Wstrzykiwujo se tą marichuaninę...
Za oknem piękna wyżowa pogoda przypomina o zbliżającej się powolutku, drobnymi kroczkami pani wiośnie i choć śnieg jeszcze zalega to już niedługo zaczną się pierwsze wieści, a za jakieś dwa miesiące hepeningi, programy, rozmowy i ogólny harmider na Wiejskiej. A wszystko to z powodu niepozornej, bardzo pożytecznej rośliny o której nasi dziadkowie nigdy nie myśleli jak my (chyba, że mieszkali w Kalifornii ).
Cannabis sativa to wysoka na średnio półtora do dwóch i pół metra, mocno rozgałęziona, roślina o gruczołowych włoskach na częściach zielonych, wydzielających silnie wonną żywicę o właściwościach ochronnych.
Liście dłoniastosieczne o trzech do siedmiu lancetowatych odcinkach o piłowanym brzegu.
Roślina zawiera związki o szerokim spektrum zastosowań w farmacji, m.in. jako psychotropy i leki uśmierzające ból.
Wykorzystywana również w spożywniactwie, włókiennictwie, a swego czasu nawet w przemyśle samochodowym.
Tyle Wikipedii. Ile prawdy?
Do tego co teraz napiszę o czasach zaprzeszłych podchodzę z pewną rezerwą, albowiem nawet w planach mnie nie było wtedy (nie mówiąc o tym, że nigdy mnie nie planowali) i moja wiedza opiera się na tym co przeczytałem.
W Polsce dopiero jakieś trzydzieści lat z okładem temu rząd zwrócił uwagę na konopie. Wówczas sprawa dopiero się rozkręcała. Rozkręcała się i rozkręcała. Po drodze wciskali nam (bo to już moje szczylowstwo) paniczny lęk przed obcymi którzy z do dziś niewiadomych mi powodów mieli dawać narkotyki za darmo w gumach, tatuażach czy nawet bezczelnie w zwykłej swej formie. Bullshit. Potem kilkanaście lat nawijania makaronu na uszy, że wystarczy jeden blant i zostałem narkomanem, straciłem pieniądze, dom, rodzinę, przyjaciół i nawet pies z kulawą nogą na mnie nie spojrzy.
Nagle coś pękło. Żadnych znaków na niebie i ziemii. Po prostu zaczęła się walka o wolne konopie. Jakoś tak to zbiegło się z moimi ?eksperymentami? więc chętnie udzielałem się na wszelki możliwy sposób, czyli wychwalałem wszystkie zalety, zbierałem podpisy, na marsze chodziłem. Robiłem co mogłem, aż w końcu wylądowałem na grupie odwykowej. Na co mi to, mówiłem. Byłem butny, buńczuczny i zachowywałem się jakbym wiedział o dragach wszystko. Jak się okazało - nie wszystko. Faktyczne, szczegółowo znałem ziołowe dobra, ale na wady zamykałem oczy. Moje dzisiejsze podejście do używek nadal jest liberalne, ale jakby nieco ostrzejsze.
W zasadzie po pierwszej grupie mogłem skończyć terapię, ale chodzę nadal. Jestem zapsany już na piątą. Mam zapewnioną przynajmniej godzinę tygodniowo z psychologiem, który, czy chce czy nie, i tak ze mną pogada. Dzięki temu wyszły na jaw moje schorzenia natury psychicznej, których leczenie uskuteczniam. Nie chcę straszyć, że to wszystko przez jaranie. Są też inne tego powody, ale niewątpliwie te wszystkie gramiki zrobiły swoje.
Gdy teraz to analizuję, mam ochotę palnąć w łeb nie tylko rząd, który za wszelką cenę chce uniknąć legalizacji, ale też organizatorów akcji legalizacyjnej.
Dlaczego wkurza mnie postawa większości parlamentarnej? Bo nie chcą przyjąć do wiadomości, że dzięki nim kwitnie w najlepsze przestępczość zorganizowana. Nie myślę w tym momencie o kolesiu utrzymującym trzy doniczki i sprzedającym znajomemu. Chodzi mi o tych, którzy napędzają sobie klientelę, starają się ich zatrzymać u siebie na ile tylko można i nie baczą na to czy konsumenta stać czy robi coś nielegalnego, żeby hajs zdobyć.
Gdyby chociaż zdepenalizować niewielkie ilości, to już by coś załatwiło. Owszem, byłby boom, ale każdy boom się kończy. Na moje takie posunięcie znacznie zmniejszyłoby dilerkę i, w przypadku legalizacji, suma przychodów z nowej akcyzy i rozchodów na walkę z narkomanią wyszłaby na zero, a nie na minus jak teraz.
No, ale trzeba również opisać co mi się nie widzi po drugiej stronie barykady. A nie patrzy mi się to jacy ludzie idą na ten dziwny front. A oprócz ludzi pełnoletnich, którzy aż tak mnie znowu nie obchodzą, idą szczyle dosłownie. Jeszcze dobrze zarost się nie sypie a już łażą w ciuchach z hempszopów z hasłem ?Sadzić. Palić. Zalegalizować? na ustach. Wiem, bo sam taki byłem, jak już wyżej opisałem. I boję się właśnie o takie skutki. A nie wierzę, że kręgi odpowiedzialne za piar jakoś wielce starają się unikać tak młodych (i angażujących się, trzeba przyznać) odbiorców.
To tyle ode mnie. Możliwe, że gdzieniegdzie się troszkę zamotaplątałem, zdarzyły się jakieś powtórzenia. Cóż, nie czuję się najlepiej, chyba znowu jakiś bakcyl mnie rozkłada. Mam jednak nadzieję, że przekaz jest jasny. Każdy ma prawo truć się czym chce, ważne jednak jest to, żeby znać umiar i nie wkręcać w to starszych dzieci, a już tym bardziej młodszych.
Żegnam ozięble, wszak zima jeszcze trwa. Mam nadzieję, że sraka w komentarzach nie będzie za duża. Za kilka dni znów wrócę z garścią kontrowersyjnych pomysłów i przekonań. Siema!
12 komentarzy
Rekomendowane komentarze