myślę, że mółbym je przetestować podczas ewentualnej bitwy o niebo. W końcu lepiej przetestować je zawczasu, w warunkach prawdziwej wojny, niż później w obliczu prawdziwego zagrożenia świcić oczami na widok niesprawnie działających maszyn z usterkami. Tak więc to tyle ode mnie, Heaven, czekamy na twój głos. I na skontaktowanie się Barta.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Barto, Heaven... Zabito Celestiusa, władcę niebios... Chyba nie będzie zbytnim zaskoczeniem, kto to zrobił... Markos. Dalej - Blade walczy o większe "dobro" u boku tych złych, więc tutaj też nie jest wesoło... Dalej - mój generał zdezerterował z niemałymi siłami, ale to pikuś... No i cóż... ja też tworzę jakieś nadplanetarne bronie. Opracowaliśmy chitynowe statki i broń sejsmologiczną. Przyda się. Swoje granice również umocnię, dodam trochę pułapek i podziemnych labiryntów wielowymiarowych... Powinno się udać.

Dzwoni do kogo trzeba. Kosztorys nie był może optymistyczny, ale i tak to będzie można podciągnąć pod kosztorys wojenny.

- Dobra... Ktoś by się bujnął na miasto na jakieś zakupy, czy co?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Ej, ty, robot, jak cię zwą?! - krzyknęłam przez ramię, starając się utrzymać równowagę w statku robiącym beczkę.

- SK-7, pani - odpowiedział.

- To łap się za stery i spróbuj zwiać tym nowicjuszom, gdy ja będę rozwalać ich działkiem - zakomenderowałam, i ochoczo chwyciłam... Joystick?! Co to ma być, gra komputerowa?! No dobra, lepszy joystick niż klawiatura, zresztą nie ma co wybrzydzać, trzeba ich wykosić! Na ekranie był celownik, a na joysticku przycisk 'FIRE'. Mi wystarczy, żeby ich wszystkich rozwalić! Nacelowałam na pierwszego, i nacisnęłam przycisk 'FIRE'. Bum, rakiety poszły i trafiły prosto w kadłub! Rozbłysk i eksplozja, to, co lubię najbardziej! Dobra, to teraz kolejny. O, tam leci. Bum! Haha! E no, co się dzieje?! Wstałam od działka, i podbiegłam do SK-7.

- Ty, dlaczego tak trzęsie?! - rzekłam, chwytając się fotela pilota.

- Nie zostałem zaprogramowany do latania myśliwcami. A brak oczu wcale nie pomaga - rzekł robot, starając się utrzymać równowagę statku. Westchnęłam, i wyrzuciłam go z fotelu pilota.

- Bierz się za działko albo coś, nie wiem - powiedziałam, siadając na fotelu. No super, teraz gamepad. Co dalej, myszka do automatu do kawy?! Złapałam pada, i ustabilizowałam myśliwiec. Nagle statkiem zatrzęsło.

*BOOOM*

- TAAK, zostałeś unicestwiony przez robota podającego herbatę! - usłyszałam.

- SK-7, jeśli nie masz oczu, to jak w nich strzelasz? - zapytałam, unikając myśliwcem rakiety.

- Dokonałem pełnej integracji z systemami statku. Teraz jestem jego częścią - oznajmił.

- Dobra, to teraz przeskanuj bazy danych i powiedz mi, gdzie znaleźć Kapitana Jerry'ego Nebulę - rzekłam. - To jedyna osoba, która może mi pomóc. - Przyspieszyłam myśliwiec, kierując się prosto na Przekaźnik Masy.

