Skocz do zawartości

Świątynia Behemorta

  • wpisy
    16
  • komentarzy
    180
  • wyświetleń
    40938

Klaps równy katowaniu, którym nie jest zabijanie


behemort

953 wyświetleń

Często w mediach mamy do czynienia z głosami różnej miary ekspertów (armia ideologów psychologów, gdzie niektórzy nawet nie mają tytułów...?), którzy wypowiadają się o swoistych torturach, które Polacy potrafili zgotować swoim dzieciom, a który to "sadyzm" przetrwał do dziś (z 69%!). Naturalnie nie uważam, i proszę mi tego nie przypisywać, że każdy przeciwny tego rodzaju karom jest tego typu człowiekiem. Znam całą rzeszę ludzi, którzy w sposób wyważony i racjonalny potrafią przedstawić swój punkt widzenia i muszę powiedzieć, że dzięki nim mogłem ujrzeć, iż nie jest to sprawa tak jednoznaczna, jak wydawało mi się od początku.

Obecna regulacja prawna całkowicie zabrania stosowania kar cielesnych. Idea cokolwiek słuszna, bo absolutnie nie należy (tym bardziej bezzasadnie, ale to już karą wychowawczą nie jest) krzywdzić jakiegokolwiek człowieka. Prawo jednak przewiduje, że w kilku wypadkach możemy tę zasadę naruszyć, stosując kontratyp kodeksowy obrony koniecznej czy stanu wyższej konieczności.

Wcześniej mieliśmy do czynienia z pozakodeksowym kontratypem wychowawczym zwanym też kontratypem karcenia małoletnich. Wielu się oburza, że zezwalał na katowanie dziecka, jeśli sobie rodzic uznał, że ma to charakter wychowawczy. Jest to jednak zwyczajna ignorancja, względnie niezawiniona niewiedza. Ten kontratyp, wg prof. Kazimierza Buchały, zaistniał, jeżeli były spełnione trzy kumulatywne przesłanki: karcenie musiało mieć cel wychowawczy, karcenie musiało być wykonywane przez rodziców lub prawnych opiekunów dziecka, karcenie nie mogło przekraczać pewnego stopnia intensywności. Odpada więc lanie z kaprysu, jak i odpada lanie w ogólności, bo bicie w ogólności łamie warunek ograniczonego stopnia intensywności.

Trzeci warunek wyklucza korzystanie z kar ponad jakiś poziom intensywności, co oznacza, że odpada lanie ciężkim paskiem, czymkolwiek ostrym, mogącym wyrządzić defekt czy nawet krótkotrwały uraz. Krócej mówiąc - zostają klapsy dłonią czy laczkiem, które dobrze wykonane ani nie bolą, ani nie zostawiają jakiegokolwiek urazu fizycznego (czemu zaczerwienienie pośladka nie powinno, mym zdaniem, być uznawane za uraz, wspomnę w późniejszej części), bo nie o to chodzi w wychowaniu. Skrajni zwolennicy zakazu zdają się nie zauważać, że jest różnica w tym, w jakim celu wykonujemy daną czynność, oraz co tak naprawdę nią robimy, ponieważ są zasadnicze i istotne różnice między biciem a karceniem fizycznym i to nie tylko na płaszczyźnie poglądów, lecz też prawa.

Wtrącę tylko, że problemem jest już sam język i nasza go interpretacja. Pod pojęciem "uderzenie" można rozumieć zarówno klaps, jak i realne, fizyczne uderzenie, pobicie. Argument, iż i na to, i na to się tak mówi, więc to to samo/istotnie podobne/jednakie jest jednak pozorny i mym zdaniem całkowicie chybiony. Naturalnie, jeśli ktoś próbuje to różnicować, zazwyczaj od razu jest obrzucany przez skrajnych obrońców zarzutami eufemizacji pojęcia, ale, szczerze, nie oczekiwałbym niczego innego.

Można o tym przeczytać także tutaj i jest to dość ważne zagadnienie.

Dziwi mnie, że niektóre telewizyjne nianie z całą stanowczością potępiają klapsy niewiarygodne przejawy sadyzmu i maltretowania, natomiast nie widzą niczego złego w złapaniu dziecka za rękę czy pod ramiona i zaciągnięciu do łazienki. Dziecko potrafi w takiej sytuacji wierzgać i najpewniej trzymanie "boli" je bardziej niż uderzenie w dłonie. Dalej - w łazience z zamkniętymi (nie na zamek) drzwiami może zacząć walić głową o kran, szybę czy posadzkę, doprowadzając siebie do zgonu, a przecież przywiązać nie wolno, bo to kara fizyczna, utrata godności i w ogóle fuj-fuj. Cóż za nieodpowiedzialność! Trzeba wymontować wszystkie wystające przedmioty, krawędzie i zostawić pokój obity miękkimi ścianami, z kolorowymi ścianami i zabawkami, bo inaczej to maltretowanie psychiczne. Nikt nie twierdził, że bycie rodzicem to bułka z masłem.

Kończąc jednak ten moment z nutką sarkazmu, obecnie, jak już podkreśliłem, ten kontratyp nie obowiązuje, chociaż patrząc na długotrwałe efekty, możemy mieć ujęcia ze swoistym (aczkolwiek pozaprawnym) stanem wyższej konieczności. Dlaczego jednak taka regulacja mym zdaniem dobrą nie jest - wyjaśnię za chwilę.

Skupmy się jednak na tym, czym kara ma być, czym, niestety, niektóre złe czyny są nią nazywane oraz to, jak jest ona przedstawiana przez jej skrajnych przeciwników.

Zajrzyjmy do tego tekstu i odpowiedzmy sobie na pytanie - czym ma być kara. Kara ma przede wszystkim zmusić dziecko do refleksji i pokazać, że rodzice absolutnie nie zezwalają na takie czy inne zachowanie się. Brak reakcji jest odbierany jako przyzwolenie. Sam system kar winien być powiązany z systemem nagród, bo właśnie metoda kija i marchewki jest najlepsza. Dziecko ma wiedzieć, co należy robić, a czego nie wolno. Nie jest czasem na tyle rozwinięte (zazwyczaj z powodów naturalnych), by rozumieć język mówiony, abstrakcję czy jakikolwiek argument racjonalny, a jego mechanizm pojmowania, rozumienia i segregacji zachowań działa na podobnej zasadzie (do pewnego wieku, bo przecież 7-8 latek nie zachowuje się jak 1-2 latek) jak u typowych piesków Pawłowa - prosty system kojarzenia, z bardziej rozwiniętą możliwością pojęcia ciągu przyczynowo-skutkowego i dochodzenia do własnych wniosków w pewnym okresie rozwojowym.

