Skocz do zawartości

Olympus Actionus - temat główny, podejście trzecie


Rankin

Polecane posty

- Yyy... Szefie?

- Czego znowu?!

- Właśnie straciliśmy niebostradę na rzecz wroga...

- CO?! Wroga?! Jakiego wroga?! Rozbiłem tą libację, gdzie znów wróg?!

- Wyglada na to, że wplątałeś się w poważny konflikt z piekłem.

- A, to taka wojna. Już myślałem że coś poważniejszego.

Bajcurus i Dev przybyli na Niebostradę.

- Konflikt eskalował. Przydałoby się atomowe zakończenie... A to co?!

- Panie, wygląda na to, że 300 diabłów zasiliło szeregi przeciwnika.

- To tylko diabły, biorę takich na raz. Co niby moze zrobić trzystu dia...

*KABOOOM*

- Yyy... Szefie, chyba właśnie wysadzili niebostradę.

- Serio?! Nie zauważyłem że spadam w niekończącą się przepaść! GHRR. Operator wyrzutni platform, słyszysz mnie?!

- Kaghrr!

- Potrzebuję 500 platform na niebostradę. TERAZ!

- Kaghre olught nerrg?

- Nie, cymbale, właśnie wysadzili niebostradę i nie mamy NA czym walczyć! A teraz platformy!

- Kaghrr!

*BUM BUM BUM*

- Szefie, nie podoba mi się prędkość tych platform.

- Co masz na myśli?

- Zmiotą nas i nasze wojska.

*ŁŁUP*

Bajcurus oberwał masywną platformą. Na pole bitwy przylatywały setki platform, jedna na drugiej, i uformowały 'podłogę'.

- Szefie, jesteśmy na platformach, ale ciągle spadamy.

- Ta przepaść nie ma końca. Dolecimy do pewnego punktu, i pojawimy się na górze przy Niebostradzie, i znów w dół.

- To radzę walczyć, bo tych 300 diabłów sieje spustoszenie w naszych szeregach.

- GHRR. Operator platform, słyszysz mnie?

- Kaghrr!

- Masz do dyspozycji kilka tysięcy demonów?

- Kaghrr!

- TO DAWAJ, natychmiast!

- Kaghrr!

*BUM BUM BUM*

W stronę walczących poszybowały demony. Na polu bitwy zrobił się prawdziwy deszcz ohydnych kreatur. Te, które przeżyły upadek ruszały do boju.

- Szefie, tych 300 diabłów ma jakieś nadnaturalne zdolności.

- Co mnie obchodzą ich zdolności?! ARMIA, naprzód! Wyprzeć ich z platform na drugą część niebostrady, i podjąć walkę na gruncie!

Bajcurus zaszarżował na podejrzane diabły, i potężnie wyrzucił ich do tyłu, na niebostradę. Demony wbiegły za Bajcurusem, i wkrótce walka przeniosła się na 'stały ląd'.

- Te diabły szatkują moje demony jak ogórki. Operator, dawaj Scionów! TERAZ!

- Kaghrr!

- Wystrzel ich w kapsułach, są cenniejsi niż demony.

- Kaghrr!

Wkrótce na pole walki wpadł pierwszy Scion. Był to duży potwór wytworzony z kilkunastu ludzi. Pierwszy służył za 'podstawę' Sciona, a reszta była płynną masą mózgowo-rdzeniowo-DNA, która znajdowała się w skórzanym worze na ramieniu. Scion potrafi strzelać taką masą, i zadawać ogromne obrażenia. Jest też niesamowicie wytrzymały.

- Przerwać wystrzał! Scioni, wznieście teleporter i jakiś budynek, i teleportujcie tu kolejnych scionów!

Bajcurus i demony ledwo odpierały diabłów, ale gdy Scioni weszli do walki, szala zwycięstwa przechyliła się na stronę Otchlani. Gdy budynek był wzniesiony, linia frontu była z przodu, a kot miał chwilę wytchnienia. Kolejni Scioni ciągle teleportowali się na niebostradę.

Nagle...

*KABOOOOM*

- CO... CO?!

- Szefie, chyba nasz budynek teleportujący nowych do walki właśnie został wysadzony.

- KTO?!

Bajcurus spojrzał na jakiegoś zbłąkanego demona.

- TY! Widziałeś co tu się stało?!

- Nic nie widziałem, właśnie chciałem dołączyć do walczących demonów - odpowiedział demon.

- Szefie, coś jest nie tak, demony nie mówią tak... czysto.

- Zabiję cię, tak, żeby się upewnić że nie maczałeś w tym pazurów - zadecydował kot, i zamachnął się sztyletem. Został jednak powalony na ziemię przez kulę mocy.

- Co to ma być?! Demony nie używają magii! TO TY rozwaliłeś mój budynek! GIŃ!

Płomień buchnął prosto w demona, który jednak uderzył wodą.

- AAGH! - wrzasnął kot, i odskoczył. - Zdechniesz! - wrzasnął, uniósł głaz, i rzucił w demona, który zgrabnie uniknął, i wyzwolił zaklęcie.

*BOOM*

Siła zaklęcia wstrząsnęła niebostradą. Demon zniknął, a Bajcurus, Dev i część wojsk spadli w przepaść. Reszta wojsk została rozgromiona.

Kot wrócił do swojego zamku.

- Szefie, to tylko bitwa, a nie wojna. Jest remis, 1:1. Pierwszą bitwę wygrałeś. Będzie kolejna.

- To nie jest jedyna rzecz, która mnie nurtuje, Dev. Ten demon używał magii bojowej. On był Lunarem, tylko zamaskowanym.

- Szefie, wiesz, ze Lunarion by cię nie zdradzil. Może ten Lunar uciekł od Lunariona?

- Nie, zwykli lunarzy nie są tacy silni, nie posiadają takiej mocy. To Lunarion obdarował go mocą. I kazał mu sprawić, żebym przegrał. Dlaczego?

- Chyba będziesz go musiał spytać sam, szefie.

Bajcurus podszedł do zbrojowni. Wziął miecz, sztylet, kilka granatów, dwa pistolety i uzika.

- Znasz takie powiedzenie 'najpierw strzelaj, później zadawaj pytania'? Hm, oby on też je znał.

_____

Lunarion ma pozamiatane! Było się nie mieszać do tej walki.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 1,7k
  • Created
  • Ostatnia odpowiedź

Glatryd siedział za wielkim biurkiem w swoim gabinecie na szczycie Niebiańskiej Huty i w zamyśleniu spoglądał na otworzony przed sobą Notatnik Encyklopedyczny. To było wszystko, co pozostało mu po Enardinie, jednak chwilowo nie miał czasu na wspomnienia. Notatnik uzupełniał się. Na niezapisanych stronicach powoli materializowało się dokładne, kaligraficzne pismo. To nie był zbyt potężny artefakt, aktualizował się tylko przy ważnych sprawach więc kiedy już to robił, należało dokładnie się temu przyjrzeć.

Wojna diabłów i demonów.

Nabierające powoli wyraźności pismo donosiło o setkach bitew stoczonych pomiędzy dwoma frakcjami. setki planet, a nawet galaktyki pogrążone w działaniach wojennych. Kilka wymiaró całkowicie zniszczonych.

Bóg na chwilę przerwał czytanie i spojrzał na skt sojuszu który zalaminował najwytrzymalszym szkłem i powiesił na ścianie. Pod obszerną treścią z wieloma podpunktami i paragrafami widniały trzy podpisy.

W samą porę...

Pomyślał wzdychając i wyglądając przez jedno z okien.

Na razie spokój... Nic nie wskazuje na to, że grozi nam niebezpieczeństwo... jak na razie. Powinniśmy korzystać z tego póki jest czas.

Postanowił i wyszedł z Niebiańskiej Huty na spalone słońcem piaski pustynii. Po przejściu około dziesięciu kilometrów zatrzymał się i nucąc

zaczął tworzyć olbrzymie szklane koloseum. Wynurzało się z piasku niczym wielka zanurzona wieki temu łódź podwodna. Praca była ciężka, ale wieczorem udało mu się dokończyć ostatnie szczegóły i zadowolony z siebie wrócił do Huty. Przy drzwiach czekał już na niego Hevdi, spoglądający pytająco na swojego boga. Glatryd mrugnął do niego i poklepał po plecach.

- Jutro z samego rana ogłoś wszystkim, że z okazji podpisania bardzo korzystnego sojuszu z naszymi sąsiadami przyszły tydzień będzie wolny od pracy. Jednocześnie zostaną zorganizowane igrzyska na które wszyscy są zaproszeni i w których każdy może wziąść udział, a zwycięzca zostanie moim herosem. Postaraj się też, żeby wieści dotarły też do innych krajów, z chęcią ugościmy zagranicznych gości lub śmiałków. Nadchodzą ciężkie czasy, Hevdi, potrzebujemy pomocy. Heros może okazać się bardzo przydatny. A teraz leć już do siebie, mam w gabinecie obszerną lekturę do przeczytania.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Selena bez mniejszych problemów doszła do swego własnego sanktuarium, gdzie aktualnie odbywała się jakaś msza. Dziewczyna siedziała na jednej z ław, czekając aż obrzędy się skończą, a ludzie wyjdą. Po dwudziestu minutach doczekała się swego. Jeden z kapłanów powitał ją skinieniem głowy. Czy ja nigdy nie zaznam spokoju? pomyślała.

-Witam cię Selenoiro. Wszyscy cieszymy się z twego powrotu. Mógłbym zapytać gdzie się podziewałaś? Zniknęłaś tak nagle...

-Doznałam objawienia. Musiałam udać się na pustynię Ahara, by nawracać ludność w niewielkich wioskach.

Skłamała. Przez dłuższą chwilę nastąpiła cisza. W końcu dziewczyna kontynuowała.

-Mą misję można uznać za udaną. Nasza pani zapewne potwierdzi me słowa.

-Więc nie mam zamiaru podważać słów Najmilszej!

-Niech i tak będzie. Trwaj w wierze drogi przyjacielu. Niech Natura prowadzi cię w mroku.

-I ciebie również moja droga. Tak się cieszę, że wróciłaś.

