Często w mediach mamy do czynienia z głosami różnej miary ekspertów (armia ideologów psychologów, gdzie niektórzy nawet nie mają tytułów...?), którzy wypowiadają się o swoistych torturach, które Polacy potrafili zgotować swoim dzieciom, a który to "sadyzm" przetrwał do dziś (z 69%!). Naturalnie nie uważam, i proszę mi tego nie przypisywać, że każdy przeciwny tego rodzaju karom jest tego typu człowiekiem. Znam całą rzeszę ludzi, którzy w sposób wyważony i racjonalny potrafią przedstawić swój punkt widzenia i muszę powiedzieć, że dzięki nim mogłem ujrzeć, iż nie jest to sprawa tak jednoznaczna, jak wydawało mi się od początku.
Obecna regulacja prawna całkowicie zabrania stosowania kar cielesnych. Idea cokolwiek słuszna, bo absolutnie nie należy (tym bardziej bezzasadnie, ale to już karą wychowawczą nie jest) krzywdzić jakiegokolwiek człowieka. Prawo jednak przewiduje, że w kilku wypadkach możemy tę zasadę naruszyć, stosując kontratyp kodeksowy obrony koniecznej czy stanu wyższej konieczności.
Wcześniej mieliśmy do czynienia z pozakodeksowym kontratypem wychowawczym zwanym też kontratypem karcenia małoletnich. Wielu się oburza, że zezwalał na katowanie dziecka, jeśli sobie rodzic uznał, że ma to charakter wychowawczy. Jest to jednak zwyczajna ignorancja, względnie niezawiniona niewiedza. Ten kontratyp, wg prof. Kazimierza Buchały, zaistniał, jeżeli były spełnione trzy kumulatywne przesłanki: karcenie musiało mieć cel wychowawczy, karcenie musiało być wykonywane przez rodziców lub prawnych opiekunów dziecka, karcenie nie mogło przekraczać pewnego stopnia intensywności. Odpada więc lanie z kaprysu, jak i odpada lanie w ogólności, bo bicie w ogólności łamie warunek ograniczonego stopnia intensywności.
Trzeci warunek wyklucza korzystanie z kar ponad jakiś poziom intensywności, co oznacza, że odpada lanie ciężkim paskiem, czymkolwiek ostrym, mogącym wyrządzić defekt czy nawet krótkotrwały uraz. Krócej mówiąc - zostają klapsy dłonią czy laczkiem, które dobrze wykonane ani nie bolą, ani nie zostawiają jakiegokolwiek urazu fizycznego (czemu zaczerwienienie pośladka nie powinno, mym zdaniem, być uznawane za uraz, wspomnę w późniejszej części), bo nie o to chodzi w wychowaniu. Skrajni zwolennicy zakazu zdają się nie zauważać, że jest różnica w tym, w jakim celu wykonujemy daną czynność, oraz co tak naprawdę nią robimy, ponieważ są zasadnicze i istotne różnice między biciem a karceniem fizycznym i to nie tylko na płaszczyźnie poglądów, lecz też prawa.
Wtrącę tylko, że problemem jest już sam język i nasza go interpretacja. Pod pojęciem "uderzenie" można rozumieć zarówno klaps, jak i realne, fizyczne uderzenie, pobicie. Argument, iż i na to, i na to się tak mówi, więc to to samo/istotnie podobne/jednakie jest jednak pozorny i mym zdaniem całkowicie chybiony. Naturalnie, jeśli ktoś próbuje to różnicować, zazwyczaj od razu jest obrzucany przez skrajnych obrońców zarzutami eufemizacji pojęcia, ale, szczerze, nie oczekiwałbym niczego innego.
Można o tym przeczytać także tutaj i jest to dość ważne zagadnienie.
Dziwi mnie, że niektóre telewizyjne nianie z całą stanowczością potępiają klapsy niewiarygodne przejawy sadyzmu i maltretowania, natomiast nie widzą niczego złego w złapaniu dziecka za rękę czy pod ramiona i zaciągnięciu do łazienki. Dziecko potrafi w takiej sytuacji wierzgać i najpewniej trzymanie "boli" je bardziej niż uderzenie w dłonie. Dalej - w łazience z zamkniętymi (nie na zamek) drzwiami może zacząć walić głową o kran, szybę czy posadzkę, doprowadzając siebie do zgonu, a przecież przywiązać nie wolno, bo to kara fizyczna, utrata godności i w ogóle fuj-fuj. Cóż za nieodpowiedzialność! Trzeba wymontować wszystkie wystające przedmioty, krawędzie i zostawić pokój obity miękkimi ścianami, z kolorowymi ścianami i zabawkami, bo inaczej to maltretowanie psychiczne. Nikt nie twierdził, że bycie rodzicem to bułka z masłem.
