Skocz do zawartości

Knockersa Blog

  • wpisy
    312
  • komentarzy
    2083
  • wyświetleń
    221123

Wotum- jedno z moich najlepszych opowiadań


Knockers

430 wyświetleń

Wy, zwyczajni ludzie na myśl o swoim niepowodzeniu wynikłym z błędnego działania mówicie ?gdybym tylko mógł cofnąć czas??. Ja nic nie mówię, po prostu go cofam.

Kolejny podle nudny dzień w szkole. Ostatnia lekcja przed weekendem wlecze się niemiłosiernie. Z niecierpliwością patrzyłem na przesuwającą się ślamazarnie wskazówkę mojego zegarka. Nauczyciel siedział nie bardzo wiedząc, co robić. Uczniowie zaś zajmowali się zamalowywaniem kratek w zeszycie, wysyłaniem krótkich liścików i samolocików z papieru.

Gdybym tak mógł przenieść się w czasie choć chwilę dalej? Skupiłem się na wskazówce. Zacisnąłem zęby. Złożyłem dłonie w pięści. Wyglądało, jakbym chciał urodzić dziecko? Ale nagle wskazówka zmieniła swoje miejsce o dziesięć sekund! Za jednym zamachem.

- Steward! Steward!- zacząłem szturchać śpiącego sobie smacznie kumpla z ławki.

- Co jest?- mruknął obrażony na cały świat.

- Stary, przesunąłem czas o dziesięć sekund!

- [beeep]iście?

Byłem zdenerwowany. Steward nie brał mnie na poważnie. Zawsze, gdy staram mu się powiedzieć, że właśnie manipulowałem czasem on się ze mnie wyśmiewał. Z czasem uznał to za moje dziwactwo i przestał się tym interesować.

Jeszcze raz skupiłem się na wskazówce. Teraz pół minuty. Dam radę! To samo skupienie. Ta sama mina srającego pawiana. Wskazówka przeskoczyła na drugą stronę. Idealne pół minuty. Z wrażenia udałem, że tańczę sambę.

Refleks z zegarka zrobił zajączka, a ten trafił prosto w grubego. Gruby był najsilniejszym gościem w szkole. Od razu spojrzał, kto trafił w niego zajączkiem. Zauważył mnie i przejechał wskazującym palcem po szyi. To mój koniec?

Nie wiem, czy to za sprawą mojej zdolności, czy strachu, ale wskazówki zegara zaczęły poruszać się z zawrotną szybkością. Czas jest okrutny i stale z nas drwi. Raz nas goni, a raz blokuje. Makabra.

- Nie martw się ziomek. Za zajączka Gruby cię nie zabije.

Szliśmy korytarzem zmierzając do wyjścia.

- Co najwyżej połamie ci kręgosłup, co tam?

Pacnąłem Stewarda w łeb. W sumie jednak mógł mieć rację. Gruby bywa brutalny nawet, jak ktoś się na niego spojrzy. To postrach szkoły. Są i tacy, którzy z obawy na niego opuszczają zajęcia. Niektórych sterroryzował do tego stopnia, że musieli iść do psychologa. Drugie tyle wylądowało w szpitalu. Nie wiadomo, jakim cudem Gruby unikał poprawczaka, ale na pewno czuwał nad nim jakiś kurator.

Nagle go zobaczyłem. Czekał na mnie w korytarzu z zaciśniętymi pięściami.

- Wiejmy stary, wiejmy!

Steward sprawiał wrażenie, jakby to on miał oberwać, a nie ja. Postanowiłem przejść obok Grubego, jak gdyby nigdy nic. Kumpel nieśmiało poszedł za mną.

Gruby złapał mnie za fraki u uniósł w górę. Moja torba z impetem upadła na ziemię. Czułem się bardzo niepewnie. To chyba nic dziwnego czuć się niepewnie będąc trzymanym tuż pod sufitem przez szkolnego osiłka.

- Co to miało być, złamasie?

Grubemu z gęby obficie ciekła ślina. Miał humor na spranie mojego tyłka.

- To nie było fajne dla mnie. Teraz zrobię coś nietajnego dla ciebie.

