Growe adaptacje książek i kilka wątpliwości
Zastanawiałem się ostatnio w przypływie wirtualnej nudy (już od początku roku ciężko znaleźć mi jakiś pasujący mi tytuł do pogrania, czy nie można jakoś przyspieszyć nowego Bioshocka:() czy są w ogóle jakieś dobre gry na podstawie książek? Oczywiście nietrudno rzucić kilkoma tytułami spełniających ten drugi warunek ? powinowactwo z jakimś czytadłem. Niestety co do wyrazu ?dobre? mam już wątpliwości. Dlaczego tak się dzieje? Wydaje mi się, że jest to skutek filmów.
Oczywiście proszę na wstępie o nie bombardowanie stwierdzeniami, że tego i tego nie wymieniłeś, bo staram się poświęcić miejsce i zdecydowanie za szybko uciekający ostatnio czas na opisanie tego, co już znam, zarówno z książki jak i wirtualnie. Mógłbym równie dobrze stworzyć 10 stron przykładów, ale myślę, że wtedy nikt nie przeczyta Będzie więc słowo o Harrym Potterze, Eragonie, Wiedźminach i Metrze 2033. Każda z nich to trochę inna kategoria, chcę pokazać jak na jakość książkowej gry wpływa film.
Staczamy się: Harry Garncarz
Gry z serii o Harrym Potterze są wzorowym przykładem jak wraz z filmami zanika wyobraźnia. Pamiętam jeszcze pierwsze części i ludziki z pikselami na głowie zupełnie niepodobne do filmowych pierwowzorów. Kiedyś nie było możliwości wiernego przerzucenia człowieka do świata wirtualnego, była wyobraźnia. Wystarczy jednak wziąć dalsze części, by zauważyć postęp technologiczny. Grafika poszła do przodu, a twórcy rozleniwili się. Wcześniej gra tworzyła całość raczej z książką, jednak mniej więcej od czwartej części tendencja odwróciła się. Do gier zaczął trafiać już tak naprawdę nie Harry, sterowaliśmy jedynie podobizną Daniela Radcliffe?a.
Nie byłoby to straszną szkodą, ale nie skończyło się na zmianie facjaty. Przedstawione w grze wydarzenia uległy na wzór filmom spłyceniu. Korzystanie z pracy filmowców sprawiło, że nagle zaczęło brakować materiału na grę, film to przecież tylko 2,5 godziny, a brakuje jeszcze 1,5 godziny. Tutaj zaczęło się kombinowanie, a z niego nie zawsze wiele wynika i sympatyczne platformowe pozycje zamieniły się w nużący wraz z upływem czasu festiwal pocisków. EA przestało robić rzeczywiste egranizacje książek, do świata wirtualnego przeniesiono po prostu film. Jest to zrozumiałe z prostego powodu: za grę można zabrać się jak książka napisana, za film tak samo, jednak już mieszanie obrazu interaktywnego i tego przeznaczonego do kin może odbywać się w jednym czasie.
Kalka totalna: Eragon
Ta seria została zaszczycona jednym filmem i jedną grą. Produkcja wyszła kiepsko, bo zabrakło choć grama kreatywności twórców. Wszystko zostało oparte na modelach filmowych. Ostatnie części Pottera sprzedawałyby się już nawet bez filmu, jednak studio uczepiło się nie tylko samych postaci, ale przy okazji nie dodało od siebie nic nowego. Stworzono dokładnie to samo, co trafiło do kin, z tą różnicą, że można było sterować postacią. Licencja na Eragona nie jest aż tak nośna jak w przypadku Harry?ego, książki Rowling zarabiały coraz lepiej, jednak opowieść o chłopcu z niebieskim jajem (tak, celowo chciałem, żeby to tak zabrzmiało) staczała się, pal licho, że artystycznie ? ważniejszym jest, że finansowo również było tak samo.
Od filmu opartego o jedynkę minęło już dużo czasu, nikt nie mówi również o nowej grze odpowiadającej części drugiej. W obecnym kształcie powiem szczerze, nie mam na nią ochoty.