Po tych słowach kapłan udał się w swoją stronę, Selena w swoją. Ta ostatnia zresztą ruszyła do podziemnych ogrodów, gdzie przesunęła niewielki posążek na szczycie fontanny, na którą musiała się wdrapać. Woda przestała spływać, pod obiektem zaczęły się formować kamienne schody. Dziewczyna zeszła na dół, przejście zamknęło się za nią.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

<Szok wywołany nędzą Sewastian powodował to że nie można było opisać wyglądu obozowisk uchodźców z pożaru. Cygnus wynajął Lapidiańczyka imieniem Multiplus by pomógł mu spisać wszystkich ocalałych na ziemiach Lapidii. Po odczytaniu wyniku bóg kazał liczyć mu jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze raz. Nie mógł w to uwierzyć. Ze 100 mln Sewastian pozostało tylko 100 000 uchodźców. Pozostała jeszcze kwestia tych, którzy schronili się u Jambańczyków. Krążyły plotki, że część uchodźców uszła na Ziemie Niczyje...

Lot Cygnusa do Jambanii (czyt. dżambanii - tak Sewastianie mówią o państwie Jambańczyków) został przerwany gdy na horyzoncie zobaczył że nacje na PWB zaczynają się powszechnie zbroić. Podobno już trwała jakaś wojna, jednak lew nie wiedział o co i kto z kim. "Masz babo placek! Pożar wyniszcza twój kraj tylko po to byś za chwilę dowiedział się że mogą napaść na bezbronne! Muszę coś zdziałać!" pomyślał Cygnus i udał się by poinformować o neutralności Sewastii do pierwszego królestwa na swojej drodze - Jambanii>

------------------------------------------------------------------

Nazwy królestw są mojego pomysłu i obowiązują tylko w Sewastii. Jak ktoś chce, to może przyjąć nazwę u siebie :D

Zachęcam do wejścia na forum w sygnaturce :D

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wstawał właśnie nowy, pogodny dzień. Promienie słońca powoli wznoszącego się nad pustynią wpadały przez olbrzymie, soczewkowate okna do gabinetu Glatryda nagrzewając do temperatury jaka zwykle panuje w saunie. Bogowi szkła jednak całkowicie to nie przeszkadzało, przeciwnie wygrzewanie się było dla niego niezwykłą przyjemnością po ciężko przepracowanej nocy. Schrupał nieco przygotowanej poprzedniego wieczoru szklanej pizzy której kilka pudełek już walało się po całej podłodze, po czym wezwał mentalnie Hevdiego. Półprzytomny chowaniec pojawił się w drzwiach po kilku minutach.

- Coś się stało? Dawno nie zrywałeś mnie ze snu tak wcześnie...

Powiedział z ziewnięciem. Nagle jego wzrok przykuły puste pudełka. Spojrzał z wyrzutem na Glatryda.

- Miałeś się zdrowiej odżywiać! Tyle czasu zajęło mi oduczenie cię zwyczaju pracowania do późna i jedzenia zimnego szkła. Założę się, że całe biurko jest upie... upaćkane! RURKU!!

Do pokoju wpadł niewielki kobold ze sprzętem do czyszczenia szkła i z pasją zaczął szorować boskie biurko.

- Dobrze wiesz, że nie powinieneś tak jeść, sam poprosiłeś żebym cię pilnował!

W głosie golema słychać było niewielki żal.

- Masz rację Hevdi, przepraszam, ale miałem ważny powód. Czas lepiej urządzić się na PWB. Czas zyskać wokół trochę oczu i uszu. Musimy dobrze orientować się w całej sytuacji geopolitycznej, wiedzieć kto z kim i dlaczego.

- Szpiedzy?

- Nieee... Tylko ambasadorzy...

Glatryd uśmiechnął się niewinnie.

- Wybierz odpowiednie koboldy i wyślij do każdego z państw na PWB - oprócz naszych sojuszników. Daj im pieniądze, niech postarają się wykupić kawałek gruntu na ambasady. No i daj im też to.

Podał Hevdiemu worek wypełniony dwudziestościennymi szklanymi kostkami mieszczącymi się w dłoni. Chowaniec spojrzał pytająco.

- To kostki komunikacyjne. Działają trochę jak szklane kule, tyle że można przez nie prowadzić do 20 rozmów jednocześnie. Na każdej ze ścianek jedna, można prowadzić więc naprawdę wielkie konferencje. Ja mam kostkę - matkę która jest znacznie większa i oferuje lepszą rozdzielczość, ale im muszą wystarczyć te mobilne. Wybierz też kilku gońców, aby dostarczyli nieco większe wersje kostek do naszych sojuszników. Powinniśmy być w ciągłym konatkcie. To wszystko, organizacją wieczornych igrzysk zajmę się ja.

---------------------------------------------------------------------------------------------------------

1. Do każdej cywilizacji na PWB przybywa ambasador. Dobrze by było gdybyście napisali czy go przyjmiecie, czy nie.

2. Heaven i Holzen otrzymują dwudziestościenne kostki komunikacji. Można się nimi porozumiewać z dowolną osobą posiadającą taką kostkę.

3. Jeśli ktoś chce przyjrzeć się igrzyskom (lub wystawić zawodnika) - zapraszam.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Właśnie zajmował się czymś w swoim Pałacu, kiedy podleciała do niego dusza jednego z trzystu członków Srebrnego Paktu. Czyli stało się, jest pierwsza ofiara. Według umowy, którą zawarł z Lunarami, czyli właśnie Srebrnego Paktu, każda groźba schwytania miało zostać rozwiązana za pomocą samobójstwa, a dusza takiego nieszczęśnika ulatywała do niego. Teraz sprawdzał jej wspomnienia. "Niedobrze. Chyba ci z Otchłani będą coś podejrzewać, może nawet Bajcurus tu przyjdzie. Nie chcę aby był w to zamieszany bardziej niż konieczne." Wypuścił duszę aby zreinkarnowała się w nowym ciele.

Kot nie zwlekał. Poczekał, aż w pokoju będzie sam Lunarion, i pojawił się w nim.

- Witaj, Lunarionie? - rzekł, jakoś tak bezuczuciowo.

- Witaj, co cię sprowadza?

Bał się teraz. Sam nie do końca zdawał sobie z tego sprawę, ale w głębi duszy bał się, że kot wszystko odkryje i dowie się, co zrobił. Że osądzi go. I że będzie miał w tym rację.

- Wiesz, co mnie sprowadza. Może przestań w końcu grać i odpowiadaj na pytania! ? warknął, i wyjął pistolet.

- Chyba domyślam się... Chodzi o Lunarów, tak? Przeszkadzali ci w tej wojnie? Dobrze wiesz, że to nie moja wina. Ja nie mogę się wtrącać do tego konfliktu, to ostatnio część moich ludzi ubzdurała sobie, że trzeba to zakończyć. Nie mogę ich złapać niestety, uciekli gdzieś poza moje ziemie.

Dobrze udawał zaskoczenie i ukrywał prawdziwe emocje. Musiał teraz kłamać, sprawa nie może wydać się tak łatwo.

- Po tym wszystkim powinienem doprawić ci kilka dziurek. Ale nie jesteś nawet wart pociągnięcia spustu. ? rzucił pistolet na ziemię. ? Natchnąłeś tego Lunara mocą, kazałeś mu sabotować mój portal. Przegrałem przez ciebie bitwę. Dlaczego?! Markos cię przekupił, czy po prostu chcesz mnie zamordować?!

- Niczym go nie "natychałem". Są różne sposoby zwiększenia mocy, w tym również dostępne dla śmiertelników. Całkiem możliwe, że któregoś z nich użyli aby zwiększyć swoje szanse. Zresztą... naprawdę wierzysz, ze byłbym do tego zdolny? Że zdradziłbym cię? Niby dlaczego, w jakim celu?

Okropnie się czuł wypowiadając te słowa, ale zwyczajowo już nie pokazał tego na zewnątrz. Znowu chwyta go sumienie i tak okropna świadomość, że robi coś źle. Zagłusza to jednak, emocje nie mogą teraz przejąć kontroli.

- Nie wiem, nie wiem? Może dowiedziałeś się o moich planach ataku na Niebo? Może chciałeś zniszczyć Otchłań, żeby twój ojciec nie został zaatakowany? Lunarzy nie buntują się przeciw swojemu panu, robią to, co im każe. Chociaż raz powiedz coś szczerze, bez kłamstw. Ufałem ci, jedyny przyjaciel na tym świecie. ? westchnął. ? Teraz nie mam nic. Nie ufam nikomu. Każdy wbije mi sztylet w plecy. Myślisz że zabiłbym Celestiusa?! Nigdy! Chciałem zapanować nad Niebem, żeby móc znów zobaczyć ojca. I Khabumussa. Nie zmieniłbym Nieba w drugą Otchłań, zawarłbym sojusz z Celestiusem i żylibyśmy w pokoju? Gdybyś mnie nie zdradził.

- Dzieci nie zawsze słuchają się swego ojca. Uwierz mi. Czasami się buntują, wszędzie zdarzają się czarne owce. Poza tym nie zdradziłem cię. Nie zrobiłbym tego, nigdy. I dlaczego zdradzasz mi co chciałeś zrobić? Teraz to chyba nie ma znaczenia.

Chciał mu wierzyć, ale teraz było już za późno. Wojna trwała, Pakt działał. Wolał myślę, że lepiej nie było do tego dopuścić, że to co planował to tylko marzenia ściętej głowy. To w końcu Pan Otchłani, jest w nim zło i chaotyczność, czy tego chce czy nie.

- Kłamstwa, kłamstwa, kłamstwa! GHRR, wróciłem, żeby móc stać się kimś więcej niż znienawidzonym przez wszystkich, upadłym bogiem. Myślałem, że mam jeszcze przyjaciół. Chociaż jednego. GHRR, znałem cię od lat, ale postanowiłeś wbić mi sztylet w plecy? Spudłowałeś. Wiedz, że nawet zaszczuty pies potrafi gryźć! ? jego twarz wykrzywił grymas nienawiści. Bajcurus dobył noża, i zamachnął się na Lunariona.

Nóż bez przeszkody przeszedł przez ciało Lunariona jak przez wodę. Ten nie poruszył się, spoglądał tylko nieco smutniej na Bajcurusa.

- Proszę, uspokój się. Widzisz kłamstwa i zdrady tam gdzie ich nie ma. Nie zrobiłbym tego, a teraz nie zamierzam walczyć ze swoim przyjacielem.

- Wybrałeś swoją stronę. ? skumulował moc w ręku. ? i przegrałeś.

*VOOOSH*

Bajcurus z Lunarionem przeleciał przez ścianę, i obaj wpadli do pobliskiego lasu.