W tym przykładzie, i w poprzedniej wykładni kontratypu kodeksowego, przynajmniej w moim odczuciu i rozumieniu, kara fizyczna polegałaby w zasadzie na samym klapsie (uderzenie dłonią czy laczkiem (laczek to nie but z twardym obcasem, a już na pewno nie kora czy glan - strukturą przypomina dłoń) w pośladki), strzeleniu po dłoniach dłońmi (nie linijką czy innym twardym narzędziem). Nie wyobrażam sobie w zasadzie innych (może jeszcze strzelenie w nogę, kiedy kopie nas, wytrącając nam szczękę i robiąc sajgon w domu).

Żadna z nich nie może przekraczać pewnego stopnia intensywności (nie może powodować krwawienia, przerwania skóry, rozstroju narządu (pobolewanie zadane przez pół godziny to nie rozstrój, inaczej połową moich kumpli ze szkół mógłby się zająć sąd dla nieletnich i prokuratura z urzędu)), nie ma też boleć, bo tak naprawdę dziecko, które zazna klapsa, "boli" bardziej strach przed nim niż sam klaps. Klaps w ogóle nie powinien być odczuwalny ponad zwykłe klepnięcie, którym ma być. Budowa standardowego systemu reakcji - kara nie musi (a tutaj nawet nie może) być surowa - wystarczy jej nieuchronność, by nie trzeba jej stosować więcej niż raz bądź w ogóle. Ważnym jest też, by dziecko nie widziało w nas kata i nie miało ku temu żadnych podstaw - musi zrozumieć, za co ta kara została nałożona, a następnie z rodzicem się pogodzić - wspólnie, obie strony muszą współdziałać. Jeżeli dziecko nie rozumie, za co była ta kara, a rodzic nie kwapi się z wyjaśnieniem, to ciężko mówić o karze cielesnej wychowawczej.

Żadna z nich nie może zostać wymierzana bez przyczyny - musi mieć charakter wychowawczy.

Żadna z nich nie może być też wymierzona przez kogokolwiek prócz rodzica bądź ustawowego przedstawiciela za takowego uważanego. W niektórych systemach, o czym wspomnę również pod koniec, mamy wciąż istniejące, pojmowane jako tradycyjne, kary fizyczne w szkole. Z takim rozwiązaniem nie mogę się zgodzić z prostej przyczyny - wyraźnej autonomii rodziców w wychowaniu i kształtowaniu dziecka. Nie oznacza to, że nauczyciel nie jest wychowawcą, bo dobry nauczyciel winien być też dobrym pedagogiem, niemniej pełni swoją funkcję niejako z woli rodzica (wybór szkoły) i narodu (wybór systemu edukacyjnego i wychowawczego).

Czyli - wypisz wymaluj - kontratyp wychowawczy.

Spójrzmy tutaj. Na pierwszy ogień wylatuje skrajne stanowisko zwane "wychowaniem bezstresowym" przez wielu uważanym za wychowanie bez przemocy, dla pełnej, szczęśliwej rodziny. Rzeczywistość jest jednak odmienna, ponieważ najczęściej stawianie dziecka ciągle w sytuacjach bezstresowych stawia go z zerowym przygotowaniem do życia - zarówno w społeczeństwie jak i w jego prawnej stronie (wrzask i płacz osiemnastolatka w urzędzie, nie mówiąc już o innych czynnościach fizjologicznych, bo nie dostał paszportu już teraz, za darmo, raczej nie jest pożądaną sytuacją), nie pozwala na wykształcenie się prawidłowych reakcji na różnorodne sytuacje ani nie zmusza do jakiejkolwiek samorefleksji. Zmusza też człowieka do pozostania na niższych piętrach etapu rozwoju moralnego, o zaburzeniach nie wspominając. O praktyce jego stosowania chyba nie muszę się rozpisywać...

Jak możemy przeczytać na "wieszjaku": Najważniejszą zasadą, którą powinniśmy kierować się przy okazji karania dzieci, jest ich dobro. Każda kara ma służyć wyłącznie temu celowi ? zmianie zachowania dziecka na takie, które będzie dla nie go korzystniejsze, zapewni mu bezpieczeństwo, przysłuży się jego rozwojowi, ułatwi mu współżycie z otoczeniem.

Wielką krzywdę dziecku można wyrządzić też poprzez "kary" psychiczne, a także sposobu stosowania kar z tego źródła dotyczy kontratyp. Nie zmienia to jednak sytuacji, że Ci nadużywający środków psychicznych i nazywający je "karą" i tak są ścigani, tyle że rodzice nadal mogą, w ramach kontratypu, stosować tego rodzaju kary.

Jak czytamy dalej: W każdym zaś przypadku musimy pamiętać o wspomnianej już zasadzie nadrzędnej: kara ma służyć wyłącznie dobru dziecka. Nigdy nie może być jej celem wyładowanie emocji dorosłego czy zemsta na dziecku. Jeśli będziemy o tym pamiętać, kwestia cielesności kary stanie się drugorzędna.Jeśli zaś chodzi o skuteczność tego typu kary, jest ona oczywiście sprawą w dużej mierze indywidualną. Dla wielu dzieci klaps jest wystarczającym powodem, żeby unikać ukaranego zachowania, inne zaś ?wliczają go w koszty? rozrabiania i szybko przechodzą nad nim do porządku dziennego.

Należy także zauważyć, że kara fizyczna winna być ostatecznością - środkiem do zastosowania, gdy inne środki nie skutkują, czyli kiedy, krótko i dla przykładu mówiąc, dziecko demoluje nam dom, mimo tego, że za karę nie zjadło kolacji, nie dostało słodyczy, musiało siedzieć w swoim pokoju i nie miało dostępu do czegokolwiek elektronicznego, a jednocześnie pluje na nas, bije nas, zdziera nam skórę zębami, rzuca w nas wszystkim co popadnie, w tym produktami przemiany materii czy nawet rzuca się z pięściami na innych (nie są to przesłanki łączne, aczkolwiek winna być spełniona większość). Nie może być jednak tak, co chcę podkreślić, że dziecko uczyni coś z powodu swojej niedoskonałości, nieudolności czy niecelowego i niedojrzałego rozumienia świata i dostanie za to klapsa. Nawet tego nie można było i absolutnie nie powinno się stosować w takim przypadku, bo wtedy nie ma to ani charakteru wychowawczego, ani nie jest robione dla dobra dziecka. Nie jest też stosowane jako środek ostateczny i podchodzi wówczas już pod coś, co niektórzy nazywają "odreagowaniem", biciem będącym faktycznym. Jestem pełen podziwu dla rodziców, którzy potrafią wychować dziecko bez jakiejkolwiek kary fizycznej.