Puścił mnie. Upadłem uderzając się głową o podłogę. Gruby wziął zamach. Zobaczyłem wskazówki na tandetnym zegarku napinającym się na jego wielkiej ręce. A gdyby tak? Zacisnąłem pięści najmocniej, jak potrafiłem. Jego pięść mknęła już ku mojej skupionej na czasie twarzy. Nagle się zatrzymała i zaczęła trwać w bezruchu.

Ostrożnie wyturlałem się spod zamrożonego grubasa i wstałem. Cały szkolny korytarz jak gdyby zatrzymał się w czasie. Tuż przy wyjściu dostrzegłem Stewarda. Próbował uciec? No tak, grunt, to wierny kumpel. Podszedłem do niego i przyjrzałem się jego cielęcym, jasnym oczom. Kopnąłem go w kostkę. Niedawno miał skręconą. Powinien się przewrócić.

Pozostał jeszcze Gruby. Postrach szkoły. Wreszcie zostanie za swoje. Z całej siły biłem go po tłustej twarzy. Potem kopałem po jajach.

Podniosłem z ziemi torbę i narzuciłem ją sobie na ramieniu. Skierowałem się ku wyjściu. Pstryknąłem jeszcze palcem i czas znów ruszył. Steward upadł na podłogę, a Gruby kulił się gdzieś w kącie. Wszyscy byli zaszokowani. Ja chyba najbardziej. Ludzie! Właśnie doprowadziłem do załamania czasoprzestrzeni! Praktycznie mógłbym teraz nazwać się Bogiem, albo Szatanem bo mogę wszystko!

Poszedłem do centrum miasta. Tylko po to, żeby się wyżyć i wypróbować swoje moce. Dzisiaj się zabawię! Kocham się za tę moc. Szedłem w tłumie ludzi, zwyczajnych, szarych ponuraków niezdolnym do niczego poza jedzeniem i trawieniem. Ludzi zmuszonych do nudnej egzystencji, jaką dotąd odbywałem. Ale to by było na tyle. Pstryk.

Wszyscy ludzie nagle zamarli w bezruchu. Ludzie, samochody, samolot wysoko ponad nami. Wszystko. Chłopcu przede mną tuż przed zatrzymaniem czasu wypadł z rąk kubek, z którego jadł sorbet. Teraz kubek zastygnął dziesięć centymetrów nad ziemią. Złapałem go i coś natchnęło mnie, żeby wznowić czas. Ja wiem? Jakiś impuls. Prosty gest, który na zawsze odmienił moje życie.

- Chyba coś ci wypadło.

Powiedziałem podając chłopcu kubek z sorbetem. On patrzył na mnie ze zdumieniem. Przecierał oczy. Widać przeraził się, bo dopiero, co upuścił kubek, a już ja stałem przed nim z jego sorbetem. Nienaruszonym. Wziął go bez słowa wciąż tępo mi się przypatrując. Jego mama szarpnęła go, żeby szedł z nią dalej. Ja, chcąc wywołać u chłopca jeszcze większe zdumienie znów zatrzymałem czas i zszedłem mu z pola widzenia. To błahe zdarzenie było w moim życiu bardzo ważne. Dzięki niemu uświadomiłem sobie coś bardzo ważnego. Dzięki moim zdolnościom mogę pomagać nie tylko sobie, ale i innym. Oczywiście zanim w pełni do tego doszedłem minęło trochę czasu, ale to był jakiś przełom.

Byłem głodny, więc poszedłem do sklepu. Nie miałem kasy. Wtedy to nastąpił kolejny przełomowy moment mojego życia. Postanowiłem coś ukraść. Pstryk.

Przechodziłem się po sklepie łapiąc słodycze i chipsy. Przerażająca była obecność tylu ludzi w sklepie. Niektórzy wyglądali, jakby przyglądali mi się z niedowierzaniem. Z przyzwyczajenia podszedłem do kolejki. Szybko rzut okiem na kasę? Nie? Nie okradnę sklepu z pieniędzy. Co im po paru towarach? Ludzie w kolejce do kasy czekali gorączkowo. Mogliby tak przez wieczność? Staruszka zastygła w dziwacznej pozie z ręką wykładającą zakupy na ladę. Za nią kobieta trzymająca za rękę córeczkę. Za nimi mężczyzna w zbyt młodzieżowej na niego bluzie i dresie. Zaraz? Chwila moment? Mężczyzna grzebał ręką w torebce kobiety. To nie mógł być jej mąż, bo przecież miał osobne zakupy, w jego koszyku spoczywała jedynie flaszka. Nie sądzę, żeby amator wódki, a do tego łachman szedł na zakupy z tak ładnymi córeczką i żoną. I to takie zakupy?

