Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Rankin

Olympus Actionus - temat główny, podejście trzecie

Polecane posty

Markos szedł za Lunarionem, który - jak się bardowi wydawało - błąkał się bez celu.

- Hej, mieliśmy poznać odpowiedzi! I zbawić świat! Zróbmy coś! Tam na dole będą się bić, a my nic nie zrobimy? Dla dobra ogółu?

Zaczął ciągnąć Lunara za rękaw.

- No! Dawaj! Chodźmy, pomóżmy im!

Markos nie czekając na Lunariona zszedł na ziemię i zwołał na ziemie niczyje na Planecie Wojen swoją "armię". Trzydziestu ludzi z krótkimi łukami i siedemdziesięciu elfów z łukami kompozytowymi (długimi). Dodatkowo pięćdziesiąt entów ("łapami" mocno uderzają), a na każdym z nich siedział jeden półelf potrafiący zadawać czarami niewielkie obrażenia i leczyć lekkie rany towarzyszy. Wojska te ustawiły się obok armii Otchłańców. Markos stanął na wzniesieniu podziwiając widok. Widok najróżniejszych żołnierzy, wojowników światłości, stróżów prawdziwego dobra, Lunarów, Otchłańców, Czuciowców (Artystów). Jednak inny widok mocno go zniesmaczył. Plugawie wyglądające diabelskie i demoniczne szkarady, na czele z przerażającym Bajcurusem i piekielnie złym... Markosem. Markos spojrzał mu w oczy z bardzo daleka (elficki wzrok).

- Zaczynajmy już!

A Ty Lunarionie, pomyślał, będziesz się tylko przyglądał?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tytokus siedział sobie spokojnie, i czytał najnowsze wydanie jakiegoś ziemskiego miesięcznika o grach, kiedy przyszła do niego Magiczka.

- Panie... Myślę, że chciałbyś o tym wiedzieć... Mamy dość spory konflikt we Wszechświecie.

Tytokus odkłada czasopismo i wstaje.

- Jakiś konkretny, Magiczna?

- Dość spory... Piekło oraz Otchłań zawiązały Nieświęte Przymierze i zniszczyły Niebostradę. Teraz planują wielką potyczkę, na ziemiach niczyich. Ogólnie, wojują z Niebem.

Tytokus przeciąga się.

- No to faktycznie nieciekawie.

Magiczka chwile milczy. Tytokus też.

- Panie?

- Co?

- Nic z tym nie zrobimy?

- Nie widzę sensu. Jesteśmy neutralni. Zapomniałaś, Magiczna?

Magiczka przygryza wargę, ale milczy.

- O co Ci chodzi? Zawsze tak robiliśmy.

- Nie chodzi mi o to, żeby stawać po konkretnej stronie konfliktu panie... Ale... Tam będą ginęły istoty. Umierały od zadanych im ran. Może wyślijmy tam naszych medyków?

Teraz Tytokusowi przyszło długo pomilczeć.

- Masz rację, Magiczna. Twoja mądrość tylko niewiele przyćmiewa twoją urodę.

Magiczka delikatnie się kłania.

- Cóż, wyślij więc tam około... 48 medyków. Tak. Dokładnie tylu. Nie wygląda to na duża bitwę, tylu wystarczy. Ale przypomnij im - jedziemy tam jedynie z pomocą. I będziemy pomagać wszystkim. Zero walki. Żadnych wypraw za linie wroga.

- Oczywiście.

- Możesz odejść, Magiczna. Dziękuje.

Magiczna kłania się i wychodzi. Tytokus rozkłada mapę i rozstawia mapę PWB, która jest ozdobiona w pomarańcze, draeneie i kolor pomarańczowy. Analizuje całą sytuację, popijając sok pomarańczowy.

Dokładnie pośrodku gotujących się armii, przejechała grupa medyków. Ozdobiona w pomarańczowe sztandary, oraz skórzane zbroje, na wielkich, bojowych elekkach (zwierzę przypominające słonia) grupa medyków naradzała się pośrodku pola, po czym ruszyli w cztery strony świata, w grupach po dwunastu. Zostały rozłożone ogromne namioty, a w każdym namiocie urzędowało 12 medyków (i medyczek, rzecz jasna). Namioty stanęły na północy, południu, zachodzie i wschodzie. Wywieszono nad nimi, ogromne pomarańczowe sztandary, oraz otoczono pomarańczową barierą, która nie pozwalała walczyć. Medycy byli gotowi do bitwy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

<Z daleka było widać już dwie armie rozdzielone panem trawy. Po bokach znajdowały się... prowizorycznie wybudowane trybuny. Cygnus zleciał na dół.>

- ocb?

- Szefie!

<Z trybun machał Tymczasowy Przywódca>

- Cóż byś chciał?

- Oni nic nam nie zrobią!

- Serio?

- Totalnie! Oni tylko się będą bić między sobą!

<Chwila myślenia>

- Trybuny powinny być mocniejsze, z barierą ochronną. I gdzie przekąski? A napoje? Ja za chwilę wracam, ale ma tu być to wszystko!

- Jeszcze jedno.

- Hm?

- Przybył ambasador, nie pamiętam skąd, wiem tylko że miał dwudziestościenną kostkę.

- Ach! Przyjmij go z wszystkimi honorami, oprowadź po stolicy, ugość go! Jak na sewastiańską gościnność przystało! Tak samo innych!

<Cygnus wzleciał do góry i obrał kurs na kuźnię Casulona.>

-------------------------------------------------------------------------------------

@Cruadin: Tak będzie lepiej, uwierz mi :)

Adieu! Do 9 czerwca! Jadę do Gdańska!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Koloseum było wypełnione tłumami koboldów, wokół rozlegał się ogłuszający gwar. Glatryd wyszedł na mównicę umieszczoną na honorowym miejscu który każde mógł doskonale widzieć. Wszyscy umilkli. Bóg przyglądał się chwilę trybunom, po czym zaczął przemowę.

- Drodzy wyznawcy. Przyjaciele. Nadchodzą trudne czasy, czasy w których nikt nie będzie pewny następnego dnia. Nie będzie czasu ani na rozrywki, ani na odpoczynek. Pozostanie ciężka walka o wolność i życie. Dlatego właśnie urządziłem te igrzyska. W ten sposób będziecie mogli choć na chwilę zapomnieć o problemach świata i cieszyć się spektaklem, a ja zdobędę swojego herosa który w przyszłości pomoże mi chronić was i naszych sojuszników. Niech igrzyska się rozpoczną!

Krzyknął w blasku odpalanych fajerwerków. Wieczorne niebo rozjarzyło się tysiącami barw, wokół areny ruszyli prezentując się widzom gladiatorzy. Zaczęły się walki o tytuł Wybrańca.

Glatryd usiadł zmęczony całym dniem załatwiania kontraktów i zastanawiania się nad sytuacją geopolityczną. W dole trwały jeszcze różnorodne występy rozpoczynające cykl walk. Dawno nie czuł się tak wyczerpany, ale był z siebie zadowolony. Nagle usłyszał za sobą nieśmiałe chrząknięcie.

- Co znowu, najwyższy kapłanie?

- Wasza boskość raczy wybaczyć zakłócenie tych wspaniałych występów...

- Widziałem je dziesiątki razy na próbach. Do rzeczy.

- No... chodzi o to, że armie dobra i zła właśnie się gromadzą na PWB i chyba niedługo rozpoczną bitwę... Naprawdę nic z tym nie zrobimy?

- Nie znasz się na polityce, oj nie znasz. Posłuchaj. Nawet jeśli będą walczyć, to będzie to raczej pokaz sił. Postarają się zastraszyć nawzajem potęgą. Na pewno nikt z nich nie wystawi pełnej armii na PWB. Nie będą się narażać. To będzie taka... taka próba generalna.

Urwał i rozejrzał się uważnie, czy nikt nie podsłuchuje. Dla pewności otoczył swoją trybunę wraz z kapłanem niemal niewidocznym, dźwiękochłonnym szkłem.

- A na próbie generalnej nie odpala się fajerwerków. Z nimi czeka się do ostatecznego rozpoczęcia. Mają być NIESPODZIEWANE i EFEKTOWNE. Zrozumiesz to już niedługo...

Powiedział zdejmując osłonę i dając znać, że rozmowę uznaje za skończoną. Kapłan odszedł pozostawiając go samego na trybunie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- I na tym skończymy kurs.

- Szefie, w poczekalni siedzi trzech gości. Jeden jest co najmniej nie w humorze.

- Zaraz zobaczę.

Wychodzi przed kuźnię. Widzi Simbę przy barze i wkurzonego Moitha. Podchodzi do opychającego się lwa.

- Ty jesteś Simba, tak? Pewnie gdzieś tu jest jeszcze Cygnus. Po zbroje przyszliście, tak? No jasne, że tak. Inaczej co sprowadzałoby was akurat do kuźni, a nie do biura czy gdzieś tam? Przy okazji, wiesz, że ktoś na ciebie czeka. Wypadałoby do niego iść. Tylko nie zburzcie okolicy.

Wraca do kuźni. Szuka czegoś w szafkach.

- Acha! Tu jest.

Wyciąga plan pancerza dla kota.

- Wystarczy tylko zwiększyć wymiary i trochę pozmieniać.

<znacznie później>

- Trzymaj, Simbo. Dwie platynowe zbroje. Cygnusowi dorobiłem jeszcze osłony na skrzydła

- Raport z PWB.

- Dawaj to. - czyta - To chyba jest podstęp.

Wpada do kuźni, zgarnia z blatu młoty i rozkłada mapę. Na ścianie pojawia się okno na PWB.

- Wystawili małe siły. Stać ich na wiele większą armię. Ich głównym celem jest Niebo... Oni chcą odciągnąć uwagę od Niebios. Bo kto normalny walczyłby dla "oszacowania sił wroga"? Od tego jest wywiad. Trzeba przyspieszyć...

Wyciąga światełko.

- Chcę mieć kopiujtocochcęinator.

