Arrow - czyli jak ja kocham masked vigilante
Będzie krótko, bo dopiero co mi zdjęli gips z ręki i wciąż nie za bardzo mi idzie pisanie...
Arrow to historia znanej z DC Comics Zielonej Strzały, bohatera bez super mocy, za to przypominającego Robin Hooda, tyle tylko że Robin był bez grosza, a nasz bohater jest miliarderem... Pachnie Tonym Starkiem, co ? Marvel miał chyba prawa do mechanicznej zbroi, więc tutaj miliarder, jak wspomniałem wyżej biegle włada łukiem, bardzo biegle, każdy zna chciałby mieć takiego cela jak on...
Ale po kolei, Oliver Queen zostaje znaleziony na bezludnej wyspie, 5 lat od swojego zaginięcia. Co się z nim działo dowiadujemy się po kawałku z każdego odcinka, w formie reminiscencje ( fajne trudne słowo ), główny bohater zaś postanawia naprawić swoje miasto, pozbyć się skorumpowanych urzędników, rekinów biznesu, handlarzy narkotyków, idt, itp.. Generalnie jest dużo akcji, masa pocisków w powietrzu, różnego rodzaju strzały, które są znakiem firmowym każdego z łuczników, w każdych seriach komiksowych, do tego dochodzi staromodna, ale zawsze na czasie, brutalna walka wręcz, połączona z łamaniem karków. Z góry uprzedzam, że trupy padają tam gęsto, nie jest to może Rambo, ale jednak...
http://www.youtube.com/watch?v=4vcYMJb3mHg
Co w tym jest takiego przykuwające do ekranu, zapytacie ? Główna historia, bowiem każdy z załatwionych celów znajduje się w dość grubej książeczce naszego bohatera, który z kolei zdobył ją od tatusia, który z kolei... nie zepsuję wam zabawy. Ważne jest tylko, że istnieje mocna fabuła, podsycana, na nową, współczesną modłę, cliffhangerami, które naprawdę zdają egzamin.
Mógłby tak jeszcze trochę, ale ręka boli, więc jak ktoś chce to zapraszam do oglądania.
6 komentarzy
Rekomendowane komentarze