Kończąc jednak ten moment z nutką sarkazmu, obecnie, jak już podkreśliłem, ten kontratyp nie obowiązuje, chociaż patrząc na długotrwałe efekty, możemy mieć ujęcia ze swoistym (aczkolwiek pozaprawnym) stanem wyższej konieczności. Dlaczego jednak taka regulacja mym zdaniem dobrą nie jest - wyjaśnię za chwilę.
Skupmy się jednak na tym, czym kara ma być, czym, niestety, niektóre złe czyny są nią nazywane oraz to, jak jest ona przedstawiana przez jej skrajnych przeciwników.
Zajrzyjmy do tego tekstu i odpowiedzmy sobie na pytanie - czym ma być kara. Kara ma przede wszystkim zmusić dziecko do refleksji i pokazać, że rodzice absolutnie nie zezwalają na takie czy inne zachowanie się. Brak reakcji jest odbierany jako przyzwolenie. Sam system kar winien być powiązany z systemem nagród, bo właśnie metoda kija i marchewki jest najlepsza. Dziecko ma wiedzieć, co należy robić, a czego nie wolno. Nie jest czasem na tyle rozwinięte (zazwyczaj z powodów naturalnych), by rozumieć język mówiony, abstrakcję czy jakikolwiek argument racjonalny, a jego mechanizm pojmowania, rozumienia i segregacji zachowań działa na podobnej zasadzie (do pewnego wieku, bo przecież 7-8 latek nie zachowuje się jak 1-2 latek) jak u typowych piesków Pawłowa - prosty system kojarzenia, z bardziej rozwiniętą możliwością pojęcia ciągu przyczynowo-skutkowego i dochodzenia do własnych wniosków w pewnym okresie rozwojowym.
W tym przykładzie, i w poprzedniej wykładni kontratypu kodeksowego, przynajmniej w moim odczuciu i rozumieniu, kara fizyczna polegałaby w zasadzie na samym klapsie (uderzenie dłonią czy laczkiem (laczek to nie but z twardym obcasem, a już na pewno nie kora czy glan - strukturą przypomina dłoń) w pośladki), strzeleniu po dłoniach dłońmi (nie linijką czy innym twardym narzędziem). Nie wyobrażam sobie w zasadzie innych (może jeszcze strzelenie w nogę, kiedy kopie nas, wytrącając nam szczękę i robiąc sajgon w domu).
Żadna z nich nie może przekraczać pewnego stopnia intensywności (nie może powodować krwawienia, przerwania skóry, rozstroju narządu (pobolewanie zadane przez pół godziny to nie rozstrój, inaczej połową moich kumpli ze szkół mógłby się zająć sąd dla nieletnich i prokuratura z urzędu)), nie ma też boleć, bo tak naprawdę dziecko, które zazna klapsa, "boli" bardziej strach przed nim niż sam klaps. Klaps w ogóle nie powinien być odczuwalny ponad zwykłe klepnięcie, którym ma być. Budowa standardowego systemu reakcji - kara nie musi (a tutaj nawet nie może) być surowa - wystarczy jej nieuchronność, by nie trzeba jej stosować więcej niż raz bądź w ogóle. Ważnym jest też, by dziecko nie widziało w nas kata i nie miało ku temu żadnych podstaw - musi zrozumieć, za co ta kara została nałożona, a następnie z rodzicem się pogodzić - wspólnie, obie strony muszą współdziałać. Jeżeli dziecko nie rozumie, za co była ta kara, a rodzic nie kwapi się z wyjaśnieniem, to ciężko mówić o karze cielesnej wychowawczej.
Żadna z nich nie może zostać wymierzana bez przyczyny - musi mieć charakter wychowawczy.
Żadna z nich nie może być też wymierzona przez kogokolwiek prócz rodzica bądź ustawowego przedstawiciela za takowego uważanego. W niektórych systemach, o czym wspomnę również pod koniec, mamy wciąż istniejące, pojmowane jako tradycyjne, kary fizyczne w szkole. Z takim rozwiązaniem nie mogę się zgodzić z prostej przyczyny - wyraźnej autonomii rodziców w wychowaniu i kształtowaniu dziecka. Nie oznacza to, że nauczyciel nie jest wychowawcą, bo dobry nauczyciel winien być też dobrym pedagogiem, niemniej pełni swoją funkcję niejako z woli rodzica (wybór szkoły) i narodu (wybór systemu edukacyjnego i wychowawczego).