- Kapitan Jerry Nebula, 45 lat, 15 lat służby w wojsku Przymierza, potem 10 lat służby w organizacji Biotech, Wyrzucony z Biotechu za zawalenie wyjątkowo ważnej misji polegającej na wysadzeniu kilku kompleksów badawczych, gdzie Bractwo Cienia przeprowadzało eksperymenty na cywilach. Z powodu niezbyt dobrego psychicznego stanu Nebuli podczas odprawy i kilku nieporozumień na miejscu celu wysadził całą planetę... Razem ze sporym oddziałem Biotechu, partyzantami i cennymi informacjami, które miały być odzyskane ze zniszczonych kompleksów. . Doświadczony wojownik, wiele korporacji ustanowiło nagrody za jego głowę. Podejrzany o kontakty z Jane Brown, byłą najlepszą agentką Biotechu.

- Czyli ze mną - zaśmiałam się. - No tak.

- Za głowę Jane brown wyznaczona jest nagroda 10 000 000 kredytów. Podwójna suma za ujęcie jej żywej - zauważył SK-7.

- Tia - na mojej twarzy pojawił się szelmowski uśmiech. - Nie wiedzą na co się piszą. A teraz, znajdź mi jakieś 'przypuszczalne miejsce pobytu' albo coś.

- Stacja Wypoczynkowa. Statek Nebuli został skradziony przez niejakiego Ravenosa oraz Johna Blade'a, którzy niedługo potem wysadzili myśliwiec w powietrze.

- To tam pojedziemy - rzekłam, przelatując przez Przekaźnik Masy.

*** 20 minut później ***

- Jesteśmy. SK-7, statek jest teraz pod twoją opieką. Nie zadrap lakieru - rzekłam, biorąc ze sobą snajperkę repulsorową, którą teleportowałam ze Zbrojowni.

- Zainstalowałem się wewnątrz twojej mechanicznej ręki oraz w procesorze snajperki repulsorowej. Będę oferował przydatne informacje taktyczne. - rzekł.

- Tylko się nie zbuntuj, bo wyjdę na idiotkę... Własna ręka mnie zaatakuje, i co wtedy? - zastanowiłam się nad tym.

- Jestem tylko robotem pomocniczym - powiedział spokojnie.

Nie odzywałam się już. Rozejrzałam się po Stacji, i zaczepiłam przypadkowego pijaka, który ledwo trzymał się na nogach.

- Ej, wyglądasz na osobę, która wie, gdzie tu można dostać coś do picia - powiedziałam, szelmowsko uśmiechnięta. - szukam najbardziej zapadłego i zapyziałego baru na tej stacji.

- Bbar u wwwwwieśśka... - rzekł, chwiejąc się. Zmierzył mnie wzrokiem. - Nnie wyglądaasz nnna osoobę któóraaa cchodzi do takiich mieejzszczz... - wyseplenił.

- Pozory mylą. Nie wiedziałam, że będziesz mógł w takim stanie mówić - odpowiedziałam, i ruszyłam w stronę wielkiego szyldu 'Bar Wieśka'. Ze środku baru od razu usłyszałam Jerry'ego.

Bar Wieśka... Otchłań cuchnąca siarką, potem i rozlanymi trunkami. Idealne miejsce dla boga brudu, każdemu innemu świetnie pasowałoby jako miejsce do tortur. Samo wejście tam łatwe nie jest, a wypicie czegokolwiek z czyszczonych śliną obdartych kubków nagradzane jest medalem... Mimo tego bar pełen był różnorakich osobliwości. W całym tym syfie można było dostrzec ubranego w podarty mundur, brudną czapkę i opaskę na oku czarnoskórego mężczyznę z pękatą butelką w ręce. Wypisz wymaluj - kapitan Nebula. W tym ważnym momencie kłócił się z brodatym barmanem o kolejkę.

-Phi, też mi coś. Płacić 5 moderatusów za to coś? W każdym barze za tą cenę dostałbym coś kilka razy lepszego! - pociągnął z butelki - Hik! Nie zapłacę...

Typowe... - pomyślałam, przyglądając się całej akcji przez szybę.

-Jerry, słuchaj, i tak już pijesz od miesiąca na kredyt. Lepiej zapłać, albo...