CDN

___

Ktoś może się przyłączyć do walki, jak mu się nudzi =P

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Do lasu wchodzi staruszek w szarych szatach.

- Kocie, chciałeś mnie zobaczyć i z tego powodu miałeś zamiar zniszczyć "górę"? Niezły kawał. Co do ojca, to mogę ci załatwić krótką pogadankę. Jest mu bardzo dobrze. A teraz, młodzieży, rozdzielcie się. Wiem, jesteśmy prawie rówieśnikami, ale przez ostatnie lata zmądrzałem, a mądrość...cóż, nie jestem aż tak witalny jak dawniej. Ale wracając do naszych spraw: oddaj mi Gabriela, a zobaczysz Karcura. A może nawet go wskrzesimy. Jak chcesz? A, no właśnie, przed wyjazdem wzięłem od niego pergamin, list, się znaczy. Łap.

Synu.

Pamiętaj o dobru. Trzymaj się. Całusy od Mamy.

Karcur.

- Lunarionie, mam coś dla ciebie.

Księżycu.

Dobra robota, mądrze robisz, bo robisz, jak uważasz. Oby tak dalej.

Celestius

- A, jakby co, te szare szaty to podróżne. Jam Khabumuss Biały!- krótki błysk ich oślepił. Nagle spośród drzew zaczęły wyłaniać się enty. Starzec im się przyjrzał.

- Hm, widocznie tutejsze działania są zbyt podobne do pewnej książki i Osiedle się przystosowuje do nas.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Modlił się, choć nie do boga. Medytował, chociaż w sumie bez głębszego sensu.

Ale warzywa zaczęły już dojrzewać, więc pielenie, kopanie grządek, podlewanie i nawożenie przyniosło rezultaty. Pomidory, sałata, kapusta, ogórki, cukinie, bakłażany, kalafiory, brukselki i papryki - wszystko rosło w wielkich ilościach, w zastraszającym tempie. Klimat, nasłonecznienie i gleba - wszystko tutaj było idealne.

Saatowie pomagali Holzenowi, razem z nim żyli, razem jedli i pili, razem zioła i warzywa uprawiali. Wszystko wyglądało na społeczeństwo idealne.

... do czasu...

Holzen przewiózł już ostatni wózek swoich warzywnych plonów, gdy ujrzał, że dwóch Saatów ukradkiem dyskutuje. Schował się więc za rogiem i podsłuchał rozmowę.

- Masz mnie to oddać, inaczej wypruję ci flaki, gnoju!

- Nic mi nie zrobisz, dzieciaku! Wiesz, że mam Cię w garści i nic z tym nie zrobisz. Od ciebie zależy, czy zginiesz, czy przeżyjesz. Musisz mi tylko służyć.

Obaj rozejrzeli się wokół i poszli w swoją stronę.

Holzen wyszedł z ukrycia.

- Kłótnie? Tutaj? O co? O bardziej miękki stóg siana? O lepszą zmianę pracy? O fryzurę? Zazdrość... Tutaj?

Położył się spać.

Rano zwołał apel, na którym zgromadził wszystkich współtowarzyszy. Upewniwszy się, że tamci dwaj są obecni, przemówił:

- Wyczuwam, że sercami niektórych z was szmaga zazdrość, nienawiść i gniew. Zawiodłem się na was - tutaj wszyscy mają to samo, każdy ma jedno łóżko, jeden talerz, jeden kubek. Nikt nie ma kosztowności, a i władza nie jest piętnem. Wszyscy jesteście braćmi, a nienawidzicie się gorzej, niźli demoniczne bratanki.

Rozejrzał się. Ani szmer nie przerwał jego wywodu.

Kilku z was chce mnie zdradzić.

Głosy powędrowały wzdłuż holu. Nawet ta dwójka wyglądała na zdziwionych.

- Wiem, kim są zdrajcy. Mają godzinę na publiczne przyznanie się i skruchę. Jeżeli ktoś pomoże im, zostanie nagrodzony odpowiednio. To wszystko.

Odszedł do swojej komnaty, oczekując, że wśród społeczności nastąpi poruszenie i każdy zacznie pocieszać rozmową towarzysza, z którym związał swój los i któremu zaufał.

Ale tak się nie stało...

Co kwadrans Holzen wychodził na chwilę od siebie, by spojrzeć na obecnych. Każdy z nich chodził struty, nikt nie rozmawiał, a nieufność wzięła górę.

Nawet pogoda się popsuła.

Nowy apel.

- I co? Czy zdrajcy chcą się przyznać?

Saatowie patrzyli w ziemię, kilku z nich zaczęło głośno mamrotać:

- No idźcie dranie, bo wszyscy zginiemy!

Zawiedziony Holzen poznał, że społeczeństwo nie było dobre. Bez obietnicy kary nie doszło do poprawy. Nie pozwalając nikomu wyjść, udał się na przemyślenie do osobnego pomieszczenia.

Społeczeństwo bez prawa pisanego upadło. Bez silnej władzy - upadło. Nie było wśród nich ani poświęcenia, ani ufności, ani wiary. Nawet smutku w nich nie było - tylko nienawiść.

Dobro nie zadziałało... Może zło jest jakimś rozwiązaniem?

Wrócił do zebranych i wyciągnął karabin jonowy.

- Pierwszy rząd, wystąp!

Rząd trzęsąc się, wystąpił.

- Kto zdradził?

Cisza.

Pociągnięcie za spust. Wiązka przewierca się przez głowy pierwszego rzędu. Wszyscy z niego upadają, bez życia i części głów.

- Drugi rząd, wystąp!

(...)

- Ósmy rząd, wystąp!

Wówczas wyszło z nim tych dwóch grożących sobie nawzajem.

- Kto mnie zdradził?

Cisza. Palec wędruje na spust. Krzyk:

- To on!

- Nieprawda, to jego wina!

Holzen znowu się zawiódł. Widział, że nikt z nich nie ma odwagi się przyznać. Nie ma krztyny odwagi - tylko tchórzliwe ratowanie własnej skóry.

Zapłakał.

- Wiecie, że mogę ich wskrzesić w ciągu pierwszej godziny? W każdym z nich jest skała ode mnie, która na to pozwala. W każdym z was, z naszego towarzystwa jest. Ale wy...

Wskazał na tamtych dwóch.

- ...To wasza wina, że oni nie żyją! Czemu się od razu nie przyznaliście, że groziliście sobie nawzajem? W tej społeczności, kto grozi drugiemu i mnie zdradza. Powinniście to wiedzieć, zostaliście wszakże tego nauczeni przed wejściem. Dlaczego?

Żaden nie odpowiedział.

- Na was to piętno ciążyć będzie. Ci, którzy zginęli z waszej winy, zostaną odratowani, ale cały ból jakiego doznali, zostanie na was po siedmiokroć nałożon, abyście poznali, że ja jestem waszym bogiem.

Martwi powstali z kompletnymi czaszkami, a Ci dwaj zostali przeniesieni do podziemnych cel. Bez okien, bez drzwi, bez wygód. Mały kamienny tapczan, okrycie, poduszka, stół, krzesło i mała lampa. No i jeszcze dozownik pokarmu i wody.

- Do śmierci swej tam pozostaną, przez dziesięciolecia w samotności. I ja głuchy na ich głosy pozostanę. Jedynie śmierć ich wybawi.

Poznał, że dla tego społeczeństwa nie ma już nadziei. Brat już nie ufał bratu, a jego akt również nie był "dobry". Także niszczył tą społeczność.

Porozsyłał więc wszystkich do swych domów na trzech planetach, sam klasztor zburzył, przenosząc wszakże grządkę pod swoją iglicę.

Przebrał się w swój normalny strój i począł rozmyślać.

I terror nic nie przyniósł...

W wizji zobaczył społeczeństwo jednakowe. Całkowicie jednakowe jednostki, pozbawione uczuć i emocji. Podobne fizycznie i psychicznie. Z każdą dobą, każda jednostka zmieniała swoją rolę w społeczeństwie. Nie było tam zła, korupcji, chęci władzy i chciwości. Nie było tam także dobra, miłości, radości i żądz.

Spojrzał dalszym okiem. Tam nie było nic. Tylko pusta maszyna, głucha na wołania. Zabita weń wszelka chęć życia, prawdziwego życia. Tylko sztuczność i trybiki.

Wizja ta budziła obrzydzenie.

A jeśli społeczeństwo idealne nie istnieje? Jeśli zawsze będzie trzeba kogoś wieszać, a kogoś nagradzać tytułem szlacheckim?

Powstał i przeciągnął się. W myślach pojawiła mu się bydlęca czaszka na włóczni, wokół której krążyły muchy.

Zawsze to jakaś lekcja. Acz trochę szkoda.

Podlał grządkę, pograł z Viserem i Andrzejem w karty (Viser trochę kantował, ale przestał po grzmotnięciu w czerep), wstawił kapustę na zupę, żeby się przegryzła i wyszedł z powrotem na dwór.

Komu potrzebne pałace i służba? Komu potrzebne dalsze lenistwo? Jakże wielu nie docenia trudu pracy własnej. Jakże wielu wędruje w dalekie krańce kosmosu, niosąc pomoc, zniszczenie lub nic nie niosąc dalekim cywilizacjom i planetom, a nie potrafi dostrzec piękna każdego warzywa jakie zjadają, każdego łyku wina czy wody, każdego poruszanego wiatrem źdźbła trawy, każdego podmuchu wiatru i... każdego bólu...

Podszedł do robotników, spojrzał na powstającą budowlę i dał im wolne na trzy dni.

Życie jest za krótkie... Potęga niszczy i dewastuje, a wielu pragnie ją posiąść za wszelką cenę, niszcząc i dając złudną nadzieję, ale głównie niszcząc.

Położył się na ziemi.

Jak skała rośnie przez milenia, tak i z wiekiem się umacnia, lecz życie w niej jest wtedy, gdy taka ma wola. Czy i to nie jest potęgą? Gdyby tak sprawić, że cała ziemia znika? Że wszelkie planety obracają się w perzynę? Że każdy dotyk ziemi i skał wysysa życie z istot...?

Tylko po co? Zniszczyć zawsze będę miał czas, zresztą nie muszę im pomagać, skoro tak bezsensownie marnują siły na bijatyki.

Wyczuł, że wojna krwi rozgorzała na dobre.

