Najlepsze gry 2011 według Lycza i Pawlaka cz.3
Lycz: Pewna inna gra dreptała Dałnowi po piętach jeżeli chodzi o wymyślne taktyki, inteligentnie przeprowadzone natarcia i taktycznie użyte obszarówki. O ile Resident Evil 5 zgarnia tytuł najlepszej kooperacyjnej gry 2011, o tyle Magicka w pełni zasługuje na tytuł najlepszej antykooperacyjnej gry zeszłego roku. Przyznaj Pawlak sam ile radości dawało nam wysadzanie w powietrze własnych przyjaciół, kiedy goblińskie hordy nacierały z wszystkich kierunków?
Pawlak: W trakcie ?Dunka-dunka? nasi bohaterowie zostali wysłani w pełną przygód i niebezpieczeństw oraz martwych łosi podróż. Z czego największym niebezpieczeństwem byli... oni sami.
Lycz: Jeden z nich był niewdzięcznym gnojkiem, który cały czas krzyczał: ?Uwaga na*****am obszarówkę!?.
Pawlak: Inny podpalał przeciwników swoim miotaczem ognia ?przypadkiem? zapalając szaty pozostałym magom.
Lycz: Każdy z nich miał jednak duszę samatyra... symarani, no wiesz to brzydkiego słowo na ?S? z Biblii.
Pawlak: Syry-dla-nina? Jakkolwiek by nie było, zaklęcie wskrzeszania było używane kilkanaście razy na minutę.
Lycz: Zazwyczaj tylko po to, by znowu zabić ożywionego. Jedyna obowiązująca zasada brzmiała: ?Ale wiesz, żeby było śmiesznie?. Poza twoja czarodziejska laska naprawdę mi się podobała... Wszyscy chcieli leczyć rany swoich kompanów, nawet w zaświatach. Moc leczenia nie tylko uzdrawiała żywych, ale też działała destukcyjnie na martwych. A skoro do zaświatów prowadzi tylko jedna droga...
Pawlak: Randomowe odpały, typu ?Kto zabije wszystkich wieśniaków? (w miejsce niesienia pomocy atakowanej wiosce) czy ?DAJ KAMJENIA? (któremu towarzyszyła salwa głazów miażdżących kogo popadnie) albo rzucanie kul ognistych pod nogi ostrożnie stąpającego po cienkim lodzie sojusznika bądź wywalanie losowemu graczowi niebieskiego ekranu za pomocą potężnego zaklęcia ?crash to desktop?. Hitem sezonu był jednak Vortex.
Lycz: Zwany także Rectum Fortexem. Zaklęcie to miało za zadanie odkurzać. Zamiast jednak odkurzacza przywoływano gigantyczny wir czarnej materii zasysającej wszystko w swojej najbliższej okolicy. A zadaniem każdego było karmienie chciwej gęby Vortexa KAMJENIAMI. A moment w którym jeden z graczy zaczął unosić się w powietrzu powodował, że wszyscy sojusznicy pierzchli na wszystkie strony.
Pawlak: Bo równie dobrze mógł być to czar, przywołujący burzę z piorunami... W momencie kiedy nagle spadał rzęsisty deszcz, a niebo przysłoniły granatowe chmury, zaczynała się desperacka walka o przetrwanie. A warto było przetrwać, bo za przeżycie uderzenia piorunem dostawało się adekwatnego achievementa.
Lycz: Magicka to istny raj dla łowców ?aczików? osiagnięcia wpadały jedno za drugim za nieprawdopodobne wyczyny godne herosów, takie jak np. umieranie będąc żółtym, bądź zbyt długi dobór koloru szaty.
Pawlak: Albo przywłaszczeniu sobie wyposażenia sojusznika po uprzednim sprzątnięciu go z powierzchni ziemi, albo wykonania pewnego sławnego kopa w podbrzusze lub ścięcie głowy pewnego górala.
Lycz: Gra była wymagająca, ale nie raz puszczała oko do gracza dzięki czemu niektóre walki z bossami stawały się łatwiejsze. Na przykład jednego z bossów można było załatwić jednym ciosem przy pomocy jednego konkretnego artefaktu. Los jedna chciał, że obaj zdmuchnęliśmy niosącego kumpla (pozdrawiamy Cię Sony serdecznie) w przepaść, gdy on z rozwagą stąpał po wąskim kamiennym przejściu trzymając w ręku wzmiankowany przedmiot. Co prawda potem doigraliśmy się, kiedy Sony wbijał aczik polegający na pozostawieniu na śmierć swojej drużyny, podczas gdy samemu jest się niewidzialnym.
Pawlak: Wybór czarów i mechanika ich działania dawały sporo frajdy i skłaniała do eksperymentowania. Najróżniejsze pociski, tarcze, eksplozje, promienie (pamiętaj: nigdy, PRZENIGDY, nie krzyżuj promieni) spadały na plansze. Były też czary, które nie cieszyły się zbytnią popularnością, np. smar albo przywołanie (niedorozwiniętego) feniksa. O ile efekt tego pierwszego był oczywisty, o tyle widok ognistego ptaka dumnie wzlatującego i lądującego dorodnym telemarkiem dziobem w glebę powodował głupi śmiech i głośne facepalmy.
Lycz: Kiedy przeszliśmy kampanię (po całym zmaganiu się z naszymi wewnętrznymi demonami) zajęliśmy się wyzwaniami. Niczym w trybie hordy znanym z Unreal Tournament 2004 odpieraliśmy kolejne hordy wrogów. Oczywiście nasz zapał bojowy wzmacniała chęć zdobycia aczika za przetrwanie wszystkich 20 fal. Czuliśmy się niezręcznie słabi, aż do momentu kiedy na mapie pojawiała się książka z zaklęciem Vortex. Potem wystarczyło przygotować palce do jednej, jedynej kombinacji (poza W A), którą znało się na pamięć.
Pawlak: Dużo zabawy dostarczył również dodatek, który przenosił magów w pachnące napalmem dżungle pełne goblinów z kałachami i trolli z CKMami i tu i ówdzie dzielnych amerykańskich komandosów wyposażonych w niszczycielskie łuki... Mowa oczywiście o dodatku Vietnam, który dodaje do rozgrywki przygodę - misję ratunkową, oraz wyzwanie, pełne ton ołowiu i nawiązań do klasycznych filmów wojennych.
Lycz Oczywiście znalazło się dwóch cwaniaków, którzy udowodnili, że nawet amerykański komandos musi się strzec niezrównoważnych adeptów sztuk magii, ku przerażeniu Sonego i Thourivela (Ciebie też pozdrawiamy Thouri).
Pawlak: Fajne były kostiumy dla graczy. Sterować można było magiem-macką, headcrabem, gangsterem, załogantem U.S.S. Enterprise, albo też magiem zakonu kosmicznej marynaty.
Lycz: Nasza przygoda z Magicką nadal trwa, choć mieliśmy niedawno od niej małą przerwę. Oczekuje nas wielka przygoda z Cthulhu i wampirami, czyli pozostałe dwa dodatki do tego świetnego tytułu. I pamiętajcie: Vlad z pewnością nie jest wampirem!
6 komentarzy
Rekomendowane komentarze