Nie dokończył, gdyż zadziorny kapitan rozbił butelkę na jego łysej głowie. Ciesz polała się bo całej jego twarzy, którą szybko pokryły bąble.

- To musiało boleć - skomentowałam.

-Hiehie, wiedziałem, lepiej bądź cicho, ja tu jestem zwysze... zwyje... zwycieszc... wygranym! Hik! Ale co do...

Rozbicie flaszki na głowie barmana zawsze jest zaproszeniem do bójki, w tym przypadku nie było inaczej. Cały bar po chwili rzucał krzesłami, butelkami, wszystkim co było pod ręką. Jerry dostał drewnianym meblem w twarz.

-Osz ty złossszzzzyńco! Nie ma tak dobrze, cho.. Hik! Chodź tu!

Wyciągnął z kieszeni jakiś stary granat i rzucił. Przerdzewiała broń nie zadziałała, nikt nawet jej nie zauważył. Kątem oka stary kapitan zobaczył Jane przez okno. Chwiejnym krokiem ruszył do wyjścia, obrywając kilka razy elementami baru, po czym opuścił lokal.

-Och, witam moją kochaną Jane, jak się miewasz? Hik!

Zbliżyłam się do niego. Kątem oka dostrzegłam lecące w moją stronę krzesło. Odruchowo wystawiłam prawą pięść, a krzesło roztrzaskało się o moją metalową rękę. Zwykły obserwator zobaczył dziewczynę, która uderzeniem dłoni 'odzianej' w czarną rękawiczkę rozwaliła masywne, drewniane krzesło.

- Jerry! Kopę lat, a ty nie zmieniasz się w ogóle! - zaśmiałam się. - Potrzebuję twojej pomocy w założeniu własnej korporacji. Zobacz, mam nawet statek - wskazałam mój skradziony myśliwiec.

-Korp... Sso? Chcesz konkurować z Biotechiem? Hemhem, raczej na zdrowie Ci to nie wyjdzie, ale znając Ciebie... Nie ma, Hik! Eee, nie ma sprawy Jane. Dla Ciebie niemal wszzzzystko... Niemal, bo mojej, hehe, herbatki nie porzucę.

Mówiąc to co chwilę łykał swoją "herbatę" z brązowej, przezroczystej, wyjątkowo dużej butelki.

-E, gdzie moje maniery! Moszze łyczka? Ale nie, zapomniałem, Ty nie lubisz mojej herbatki... Szzzkoda... To może chodźmy do tego statku, co? Tylko mam prośbę.. Mógłbym dostać w tej korpo... racji jakąś pracę?

Przeszedł kilka kroków, po czym usłyszeli za plecami silny huk, a szczątki baru spadały im na głowę. Widać stary granat postanowił zadziałać. Nebula złapał lecącą, pełną butelkę...

-Kocham fajerewere... wybuchy. No dobra, chodźmy.

Przechylił złapaną butelkę, rozbił o ziemię i poszedł za Jane.

Wsiadłam do mojego myśliwca, i zaprosiłam Nebulę do środka.

- No cóż, byłbyś moim zastępcą. Dowodził ludźmi, latał myśliwcem i takie tam - wyjaśniłam z uśmiechem. SK-7 najwyraźniej 'wyczuł' Jerry'ego (co nie było takie trudne) i uruchomił jakieś urządzenie, które zbliżyło się do Nebuli i w niego czymś dmuchnęło. Kapitan momentalnie wytrzeźwiał.

- Nebula, pamiętasz planetę Razor-4 w układzie Omega? Tą niepozorną planetę, w której niegdyś była siedziba Biotechu? Teraz jest opuszczona, gdyż Biotech wycofuje się z tego układu. Moglibyśmy skorzystać z tego miejsca - zaproponowałam, uruchamiając statek.

Trzeźwy Nebula za bardzo nie wiedział co się dzieje, w efekcie czego ledwo co siadł na fotel.