Czyli - wypisz wymaluj - kontratyp wychowawczy.
Spójrzmy tutaj. Na pierwszy ogień wylatuje skrajne stanowisko zwane "wychowaniem bezstresowym" przez wielu uważanym za wychowanie bez przemocy, dla pełnej, szczęśliwej rodziny. Rzeczywistość jest jednak odmienna, ponieważ najczęściej stawianie dziecka ciągle w sytuacjach bezstresowych stawia go z zerowym przygotowaniem do życia - zarówno w społeczeństwie jak i w jego prawnej stronie (wrzask i płacz osiemnastolatka w urzędzie, nie mówiąc już o innych czynnościach fizjologicznych, bo nie dostał paszportu już teraz, za darmo, raczej nie jest pożądaną sytuacją), nie pozwala na wykształcenie się prawidłowych reakcji na różnorodne sytuacje ani nie zmusza do jakiejkolwiek samorefleksji. Zmusza też człowieka do pozostania na niższych piętrach etapu rozwoju moralnego, o zaburzeniach nie wspominając. O praktyce jego stosowania chyba nie muszę się rozpisywać...
Jak możemy przeczytać na "wieszjaku": Najważniejszą zasadą, którą powinniśmy kierować się przy okazji karania dzieci, jest ich dobro. Każda kara ma służyć wyłącznie temu celowi ? zmianie zachowania dziecka na takie, które będzie dla nie go korzystniejsze, zapewni mu bezpieczeństwo, przysłuży się jego rozwojowi, ułatwi mu współżycie z otoczeniem.
Wielką krzywdę dziecku można wyrządzić też poprzez "kary" psychiczne, a także sposobu stosowania kar z tego źródła dotyczy kontratyp. Nie zmienia to jednak sytuacji, że Ci nadużywający środków psychicznych i nazywający je "karą" i tak są ścigani, tyle że rodzice nadal mogą, w ramach kontratypu, stosować tego rodzaju kary.
Jak czytamy dalej: W każdym zaś przypadku musimy pamiętać o wspomnianej już zasadzie nadrzędnej: kara ma służyć wyłącznie dobru dziecka. Nigdy nie może być jej celem wyładowanie emocji dorosłego czy zemsta na dziecku. Jeśli będziemy o tym pamiętać, kwestia cielesności kary stanie się drugorzędna.Jeśli zaś chodzi o skuteczność tego typu kary, jest ona oczywiście sprawą w dużej mierze indywidualną. Dla wielu dzieci klaps jest wystarczającym powodem, żeby unikać ukaranego zachowania, inne zaś ?wliczają go w koszty? rozrabiania i szybko przechodzą nad nim do porządku dziennego.
Należy także zauważyć, że kara fizyczna winna być ostatecznością - środkiem do zastosowania, gdy inne środki nie skutkują, czyli kiedy, krótko i dla przykładu mówiąc, dziecko demoluje nam dom, mimo tego, że za karę nie zjadło kolacji, nie dostało słodyczy, musiało siedzieć w swoim pokoju i nie miało dostępu do czegokolwiek elektronicznego, a jednocześnie pluje na nas, bije nas, zdziera nam skórę zębami, rzuca w nas wszystkim co popadnie, w tym produktami przemiany materii czy nawet rzuca się z pięściami na innych (nie są to przesłanki łączne, aczkolwiek winna być spełniona większość). Nie może być jednak tak, co chcę podkreślić, że dziecko uczyni coś z powodu swojej niedoskonałości, nieudolności czy niecelowego i niedojrzałego rozumienia świata i dostanie za to klapsa. Nawet tego nie można było i absolutnie nie powinno się stosować w takim przypadku, bo wtedy nie ma to ani charakteru wychowawczego, ani nie jest robione dla dobra dziecka. Nie jest też stosowane jako środek ostateczny i podchodzi wówczas już pod coś, co niektórzy nazywają "odreagowaniem", biciem będącym faktycznym. Jestem pełen podziwu dla rodziców, którzy potrafią wychować dziecko bez jakiejkolwiek kary fizycznej.
Jeśli wystarczy inna kara czy środek - nie stosuj klapsa! Nie należy tego czynić, jeśli wystarczy zakaz oglądania telewizji, co oczywistym jest.
