Filmów garść #4
Django :: Jack Reacher :: Bogowie Ulicy :: Poradnik pozytywnego myślenia
Po długiej przerwie wracam do wpisów z krótkimi recenzjami trzech, czterech filmów, które - przynajmniej moim zdaniem - warto obejrzeć. Dzisiaj strzelanie, strzelanie, jeszcze trochę strzelania i coś o pozytywnym myśleniu. Zapraszam i jak zawsze ostrzegam przed niewielkimi spojlerami.
Django
![django-poster-02.jpg](http://dl.dropboxusercontent.com/u/29350958/blog/django-poster-02.jpg)
Tarantino powraca, i tym razem bierze się za western. Tytuł filmu luźno nawiązuje do serii spaghetti westernów, cała reszta to już specjalność Tarantino. Mamy więc humor, przemoc, zabawę konwencją, i tak charakterystyczną dla tego reżysera stylizację. No i rzecz jasna świetnych aktorów. O ile Jamie Foxx w tytułowej roli jest nijaki i mało interesujący, o tyle Christoper Waltz jako dżentelmen, dentysta i łowca nagród (w jednym), Leonardo DiCaprio jako plantator pomiatający niewolnikami czy wreszcie Samuel L. Jackson jako rasistowski lokaj nadają temu obrazowi rumieńców. Wszystko jest rzecz jasna przejaskrawione i nurza się w oparach absurdu (a często też w wiadrach krwi), ale fabuła jest zaskakująco sensowna, spójna i prosta. Oto dr King Schulz uwalnia niewolnika, który ma mu pomóc w zdobyciu kolejnej nagrody. Ten okazuje się wyjątkowo pojętnym uczniem, i między dwoma skrajne różnymi postaciami zawiązuje się najpierw współpraca, a następnie przyjaźń. Silna do tego stopnia, że King postanawia pomóc Django w uratowaniu jego żony. I tyle wystarczy. Quentin wciąż jest w świetnej formie i ani trochę nie odpuszcza. A do tego gra fajną rólkę w filmie, jak to ma w zwyczaju. Western roku murowany
Jack Reacher
![Jack-Reacher-Poster.jpg](http://dl.dropboxusercontent.com/u/29350958/blog/Jack-Reacher-Poster.jpg)
"Jack Reacher" jest ekranizacją prozy Lee Childa. Fanom już to wystarczy by rzucić się do kin/wypożyczalni/VOD. Osobom niezaznajomionym śpieszę wyjaśnić, w czym rzecz: Jack Reacher jest superherosem Childa, kimś pomiędzy Jackiem Ryanem a Jasonem Bournem. Książki z jego udziałem polegają na stworzeniu zbrodni doskonałej, sprawy nie do rozwikłania, dorzuceniu jeszcze kilku trudności, a następnie opisywaniu z detalami, jak Reacher sobie z nimi radzi.
I taki z grubsza jest film - Pojawia się sprawa nie do wybronienia, i na scenę wkracza Reacher, by dzięki swojemu niezrównanemu intelektowi i sprawnymi pięściami dojść do prawdy, sycąc przy okazji widza/czytelnika przykładami swojej dedukcji. Film jest bardzo dobrą ekranizacją, podczas oglądania czułem się podobnie jak podczas lektury Clancy'ego. Dodano oczywiście kilka detali (takich jak dziwna gadka Reachera o wolności), żeby film nie był aż tak sterylny, nie był tak wyraźną zagadką do rozwiązania, ale są to drobnostki, bez wpływu na ogólny odbiór. Znaczącą zmianą jest za to postać Reachera. Jak zaznaczają twórcy, "Prawo ma swoje granice. On nie'. I nie ma w tym cienia przesady - Reacher bez wahania zabija, wykręca i łamie kończyny, jeśli uzna, że to doprowadzi go do celu. Jest cyniczny, nawet gdy druga strona tego cynizmu nie rozumie, i prawie nigdy nie zdejmuje swojej 'twardej twarzy'. Taką postać trudno 'sprzedać' w kinie, dlatego trzeba było odpowiedniego aktora, żeby dało się Jacka lubić. I Tom Cruise sprawdza się w tej roli całkiem dobrze - jego uśmieszek i dowcipy zmiękczają trochę postać, sprawiają, że nie jest nieczułym młotem sprawiedliwości, tylko tajemniczym jeźdzcem. I choć w wyniku tych manipulacji pojawia się kilka scen, które wybijają z rytmu, całość trzyma w napięciu doskonale.
Bogowie ulicy
![end-of-watch-poster.jpg](http://dl.dropboxusercontent.com/u/29350958/blog/end-of-watch-poster.jpg)
Pamiętacie "Dzień Próby" z Hawkiem i Washingtonem? Jeśli tak, na pewno skojarzycie go z tym filmem, a to za sprawą 'feelingu', jaki daje ten sam scenarzysta.
"Bogowie ulicy" (End of, z ang. 'bogowie' i Watch, czyli 'ulica') to typowe policyjne kino, wzbogacone o naleciałości dokumentu.
Policjant nr jeden (Gyllenhaal) nagrywa małymi kamerami swoją codzienną służbę razem z kolegą z radiowozu, policjantem nr dwa, Miguelem Zavalą (Pena). Napisałem 'naleciałości', bo film nie sili się na paradokument, większość scen kręconych jest ze zwykłej kamery, a widzowie mogą też obserwować poczynania antagonistów. Z drugiej strony film nie wpada też w koleiny zwykłego kina akcji - sprawnie balansuje pomiędzy tymi dwoma gatunkami, pokazując nam sceny z życia policjantów, niekoniecznie spektakularne, ale też nie zanudza widza na śmierć scenami wypełniania papierków, i okrasza całość scenami pościgów i strzelanin. I tak przeplatają się nudne zgłoszenia z makabrycznymi zbrodniami, a sztubackie dowcipy kolegów z jednostki z nagraniami ze ślubu jednego z nich. Banał? Owszem, ale w takiej formie kupuję go bez problemu.
Poradnik pozytywnego myślenia
![Silver-Linings-Playbook-Poster.jpeg](http://dl.dropboxusercontent.com/u/29350958/blog/Silver-Linings-Playbook-Poster.jpeg)
Dla odmiany coś bez zabijania. Główny bohater (świetny Bradley Cooper) wychodzi ze szpitala psychiatrycznego, do którego trafił po załamaniu nerwowym, i próbuje wrócić do normalnego życia. Tylko że to 'normalne życie' też jest pełne osób nie całkiem zdrowych na umyśle. Oglądamy więc jak Cooper, z pomocą równie skrzywdzonej Lawrence pracuje nad powrotem do żony. Film jest reklamowany jako komedia, ale z całego przedstawionego tutaj zestawu właśnie przy nim śmiałem się najmniej. Ale mimo to nie poczytuję tego za wadę; Film jest boleśnie realistyczny, pokazuje jak cienka jest granica pomiędzy niegroźnym dziwactwem, a chorobą, która uniemożliwia funkcjonowanie w społeczeństwie. To bez wątpienia najlepsza rola Coopera, jaką dotychczas widziałem, Lawrence i De Niro nie zostają daleko w tyle. Całość - pomimo przewidywalnego i trochę banalnego zakończenia - ogląda się przyjemnie i z satysfakcją.
I zgodnie z tradycją:
4 komentarze
Rekomendowane komentarze