-Głupi blaszak... Dobrze, że przynajmniej mi herbatki nie zabrał.

Kapitan nie był za bardzo szczęśliwy z powodu działania robota, ale jakoś to przeżył, herbatki mu nie brakło. Co chwile łykając nową porcję cały czas rozmawiał.

-Omega... No pamiętam. Po moim, hehe, incydencie szybko stamtąd uciekli. Kto by pomyślał, że Bractwo założy siedzibę tak blisko Razora? Ale nieważne, to ta dżungla tak? Wspominałem, że źle znoszę klimat lasów tropikalnych?

- Baza będzie podziemna. Z klimatyzacją - powiedziałam z uśmiechem, i wystartowałam w stronę Przekaźnika Masy.. - Ale żeby to założyć, potrzebuję ludzi. Ty i ja to trochę za mało... Co proponujesz?

-Hik! To trudno już zrobić pospolitą łapankę na ulicach jakichś miast? Zresztą, z tego co wiem, to Twój brat ma jakąć tam cywilizację, co nie? Pogadaj z nim, to może coś podrzuci.

Wyciąga w jej stronę niemal pustą butelkę

-Może jednak łyczka?

Gestem pokazałam, że wolę nie pić lecąc myśliwcem.

- Mój brat mnie zabił, mniej więcej dlatego teraz staram się założyć własną korporację. Być niezależna - wyjaśniłam, i wprowadziłam myśliwiec do systemu gwiazd Omega.

-E, nie wiesz ssso tracisz... Takie zacny nap... Zaraz, zabił Cię?! Jakim cudem z Tobą rozmawiam? Ale niefasszne, hik! Proponuję odwiedzić jakąś planetkę z okolicy Omegi. Pozbędziemy się Bractwa, albo Biotechu, to chętnie za nami pójdą.

Spojrzał do wnętrza butelki i strasznie zaniepokoił się kończącą "herbatką". Znając życie, za chwilę wymusi na Jane postój.

- Hm, rozwalmy jakąś siedzibę Bractwa Cienia! - przytaknęłam, i zniżyłam myśliwiec w kierunku jednej z planet. Statek wszedł w atmosferę. - Tam, koło jeziora - wskazałam. - Widzisz tą mroczną łunę? Ten duży dom to siedziba Bractwa. Użyję pocisków penetrujących bunkry, bo siedziby są w 90% podziemne - powiedziałam, i przezbroiłam statek.

- Czas na was! - Wycelowałam, i nacisnęłam przycisk "FIRE".

- Zapomniałaś moja droga o jednej sprawie... - powiedział Nebula.

Wystrzelone pociski poleciały w stronę bazy jednak, o dziwo, eksplodowały w powietrzu nie robiąc siedzibie Bractwa żadnych szkód. Nic się nie stało.

-Wiesz, oni nie są tacy głupi, mają tarcze ochronne przeciw rakietom. Ale przeciwko temu na pewno nie mają...

Wyciągnął z kieszeni jakieś 3 połączone, czerwone laski z lontem. Wyglądały strasznie staroświecko.

-Z tego korzystają Ziemniaki. Nieco zmodyfikowałem skład i... A zresztą - sama zobacz.

Otworzył okno, podpalił niespodziankę i rzucił w stronę bazy. Powierzchnia ziemi eksplodowała, ujawniając część tajnych korytarzy i przerażonych ludzi, członków bractwa.

-A na koniec fajerwerki, muehhehe!

Nacisnął przycisk Fire, po czym oglądał efektownie lecące w górę szczątki bazy, zniszczonej za pomocą Ziemniackiej technologii i rakietek. Niestety, zabrakło herbatki, więc resztę podróży wysłuchiwałam ciągłych jęków Jerry'ego.

- No, to teraz zakłądamy siedzibę! - powiedziałam, i skierowałam myśliwiec na planetę Razor-4.

