Walki płci ciąg dalszy...
Nie tak dawno poruszany był temat parytetów dla kobiet w polityce. Polskie feministki i nie tylko domagały się 50% miejsc na listach partyjnych dla kobiet. W sumie opowiadam się za równouprawnieniem, ale takim, które będzie sprawiedliwe. Uważam prof. Magdalenę Środę za osobę rozsądną, tym bardziej zdziwiło mnie poparcie przez nią tego pomysłu. Kobiety mają dziwną moralność. Przynajmniej niektóre. Z jednej strony chcą być traktowane na równi z mężczyznami, a z drugiej chcą by mężczyźni ustępowali im miejsca, przepuszczali przodem przez drzwi, itd. Taka moralność Kalego stosowana przez większość mieszkańców naszej planety(tutaj akurat wypominam to kobietom, ale w wielu innych dziedzinach inni zachowują się podobnie).
Dziwnym pomysłem byłoby przyznawanie 50% miejsc kobietom na listach, które miałoby być usankcjonowane prawnie. Jeśli przykładowo nie znalazłbym dość kandydatek do obsadzenia tych miejsc w swojej partii, to ciekawe co miałbym wtedy zrobić? Może zmniejszyć ogólną liczbę miejsc? Kobietom nikt nie zabrania angażowania się w politykę. Silvio Berlusconi już znalazł sposób i zaczął angażować do partii młode, atrakcyjne i często chyba niezbyt zmyślne przedstawicielki płci pięknej. Mogę tu ponarzekać na to, że obniży się przez to jakość kobiet w polityce, ale po chwili zastanowienia (i przypomnienia sobie niektórych "dam" obecnych w Sejmie) chyba gorzej już być nie może (czy aby na pewno?).
Pamiętam protesty zawodniczek przed turniejem wimbledońskim, jednym z czterech najważniejszych turniejów tenisowych w roku. Poszło o to, że zwycięzca turnieju dostawał o kilkadziesiąt tysięcy funtów więcej (przy nagrodzie sięgającej ok. 700 tys. funtów) od zwyciężczyni. Jakiż był wtedy lament, że to męski szowinizm i brak równouprawnienia. W końcu organizatorzy mając dość tego płaczu zdecydowali się na równy podział puli. Tylko czy aby na pewno jest to sprawiedliwe? W turniejach wielkiego szlema, gdzie rywalizują mężczyźni panuje odmienna zasada od tej w normalnych turniejach. Gra się do trzech wygranych setów. Różnica jest ogromna. Zamiast maksymalnie trzysetowego starcia(2-1), może dojść i dochodzi do pojedynków nawet pięciosetowych, które nieraz trwają nawet po 5 - 6 godzin (3-2). U kobiet czegoś takiego nie ma, grają podobnie jak w zwykłych turniejach, czyli do dwóch wygranych. Rzadko kiedy zdarza się, żeby mecz kobiet trwał dłużej niż 3 godziny. Jeśli dodać, że w całym turnieju finaliści rozgrywają po 6 meczów, to różnica ta jest niebotyczna. Jak zwykle faceci muszą się naharować, a kobiety wkładają w to nieporównywalnie mniej wysiłku. Oczywiście wszystko dlatego, że są słabsze fizycznie od panów i po prostu większość zawodniczek nie dałaby rady rozgrywać tak męczących pojedynków. To oczywiście nie przeszkadza paniom wyciągać łapę po kasę z tytułu równouprawnienia. Nie lepiej więc przyznać, że kobiety są po prostu słabsze fizycznie? Ale nie, przecież to takie szowinistyczne stwierdzenie, nie mające wiele wspólnego z rzeczywistością...
5 Comments
Recommended Comments