W jego łapie pojawia się wspomniane urządzenie. Bóg wychodzi na chwilę i wraca ze zdemontowanym z Normanii działem. Montuje je na platformie. Ustawia "kserokopiarkę" przed swoimi wyrobami. Włącza przyrząd.

- Trzeba jeszcze dać drobne wsparcie walczącym.

W tej chwili przy Lunarach, Otchłańcach i Czuciowcach pojawia się na oko 1000 umarłych*. Uzbrojeni są oni w niemal wszystko. Od mieczy i toporów przez kusze aż do kosturów i różdżek.

- Szacujcie sobie to...

Podchodzi do przyniesionych przez kościeja śmieci i zaczyna składać kolejne urządzenie. W połowie przerywa, sięga po nóż i kłuje nim Wybuchassa w palec.

- Wybacz. Wykorzystałbym swoją krew... Gdybym mógł.

Krew z noża skapuje na składane pudło.

______

*Dałem więcej od innych, bo, powiedzmy sobie szczerze, co może zrobić setka szkieletów demonom i diabłom? Takie drobne wyrównanie szans.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Barto siedział przy stole po środku wielkiej okrągłej komnaty. Na stole leżały zwoje, księgi, figurki, mapy i inne rzeczy tego typu. Obok boga stali: Leszcz, Med, Główna Kapłanka, Trzej Główni Stratedzy i Arcydruid. Wszyscy czekali na to co powie.

-Nie jest dobrze. Z tego co usłyszałem od was i zobaczyłem w kryształowej kuli* wynika, że szykuje się bitwa. Moje rozkazy są następujące: wdrożyć projekty Lotnik i Podwórze, wysłać dwa drzewce, oddział jeźdźców hipogryfów, dwa odziały łowczyń i jednego druida, którzy zajmą się czystością walki, czyli będą pilnowali, żeby nikt nie atakował osób na trybunach, jeśli ktoś niewplątany w konflikt poprosi o pomoc: udzielić! To wszystko, możecie się rozejść.

Stratedzy i Arcydruid wyszli z pomieszczenie. Główna Kapłanka zabrała głos.

-Mój Panie! Ambasador prosi audiencje!

-Dobrze, udzielę mu jej.

----------------------

30 minut później

Po wysłuchaniu ambasadora Barto podpisał wszystko co potrzeba.

-Mam nadzieję, że ten sojusz przyniesie nam wszystkim korzyści. Tymczasem zapraszam na małą partię szachów.

Ambasador zgodził się i oboje udali się do pomieszczenie obok.

----------------------

Na Ziemiach Niczyich

46 Nocnych Elfów na 30 Nocnych Panter i 15 hipogryfach oraz 2 drzewce przybyli na miejsce. Druid przemieniony w kruka obserwował z wysoka sytuację.

-Mam nadzieję, że nikomu nic nie odbije i nie zaatakuje niewinnych, bo nie mam dzisiaj ochoty na walkę z kimkolwiek, nawet gdyby to miał być wściekły ślimak.

----------------------

Po partii szachów, długiej rozmowie o przyszłości narodów i pożegnaniu z ambasadorem

Poker Face i można iść przez pałac. Nie zwracając uwagi na zaciekawioną służbę bóg udał się do podziemi. Szedł w duł po dłuuuuuuuuuuugich schodach. Szedł, szedł, szedł, szedł i... poślizgnął się na czymś śliskim. Spadł na sam dół.

-!@#$%^**&^%$#@!!! Kto to coś rozlał! Nieważne.

Wstał szybko, otrzepał z kurzu i wszedł do wielkiego, ciemnego pomieszczenia.

-Widzę, że wszystko idzie po mojej myśli. Przy najbliższym spotkaniu z naszymi sojusznikami opowiem im o naszym małym "zabezpieczeniu".

Na twarz boga wpełzł uśmiech. "Przyszłość to tajemnica, teraźniejszość to chwila, a przeszłość to sen. Nie wiem co nam gotuje los, ale muszę być gotowy na każdą ewentualność." Ostatni rzut oka i zniknął. Pojawił się na dziedzińcu, obok fontanny przy, której siedziała Główna Kapłanka.

-Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.

-Ależ nie, Mój Panie! Dla ciebie zawsze znajdę czas!

-Dziękuję! Chciałem z tobą o czymś porozmawiać.

----------------------

Trochę później

-Wysłano ambasadorów do innych krajów, wysłaliśmy wsparcie dla naszych sojuszników, przygotowania idą dobrze.

-To dobrze. Możecie zrobić sobie przerwę.

-Ale dopiero mięli przerwę! Twoi poddanie nie mogę ciągle odpoczywać!

-Ja tu żądzę, a nie ty. Ostatnio dużo pracowali, więc jedna przerwa więcej im nie zaszkodzi.

-Niech ci będzie!

Wszyscy rozeszli się, aby odpocząć, a bóg i chowaniec położyli się. Leszcz zasnął niemal od razu, podczas gdy Barto modlił się w duchu do Moderatusa, aby wszystko wróciło do starego porządku.

----------------------------------------------

* - To nie nowy artefakt. Występuje gościnnie :happy:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Holzen patrzył prosto na twarz Abyssala. Nie miał pojęcia, skąd się wziął wewnątrz pałacu, skoro stał przed chwilą przed zamkniętą szczelnie bramą. Nie miał czasu myśleć o tym, pewnie it's kind of magic, gdyż stał właśnie przed bogiem, o którym wiele słyszał i który go niewątpliwie intrygował.

- Abyssalu, przybyłem tutaj, aby prosić, by...

<dryń, dryń>

- Holender! Wybaczysz na chwilę sire, czymże wszakże jest chwila wobec tego, co na nas spadnie lada dzień.

Hycnął gdzieś na bok i odebrał telefon.

- Czego?!

(...)

- Ugościć! Siły nowego sojusznika mają się czuć u nas jak w domu. Studni im wybudować sporo, dać najlepsze owoce ziemi i raczyć najwspanialszymi rozrywkami.

(...)

- Tak, postaw na rudzielca, coś czuję, że wygra ten wyścig.

(...)

- Out.

Wraca do Abyssala.

- No, to cóż to nam przerwało... Przychodzę w trzech sprawach. Pierwsza z nich, to chciałbym się dowiedzieć czegoś więcej o tobie, o twojej roli i poglądach. Nie mieliśmy okazji porozmawiać nawet chwili w czasie ostatnich lat, a i ty, i ja mielim swe sprawy. Znane jest mi to, żeś do pustki i ostatecznego końca skory, lecz... Chciałbym wiedzieć, co to powoduje? Jakaż twoja dusza w tym wszystkim? Cóż tak prawdziwie tobą kieruje? Zadaję te pytania, bo w pewnym sensie... cóż... fascynujesz mnie.

<Tymczasem w Tartarze na PWB>

- Co to znaczy, że rozróba się szykuje na ziemiach niczyich, a ja się teraz dowiaduję?!

- Generale, te wiadomości są najnowsze.

- Argh! NA nich! Na te piekielne kreatury!

- Holzen zabronił...

- Arg...! Co? Ech, jak zwykle, musimy tu siedzieć i co? Może grać w szachy lub urządzać strzelnice purpurcom?

Wskazał na nocne elfy.

- Kazał ugościć...

- Dobra... Pokażemy im, jak się gości na naszych ziemiach! Otwierać beczki!

Beczki otworzono, stoły zastawiono, gości zaproszono, biesiadę rozpoczęto.

W międzyczasie urządzono liczne turnieje: o najwspanialszą brodę, o najsilniejsze ramię o najcelniejszy rzut toporem, rozróżniania trunków, rzeźby mineralnej i wiele, wiele innych. Nowoprzybyli początkowo przyglądali się ze zdziwieniem i zaciekawieniem na nowe rozrywki, ale po kilku kielichach wina kliku druidów i łuczniczek przystąpiło do nich. Wkrótce najstarszy druid wygrał konkurs na najdłuższą brodę, mistrzyni łucznictwa z precyzją posługiwała się toporem, ale była za słaba, by topór w skałę się wbił - mimo tego uzyskała drugie miejsce. Wszyscy się bawili, pili, jedli i weselili się. Trochę zadków podszczypano, trochę uderzeń w twarz natrętów poleciało... Śmiano się i tańcowano... lecz nad ranem... Zatakował...

- MÓÓÓJ BOOOŻE! Czemu to słońce tak głośno się rusza?

_____________________________________

Nie kończ rozmowy, Cruadin, to dopiero pierwsza sprawa.

Czwarty post dzisiaj. Napiszę po północy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie wiadomo gdzie był Lunarion, ale pozwolił Markosowi iść. Nie odezwał się, czekał. Oczywiście na odpowiedni moment, bo na cóż innego?

Wszyscy na polu bitwy czekali. Allimir czuł się nieco spięty. Oddziały Lunarów stał pomiędzy cichymi zastępami Otchłańców, a hordą lekko klekoczących szkieletów. No cóż, średnio przyjemne sąsiedztwo. Po drugiej stronie pola bitwy stały biesy, widzowie na trybunach zajmowali miejsca. Wszyscy czekali już tylko na Niebo i ewentualnych spóźnialskich.

Niebo. Od eonów nie walczyło z nikim otwarcie. Nie oznacza to jednak, że tego nie potrafiło. Celestius z żalem zebrał jeden niebiański chór, dokładnie 100 aniołów. Kazał im zejść na pole bitwy i wziąć w niej udział. Wiedział, że nie ma od tego ucieczki. Więc anioły zeszły. Nagle niebo nad polem bitwy zdało się pęknąć na dwoje ukazując za szczeliną tylko przelewającą się światłość. Część z niej spadła na ziemię w postaci jasnej kolumny. Jeszcze jeden błysk, a w środku rzeczonej kolumny czy też strumienia światła, zmaterializował się oddział aniołów. Przybrały cielesne powłoki przedstawiające młodych, pięknych ludzi. Za pancerz służyły im jakby sprasowane promienie słoneczne, za miecze lekko falująca, pozytywna energia życiowa. Przewodził im archanioł. Wysoki na ponad dwa metry, o czterech rozłożystych, połyskujących skrzydłach, bez jakichkolwiek włosów, jasnobłękitnych oczach bez źrenic i odziany w mocny napierśnik oraz białe szaty. Nie miał widocznej broni, sam ją sobie tworzył wedle potrzeb z własnej esencji. Ustawili się jeszcze w równych rzędach przodem do wroga. Byli gotowi na oficjalne rozpoczęcie wojny pierwszą bitwą.