I cóż? Fajno tak w nieufności żyć? Posyłać na śmierć miliony istot tylko dlatego, żeby trzymać w pacie stronę przeciwną?

Bezmyślni tyrani... Wszystko się kiedyś skończy, a oni tylko głupio przyspieszają koniec. Poprzez innych swój...

Damn, ten Abbysal to jednak niesłychanie mądry bóg... Tylko nie chce carpie'ów chwytać, ale... co kto lubi. Każdy odpocząć zdąży, teraz jest czas na to, by dać i czerpać jak najwięcej i dawać jak najwięcej życia. A nóż warto będzie?

Nagle obok niego pojawiła się paczka. Wyjął z niej kostkę od Glatryda. Prędko skontaktował się z nim.

Dzięki przyjacielu! Więcej słów nie potrzeba.

Rozłączył się.

Spojrzał po sobie i przebiegł się po Osiedlu. Tak po prostu. Nie chciał zwiększyć wytrzymałości czy tężyzny, po prostu - chciał pobiegać, jak to się czasem zdarza.

Przebiegając obok Pałacu Lunariona, zobaczył, że walczy on z Bajcurusem.

Czy wszyscy muszą być tak krótkowzroczni? Czy wszyscy muszą być tak dalekowzroczni? Nikt nie umie się cieszyć się tym, co jest teraz, lub co będzie za złotych czasów?

Zaciągnął powietrza i krzyknął:

- I po cóż tak walczycie?! Da któremuś z was to, że drugiego powali lub zabije?! Zemsta, równowaga, wiara czy sukces - i za to, głupcy, walczycie?! Możecie tak walczyć przez wieczność lub cieszyć się, nawet niepełnymi chwilami radości... Chyba, że już nawet jej nie macie... Zabić się jeszcze zdążycie, ale nie zauważycie, jak kolejne porwanie się nadarzy, i wtedy już nie będzie czego ratować!

Kto miecz podnosi, od miecza ginie. Kto krzywdy pragnie, od krzywdy zginie! I takie tam. Zresztą... Moglibyście zrobić coś pożytecznego! Naprawdę nie wierzę, że nie macie nic innego, tylko pranie się nawzajem po pyskach! WSTYD!

I pobiegł dalej.

Jedyne co pozostanie w wielu, to chęć walki i zniszczenia tego, co nie pasuje? I ja mam niby też tak skończyć? Wolne żarty!

Zaczął biegać wokół pola walki, tak po prostu, ze zwykłej chęci. Drzewce ruszyły, jakiś bóg oślepiał wszystko jasną barwą, ale cóż z tego? Holzen był wolny, biegał, bo chciał. Nie niszczył, nie ranił, nie leczył, nie wskrzeszał. Po prostu był, będąc częścią tego świata i ekipy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rozmowa trwała już długo. Abyssal od dawna nie odwiedził rodziny, więc było dużo do omówienia. Musiał wytłumaczyć matce, co się z nim działo i kim teraz jest. Stella nie była zadowolona z przemiany, którą przeszedł jej syn, ale nie robiła mu wyrzutów, nie odrzucała, nie karciła. Akceptowała go takim, jakim jest. Jak prawdziwa matka.

-Wróciłeś do nas. To jest najważniejsze. - mówiła. Tak, Stella jest dobrą matką. - Przekażę mojemu mężowi to, co mi powiedziałeś. Jestem pewna, że zrozumie. A tymczasem lepiej wracaj na Osiedle. - Spojrzała na fragment Krosna, który akurat przechodził przez jej tron. - Twój brat jest zagrożony. Bajcurus dowiedział się o udziale Lunarów w Wojnie Krwi. Jeśli nic nie zrobisz, sytuacja stanie się katastrofalna. Kot będzie mógł wyjaśnić Markosowi, że obaj są manipulowani i biesy znowu się zjednoczą, a bez Lunariona Bajcurus będzie jeszcze bardziej niebezpieczny.

Tak więc Abyssal opuścił Pałac Kosmosu. Miejsce to znajdowało się poza czasem i przestrzenią, więc można było z niego wyjść w dowolnym czasie i miejscu. Abyssal pojawił się w lesie, w którym toczyła się walka. Upewnił się, że walczący go nie zobaczyli i stanął z boku, czekając na dalszy rozwój sytuacji.

Tymczasem na ziemiach Otchłańców pojawił się ambasador. Został przyjęty bez żadnych problemów.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Nie będę walczył - powiedział wstając powoli. - Nic nie zrobiłem. Już ci powiedziałem co się stało, ale ty wolisz nie wierzyć. Wiesz, jaką przykrość mi tym sprawiasz? I kto tu mówi o zaufaniu i zdradach... Ranisz mnie, a sam mi to zarzucasz. Nie możemy po prostu rozejść się w pokoju? Holzen dobrze mówił. Nie. Będę. Walczył.

Naprawdę nie chciał walczyć. Czuł, że tego by nie zniósł. I miał nadzieję, że kot mu uwierzy, da się zwieść. Dalej tek maskarady nie mógł przed nim utrzymać. Spojrzał też krótko na brata mając nadzieję na jakieś jego działania.

Na ziemiach Lunarów również pojawił się ambasador i również został przyjęty i ugoszczony.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

<Po wizycie na wszystkich dworach [patrz pkt.1 na samym dole] Cygnus udał się na Ziemie Niczyje by sprawdzić plotki o istnieniu lub nieistnieniu obozowisk uchodźców. Akurat wtedy była mgła, dlatego nie było nic widać. Po kilku zderzeniach z ptakami i po kilku z tego powodu upadkach usłyszał gwar ludzki dochodzący z ziemi. Pełen nadziei że to jego ludzie natychmiast zleciał na dół... i walną w maszt od flagi.>

- Ja ^%$%^&^*!

<Podniósłszy się zobaczył kółeczko przypatrujących się mu Sewastian.>

- Witaj ludu mój ukochany!

<Odpowiedziała mu cisza oraz tzw. poker face ze strony obserwatorów.>

- Hej ludziska, co jest z wami?

<Ludzie stali tak i stali pełni dziwnego uczucia - nienawiści.>

- Hej, to ja, wasz bóg!

- Jak śmiesz!

<W tejże chwili z tłumu wystąpił ktoś kto wyglądał na przywódcę. Cygnus dziwił się nieco, ale zaraz przestał. Przywódca walnął go kijem po głowie. Zupełnie tak jak pewna małpa zaprzyjaźniona z Simbą...>

- Aua! Za co?!

- Tyś nie nasz bóg!

- Jak śmiesz!

<Kolejny raz kij poszedł w ruch>

- Aua! Wiesz że bijesz boga?!

- Nie jesteś naszym bogiem.

- ocb?!

<Łup kijem o czachę>

- Chcesz mi rozwalić głowę?!

- Przydałoby się.

- Ale to ja jestem waszym bogiem! Jestem Cygnus!

<Przywódca oglądnął go z przodu, z tyłu, po bokach i walnął go kijem.>

- Aua!

- Być może się nazywasz jak on, wyglądasz jak on, ale nim nie jesteś.

- ocb?!

<Unik przed kijem>

- Czemu nim nie jestem?!

- Opuścił nas gdy go potrzebowaliśmy. Gdzie był gdy paliła się Sewastia? Nie pomógł nam!

- Ale to ja, serio! Zobacz!

<Cygnus stworzył blok lodu koło masztu z flagą>

- Widzisz?

<Sru kijem przez łeb>

- Ty bogu jeden! Jak śmiałeś nas opuszczać w tych czasach nędzy!

<Ten charakterystyczny cios kijem przez łeb... Tak! Cygnus poznał Rafikiego w postaci przywódcy.>

- Wybacz. Wybaczcie wszyscy. Czy wrócicie odbudowywać Sewastię?

<Na twarzach Sewastian malowałsię cool face z komixxów. No i tradycyjnie dostał kijem przez łeb>

- Ale ty nam pomożesz.

<Cygnus uśmiechnął się i uradował się niezmiernie. W drodze do Lapidii a potem do Jambanii głowa zupełnie przestała go boleć, dlatego miał siły na zwołanie wszystkich uchodźców do Sewastii. Przywódca natomiast odszedł w mgłę. Nie widziano go już potem. Państwo zaczęło się odbudowywać.>

----------------------------------------------------------

1. Za dużo byłoby pisać o odwiedzinach u wszystkich cywilizacji - możecie skrobnąć wzmiankę? Z góry dzięki.

2. Podaję TU mapkę spalonej Sewastii i Ziemi Niczyich. Ta flaga na maszcie obok obozu jest moją narodową :)

3. Sewastia ma godło, hymn i flagę jak prawdziwe państwo. A co z wami? :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Odbija piłeczkę jakby był w transie. Przerywa rozrywkę.

- Co się dzieje? Gdzie jestem? Ile czasu mi to zajęło? TYDZIEŃ!!!

Zrywa się z krzesła. Otwierz drzwi. Stoi za nimi kolejka posłańców.

- Ta piłeczka to prawdziwe zuo... Wchodzić po kolei.

- Wielka wojna nastąpiła. Diabły tłuką się z demonami.

- Nie ingerujmy. Następny!

- Ludy PWB zbroją się. Oddział ratunkowy w Sewastii znalazł kilkunatu ocalałych. Cygnus zawitał na nasze ziemie, by zobaczyć uchodźców, potem poleciał w stronę Jambańczyków.

- Zabierzcie wszystkich z Sewastii. Tam nie jest bezpiecznie. Akcja jest zakończona.

Bóg zaczyna pisać na kartce następujące słowa:

Cygnusie!

Jesteśmy sojusznikami, dlatego też z całych sił pomogę ci odbudować Sewastię i jej populację. Gdy wrócisz na moje ziemi, powołaj się na mnie i weź ze sobą kapłanów, by pomogli przy odbudowie. Poza tym, jak zapewne wiesz, PWB może być świadkiem kolejnej wojny. Musisz postawić Sewastię na nogi i w ten sposób pomóc mi, Wybuchassowi i sobie.

Casulono.

Casul zwija list w rulon i przyczepia go do nogi jednego z martwych ptaków.

- Leć. Następny!

Ptak odlatuje. Przychodzi kolejny posłaniec.

- Przybył ambasador Koboldów, prosi o miejsce na ambasadę.

- Ambasadę? Od samego początku istnienia PWB nie było żadnej ambasady z prawdziwego zdarzenia. Wyślij moją zgodę.

Następni posłańcy przedstawiają mniej ważne wydarzenia. Bóg odbiera wiadomość od Aksuki.