Wiele czynów, niestety, było nazwanych "karami", a były one zwykłym maltretowaniem. Ojciec zbił syna, aż mu pękła czaszka, bo zbił talerz - nie był ostrożny, to dostał "w czapę" by się nauczył. Matka zadrapała córce twarz pazurami, bo tej wypadł matczyny pierścionek do toalety. Konkubent pobił ze skutkiem śmiertelnym niemowlę swojej kobiety, bo przeszkadzało mu w libacji. Przykłady brane z głowy, jednak dość typowe, zważywszy na symilarne doniesienia medialne raz na jakiś czas. Społeczeństwo było wzburzone i wcale się nie dziwię, bo ja również byłem i jestem. Nawoływano do zmiany prawa na takie, które uniemożliwiłoby zaistnienia takim sytuacjom lub szybkie reagowanie. Też tego chciałem, bo nie miałem wtedy takie obeznania. Teraz bym zareagował z ostrożnością z prostego powodu - prawo mamy w tej mierze dobre, a przynajmniej nie jest ono złe. Poszło ono jednak w kierunku, którego nie popieram, gdy problem leżał gdzie indziej...
Zaczęto więc coraz częściej przedstawiać klaps jako prostą i pewną drogę do katowania i maltretowania dzieci, stuprocentowego sposobu na rozbicie rodzin, pijaństwo mężów, bicie żon, głodzenie, przywiązywanie, torturowanie i cały zestaw innych równie przyjemnych czynności. Prosta droga, by Szatan zaczął nam się kłaniać, rzec można. Nie brano pod uwagę zbytnio słów psychologów i pedagogów poprzedniego pokolenia czy instytucji wyspecjalizowanych do pre-kreacji prawa (o jednej wspomnę w końcówce), opierając się na argumentach przestarzałości, prawdopodobnego bronienia ofiar przez "oprawców" ("Bo Pan/Pani teraz tak mówi, bo ojciec Pana/Panią bił!"), czasem wręcz oskarżano o propagowanie przemocy.
Czy zatem możemy założyć, że przed odpowiednią nowelizacją, dzieci były skazane na bicie i maltretowanie, jeśli rodzice ukryli to pod płaszczykiem "wychowawczego charakteru"? Absolutnie nie. Co do zasady, rodzice odpowiadali na takich samych zasadach, co ktokolwiek inny naruszający nietykalność cielesną czy doprowadzający do rozstroju zdrowia czy czynności narządu, jeśli przekroczyli warunki kontratypu. Kontratyp zaznaczał tylko, że przestępstwem nie jest wychowawcza kara cielesna o odpowiednim stopniu intensywności. Nie jest to pojęcie wyjaśnione w akcie prawa, niemniej utrwaliło się, iż wkracza on tylko w przestępstwo naruszenia nietykalności cielesnej (rozstrój narządów już nie) i to tylko w niewielkim stopniu - chociażby w takim, co kogoś szturchnę palcem czy strzelę z otwartej dłoni w plecy. Czy w związku z tym trzeba nazwać sadystami robiącymi swoiste "pij mleko "Hej!"" koledze na korytarzu? Czy można zacząć się bać, że odwiedzi nas policja, bo komuś nie spodobało się to, że chwyciliśmy za ręce dziecko robiące w sklepie chaos ("Przecież nie chciało, wyrywało się, to je bolało! Aresztujcie tego/tę sadyst(k)ę!)? Czy zarzucenie obrazkiem z pedobearem będzie promocją pedofilii i początkiem takich zachowań ("To tylko się tak niewinnie zaczyna...") - a i takie sprawy już były- co będzie skutkowało mało przyjemnymi konsekwencjami? To już pozostawiam do waszych rozważań, niemniej chciałbym tylko uzmysłowić pewien stan rzeczy:
a) poprzednia regulacja (bez zapisu o zakazie stosowania kar cielesnych) pozwalała na ich stosowanie tylko i wyłącznie w ramach kontratypu. Ci, którzy zwyczajnie bili swoje dzieci, popełniali zwykłe przestępstwo na równi każdego innego chuligana, który by sprał dzieciaka w drodze ze szkoły do domu, a nawet ciężej, zważywszy na art. 207 Kodeksu karnego:
Art. 207.
§ 1. Kto znęca się fizycznie lub psychicznie nad osobą najbliższą lub nad inną osobą pozostającą w stałym lub przemijającym stosunku zależności od sprawcy albo
nad małoletnim lub osobą nieporadną ze względu na jej stan psychiczny lub fizyczny, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.
§ 2. Jeżeli czyn określony w § 1 połączony jest ze stosowaniem szczególnego okrucieństwa, sprawca podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10.
§ 3. Jeżeli następstwem czynu określonego w § 1 lub 2 jest targnięcie się pokrzywdzonego na własne życie, sprawca podlega karze pozbawienia wolności od lat 2 do 12.