------------

b00m! ;q

Aaa, oczobijny ten ciemnoniebieski #_#

W następnym poście dam jakiś jaśniejszy, teraz już mi się edytować nie chce... -_-

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Do Holzena.

-Na zakupy? Nie. Nie znoszę zakupów.

Do Glatryda.

-Nie wiem... Nigdy niczego nie testowałam... No, prawie.

Przypomniała sobie, jak kiedyś próbowała naprawić z przyjacielem zegar... Który i tak już był popsuty.

-Przetestuj to wszystko w razie bitwy o niebo, ale ostrożnie. To moja opinia.

Do Barta.

-A po cho<beep>rę mają mnie śledzić? Prędzej to ich moje dzikie koty na Osiedlu lub strażniczki mojego pałacu na PWB zabiją lub Nao ich zagada na śmierć.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wyrwał się z uścisku kota i wbił miecz w ścianę, zatrzymując upadek, po czym wskoczył na niego. Jedną ręką odganiał macki, które próbowały go oplątać, a drugą kreślił szereg skomplikowanych znaków. Wreszcie skończył i wymówił zaklęcie. Chzo zatrząsł się i zniknął w wybuchu błękitnej energii, niszcząc zamek oraz wyrzucając Abyssala i Bajcurusa wysoko w górę. Nad tornadem unosiło się teraz mnóstwo gruzu.

Bajcurus ustabilizował lot, i wskoczył na jakiś głaz.

- Skoro tak się nie da, to utopię cię w lawie! - wrzasnął, i skoczył prosto na Abyssala. Złapał go, i zaczęli spadać w sam środek wulkanu. - Uciekaj stąd, póki możesz, bożku - zagroził kot.

-Nie boję się. Szczególnie ciebie. - odpowiedział Abyssal, po czym zamachnął się mieczem na kota. Miecz przebił Bajcurusa, i wyszedł plecami.

- Auć, to bolało. Niestety, żeby mnie pokonać potrzeba więcej.

Obaj wpadli do lawy. W chwili uderzenia Abyssal otoczył się szarym ogniem, który ochłodził lawę, wytwarzając kamienną płytę pływającą po powierzchni wulkanu.

-W obliczu nieskończonego chłodu Pustki temperatura nie ma znaczenia. - powiedział Abyssal dźwigając się na nogi. Bajcurus wypłynął na powierzchnię.

- To spróbujmy czegoś innego... GEJZER! - ogromna fontanna lawy uniosła Abyssala i Bajcurusa w górę, w chmury burzowe. - I piorun! - Bajcurus kontrolował wszystko w Otchłani, lawę i pioruny także. Zaczęły bić w Abyssala i porażać go prądem.

- Giń, giń, giń!

Na domiar złego, Bajcurus wyjął sobie z brzucha miecz, i rzucił się z nim na wroga.

-Ten miecz należy do mnie! - krzyknął Abyssal mimo bólu. Ostrze nagle zafalowało i rozpłynęło się. Przed Bajcurusem unosił się obłok krzyczących, eterycznych twarzy, dusz, które tworzyły miecz. Obłok przybrał kształt humanoida i błyskawicznie wyciągnął w jego kierunku swoją rękę by przebić go na wylot. Ręka potwora przeszła przez Bajcurusa, nie czyniąc mu szkód.

- Co, chcesz żeby jakiś obłoczek mnie zabił?! BUACHACHACHA! Też mi coś. Tak czy siak - Łap! - Bajcurus odbezpieczył granat i wrzucił go do zastygłem magmy unoszącej się na fontannie. Niematerialna ręka ciągle tkwiła w Bajcurusie. Po chwili wszystkie dusze zebrały i połączyły się w niej. Kot znowu został przebity jak najbardziej materialnym mieczem, który przeleciał przez niego i wrócił do ręki właściciela. Abyssal zamachnął się i odbił granat płazem ostrza, jak kijem bejsbolowym. Bajcurus pokręcił głową. Przez chwilę wahał się - zostało mu sześć żyć. Ale nienawidził Abyssala.