- Trzeba lecieć.

Rusza na miejsce walki.

...

Jest już prawie na miejscu. Widzi już walczące dziewczyny.

- Jeszcze niech trochę wytrzyma.

Słychać strzał. Casul spodziewa sie najgorszego i biegnie jeszcze szybciej.

- Co to ma znaczyć?! - zapytałem gniewnie. Kula zamarła centymetr od brzucha Aksuki, bo przytrzymałem ją mocą. Wraz ze zwolnieniem uścisku Mocy pocisk opadł na ziemię.

Zapadła niezręczna cisza. Ujrzałem Casula, który zbliżał się do nas.

Było blisko

- Ona uważa, że kocham Casulona.

Bóg dobiega na miejsce afery.

- Co?!

- Wskrzesiłeś ją sobie dla zabawy? Czy może podkochiwałeś się w niej, hm?!

Kula trafiła zbroję, i odbiła się gdzieś w trawę.

- Jane, on nawet nie był z tobą związany. Miał prawo...

- Gdy mam czas prowadzę badania nad doskonaleniem sztuki nekromancji. Wytrzymalsi, silniejsi, inteligentniejsi. A jaki nieumarły może być silniejszy od bogini? Zapewne walczyłyście tu od dłuższego czasu. Gdyby Aksuki była zwykła, zmiotłabyś ją z powierzchni ziemi. Ona jest przełomem i najdoskonalszym dziełem, jakie stworzyłem.

- Czyli masz mnie tylko za obiekt badań?!

- Nie, skądże znowu. Jesteś dla mnie prawie jak córka.

- Ciągle uciekała. Nasyłała jakieś ptaki, wskakiwała do wody gdy ja stałam na środku. - Jane pokręciła głową. - Żagnaj, Aksuki. Nie będę tęsknić.

Wyjęła uzika i zaczęła strzelać w Aksuki.

Podszedłem do Casula.

- Teraz to ją dopiero wkurzyłeś. Zrozum, ona cię kocha. Tylko czy z wzajemnością...?

Przez interwencję bogów adrenalina opadła. Kolano daje o sobie znać. Nie może się ruszać. Casul staje na linii ognia. Pociski rykoszetują we wszystkie strony.

- Inteligentniejsza. Wiedziała, że nie ma z tobą większych szans. Jesteś półboginią. Zwykły truposz ruszyłby na ciebie i tyle.

Odrzuciła uzika, i lewą ręką uniosła snajperkę na wysokość biodra.

- Odbij to!

Rozgrzana plazma przechodzi przez zbroję jak przez masło, i leci w stronę Aksuki.

Złapałem rozgrzany pocisk repulsorowy.

- Pudło.

- Casulonie, kochałam cię. Zrobiłabym dla ciebie wszystko. Ale ty postanowiłeś wskrzesić ją.

Spogląda na dziurę w brzuchu.

Trzeba zrobić wytrzymalszą zbroję.

- Właśnie. Wszystko. Jednym z wielu powodów, dla których zmieniłem formę, jest chęć uchronienia innych przede mną. Jeszcze gdy was na świecie nie było, walczyłem z Karolem Gustawem. Miał zadać potężny cios i w tej chwili do walki dołączył mój brat. Zginął, bo chciał uchronić mnie. Potem ty przyjmowałaś na siebie wszelkie ciosy skierowane we mnie...

- Czyli... Ty to zrobiłeś dla... dla...

Broń upadła na ziemię.

- Jednak mnie kochasz...?

Podszedłem do Aksuki, a moje oczy zmieniły kolor z niebieskich na czerwone.

- Masz szczęście, że cię ocaliłem. Zawaliłaś misję z Shepardem, i powinienem pozwolić ci umrzeć.

- Jesteś mi bliska.

Ledwie trzyma się na nogach.

- Zawaliłam? Mieliśmy uratować bogów, co zrobiliśmy.

Jane podeszła i przytuliła zbroję. Na świetlistą platynę kapnęła łza.

- Pozwoliłaś mu rozwalić bazę! Wiesz, co moglibyśmy teraz posiadać, gdybyś postanowiła jednak zrobić coś dla misji?! - warknąłem.

Delikatnie obejmuje Jane.

- Tak, pozwoliłam i nie miej do mnie pretensji. Nie jesteś moim przełożonym.

- Myślałam, że wskrzesiłeś ją, żeby odejść ode mnie, że chciałeś kogoś innego....

- Nikt nie kwestionuje MOICH rozkazów, i uchodzi po tym bezkarnie!

Potężnym pchnięciem cisnąłem Aksuki o drzewo. Byłem wściekły.

"Uwalnia" się od Jane. Dopada do Blade'a.

- Co ty wyprawiasz? Ona nie jest winna zachowaniu Sheparda. Jego ukaż!

- On zginął. Przez nią! - wskazałem Aksuki.

Leży na ziemi. Nie może się ruszyć.

- Próbowałam go <kaszle> wciągnąć na pokład.

- A co to za problem? Przecież wiesz do kogo zwrócić się w sprawie przywracania do tego świata?

Podnosi Aksuki.

Zamknąłem oczy. Gdy je ponownie otworzyłem, świeciły niebieskim światłem.

- Ja... przepraszam, czasem gdy jestem zbyt przejęty sprawami Bractwa, to staję się zbyt... Radykalny w swoich działaniach - wyjaśniłem. - Casulu, mógłbyś przywrócić Sheparda i jego drużynę do życia?

- Znajdź ciała, ja zajmę się resztą.

- - Jane, możemy już iść?

Dziewczyna zbliżyła się do Aksuki, i zmierzyła ją wzrokiem.

- Jeszcze tylko chwila... - wyjęła ostatni pistolet.

- Casul ma zajęte ręce i nie może rozbroić Jane. Odwraca się do niej plecami.

Zręcznie obraca pistolet i łapie go za lufę. Aksuki może teraz go wziąć.

- Przepraszam, naprawdę myślałam, że.... Sama widzisz. Przyjmij to jako wyraz przeprosin.

Aksuki z ogromnym trudem ujmuje pistolet.

- Do zobaczenia.

Wszyscy rozchodzą się w swoje strony.

...

Aksuki jest już pod opieką lekarzy. Casul otrzymuje wiadomość o neutralności Cygnusa.

- Nie może być. Trzeba przekonać go do porzucenia tego zamysłu.

Wchodzi do swojego warsztatu, gdzie zaczyna dzieło tworzenia nowego pancerza.

____

@up do punktu 3. - A gdzie można je zobaczyć?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Markos, Władca Dziewięciu Piekieł, stał przed wszystkimi diabłami - przedstawicielami jego własnej cywilizacji - we Wszechświecie i przemawiał do nich.

- Moi drodzy! Oto rozpoczęła się prawdziwa wojna. Wojna, którą wspominać będą przez kilkaset milionów pokoleń i ludzie i bogowie. Wojna, która zmieni świat, niekoniecznie na lepsze. Wojna, która przyniesie wielkie zniszczenia. Wojna, która przyniesie śmierć, nie tylko wśród Diabłów, Demonów i Lunarów, ale i wśród zwykłych istot, a nawet... bogów. Przygotujcie się więc i wygrajcie jak najwięcej bitew, by wygrać WOJNĘ! Wojnę Krwi! Wojnę, którą, o dziwo, rozpętał Strażnik Równowagi! Przygotujcie się wszyscy! Już! Zabierajcie się do treningów i innych takich, by wziąć udział w wojnie!

Wojnie krwi.

Markosa słyszały wszystkie piekielne kręgi. Diabły zaczęły przygotowywać się do wojny. Wyglądało to tak sprawnie, że zdawać by się mogło, że to jakieś roboty. Diabły wszelkich rodzajów chodziły jak w zegarku, jak nakręcone. Widok dla każdego śmiertelnika... Ba! dla każdego boga byłby niesamowity, gdyby tylko ktoś to widział. Markos nie chciał wojny, która mogła przynieść śmierć jego wyznawcom, jego cywilizacji. To były jego dzieci, nie chciał ich tracić. Ale to była wojna.

Wojna Krwi.

W Piekłach zaczęły pojawiać się nowe złe istoty. Zjawiały się, by zamieszkać na stałe i wziąć udział w wojnie. Wszyscy nowo przybyli sprawiali wrażenie, jakby to miejsce było ich domem od zawsze. Przechodząc przez bramy Piekła mijali trenujące diabły, by niedługo potem samemu zacząć przygotowywać się do wojny. Pierwszy diabelski legion został już wyszkolony. Pięć setek piechurów i trzy setki konnych były gotowe do następnej bitwy. Jednej z wielu bitew w wielkiej wojnie.

Wojnie Krwi.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Ufałem ci jak przyjacielowi. Poświęciłem więcej niż jedno życie, żeby ci pomóc. Najwidoczniej nie powinienem.

Wyjął księgę zaklęć, którą dostał kiedyś od Lunariona. Na okładkę padła łza.

- Bierz to, i odejdź. Wejdziesz w drogę moich operacji jeszcze RAZ, to pożałujesz. - westchnął. - Ale możesz odwiedzić mnie w Otchłani. Moje drzwi są zawsze otwarte...

Oddal książkę, odepchnął Kkhabumussa, który myślał że jest niewidoczny i zniknął.

Pojawił się przed piekłem.

- Otwierać. Ja do Markosa.

Przy bramie stał pokaźny oddział straźników i jeden smok - biały. Ten ostatni otworzył okienko w bramie.

- Kto tam?

- Bajcurus, dowódca Otchłani. Sam.

- Nasz główny wróg. Zakaz wstępu.

- Jakbym chciał wypruć wam flaki, już bym to zrobił. Chcę przedyskutować wojnę. - zaśmiał się. - Zresztą, jak nie otworzysz po dobroci, to ci pomogę. A to będzie wymagać wstawienia nowej bramy, więc otwieraj. TERAZ.

- Cholibka - szepnął smok. - Trza będzie zawołać Pana...

Tak uczynił. Markos nie wpuścił Bajcurusa do Piekła, ale wyszedł do niego.

- Hmm... Powinienem rzec "witaj"? Pozwól, że nie rzeknę, a spytam czego chcesz? Rozmowy? Proszę, może na neutralnym gruncie.

- Po co?! Widzisz przecież, że jestem nieuzbrojony.

Ruch ręką, i obaj znajdowali się w biurze Bajcurusa w Otchłani.

