Życie ostrzejsze niż u Waszki G - "Maczeta Zabija"
Nie jestem kinomanem. Do kina chodzę rzadko, średnio interesuje mnie zarówno kino artystyczne czy rozrywkowe. Jeżeli mnie spytacie o jakiś laureatów Oskara czy jakiś współczesny głośniejszy film, to na 90% będę miał problem z udzieleniem odpowiedzi. Nie wiem w sumie dlaczego nie lubię oglądać filmów aktorskich. Jednak w ciemno mogę rzucać pieniądze w dwóch filmowców - Quentina Tarantino i Roberta Rodrigueza. Dwa niechciane dzieci Hollywood, które nie oglądając się na trendy i duże wytwórnie po prostu robią swoje kino, ociekające niepowtarzalnym stylem. W Tarantinie zakochałem się po "Wściekłych Psach" (które uważam za jego najlepszy film) a w Rodriguezie od czasu "Od zmierzchu do świtu". Staram się regularnie zaklepywać wszystko co panowie z siebie wydadzą, tak więc gdy brat zaproponował wspólny wypad na nową "Maczetę" to nie wahałem się ani chwili. Pierwszą część wspominam jako jeden z najfajniejszych filmów w historii "wieczorów kinomana" (wiecie, koledzy, Kubuś i chipsy), toteż na dwójkę czekałem od samej zapowiedzi. Kilka godzin później oraz 16 zł mniej usadowiłem się na sali kinowej i, przytomnie, zostawiłem jakiekolwiek oczekiwania czy chociażby logikę i rozum za drzwiami.
PODOBNO CIĘŻKO ZABIĆ TEGO SKURCZYBYKA
Już pierwsze pięć minut udowodniło mi, że logika i myślenie przyczynowo-skutkowe to zbędny balast, który zakłóci mi tylko dobrą zabawę. Rodriguez zaczął znów od parodii trailerów filmowych, ale co on odwalił musicie zobaczyć sami. Powiem jedynie, że mózg mi zaczął rapować najlepsze kawałki Pei, a ja wiedziałem, iż tych 16 zł żałować nie będę. Potem zaś jest już tylko lepiej.
Maczeta Cortez, policjant-tajniak i największy zabijaka w Meksyku i Stanach Zjednoczonych, razem ze swoją partnerką bierze udział w udaremnieniu sprzedaży broni kartelowi narkotykowemu. Niestety, coś się spieprzyło i do równania włączyli się tajemniczy zabijacy, którzy wymordowali wszystkich obecnych poza Maczetą. Wrobiony w masowe morderstwo bohater już ma zadyndać, gdy skórę ratuje mu prezydent USA (w tej roli GENIALNY Charlie Sheen) i zleca mu nowe zadanie. Otóż w Meksyku pojawił się rewolucjonista, Marcos Mendez, który jakimś cudem wszedł w posiadanie sporej głowicy balistycznej i wycelował ją w Waszyngton, domagając się amerykańskiej interwencji w Meksyku oraz rozpędzenia tamtejszych karteli. Jak można się domyśleć wszystko znów bierze w łeb i Maczeta ma 24h, by znaleźć sposób na rozbrojenie bomby i musi utrzymać do tego czasu Mendeza przy życiu. W czym nie pomaga mu 20 milionów nagrody za ich głowy, grupa wk... urzonych prostytutek, elitarny zabójca, kartele narkotykowe i pewien obłąkany miliarder z mesjanistycznymi zapędami.
MACHETE DON'T TWEET.
