Medium Chaplina i Monroe obecnie narosło wieloma irytującymi cechami, postanowiłem wiele z nich poruszyć i połączyć w jednym zagadnieniu - leniwe kino, tudzież wygodne. Kto wie może ktoś się ze mną zgodzi, ale to już sprawa zupełnie subiektywna. Przedstawiam tylko mój punkt widzenia.
W XXI wieku, erze cudów prosto z komputera, wszystko zdaje się być możliwe w świecie X muzy. Jedynym ograniczeniem tworzenia współczesnego kina zdaje się być wyobraźnia twórców. Zdawałoby się zatem, że to idealna sytuacja dla filmowców. Dzięki CGI reżyser może opowiedzieć historię w wymarzony przez siebie sposób. Komputery dają mu całkowitą kontrolę nad materiałem. Niestety, zachwyt nad nowymi możliwościami technologicznymi ma swoje mroczne strony. Wolność tworzenia przeistoczyła się w wymuszony standard, przymus o cechach komercyjnej papki. Często prowadzi to do powstania tytułów, w których efekty specjalne przyćmiewają opowiadaną historię. Efekty coraz częściej tworzy się dla samych efektów. Zdarza się, że bez patrzenia na jakość. Wady pomaga ukryć chwyt marketingowy zwany ?3D?. Komputer niegdyś debiutujący wspaniale w wielkim kinie stał się elementem komercyjnej machiny, nie dobrego filmu. Dawna wolność w tworzeniu, w kreatywnym myśleniu zastąpiła pazerność, której szczytowym osiągnięciem jest konwersja 2D do 3D. Przeraża mnie też proste spostrzeżenie, że często łatwe do zrealizowania sceny bez udziału grafików i tak dla świętego spokoju, ?bez uszczerbku na zdrowiu? tworzy się z pomocą speców od efektów. Reżyserzy wolą żeby za efekt końcowy odpowiadali komputerowcy. Krótko - posługiwanie się komputerem w najprostszych sytuacjach, które niegdyś kręcono na planie zdjęciowym nazywam leniwym kinem.
Poprzez ten termin (leniwe kino) nie mam na myśli tego, że filmy z CGI są słabe, są zwyczajnie gorsze od tego czym mogłyby być. Lenistwo polega na podejściu do tworzenia historii na wielkim ekranie. Pod względem opowiadania jest to jedno z najbardziej wymagających mediów, gdyż każdy jego element powinien być możliwie jak najlepszy, żeby stworzyć odpowiedni realizm. Dosłowne medium nie może sobie pozwolić na skróty, na które może sobie pozwolić pisarz polegający na wyobraźni czytelnika. Patrząc na dawne starania Spielberga, wykorzystującego na planie tysiące węży, robaków i szczurów w trzech pierwszych odsłonach Indiany Jonesa i porównując to do komputerowych mrówek i małp z czwartej części otrzymujemy poczucie tego, na czym polega leniwe kino. Generowane przez komputer obrazy nie gwarantują sukcesu. Coraz częściej okazuje się, że CGI nie daje tego, co niegdyś dawały praktyczne efekty. Oczywiście, dobre efekty, najczęściej będące krokiem milowym w tym biznesie (?Avatar?), mogą pomóc filmowi, o ile ten skupia się na fabule, jak ?Ewolucja planety małp?. Nawet w nim Andy Serkis siedział na prawdziwym koniu i filmowany był w pięknych okolicznościach przyrody. Połączenie praktyczności tego co kamera uchwyci lepiej od najlepszych efektów komputerowych z pracą grafików jest dziś coraz istotniejszym elementem kina popularnego.
Obecnie reżyserom (a może bardziej wytwórniom) przestaje zależeć na jakości sprzedawanego widzom produktu. Lokują go i badają rynek tak jak tylko techniki promocyjne na to pozwalają. Film staje się bardziej opakowaniem aniżeli produktem. Bezwartościowy seans, pozornie dobrze spędzony mija szybko, tyle że pośród wybuchów i spowolnień Micheala Baya ciężko dostrzec jakąkolwiek wartość kina. ?Transformers: Wiek zagłady? należy do czołówki pustego kina, pustego opakowania. George Lucas niegdyś żalił się, iż w oryginalnej trylogii nie mógł nakręcić wszystkiego co zamierzał, bo technologia wówczas na to nie pozwalała. Przy tworzeniu nowej trylogii ?Gwiezdnych wojen? narzekać nie mógł, a efekt wszyscy dobrze znają.