Rzuciłem ukradzione towary w kąt, wyjąłem flaszkę z koszyka faceta i z całej siły trzasnąłem nią o jego próbującą wygrzebać portfel rękę. Wtedy czas znów zaczął biec. A nic nie pstrykałem, ani nie stękałem?

Butelka stłukła się o wyciągniętą rękę kieszonkowca. Krzyknął. Za nim krzyknęły kobieta i jej córeczka. Staruszka położyła karton mleka na ladzie i spojrzała za siebie. Wystraszona kasjerka spoglądała to na krwawiącego z ręki złodzieja, to na mnie, który niewiadomo skąd nagle wyrósł i zranił klienta.

Natychmiast otrzymałem silny cios w brzuch. To kieszonkowiec zorientował się, co mu zrobiłem. Zdrową ręką wyciągnął zza pazuchy nóż. Machnął nim w moją stronę. Ostrze zbliżało się do mojej szyi! Pstryk! Pstryk! Pstryk?

Cieknąca ze zranionej ręki oprycha krew zatrzymała się w powietrzu. Koniec noża napinał już delikatną skórę mojej szyi.

Dziewczynka przede mną miała już sine oczy z płaczu. Chciałem jej oszczędzić przykrego widoku trupa. Wyjęty z ręki kieszonkowca nóż schowałem więc za pazuchą. Pstryk.

Facet wciąż wbijał mi niewidzialny już nóż w szyję. Dopiero po chwili spostrzegł, że nie ma już noża. Przerażony odepchnął mnie i rzucił się do ucieczki. Dziewczynka wciąż płakała. Kobiety wpatrywały się przerażone w uciekającego. Bandzior popchnął staruszkę a? Pstryk.

A jej głowa zatrzymała się na centymetr przed zderzeniem z ladą. Jej koszyk również tkwił zawieszony w powietrzu. Postawiłem go więc na ziemię, a staruszkę ostrożnie podniosłem. Pozostał jeszcze uciekający. Podszedłem do niego i stanąłem tuż przed nim. Pstryk.

Zbir wpadł na mnie i upadł na posadzkę. Klęczał. Klęczał przede mną wystraszony trzymając się kurczowo zranionej ręki.

- Czym ty do cholery jesteś?- zapytał ochrypłym głosem.

Co mam odpowiedzieć? Obrońcą? Bohaterem? A może niedoszłym złodziejem i tchórzem, który nie umie stanąć do równej walki bez stosowania zdolności, o których istnieniu dopiero co się dowiedział. Katem, który zdążył skrzywdzić już kumpla z ławki, Grubego, a teraz tego kolesia?

- To bohater- usłyszałem kobiecy głos z tyłu.

- Super- bohater- dodała piskliwym głosikiem dziewczynka.

Czułem na sobie spojrzenie wszystkich zgromadzonych w sklepie. Teraz również tych, którzy wcześniej robili zakupy. Kieszonkowiec nawet nie wyglądał, jakby chciał uciekać. Przypatrywał mi się czekając na egzekucję.

- Zawiadomcie policję.

Facet spojrzał na mnie bojaźliwie, kobieta już dzwoniła po policję. Ludzie wciąż przypatrywali mi się oniemieli. Wyszedłem.

czas_2.jpg

Siedziałem przy biurku w moim pokoju nad zimną już kolacją. Rodzice i brat w drugim pokoju oglądali telewizję. Ja rozmyślałem nad moimi zdolnościami. Jak to się stało, że ja, najnudniejsza osoba na świecie posiadłem takie zdolności? Czyżby porwały mnie ufoludki i włożyły w dupę czopek powodujący zanik pamięci? Jestem mutantem? Wynaturzeniem?

- Teddy! Tedzio!- usłyszałem wołanie brata.

Teodor? Nienawidzę swojego imienia. Niechętnie oderwałem się od myśli o swoich mocach i poszedłem do salonu.

- Patrz, o czym gadają?