-------------

Na podobnej zasadzie co u szkieletów Casulona, aniołów jest tylko 100, bo to mocni zawodnicy :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

<Cygnus doleciał już na podwórko kuźni, gdzie czekał Simba z dwoma paczkami.>

- Hej Cygnus!

- Hej!

- Co tam w Sewastii?

- Za niedługo rozpocznie się demo bitwa między Niebem a Piekłem i Otchłanią. Choć czuję że to nie jedyne strony konfliktu... A co to za paczki?

- Zbroja dla mnie i dla ciebie. Jeszcze ciepła. Z platyny.

- Wyśmienicie! Nie zechciałbyś może oglądnąć tej bitwy? Wiesz, Sewastianie potraktowali to jak walkę kilku tysięcy gladiatorów. Nie dziwię im się - nigdy nie mieli festiwalu z prawdziwego zdarzenia. Najpierw musimy tylko odstawić zbroje do skarbca w Soborze Wielkiego Lwa. Chodź!

- Świetnie! Tylko że widziałem Skazę w recepcji. Powiedziałem żeby poczekał bo jem pierogi. Później jak wychodziłem po prostu go zignorowałem, bo nie mam z nim już żadnych spraw.

- Skaza powiadasz? Jeszcze nie nacieszyłem się Sewastią, lepiej nie drażnić lwa.

<Obydwoje wybuchnęli śmiechem po czym poćwiczyli bieg w zbrojach z Kuźni do Soboru, by w końcu oddać ją do skarbca antybogowego i zasiąść na loży honorowej czekając na walkę i w międzyczasie wcinając paluszki i pijąc Coca Copsi.>

----------------------------------------------------------------------

Teraz już na serio: Adieu! Kto mieszka w Trójmieście bądź Malborku i okolicach i w okolicach mojej trasy wycieczkowej do i z, niechaj świadom będzie bliskości obecności mojej. Można stroić swoje domy xD. Muszę wstać o 4:00... Ach i jeszcze: bitwa toczy się bez mojego, ludności i Simby udziału, zapraszam inne cywilizacje na trybuny (smakołyki z waszych krajów też są dostępne, a i trybuny wytrzymałe!), nikt nie ma być uszkodzon z moich pod moją nieobecność, zrozumiano? Zwłaszcza Moith i Bajcurus niech trzymają się z dala.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-Ciekawe pytania zadajesz. Nikt jeszcze nie interesował się moimi poglądami z wyjątkiem mojej rodziny. Nie widzę powodu, dla którego miałbym nie odpowiedzieć. Hmm...

Abyssal na chwilę się zamyśla.

-Dlaczego, powiadasz? Zacznę od początku. Kiedy razem z innymi bogami spałem w pierwotnej Pustce przed zrekonstruowaniem Uniwersum, nawiedziły mnie koszmary. Przerażające widma zrodzone z cierpienia po zakończeniu Wszechświata, które wypełzły z mrocznych zakamarków mojej podświadomości i brały każdą część mojej duszy i podcierały sobie nią tyłek, że tak obrazowo powiem. Ale wtedy spojrzałem wokół siebie i zobaczyłem Pustkę. I zrozumiałem.

Zrozumiałem bezsens współczucia w obliczu zawsze obecnej, erodującej wszystko Pustki. Koszmary, które grały na mojej litości i empatii straciły sens. Żadna siła nie może mnie zmusić do uwierzenia, gdyż jedynie Zagłada jest warta wierzenia.

Zrozumiałem bezcelowość złości, strachu i innych silnych emocji przed obliczem wiecznej, niepokonanej Pustki. Koszmary igrające na szale i smutku opuściły mnie, gdyż zaakceptowałem Pustkę, w której uczucia nie mają znaczenia.

Zrozumiałem próżność woli i przekonań w obliczu Pustki. Koszmary dręczące mój umysł zniknęły, gdyż w Nicości umysł, siła woli i przekonanie są bezsensowne.

Zrozumiałem, że Pustka jest prawdą samą w sobie i inne definicje prawdy nic nie znaczą. Koszmary, które mnie zwodziły poszły precz, gdyż dla mnie jest tylko Pustka i wszelkie mniejsze prawdy są nieistotne.

I Uniwersum zostało stworzone na nowo i widziałem, jak zamieszkujące je istoty cierpią. I zrozumiałem, że jedynie Zagłada, którą Pustka ześle pewnego dnia na Wszechświat jest wybawieniem od bólu. Życie nie ma sensu, celu i jakiejkolwiek wartości w obliczu doskonałej Pustki. "Marność na marnościami i wszystko marność", jak to ludzie z Ziemi gdzieś zapisali. Ale nie mogłem zniszczyć Wszechświata, gdyż nie leży to w mojej mocy. Próby przyśpieszenia nadejścia Zagłady są zaburzeniem Równowagi, a to przynosi Wszechświatowi jeszcze więcej cierpień. Tak więc czekam na koniec, a do tego czasu wypełniam swoje obowiązki jako Strażnik Zakończeń i Boski Sędzia, patronując przemijaniu i pilnując naturalnego porządku.

Niektórzy mówią, ze przeszedłem na stronę zła. To nieprawda, ci, co tak mówią są krótkowzroczni i ograniczeni. W kwestii moralności jestem jak Nicość, ani dobry ani zły, obojętny, ponad dobrem, złem i moralnymi rozterkami. Po prostu jestem i robię to, co muszę. - Holzen nie mógł tego wiedzieć, ale to, co mówił Abyssal było dokładną odwrotnością jego poglądów za czasów, gdy był Solarionem. Gdyby wtedy został zapytany, wymieniłby cnoty i zaczął je wychwalać, twierdząc, że są niezwyciężone nawet w obliczu ostatecznej Zagłady, która kiedyś nadejdzie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Wow...

Mowę mu przez chwilę odjęło.

- Mówisz o bezsensu współczucia... A czyż on nie rodzi większego cierpienia?

Koszmary Cię opuściły, boś przyjął coś, z czym walczyć nie mogły... lecz mogło to być jedynie to, czego tak naprawdę pragnęły...

Nicość wszystkich nas czeka, a żywoty nasze są jedynie weń przerwą, lecz czy ten dar na zatracenie ma iść, wobec bezsensu emocji i uczuć? Czy też czasem lepiej w ciemności żyć? Jesteśmy teraz w czymś. Nice i tak nas odnajdzie, lecz czy to powód, by więcej życia nie dawać? Czyż życie i z cierpieniami piękne nie jest?

Może w obliczu, jak to zowiesz, Pustki, nie ma znaczenia, ale poza tym, nie jest aż takie złe. Cierpienia to nie wszystko. Właściwie, można cierpień całkowicie uniknąć... Jest za to wszakże wielka cena... Wieczna samotność i wieczne oderwanie od "dobra". Takie stanie ponad złem i dobrem. Może to osiągnąłeś, może to osiągniesz, a może nawet się doń nie zbliżysz... Twe słowa mogą nie być prawdą, a jedynie ułudą, którą wozisz lub sam nieświadomie się jej poddałeś... A prawda? Któż to wie? Chyba tylko jedna osoba.

Mniejsze prawdy nieistotne? Aczkolwiek lepsze od kłamstw. Tym gorzej dla prawd.

Spluwa.

- Ach, tak to bym gadał jeszcze przed tymi wszystkimi torturami... Ale to i tak nic w porównaniu do tego, co ty przeżyłeś. Wystarczająco jednak, aby całe smędzenie o przewodniej roli życia pod kowadło prawdy położyć.

Wiedz, że oczywiście nie zrozumiem od razu lub nawet wcale tego, co... "wyznajesz", lecz i tak Ciebie szanuję

Lecz zawczasu coś wydrukuję. Pozwolisz...

Wyjął małe urządzenie i połączył się z intergalaktyczną drukarką. Minęła chwila i wydruk wylądował w jego dłoniach.

- Bacz na to.

Ukazał.

- Zapewne uznasz to za... eee... jak to powiedział rycerz z Ziemi... "nic to", ale pewną treść niesie.

Chowa kartkę.

- Dobra, te wcześniejsze pytania możemy zachować na wymiany poglądowe, teraz są ważniejsze rzeczy, chociaż... może się zdarzyć, że nie zdążymy już porozmawiać... Jak chcesz... Teraz odnośnie drugiej sprawy - nie wiem, czy Ją znasz, ale... Twe działania jej sprzyjają. Pozdrawia Cię ma Pani.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Do szeregu!

Wojska ustawiły się.

- GHRR, Jest ich zbyt dużo. Operator wyrzutni!

- Khaeghrr!

- Tysiąc zwykłych demonów, i pięćdziesiąt Twardych. Teraz!

- Khaeghrr!

*BUM BUM BUM*

NA pole bitwy spadały nowe demony. Z tysiąca zrzuconych przeżyło trzystu, którzy stanęli w szeregu. Twardzi Dowódcy otworzyli spadochrony, i gładko dołączyli do kolumny.

- Dobra! Mniej gadania, więcej działania! Posiekać ich na kawałki, HUARRGH!

Wojska wystartowały z kopyta. Bajcurus przyczepił się linką do Twardego Dowódcy, i wskoczył mu na grzbiet.

- Ruszaj się! - wrzasnął Bajcurus, i zrzucił z orbity dość dużą kulę z kolcami. Przyczepił ją linką do grzbietu stwora. Gdy Twardy Dowódca wpadnie we wrogów, kula zada dodatkowe obrażenia.

- Abyssalu, wyłaź! Mam ochotę na kreew! Buachachacha! Wyłaź, tchórzu

Ruszyłem razem z innymi. W szeregach wroga chciałem wypatrzyć sobie trudniejszy cel. Widziałem serafina, cherubina i... Jane?! Chyba też mnie spostrzegła, bo wyskoczyła na przód i zaczęła ładować snajperkę repulsorową.