Jeśli wystarczy inna kara czy środek - nie stosuj klapsa! Nie należy tego czynić, jeśli wystarczy zakaz oglądania telewizji, co oczywistym jest.

Wiele czynów, niestety, było nazwanych "karami", a były one zwykłym maltretowaniem. Ojciec zbił syna, aż mu pękła czaszka, bo zbił talerz - nie był ostrożny, to dostał "w czapę" by się nauczył. Matka zadrapała córce twarz pazurami, bo tej wypadł matczyny pierścionek do toalety. Konkubent pobił ze skutkiem śmiertelnym niemowlę swojej kobiety, bo przeszkadzało mu w libacji. Przykłady brane z głowy, jednak dość typowe, zważywszy na symilarne doniesienia medialne raz na jakiś czas. Społeczeństwo było wzburzone i wcale się nie dziwię, bo ja również byłem i jestem. Nawoływano do zmiany prawa na takie, które uniemożliwiłoby zaistnienia takim sytuacjom lub szybkie reagowanie. Też tego chciałem, bo nie miałem wtedy takie obeznania. Teraz bym zareagował z ostrożnością z prostego powodu - prawo mamy w tej mierze dobre, a przynajmniej nie jest ono złe. Poszło ono jednak w kierunku, którego nie popieram, gdy problem leżał gdzie indziej...

Zaczęto więc coraz częściej przedstawiać klaps jako prostą i pewną drogę do katowania i maltretowania dzieci, stuprocentowego sposobu na rozbicie rodzin, pijaństwo mężów, bicie żon, głodzenie, przywiązywanie, torturowanie i cały zestaw innych równie przyjemnych czynności. Prosta droga, by Szatan zaczął nam się kłaniać, rzec można. Nie brano pod uwagę zbytnio słów psychologów i pedagogów poprzedniego pokolenia czy instytucji wyspecjalizowanych do pre-kreacji prawa (o jednej wspomnę w końcówce), opierając się na argumentach przestarzałości, prawdopodobnego bronienia ofiar przez "oprawców" ("Bo Pan/Pani teraz tak mówi, bo ojciec Pana/Panią bił!"), czasem wręcz oskarżano o propagowanie przemocy.

Czy zatem możemy założyć, że przed odpowiednią nowelizacją, dzieci były skazane na bicie i maltretowanie, jeśli rodzice ukryli to pod płaszczykiem "wychowawczego charakteru"? Absolutnie nie. Co do zasady, rodzice odpowiadali na takich samych zasadach, co ktokolwiek inny naruszający nietykalność cielesną czy doprowadzający do rozstroju zdrowia czy czynności narządu, jeśli przekroczyli warunki kontratypu. Kontratyp zaznaczał tylko, że przestępstwem nie jest wychowawcza kara cielesna o odpowiednim stopniu intensywności. Nie jest to pojęcie wyjaśnione w akcie prawa, niemniej utrwaliło się, iż wkracza on tylko w przestępstwo naruszenia nietykalności cielesnej (rozstrój narządów już nie) i to tylko w niewielkim stopniu - chociażby w takim, co kogoś szturchnę palcem czy strzelę z otwartej dłoni w plecy. Czy w związku z tym trzeba nazwać sadystami robiącymi swoiste "pij mleko "Hej!"" koledze na korytarzu? Czy można zacząć się bać, że odwiedzi nas policja, bo komuś nie spodobało się to, że chwyciliśmy za ręce dziecko robiące w sklepie chaos ("Przecież nie chciało, wyrywało się, to je bolało! Aresztujcie tego/tę sadyst(k)ę!)? Czy zarzucenie obrazkiem z pedobearem będzie promocją pedofilii i początkiem takich zachowań ("To tylko się tak niewinnie zaczyna...") - a i takie sprawy już były- co będzie skutkowało mało przyjemnymi konsekwencjami? To już pozostawiam do waszych rozważań, niemniej chciałbym tylko uzmysłowić pewien stan rzeczy:

a) poprzednia regulacja (bez zapisu o zakazie stosowania kar cielesnych) pozwalała na ich stosowanie tylko i wyłącznie w ramach kontratypu. Ci, którzy zwyczajnie bili swoje dzieci, popełniali zwykłe przestępstwo na równi każdego innego chuligana, który by sprał dzieciaka w drodze ze szkoły do domu, a nawet ciężej, zważywszy na art. 207 Kodeksu karnego:

Art. 207.

§ 1. Kto znęca się fizycznie lub psychicznie nad osobą najbliższą lub nad inną osobą pozostającą w stałym lub przemijającym stosunku zależności od sprawcy albo

nad małoletnim lub osobą nieporadną ze względu na jej stan psychiczny lub fizyczny, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.

§ 2. Jeżeli czyn określony w § 1 połączony jest ze stosowaniem szczególnego okrucieństwa, sprawca podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10.

§ 3. Jeżeli następstwem czynu określonego w § 1 lub 2 jest targnięcie się pokrzywdzonego na własne życie, sprawca podlega karze pozbawienia wolności od lat 2 do 12.

Tak więc, reasumując ten punkt - rodzice stosujący odpowiednio wyważone środki karze nie podlegali, a jeśli przesadzili, podlegali karze w zasadzie jak każdy inny albo ostrzej, natomiast Ci naprawdę bijący swoje dzieci odpowiadali tak jak każdy inny albo ostrzej. Mym zdaniem jak najbardziej słuszne podejście.

b) obecna regulacja, zawierająca zapis o bezwzględnym zakazie stosowania kar cielesnych, pozwala na ciąganie po sądach rodziców, którzy szturchnęli, uderzyli w dłoń czy w zad bez uregulowania stopnia intensywności (dlaczego to ważne - wyjaśnię za chwilkę) - krótko mówiąc - zwykłych rodziców stosujących faktyczne kary fizyczne, nie bijących, natomiast tych katujących pociąga się z tych samych artykułów co wcześniej + z tego, co jest faktyczną karą fizyczną (a sadyści takowych nie stosują), co de facto ich sytuacji nie zmienia.

Konkludując - zwykli dotąd rodzice mogą być ciągani po sądach (przykład) za klepnięcie w pupcię, natomiast Ci, którzy bili do nieprzytomności, krwi, przygaszali na swoich dzieciach papierosy czy narażały je na niebezpieczeństwo bądź maltretowali dalej mogą zostać pociągnięci do odpowiedzialności tych samych zasadach, co najwyżej z jednego artykułu więcej.