Ekran telewizora rozświetlał widok sklepu spożywczego, gdzie miał miejsce dzisiejszy incydent. W osobach, z którymi reporterka przeprowadzała wywiad rozpoznałem osoby ze sklepu.

-? i wtedy pojawił się nagle chłopak, czarne włosy, ponad metr siedemdziesiąt wzrostu. Obezwładnił tego złodzieja. Momentalnie wyjął mu nóż z dłoni. Wtedy złodziej zaczął uciekać, to chłopak zniknął i pojawił się przed nim. Złodziej upadł. I chłopak kazał mi zadzwonić po policję i zniknął.

Wciąż przerażona kasjerka skończyła monolog, a na jej miejsce pojawiła się staruszka.

- Ten młodzieniec to jakiś anioł. Bandyta by mnie przewrócił, ale jakimś cudem nie upadłam. Tak, jakby mnie podniósł, a już po chwili bandyta nad nim klęczał?

Na to odezwała się spikerka.

- Policja wciąż poszukuje zbiegłego z miejsca zdarzenia mężczyzny. Podajemy jego portret pamięciowy sporządzony przez uczestników zdarzenia, w tym również rannego kieszonkowca- recydywistę Arnolda W.

- Ha!- ryknął mój brat- Wygląda, jak nasz Tedzio!

Rzeczywiście. W portrecie łatwo można było rozpoznać moją postać. To przerażające, a jak mnie znajdą? A potem potną?

- ?To super-bohater?- powiedziała nam mała Julia. W takim razie czy nie powinniśmy zacząć szukać go w przestworzach?

Muszę jakoś urwać ich trop, bo mnie znajdą. Pewnie ogląda to Steward, on teraz pewnie wierzy w moje moce. Jest na mnie zły. A jak na mnie doniesie? I jest jeszcze Gruby?

Upokorzyłem go, pewno teraz chce mnie rozerwać na strzępy? Muszę się spotkać z nimi i jakoś ich przekonać, żeby na mnie nie donosili. To byłoby straszne?

Rodzice i brat nawet nie zauważyli, że wyszedłem z domu. Miałem na sobie bluzę z kapturem, żeby czasami żaden napotkany przechodzień nie rozpoznał we mnie gościa z listu gończego. Było już ciemno, to też wielu ludzi po przedmieściu nie spacerowało. Nieliczni tylko właściciela psów łypali na moją zakapturzoną facjatę spode łba.

Zatrzymałem się pod klockowatym domem Stewarda. Nierzadko u niego bywałem, to też znałem jego tajne przejście wprost do pokoju. Wspiąłem się po wielkim, rosnącym przed jego oknem dębie. Tam, gdzie nie było za co się złapać Steward powbijał deski. Dzięki temu wspięcie się po wysokim drzewie i dla laika nie było problemem. Schody zaczęły się dopiero przy gałęzi, po której przejść było trzeba, żeby do pokoju Stewarda się dostać. Niegruba gałąź niebezpieczne trzeszczała pode mną, gdy szedłem do okna kumpla. Na szczęście szczęśliwie doszedłem i zapukałem w rozchylone okno.

- Kto?- usłyszałem głos kolegi.

- To ja? Ted.

- Moment!

Zobaczyłem, jak Steward powoli wygramolił się z łóżka i podszedł utykając do okna. Otworzył je i wlazłem do jego pokoju. Był ładnie umeblowany i świeżo odnowiony. W sumie taki sam, jak mój, tylko ściany, zamiast żółtych były pomarańczowe.

- Ładnie mnie urządziłeś- powiedział, gdy już usiadłem w zapadającym się fotelu- coś ty odwalił w szkole? I w tym markecie?

Mimo, że widziałem złość w jego oczach uśmiechnął się łobuzersko.

- To ty wiesz, że to ja ci to zrobiłem?

- No a kto? Ładnie urządziłeś grubasa. Jeszcze nigdy nie widziałem go płaczącego? Już nie będzie takim cwaniakiem. Mamy wszyscy na niego haka!

- Płakał?- zdziwiłem się.

- Sądzę, że jakbyś dostał kilka razy po jajach, to też byś płakał. I to w dodatku od kogoś , kogo byś o to nie podejrzewał. Ostro pojechałeś mu po ambicji chyba. Był bezsilny. Chyba pierwszy raz w swojej karierze! A to, co mu zrobiłeś później? Mistrzostwo!