Markos zauważył, że armia po przeciwnej stronie pola wzrasta w siłę, jak staje się liczniejsza. Całe szczęście przybyło wsparcie w postaci w sumie 350-demonów. Markos również pomyślał o wsparciu, ale dużo, dużo wcześniej, kazał więc przybyć na pomoc dopiero po przybyciu wrogiej armii. Pan Piekieł uniósł rękę do góry, a wtedy setki, tysiące, tysiące tysięcy małych, znienawidzonych diabłów wyleciało zza wzgórza jako jeden wielki rój. Dodatkowo, zza gór za plecami Markosa zaczęła wybiegać elita piekielnych wojowników. Całe czterdzieści Stalowych Diabłów, opancerzonych od stóp do głów, a mimo to zwinnych i szybkich, dzierżących po dwie piekielnie ostre katany.

- O, metalowego trudniej będzie skrzywdzić, a nawet jak już go rozwalą, to jego szczątki przygniotą przynajmniej kilkunastu naszych przeciwników - zauważyłem.

Gdy już wydawało się, że na polu zapełnionym najróżniejszymi wojownikami już nikt się nie pojawi, ziemia zaczęła się trząść. Trybuny Sewastian zaczęły skrzypieć, a niemal całe pole zaczął przykrywać powoli przesuwający się cień. W miarę z upływem czasu ziemia trzęsła się coraz bardziej, by wszyscy wojownicy i dowódcy ujrzeli coś niesamowitego i... przerażającego. Oto na pole wkroczyła wielka Machina Piekielnego Ognia, większa od Holzena i Glatryda. Miliony diabłów siedziały dnie i noce w Piekielnej Kuźni, by stworzyć tego... potwora. Teraz wkroczył, a buchające z jego "ciała" płomienie sprawiły, iż niebo (w sensie powietrza, a nie Nieba) zaczęło się... palić. Na wszystkich zaczęły spadać gorące iskry, lekko ich parząc. Oczywiście diabły i demony nie czuły bólu.

____________

Let's get this party started!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Abyssal wzrusza ramionami.

-Być może masz rację. Być może się mylę. Ale moje osobiste przekonania i wierzenia nie mają większego znaczenia. Po prostu jestem i wykonuję obowiązki. Nie z powodu ideologii, a dlatego, że tak być musi. A pozdrowienia od twojej Pani, kimkolwiek ona jest, przyjmuję. Miło mi, że chociaż próbujesz mnie zrozumieć. Większość bogów nie zadaje sobie tego trudu. Zresztą nie porzuciłem wszystkiego, co łączyło mnie z poprzednim wcieleniem. Kilka rzeczy zostało, choćby nienawiść do Bajcurusa. Jeśli masz jeszcze jakieś pytania, zadaj je, a ja postaram się odpowiedzieć.

Otchłańcy ruszyli do ataku. Strażnicy Zagłady zajęli się głównymi siłami przeciwnika, Stalowi Rycerze wzięli się za łby ze stalowymi diabłami, Kroczący w Nicości ruszyli niezauważeni na Twardych Dowódców, a magowie zasypali rój latających diablików magicznymi pociskami. Kapłani tymczasem odprawili dziwny rytuał. Kiedy skończyli, na polu bitwy pojawił się Awatar Zagłady, uosobienie entropii i rozkładu, olbrzymia machina wojenna o dziwnych, rozmazanych kształtach, zupełnie jakby była nie do końca rzeczywista. Ruszyła w stronę Machiny Piekielnego Ognia, pod drodze obracając w proch każdego, kto stanął jej na drodze (a nie było ich zbyt wielu, gdyż przeciwnicy szybko schodzili mu z drogi). Dwie maszyny starły się ze sobą. MPO buchała wściekle płomieniami, a Awatar kawałek po kawałku rozkładał ją w Nicość. Po chwili MPO zaczęła przygasać i kaszleć zimnym popiołem zamiast ogniem. Machiny kontynuowały walkę, próbując się nawzajem unicestwić.

Tymczasem Twardy Dowódca, na którym jechał Bajcurus nagle się przewrócił. Kot kątem oka zdążył zauważyć znikającego zabójcę Otchłańców.

----------------------------

@Down

Ale nie napisałem ilu zmiótł po drodze. Armie piekieł i Otchłani chyba są na tyle mądre, żeby ustąpić z drogi Awatarowi. A diablikami zajmują się magowie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Władca Piekieł obserwował pojedynek Machiny Piekielnego Ognia z Awatarem Zagłady. Strasznie go rozwścieczyło, że Awatar, który wziął się znikąd, bez problemu zadawał obrażenia piekielnemu cudowi techniki. Markos, przy pomocy operatora wyrzutni, zesłał na ziemię (a konkretnie na czoło MPO) mały nadajnik. Rozległ się dziwny dźwięk...

Tik

Tik

Tik

Coś "tykało". Po sześćdziesiątym takim tyknięciu Machina Piekielnego Ognia wybuchła, pochłaniając ze sobą połowę obu walczących armii, połowę Sewastian na widowni, a także niszcząc Awatara Zagłady. Ziemia po niesamowitym wybuchu trzęsła się niezmiernie. Planeta zaś wypadła z orbity i zaczęła wędrować po Wszechświecie, w wyniku czego z sekundy na sekundę na Planecie Wojen Bogów zmieniała się pora dnia, pogoda i klimat. Temperatura co sekundę wahała się od -200oC do +200oC, a widoczność zmniejszała się przez nastające ciemności, by po chwili rozbłysnąć oślepiającym światłem. Warunki na polu bitwy nie pasowały chyba żadnemu z walczących. Co chwilę ktoś z walczących padał bez życia. By poprawić warunki na planecie główni dowódcy musieli przestać zwracać uwagę na pole bitwy, by zrobić coś z warunkami i cierpiącymi wojownikami i... pozostałymi cywilizacjami...

Markos nie zamierzał zrobić nic, tylko obserwować walkę. Wiedział, że demony i diabły na gorąco są odporne, jedynie na mróz nie. Wiedział też, że niemal wszystkim innym wahania temperatur szkodziły - raz znacznie za wysokie, raz za niskie...

_________________________________

Niech to będzie jakaś epicka bitwa. Opiszmy jak kto walczy, ale nie w stylu: "50 aniołów zmiotło połowę armii diabłów, a 1000 szkieletów pokonało wszystkie demony", tak jak z tym Awatarem, że niszczył po drodze wszystko... Ja przy pomocy MPO chciałem wyrównać siły, bo Zjednoczonych Przeciw Złu było znacznie więcej. Ale za to roju się nie pozbędziecie - te diabełki są tak małe, że same nic nie zrobią, ale w grupie... i nie da się ich trafić bronią.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zakończyły sie kwalifikacje. Glatryd wstał.

- Drodzy wyznawcy, koniec rundy eliminacyjnej jest zarówno końcem pierwszego dnia igrzysk! Teraz jest czas, by służby porządkowe ogarnęły koloseum i przygotowały na wasze przybycie już za 5 godzin! W tym czasie odpocznijcie i przygotujcie się na nową porcję znakomitej rywalizacji!

W tym momencie dał się słyszeć ogłuszający huk. W oddali widać było jakiś dym i ogień.

Dziwne, na zakończeniu nie miało być fajerwerków...

PWB zatrzęsło się i wypadło z orbity. Gdy tylko bóg zauważył nagłą zmianę klimatu, otoczył całe koloseum szklaną powłoką. Na szczęście koboldy w kopalniach i Niebiańskiej Hucie były bezpieczne. Glatryd rzucił się do swojej torby i zaczął ją gorączkowo przeszukiwać. Wielbłąd. Mapa prowadząca do Atlantydy. Szczoteczka do zębów. Szachy. I... tak, Światełka! Chwycił jedno z nich i uniósł w górę.

- Niech PWB wróci na swoje miejsce!

ZzzZzzyyyT

PWB wróciło na swoją dawną orbitę.

- No, teraz już naprawdę możecie wracać.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Ilu naszych zostało?

- Koło 450. Wybuch zmiótł większość sił.

- Dajcie lornetkę. Hmm... Wyślijcie oddział przeciwpancerny do tamtego czołgu.

W stronę jednej z Miazg biegnie trzydziestu nieumarłych "uzbrojonych" jedynie w klucze. Po drodze ginie ich około dziesięciu. Są już na miejscu. Zaczynają rozkręcać machinę. Okoliczne demony zaczynają ostrzeliwać umarłych. Już prawie... Tak! Czołg zniszczony, ale prawie cała drużyna zginęła przed w trakcie lub po operacji. Ocalał tylko jeden, który wyciąga krótkofalówkę.

- Jeden padł, ale mam taką drobną sugestię... Niech nasz stwórca dofinansuje też zwykłych umarłych, a nie - tylko swoje machiny wojenne, projekty i najemn...

Dowódca kieruje swój wzrok w miejsce, gdzie wysłał podkomendnych.

- Połącz mnie z szefem.

Kopiujtocochcęinator przestał działać. Na małym ekraniku wyświetlany jest napis "słaba bateria". Jednak spełnił swoje zadanie. Stworzył co najmniej po 50 kopii każdego wyrobu. Casul właśnie skończył składanie urządzenia. W oknie na PWB pojawia się twarz dowódcy sił wsparcia.

- Co jest?

- Standardowy raport plus parę sugestii. Wybuch machiny Markosa uszczuplił nasze zasoby ludzkie. Spowodował on również wypadnięcie z orbity tej planety, ale jakaś siła zawróciła ten glob. Zauważyłem zombi w szeregach wroga. Stworzone za pomocą technologii, ale nadal zombi.

- Zombi?

- Tak. Tu jest jedna sugestia. Przydałbyś się, panie, w czasie bitwy i wykorzystał fakt przebywania nieumarłych w szeregach wroga. Przydałoby się jeszcze dofinansowanie piechoty. Przed chwilą straciłem cały oddział przeciwpancerny.

- Cały? Przecież niedawno dostali nowe klucze. No dobra... Załatwi się to.