- Usiądź - Bajcurus wskazał krzesło. - Chciałem porozmawiać o Wojnie Krwi.

- Nie ma to jak neutralny grunt... - pomyślał.

- Dobrze - powiedział do Pana Otchłani. - O czym konkretnie chcesz mówić? I jaką mam gwarancję, że wyjdę stąd ży... o własnych siłach?

- Nie masz żadnej, ale dopóki nie zaatakujesz mnie, ja nie zaatakuję ciebie. Nawet w Otchłani są zasady, które ustanawiam JA. I tylko ja. Możesz myśleć o nas jak o bandzie jaskiniowców, ale jest więcej do tego.

Usiadł za biurkiem, na którym pojawiły się dwa kościane kubki kawy.

- Niedawno rozpętała się wojna. Jest remis 1:1, ja pokonałem twoje wojska w Jaskini Jęków, ale twoje diabły wysadziły moje wojska na Niebostradzie.

- To była jazda! - rzekł Dev.

- Spójrz, Markosie. Ta cała wojna jest bezsensowna. Żadna ze stron nie wygra, a źli powinni trzymać się razem, zamiast wyniszczać się w bezsensownej wojnie. Dlatego proponuję ci... Sojusz. Zło jest piękne w każdym wydaniu. Chaotyczni lubią rozrywać na strzępy, praworządni wolą robić to układami i paktami... Ale co za różnica? Walka o udowodnienie sobie wyższości jest dziecinna.

- Chciałem podpisać z tobą umowę, żebyś mnie wypuścił stąd żywego, ale pozwolisz, że sobie daruję. Twoja mowa o źle była piękna, ale myślisz, że mnie to przekonuje? Zaoferuj mi coś. Coś niesamowitego. Chcę drogi prowadzącej wprost do mojego Piekła. Z płatnymi bramkami, ale nie dla diabłowi i demonów. Takiej, jakiej nikt nigdy nie widział. Niezwykłej drogi prowadzącej do Piekła. Jeśli dasz mi taką, która mnie zaskoczy i zauroczy, masz sojusz. Jako że jeszcze Cię nie zdążyłem znielubić, dam Ci dużo czasu. Masz godzinę.

- Proponuję połączenie Piekła i Otchłani. Mosty i autostrady nie będą potrzebne, gdy jedyne, co będzie nas dzielić to niewielka brama.

- Połączenie Piekła i Otchłani mi zwisa, ale chcę, by do mojej siedziby prowadziła autostrada eksterytorialna.

Bajcurus westchnął, i pstryknął palcami. W mgnieniu oka pojawiła się ogromna i długa droga, prowadząca od Otchłani do Piekła. Jeździły po niej samochody, i płaciły w budkach rozmieszczonych co 100 m.

- To prawdziwie piekielno-otchłaniowa autostrada! Już czuję frustrację kierowców, buecheche. Tak czy siak, chwilowo mam ich dość.

Ruch ręki, i demony, diabły i samochody znikają z autostrady.

Spogląda przez okno na autostradę.

- No no noooo! To je to!

Uścisnął dłoń (?) Bajcurusowi na znak sojuszu, po czym wsiadł na motocykl i wrócił na nim autostradą do Piekła.

Link podmieniłem na link do YT. Serwis, z którego zalinkowałeś piosenkę jest tutaj zakazany, gdyż treści znajdujące się tam są nielegalnie uploadowane. Otrzymujesz ustne ostrzeżenie. Druga sprawa: jeżeli post nagle Ci zniknął to nie bombarduj następnymi, które też znikają, bo nie znikają bez powodu.-mateusz(stefan)

Sorry :C

(Und zank ju, herr m(s) ! )

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pokój w którym się znalazła dziewczyna był dość przytulny, robiony był na wzór sporego gabinetu, przyozdobionego wieloma obrazami, najprawdopodobniej drogimi dziełami sztuki. Sel siedziała na krześle, za drewnianym biurkiem, opierając o nie nogi. Czytała jakieś papiery, przypominające brudne pergaminy, wymięte i poszarpane, jakby wyrwane z jakiejś dość starej książki. Kończąc czytać rzuciła zapiski z powrotem na biurko, gdzie panował istny bałagan. Wszędzie leżały jakieś książki, w rogu stała niewielka świeca, kartki poprzebijane nożem spoczywały po prawej stronie, świstki najróżniejszych map porozrzucanych wokoło, pudełko od pizzy najbliżej dziewczyny. Selena spojrzała na broń wiszącą na ścianie, a mianowicie Aurora, który niedawno 'znalazł się' w sali. Chrząknęła i popatrzyła się na cztery postacie znajdujące się w pokoju.

-Więc twierdzisz, że Cadzyca cię tu przysłała by sprawdzić jak się czuję po degradacji?

-Właśnie tak było.

Powiedziała czarnowłosa dziewczyna, heroska Cadzycy, Karina.

-Nie puścimy jej chyba wolno, prawda? To absurd! Zabijmy ją na miejscu!

Długowłosa blondynka o nienaturalnie błękitnych oczach usiadła na kancie biurka robiąc nieprzyjemną minę.

-Ona ma rację, gdyby nie Karina, żona Creana by jeszcze żyła.

Wtrącił facet stojący przy wyjściu, ciemnowłosy, o paskudnej bliźnie na ramieniu.

-Nie zabiję jej. Wszystko mi wytłumaczyła, przekazała także ważne informacje na temat mojej siostry. Przysłużyła się nam.

-No to poczekaj aż w nocy poderżnie ci gardło!

Zaśmiał się wysoki, czarnowłosy mężczyzna jedzący pizzę. Selena wskazała gestem, by wyprosił on 'gościa', następnie gdy wrócił, kazała całej czwórce wyjść.

-Tylko nie mówcie Creanowi, że w ogóle z nią rozmawialiście! Nie dość, że zabije ją, to jeszcze będzie miał kolejny powód by zakończyć również i moje życie.

Zawołała jeszcze, gdy wszyscy wychodzili tajnym przejściem. Zdegradowana bogini rozsiadła się i ponownie zaczęła przeglądać przekazane papiery. Żyjąc w obydwu światach, bogów i śmiertelnych trzeba pamiętać o poznanych tam ludziach. A jako, że znajomi z tego drugiego świata ostatnio ją nachodzą to już inna sprawa.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

<Cała Sewastia jak długa i szeroka była jednym wielkim placem budowy. Miasta, wsie, ogrody, farmy, sady, kanały - wszystko to powstawało od nowa. Wszyscy Sewastianie z Ziem Niczyich, Lapidii i Jambanii usłyszawszy błaganie boga lodu natychmiast rzucili się w wir budowy. Dodatkowo lapidiańscy kapłani sprowadzili masę inżynierów, robotników, projektantów i innych. Prace szły pełną parą. Ważną rolę odegrali ogrodnicy sprowadzając nowe rodzaje roślin i rekultywując stare gatunki. Myśliwi też robili swoje. Cały czas dbali o rozwój zwierząt. W takim tempie Sewastia może być odbudowana całkowicie już za 6 lat [czyli 6 dni]! Bez żadnej pomocy nie poradzono by sobie nawet za lat 20...

Zgodnie z obietnicą lew też pomagał. Najczęściej służył za lotny transport materiałów albo latający dźwig. Zdarzało się też że był potrzebny i w barze, gdzie podawane były drinki z lodem i lody. Na terenie całego państwa pojawiały się godła i flagi Sewastii, a co zdolniejsi śpiewali hymn*.>

---------------------------------

* To wszystko jest na stronie 26 w Olympus Actionus - gdzie diabeł mówi "kartę poproszę", (czasem też "dobranoc").

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kiedy Bajcurus sobie poszedł, Abyssal podszedł do Lunariona.

-Manipulatorem to ty nie jesteś. Wojna miała trwać wieczność, a skończyło się na dwóch poważnych bitwach. Ale teraz mamy większe problemy. Sojusz Piekła i Otchłani. Dlaczego nie mogłeś po prostu zabić Bajcurusa? Nowy Pan Otchłani zostałby wybrany szybko, a z pewnością byłby łatwiejszy do manipulacji. Ale oczywiście o tym nie pomyślałeś. Nawet nie próbuj udawać oburzonego. Ile osób już zabiłeś? Co za różnicę sprawiłoby uśmiercenie Bajcurusa? I nie zasłaniaj się współczuciem. Nie możesz się pochylać nad każdą drobnostką. - Tym ostatnim zdaniem Abyssal dobitnie dał swojemu bratu do zrozumienia, ile znaczyło dla niego zabicie kogoś. - A wasza "przyjaźń" i tak ledwo się trzymała.

Abyssal spojrzał na Lunariona z wyrzutem.

-Zawiodłem się na tobie. Ale nie można odwrócić tego, co się stało. Masz jakiś pomysł, co zrobić, aby powstrzymać kota i Markosa przed podbiciem Niebios?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ważny wpis. Takie będą oznaczane "ikoną postu".

Markosowi nudziło się nieco. Nie miał nic do roboty. Jego diabły wciąż trenowały, co sekundę jeden z nich był w pełni wyszkolony. Armia rosła. Ale po co to wszystko? Nie ma wojny przecież. Gdybym walczył z Bajcurusem, myślał, coś przynajmniej by się działo. Pokonałbym go, może nie tak od razu, ale pokonałbym, a potem mógłbym panować samodzielnie. A teraz, dumał, a teraz nie mam nic do roboty. Chociaż... Jeszcze nic nie jest stracone. Umowa została zawarta jedynie na czas nieokreślony, w dodatku przez uściśnięcie dłoni, co zgodnie z artykułem 852 Kodeksu Diabła paragrafu pierwszego oznacza... Bla, bla, bla.

Nie dam się zmanipulować jakiemuś Lunacośtam. Co ja jestem? Jakiś kot jego, czy co? Ano nie jestem! Ten się niech lepiej szykuje przed tym, co nieuniknione. W końcu kto mu wysadził Niebostradę, na rzecz Piekłostrady? Zaśmiał się. No przecież, że ja. Obaczmy jak tam nasze wojsko. Pan Piekieł zaczął przechadzać się pomiędzy kręgami nie używając teleportów. No no no. Całkiem całkiem. Będzie tego w sumie na razie z dziesięć tysięcy luda. Może dwadzieścia. W każdym razie siła*, siła diabłów. Ten widok jest niesamowity. Ale dość już tych zachwytów. Trza będzie przygotować plan natarcia... Markos wrócił do swojej siedziby i opracowywał dokładny plan z uwzględnieniem czego tylko się da: stanu wojsk, pory dnia, pogody, siły wiatru, bla bla bla, bla bla bla. Tymczasem diabły doskonale sobie same radziły i tworzył co minutę nowy oddział. Kto wie? Może Wojna Krwi nie jest jeszcze zakończona? Może tak miało być? Może ta wojna miała doprowadzić do wyniszczenia nie zła, ale... dobra? Któż to wie... Chyba tylko bogowie...

