Skocz do zawartości

Hobbicia Stopa

  • wpisy
    286
  • komentarzy
    1809
  • wyświetleń
    445594

Łotr Jeden - garść żali


otton

1595 wyświetleń

los-alamos-poster-tall-1536x864.jpg Przy okazji „Łotra Jeden” ludziom z Disneya udało się wymyślić kolejny przepis na sukces. Pierwsze informacje głosiły, że oto nadchodzi film odważny, porzucający znane z głównej serii sylwetki najbardziej charakterystycznych bohaterów, w dodatku nakręcony przy absencji mieczy świetlnych. Dzieje się, co nie?

Zaskakująco szybko pada w tym filmie, nie tak mocno wcale zakamuflowane w kolejnych kadrach, pytanie „a może zamiast szalonej odwagi masz ochotę na jeszcze jedną przeróbkę klasyki”. Różnica względem epizodu 8 polega właściwie na nieobecności nieco „High School Musicalowej” kreacji głównych bohaterów (ale wciąż przy względnym szacunku dla parytetu) oraz nieco mroczniejszym klimacie. Reszta pozostała po staremu. To właśnie ten odważny przepis na sukces – zamiast przemalowywać i nieco przetasować motywy z klasycznej trylogii, zaserwowano nam po prostu sporą porcję nostalgii.

Wszystko po staremu, nananananana

O kondycję sił zła nie ma się co martwić, na fotel krytykowanego z powodów przeróżnych Kylo Rena powraca sam Darth Vader (wspierający niepokazującego się tym razem na planie kanclerza Palpatine’a), a widz już nie może się doczekać, kiedy sapiąca jak astmatyk ikona popkultury pojawi się wreszcie na ekranie. Wtedy też, i tu plusik dla scenarzystów, okazuje się, że legendarnego bohatera wykorzystano rzeczywiście dość oszczędnie, bo w raptem 3-4 scenach. Wspomniany już miecz świetlny także przez większą część filmu spoczywa u pasa mrocznego lorda Sithów.

Rogue.jpg

Historia tytułowej jednostki odpowiedzialnej za odkrycie błędu konstrukcyjnego gwiazdy śmierci(*) jest już powszechnie znana w formie bardzo zwięzłej – kto oglądał mające już z 40 lat na karku filmy, ten wie od dawna jak to się skończy. „Łotr Jeden” to po prostu jej wersja rozwlekła – zbudowana jak najbardziej prawidłowo, ale fragmentami mocno naciągana(o czym za chwilkę) i komponowana przede wszystkim tak, by zmieścić się w sztywnych ramach kanonu.

Nieznośna lekkość butów

Scenarzyści chcą poruszyć czułe struny, pokazując poświęcenie, ofiarność i to, że wolna galaktyka pod rządami Kylo Rena (he, he) nie zbudowała się przecież bez czyjegoś wysiłku. Mimo mniej militarnego charakteru niż w „Przebudzeniu Mocy”, sporo tu jednak scen, w których dobro po brutalnych ciosach w kuper wstaje z kolan. Z jakichś powodów emocje budzi to jednak letnie, a bohaterowie nie zapadają przesadnie w pamięć. Chciałoby się podchwycając słowa poety napisać, że są jak te „kamienie rzucone na szaniec”, ale to nie ta półka. Być może fakt ten wynika po części również z braku zaskoczenia oraz absolutnej pewności, że już się z członkami eskadry Łotr Jeden nie spotkamy.

Odbiór filmu lekko psuje obecność w nim co najmniej dwóch scen, w których wszelka logika bierze sobie wolne (jeżeli nie chcecie psuć sobie seansu, przeskoczcie ten akapit). W pewnym momencie, po różnych perturbacjach, najważniejszy męski bohater w rebelii, niejaki Cassian, ma na celowniku karabinu konstruktora Gwiazdy Śmierci (zły ale nie do końca tatuś Jyn - głównej kobiecej bohaterki rebelii) oraz główny czarny charakter (główny w tej części). Nie wiem, dlaczego Kasjanek uporczywie nie chce zmazać z powierzchni ziemii kierującego gwiazdą śmierci typa, skoro słyszy wcześniej rozmowę, z której i małe dziecko by zrozumiało, że celujące w ojca Jyn karabinami Imperium ma co do niego brzydkie podejrzenia. Przecież w takich okolicznościach ułamek sekundy po zabiciu jednej z najważniejszych osób w Imperium, szturmowcy zabiliby w jego imieniu drugiego – dziwię się jak Rebelianci wygrali, skoro aż do tego stopnia nie umieli kalkulować.

b5a22f2d-2b91-416f-a9db-a530405bb70e.png?type=1&srcmode=3&srcx=1%2F2&srcy=1%2F2&srcw=1260&srch=708.75&dstw=1260&dsth=708.75

Okruchy dobrobytu między krzesłem a podłogą

Żałuję, że Lucas nie zdecydował się wrzucić pomysłów na pierwszą trylogię do zamrażarki i puścić ich w ruch dopiero przy obecnych możliwościach technologicznych. Jeżeli coś w „Łotrze Jeden” pozostanie w mojej pamięci na dłużej, będzie to z pewnością rozbudzane przez kilka bliźniaczych względem „Nowej Nadziei” ujęć marzenie (drobne sprawy, ot choćby identyczne korytarze) o tak wymuskanych wizualnie epizodach IV-VI. Jeżeli macie iść na coś do kina, będzie to dobry wybór i przyjemne dwie godziny – ale to raczej niepowodujący miliona refleksji film na raz, typowy zapychacz przed kolejnymi częściami trylogii, by zarobić jeszcze trochę (a nawet trochę dużo) dolarów. Poza miłymi odczuciami nie zapisał się jednak specjalnie w mojej pamięci.