Casulono wyłącza transmisję. Życzy sobie od kolejnego światełka komorę odbudowującą. Stawia ją w rogu.

- Jeszcze tylko uruchomić to pudło.

Spogląda na mechanizm nasączony krwią.

Koło dowódcy wygrzebuje się kolejny trup.

- Gdzie oni są?

Szef podaje lornetkę.

- Tam.

Bóg patrzy na "zbuntowanych" nieumarłych. Potem spostrzega portale dostarczające nowe egzemplarze. Casul odkłada lornetkę, prostuje palce i zaczyna nimi ruszać tak, jakby kierował marionetkami. Sciony Bajcurusa zaczynają szaleć i niszczyć portale i najbliższych walczących.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Glatryd siedział już na swoim honorowym miejscu, gdy koboldy zaczęły ponownie zbierać się i siadać na widowni. Gdy trwała przerwa techniczna zdążył odwiedzić Hevdiego który z grupą naukowców i inżynierów tworzył nowe uzbrojenie koboldzkiej armii. Prace szły bardzo dobrze, mieli za sobą już kilka naprawdę udanych prototypów, co tylko wprawiło boga w jeszcze lepszy nastrój. O wyznaczonej godzinie znów stanął i przemówił do ludu.

- Rozpoczyna się druga część igrzysk! Niestety, sytuacja zmusza mnie do pośpiechu, ale nie przejmujcie się, bo będziecie mogli zauważyć absolutnie każdego w walce, nikt nie zostanie pominięty. Prawdziwy bohater i wybraniec powinien umieć współpracować z innymi, umiejętnie dowodzić i wykorzystywać zdolności swoich podwładnych! Dlatego też w tym etapie ubiegający się o tytuł zostali podzieleni na czteroosobowe drużyny które staną naprzeciw sobie! Jeszcze więcej dramatyzmu, magii, zwinności! Niech wygra najlepszy!

W powietrze zostały wystrzelone fajerwerki. Glatryd ocenił fachowym okiem, że nie mają szans zmienić trajektorii PWB. Usiadł i zaczął podziwiać wyczyny uczestników.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

*** Dla osób uczestniczących w akcji Piekło+Otchłań VS Niebo - post bardzo ważny dla fabuły ***

Jeden ze Scionów strącił Bajcurusa z Dowódcy.

- Co?! Casul! GHRR, Już ja mu pokażę. Operator wyrzutni!

- Khaerghh!

- Łap tych Scionów, wszystkich, i zrzuć ich na łby wrogom! Teraz!

- Khaerghh!

*BUM BUM BUM*

Scioni byli wyrzucani promieniem orbitalnym w powietrze. Wpadli prosto w nieumarłych Casula, eksplodując masą mózgową.

- To ich nauczy, mueheheh!

Około dwieście pozostałych przy życiu diabłów - tych najmocniejszych - rzuciło się na anielski legion. Piekielne czarty i diabły wyszkolone specjalnie do walk z aniołami i demonami urządziły prawdziwą jatkę. Co chwilę w powietrze wylatywały albo jakieś kończyny, albo nawet głowy - i z rogami, i z aureolami. Efektem ataku dwustu diabłów na stu aniołów był wynik 1:0 (dla tych pierwszych. Wciąż jeszcze pozostawali chociażby Rycerze Zagłady oraz ludzie, elfy i enty od boskiego barda. Do pięćdziesięciu żyjących diabłów dołączyły wreszcie posiłki w postaci małych diablików, formujących się w rój...

---------

- Nasze hologramy radzą sobie dość dobrze na PWB. Hm, wygląda na to, że jesteśmy... Wrota do Nieba. Nie dostaniemy się tędy, ale widzę szczelinę w murze, tam, po lewo.

Ja, Bajcurus i Markos zbliżyliśmy się do szczeliny. Chwyciłem się cegły, i wspiąłem się wyżej. Zlapałem otworu w murze, skoczyłem wyżej, i podciągnąłem się Harpunem.

Bajcurus wystrzelił linkę, i przyciągnął się do szczeliny.

- Markosie, łap - powiedziałem, i rzuciłem mu linę z harpunem.

Markos złapał.

Podciągnąłem Markosa, i przymocowałem go harpunem do muru. Gestem kazałem im czekać, i wsunąłem się do środka przez szczelinę.

- Czysto, wychodzić.

Bajcurus lekko wskoczył do środka.

Markos również. Rozejrzał się. Początkowe zdziwienie wywołane niesamowitą łatwością wtargnięcia po kryjomu do Nieba szybko minęło. Widok, który tu panował, był całkowitym przeciwieństwem nieprzyjaznego Piekła i chaotycznej, mrocznej Otchłani.

- Co teraz?

- Hm, gdyby anioły nie poszły na bitwę, byłoby sto razy ciężej się tu wkraść. Ale teraz będzie pod górkę, ponieważ Pałac Celestiusa jest dobrze strzeżony.

Kot i ja przyczepiliśmy się linkami do dachu twierdzy. Złapałem Markosa, i chwilę potem byliśmy na dachu.

- Widzę dwóch Aniołów w pokoju pod nami - poinformowałem. - Kocie, pilnuj, czy nie idą straże. Markosie, bierz tego po lewo. Na trzy. Raz... Dwa... Trzy.

Bezszelestnie otworzyłem okno, i spałem na Anioła, zatapiając mu sztylet w gardle.

W tym czasie Markos, nakładając na głowę czarny kaptur (i ukrywając w ten sposób swe białe włosy), przemknął się zaciemnionym fragmentem pomieszczenia. W ten sposób znalazł się za plecami anioła. Teraz już było łatwo. Pan Piekieł wbił swe palce jak kosy, swe obie dłonie w plecy anioła, przebijając jego ciało na wylot, razem z sercem. Anioł padł na ziemię.

- Trzeba ukryć ciała - szepnął do towarzyszy.

- To nie problem, mueheheh - zaśmiał się kot, i zgromadził moc w dłoniach. - Prażyć się! - kot spopielił ciała Aniołów tak, ze nie zostało z nich nic.

- Dobrze. Mam jedno pióro Anioła. Pozwoli mi to przejść niezauważony obok tych czterech aniołów, i zrzucić im żyrandol na łby. Wtedy jednak ty i kot będziecie musieli zająć się Archaniołem stojącym na drugim końcu sali. Wszystko jasne?

- Tylko jedna sprawa. Robimy wielkie czy małe bum? - zapytał nieco ironicznie. Pytanie to było jednak dość ważne, warto wszak było wiedzieć, czy można pozwolić sobie na użycie pełnej mocy, czy jednak zachować dyskrecję.

- Piętro wyżej znajduje się Celestius - zauważyłem. - Średnie bum, nie możemy pozwolić na drżenie podłogi ani nic takiego. Spadający żyrandol to wystarczający kłopot.

- Dobra. - potwierdził Markos.

Ruchem ręki polecił Bajcurusowi iść za nim. Wyjął bezgłośnie swój miecz - Palec Anioła - w którym uwięziony był jeden z archaniołów. Pan Piekieł rzucił spojrzeniem, które Bajcurus słusznie odczytał jako "Przywołać Archanioła?".

- Wchłoń go do miecza, póki nie patrzy - szepnął kot, a jego oczy zaświeciły się.

Skupiłem się, i poczułem jak DNA anioła staje się częścią mojego. Zamknąłem oczy, i wyobraziłem sobie Anioła. Zacząłem rosnąć. Moje ręce stały się mniej umięśnione, moje włosy stały się jaśniejsze, nad głową poczułem światło, a z pleców wyrosły mi skrzydła. Moje Asasyńskie szaty wybieliły się i rozluźniły. Poczułem umysł Anioła, który stał się częścią mojego. Powiedział tylko, że mi wybacza. Ruszyłem pewnie przed siebie, i minąłem czterech innych aniołów. Nie zwrócili na mnie uwagi. Poszedłem dalej, a gdy bylem ukryty za kolumną, szybkim skokiem dostałem się na belkę stropową. Wyjąłem swój harpun, i wycelowałem.

Strzał!

Harpun trafił dokładnie w linką od żyrandola. Czterech aniołów zostało zmiażdżonych.

Zeskoczyłem, zmieniając z powrotem formę na 'własną'.

- Nie mogę go uwięzić w mieczu, ma tylko jedno "miejsce".

Miecz Palec Anioła Markos rzucił Johnowi Blade'owi, a Bajcurusowi dał Jęzor Ognia. Sam zaś wziął ołówkowy rewolwer Betty. Mrugnięciem i ruchem ręki dał znak do gotowości. Trójka "porywaczy" ustawiła się dokoła Archanioła, za kolumnami. Przecież to nie jest bóg... To zwykły archanioł, pomyślał. Zwykły... Prawda?. Markos spojrzał na Bajcurusa i Johna. Czekał, aż dadzą znak gotowości.

Złapałem miecz, i podkradłem się do Archanioła. Bajcurus zrobił to samo. Moje lewe oko zaświeciło się kilkukrotnie, pisząc alfabetem Morse'a 'OK'.

Ciekawe ma sposoby... Cała trójka była gotowa. Markos, który stał z tyłu Archanioła, załadował cicho rewolwer ołówkiem paraliżującym. Wyciągnął rękę i wycelował w tył głowy anioła. Ten jednak w ostatniej chwili spostrzegł zabójcę i odwrócił się, a ołówek miast w tył głowy trafił w lewą rękę. Archanioł zaczął zmierzać ku Panowi Piekieł. Markos chcąc jeszcze raz załadować rewolwer odepchnął go siłą wiatru w stronę Bajcurusa. Wtedy anioł spostrzegł pozostałą dwójkę.

Wkroczyłem do akcji. Potężnym skokiem wybiłem się w powietrze, a Bajcurus uderzył w Archanioła ogniem. Wylądowałem za przeciwnikiem, i niemal bez wysiłku rozciąłem go na pół mieczem. Oddaliśmy oba miecze Markosowi. Gdy kot zajął się ciałem, ja rzekłem do Markosa:

- Ostatni bastion. Piętro wyżej jest nasz cel, otoczony aniołami. Mam jednak plan. Markosie, wziąłeś truciznę usypiającą, o którą cię prosiłem?