Krócej mówiąc - zmieniło się tylko to, że za klepnięcie w pupcię można iść na rok do więzienia, a za zagrożenie klapsem - na dwa lata (mimo zapewnień, że takich sytuacji nie będzie, to jednak kto trochę zna prawo, to wie, że takie obietnice są co najwyżej ruchem populistycznym, względnie naiwnym optymizmem). Skrajni obrońcy zakazu cieszą się, że "przerwano pasmo przemocy", ale nadal uważam, że prawdziwej przemocy to oni chyba nie widzieli, jeżeli nazywają klapsa katowaniem. Prawdziwe maltretowanie jest karane w taki sam sposób, jak było przed 2010 rokiem.

Rozumiem, że mogą pojawić się argumenty, że przez to prawdziwi sadyści mogli po prostu powiedzieć, że tak wychowują, a przy reakcji drzeć szaty, że państwo chce im wychować dzieci, a przez to odpowiednie służby by nie reagowały. Nie jest to jednak wina prawa, co najwyżej strachu spowodowaną jego nieznajomością i strachem przed wykładnią (gminy też boją się używać przepisu mogącego zakazać zgromadzenia). Ew. winnych trzeba by szukać w złych ludziach na złych stanowiskach w określonych organach, nie w prawie, bo jeśli prawa się nie przestrzega, to nawet utopijna ustawa za wiele nie da, a ta, jak można zauważyć, w mym mniemaniu, jest od takowej daleka.

W podanym przeze mnie powyżej odnośniku możemy również przeczytać, co o tym sądziła (może wciąż sądzi) Rada Legislacyjna. Moim zdaniem niesłusznie nie uwzględniono jej obiekcji.

Spójrzmy proszę przy okazji na dwa obrazki: ten, pokazujący sytuację prawą w Europie oraz ten prezentujący sytuację prawną w Stanach. Zielony kolor oznacza całkowity zakaz, czerwony - jego brak, a niebieski - zakaz kar cielesnych szkołach.

Zdaniem walczących z klapsem, dla których jest to równe wbijaniu ćwieków czy biczowaniu (zakładam, że wdychając dym tytoniowy czy pijąc lampkę szampana na sylwestra będzie się od razu alkoholikiem czy nałogowym palaczem?), kary cielesne są przejawem barbarzyństwa, sadyzmu i paru innych równie "uroczych" cech. W związku z tym możemy lekką ręką uznać blisko pół Europy i Stany Zjednoczone za państwa barbarzyńskie kulturowo, okrutne, pozwalające na kary równe nabijaniu na pal czy rozrywaniu w pół przez konie bądź sprężynujące drzewa...

Ciekawi mnie przy okazji to, że jeżeli to "bicie" dzieci jest przyczyną tego, że same stosują "przemoc", to skąd te "bezstresowo wychowywane" dzieci, z dala od "brutalnego otoczenia" mają przeświadczenie, że można mamusi wybić ząbki młotkiem do mięsa, rozwalić telewizor albo rozerwać cudze ubranie, przy okazji go gryząc, skoro przemocy nie zaznały ani nawet o niej nie słyszały czy jej nie widziały?

Nie traktowałbym też kar fizycznych jako porażkę rodziców, chyba że porażką nazwiemy niebycie idealnym, systemowym, oświeconym i liberalnym rodzicem, który popiera nasze postulaty!. Porażką rodziców można nazwać to, że dziecko zwyczajnie olewają, a zapewniam, ta skala jest cokolwiek przerażająca, niemniej obrońców godności małych drzymórd to nie razi. Wątpię, czy którykolwiek z nich zwrócił uwagę, że jedyny czas jaki rodzice poświęcają dzieciom jest w drodze ze szkoły i z powrotem, a i wówczas nawet nie potrafią często spojrzeć im w oczy.

Pojawi się, jak sądzę, zarzut, iż moje twierdzenia są tożsame z tym, że sam klapsów zaznałem. Proszę mi to udowodnić, przy okazji udowadniając, że takowych zaznałem (a zniesławienia osób trzecich chyba nikt by się nie chciał dopuścić...?), bo dla mnie ma to zbliżoną wartość jak twierdzenie, że wierzę, bo wbito mi to do głowy w dzieciństwie i oduczono myślenia. Zapewne wielu uzna, że kłamię, stwierdziwszy, że bicia nie zaznałem. Nie mam czego usprawiedliwiać, a potrafiło mi się zobaczyć przykłady bicia, które potępiam. Widzę, gdzie jest zasadność, a gdzie jej brak. Gdzie kara wychowawcza, a gdzie przemoc, bo, co pozostaje dla mnie oczywistym, nie są to pojęcia tożsame, ni jednakie.

Polecam zapoznać się też z tym, tym i tym tekstem. Zwłaszcza fragment tego ostatniego ładnie wszystko sumuje:

Wydaje się, że są to warunki zgodne z przekonaniami wielkiej rzeszy także polskich rodziców, wg których klapsy mają sens tylko w określonym wieku, nie mogą zastępować innych środków wychowawczych, ani nie mogą być wymierzane w gniewie i w nadmiarze.

Podsumowując: z naukowego punktu widzenia łagodne i niezbyt częste kary cielesne wymierzane dzieciom w wieku przedszkolnym w kochających rodzinach, nie wyrządzają im żadnej krzywdy!

W pozostałych tekstach można przeczytać, że skutki zakazów kar fizycznych są niezgodne z linią poglądową nowoczesnych, liberalnych niań - wcale nie ograniczyły przemocy wśród niepełnoletnich ani nie skutkowały tym, że sami się takich środków nie dopuszczali w przyszłości, więc do kosza idzie argument twierdzący, że kary fizyczne kodują u dziecka prawo pięści czy też to, że każdy, kto stosuje kary fizyczne, był "bity" w przeszłości. Ba, to właśnie u dzieci, które wychowywano bezstresowo, można zaobserwować brak poszanowania czegokolwiek czy kogokolwiek - typowe zatrzymanie się w rozwoju moralnym - także pogląd, że odcięcie się od kar cielesnych powoduje, że wykształcimy spokojnego człowieka, który w przyszłości nie będzie stosował przemocy, jest całkowicie oderwany od rzeczywistości.