- Odbij to! - wrzasnął, przyczepił linkę do lecącego granatu, a drugi jej koniec do torsu zbroi Abyssala. Linka automatycznie się kurczyła, przyciągając granat. Zostały dwie sekundy do detonacji...

Kolejny zamach mieczem. Tym razem linka była mocniejsza i nie przerwała się. Tak więc Abyssal na chwilę rozproszył swój pancerz do niematerialnej formy, chwycił linkę i posłał granat z powrotem do nadawcy. BUMMM, i granat eksplodował prosto w twarz Bajcurusowi. Wybuch i odłamki strąciły go z tornada, i runął prosto w czeluść Otchłani.

- GHRRR... - warknął, spadając. Nie mógł ustabilizować lotu, bo odłamki granatu go uwierały. Zaczął je sobie po kolei wyszarpywać, ale nie zdążył ustabilizować się, i wyrżnął w beton, robiąc w ziemi dwumetrową dziurę. Wygramolił się stamtąd. Cztery życia, a Abyssalowi nie dzieje się prawie nic.

- Dość tego. Chłopcy!

Nagle zewsząd zaczęły wychodzić demony. Przybyły na wezwanie swego mistrza z ostatnich warstw Otchłani. Były silne i twarde, w niczym nie przypominały dotąd spotkanego przez Abyssala mięcha armatniego. Abyssal zeskoczył za Bajcurusem w głąb Otchłani. Demony wyleciały mu na spotkanie. Jeden odrąbał mu palec, a inne poraniły, ale Pan Pustki nie zwracał na to uwagi. Nakierował swój lot tak, żeby wylądować na Bajcurusie i skierował miecz w dół. Bajcurus dał krok w bok, a w miejscu, gdzie miał wylądować Abyssal pojawiły się cztery długie i ostre kolce. W odpowiedzi Abyssal sprawił, że kolce postarzały się i skruszały tak, że po kontakcie z jego zbroją po prostu się połamały. Po wylądowaniu odbił się nogami od ziemi. W powietrzu wbił jakiemuś demonowi dłoń we wnętrzności, chwycił jego jelita i zakręcił nimi nad głową, puszczając w odpowiednim momencie tak, że demon poleciał na Bajcurusa. *ŁŁUP* Demon zwalił Bajcurusa z nóg, wystawiajac go na cios. Zanim Kot by się podniósł, Abyssal zdążylby go zabić. Kot leżał więc nieruchomo.

- Yyy... Abyssalku, możemy to przedyskutować? To nie ja zabiłem twojego ojca - próbował ratować się Bajcurus.

Abyssal podszedł do niego z wyciągniętym mieczem. Demony cofnęły się.

-Błagasz o zmiłowanie? Ty? Pan Otchłani? Nie staraj się być bardziej żałosny niż jesteś. Nie weźmiesz mnie na litość.

Bajcurus wstał, i otrzepał się.

- E, tak tylko próbowałem. Ciekawiło mnie czy się ulitujesz, buecheche. - powiedział, i popatrzył na Abyssala chamskim wzrokiem. Wyjął z kieszeni niebieski kamień. - Widzisz tę błyskotkę? Jest tu zaklęta dusza twojego ojca, Celestiusa. Gdy ja zginę, jego dusza jest unicestwiona razem z moją. - uśmiechnął się. - Fajne, nie?

-I co to ma niby zmienić? Nie wierzę, że wskrzesisz mojego ojca, a i tak zabiję cię w trakcie bitwy o niebo. Lepiej, jeśli zrobię to tu i teraz.

Schował kamień do kieszeni.

- Buachacha, czy naprawdę jesteś tak ślepy? Przyszedłeś do *MOJEGO* domu. Mojego świata. I mi grozisz. Mogę mieć twoją głowę w dziesięć sekund!

-Więc dlaczego jeszcze tego nie zrobiłeś? Jak dotąd tylko obrywałeś, a nie jesteś z tych, co lubią przegrywać.