Markos zrobił zdziwioną minę.

- Jaką truciznę? - zaczął grzebać po kieszeniach. - A! Jest, mam!

Uradowany... No, przesadzam. Po prostu ciesząc się z prawidłowego przebiegu planu, chciał podać niewielką fiolkę Johnowi. Ta jednak niestety wymsknęła się z palców Pana Piekieł, ten jednak uchwycił ją mocą wiatru i delikatnie "dmuchnął" buteleczkę w stronę Blade'a.

- Trzymaj.

Odepchnąłem lekko fiolkę.

- Nabierz niewielką ilość do strzykawki.

Odłączyłem od ramienia niewielki moduł, i przyczepiłem go Markosowi do lewej ręki.

- To moduł Portalu. Możesz utworzyć portal w czymkolwiek, i wysłać wszystko przez to w inne miejsce. Pierwszy portal otwarty jest w biurze Kota, a drugi otworzysz ty, gdy Celestius będzie zatruty. Bajcurus wepchnie boga do portalu, i ucieknie razem z tobą. Potem zamkniemy portal, i misja gotowa.

Markos starał się wszystko zrozumieć, jednocześnie nabierając do strzykawek - na wszelki wypadek dwóch - nieco trucizny. Pewnie przez to, że jednocześnie słuchał i napełniał strzykawki, prawie nic nie zrozumiał.

- Możesz powiedzieć jeszcze raz, co mam zrobić?

Skoncentrowałem się na kodzie DNA. Wiedziałem, że ten morf się przyda... Wyobraziłem sobie pszczołę.

Niemal natychmiast zacząłem się zmniejszać. Poczułem się tak, jakbym spadał... Podłoga zbliżała się w zastraszającym tempie. Nagle straciłem wzrok. Moje niebieskie, mechaniczne oczy podzieliły się na tysiące małych 'okienek'. Po chwili zdałem sobie sprawę, że nadal widziałem... Ale zupełnie inaczej. Poczułem jak wyrastają mi czułki. Zmysł ogarniał teraz wszystko... Czułem smak powietrza, dotyk ściany, dźwięk głosu Markosa... Czułem to.

Byłem maleńki, wielkości orzecha. Ale byłem groźny. Poczułem, jak z mojego odwłoka wyrasta zakrzywione żądło. Idealna broń.

Uruchomiłem skrzydła. Poczułem się jak helikopter, moje małe skrzydła biły powietrze z niewiarygodną prędkością!

- Markosie - rzekłem do niego. - Potrzebuję, żebyś piekielnie precyzyjnie wprowadził mi nieco trucizny do odwłoka.

Taaaa..., pomyślał, po czym spojrzał na swoje palce jak kosy. To nie będzie łatwe. Uśmiechnął się, patrząc na "pszczołę".

- Trzymaj się...

Markos złapał niezręcznie strzykawkę i gdy już miał wstrzyknąć truciznę w żądło, poślizgnął się na piekielnie czystej posadzce Nieba. Pan Piekła upadł na ziemię, igła strzykawki się złamała, a trucizna wylała się na ziemię. Markos szybko wstał na nogi i wziął zapasową strzykawkę, po czym wycelował w żądło Blade'a.

- Ej, nie masz mi za złe, że Cię kiedyś zabiłem? - zebrało mu się na rozmowy.

- Hm, dlaczego zadanie tego pytania w takim momencie mi się nie podoba? - rzekłem, nieco rozbawiony. - Jako zadośćuczynienie podarujesz mi część Nieba gdy już je zdobędziemy - zażartowałem. - A teraz jedźmy z tym koksem.

- Właściwie to nie pytałem Ciebie ot tak. Chodziło mi o to, czy nie będziesz się gniewał, jeśli nie trafię i wstrzyknę Ci truciznę nie tam gdzie trzeba; jeśli w Twój niewielki organizm nie zwalczy jej i... tak jakby... zejdziesz.

- Wtedy zmienię się w słonia i zrobię z ciebie szaszłyk kłem - zadecydowałem.

Zaśmiał się.

- Dobra. Przystępuję do operacji. Nie ruszaj się.

Zamknął oczy, pchnął strzykawkę i wstrzyknął truciznę. Otworzył lekko jedno oko, by zobaczyć, czy trafił.

- Trafiłem!

Wyjął igłę.

- Dobra. Co teraz?

- Jak dam ci sygnał, wypadasz w salę, kot atakuje Anioły, a ty otwierasz portal koło Celestiusa. Gdy Bajcurus zajmie wrogów, ty wepchniesz osłabionego i uśpionego boga przez portal, ja wlecę razem z tobą, a Kot się teleportuje. Zamknij portal jak tylko przejdziesz. Gotów?

- Więcej na raz się nie da? Gotów.

- Tylko dwa portale, jeden w Otchłani, drugi tu. - wziąłbym głęboki oddech, gdyby pszczoła miała normalne płuca. Ale nie ma, wziąłem więc głęboki oddech myślami, i uruchomiłem skrzydła. Wleciałem w górę po schodach i minąłem ośmiu Aniołów oraz dwóch Archaniołów. Jeden z nich machnął ręką, żeby mnie odgonić, co lekko zaburzyło mój lot. Ustabilizowałem się jednak w mig. Podleciałem do Celestiusa, który obdarzył mnie spojrzeniem, i prędko stracił zainteresowanie mną. Zresztą, nie byłem jedyną pszczołą tu... oni w tym Niebie lubią hodować kwiaty. A gdzie kwiat, tam pszczoła.

Usiadłem na ramieniu Celestiusa.

- Niespodziankaa! Markos, dawaj portal!

Wbiłem żądło w skórę, i wpompowałem truciznę.

Wkroczył Bajcurus, który zaczął odwracać uwagę wszelkich Aniołów od Celestiusa. Markos wtedy aktywował portal zaraz obok szefa Nieba, po czym skoczył w jego stronę i pchnął go w utworzone przejście. Blade poleciał za nim, a Pan Piekieł dał znak ręką Bajcurusowi i krzyknął:

- Chodź, zmywamy się!

Po czym wskoczył sam, a za nim Kot. No i jeszcze jeden anioł, z którym po drugiej stronie szybko się jednak uporano. Markos związał i zakneblował uśpionego Celestiusa i zarzucił go na ramię.

- Dokąd go niesiemy? I co z nim zrobimy?

- Wrzuć go do tej celi w moim gabinecie, jest specjalnie zaprojektowana dla tych z Mocą. Jak się obudzi będzie słaby jak dziecko, muehehe.

- Tylko nic mu nie zróbcie - ostrzegłem, już w ludzkiej formie. - Potrzebujemy go do negocjacji z tamtymi. Dzięki niemu dostaniemy Niebo bez walki! - zaśmiałem się. - Markosie, zostaw go tu i powiedz tym walczącym marionetkom na PWB, że porwaliśmy im Celestiusa sprzed nosa.

Markos zostawił Celestiusa na podłodze w celi, nie rozwiązując go - przeciwnie, przyczepił go elektrycznymi łańcuchami do ściany. Postawił jeszcze przed wejściem trzech diabłów.

- Po co im mówić od razu? Popatrzmy, jak tracą wojska. Jeszcze zechcą teraz nas atakować, wszyscy razem. Tego moglibyśmy nie przetrwać, a tak ich siły zostaną mocno uszczuplone...

Zamyślił się...

- Nie, powiem im od razu. Nie mogę się doczekać ich min.

Uśmiechnął się i zatarł ręce. Następnie wyjął z kieszeni jednego z małych, latających diabełków (tego od roju) i szepnął mu coś do "ucha". Ten poleciał na pole bitwy i przekazał, używając megafonu, wiadomość bogom, po czym spadł na ziemię i się zabił, a potem zakopał i znowu zabił.

- Oho, już wiedzą o porwaniu.

- To teraz poczekajmy na reakcję. Już zainstalowałem w Otchłani specjalne sensory, które nie pozwolą, żeby takie porwanie tu miało miejsce.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Podchodzi bliżej do Abyssala, tak by tylko on go mógł usłyszeć.

- Widzisz... Moja Pani będzie wraz z kilkoma innymi... eee... nieważne jak to nazwiemy - prawdami, istnieniami, bytami czy też... władzami - zasiądzie "na tronach" po ostatnim końcu. Ostatecznie Ci ostaną się poza i ponad czasem i przestrzenią, która znikną. Ponad wszelkimi wymiarami, ponad bytem i niebytem. Podejrzewam, że Pustka również posiądzie jeden z tych tronów, wraz z niewielką grupką innych. A w tym mej Pani... Ciszy...

Mina rozmarzonego.

- No, a co do trzeciej sprawy, to chodźmy gdzieś na ubocze.

Poszli w miejsce, gdzie nikt nie miał szansy ich szpiegować.

- Odnośnie trzeciej sprawy...

Wyjmuje kartkę i coś na niej pisze i pokazuje ją Abyssalowi. Gdy ten ją przeczytał, zgniótł ją w ręce i połknął.

(Miejsce na odpowiedź Abyssala)

- Ok, to my wszystko załatwiliśmy. Dziękuję za rozmowę i liczę na pogadankę poglądową po całym tym bajzl...

Megafoniczny głos.

- Ups... Chyba Ci podwędzili kogoś z familii...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Casul-szkielet, jedyny ocalały z nieumarłych, wygrzebuje się z masy.

- Nie ma czasu. Byłem zbyt wolny.

Wyciąga lekko uszkodzone działo Sciona, mierzy w jednego z diabłów i strzela w jego krtań. Odwraca się tyłem i strzela pod siebie. Leci wprost na rannego piekielnika.

- Będę ci kością w gardle!

Uderza w ranę, "zapada się" w nią. Diabeł próbuje wyjąć przeciwnika, lecz po paru chwilach walki pada bez życia.

Casul-oryginał ciągle jest w kuźni. Już udało mu się włączyć tajemnicze urządzenie.

- Za wolno. Gdybym był szybszy... Oni mogą szantażować.