________________________

*"siła" ongiś znaczyło "dużo"

**o takie właśnie

Markosa coś kuło w serce. Gryzło go, dźgało. Nie wiedział jak to określić, ale czuł w sercu okropny ból. Najgorsze było to, że wiedział, co było tego przyczyną i nie mógł temu zaradzić. Zżerała go od środka tęsknota. Tęsknota za widokiem tej gładkiej, zielonej skóry. Tęsknota za dotykiem tych zielonych, miękkich ust. Tęsknota za spojrzeniem tych oczu. Tęsknota za ciepłem tego zielonego, ukochanego ciała. Nie mógł chodzić, jeść, spać z powodu niesamowitego bólu, przeważającego boskie siły. Tęsknota, myślał, to chyba najpotężniejsza broń. Rani zarówno człowieka, jak i boga i nie można jej zapobiec. Upadł na kolana. Gdzie ona jest? Czy ona naprawdę przestała coś do mnie czuć? Czy ja naprawdę ją... zabiłem? Czy naprawdę nie ma już między nami czegoś takiego jak... miłość? Łza spłynęła mu po policzku. Nie wiem, gdzie jest. Przestała coś do mnie czuć. Naprawdę ją zabiłem. Nie ma już czegoś takiego jak... Nie dokończył. Nie był w stanie. Zamknął oczy, zatrzymując łzy. Zacisnął zęby, powstrzymując płacz. Nie dał rady. Na ziemię spadały kolejne łzy. Wycierał oczy rękawem, jednak nie wiele to dawało. Padł twarzą na ziemię.

Zapukał do bram Niebios. Jak zwykle świat go olał. Wytarł jeszcze załzawione oczy rękawem i wsunął pod drzwi kartkę z napisem "Spotkajmy się, chciałbym pogadać". Usiadł na ziemi, oparty o bramę. Wyjął lutnię, do której przyklejone taśmą było zdjęcie Zielonowłosej. Nie grał. Patrzył tylko. I ronił łzy.

Boskiego barda ogarnęło uczucie zwane... żalem? Tak, chyba tak. To był żal. Żal nie jest dobry. Ale dużo lepszy od... od zatracenia...

Co się dzieje, dumał, z tym światem? Dlaczego jest na nim tyle zła? Dlaczego co krok spotykamy kogoś dorównującego mocą Moderatusowi? Co się dzieje, dlaczego tylu bogów chce być po stronie zła? Dlaczego?! Rzucił lutnię, która roztrzaskała się na bramie. Zdjęcie Seleny zapewne było gdzieś w szczątkach instrumentu, może wyleciało gdzieś. Markos siedział oparty o bramę i dumał. Myślał. Może Lunarion odpowie na kilka z moich pytań. Może nie. Może okaże się, że on też przeszedł na stronę zła, tak jak jego brat? A może przeciwnie, nigdy nie zachwieje równowagi, będzie bronił dobra, świata, mnie? Może powie mi gdzie jest Selena i czy coś do mnie jeszcze czuje. Może powie mi, czy jestem zły. Może. Za dużo tego "może"... Pokiwał głową na boki, po czym ją spuścił. Zaczął mówić do siebie.

- Tylko jeden. Tylko jeden z nas naprawdę jest szczęśliwy. Czuję to. Czuję, jak cieszy się z odbudowy jego Sewastii. A co z moimi Czuciowcami? Rozproszeni po całym świecie szerzą kulturę i sztukę. Dobrze, że opuścili Planetę Wojen. To nie było miejsce dla nich. Nie było.

Przestał mówić na głos. A czy to jest miejsce dla mnie? Przecież ile więcej byłoby dobra, gdyby nie ja. Gdyby tak wszystko zsumować... Ech... Przybądź tu wreszcie, Strażniku Równowagi!

Któż to wie? Markos i Bajcurus. Chcieli wojny? To ją mają! Może niezupełnie taką, jak chcieli, ale dla mnie to lepiej. A że dla nich gorzej? Nie moja sprawa. Ciekawi mnie tylko, co się stanie, jak Strażnik Równowagi nie wywiąże się ze swoich obowiązków. Jak... ... dobro zostanie pokonane, a z zło zatriumfuje. Co się wtedy stanie z Lunarionem, z równowagą, z bogami? Któż to wie...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Khabumuss splunął na ziemię.

- Idioci....Idioci. Obaj. Lunar i Kot. Teraz będzie wojna i to na całego. Ale moża uda się ją jeszcze powstrzymać. Muszę tylko sprowadzić Karcura. O kurka...- spojrzał na mały promyk światła, który pojawił się nad głową- Lunarionie, Abbysalu, trzeba się nam spieszyć. Ten promyk niedługo zacznie rosnąć i stanie się aureolą, a ja będę musiał wracać. Co powinniśmy zrobić? Ja opcjonuję za pokojowymi rozwiązaniami. Wy zajmijcie się zbrojeniami. Lunarionie, nie zawiedź ojca.- dokończył, po czym zniknął.

Do Markossa podchodzi Wybuchass.

- Siemasz bardzie, jak tam sprawy z Seleną? Wiesz, nie wiem czy słyszałeś, ale twój zły brat bliźniak chce zrobić kipisz z Niebiosami i je rozwalić...Przemówisz mu do rozsądku? A, jeszcze jedno, wiem, że nie układało się nam wcześniej...Żarty o sprawach rozwodowych, próby podstawienia klonów Seleny itd...Ale zgoda?

Do drzwi Blade'a puka Czarnoksiężnik.

- Assasynie, mam sprawę związaną z twoim wujem. MOgę porozmawiać z tobą?

Na biurku Bajcurusa pojawia się komórka, która zaczyna dzwonić. Widać napis "Karcur".

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- To nie tak miało wyglądać... nie tak. Czy naprawdę nic nie może choć raz pójść po mojej myśli? Bracie, nie mam teraz planu. Nie mam pomysłu. Nic nie mam. Zawiodłem się sam na sobie. Nie zabiłem kota wprost... nie mogłem. Do końca miałem nadzieję, że uwierzy w tę bajkę, nie mogłem podnieść na niego ręki i w pełni przyjąć przy tym do wiadomości, że go zdradziłem. Jestem słaby... upadło tyle światów w wyniku planu, który od początku nie szedł jak trzeba, a ja uparcie przy nim trwałem. Teraz trzeba to naprawić, ale ja nie potrafię. Co jeśli znowu podejmę złą decyzję? Jeśli cierpieć będą inni z mojej winy, a sytuacja tylko się pogorszy? Nie... dla mnie to jest koniec. Zostawcie mnie, proszę.

Zniknął, wydawało się, że rozpuścił w przestrzeni. Pojawił się gdzieś, na jakimś zabitym dechami obszarze kosmosu, gdzie powoli unosił się pogrążony w myślach i smutku. Zignorował wołania Markosa, był niezdolny do podjęcia żadnej decyzji, zamknięty w sobie i stroniący od jakiejkolwiek istoty, która mogłaby go osądzić.

- Źle się czuję... - wyszeptał sam do siebie, w próżnię, która szybko wessała i zagłuszyła jego słowa.

Strażnik Równowagi poddał się. Przynajmniej na ten czas.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bajcurus podniósł telefon, i ujrzał, kto dzwoni.

- GHRRR.... - warknął, i rzucił telefonem o ścianę. Wyszedł z pokoju.

- Budować armię, największą i najsilniejszą armię świata! Teraz, gdy nasze siły połączone są z Diabłami, zło jest niepokonane! Zajmiemy świat, i ustanowimy własną równowagę.... Buachachacha!

Kilku demonów cofnęło się od Bajcurusa, który szedł dalej, wykrzykując mowę.

- Podbijemy Niebo! Jeżeli ktoś stanie nam na drodze, zabijemy go! Jeżeli Niebo będzie stawiać opór, zniszczymy je! Nikt i nic nas nie pokona! Taka jest siła zjednoczonego zła, taka jest moc panów piekła i otchłani! Niech ci bogowie z Osiedla się zbroją...

Będzie i czas na nich! Buach....

DRRRYŃ!

- Yyy, szefie, niejaki Karcur dzwoni.

- Dawaj to! - kot wyszarpnął rozwalony telefon, i spopielił go. - Teraz nie zadzwoni! GHRRR.

Odepchnął Deva, i wrócił na podest dla mówcy.

- Ekhem... Dev, na czym to ja stanąłem?

- Śmiał się pan jak szalony, szefie.

- Ano, masz rację. BUACHACHACHACHA!!!!

Impreza kontynuowała, a gdy Bajcurus wytoczył kilka beczek piwa, jego demony zmajstrowały broń atomową.

Jane wróciła do domu, do swojego pokoju, i przyczepiła sobie nową mechaniczną rękę.

Kwas przeżarł to w 30 sekund... Byłam prawie bezbronna. Tak rozmyślając, dziewczyna przeczyściła wszystkie swoje bronie, naładowała je i przygotowała ekwipunek. Opatrzyła rany i zmyła krew rywalki z ramienia, a gdy skończyła usiadła na krześle, i pogrążyła się w rozmyślaniach.

Mogłabym w sytuacji alarmowej wytworzyć sobie rękę z Mocy... Byłaby niewidoczna, ale mogłabym trzymać normalnie broń!

Weszła na salę treningową, i postanowiła poćwiczyć się w użyciu Mocy.

Otworzyłem drzwi, i stanął przede mną jakiś idiotycznie ubrany człowiek.

- Witam - powiedziałem. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu politowania. Oby uznał to za akt kurtuazji... - W czym mogę pomóc?

- Asasynie, mam sprawę związaną z twoim wujem. Mogę porozmawiać z tobą?

- Bajcurus? - idiotyczny uśmiech od razu zszedł z mojej twarzy. - On zawsze wplącze się w kłopoty. Proszę - zaprosiłem gościa do środka, i zamknąłem drzwi. - niech pan usiądzie, FNG zaraz poda coś do picia. - usiadłem na dużym fotelu, i wskazałem gościowi fotel po drugiej stronie stołu. FNG mruknął coś pod nosem, ale ruszył do kuchni.