- Jak to? Nic więcej mu nie zrobiłem?

- Jego ojciec siedzi teraz w areszcie. Przyłapałeś go na gorącym uczynku, stary!

I zapuszkowałeś! Trąbili o tym w wiadomościach. Pokazali twój portret pamięciowy! Od razu cię rozpoznałem!

Nigdy wcześniej nie widziałem rodziny Grubego. To, co powiedział Steward zwaliło mnie z nóg. Można powiedzieć dwie pieczenie na jednym ogniu? Dwa bandziory. Z drugiej strony jak teraz może czuć się Gruby? Przecież na mnie doniesie. Zapuszkowałem jego ojca!

- Ziomek, nie cieszysz się?- zdziwił się Steward.

- Nie bardzo?- odpowiedziałem markotnie.- Gruby na mnie zakabluje z zemsty. Człowiek manipulujący czasoprzestrzenią nie mieszka chyba w każdym domu? Nie dadzą mi spokoju?

- Co tam? Będziesz sławny!- zaperzył się kumpel.- I ja chyba też! W końcu będę kumplem super-bohatera. Robinem! Ok, Batman miał dużo lasek. A ile miał ich Robin! Stary! Laski!

- Tobie tylko jedno w głowie? - odrzekłem z dezaprobatą

- Kasa też by była! W cholerę kasy!

Tego już nie słyszałem. Schodziłem z drzewa nadziewając się na wystające gałęzie. Te mniejsze pękały pode mną, te większe zaś dźgały mnie boleśnie. Moje nogi wreszcie spotkały się ze stałym gruntem. Pobiegłem co sił w stronę domu Grubego.

Nigdy wcześniej tam nie byłem. Adres Grubego znałem wyłącznie ze szkolnego dziennika. Powitał mnie nieotynkowany barak. Miejsce ponure. Muszę zaryzykować i się z nim spotkać, zanim mnie wyda. Może uda mi się go przekonać, albo chociaż zmusić do ciszy.

Dom Grubego był meliną. Na podłodze widziałem puste butelki po wódce. Na małym, rozstrzępionym dywaniku były ślady wymiotów. Szedłem wąskim przedpokojem brodząc po śmieciach. W końcu stanąłem obok pierwszych drzwi od lewej i lekko je uchyliłem.

- Tak, mocniej, mocniej!

Tam zastałem gorszącą scenę kobiety w stosunku z wąsatym gościem popijającą w trakcie wódkę. Natychmiast zamknąłem drzwi wciąż zdegustowany tym, co zobaczyłem. Widać mama Grubego szybko znalazła sobie towarzystwo?

Uchyliłem kolejne drzwi. Za nimi już był Gruby. Siedział skulony w kącie pokoju poobwieszanego plakatami bokserów. Łkał. Usłyszał skrzypnie drzwi, to też od razu zwrócił wzrok w moim kierunku. Wyglądał na wyjątkowo małego patrząc na mnie z dołu.

- Czego chcesz? złamasie. Mało ci?

Mówił to przez łzy. Nie brzmiało to tak groźnie, jak niegdyś.

- Chciałem porozmawiać?

Spojrzał na mnie podejrzliwie.

- Niby o czym, dziwaku? Wiem, coś zrobił. Wiem, że to ty udupiłeś starego. To ty? Nie wiem, jak to zrobiłeś? Już miałem cię sklepać, to nagle poczułem okropny ból. Głowa. Jajka. Kurde wszystko. A ty se już szedłeś. Taki szczęśliwy, co?

Wstał. Był sporo wyższy ode mnie.

- Odebrałeś mi wszystko, gnoju. Wszystko!

Instynktownie wyciągnąłem nóż, który wcześniej odebrałem jego ojcu.

- Proszę bardzo, zabij mnie złamasie! Tylko na to czekam!

Nie wyglądał, jakby chciał ze mną walczyć. Jeszcze nigdy nie widziałem nikogo tak przerażonego.

- Ojciec chlał codziennie litrami. Bił mnie. Ale mi było kurde dobrze, kiedy był. Przynajmniej tamten gość nie posuwał mojej matki! Ojciec się starał, ale w końcu się poddał.