_________________________________________

(*) SPOILER FAŁSZYWY (którym znajomy doprowadził mnie na filmie do nadwyrężenia mięśni brzucha ze śmiechu): Do bólu schematyczny zły-ale-nie-do-końca przylutował odwrotnie jeden kondensator, ale Gwiazda trzyma się wciąż na nieboskłonie aż ktoś z rebeliantów nie poda na nim większego napięcia. Kto się nie śmieje, ten humanista...

 

PS – Nie posądzam was o wielkie pokłady tęsknoty za moją częstszą radosną twórczością, ale jakby ktoś jednak tęsknił za jakimś dodatkowym tekstem (a gwoli ścisłości nawet dwoma dodatkowymi tekstami) z mojej strony i ma akurat wolne 15,99 to mam zaszczyt gościć w jutrzejszym wydaniu papierowego ekszyna. W tekście na temat filmu znajdziecie drobny spoiler :). A ponadto nie gram już w Snake'a.

8 komentarzy


Rekomendowane komentarze

A mnie się ten film nie podobał. Byłem, obejrzałem, zapomniałem. Jakoś brakowało mi w nim scen, które wywołałyby głębsze uczucia (już pomijam fakt, że nie można było związać się emocjonalnie z bohaterami, bo wiadomo było, jak skończą), nawet sceny, w których załoga ginęła jedno po drugim były zrealizowane jakoś tak... Po disney'owemu - jest bohater, trach, bach - fajerwerki - nie ma bohatera. Następna scena. Zgadzam sie też, co do sceny w ktorej Cass miał na celowniku głównego złego z filmu (no dobra, jednego z trzech głównych złych, ale i tak był na podium). Han Solo nie wahałby się przed oddaniem strzału (a wyczytałem gdzieś, że Cass to taki bardziej złodupny Han Solo).
Takich zarzutów byłoby jeszcze kilka, ale szkoda tracić na nie czas. Film do obejrzenia na jeden raz, dobrze się go ogląda pod warunkiem, że człowiek nie nastawia się na jakieś głębsze przemyślenia ;)

Link do komentarza

Szczerze mówiąc mnie ten film bardzo przypadł do gustu, głównie przez ten trochę cięższy klimat o którym wspomniałeś. W porównaniu do tego wielkiego [beeep] jakim był epizod 7 to mogę powiedzieć, że czuję się więcej niż usatysfakcjonowany. Faktycznie, odniosłem wrażenie, że pierwsze pół filmu jest niepotrzebnie zrushowane, tak jakby twórcy chcieli pokazać jak najwięcej jak najszybciej. Ale są też fajne sceny, na przykład kiedy na samym początku widać jak rebelia odwdzięcza się swoim informatorom :) Czemu mnie to zachwyca ? Bo burzy to obraz krystalicznie czystej rebelii budowanej przez oryginalną trylogię. Nareszcie widać prawdziwą twarz tych rebelianckich szumowin. Ponadto film pokazuje ogromnie podziały, które występowały w samym sojuszu. I to bardziej mnie zastanawia, że mimo takich podziałów mimo wszystko wygrali... Z drugiej strony mieli oni Jedi do pomocy :)

 

Co jeszcze mi się podobało ? Tarkin. Ja wiem, że on komputerowy, niemniej świadomość tego nie przeszkadzała mi jakość specjalnie w odbiorze filmu, raczej przeciwnie, zachwycało mnie to, że mogłem na ekranie zobaczyć cyfrowy wizerunek aktora, który nie żyje już od dwóch dekad. Dywagacje, na tema gdzie na s to zaprowadzi pominę milczeniem. Powiem tylko, że chętnie obejrzałbym nowy film z braćmi Marx ;)

 

Scena ze snajperką, o której wspomniałeś w tekście faktycznie jest zastawiająca, niemniej będąc w kinie jakoś szczególnie nie zauważałem jej sprzeczności, ot magia filmu :) Z tym, że nei mogę sobie przypomnieć, czy on wiedział, że ten w bieli to dyrektor Gwiazdy Śmierci, czy też go kompletnie olał... Nic, obejrzę na DVD jak wyjdzie :)

 

Ponadto podobało mi się scena bitwy gwiezdnej nad Scarif. Zwłaszcza końcówka, gdy flota rebelii próbuje skakać w nad przestrzeń, a tu taki ładny zonk :) No scena najważniejsza: gdy pewien przystojny pan w czerni powoli kroczy korytarzem, wymierzając zasłużoną karę wszystkim wrogom Imperium. Eh, to było boskie.

 

Co mnie bardzo zniesmaczyło, to była muzyka. Nie wiem co za pijany szop to produkował, ale lepsze wariacje na temat klasycznych motywów z GW można znaleźć na YT i  to specjalnie się nie starając. Jakoś nie rzuciło mi się w uszy, by ktoś próbował coś nowego. Pierwsza trylogia dała nam Marsz Imperialny, główny motyw muzyczny i wiele innych. Druga trylogia dała nam Duel of the Fates i Battle of Heroes. Teraz serwują nam rozcieńczoną kakę, w sumie dobrze, że nie dali dubstepu, chociaż coś czuję, że w epizodzie ósmym go usłyszymy...

Link do komentarza
Dnia 11.01.2017 o 14:24, orzel286 napisał:

Gwiezdne wojny skończyły się w momencie, kiedy przejął je disney. Kropka. Po przebudzeniu nigdy więcej na żaden film z tej serii nie pójdę.

Chrzanisz bzdury. Łotr jest lepszy od prawie wszystkich dotychczasowych SW.

Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...