Tak więc, reasumując ten punkt - rodzice stosujący odpowiednio wyważone środki karze nie podlegali, a jeśli przesadzili, podlegali karze w zasadzie jak każdy inny albo ostrzej, natomiast Ci naprawdę bijący swoje dzieci odpowiadali tak jak każdy inny albo ostrzej. Mym zdaniem jak najbardziej słuszne podejście.
b) obecna regulacja, zawierająca zapis o bezwzględnym zakazie stosowania kar cielesnych, pozwala na ciąganie po sądach rodziców, którzy szturchnęli, uderzyli w dłoń czy w zad bez uregulowania stopnia intensywności (dlaczego to ważne - wyjaśnię za chwilkę) - krótko mówiąc - zwykłych rodziców stosujących faktyczne kary fizyczne, nie bijących, natomiast tych katujących pociąga się z tych samych artykułów co wcześniej + z tego, co jest faktyczną karą fizyczną (a sadyści takowych nie stosują), co de facto ich sytuacji nie zmienia.
Konkludując - zwykli dotąd rodzice mogą być ciągani po sądach (przykład) za klepnięcie w pupcię, natomiast Ci, którzy bili do nieprzytomności, krwi, przygaszali na swoich dzieciach papierosy czy narażały je na niebezpieczeństwo bądź maltretowali dalej mogą zostać pociągnięci do odpowiedzialności tych samych zasadach, co najwyżej z jednego artykułu więcej.
Krócej mówiąc - zmieniło się tylko to, że za klepnięcie w pupcię można iść na rok do więzienia, a za zagrożenie klapsem - na dwa lata (mimo zapewnień, że takich sytuacji nie będzie, to jednak kto trochę zna prawo, to wie, że takie obietnice są co najwyżej ruchem populistycznym, względnie naiwnym optymizmem). Skrajni obrońcy zakazu cieszą się, że "przerwano pasmo przemocy", ale nadal uważam, że prawdziwej przemocy to oni chyba nie widzieli, jeżeli nazywają klapsa katowaniem. Prawdziwe maltretowanie jest karane w taki sam sposób, jak było przed 2010 rokiem.
Rozumiem, że mogą pojawić się argumenty, że przez to prawdziwi sadyści mogli po prostu powiedzieć, że tak wychowują, a przy reakcji drzeć szaty, że państwo chce im wychować dzieci, a przez to odpowiednie służby by nie reagowały. Nie jest to jednak wina prawa, co najwyżej strachu spowodowaną jego nieznajomością i strachem przed wykładnią (gminy też boją się używać przepisu mogącego zakazać zgromadzenia). Ew. winnych trzeba by szukać w złych ludziach na złych stanowiskach w określonych organach, nie w prawie, bo jeśli prawa się nie przestrzega, to nawet utopijna ustawa za wiele nie da, a ta, jak można zauważyć, w mym mniemaniu, jest od takowej daleka.
W podanym przeze mnie powyżej odnośniku możemy również przeczytać, co o tym sądziła (może wciąż sądzi) Rada Legislacyjna. Moim zdaniem niesłusznie nie uwzględniono jej obiekcji.
Spójrzmy proszę przy okazji na dwa obrazki: ten, pokazujący sytuację prawą w Europie oraz ten prezentujący sytuację prawną w Stanach. Zielony kolor oznacza całkowity zakaz, czerwony - jego brak, a niebieski - zakaz kar cielesnych szkołach.
Zdaniem walczących z klapsem, dla których jest to równe wbijaniu ćwieków czy biczowaniu (zakładam, że wdychając dym tytoniowy czy pijąc lampkę szampana na sylwestra będzie się od razu alkoholikiem czy nałogowym palaczem?), kary cielesne są przejawem barbarzyństwa, sadyzmu i paru innych równie "uroczych" cech. W związku z tym możemy lekką ręką uznać blisko pół Europy i Stany Zjednoczone za państwa barbarzyńskie kulturowo, okrutne, pozwalające na kary równe nabijaniu na pal czy rozrywaniu w pół przez konie bądź sprężynujące drzewa...
Ciekawi mnie przy okazji to, że jeżeli to "bicie" dzieci jest przyczyną tego, że same stosują "przemoc", to skąd te "bezstresowo wychowywane" dzieci, z dala od "brutalnego otoczenia" mają przeświadczenie, że można mamusi wybić ząbki młotkiem do mięsa, rozwalić telewizor albo rozerwać cudze ubranie, przy okazji go gryząc, skoro przemocy nie zaznały ani nawet o niej nie słyszały czy jej nie widziały?