Bajcurus ruszył ręką, a cała ziemia wokół zadrżała. Ze skały wystrzeliły macki, i oplotły Abyssala tak, żeby nie mógł się ruszyć. Wystawała tylko głowa. Bajcurus wyjął sztylet, i przyłożył go Abyssalowi do gardła. Jego ręka zadrżała, ale odjął sztylet, i odwołał skalne macki.

- Zabicie ciebie byłoby pryjemnością dla mnie. Ale nie mogę ze względu na twojego brata.

-Urocze. Jesteś wierny mojemu bratu nawet mimo tego, że zerwaliście znajomość. - stwierdził zimno i szybko pchnął mieczem, by wbić go Bajcurusowi w oko.

Uniósł lewą rękę, a końcówka miecza zatrzymałą się na niej jak drewniany patyk na litej skale.

- To mój świat. Tu wszystko, co się dzieje, dzieje się bo ja tak chcę. Niebo to świat Celestiusa. Dlatego zlikwidowaliśmy zagrożenie, że nagle całe Niebo wstanie i zacznie chodzić - zaśmiał się kot. - Po wojnie oddam kamień Lunarionowi, a on przywróci swojego ojca. Wtedy jednak Niebo będzie pod moją kontrolą. - powiedział, i ruchem ręki sprawił, że wszystko... zniknęło. Bajcurus i Abyssal stali na płaskim terenie, który nie zaczynał się ani nie kończył nigdzie.

- Otchłań to mój wymiar, Solarionku - zaśmiał się szyderczo. - Jesteś niczym mrówka. Na polu bitwy szanse będą wyrównane... Wtedy roztrzygniemy. - zmierzył Abyssala wzrokiem.

-A zatem odejdę. - powiedział chowając miecz. - I tak nie przyszedłem tutaj z nadzieją, że cię zabiję. W sumie to sam nie wiem, po co przybyłem. - Bajcurus zauważył, że oczy Abyssala znowu są szare. - Chyba po to, żeby rozładować emocje. Byłeś dobrym workiem treningowym. A Celestius nie wróci do życia, bo nigdy nie dostaniesz Nieba. Wykopiesz mnie stąd, czy sam mam wyjść?

- Jeżeli nie zdobędę Nieba, wypuszczę Celestiusa w imię Równowagi, tak bliskiej twemu bratu - powiedział Bajcurus, i otworzył portal prowadzący na Osiedle.

-Ty przejmujesz się równowagą? Dobre sobie. Równowaga i tak zostałaby zachowana, bo zostałby wybrany nowy Pan Niebios.

- Zobacz, co się stało gdy dowiedziałeś się o śmierci ojca. Nie mogę wyobrazić sobie, co czuje teraz Lunarion... - Bajcurus spuścił głowę. Ruszył ręką, a Otchłań wróciła do dawności, a Kot z Abyssalem pojawili się w gabinecie Bajcurusa.

- Chodź, pokażę ci coś. - Bajcurus podszedł do pomieszczenia z kratami. - To jest cela Celestiusa. Zazwyczaj jest tu tylko kupka siana, ale ten idiota Blade postanowił dodać tu jakiś fotel i łóżko - Bajcurus pokręcił głową.

-I? Po co mi to pokazujesz?

- Gdy Markos wykonywał takie tortury, o których ja nigdy nie słyszałem, on i tak się nie poddał. Mógłby wydać Niebo, i zginąć szybko. - Kot odwrócił się do Abyssala. - Na tym polega dobro? Giniesz w ogromnych męczarniach, żeby nie powiedzieeć kilku słów?! - pokręcił głową. - Każdy, kto tak uważa powinien być torturowany, póki nie przyzna inaczej.