Prócz tego możemy też znaleźć dane o ponad pięciokrotnym wzroście ilości zachowań agresywnych wśród niepełnoletnich... Szwedów już po wprowadzeniu nieprzemyślanej zrywającej z barbarzyństwem ustawy, braku zaistnienia ograniczeń umysłowych, strachu wobec rodziców czy utraty zdolności poznawczych czy emocjonalnych (czyli sztandarowych haseł z "dowodów" naukowych (dowodem nie jest fragment pracy pisemnej, zwłaszcza nie z poradnika, ale może trochę za dużo wymagam)), w przypadku stosowania klapsów, oraz braku negatywnych skutków umiarkowanych kar cielesnych opartych na zasadach kontratypowych lub do nich symilarnych jak i braku dowodów na negatywne oddziaływanie, natomiast twierdzenia o oświeconej idei unikania kar, zastępowania ich uległością rodzica, zostawieniem dziecka samego sobie z chronieniem go przed zagrożeniami (to już nawet nie jest pilnowanie dziecka na każdym kroku, to jest swoiste "pływanie" za niego), racjonalną, logiczną argumentacją (wobec 3-latka...?) czy też tymi z kampanii "Kocham - nic nie robię nie krzyczę" (Seriously? Niedługo będzie "Kocham - nie raczę spojrzeć na pępek świata, jeśli nie pozwoli, bo wtedy naruszę jego godność"?) są oderwane od rzeczywistości. Klaps nie uczy agresji, klaps nie powoduje, że jesteśmy ludźmi pełnymi szału, którzy będą bić losowych ludzi (raczej coś zupełnie innego, zważywszy na to, że to właśnie w takich sytuacjach winien być stosowany, więc koduje się, że takowe zachowanie (bicie innych) jest niedopuszczalne (bo dziecko nie będzie względem osoby trzeciej w takim stosunku jak rodzic-dziecko), nie dopuszczalne (co byłoby nielogiczne)), klaps nie spowoduje, że będziemy się tulić ze strachu w kącie przed każdym dorosłym czy też nie będziemy nic robić, bo zakodujemy sobie, że "moja porażka = klaps od ojca" - to nie byłoby karą cielesną. Nie spowoduje też, że będziemy częściej kłamać (a raczej spowoduje coś zupełnie innego, zważywszy kary za kłamanie wykonywane natychmiast...). Absolutnie nie spowoduje też, że będziemy chorować częściej (chyba że lekko wzmożony przepływ krwi przez pośladki powoduje raka...), bo i takie rewelacje już słyszałem, czy też nasze wyniki w szkole będą gorsze (chyba, że średnia >5,5 przez 9 lat to gorszy wynik...). Absurdalny jest też pogląd, że istnieje stały wzorzec powstawania maltretowania, które jest prostym wynikiem od klapsa czy też to, że powoduje to wzrost zachowań agresywnych (pacyfizm...). Twierdzenia, że Hitler czy Stalin byli bici, więc to stąd wyszli zbrodniarze wojenni, przemilczę ze skromnym uśmieszkiem i wskazaniem na pewne "prawo".

Co do prawdziwego bicia - tak, to może zostawić urazy na całe życie, uszkodzić ciało czy zaburzyć procesy emocjonalne - względem dorosłych i względem dzieci, jeśli jest to sytuacja powtarzająca się lub wystarczająco mocna. To jest katowanie. Klaps nie powoduje, że chowamy się pod stołami czy padamy na ziemię z płaczem. Nie sprawia, że jesteśmy agresywni, bijemy innych (czyni odwrotnie) czy też mamy myśli samobójcze (art. 207 p. 4 pokazuje, że takie coś występuje i jest na tyle drastyczne, że wymaga zaostrzonego uregulowania), bo... klaps przemocą nie jest - nie w rozumieniu powszechnym. Nie mamy w kraju milionów agresywnych, żądnych krwi, bijących się wzajemnie na ulicy, z zaburzeniami emocjonalnymi i którym głos się załamuje, gdy natkną się na rodziców, tak samo jak takowych nie mamy w krajach, gdzie kary cielesne są dozwolone. Nie ma wynikania i powtórzę (stąd): (...) z naukowego punktu widzenia łagodne i niezbyt częste kary cielesne wymierzane dzieciom w wieku przedszkolnym w kochających rodzinach, nie wyrządzają im żadnej krzywdy!

Za głupotę uważam również stwierdzenia i gry na emocjach, pokazujące ofiary prawdziwej przemocy domowej, z dopiskiem, że to wynik klapsów, podburzane przy okazji opowiastkami, że dzieci, które klepnięto w pupcię raz, gdy zrobią coś źle, chowają się pod stołami, a zabawki, które mają udawać ich dzieci, są przez nie rozrywane na strzępy (tak, Moi Drodzy, jeśli dostaliście kiedyś klapsa, to najpewniej jesteście już naznaczeni bolesnym piętnem na całe życie, a wasze zachowanie będzie cechowało się brutalnością, sadyzmem, żądzą krwi... moment, gdzieś to już słyszałem... chyba w dyskusji o "złych grach").

Przykre jest też to, że nawet doktorowie z naszych uczelni nie wahają się stosować uogólnień, krzywdzących generalizacji czy wręcz kłamstw w swoich poglądowych wypowiedziach. Wrzucania do jednego wora obarczonego naszywką "traktujący dzieci jak śmieci" wszystkich, którzy popierają kary fizyczne (a kary fizyczne nie są biciem, for the x-th time...) czy twierdzeń, że nie traktują (w tym też ja) dzieci jako ludzi inaczej nazwać nie mogę, tak samo jak twierdzeń, że robi się to dla własnej przyjemności i nie ma żadnej różnicy między biczowaniem innego człowieka. Na koniec polecam ten tekst (pokazującym, że wcale nie jest tak, że "psychologowie i inni zgodnie twierdzą"), jak i zastanowienie się nad tym zagadnieniem.

Apeluję z całą stanowczością jednak, by przestrzegać prawa, które jakkolwiek byłoby niesłuszne w mej opinii, prawem pozostaje. Powyższe pozostaje, i za taką proszę ją uważać i tak ją traktować, dyskusją teoretyczną, dyskusją o słuszności, nie zaś namawianiem do czynienia tak, a nie inaczej, zwłaszcza, że jest to niedopuszczalne w obecnym systemie prawnym. Nie jest mym zamiarem nawoływanie do jego nieprzestrzegania, tylko dyskusja na ten temat. Zmiana prawa może być jakimś moim marzeniem, ale nie zmienia to faktu, że winniśmy go przestrzegać.