W tym miejscu należy się ostrzeżenie. Jeżeli oczekujecie czegoś wybitnego - zapomnijcie. Jeżeli chcecie dobrego scenariusza - śmieję się z was. Jeżeli pragniecie niegłupiej rozrywki - zawracajcie czym prędzej. "Maczeta Zabija" jest bezdennie głupia, scenariusz wypina się na wszystko czego uczą na warsztatach scenopisarskich, wszelaka fizyka i starcia są podporządkowane prawom zabawy a nie przyrody, a bohaterowie są płascy niczym deski. Z tego też zapewne wynikają kiepskie oceny w mediach i średnie wśród publiki. Jednakże pomimo swej beznadziei i taniości "Maczeta Zabija" to... świetna zabawa! Jest przepełniona autoironicznym humorem, ma do siebie wyraźny dystans i, przede wszystkim, nie daje ci odpocząć w żadnym momencie. Akcja ciągle pędzi jak szalona, bombardując widza kolejnymi scenami bezsensownej przemocy lub pokręconym dowcipem. To wielkie, filmowe ADHD, rzucające kolejnymi scenami i licytujące się na "fajność" ze wszystkimi wokół i samym sobą. W pewnym momencie scenariusz wyrzuca jakiekolwiek prawa logiki do śmieci i funduje zwariowany rollercoaster przemocy. W klimat filmu świetnie wpasowali się aktorzy, od epizodycznego Sheena, przez mówiącego monosylabami Dannego Trejo po Mela Gibsona w roli Voza. Podobał mi się zwłaszcza Demian Bichir jako Mendez, czyli szalony terrorysta o kilku osobowościach, z czego wejście tej "szalonej" zazwyczaj zwiastowało najbardziej złodupcze akcje. Nieźle wypada też Lady Gaga, ale w jakiej roli została obsadzona to musicie zobaczyć sami. Dodam też, że krótki epizod miała niegdysiejsza gwiazdka Disneya, czyli Vanessa Hudgens, ale Bogu dzięki szybko dostała kulkę Co do samej oprawy audiowizualnej to... znów jest tanio. Muzyka co prawda pasuje do tego co dzieje się na ekranie, ale w żadnym momencie nie wybija się. Efekty specjalne... istnieją. I są tanie. Bardzo. Krew przypomina kisiel a urwane członki ewidentnie są gumowe. Dobrze chociaż, że dekoracje w formie teksańsko-meksykańskiego zapupia oraz tajnych laboratoriów wypadają nawet fajnie.
NIE MA ŚWIATA, NIE MA MEKSYKU.
No nie wiem co mam powiedzieć. Doskonale wiem, że szkiełko i oko nakazują zjechać "Maczetę Zabija". Wiem też, że najpewniej większość ludzi w trakcie seansu się wynudzi albo wyjdzie zniesmaczona. Ja jednak bawiłem się wybornie, a na koniec seansu prawie zacząłem klaskać. To jest film beznadziejny, sklejony bez ładu i składu oraz posiadający idiotyczny scenariusz. Jednakże Rodriguez doskonale sobie zdawał z tego sprawę i napompował film taką dawką humoru i puszczania oka do widza, że ten cały pakiet łyka się z wielkim smakiem. "Maczeta Zabija" to wielka świątynia postawiona kiczowi oraz taniemu kinu akcji i w swej skórze czuje się wyśmienicie. Mimo ewidentnej głupoty jest to film tak lekki i zabawny, że przez cały seans praktycznie ryczałem ze śmiechu, a humor poprawił mi się na całą resztę wieczoru. Jeżeli lubicie kiczowate kolaże i nie obiecujecie sobie za wiele, to zapraszam do kina. Miejcie jednak uwagę, że pierwowzór jest zdecydowanie lepszy. Pozostali niech najpierw zapoznają się z twórczością Roberta Rodrigueza. Jak się spodoba - droga wolna. Jeżeli nie - darujcie sobie jego najnowszy film, który jednak jest najsłabszym w jego dorobku. "Maczeta Zabija" to przede wszystkim film dla klimaciarzy, którzy dadzą się porwać zwariowanemu humorowi i bezczelnej przemocy. Nie mogę wam go szczerze polecić, ale mogę przynajmniej zapewnić was, że nie jest to film tak beznadziejny jak rysują go krytycy i Box Office. Tylko pamiętajcie - szkiełko i oko za drzwiami!
Nie mogę się doczekać trzeciej części
4 komentarze
Rekomendowane komentarze