Ze zbroi wylatują miliony kościanych muszek.

- Znajdźcie Abyssala i Lunariona! Koniecznie! Nie można dopuścić, by ulegli żądaniom psychopatów!

Owady wylatują przez okno. Już ma zabrać się do wypełnienia końcówki planu, gdy przypomina sobie o obecności bratanka.

- Wybacz, że o tobie zapomniałem. Jestem teraz całkowicie pochłonięty pracą. Musisz jeszcze wyjść. Nie dlatego, że nie chcę, żebyś wiedział, co robię. Wyjdź, żeby oszczędzić sobie "widoków".

Zamyka za nim drzwi. Uruchamia mechanizm. Ciszę na Osiedlu przerywa krzyk.

Znacznie później...

Casul leży na podłodze w kuźni. Dyszy (co jest dziwne jak na samą duszę). Zebrała się nad nim grupa lekarzy, Spooni, EVE i Aksuki.

- Warto?

EVE pomaga wstać Casulowi.

- War... Warto.

Siada na krześle podsuniętym przez chowańca.

- Wyślijcie połowę sprzętu do... Do Nieba. Ja... Muszę koniecznie odpocząć.

Wstaje i chwiejnym krokiem podchodzi do Łyżojazdu. Wsiada do środka. Do środka wchodzą jeszcze heroska, robot i chowaniec. Wszyscy lecą do Magnis, do Lapidian.

- Nie poddam się.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Abyssal kiwa głową na propozycję Holzena. To wszystko. Jakiś czas potem Znikąd (dosłownie) wyskakuje Kroczący w Nicości, który zdenerwowany mówi, że Celestius został porwany przez trzech napastników.

Dwaj pierwsi to na pewno Bajcurus i Markos. Nie są zbyt cichociemni i sami nie potrafiliby prześlizgnąć się przez armię Otchłańców, która strzegła Niebios*. Ktoś im pomógł. Blade.

Abyssal kontaktuje się mentalnie z Vanasayo. Wysyła krótki komunikat.

-Celestius porwany. Bitwa to oszustwo. Przekaż to innym. Wycofaj się natychmiast. Postaw WSZYSTKICH w gotowości bojowej.

Pozostali magowie i kapłani Otchłańców szybko odprawili rytuał, który przeteleportował Otchłańców z powrotem na ich ziemie. Ci w Niebiosach zostali.

--------------------------------------------------------

No właśnie, moi wy mistrzowie podstępów. Jak wy się, do ciężkiej anielki, przekradliście? Ochrona Niebios została wzmocniona przez armię Otchłańców, w tym Kroczących w Nicości, którzy mogą być właściwie wszędzie. Sami aniołowie też idiotami nie są i swojego pana chronią dobrze. Nie wmówicie mi, że zinfiltrowaliście Niebiosa przeskakując przez mur (gdzie byli strażnicy?!) i biegnąc po dachach (gdzie byli strażnicy?!). Wy sobie z nas jaja robicie? Z waszego opisu wynika, że grupa znających się na swoim fachu śmiertelnych szpiegów mogłaby wkraść się do Nieba. No dobra, przesadzam, ale mimo wszystko nie podoba mi się, że Pan Otchłani i Pan Piekieł są tacy potężni, a aniołowie i Celestius są jak ostatni frajerzy, którzy nie potrafią strzec swojego własnego podwórka. Ubyła tylko setka aniołów! Została cała reszta i jeszcze Otchłańcy! A Celestius jest (a raczej powinien być) obstawiony przez doborową gwardię serafinów, właśnie po to, żeby zapobiec porwaniu! Jak aniołowie nie wyczuli, że Panowie Zła są w ich domu?! Cholera, w następnej edycji sam będę musiał zostać Panem Niebios. Niebo wymaga gruntownej reformy. Trzeba będzie wykopać te lamerskie anioły i zatrudnić śmiertelników. Oni przynajmniej są kompetentni.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kłania się, wychodzi z pałacu i przeskakuje przez mur.

Czemu wcześniej nie przeskoczyłem?

Wziął głęboki oddech i krzyknął na całe gardło.

- EJ! CHCIAŁ KTOŚ GADAĆ?! DAJCIE TU TYCH SWOICH NEGOCJATORÓW, TYLKO NAJLEPIEJ NIE MROKASA, BO GO OSTATNIO UJ...

Ryk maszyny wojennej zagłusza chwilowo krzyk.

...EM, WIĘC PEWNO SIĘ PIEKLI, I NIE BAJCURA, BO Z NIEGO TO TAKI NEGOCJATOR JAK ZE MNIE KOSTUCHA!... AHA, JAKBY KTOŚ CHCIAŁ MNIE ZAATAKOWAĆ, TO ODRADZAM. TO TYLE! YOUR MOVE!

Siadł i czekał.

- Ciszej Olbrzymie, słyszymy w Otchłani wszystko.

Zeskoczyłem z portalu, i podałem rękę Holzenowi.

- Witaj. Jak się trzymasz?

- TY?! I ty pomagasz złym w pokonaniu dobra? Co dalej mnie czeka, obrona nieba przez HRB'iego?

Mimo wszystko, uścisnął podaną mu rękę.

- Coś do picia? Woda, sok, wino, likier, krew, goryczka?

Słychać było, że głos ma lekko zawiedziony.

Ruchem dłoni pokazałem, iż nie mam ochoty na nic do picia. Pewnie i tak byłoby zatrute.

- Pomagam złym w zajęciu Nieba, i tyle. Dzięki temu przypadnie mi niezły kawałek tego ciasta. Będę mógł kontrolować kota i Markosa. - usiadłem obok Holzena. - Zresztą, oni nie mają aż takich złych zamiarów.

Jak zwykle wszystkim zależy na jednym...

- Jak chcesz...

Nalał sobie do trzech pucharów kolejno - krwi, wody i goryczki i siadł obok niego.

W zależności jak odpowie, to pociągnę z jednego pucharu... Na oko w każdym pucharze są cztery łykowe porcje...

- Złych zamiarów? To ja już wolę niewolę Casulona od takich zagrywek... Dasz im kawałek, zeżrą wszystko... Może twój wuj to co innego, ale Markosa nie.

Wziął łyk wody.

- Oczywiście śmierć setek czy tysięcy to pikuś?

Moje oczy zmieniły kolor na czerwony, ja wstałem i nieoczekiwanie dla samego siebie rąbnął pięścią w ścianę.

- Czasem tysiąc musi umrzeć, żeby żyć mogły miliony! Jesteś tak ślepy, że nie widzisz, iż Kot z Markosem I TAK wygrają?! Robię wszystko, żeby móc choć część Nieba zachować w rękach dobra. A TY mi nie ufasz. - ostatnie zdanie nie brzmiało jak zarzut, bardziej jak groźba.

Pokręcił z zażenowaniem głową i łyknął goryczki. Przekręcił się z niesmaku, lecz kontynuował.

- Utarty frazes... Tyle to razy już słyszałem, że ciężko je wszystkie zliczyć... Widzisz przyszłość? Widzisz losy uniwersum i nas wszystkich? Nie sądzę... Obecnie całe niebo jest w rękach dobra i pewno nawet byście się nie dostali, aby porwać Celestiusa, gdybyś tamtym dwóm nie pomagał... Także po prostu wolisz pomagać złym, by utracić całość na rzecz części tylko odnośnie własnego mniemania... Cóż... Jak widać to ty masz rację a cała reszta bogów się myli... Rozumiem...

Czemu muszę przed przyjacielem kłamać?

- Nie twierdzę, że Ci nie ufam... ale nie ufam Ci...

Zaśmiał się krótko i w ogóle niezabawnie.

- Nie no, Tobie, jako jednemu z niewielu ufam, ale twych działań raczej nie poprę... Lecz wiedz, że zarówno dzień i ta rozmowa jeszcze się nie skończyły...

Ale skoro wszystko jest przesądzone...

Pokazuje mu dłonie.

- Widzisz te urządzenia na rękach? To urządzenie daje niezwykłą moc, ale ma też cenę... Można je bez przeszkód zniszczyć w wielkim wybuchu energii zabójczym nawet dla dusz. Duszy boga nie zniszczy co prawda, ale jego życie zakończy, a jego samego trochę odmieni...

Pokazuje mu kark i miejsce z urządzeniem.

- Eksplozja tych na dłoniach pozbawiłaby mnie tylko kończyn... To pozbawi mnie życia.

Teraz wyjmuje panel z dwoma guzikami.

- Jeden ładunek rozbraja, nie pozbawiając urządzeń ich właściwości, jeden ładunek detonuje i mnie unicestwia. Próba demontażu powoduje eksplozję. Jeżeli po zajęciu Nieba wydarzy się cokolwiek, chociażby jedna krzywda wyrządzona bardziej niż dotychczas nawet najmniejszemu, najbardziej nędznemu niebianinowi... Wiesz co się stanie.

Schował panel do kieszeni.

- Nie traktuj tego jako akt terroru, nie chcę byś się tym zamartwiał... To wyłącznie mój wybór. Wszakże czym jest życie setek i JEDNEGO, jeśli żyć mogą miliony...?

Łza poleciała mu po poliku, po czym energicznie począł trzeć rękawem oczy i powieki.

- Aj, ale ten piach dzisiaj wlatuje do oczu!

Wzruszyłem ramionami.

- Próbujesz mnie szantażować, żebym nie zajmował Nieba, albo żebym zapewniał Niebianom komfort? - zaśmiałem się krótko i sztucznie. - Myślisz, ze co, nagle odwrócę się na kota? - wziąłem panel od Holzena, otworzyłem go, pomajstrowałem przy nim 20 sekund i oddałem Holzenowi. - Ten panel już nie działa, możesz dać dziecku do zabawy. Popełniłeś błąd próbując zastraszyć mnie technologią... Pomogłem kotu bo on niegdyś pomógł mi. Gdyby nie on, nie byłoby mnie tu, zostałbym zamordowany, rozczłonkowany, i nie wiem co jeszcze. - Zamknąłem oczy, a gdy je otworzyłem, znów były niebieskie. - Wojny toczą się zawsze, ta jedna jest o Niebo. Nie odwiedziesz mnie od tego, a ja nie przekonam cię do siebie. To oczywiste. Ale nie musimy być wrogami... Poza tym powinieneś już wiedzieć, ze moi wrogowie nie trwają długo. - trzy ostatnie słowa brzmiały groźniej.