Jeśli klaps jest przemocą, to w takim razie wypicie powołanej już lampki szampana jest prostą drogą do alkoholizmu... not. Istnieje jeden wspólny element (klaps i maltretowanie dotyczy ciała, a alkoholizm i toast dotyczą alkoholu), ale za nic nie mogę znaleźć wynikania, niemniej niektórym wystarcza, że używa się siły, by przylepić obu działaniom tę samą metkę. Istniało też przeświadczenie, że kary takowe, jeśli nie powodują uszkodzeń ciała, nie mogą być uznawane za przestępstwo - powołany wcześniej przykład jednej z zielonogórskich matek pokazuje jednak co innego. Mogą one stanowić też swoisty argument niejednokrotnie rozdmuchiwany na sprawach rozwodowych - co było podkreślane bodaj przez prof. Zolla - (podobnie jak wyssane z palca zarzuty o pedofilię, aczkolwiek czy to nie w jednym z państw skandynawskich traktuje się wykąpanie swojego dziecka nago (i czy nie tylko przez ojca?) za praktykę pedofilną i czy to nie przypadkiem stamtąd takowe traktowanie osób stosujących kary fizyczne wyszło?) czy o utratę władzy rodzicielskiej.

Przejdźmy teraz do drugiej sprawy, która przeszła w zasadzie bez echa. Mam z tego powodu mieszane uczucia, bo faktycznie, jest to przejaw istnienia skrajności w zasadzie w każdym miejscu, i miejsce na tabeli uczelni jak widać nie oznacza, że takowych "rewelacji" nie można spotkać na Top 10, jednak warto by było, żeby więcej osób o tej sprawie wiedziało. Ad rem!

W kilku miejscach, m.in. w tym możemy przeczytać o pomyśle pewnej dwójki naukowców. Przeczytajcie sami, aczkolwiek streszczę: dziecko nie jest tak mądre jak my, nie myśli tak dobrze jak my, nie rozumie świata i nie wie jeszcze, kim chce być, więc możemy je zabić! Ulżyjmy rodzicom, którzy wcale nie muszą się nim zajmować - wystarczy słowo cierpią straszliwe męki! Niechciane - straszliwe brzemię dla społeczeństwa. Nie skazujmy go na taki ból!

Jak można się domyślić, wywołało to poruszenie i sam nie jestem zwolennikiem takiego poglądu, najłagodniej mówiąc. Boli mnie jednak coś innego - stałem się swoistym fanatykiem atakującym wartości liberalne (a może jeszcze potencjałem fanatyka?), wśród tysięcy innych, którzy śmieli zaprotestować zaatakować Bogu ducha winnych naukowców, którzy przecież nic takiego nie zrobili. Cytując powyższe źródło:

W sukurs atakowanym zewsząd naukowcom przyszedł prof. Julian Savulescu, dyrektor oksfordzkiego centrum zajmującego się etyką medyczną i wydawca "Journal of Medical Ethics". Uważa on, że ostra reakcja na pomysł Minervy i Giubiliniego jest próbą kneblowania akademickiej dyskusji. - Bardziej niż kiedykolwiek jesteśmy świadkami ataku fanatyków na wartości liberalnego społeczeństwa - powiedział na łamach dziennika "Guardian".

Nie mam za wiele do dodania, więc lepiej skończę...

I mały dodatek - już, jak się okazuje, złapanie dziecka za rękę czy podniesienie go ze sklepowej podłogi gdy wierzga jest uznawane za przemoc, a skrajni przeciwnicy dostają wścieklizny w takich przypadkach. Każde użycie siły jest uznawane za przemoc i wyraz słabości, więc już nawet odciąganie ich od gniazdka jest przemocą... Miałem nadzieję, że wspomniana przeze mnie wyżej sytuacja pozostanie tylko ponurą, pesymistyczną wizją. Staje się ona jednak realiami, i, co więcej, nadchodzi jeszcze coś innego - twierdzenie, że jeżeli robimy dziecku wyrzut z powodu bałaganu, który zrobił, robimy z niego... niewolnika, maltretujemy go psychicznie i odbieramy mu wolność (źródło przemilczę, ale powiem, że to z sejmowych okolic)... Ręce opadają.

13 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Co do całego tekstu: nie mam nic do dodania.

Ale ta Aborcja po Urodzeniu... Aż się zaciekawiłem.

Znaczy to, że dopóty dziecko nie stanie się "osobą" to wolno traktować nam je GORZEJ od psa? Kiedy dziecko zaczyna być człowiekiem?

No i co to jest to społeczeństwo liberalne, bo ja już się gubię :P Paranoidalne jest dla mnie zakazywanie kary śmierci przy jednoczesnym liberalizowaniu prawa aborcyjnego...

Link do komentarza

A żeś się wrednie rozpisał, no patrzcie go... Esej na telefonie czytać kazał.

W kilku miejscach zjadłeś spację lub literkę, chyba opowieści o głodnych studentach są prawdziwe ;)

Kawał świetnej roboty. Ciekawy i przystępnie napisany wpis, objaśniający ważną kwestię. Tak trzymaj. Muy bien, amigo, muy bien. Esta perfecto.

@Klekot - aborcja po urodzeniu? Nawet jako liberalna lewicowa zwolenniczka praw kobiecych jestem przeciw. Obecna ustawa aborcyjna jest wystarczająca (jestem przeciwko usuwaniu "bo tak". To wyraz skrajnej nieodpowiedzialności), brak jeno dobrej edukacji i wychowania seksualnego. Kiepsko z ludzką moralnością i odpowiedzialnością, o pewnej elementarnej wiedzy nie mówiąc. Ale gdy mowa o lepszej edukacji seksualnej - jest wrzask, że młodzież psują.

Weź tu bądź mądry.

Btw. Przypomniało mi się opowiadanie bodaj P.K. Dicka, w którym aborcja była dopuszczalna do 7. roku życia. Brr.

Z tym, że AAIV (aborcja, antykoncepcja, in vitro) to temat rzeka, o którym lepiej rozmawiać w innym miejscu.

Link do komentarza
@Klekot - aborcja po urodzeniu? Nawet jako liberalna lewicowa zwolenniczka praw kobiecych jestem przeciw. Obecna ustawa aborcyjna jest wystarczająca (jestem przeciwko usuwaniu "bo tak". To wyraz skrajnej nieodpowiedzialności), brak jeno dobrej edukacji i wychowania seksualnego.