Za Grubym zobaczyłem zdjęcie przedstawiające ubogą, ale uśmiechniętą rodzinę. Matka, z zaczesanymi do góry blond włosami trzymała na rękach dzidziusia, a obok niej stał ojciec.

- Już na początku szkoły wszyscy śmiali się ze mnie. Grubas, niedorajda? Codziennie płakałem. Matka mnie pocieszała. Ojciec uczył.

Jeszcze nigdy nie widziałem takiego potoku słów z ust Grubego, był roztrzęsiony, sam nie wiedziałem, czemu mi to wszystko mówił. Słuchałem go jednak w skupieniu.

- Nauczył mnie wykorzystywać moje atuty? Moją masę. I pokazał mi, jak budzić respekt wśród innych. Jak on, jak był w moim wieku. Uczył mnie radzić sobie z tymi pieprzonymi dziećmi. Potem stracił robotę i zaczął więcej pić. Bił mnie. Matka miała depresję i też zaczęła sobie polewać.

Przerwał. Wytarł mokry nos ręką i kontynuował wywód.

- W szkole byłem kimś. Bali się mnie. A w domu?

Zrozumiałem, że Gruby w szkole odreagowywał niepowodzenia. Był chyba najbardziej nieszczęśliwą osobą, jaką spotkałem w życiu. Mojemu ojcu zdarzyło się więcej wypić, ale nie notorycznie. Nie wyobrażam sobie, jakbym był bity. Ani jakby aż dwoje rodziców było alkoholikami. Nie wyobrażam sobie mieszkania w melinie.

- A ty? Jesteś z siebie zadowolony? Odebrałeś mi i szkołę. Teraz będą ze mnie polewać. Patrzcie!- machnął ręką- To Gruby, którego pobił jakiś złamas! Jego ojciec siedzi w kryminale! Miał zawiasy, a teraz sobie posiedzi! Patrzcie! Kto zerżnie jego matkę?! Patrzcie no!

Gruby wył. Jego sina od łez twarz trzęsła się jak galareta.

- Proszę, zabij mnie! Zabij Grubego!

Popatrzyłem na jego zaczerwieniałe oczy.

- Po co miałbym to robić?

Pomyślałem chwilę, jak go pocieszyć. Dziwna to była sytuacja, pocieszać do niedawna najgroźniejszą osobę, jaka stanęła na mojej drodze.

- Chcesz, to mnie pobij. Albo opowiem wszystkim w szkole, jak mi wlałeś za tamto.

- Nie uwierzą- odparł natychmiast Gruby- jestem skończony. Rozumiesz zła? złamasie? Skończony!

czas.jpg

- To, że ktoś cię uderzył nie oznacza, że straciłeś autorytet.

Spojrzał na mnie, jakbym powiedział coś bardzo głupiego.

- Szacunek przez strach, to nie szacunek. Wszyscy tylko udawali, że cię szanują, albo lubią, bo bali się, że ich pobijesz.

Wciąż patrzył na mnie z tą samą pogardą.

- Chcesz, to mogę pomóc stworzyć ci prawdziwy?

Grubi biegł na mnie. Z początku myślałem, że chce mnie staranować. On jednak z całej siły nabił się na trzymany przeze mnie nóż jego ojca. Wyrwał mi go potężnymi rękami i pociągnął rozcięcie w górę z dawnym uśmiechem na ustach widzianym przez kotarę łez.

Nie, to nie żadne rozwiązanie. Muszę coś zrobić. Muszę? No ale jak zatrzymam czas, to nic to nie da. Muszę cofnąć czas. Rzuciłem okiem na naścienny zegar z pękniętą szybką. Skupiłem się na jego tykających wskazówkach.

Gruby upadł na ziemię jak worek ziemniaków. Krew tryskała z jego rozcięcia. Krople zaczęły jednak wracać do brzucha, a Gruby wstawać. Nożem pojechał w dół po ranie, a ta, zamiast się pogłębiać zrastała się. Krwi było coraz mniej. W końcu Nóż całkowicie opuścił mój brzuch i z powrotem znalazł się w moich rękach. Bez nawet plamki krwi. Natychmiast schowałem ostrze i spojrzałem na Grubego patrzącego na mnie jak wcześniej, z pełną pogardą

- Gruby, wydasz mnie?

