Taki lepszy Uncharted, czyli Rise of the Tomb Raider
Aż do premiery zrebootowanego Tomb Raidera nie byłem fanem przygód panny Croft, żenskiej wersji Indiany Jonesa z piersiami w rozmiarze XXL. W końcu jednak przyszedł ten dzień, gdy skuszony krwawymi trailerami i przykuwającą oko grafiką oraz ładną buzią głównej bohaterki trafiłem do tropikalnego raju dla kanibali i innych dziwolągów. Jak się okazało mroczniejszy klimat i zwrot w kierunku unchartedowej widowiskowości był strzałem w dziesiątkę. Taki był Tomb Raider, a jak sprawy aię mają z kontynuacją?
Początkowo piałem z zachwytu, nie mogąc oderwać się od gry. Co prawda rzucających się w oczy nowości raczej nie uświadczyłem. Całość wygląda tak jak poprzedniczka, z podobnie rozłożonymi akcentami. Od czasu do czasu Lara widowiskowo ginie na dziesiątki różnych sposobów, powracają wspinaczki, balansowanie nad przepaściami, huśtanie na linach, skradanie się, strzelaniny, zagadki i dynamiczne sekwencje, w których dzieje się dużo i głośno. W jedynkę (tę nową) grałem już jakiś czas temu, ale mam wrażenie, że fabuła była tam lepsza, a klimat horroru bardziej mi podpasował. Rise of TR to bardziej klasyczna przygodowa konwencja, niestety z nadmiernym patosem i schematami. Historia kompletnie do mnie nie trafiła, brakowało jej chyba świeżości poprzedniczki, a drugie wejście do tej samej rzeki nie zawsze jest przyjemne.
Jako większy fan skradania niż strzelania, cieszyłem się z możliwości przejścia wielu etapów możliwie jak najciszej i ciekawego patentu z oznaczaniem innymi kolorami przeciwników, którzy widzą się nawzajem. Strzela się średnio, dlatego skradanie wygrywa, aczkolwiek wymiany ognia też bywają emocjonujące. Szkoda tylko, że rodzajów przeciwników jest tak mało. Sekwencje platformowe i zagadki środowiskowe również wypadają całkiem nieźle, aczkolwiek im bliżej końca, tym bardziej byłem znużony formułą rozgrywki. Chyba źródełko nowości w tej części wyschło zdecydowanie za szybko. Do grafiki się na pewno nie przyczepię, choć jeśli chodzi o lokacje wolałbym większe zróznicowanie. Niestety Syberia przegrywa z tropikami. Śnieg, śnieg i dla odmiany trochę więcej śniegu. Za to końcowa lokacja, czyli miasto pod lodem zdecydowanie nadrabia zaległości w temacie epickości.
Podsumowując niestety gra podobała mi się mniej od Tomb Raidera w wersji zrebootowanej, natomiast wciąż milion razy bardziej niż stare odsłony serii. Przede mną jeszcze Shadow of Tomb Raider i... No właśnie, co dalej?
Ocena 7,5/10
2 komentarze
Rekomendowane komentarze