- Więc... Co się stało? Proszę opowiadać.

FNG podał herbatę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wygląda na to, że mój brat nie wytrzymał stresu. W końcu musiało to nastąpić. Mogę tylko mieć nadzieję, że szybko dojdzie do siebie. Ja tymczasem muszę ostrzec ojca.

Abyssal stanął przed bramą Niebios i zapukał. Strażnik go rozpoznał i wpuścił.

-Celestius cię oczekuje.

Wkrótce Pan Niebios dowiedział się o Grzesznej Unii i planach ataku na Niebo. Tymczasem na PWB i innych światach Otchłańcy się zbroili. Ich kapłani otrzymali wizje konfliktu.

-Masz moje wsparcie, ojcze. Wszechświat cierpi już wystarczająco. Nie pozwolę, by sytuacja jeszcze bardziej się pogorszyła z powodu psychopatycznego kota i szurniętego elfa oraz ich chorych ambicji.

Celestius westchnął, widząc swego syna. Uśmiechnął się smutno.

-Mówisz, jakbyś wybierał mniejsze zło. Pomagasz mi, bo wiesz, że Bajcurus i Markos nie zniszczą Uniwersum, tylko je zniewolą. To i poczucie obowiązku to jedyne rzeczy, które sprawiły, że mnie wspierasz. Stella powiedziała mi o tobie i twoim światopoglądzie. Ale ciągle jesteś moim synem. Dziękuję ci.

Niebiosa zaczęły się zbroić. Kapłani wszystkich bogów doświadczyli wizje zapowiadające konflikt. Teraz całe Osiedle wiedziało o planach Grzesznej Unii.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

<Do kwatery głównej Cygnusa dochodziły coraz to nowe raporty. Niedawno ukończono remont Wielkiego Lwiego Soboru, Lwiej Skały (nazwa własna pałacu w stolicy) a także większości uliczek w Sewastogrodzie. Na ukończeniu były fortyfikacje obronne i koszary, jako że nie tylko wiadomości o budowie docierały do uszu boga. Ambasady wszystkich nacji powstawały przy pałacu, a niektóre były nawet zamieszkane. Szkoły i uniwersytety w których nauczali Lapidianie zaczęły kształcić nowe pokolenia. Sobory, cerkwie i kapliczki przymnażały chwały bogu. Fabryki zaczęły produkować wszystko co Sewastianom było potrzebne.

Niektóre jednak części kraju były jeszcze dotknięte kataklizmem i nic nie wskazywało na to, że w najbliższym czasie ma się to zmienić.

Niedawno kapłani Lapidian odebrali wizję nowej wojny i ogłosili ją akolitom sewastyjskim (wszyscy kapłani prócz jednego (teraz Najwyższego Kapłana Sewastii) spłonęli w pożarze). Postanowiono wprowadzić w życie te oto zarządzenia:

1. Przemysł ma być nastawiony na potrzeby wojska.

2. Trzeba ufortyfikować stolicę dwa razy lepiej

3. Zgodnie z przysłowiem "nam twierdzą będzie każdy próg" Sewastianie muszą nauczyć się walczyć i posługiwać bronią.

4. Żadna budowa nie zostanie wstrzymana.

5. Na granicach należy wybudować wieże obserwacyjne.

Mimo że Sewastia ogłosiła swą neutralność, miała w pamięci Wojnę O Kamień, gdy Sewastia przestała istnieć.>

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Markos słuchając Wybuchassa ciągle miał spuszczoną głowę, ale pod koniec jego wypowiedzi uniósł głowę.

- To to były jakieś klony? - miał minę, jakby chciał zabić boga. - Dlaczego nie podstawiłeś klona wtedy, kiedy ja... on zabił Selenę?!

Boski bard krzycząc jeszcze na Wybuchassa, dał mu do zrozumienia, że nie ma ochoty na razie na jakiekolwiek rozmowy. Poza tą z Lunarionem. Markos odszedł trochę i znów usiadł czekając na "niedoszłego rozmówcę".

Myśli kotłują się w głowie, ale nie chcę ich. Wszystkie smutne, wszystkie przepełnione odrazą do samego siebie. Osądzam się, wciąż i wciąż, ciągle ten sam wyrok. Staram się zwyczajnie nie myśleć, upodobnić do pustki naokoło. Znaleźć trochę spokoju. Brat jednak ma rację, nicość koi. Najlepsze lekarstwo... Ale jedna myśl nie może odejść. Proszący o radę Markos, zagubiony i wyczekujący odpowiedzi. Gdybym tylko je znał...

Nie mogę tak bezmyślnie. Muszę poznać odpowiedzi na pytania! Muszę zrobić coś! Cokolwiek, byle nie nic! Przemierzył połowę kosmosu, by kątem swego elfickiego oka ujrzeć Lunariona! Był uratowany! Podszedł do niego czym prędzej, szybko przebierając nogami w próżni.

- Lunarionie.

Ktoś mnie woła. Wzywa mnie po imieniu. Nie chcę tego. Co jeśli zrobię coś i znowu sprowadzę na innych cierpienie w samolubnej próbie zaprowadzenia porządku? Lepiej będzie jeśli go zignoruję. Tak będzie lepiej. Unoszę się tyłem do Markosa, oczy zamknięte. Nikogo więcej już nie skrzywdzę. Nikogo...

Nie odwracaj się! Potrzebuję Twojej pomocy! Przecież wiesz! Markos podszedł do niego od tyłu. Widział, że Lunariona również coś trapi. Mimo wszystko zaczął mówić (bogowie mogą mówić nawet w przestrzeni kosmicznej).

- Powiedz, czy ten świat jest naprawdę zły? Czy nie ma w nim miejsca dla dobra? Czy nie da się już nic zrobić? Powiedz, gdzie jest Selena? Czy mnie kocha? Czy zabiłem ją ja, czy nie ja? Czy naprawdę jestem złym bogiem? Powiedz, proszę!

Padł na kolana (mimo, że obaj unosili się w próżni).

- Powiedz.

Spuścił głowę.

Zło. Byłem taki pewny, że robię dobrze. Że poświęcam się dla całej reszty i utrzymuję świat w całości. Ale robiłem źle. Zaślepiony i pewny siebie, a przy tym słaby i tchórzliwy. Nie wybrałem najszybszego i najprostszego rozwiązania, nie zabiłem przyjaciela. Ale z drugiej strony to też byłoby złe. Zło zwyciężyło nade mną, zapędziło mnie w rozwidlenie. Wybrać mniejsze zło... I wybrałem. Teraz tego żałuję. Muszę jakoś to naprawić. Ale jak? Co mogę zrobić? Przecież wtedy nic nie mogłem zrobić, wszystko poszło nie tak. Teraz nie będzie inaczej.

- Świat nie jest zły. Jest skomplikowany.

Tylko tyle powiedziałem, właściwie wyszeptałem. Miałem dość tego wszystkiego. Czułem się winny, a jego obecność tutaj nie pomagała.

Markos poczuł to. Musiał czuć. Był bogiem zła. Był zrodzony z czystej esencji zła, z tego, czego archoni i aniołowie się wystrzegają. Lunarion robił źle. Zaślepiony i pewny siebie, a przy tym słaby i tchórzliwy. Mógł wybrać tylko pomiędzy złym, a... złym. I to Markosa cieszyło najbardziej. Nie ma nic lepszego jak mniejsze zło. Mniejsze, ale zawsze... zło!

Skomplikowany? Skomplikowany?! Co to w ogóle znaczy?!

- Coś się stało? Lunarionie? Jeśli możesz odpowiedzieć na resztę moich pytań, byłbym wdzięczny. Pomógłbyś mi. Wiedziałbym, że jest we Wszechświecie choć jedna dobra dusza. Mała iskierka dobra. Możesz to zrobić?

Próbowałem coś zrobić. Naprawdę się starałem i tylko pogorszyłem sytuację. Czy teraz będzie inaczej? Ja... nie wiem. Naprawdę nie wiem. Nie, ja się boję. Boję się, uciekam i chowam, unikam spojrzenia nie tyle innym, co sobie w oczy. Byłem tchórzem, ale teraz jestem po prostu żałosny. Bezczynność, błoga nieświadomość i zatapianie się w pustce nie pomogą. Nawet jeśli moje czyny pogorszą sytuację, to stawię temu czoła i naprawię je. Dość tego, słabość powinno się zwalczać, a smutek rozpraszać, a nie w ucieczce przed trudnościami uciekać w jego objęcia.

- Markosie... - powiedziałem to otwierając oczy i powoli odwracając się w jego kierunku - nie znam odpowiedzi. Nie wiem gdzie jest Selena i czy ciągle cię kocha. Wiem jednak, że nie jesteś zły. Tak samo na świecie jest miejsce dla czegoś dobrego. Jednak nie wtedy kiedy ci, którzy to dobro mogą czynić, uciekają przed odpowiedzialnością. Dlatego też wracam. I wypełnię swoje obowiązki, zaprowadzę równowagę, odpowiem przed swym dawnym przyjacielem, naprawię to, co zrobiłem źle. Bezczynność nie pomoże. Chodź ze mną. Będzie mi potrzebna pomoc, a być może, również ty znajdziesz odpowiedzi.

- Dobrze, chodźmy.

c.d.n.
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Selena siedziała na krześle, nożem robiła dziury w jakichś papierach. Nie miała jak wrócić. Nie posiadała już żadnej mocy. I tu był problem. Dziewczyna postanowiła wyjść na miasto, odetchnąć świeżym powietrzem. Kazune wyszedł z nią. Wąskie przejście, nazywane przez Selenę 'drogą ewakuacji', prowadziło za teren sanktuarium, w okolice opuszczonej kopalni. Głównym miejscem, które chciała zobaczyć dziewczyna, było targowisko, gdzie zawsze coś się działo. Spacerując, Selena usiadła na ławce, w centrum lasu, gdzie mieszkały rusałki, driady oraz nimfy i inne leśne duszki. Zamykając oczy podróżna zaczęła wsłuchiwać się w śpiew dziewcząt dochodzący z każdej strony. Mimo iż Perh (to miasto) było największym miejscem kultu Córy Natury, sama jego opiekunka nie znała miasta na tyle dobrze, by się w nim nie zgubić...
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...