Na skraju jutra/Edge of tomorrow
Na skraju jutra zabiera widza w ekstremalną wersję dnia Billa Murraya. Co by zrobił podstarzały komediant, gdyby został rzucony na wojenny front? Zamiast niego mamy przegryzionego i przerzutego przez Hollywoodzką maszynę Toma Cruise?a. Jednym już zbrzydł, innym wciąż nie przeszkadza. Mnie nie denerwuje, nie stał się jeszcze w moich oczach parodią samego siebie, ale przejdźmy już do filmu.
Oto spec od kontaktów z mediami, Bill Cage dostaje szansę żeby znaleźć się na froncie wojny z obcą rasą, która przybyła na Ziemię 5 lat temu. Taka przygoda do opowiadania wnukom w przyszłości. Facetowi od PR się ten pomysł wcale nie podoba, odmawia wizyty na froncie za co zostaje aresztowany i wcielony siłą do oddziału J. Uznany za dezertera mężczyzna ledwie sobie radzi z lądowaniem na plaży, nie wie jak walczyć w egzoszkielecie. Nie potrafi nawet odbezpieczyć broni palnej, a jednak zabija jednego z Mimików. Jak się potem okazuje wcale nie takiego zwykłego. Jego krew daje mu moc resetowania dnia. Za każdym razem kiedy umiera, odradza się na nowo.
Sam pomysł na ?Dzień Świstaka? w cieniu zagłady ludzkiej cywilizacji jest interesujący, ale i bardzo łatwy do spartaczenia. Akcję posuwają na przód kolejne przełomy w walce z obcymi. Protagonista odkrywa, że nie on jeden wie o istnieniu niezwykłej mocy. Rita zwana ?Full Metal Bitch? kiedyś doświadczyła tego co on. Razem planują, jak pokonać rasę Mimików, nim tego dokonają będą musieli przeżyć bitwę wielokrotnie i odnaleźć jedną, jedyną właściwą ścieżkę. Cage się szkoli, odkrywa plany wrogiej armii i zakochuje się. Postać Toma uwięziona w pętli czasowej staje się coraz większym wymiataczem, przewiduje ataki obcych i wie co się za moment stanie. Doug Liman nie chciał zbytnio grać na motywach filmu, do którego wiedział, że będzie porównywany. Szybko wychodzi poza kameralne ramy tych samych sytuacji i rzuca bohatera w nowe zdarzenia, nowe spotkania i miejsca. Mamy w kampanii reklamowej słowo ?Powtórz?, nie wiedziałem, że tak mało będzie tego powtarzania, a to za sprawą sprytnych wyborów scenarzystów, których widz nie dostrzega i wcale nie kwestionuje.
Twórcy serwują publice warte całej masy pieniędzy efekty specjalne. Na szczęście nie zapominają też o grze aktorskiej, operatorzy bardzo często trzymają się wąskich kadrów, wypełnianych przez dwójkę głównych bohaterów. Emily Blunt w roli wojowniczki przyszłości tworzy coś niezapomnianego. Jest połączeniem wdzięku dobrze urodzonej szlachcianki z prawdziwą żyletą, wygadana i bardzo niebezpieczna. Dla Cruise?a to nie pierwsza potyczka z obcymi, więc daje sobie radę bardzo dobrze.
CGI nie służy tutaj jednemu słowu, jakim jest spektakularność. Wręcz przeciwne służy fabule, trzymając się aury teatralności tak skutecznie utrzymywanej przez pracę kamery. Oczywistym skojarzeniem z produkcją są gry komputerowe. Przecież główny bohater za każdym razem zaczyna w tym samym momencie i walczy z hordą obcych istot. Utrzymanie filmu w ryzach wymagało wielkiej samodyscypliny reżysera, który stosując fabularne skróty musiał zakładać, że widzowie będą mieli wystarczająco wiele szarych komórek do uzupełnienia brakujących elementów. Udało się przyprawić obraz z gatunku sci-fi komedią i subtelnie solidnym wątkiem romantycznym. Lekkość poruszania się między tymi sferami mnie osobiście powaliła. Zaskakująco lekki film jest jednocześnie obrazem z wieloma agrumentami na ekranie.
Na skraju jutra wbrew pozorom nie jest banalnym, żeby nie użyć angielskiego sformułowania ?no brain movie?, widowiskiem, a jako takie sprawdza się naprawdę fenomenalnie. Nie spodziewałem się, że sezon letnich block busterów tak dobrze się zacznie. Najpierw Godzilla, potem X-Men a teraz kolejna ekranowa inwazja obcych z miłym urozmaiceniem - pętla czasowa. Dodatkową frajdą jest zaskakująco dobre i całkiem niespodziewane zakończenie. Wystarczy posłuchać piosenki po ostatnim kadrze, I need to know now.....
18 komentarzy
Rekomendowane komentarze