-Ten, kto naprawdę tak uważa nie przyznałby inaczej. Zginąłby, zanim byś coś z niego wydusił. Celestius ocalił Niebo w jedyny sposób, który był dla niego dostępny. Na jego miejscu zrobiłbym tak samo. On zginął dla Niebios z dobroci, ja zginąłbym z poczucia obowiązku. Przejęcie Niebios przez Piekło i Otchłań ściągnęło by na Uniwersum więcej cierpień, a to coś, na co nie mogę pozwolić. Porządek musi zostać zachowany. Aż do końca.

- Nie zmieniłbym Nieba w drugą Otchłań. Wygladam ci na idiotę?! Cały świat by się przeciw mnie zbuntował. Nie, Niebo zostanie, jakie było. Jak Markos zapragnie coś zmienić, to będzie musiał zmierzyć się z moimi armiami. Świat musi być w Równowadze, jak mówił Lunarion. - Bajcurus zbliżył się do Abyssala. - Nie chcę z tobą walczyć. Mam szacunek do starych wrogów, takich jak Casul czy ty. Powinniśmy żyć w zgodzie.

-Nie wierzę ci. Po prostu. Zamieniłbyś Niebo w drugą Otchłań, prędzej czy później. Pewnie ze złości przez to, że ktoś na ciebie krzywo spojrzał. A jeśli sprzeciwiłbyś się Markosowi, to po prostu by cię zabił i zastąpił kimś łatwiejszym w manipulacji. Ty masz szacunek do mnie? Dziwne, bo ja tobą gardzę. Szczerze mówiąc, w ogóle nie zauważam twojej obecności, dopóki nie zaczynasz mnie denerwować. Nie mam powodu, by cię szanować. Oszczędziłeś mnie i to jedyne, co powstrzymuje mnie przed postarzeniem cię tak, że ani Otchłań, ani zapasowe życia ci nie pomogą. Po prostu trzymajmy się od siebie z dala i tyle. Dotąd to działało. A teraz idę.

- Nie musisz mi wierzyć. Będziesz pokonany, gdy ja stanę na czele Nieba, a moja moc będzie nieskończona. Na końcu sam zobaczysz. Może i jestem chaotyczny, jsetem impulsywny, ale nie zrobię czegoś, co sprawi, że zginę. Gardzisz mną. Mną! Mówisz tak z czystej nienawiści do kogoś, kto ocalił ci ojca. Powinieneś zginąć w takich męczarniach, jakie zastosował Markos. Wynoś się z Otchłani, a jeśli wrócisz tu kiedykolwiek, zabiję cię.

Zamek zniknął. Abyssal znajdował się na początku autosrady, na której końcu był portal na Osiedle. Autostrada zaczęła się zapadać. Abyssal musiał spieszyć się, inaczej spadnie.

- Zobaczymy, jak szybki jesteś! - warknął Bajcurus.

-Nienawiść. Tak, nienawidzę cię. Nie neguję tego. Powodem jest mnóstwo rzeczy. W przeciwieństwie do ciebie jednak potrafię się kontrolować i nie dopuszczać od takich szopek jak ta tutaj. Z wyjątkiem mojego napadu na Otchłań. Wstyd mi się przyznać, ale straciłem panowanie nad sobą. Ale normalnie po prostu cię ignoruję. Trzymam na dystans. Odpycham. Ty nie chcesz mieć nic wspólnego ze mną, a ja z tobą. Po co więc się nawzajem męczyć? - powiedział Abyssal, idąc spokojnie przed siebie. Zdjął rękawicę, odsłaniając namalowany symbol na dłoni. - Naprawdę myślałeś, że nie przygotowałem sobie drogi powrotu? - Wypowiedział jakieś dziwne słowo i zniknął w obłoku mgły. Pojawił się z powrotem w Niebie.

Bajcurus wrócił do Otchłani, i rozwalił wszystko. Zburzył zamek, zawalił ściany, wysuszył rzekę, wyrwał ziemię i zniszczył wszystko. Potem przywrócił to do dawnej świetności, i zniszczył ponownie. I ponownie. I ponownie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...