Liberalna-lewicowa? Kazia Szczuka by się nie zgodziła, I'm afraid. :P Za mało radykalna jesteś i z samczym układem nie walczysz :D

Co do obecnej ustawy aborcyjnej-dobra w założeniach, beznadziejna w przełożeniu na realia. Z jednej strony masa kobiet migruje zza granice i tam dokonuje zabiegu (albo chleje Domestos, bo i o takich słyszałem), z drugiej nawet legalne aborcje nie są dokonywane, bo lekarze zasłaniają się klauzulą sumienia.

Czytałem kiedyś, że w Polsce legalnie wykonuje się ok. 500 aborcji rocznie. Zaś w podziemiu dokonywanych jest ich ok. 200tys.

Sam jestem przeciw aborcji, ale jednocześnie mam dosyć tej fikcji prawnej, tej schizofrenii. Albo liberalizujemy i kończymy z podchodami albo spychamy wszelką aborcje do podziemia.

Z tym, że AAIV (aborcja, antykoncepcja, in vitro) to temat rzeka, o którym lepiej rozmawiać w innym miejscu.

Ależ dlaczego? ;)

Link do komentarza

Khhee... PzkVIb...

A edukacja kuleje, wierz mi.

No niestety, teoria a praktyka. Ja popieram w obecnym kształcie (nie każda kobieta "da radę" i trzeba to szanować - choć w pewnych granicach), ale irytują mnie szopki kończące się w sądach lub nawet w Strasburgu. Tak samo jak grożenie ekskomuniką za in vitro czy zwalnianie młodych matek. Ot - jak wiele kobiet.

Nie lubię feministek wojujących. Tak samo jak nietolerancji, dyskryminacji i radykalizmu. Czasem szlag mnie trafia*, ale co począć?

*Mam w klasie gościa popierającego J. K. Mikkego. Żal mi go.

Link do komentarza

Cóż, przypadki katowania dzieci przez rodziców dotyczą chyba przeważnie rodzin patologicznych - rzadziej chyba jest tak, że rodzic daje klapsa za każdym razem czymś coraz "cięższym", by potem regularnie dzieciaka katować (aż do zgonu malca lub interwencji sąsiada/drugiego z rodziców/policji etc.). Owszem, pewnie bywa i tak, że karanie przez bicie (z początku całkiem delikatne) "wchodzi w nawyk" rodzicowi i jak to się kończy - wiadomo. Mimo to chyba każdy dorosły człowiek, który jest zdrowy psychicznie (tzn. nie ma jakichś, przynajmniej większych, zaburzeń) zna jakiś umiar w sięganiu po kary cielesne.

Nie wiem, czy ja osobiście, będąc sam rodzicem, stosowałbym kary cielesne (prawda jest taka, że dając dziecku klapsa w zaciszu domu aparat policyjny nic by o tym nie wiedział) - na pewno starałbym się przed tym wykorzystać wszystkie inne opcje, a jeszcze wcześniej w ogóle nie doprowadzić do wybuchu furii dzieciaka (wrzask, szarpanie, plucie, kopanie itd.). Dla mnie dziecko (narodzone i nienarodzone) ma prawo żyć i w trakcie tego życia nie cierpieć z powodu innych, także (a może zwłaszcza) najbliższych. Po prostu nie wyobrażam sobie możliwości skatowania człowieka. Znaczy, wyobrażam sobie, bo widziałem nie jeden i nie dwa takie przypadki, ale nie mogę ich zrozumieć i zaakceptować: jak własne dziecko można tak traktować? Przecież rodzic powinien robić wszystko, by jego pociecha przygotowała się do dorosłego życia najlepiej jak potrafi. Powinien o nią dbać, przekazywać jej dobre wartości i krytykować złe. Wyraźnie zaznaczać, jakie działania są dobre i powszechnie akceptowane, a jakich należy unikać, bo mogą spotkać się z dezaprobatą innych. Myślę, że tak przedstawiając wszystko na dość wczesnym etapie (zanim umysł dziecka zostanie "spaczony" negatywnymi wartościami), można by spokojnie uniknąć kar cielesnych - żyjemy chyba w czasach, w których nie ma kodeksów z przepisami typu: "Jeśli dziecko rozbiło rodzinną pamiątkę swego rodzica, zostanie wychłostany biczem dziesięciokrotnie. Jeżeli potomek dostał słabą ocenę ze sprawdzianu, rodzic winien przypalić mu ucho i przenocować na dworze, na mrozie". Ograniczenie źródeł, z których dziecko mogłoby czerpać negatywne wzorce i wartości, choć trudne, również by nie zaszkodziło - kupowanie czterolatkowi Postala czy innego GTA IV czy puszczanie jakiegoś filmu 16+ nie jest najlepszym pomysłem.

Ale zacząłem się rozwodzić nad tym, jak wychowywać dziecko, a rozprawiamy nad tym, czy i jak karać. Cóż, to jest chyba tak, że jak się dziecko uderzy po to, by osiągnąć jakiś cel (np. "biję cię, żebyś następnym razem nie zbił mi kolejnego drogiego wazonu; uderzyłem cię, żebyś się wreszcie zaczął uczyć; walnąłem cię, żebyś posprzątał w końcu pokój"), zakoduje mu myśl: "jak chcę coś osiągnąć, to biję [słabszego]". A to nie jest dobre.

Dobra, późnawo, a nikt się za mnie niczego nie nauczy, toteż kończę. W każdym razie moje zdanie, jeśli nie pokrywa się w całości z tym behemorta, to przynajmniej jest do niego bardzo zbliżone. Nie rozpisywałem się nad kwestiami prawnymi, ale obecne przepisy rzeczywiście... "nie są najlepszymi" - dlaczego, to również autor wpisu wyjaśnił. O zabijaniu dzieci po urodzeniu w ramach aborcji nawet się nie wypowiem, bo życie ludzkie ma dla mnie tak dużą wartość, bym obecne przepisy dotyczące aborcji (tzn. dopuszczona, ale tylko w określonych przypadkach) mógł tolerować, ale nic więcej. Tym bardziej zabijania dziecka, osoby, w dodatku myślącej (co z tego, że pojmowanie świata jest u niego inne, niż u dorosłego człowieka?), chodzącej, mówiącej i patrzącej w oczy tym, którzy chcą jej odebrać życie...

Swoją drogą (to akurat nie ma związku z karceniem i aborcją, ale z wychowaniem i owszem) kiedyś czytałem artykuł o dwóch lesbijkach, które faszerowały czymś spowalniającym jego rozwój (nie pamiętam, czy tylko płciowy) adoptowane przez siebie dziecko (chłopczyka), żeby to miało odpowiednią ilość czasu na zastanowienie się jakiej chce być ono płci. Ja... nie, po prostu mój rozum tego nie ogarnia. Ktoś zna może tę sprawę i wie, jak (i czy) się skończyła?

