Proszę wstać, sąd idzie!
Rozprawę poprowadzi sędzia Gofer.
- Proszę usiąść. Otwieram sprawę przed sądem rejonowym. Będzie rozpoznana Andrzeja Niepamiętamnazwiska. Na rozprawie stawił się oskarżony doprowadzony z aresztu.
Oj tak, może kiedyś tak będzie. W końcu pierwsze kroki w wymiarze sprawiedliwości już stawiam, rozdając ostrzeżenia i bany. Zajmijmy się jednak tym, co miało być tematem wpisu - moja wycieczka do sądu rejonowego w Jeleniej Górze. Dwudziestego trzeciego dnia miesiąca o pięknie brzmiącej nazwie luty, wybrałem się tam z jednym z moich ulubionych księży, ojcem Witkiem (pozdrawiam Cię, tato =D). Początkowo udać mieliśmy się do sądu okręgowego, który mieści się w tym samym budynku, lecz sędziowie stwierdzili, że sprawa o napaść i pobicie będzie zbyt ciężka dla młodzieży i odesłali nas na drzewo... Znaczy do piwnicy. Wróć, na pierwsze piętro, do sądu rejonowego, gdzie rozpatrywana była sprawa z Art.244 Kodeksu Karnego
Kto nie stosuje się do orzeczonego przez sąd zakazu zajmowania stanowiska, wykonywania zawodu, prowadzenia działalności lub prowadzenia pojazdów albo nie wykonuje zarządzenia sądu o ogłoszeniu orzeczenia w sposób w nim przewidziany, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.
Czyli w praktyce jakiś Andrzej z Warszawy mimo tego, że miał sądowy zakaz, jeździł sobie po Szklarskiej Porębie samochodem i zgarnęła go policja. Sprawa równie interesująca, co kanapka z serem na talerzu. Oczywiście z tego jakże błahego powodu ruszyła cała maszyna. Podejrzany został tymczasowo aresztowany, prokurator przygotował akt oskarżenia. Następnie na sali znalazł się sędzia (z dalszego wywiadu dowiedziałem się, że taki zarabia sporo powyżej średniej krajowej =|), protokolantka (hrhrhr), prokurator, policjant, policjantka (za mundurem panowie sznurem ;]) i oczywiście oskarżony.
Każdemu z tych ludzi trzeba zapłacić za to, że siedział tam przez 20 minut i nie robił właściwie nic interesującego. Ot szybkie przeczytanie aktu oskarżenia (miałem wrażenie, że napisał go uczeń gimnazjum), rozpatrzenie sprawy i wyrok. Nie pamiętam już kary, ale było to zdaje się rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na pięć lat i zwrot kosztów sądowych w wysokości 180zł. Tak oto przez Andrzeja skarb państwa stracił kolejne cenne pieniądze, które mogły służyć do ratowania czyjegoś zdrowia (NFZ), lub służyć do zapchania jakiejś dziury... w ulicy. W dodatku oskarżony mówił swoje, sędzia kazał protokolantce pisać zupełnie co innego. Ja na miejscu oskarżonego Andrzeja bym się zdenerwował, w końcu wkładali mu w usta coś, czego nie powiedział. Mi pozostało tylko gorzko się uśmiechnąć.
No i teraz nie wiem, co mam o całej sprawie myśleć. Fajnie jest być sędzią, bo za takie pierdoły zgarnia się kupę kasy? A może, że cały polski system sprawiedliwości powinien zostać gruntownie przebudowany, żeby żaden sędzia nie brał do reki pięciu tysięcy złotych miesięcznie za pukanie młotkiem w stół?
15 komentarzy
Rekomendowane komentarze