Nic nie powiedział. Szlochał.

- Wydasz mnie? Powiedz!

Wycierał oczy rękami. Wciąż bez słowa.

- Powiedz, że nie napuścisz na mnie policji! Powiedz! Proszę!

Zerkał na mnie smutno. Z pokoju obok nadbiegały okrzyki ekstazy jego matki i wąsatego faceta.

- Wygonisz tego sukinsyna?

Kiwnąłem głową i zostawiłem go w pokoju samego. Znowu uchyliłem drzwi, za którymi matka Grubego zdradzała męża. Byli zbyt zajęci sobą żeby zauważyć, że wszedłem do pokoju. Pstryk.

Z zamienionej w posąg nagiej matki Grubego zdjąłem wąsatego faceta i wywlokłem go do otwartego okna, przez które go przerzuciłem. Wylazłem przez okno za nim. Następnie otworzyłem wielki kontener i z wielkim trudem wrzuciłem do niego wąsacza, po czym zamknąłem wieko. Pstryk.

Zobaczyłem Grubego przypatrującego mi się z okna. Dopiero teraz zorientował się, co zrobiłem. Usłyszałem przeraźliwy krzyk jego matki i stłumione odgłosy jej kochanka ze śmietnika.

Szedłem ciemną ulicą do domu. Chyba się udało. Było ciężko, ale ci dwaj mnie nie wydadzą. Steward, to mój kumpel, a Gruby ma u mnie dług. Z resztą postawił warunek, ja go spełniłem? Nie ma o czym mówić. On tego nie wie, ale uratowałem mu życie! Przywróciłem czas do wcześniejszego momentu. Przewinąłem czas w tył! Kim ja do diabła jestem? Skąd się wziąłem? Kim ja mam niby być w przyszłości? Zegarmistrzem?

To nawet dobre. Zegarmistrz? Ma wydźwięk. Już wyobrażam sobie pierwsze strony gazet: Zegarmistrz po raz kolejny uratował świat, Zegarmistrz przeciął wstęgę centrum handlowego, Zegarmistrz tralala lala.

To był jeden z tych dni, o których będę opowiadał dzieciom, czy tam innym wnukom. Rozłożyłem na łopatki postrach szkoły, powstrzymałem jego ojca przed kradzieżą, po czym zawlokłem kochanka jego matki do kontenera. Do tego zostałem okrzyknięty bohaterem, ba, super- bohaterem.

- Hej, zaczekaj!- usłyszałem za sobą głos.

Spojrzałem za ramię. Biegł za mną jakiś facet w płaszczu. Zdziwiony zaczekałem, aż dojdzie.

- Teodor Harrison?

Popatrzyłem podejrzliwie. Dobrze wiedział, kim jestem?

- Skąd?

- Nazywam się Max Rough. Nie jestem z policji.

- No ale skąd pan?

Znów mi przerwał.

- Nie afiszuj się tak ze swoimi zdolnościami. Ludzie nie są gotowi na super- bohaterów. Chcesz, żeby ktoś pokroił cię na kawałki, żeby sprawdzić, czy wszystko z tobą okej?

Patrzyłem jak ostatni tępak na faceta. Kim on do diabła jest?

- Skontaktuj się ze mną, kiedy będziesz tylko mógł. Teraz pewnie jesteś zmęczony? Wszystko ci wyjaśnię krok, po kroku. Nie jesteś sam.

Nic nie zdołałem z siebie wydusić. Facet wsunął mi do kieszeni swoją wizytówkę i odszedł tak szybko, jak przyszedł nie pozwalając mi nawet dojść do głosu.

Przede mną majaczyły się już kontury mojego domu. Pomacałem po kieszeni jeansów żeby sprawdzić, czy mam klucze. Nie miałem. Kiedy stanąłem przed drzwiami zakołatałem.

W drzwiach natychmiast pojawiła się mama. Ze łzami w oczach. O co chodzi?

- Och Teddy. Wejdź skarbie?

