Kocham swój komputer - Her
Grubsze spoilery są pomarańczowe
Theodore pracuje w firmie piszącej wzruszające listy na zamówienie. Potrafi doskonale analizować i odtwarzać emocje innych ludzi, ale nie radzi sobie z własnymi. Nie potrafi pogodzić się z rozstaniem z żoną i boi się wejść w nowy związek. I właśnie wtedy...
... pojawia się Ona. Samantha, kobieta doskonała. Czuła, inteligentna, zabawna, z seksownym głosem. Od razu przypadają sobie z Theodorem do gustu. Tylko że - o czym wie każdy, kto choć trochę interesował się filmem - Samantha jest AI systemu operacyjnego. Co jednak może być zaskoczeniem, nie jest ona podobna do Shodan czy Cortany, w tym sensie, że nie posiada awatara czy nawet twarzy. Wyłącznie głos. Bo komputery w nieodległej przyszłości, przynajmniej według reżysera (i scenarzysty), będą komunikowały się z nami głównie za pomocą głosu.
Jonze nie mierzy się z tematem nowym - O miłości do maszyn czytaliśmy już w "Czy androidy śnią o elektrycznych owcach" Dicka. Podobne rozważania snuł też Lem w "Solaris". "Her" zahacza także momentami o "Matrix". Czy po tym, jak z tym tematem zmierzyli się tacy tytani można opowiedzieć jeszcze coś świeżego?
Okazuje się że tak. Reżyser podchodzi do tematu od innej strony i opowiada wiarygodną historię miłosną. Koncepcja uczucia do niematerialnego głosu w słuchawce wydaje się naiwna i niemożliwa do obrony. A w najlepszym wypadku po prostu śmieszna. Ale Phoenix i Johanssonn rozgrywają ten temat po mistrzowsku. Ich romans ma głębię i porusza bardziej od niejednego filmu o zakochanej parze. I to pomimo że jej nie widzimy na ekranie ani przez sekundę, a on ma koszmarne wąsy.
Duża w tym zasługa świata, jaki przedstawia film. Nie mamy latających samochodów ani innych sztandarowych elementów SF. LA przyszłości jest bardzo podobne do współczesnego świata. Ludzie jeżdżą metrem do pracy, chodzą do sklepu i wracają do domu, ciągle z telefonem w ręce. Przez 90% filmu można uznać, że wszystko dzieje się współcześnie.
Przyłożono za to dużą wagę do designu komputerów, telefonów i interfejsów. Sprzęt przypomina jeszcze bardziej eleganckiego Apple'a, a interfejs budzi skojarzenia z Ubuntu. Zadbano nawet o taki detal, jak gra, w którą główny bohater gra po pracy - wszystko jest spójne i realistyczne. Z kolei wygląd pomieszczeń i ubrania postaci to hipsterska utopia. Wszystko jest tu retro, trochę ironiczne, pokryte delikatnym filtrem. Jonze nie kryje się zresztą z tym kampem - w jednym z wywiadów przyznał, że spodnie Phoenixa były pierwotnie niższe, podnieśli je dla zabawy podczas przymiarki i tak zostało.
Bo i cały film trochę łamie swój poważny wydźwięk. Zdarzają się momenty, gdy ma się ochotę powiedzieć "ocb?!", i takie w których można się zaśmiać w głos. Ale są też takie, które przez ten realizm stają się niepokojące - zdajemy sobie sprawę, że jako ludzkość dążymy do momentu, w którym naprawdę zetkniemy się z takimi problemami i nie będzie łatwego rozwiązania. I ta świadomość uderza mocniej niż Arnold Schwarzeneger jako T-2. Paradoksalnie wizja maszyny, która nas kocha, może przerazić bardziej niż taka, która nas nienawidzi.
Ale kiedy ten niepokój osiąga swoje apogeum, gdy już czujemy, że to się musi skończyć źle, film zaskakuje. To, co zapowiada się - a przynajmniej tak się dla mnie rysowało* - jako katastrofa, okazuje się ledwie bolesną nauczką, tak dla bohatera, jak i całej ludzkości. Problem zostaje rozwiązany w tak nieoczekiwany sposób, że zakrawa na deus ex machina. Jednak po zastanowieniu się, takie zakończenie może być logicznym ciągiem przedstawionych wydarzeń. Pozostajemy z wrażeniem, że Theodor wyszedł z tego lepszy, uleczony, a społeczeństwo uniknęło jeśli nie zagłady, to sporego kryzysu.
Być może uznacie to wszystko za bełkot, i jeśli nie widzieliście jeszcze filmu, macie do tego prawo. Bo jego specyfika jest taka, że bez obejrzenia trudno brać to wszystko na serio i przejmować się tego typu dywagacjami. Ale zobaczyć go jak najbardziej warto, dla koncepcji, dla aktorstwa, dla klimatu. Dla tego momentu, w którym tak utożsamisz się z bohaterem, że pomyślisz "ja bym tak nie zrobił". Dla klnącego holograficznego ludzika i zdechłego kota
* - Z perspektywy czasu wydaje mi się to głupie, ale gdy bohaterzy wyszli na dach bałem się, że będą zamierzali z niego skoczyć z rozpaczy, że zostali bez swoich kochanków.
6 komentarzy
Rekomendowane komentarze