Złośliwość rzeczy martwych...
Miałem dla Was długi wpis. Naprawdę długi. I mądry. O szkolnictwie, o nastolatkach, o dzisiejszej pogodzie (u mnie leje, a jak u Was?).
I wtedy odezwała się tak zwana "złośliwość rzeczy martwych".
Może opiszę?
Pisałem wpis. Jako, że o wiele wygodniej i swojsko pisze mi się wpisy w przeglądarce, w blogowej rubryczce "Napisz nowy wpis", pisałem tam. Co chwila zaznaczałem cały tekst i robiłem "kopiuj", aby, jakby co, nic mi się nie usunęło. Gdyby nagle wyłączyła mi się Mozilla Firefox, wkleiłbym tekst do notatnika i nic by się nie stało.
W pewnym momencie kolega na Gadu-Gadu (w tej chwili najbardziej znienawidzony przeze mnie program) błaga, by dać mu adres do pewnej strony (filmik na Youtube). Więc kopiuję mu ten adres na gg (jednocześnie tracąc kopię wpisu).
W tym miejscu warto nadmienić, że mam najnowsze Gadu-Gadu (znajomym zachciało się nagle zmieniać numery na dłuższe, a starsza wersja ich nie obsługiwała). W tym najnowszym GG słoneczko w lewym górnym rogu wystaje trochę poza ramkę, powodując, że przyciski "iksik, kwadracik i kreseczka" są nieco niżej, niż w pozostałych programach. W dodatku GG ma tendencję do otwierania się wtedy, gdy klikam na wiadomość pokazującą się na pasku startowym. Czyli prócz okienka rozmowy otwiera mi się sam program, z tym wystającym słoneczkiem oczywiście.
Także kończyłem już swój nowy, fajowy wpis. Zostały jakieś dwa zdania (myślę, że rozmiarowo napisałem gdzieś tyle, ile zajmował poprzedni. Czyli sporo). Rozmowa z kolegą skończona. Nie lubię, gdy coś niepotrzebnego zawala mi w tle pulpit, dlatego chciałem wyłączyć GG. Kieruję więc kursor w stronę "iksika"...
O, a tu trzeba powiedzieć coś o mojej myszce. Jest kapryśna. Czasem chodzi tylko przez USB (i wtedy ma chwilę zadumy, kiedy się po prostu zacina/wyłącza na dwie sekundy. Tak jak dziś), czasem przez to "myszkowe" złącze. Dziś chodziło przez USB.
Myszka nagle się zacięła, a potem kursor rozpędził się nagle ze zdwojoną siłą, w momencie, kiedy nacisnąłem "lewy przycisk myszy".
"Iksik" Mozilli Firefox wystawał jakieś kilka maleńkich pikseli ponad "iksik" GG z wystającym słoneczkiem. I te kilka pikseli starczyło, by moja myszka trafiła akurat na nie, nacisnęła "iksik" Mozilli i, bach!, skasowała mi wpis.
Złośliwość rzeczy martwych...
Teraz jestem na etapie znajdowania dobrych stron tego wszystkiego.
Pewnie tamten wpis był wtórny (choć miał bardzo dobry początek), bo ile to można pisać o agresywnych nastolatkach, błędzie zwanym gimnazjum i religii w szkołach? Może więc to i dobrze, że się nie pojawił.
Złośliwość rzeczy martwych... Ale nie tylko.
Po co ten kolega pisał, na kiego był mu ten adres?
Czemu ja nie piszę w Wordzie, jak zwykły człowiek?
Złośliwość rzeczy martwych... Albo tych, które nie są zależne od nas.
Joker w "Mrocznym rycerzu" mówił "Wiesz co zauważyłem? Nikt nie panikuje kiedy wszystko idzie zgodnie z planem. Nawet jeśli plan jest przerażający... Jeśli jutro powiem prasie, że gangster zostanie zastrzelony albo w powietrze wyleci ciężarówka pełna żołnierzy nikt nie będzie panikował... bo to wszystko jest częścią planu. Ale kiedy zapowiem, że jeden, mały, stary burmistrz zginie... wtedy wszyscy tracą głowę!" (cytat prosto z Wikicytatów. W których w sumie połowa cytatów Jokera z najnowszego Batmana nie ma sensu, ale dlaczego tak jest, napiszę kiedy indziej).
Tak, póki wszystko idzie zgodnie z planem jest dobrze. Ale, kiedy plan się rozsypuje, ludzie wpadają w histerię.
Już nie mówię o wpisie, po prostu po skojarzeniach doszedłem do pewnego tematu.
Też miałem plan. Naprawdę porządny. Ja mam mnóstwo planów. I sam doznałem na własnej skórze, jak to jest, gdy jeden z nich się psuje kompletnie.
Właściwie to bardzo prywatne. Ale mniej więcej pasuje do tematu.
Plan układałem przez kilka miesięcy. Miałem w sumie czas (przynajmniej tak myślałem). Kolejne jego wersje lądowały w wewnętrznym koszu, ale szybko wymyślałem nowe.
Aż w końcu jedna z nich przypadła mi do gustu. Była doskonała.
Zacząłem podejmować kroki, aby go zrealizować, ten plan. I kiedy wszystko było na dobrej drodze (a wszystko kosztowało mnie sporo myśli i uczuć, i wysiłków), nagle, BACH!, zdarzyło się coś, dowiedziałem się o czymś, co zburzyło cały mój plan. Nie zależało to ode mnie, zaczęło się już wcześniej, ale po prostu nic o tym nie wiedziałem. A kiedy się dowiedziałem, po prostu zburzyło mi wszystko, nad czym tak długo myślałem i pracowałem.
Czemu mówię ogólnikami? Bo to dosyć prywatne. Czemu zaś to mówię? Żeby powiedzieć Wam, jak to jest, gdy plan się wali.
To jest uczucie spadania. Ale nie takiego tam sobie spadania. To niekontrolowane spadanie, głośne i chaotyczne. Myśli pogrążają się w chaosie, nie wiesz co robić. Jak właśnie spadający człowiek. Nie ma pojęcia co zrobić, żeby przestać spadać, żeby się uratować, macha tylko rękoma i nogami bez rytmu, krzyczy na całe gardło i powoli zdaje sobie sprawę (jeśli ma czas), że cokolwiek by nie robił, to i tak wszystko zmierza ku ziemi i w końcu przyjdzie mu się rozpłaszczyć na glebie.
Jest też uczucie pustki. Wywołane przez świadomość tego, że coś się nie udało. Ludzie nie lubią, jak im się nie udaje. A jak ich jedyny cel nagle znika, czują, jakby żyli w pustce.
Nie życzę nikomu takiego uczucia. Trochę czasu mija, aż zorientujesz się, że musisz żyć dalej, nawet, jeśli Ci się nie udało. Że właśnie żyjesz dalej i musisz ułożyć sobie życie bez tego celu. Wtedy najlepiej mieć kogoś przy sobie - przyjaciela, rodzinę, kogoś bliskiego, komu można zaufać. I jakoś wyjść z dołka i znaleźć sobie nowy cel. Lub nauczyć się żyć bez niego (jeśli to w ogóle możliwe).
Pozdrawia, pT.
16 komentarzy
Rekomendowane komentarze