Link do komentarza

Dziecko sobie nie zakoduje, że warto bić słabszego, bo raz, że kocha rodzica w zasadzie bezwarunkowo lub podświadomie i nie dojdzie do takiego wniosku - raczej będzie skonfundowane, że kochający taką metodę stosuje, a potem dalej pokazuje, że kocha, więc będzie szukało wyjaśnienia, a dwa - bicie innych też jest w zasadzie karane (słabo, ale ciągle) i w rodzica interesie jest to, by to wyraźnie pokazać. To właśnie bite dziecko może dojść do takich wniosków, natomiast to doświadczające kary wychowawczej w pełnym spełnieniu warunków kontratypowych, z czasem rozumie, o co w tym wszystkim biega.

Ponadto nie da się za bardzo nauczyć dziecka wcześniej, co jest dobre, a co złe, a czego unikać. Jest coś takiego jak bunt i nie mówię tutaj o buncie przy buzowaniu hormonów, tylko o tzw. buncie dwulatka, trzylatka, czterolatka... i tak w zasadzie do 6-7 roku życia, gdzie bez wyjątkowo wyraźnych bodźców olewa w zasadzie wszystko, co nie sprawia mu przyjemności.

Link do komentarza

Gówniarzy trza prać i patrzeć czy równo puchnie. Niektórzy specjaliści, twierdzący że dziecka nie można dotknąć, sami często nie potrafią wychować latorośli. Niewiele jest bardziej irytujących widoków, niż bezstresowo wychowany małolat terroryzujący w sklepie matkę, która kupuje wszystko czego ten zażąda. Rodzinę mam liczną i dzieci w niej nie brakuje (między mną a najmłodszym bratem jest 14 lat różnicy) - nie wyobrażam sobie utrzymania porządku bez silnej ręki. Sam kilka razy będąc malcem oberwałem (oczywiście w granicach kary, nie znęcania) i ani przez chwilę nie miałem tego rodzicom za złe. Krnąbrność trzeba temperować, podobnie jak budować pewną hierarchię przy domowym ognisku.

Link do komentarza

@ ...AAA... - Krótko: święte słowa. Nie jestem za laniem dzieci, ale klaps czy porządna kara w pewnych sytuacjach są po prostu nieuniknione. Nie ma NIC GORSZEGO od bezstresowego wychowania dzieci. Chodzą potem tacy po ziemi, myślą, że to IM się wszystko należy, egoiści zadufani w sobie, będą chcieli zyskać wszystko, nawet kosztem czyjejś krzywdy / szkody. Widuję czasem takich ludzi i szczerze powiedziawszy są strasznie nieprzystosowani do życia. Myślą, że to oni są pępkiem świata i wszędzie to pokazują.

Jeżeli kiedykolwiek miałbym mieć dzieci, to będą wychowane tak, by:

a). były samodzielne

b). odpowiedzialne za swoje czyny

c). miały szacunek do pieniądza

d). nauczyły się cierpliwości*

e). miały szacunek do innych, w tym rodziny, osób starszych i biedniejszych

f). posłuszeństwo wobec rodziców (mówię: nie idziesz na imprezę, to NIE idziesz: koniec, kropka)

Niestety osiągnięcie tych wszystkich punktów przez cały okres rozwoju dziecka aż do dorosłości jest bardzo trudny do osiągnięcia i wiele zależy nie tylko od nas samych, ale i charakteru i specyficznych cech latorośli. Dlatego jestem za tym, by odpowiednio wychowywać dziecko od najmłodszego i nie pozwalać mu wejść sobie na głowę.

* Przeprowadzono taki eksperyment: dzieci, które odłożą cukierka na później i nie zjedzą go od razu, dostaną drugiego. Te, które zjadły go od razu często nie radziły sobie potem w życiu. Oczywiście nie jest to normą, ale odsetek był spory.

Link do komentarza

Byłeś wychowany bezstresowo - czyli mogłeś niszczyć wszystko, co Ci wpadło w ręce, kopać losowych ludzi na ulicy, a jak ktoś się do Ciebie pół tonu za głośno odezwał, to matka z szałem Cię broniła, rodzice spełniali wszystkie twoje zachcianki, sprzątali po tobie każdy paproch i w ogóle się na Ciebie nie denerwowali, odgradzali Cię od wszystkich, bo a nuż ktoś Cię skrzywdzi albo krzywo spojrzy i zły stres Cię zje? Jeśli nie, to znaczy, że nie było to wychowanie bezstresowe.

Link do komentarza

Naprawdę dobry tekst. Fajnie, że do blogowania wróciła kolejna sensowna osoba z FA ;-)

Ogólnie się zgadzam, że nie można demonizować kary cielesnej. Sam oberwałem w tyłek w dzieciństwie ledwie parę razy, alei były to przypadki w których nie było nawet czasu na inne kary/ tłumaczenie (np. gdy mając 3 lata wyrwałem się matce i wybiegłem na drogę cudem unikając kontaktu z przejeżdżającym samochodem). Ciekaw jestem, czy ci wszyscy eksperci uznaliby, że mniejszą szkodą dla 5latka będzie efekt bujania się na kredensie, prób wychodzenia za barierki balkonu czy biegania po ruchliwej ulicy, niż kontakt ręka/pasek - tyłek.

@Vantage

Zgodzę się z większością punktów poza f. Nie można dziecku (zwłaszcza takiemu, które ma już swoje lata) mówić "nie bo mam takie widzi mi się". To jest niewychowawcze. Trzeba oznajmić jaką się podjęło decyzję, wyjaśnić powody, pozwolić na dyskusję i trzymając się pewnych granic pozwolić na ustępstwa (np. "To że nie idziesz na imprezę nie jest karą czy moim wymysłem. Po prostu uważam, że jeśli masz poprawę jedynki w poniedziałek to ważniejsze jest, żebyś się nauczył do klasówki. Jeśli teraz się przyłożysz, to na następnej imprezie pozwolę ci być 2 godziny dłużej i sam cię z niej odbiorę").

Link do komentarza
Zgodzę się z większością punktów poza f. Nie można dziecku (zwłaszcza takiemu, które ma już swoje lata) mówić "nie bo mam takie widzi mi się". (...)

Mój błąd, że nie wyjaśniłem do końca. Chodziło mi to, że trzeba dziecko wytłumaczyć, że czasem są rzeczy ważniejsze od imprezy, a nie, że takie jest moje "widzimiesię". :)

Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...