Wirtualna era zaczyna wyróżniać twórców mających inne podejście do filmu. Dlatego tak duże wrażenie wywołują filmy Christophera Nolana, któremu wciąż zależy na opowiedzeniu dobrej historii przy pomocy odpowiednich narzędzi. Liczy się, jak najlepszy ostateczny efekt. Według jego słów, wszystko, co możliwe trzeba nakręcić na planie, jeśli coś jest nie do zrobienia na planie dopiero, wtedy można myśleć o grafice komputerowej. Podejście to w dzisiejszej rzeczywistości jest godne podziwu. Na starania Petera Jacksona przy pracy nad nową trylogią ?Hobbita? można spojrzeć przez pryzmat komputerowo wygenerowanej sylwetki Legolasa skaczącej po głowach krasnoludów i strzelającej do każdego ruszającej się orka z łuku, wtedy przypominają się wieloletnie trudy powstawania trylogii ?Władcy Pierścieni?. Może komentarze Viggo Moretensena odnośnie realizmu i praktyczności nie są wcale na wyrost i świat powoli zatraca się w swoim upojeniu efektami komputerowymi.
Kwintesencją kinowego lenistwa jest brak podejmowania ryzyka i zakasania rękawów przez twórców. Zamiast tego produkcje powstają w komputerach. Taka praca dostarcza chirurgicznie sprecyzowanej kontroli i obawa przed wypuszczeniem z ręki skalpela jest zbyt wielka. Dzięki efektom mieliśmy niezapomnianego Smauga, realistycznego Caesara z ?Planety małp?, ale mieliśmy też obrazy takie jak: ?Ja, Frankenstein?, piksele w ?Hulku? z 2003, plastikowego Bridgesa w ?Tron: Dziedzictwo? i wiele, wiele więcej. Jak to się mówi po angielsku ? make ?em or break ?em. CGI tworzy i niszczy filmy.
Nadzieję na zmiany niesie J. J. Abrams i nowa odsłona ?Gwiezdnych Wojen?. Powrót magii do kina trwa już zbyt długo. Powszechna dostępność do dodatków specjalnych z płyt DVD i Blue-Ray nie pomaga w przełamaniu trendu i zachowaniu tajemniczości medium. Magia w czasach marketingu gdzieś przepadła. Dlatego też nie dziwi mnie podejście twórcy ?Zagubionych? do wycieku informacji z planu i obsesja na punkcie utrzymania sekretów w tajemnicy. On, ja i pewnie wielu innych kinomaniaków tęskni za dawnymi czasami, gdzie przed premierą filmu napięcie sięgało zenitu, a wszystko co można było zobaczyć przed premierą to tylko kilka materiałów wideo ? teaser i trailer. Rozbuchana machina XXI wieku aż dyszy i kipi posterami, banerami, zwiastunami zwiastunów etc. Tajemnica i magia się są ze sobą ściśle powiązane.
Mój zachwyt nad filmem ?Avatar? opierał się głównie na nostalgicznym powrocie do okresu dzieciństwa i powiązanych z nim wyżej wymienionych elementów (magia, sekrety). To co Cameron osiągnął za pomocą efektów mało, kto mógł powtórzyć, gdy studia liczą tylko zyski i straty. Nie podoba mi się natomiast moda jaką wywołał. Dzisiejsza oferta studiów filmowych daje swoim widzom gorszy odbiór kina (okulary 3D) w zamian za droższe bilety. Logiki w tym brak poza jedną ? jak najwięcej pieniędzy jak najmniejszym kosztem.
Era praktycznych efektów to nie tylko bitwa na Hoth, Rancor oraz Yoda, to także seria ?Obcy?, ?Łowca androidów?, ?Pamięć absolutna?, czy ?Terminator?. Animacja poklatkowa, ręcznie sterowane lalki, makiety i modele oraz animatronika to elementy dawno zapomnianej filozofii, której blask doskonale przypomina trylogia o mrocznym rycerzu z Gotham. Praktyczność Nolana wywodzi się z samego scenariusza. Wynika z samej postaci, która przecież musiała w wiarygodny sposób walczyć z przestępczością w mieście. Miłą i bardziej kiczowatą odmianą tej samej praktyczności w kinie jest seria ?Niezniszczalni?. Podstarzali herosi kina akcji spotykają się po raz trzeci na jednym planie zdjęciowym i kręcą sceny akcji tak jak robili to w latach ?80 i ?90, za pomocą wyczynów kaskaderskich. Całe szczęście nie zapomnieli puszczać co chwile oka w stronę widza i znaleźli właściwe miejsce między komedią a powagą (no może nie do końca w najnowszej części).
