Pierwszy raz! I to niejeden!
Tak to jakoś bywa, że pierwszy raz robi na nas duże wrażenie. Zapada w pamięć i czasem decyduje o przyszłym 'obcowaniu'. Najczęściej to pierwszy album danego artysty staje się naszym ulubionym, a z innej płyty podoba nam się pierwszy singiel. 'Kto pierwszy, ten lepszy' Pierwsze wrażenia są bardzo ważne w kontaktach międzyludzkich, a jeszcze ważniejsze np. na rozmowach o pracę. Oczywistą oczywistością jest, że takie wrażenia mogą być mylące... Ale nie dziś o nich będę pisał. Dziś będę pisał o swych komputerowych inicjacjach. Coś ostatnio dużo o grach piszę... Dziwne.
Nie mam pewności, co do pierwszego kontaktu z maszyną do grania, ale jestem przekonany, że musiała to być ta oto machina zagłady i zniszczenia:

C64, Commodore 64 Personal Computer - to brzmi dumnie. 64 KB pamięci RAM i 20 KB pamięci ROM, 30 milionów sprzedanych egzemplarzy, 3 kanały dźwięku. Z czego trzy w mej rodzinie (ja i dwóch kuzynów) i dlatego myślę, że pierwszy raz miałem właśnie z C64. A pierwszą grą były albo Colossus Chess albo International Soccer z kartridża Super Games dołączonego do tej wspaniałej maszyny. W szachy namiętnie grywał mój tata, a ja sam i z kuzynami w International Football. A Internationa Soccer wygląda tak:
Oceny ponoć gra zebrała całkiem niezłe, ale o tym dowiaduję się teraz. Wtedy była to cała fura dobrej zabawy. Później przyszły pierwsze kontakty z Amigą, Pegasusami... No i komputerem osobistym w formie, w której znamy go do dziś. Pierwszy raz pewnie zetknąłem się w szkole, w sali informatycznej... Ale pierwszy growy kontakt nastąpił u kolegi Roberta, który jako pierwszy z mych ziomów na dzielni miał PieCa. Co do gry... Albo była to Dune 2 albo Civilisation, czyli zaczynałem strategicznie. Obie gry zrobiły na mnie spore wrażenie. Dzieło Sida Meiera na tyle silne, że planowałem z kolegą złożyć się na zakup części drugiej, mimo że komputera nadal nie miałem. Ale seria ta zasługuje na osobny wpis, więc nie będę się rozwodził zbyt wiele. A magię Arrakis czuję do dziś.
Potem przyszedł czas na konsole. Znów główną rolę grał kolega. Tym razem podstawówkowy Adam. A główną rolę zagrała obficie przez naturę odbarzona, urocza i niebezpieczna, Lara Croft. I pewien niesforny dinozaur. Do dziś pamiętam, jak kumpel dał mi nieco pograć i doszedłem do etapu Lost Valley. Gada ubiłem za pierwszym razem, ale tętno podskoczyło mi niesamowicie. Wrażenie było piorunujące, co tylko pokazuje jak względne są doświadczenia 'gierczane'. Przestraszyć może jeden piksel, a znudzić idealne graficznie cudeńko. Z drugiej strony nie należy popadać w przesadyzm - i w dawnych czasach wypuszczano masę kaszanki.

Spokojnie, krok po kroku, zbliża się chwila wiekopomna. Zbliża się pamiętny rok 1998. Rok Pierwszego Komputera Mego. A właściwie niezbyt mojego, bo kupiony został za pieniądze uzbierane przez siostry na I Komunii, ale co tam. Faktycznym pan i władcą zostałem ja. No dobra. Zaraz po tacie. Ale to ja najlepiej się znałem na obsłudze. No i najlepiej grałem w gry, które dostaliśmy wraz z kompem. W... Tomb Raidera oraz Moto Racer. O pierwszej już wspomniałem (poza tym na dłuższą metę mnie nie wciągnęło), więc parę słów o drugiej. Są to właściwie nieskomplikowane, arcade'owe wyścigi motorowe, w których można śmigać na ściagaczach i maszynach crossowych. Miodności było sporo, współzawodnictwa pełno, był też etap na Wielkim Murze.
Z gierczanych pierwiosnków muszę wspomnieć o jeszcze jednym. O pierwszej grze kupionej za samodzielnie uciułane pieniądze. Baldur's Gate, wydanie polskie. Pierwszy tak duży projekt lokalizacyjny. Wraz z mapą, książką 'Morze Piasków' oraz grubaśną instrukcją. Granie w tak zakupioną grę dawała podwójną przyjemność. No i polonizacja. Może teraz to standard, a może teraz Fronczewski czy Zborowski niezdrowo się przejedli, ale słuchanie np. prologu było przeżyciem niemal transcendentalnym. Zwiedzanie Candlekeep było magiczne. Śmierć Goriona poruszała.
Na koniec dwie pierwszynki okołogrowe, a właściwie czasopismowe. Pierwszym posiadanym na własność czasopismem komputerowym był Świat Gier Komputerowych, numer styczniowy z 1996 roku. Czyli ponad dwa lata przed tym, jak sam miałem komputer. Co ciekawe - ŚGK zbierał właśnie do czerwca 1998 roku. Wtedy zaś stało się to:

Stało się CD-Action. Tak zaczęła się wakacyjna przygoda... On był jeszcze młody, ona była młoda. I trwa do dziś. Tym miłym akcentem chciałbym zakończyć. Zakończyć i zachęcić Was, abyście opowiedzieli o swoim pierwszym razie. Nie wstydźcie się.
Stanisław Jerzy Lec
18 Comments
Recommended Comments