Zdziwiła mnie wylewność mamy. Bez słowa wlazłem do domu. O dziwo nawet nie kazała mi zdjąć butów. Oniemiałem, gdy wszedłem do kuchni. Czekała tam na mnie para policjantów wraz z Stewardem we własnej osobie patrzącym na mnie swoimi cielęcymi oczami. Ojciec podszedł bez słowa do stojącej za mną matki i przytulił ją do siebie. Łkała w jego pierś. Starszy brat stał co jakiś czas powtarzając ?wiedziałem?. Ta cisza była nie do zniesienia, cisza przed burzą.

Głos zabrał jeden z policjantów. Korpulentny, starzejący się mężczyzna.

- Teodorze Harrison, jesteś świadomy, do czego doprowadziłeś?

Zabrzmiało to bardzo przewlekle i groźnie.

- Nie bardzo?- odrzekłem niepewnie.

- Stewardzie, chłopcze- policjant zwrócił się do mojego kumpla- czy to na pewno on? Nie pomyliłeś się?

Wystraszony Steward rzucał spojrzenie to na policjanta, to na mnie.

- Stewardzie?

- Eee? To znaczy w sumie? No tak.

- Możesz potwierdzić, że to Teodor?

Przerażony przytaknął starając się omijać mnie wzrokiem. Mama szlochała głośno. Ojciec uciszał ją, jak tylko mógł.

- Tak, to Teodor.

Popatrzyłem wściekle na Stewarda. Głupia, tępa gnida. Sprzedawczyk. Chciał zyskać na popularności podkablowaniem na mnie. ?Będziesz sławny!? mówił, ? Ja chyba też! W końcu będę kumplem super-bohatera. Robinem!?? Co za bydle. Co za bezmyślne bydle.

- Teodorze Harrison, czy przebywał pan dzisiaj w sklepie ?Stokrotka??

- Tak- odpowiedziałem.- Tak, ale?

- Czy ugodził pan butelką Arnolda W., w wyniku czego rzeczony doznał uszczerbku na zdrowiu?

- Tak, ale?

- Teodorze Harrison, ma pan prawo do zachowania milczenia. Odtąd każde twoje słowo może być użyte przeciwko tobie.

Uśmiechnąłem się najmocniej jak mogłem, czym zbiłem z tropu wszystkich zgromadzonych w kuchni. Dotąd milczący policjant szedł w moim kierunku z kajdankami. Mama głośno płakała, ojciec również był załamany. Brat tkwił w bezruchu. Steward wlepiał we mnie wzrok. Klik.

14 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Ma to cos. Fajnie sie to czyta i takie tam ;). Ja niestety nie posiadam takich zdolnosci artystycznych ;P. Kiedys probowalem co prawda ale to co napisalem to przeczytalem na polskim i dostalem pale za obraze nauczyciela ;)

Link do komentarza

Kwesta zmiany paru nazwisk ;]

Stricte ciągu dalszego nie będzie, bo powyżej przedstawiłem jedną, zwartą całość. W umiarkowanym stopniu uważny czytelnik zauważyć powinien powiązania pomiędzy tekstem tym i poprzednim. W przygotowaniu jest kolejne opowiadanie i tym razem skupiające się na innej postaci. Oczywiście "when done".

Link do komentarza

Ja równiez próbowałem coś pisać, jednak zrezygnowałem. Mam świetny pomysł na fabułę. (pod paroma względami przypomina miks twin peaks z dexterem, ale raczej jesli chodzi o klimat, nie fabułe).

Twoje opowiadanie naprawdę wyborne!

Link do komentarza

Z tym zatrzymywaniem czasu to trochę ciężko, bo jak będziesz oddychać, gdy wszystko się zatrzymało? Jest to trudny temat do przedstawienia (imo), jednak gdy już się uda, na pewno będzie to porządna lektura. A twoje opowiadanie bym z chęcią przeczytał całe, niestety brak czasu :<.

Link do komentarza

Cóż, dla niektórych temat "czasowstrzymywacza" może wydawać się z deka oklepany, jednak ja się zdecydowałem na właśnie taki motyw. To fascynująca paranormalna zdolność mająca znacznie bardziej rozwinięte możliwości przekazu, niźli latanie, siła itd.

Link do komentarza

tytuł można rozpatrywać dwuznacznie

po pierwsze, jako wotum czasoprzestrzeni, jakie główny bohater załamywał

a po drugie, jako wotum zaufania, jakim darzył swojego przyjaciela Stewarda

Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...