Topiąca się głowa Arnolda Ernsta Tohta w ?Poszukiwaczach zaginionej Arki?, polujący w dżungli Predator i statek kosmiczny w ?Żywocie Briana? mają niepodważalną wartość estetyczną i sentymentalną. Oczywiście to samo można powiedzieć o tworach prosto z komputera ? dinozaury z ?Parku Jurajskiego?, T-1000 z ?Terminatora 2?, nawet znakomity polski film ?Powstanie Warszawskie? powstał dzięki pracy grafików. Dlatego logiczny jest prosty wniosek, iż efekty specjalne to nie jedyny przejaw leserstwa w świecie X muzy, wprawdzie dzisiaj coraz bardziej istotny i przekładający się w znacznej mierze na ostateczny kształt produkcji, ale być może nie najważniejszy. Filmowe lenistwo może mieć różne objawy: kiepska gra aktorska (zatrudnianie gwiazdeczek), zalewające ekran bądź słabe efekty, trzęsąca się kamera, prosta fabuła, ładowanie do jednego projektu jak najwięcej akcji, przerost formy nad treścią, że nie wspomnę o naśladownictwie, bo to już temat na inny wywód, a wymieniać można by zapewne jeszcze długo... Bez sensu, skoro głównym determinantem zjawiska jest podejście do opowiadania historii. Kino angażujące, które można przeżywać, z którego można się czegoś nauczyć, kino zmuszające do myślenia to dobre przykłady właściwego podejścia. Dziś jest tego coraz mniej na rynku, często średni bądź słaby scenariusz wystarczy opakować serią scen akcji, CGI, szybkim montażem i dla zamazania śladów po takiej działalności dodatkowo przekonwertować obraz z 2D na 3D (o zgrozo, bez możliwości wyboru między jednym a drugim) ? dzieło gotowe. Owszem, należy zdać sobie sprawę, że podstawą kina jest rozrywka oraz przeżywanie rzeczy niedostępnych dla przeciętnego obywatela. Życie życiem bohaterów filmowych to doskonała odtrutka na szarość dnia codziennego, ale czy nowoczesna forma jest ważniejsza od treści, albo grafika od grywalności?
Przesuwanie barier technologicznych do przodu i próba przekazania czegoś widzowi to dwa kluczowe elementy filmów przechodzących do kanonu kina ? ?Metropolis? (1927), ?King Kong? (1933), ?Godzilla: Król potworów? (1954), ?Ben-Hur? (1959), ?Wehikuł czasu? (1960), ?2001: Odyseja kosmiczna? (1968), ?Szczęki? (1975), ?Gwiezdne wojny: Część IV ? Nowa nadzieja? (1977), ?Terminator? (1984) i ?Terminator 2: Dzień sądu? (1991), ?Park Jurajski? (1993), ?Toy Story? (1995), ?Matrix? (1999), ?Avatar? (2009). Nawet kino oparte na twórczości komiksowej ma na swoim koncie zbliżone sukcesy ? ?Superman? (1978), ?Batman? (1989), ?X-Men? (2000), ?Spider-Man? (2002) i ?Sin City ? Miasto grzechu? (2005). Dlaczego zatem tak trudno twórcom znaleźć złoty środek? Dlaczego tak trudno zrobić niektóre filmy, gdy inne zdają się przychodzić łatwiej? Wyścig zbrojeń na efekty jest dobry dla fanów, jednakże masowa produkcja CGI zmniejsza ich jakość, rozmazuje wartość dodaną. Może to widzowie ulegają narzucanym przez studia trendom i patrzą przychylniejszym okiem na wysokobudżetowe kreacje, ale głosów sprzeciwiających się pewnym praktykom nie brakuje. Publika wciąż ma wpływ na proces filmowy. Gorzej, jeśli została wychowana na leniwym kinie. Nie ma wówczas odpowiednich wzorców, aby myśleć inaczej.
Kluczem do zagadnienia jest podejście do procesu produkcji. Wyścig po wpływy z kas kinowych zaczyna mącić w głowie szefom takich firm, jak Sony. Najnowsza odsłona człowieka pająka pomimo zebrania ponad 706 mln dolarów z kas uznana miałaby być za porażkę finansową (chodzi o krążące plotki, iż firma nie jest zadowolona z serii, więc jeszcze raz zrobi reboot)? Sam fakt pojawienia się w środowisku takich plotek źle świadczy o jego stanie. Szkoda, tylko że zaniedbania (mówiąc skromnie) wytwórni często dotykają publiczności gotowej porwać się następnej przygodzie. Efekt jest prosty ? studia bardziej krzywdzą siebie aniżeli widownię.
9 komentarzy
Rekomendowane komentarze