Nie traktowałbym też kar fizycznych jako porażkę rodziców, chyba że porażką nazwiemy niebycie idealnym, systemowym, oświeconym i liberalnym rodzicem, który popiera nasze postulaty!. Porażką rodziców można nazwać to, że dziecko zwyczajnie olewają, a zapewniam, ta skala jest cokolwiek przerażająca, niemniej obrońców godności małych drzymórd to nie razi. Wątpię, czy którykolwiek z nich zwrócił uwagę, że jedyny czas jaki rodzice poświęcają dzieciom jest w drodze ze szkoły i z powrotem, a i wówczas nawet nie potrafią często spojrzeć im w oczy.
Pojawi się, jak sądzę, zarzut, iż moje twierdzenia są tożsame z tym, że sam klapsów zaznałem. Proszę mi to udowodnić, przy okazji udowadniając, że takowych zaznałem (a zniesławienia osób trzecich chyba nikt by się nie chciał dopuścić...?), bo dla mnie ma to zbliżoną wartość jak twierdzenie, że wierzę, bo wbito mi to do głowy w dzieciństwie i oduczono myślenia. Zapewne wielu uzna, że kłamię, stwierdziwszy, że bicia nie zaznałem. Nie mam czego usprawiedliwiać, a potrafiło mi się zobaczyć przykłady bicia, które potępiam. Widzę, gdzie jest zasadność, a gdzie jej brak. Gdzie kara wychowawcza, a gdzie przemoc, bo, co pozostaje dla mnie oczywistym, nie są to pojęcia tożsame, ni jednakie.
Polecam zapoznać się też z tym, tym i tym tekstem. Zwłaszcza fragment tego ostatniego ładnie wszystko sumuje:
Wydaje się, że są to warunki zgodne z przekonaniami wielkiej rzeszy także polskich rodziców, wg których klapsy mają sens tylko w określonym wieku, nie mogą zastępować innych środków wychowawczych, ani nie mogą być wymierzane w gniewie i w nadmiarze.
Podsumowując: z naukowego punktu widzenia łagodne i niezbyt częste kary cielesne wymierzane dzieciom w wieku przedszkolnym w kochających rodzinach, nie wyrządzają im żadnej krzywdy!
W pozostałych tekstach można przeczytać, że skutki zakazów kar fizycznych są niezgodne z linią poglądową nowoczesnych, liberalnych niań - wcale nie ograniczyły przemocy wśród niepełnoletnich ani nie skutkowały tym, że sami się takich środków nie dopuszczali w przyszłości, więc do kosza idzie argument twierdzący, że kary fizyczne kodują u dziecka prawo pięści czy też to, że każdy, kto stosuje kary fizyczne, był "bity" w przeszłości. Ba, to właśnie u dzieci, które wychowywano bezstresowo, można zaobserwować brak poszanowania czegokolwiek czy kogokolwiek - typowe zatrzymanie się w rozwoju moralnym - także pogląd, że odcięcie się od kar cielesnych powoduje, że wykształcimy spokojnego człowieka, który w przyszłości nie będzie stosował przemocy, jest całkowicie oderwany od rzeczywistości.
Prócz tego możemy też znaleźć dane o ponad pięciokrotnym wzroście ilości zachowań agresywnych wśród niepełnoletnich... Szwedów już po wprowadzeniu nieprzemyślanej zrywającej z barbarzyństwem ustawy, braku zaistnienia ograniczeń umysłowych, strachu wobec rodziców czy utraty zdolności poznawczych czy emocjonalnych (czyli sztandarowych haseł z "dowodów" naukowych (dowodem nie jest fragment pracy pisemnej, zwłaszcza nie z poradnika, ale może trochę za dużo wymagam)), w przypadku stosowania klapsów, oraz braku negatywnych skutków umiarkowanych kar cielesnych opartych na zasadach kontratypowych lub do nich symilarnych jak i braku dowodów na negatywne oddziaływanie, natomiast twierdzenia o oświeconej idei unikania kar, zastępowania ich uległością rodzica, zostawieniem dziecka samego sobie z chronieniem go przed zagrożeniami (to już nawet nie jest pilnowanie dziecka na każdym kroku, to jest swoiste "pływanie" za niego), racjonalną, logiczną argumentacją (wobec 3-latka...?) czy też tymi z kampanii "Kocham - nic nie robię nie krzyczę" (Seriously? Niedługo będzie "Kocham - nie raczę spojrzeć na pępek świata, jeśli nie pozwoli, bo wtedy naruszę jego godność"?) są oderwane od