Miks wydarzeń: Wiedźmin ? seria
Pierwszą produkcję serii oceniam tak na 6 (obecnie troszkę się zestarzała), a dwójkę na 7,5 punktu. Głównie nie spodobało mi się tu potraktowanie powieści. Film nie był tu akurat żadną inspiracją, zresztą wystarczy obejrzeć (mi starczyło sił na trochę ponad połowę) by zrozumieć dlaczego. Twórcy postawili na stworzenie czegoś nowego, nie będącego kalką historii z sagi, a jednocześnie nawrzucali do gry elementy występujące ją wcześniej. Fabuła wiedźmina, choć całkiem ciekawa, od początku mnie denerwowała. Podczas dwójki twórcy szukali spoiwa między sagą, a swoją wizją, chcieli stworzyć ciąg dalszy ? w końcu ?Pani Jeziora? nie wyjaśnia dokładnie, co działo się następnie. Jednakże ten dobry pomysł został zepsuty, nie wiem przez co, może to miłość do książek.
Twórcy chcieli jednocześnie powiązać swoją pracę z książką, przedłużyć ją, ale jednocześnie wyrwali pewne elementy prosto z właściwej opowieści. Może i jest to miłe, gdy idę przez miasto, wchodzę do gospody i słyszę dokładne cytaty z książek, sięgam pamięcią i wiem dokładnie gdzie i kto to powiedział. Człowiek się uśmiecha, a tu po chwili jeb przerywnik dotyczący ciągu dalszego sagi. O ile sam gameplay to już sprawa bez zarzutu, o tyle przez takie zabiegi moja osobista wizja się zaburzyła.
Nieźle, bo bez filmu: Metro 2033
Dla odmiany solidnie zaprezentowało się znane mi zarówno z kart powieści jak i wersji interaktywnej wschodnie, słowiańskie metro. Powiem szczerze, że samej książki nie uważam za jakieś arcydzieło, to po prostu solidna, zwyczajna książka z gatunku czarnych wizji o przyszłości. Głupio mi nawet użyć sformułowania science fiction, bo tego pierwszego ?science? jest tu straszliwie mało. Nie roztrząsajmy jednak sprawy książki, a zajmijmy się grą.
Dzieło programistów z (jeśli kłamię krzyczcie)Ukrainy uważam nawet za lepsze od książkowego oryginału. Gra świetnie uzupełnia lekturę i jak dla mnie jest ideałem takiego romansu. Sama historia nie jest niczym genialnym, ale to już uzasadnione jest papierowym oryginałem.
Sumo sumarum czy jakoś tak
Chciałbym więcej prawdziwie książkowych gier. Niestety istniejące już kinowe obrazy są dla twórców zbyt dużą pokusą, by co nieco ?zerżnąć? przy okazji popularności filmu. Moim zdaniem na podstawie literatury jest zdecydowanie zbyt mało tytułów, gdzie programiści zapatrzą się na wersję drukowaną. Teraz powody dlaczego. Otóż książki czyta mniej ludzi niż chodzi do kina. Na przykład takiego władcę pierścieni z filmu zna praktycznie każdy, ale z książką jest już gorzej. Poza tym obrazy filmowe powstają po premierze książki i ich produkcja trwa odpowiednio krócej niż gry. Łatwiej podpiąć się pod bardziej popularną wersję ?kaperowaną?, bo i więcej osób to kupi.
Miło byłoby gdyby zamknąć filmowców w jednym budynku i odciąć ich na czas produkcji od świata, a programistów w innym miejscu. Wtedy można liczyć na dwa odnoszące się do książki dzieła, niepowtarzalne, zupełnie do siebie niepodobne. Obecne twory do mnie nie przemawiają i z chęcią zobaczyłbym w tym temacie coś robionego od początku, nie po łebkach by podpiąć się pod sukces filmowców. To jednak dalej marzenia, bo czy od dziś wiadomo, że twórca woli nie to, co się podoba mniejszej grupie lecz to, co się opłaca. Smutne, ale dobrze chociaż, że metro (i kilka innych tworów jakich w ręce nie miałem) pokazuje, że można. Chociaż kto wie, w sumie nie było w tym przypadku pokusy by zerżnąć z filmu?
PS. Tak naprawdę to ważniejsze są same kategorie, konkretne tytuły to tylko przykład.
8 komentarzy
Rekomendowane komentarze