rzeczywistości. Klaps nie uczy agresji, klaps nie powoduje, że jesteśmy ludźmi pełnymi szału, którzy będą bić losowych ludzi (raczej coś zupełnie innego, zważywszy na to, że to właśnie w takich sytuacjach winien być stosowany, więc koduje się, że takowe zachowanie (bicie innych) jest niedopuszczalne (bo dziecko nie będzie względem osoby trzeciej w takim stosunku jak rodzic-dziecko), nie dopuszczalne (co byłoby nielogiczne)), klaps nie spowoduje, że będziemy się tulić ze strachu w kącie przed każdym dorosłym czy też nie będziemy nic robić, bo zakodujemy sobie, że "moja porażka = klaps od ojca" - to nie byłoby karą cielesną. Nie spowoduje też, że będziemy częściej kłamać (a raczej spowoduje coś zupełnie innego, zważywszy kary za kłamanie wykonywane natychmiast...). Absolutnie nie spowoduje też, że będziemy chorować częściej (chyba że lekko wzmożony przepływ krwi przez pośladki powoduje raka...), bo i takie rewelacje już słyszałem, czy też nasze wyniki w szkole będą gorsze (chyba, że średnia >5,5 przez 9 lat to gorszy wynik...). Absurdalny jest też pogląd, że istnieje stały wzorzec powstawania maltretowania, które jest prostym wynikiem od klapsa czy też to, że powoduje to wzrost zachowań agresywnych (pacyfizm...). Twierdzenia, że Hitler czy Stalin byli bici, więc to stąd wyszli zbrodniarze wojenni, przemilczę ze skromnym uśmieszkiem i wskazaniem na pewne "prawo".
Co do prawdziwego bicia - tak, to może zostawić urazy na całe życie, uszkodzić ciało czy zaburzyć procesy emocjonalne - względem dorosłych i względem dzieci, jeśli jest to sytuacja powtarzająca się lub wystarczająco mocna. To jest katowanie. Klaps nie powoduje, że chowamy się pod stołami czy padamy na ziemię z płaczem. Nie sprawia, że jesteśmy agresywni, bijemy innych (czyni odwrotnie) czy też mamy myśli samobójcze (art. 207 p. 4 pokazuje, że takie coś występuje i jest na tyle drastyczne, że wymaga zaostrzonego uregulowania), bo... klaps przemocą nie jest - nie w rozumieniu powszechnym. Nie mamy w kraju milionów agresywnych, żądnych krwi, bijących się wzajemnie na ulicy, z zaburzeniami emocjonalnymi i którym głos się załamuje, gdy natkną się na rodziców, tak samo jak takowych nie mamy w krajach, gdzie kary cielesne są dozwolone. Nie ma wynikania i powtórzę (stąd): (...) z naukowego punktu widzenia łagodne i niezbyt częste kary cielesne wymierzane dzieciom w wieku przedszkolnym w kochających rodzinach, nie wyrządzają im żadnej krzywdy!
Za głupotę uważam również stwierdzenia i gry na emocjach, pokazujące ofiary prawdziwej przemocy domowej, z dopiskiem, że to wynik klapsów, podburzane przy okazji opowiastkami, że dzieci, które klepnięto w pupcię raz, gdy zrobią coś źle, chowają się pod stołami, a zabawki, które mają udawać ich dzieci, są przez nie rozrywane na strzępy (tak, Moi Drodzy, jeśli dostaliście kiedyś klapsa, to najpewniej jesteście już naznaczeni bolesnym piętnem na całe życie, a wasze zachowanie będzie cechowało się brutalnością, sadyzmem, żądzą krwi... moment, gdzieś to już słyszałem... chyba w dyskusji o "złych grach").
Przykre jest też to, że nawet doktorowie z naszych uczelni nie wahają się stosować uogólnień, krzywdzących generalizacji czy wręcz kłamstw w swoich poglądowych wypowiedziach. Wrzucania do jednego wora obarczonego naszywką "traktujący dzieci jak śmieci" wszystkich, którzy popierają kary fizyczne (a kary fizyczne nie są biciem, for the x-th time...) czy twierdzeń, że nie traktują (w tym też ja) dzieci jako ludzi inaczej nazwać nie mogę, tak samo jak twierdzeń, że robi się to dla własnej przyjemności i nie ma żadnej różnicy między biczowaniem innego człowieka. Na koniec polecam ten tekst (pokazującym, że wcale nie jest tak, że "psychologowie i inni zgodnie twierdzą"), jak i zastanowienie się nad tym zagadnieniem.
Apeluję z całą stanowczością jednak, by przestrzegać prawa, które jakkolwiek byłoby niesłuszne w mej opinii, prawem pozostaje. Powyższe pozostaje, i za taką proszę ją uważać i tak ją traktować, dyskusją teoretyczną, dyskusją o słuszności, nie zaś namawianiem do czynienia tak, a nie inaczej, zwłaszcza, że jest to niedopuszczalne w obecnym systemie prawnym. Nie jest mym zamiarem nawoływanie do jego nieprzestrzegania, tylko dyskusja na ten temat. Zmiana prawa może być jakimś moim marzeniem, ale nie zmienia to faktu, że winniśmy go przestrzegać.
Jeśli klaps jest przemocą, to w takim razie wypicie powołanej już lampki szampana jest prostą drogą do alkoholizmu... not. Istnieje jeden wspólny element (klaps i maltretowanie dotyczy ciała, a alkoholizm i toast dotyczą alkoholu), ale za nic nie mogę znaleźć wynikania, niemniej niektórym wystarcza, że używa się siły, by przylepić obu działaniom tę samą metkę. Istniało też przeświadczenie, że kary takowe, jeśli nie powodują uszkodzeń ciała, nie mogą być uznawane za przestępstwo - powołany wcześniej przykład jednej z zielonogórskich matek pokazuje jednak co innego. Mogą one stanowić też swoisty argument niejednokrotnie rozdmuchiwany na sprawach rozwodowych - co było podkreślane bodaj przez prof. Zolla - (podobnie jak wyssane z palca zarzuty o pedofilię, aczkolwiek czy to nie w jednym z państw skandynawskich traktuje się wykąpanie swojego dziecka nago (i czy nie tylko przez ojca?) za praktykę pedofilną i czy to nie przypadkiem stamtąd takowe traktowanie osób stosujących kary fizyczne wyszło?) czy o utratę władzy rodzicielskiej.
Przejdźmy teraz do drugiej sprawy, która przeszła w zasadzie bez echa. Mam z tego powodu mieszane uczucia, bo faktycznie, jest to przejaw istnienia skrajności w zasadzie w każdym miejscu, i miejsce na tabeli uczelni jak widać nie oznacza, że takowych "rewelacji" nie można spotkać na Top 10, jednak warto by było, żeby więcej osób o tej sprawie wiedziało. Ad rem!
W kilku miejscach, m.in. w tym możemy przeczytać o pomyśle pewnej dwójki naukowców. Przeczytajcie sami, aczkolwiek streszczę: dziecko nie jest tak mądre jak my, nie myśli tak dobrze jak my, nie rozumie świata i nie wie jeszcze, kim chce być, więc możemy je zabić! Ulżyjmy rodzicom, którzy wcale nie muszą się nim zajmować - wystarczy słowo cierpią straszliwe męki! Niechciane - straszliwe brzemię dla społeczeństwa. Nie skazujmy go na taki ból!
Jak można się domyślić, wywołało to poruszenie i sam nie jestem zwolennikiem takiego poglądu, najłagodniej mówiąc. Boli mnie jednak coś innego - stałem się swoistym fanatykiem atakującym wartości liberalne (a może jeszcze potencjałem fanatyka?), wśród tysięcy innych, którzy śmieli zaprotestować zaatakować Bogu ducha winnych naukowców, którzy przecież nic takiego nie zrobili. Cytując powyższe źródło:
W sukurs atakowanym zewsząd naukowcom przyszedł prof. Julian Savulescu, dyrektor oksfordzkiego centrum zajmującego się etyką medyczną i wydawca "Journal of Medical Ethics". Uważa on, że ostra reakcja na pomysł Minervy i Giubiliniego jest próbą kneblowania akademickiej dyskusji. - Bardziej niż kiedykolwiek jesteśmy świadkami ataku fanatyków na wartości liberalnego społeczeństwa - powiedział na łamach dziennika "Guardian".
Nie mam za wiele do dodania, więc lepiej skończę...
I mały dodatek - już, jak się okazuje, złapanie dziecka za rękę czy podniesienie go ze sklepowej podłogi gdy wierzga jest uznawane za przemoc, a skrajni przeciwnicy dostają wścieklizny w takich przypadkach. Każde użycie siły jest uznawane za przemoc i wyraz słabości, więc już nawet odciąganie ich od gniazdka jest przemocą... Miałem nadzieję, że wspomniana przeze mnie wyżej sytuacja pozostanie tylko ponurą, pesymistyczną wizją. Staje się ona jednak realiami, i, co więcej, nadchodzi jeszcze coś innego - twierdzenie, że jeżeli robimy dziecku wyrzut z powodu bałaganu, który zrobił, robimy z niego... niewolnika, maltretujemy go psychicznie i odbieramy mu wolność (źródło przemilczę, ale powiem, że to z sejmowych okolic)... Ręce opadają.
13 komentarzy
Rekomendowane komentarze