- Poczekaj chwilę...

Wyciągnął kostkę i skontaktował się bezpośrednio z Glatrydem.

- Halo? Celestius porwany, Ci "źli" chcą negocjować. Przekaż reszcie.

Rozłączył się i schował kostkę do kieszeni.

Znowu łyk goryczki... Połowa pucharu jest pusta.

- Chciałem tylko zobaczyć, jak się zachowasz... Tak naprawdę, ten panel to tania atrapa z takiego... no... otworzyli ostatnio w Mieście... O, Stonka się zowie! Ze Stonki. Zmarnowałeś 20 sekund życia na majstrowanie w gadżecie, który dostałem jako gratis do płatków... Pro!

Zaśmiał się i wziął łyk wody. Również ten puchar był w połowie pusty.

- Zmieniłeś się Blade, zmieniłeś się... Może i działasz dłużej ode mnie wśród innych bogów, ale widać, że popełniasz błędy, jak każdy... No i ze słuchem licho... Powtórzę - ten akt MOŻE nie mieć z tobą nic wspólnego. Wszystko zależy od tego, jak to przyjmiesz. W tym momencie, twoja wola jeno decyduje, więc nie złość się tak. Stwierdziłem tylko, że jeżeli Bajcurus i Markos okażą się kłamliwymi draniami i zniewolą i ciemiężyć Niebo będą, to i ja, i ty coś stracimy. Ja życie, a ty wierność w to, co Ci obiecał wuj... Nie karzę Ci się od niego odwracać, w zasadzie byłbym zdziwiony, gdyby tak się stało.

Patrzył się w ziemię.

- Ładunek mogę odpalić siłą woli. Naprawdę sądzisz, że jestem tak głupi, że dawałbym tak "dooobremu" bogu szansę na narzędzie, przez które mógłby ktoś niewinny ucierpieć? Nad tym władzy nie masz.

Westchnął.

- A czy my mamy być wrogami? Wszystko zależy od Ciebie. Ja Blade'a nie uderzę, ale jeżeli jakaś bestia posiądzie twą duszę, ciało, wolę, czy jak chcesz to nazwać, to niech nie liczy na to, że będę jej pobłażał. Wszystko zależy od Ciebie - czy okażesz się takim, jakim ja Cię zapamiętałem, jakiego Cię URATOWAŁEM i jakiego Cię polubiłem, czy też okażesz się taki jak oni.

Wskazał na bramę do Piekieł i innych Otchłani. Pociągnął łyk krwi.

- Wiedz, że śmierci się nie obawiam, bo pewne miejsce w wieczności mam już zapewnione. Dłużej, niż trwać będą Niebiosa, Piekła, Otchłanie, wasze ciała... Ale dość już o tym. Wszystko zależy od Ciebie - jeżeli uznasz mnie za wroga, to się mnie pozbędziesz, lecz czy będziesz chciał tym coś udowodnić, czy pozbyć się tylko kogoś, kto pomyślał inaczej niż ty?

Spojrzał w oczy Blade'a i wziął łyk krwi od niechcenia. Wszystkie puchary miały w sobie tylko połowę zawartości.

- Nie pragnę się z tobą za łby szarpać. Pragnę, by było tak jak dotychczas. A ty?

- Nie przybyłem tu żeby cię atakować... Gdybyś ty zaatakował, ja nie podjąłbym walki, bo uważam cię za przyjaciela. Szkoda, że nie uważasz mnie za boga dobrego. Gdy czasem zwracam się o sprawach ważnych, dotyczących świata lub Bractwa, to mogę stać się nieco bardziej radykalny w swych działaniach. Groźniejszy. Ale wiedz, że nigdy bym cię nie zaatakował. - spojrzałem na panel, i uśmiechnąłem się. - I nie radzę dawać tego panelu dzieciom, bo właśnie znajduje się w nim potężna bomba. Taki pokaz, że mnie nie oszukasz... - Usiadłem znów koło Holzena, i wyjąłem prawy sztylet. Był umoczony w krwi anioła, która połyskiwała jasnym światłem na ostrzu. - Dołączyłem do kota żeby wyrównać szanse, żeby pomóc mu w osiągnięciu celu. I wiem, że on nie ma zamiaru ciemiężyć Niebian. Co więcej, on ma zamiar przekazać swą część Nieba Lunarionowi, żeby Równowaga nie była zachwiana. Ja nie wiem co zrobię ze swą działką... O ile w ogóle zdobędziemy to Niebo.

Jakże słowa mogą być odmienne od ich tonu...

Łyk krwi.

- Jest jeszcze czas, a dobro nie jest takie dobre, jak się wydaje. Patrzaj na mnie - za nic dobrym bym siebie nie nazwał, ale i złym też nie. Jestem po prostu sobą i takowym pozostanę.

Przełknął ślinę.

- Bajcurus i równowaga... Mokry ogień... Równowaga to najwyraźniej kłamstwo, bo dopóty wasz plan się w waszych głowach nie narodził, to wszystko było klawo.

Ze smutkiem spojrzał na krew.

- A ta na Ciebie i na czyny twoje... Ale wracając do celu naszego przybycia... Dyplomacja... Język wyrafinowanych lub głupców, jak kto woli... Gdzie jest Celestius - wystarczy mi stwierdzenie, że jest bezpieczny - ? Czego chcecie? Co za to Oni dostaną Jakie mają gwarancje, że to uczynicie? Co zrobicie, jeśli odmówią?

- Zmienię się w słonia i zrobię z nich szaszłyki, jeśli stanie się coś Celestiusowi. - rzekłem nieco markotniej. - A co chcemy? Nieba i zawieszenia broni, niczego więcej.

- Z tego co mówisz, przyjacielu, można wywnioskować, że nie dopuścisz do śmierci Celestiusa. Jeżeli mówisz prawdę, to co ich powstrzyma przed zwyczajną odmową?

- Ja.

- Jakże to?

- Moi wrogowie długo nie pożyją, i każdy, kto jest mym wrogiem dowie się o tym... Ale wtedy będzie za późno. Kot i Markos mnie respektują. - mój głos był mroczniejszy. - LEPIEJ, żeby mnie respektowali.

- Czyli co? W ostateczności planujesz walkę i mordy, jeżeli tamci odmówią?

- Nie odmówią. Jeśli odmówią, to przekonam ich do błyskawicznej zmiany zdania. Jeśli nie zmienią zdania, to... Walka i mordy - zaśmiałem się.

kopia1275946170bydurste.jpg

Najwyraźniej Ci nie są jego przyjaciółmi...

- Mogę tą wiadomość przekazać, ale wątpię, czy odniesie ona zamierzony skutek. Powiem więcej, jako dyplomata - taka wiadomość sprawi, że to, o co walczycie - o Niebo - stanie się dla was bardziej niedostępne niż cokolwiek innego. W każdym razie... czekam na decyzję.

Wziął po łyku z każdego pucharu. W każdym ostało się tyle, ile starczy na ostatni łyk. Teraz decyzja Blade'a warzyła ważne losy.

- Myślałem że to rozmowa między mną a tobą, Holzenie. - wstałem. - Jeśli chodzi o wersję oficjalną... My chcemy Nieba i zawieszenia broni. W Niebie ma nie być nikogo wrogiego, i chcę pakt z każdym z was, że nie zaatakujecie Nieba. W zamian dostaniecie Celestiusa, oraz gwarancję, że Niebianie nie będą ciemiężeni. Jeśli się nie zgodzicie, Celestius ginie, a my wyruszamy na Niebo armiami.

- W porządku. Taką wiadomość przekażę oficjalnie tamtej stronie. Wiedz, że wówczas skończy się moja rola w tym konflikcie, bo sam chcę pozostać z dala od niego z moim sojuszem. Czy to wszystko?

- Tak. Podróżuj bezpiecznie, Holzenie.

- Jeszcze na pożegnanie... Odnośnie ładunku... To, czy go odpalę, zależy od rozwoju wydarzeń - jeżeli wszystko pójdzie tak jak mówisz, to nic nie stracisz. Jeżeli okaże się, że Markos i Bajcurus zwyczajnie Cię oszukali, to stracisz dwojako... Bo i wizerunek ich prawdomówności i przyjaciela... Ale się tym nie zadręczaj! Jeżeli wierzysz prawdziwie we własne poglądy to się o nic nie musimy obwiać! Bywaj zdrów!

Lekko i krótko go objął a następnie obaj odeszli we własnych kierunkach. Holzen pociągnął łyk wody, a gorzałki i krwi łyk wylał. Pozostało tak samo - ani lepiej, ani gorzej.

Odszedłem do Otchłani...

Bomba z panelu wybuchła, niszcząc całą górę, zostawiając po sobie okrągły basen lawy o półkilometrowym promieniu.

- Abyssalu, Abyssalu!

- STAĆ!

- Czego znowu?!

- TY TU NIE WEJDZIESZ CHŁOPCZE!

- Jesteś pewien?

Strażniczy archanioł i otchłaniec patrzyli na niego z dołu.

- A ty pewno czujesz, że nie kłamię i do twojego Pana idę?!

- To prawda...

- Także z drogi.

Poszedł prosto do Abyssala, wbrew trudnościom bycia zatrzymywanym przez różnorakie straże co 20 metrów.

- Abyssalu, za porwaniem Celestiusa stroi trójka nie-śmiertelnych - Bajcurus, Zły Markos i...

Zaschło mu w gardle, głos mu ścichł.

-... i Blade... Blade... W każdym razie, Celestius jest bezpieczny, przynajmniej na razie. Oczywiście chcą Nieba i zawieszenia broni oraz PEŁNEGO pozbycia się waszych sił i paktów z wami, że nie zaatakujecie Niebios. Jeśli się zgodzicie, Celestius powróci, a Niebianie nie będą ciemiężeni. Jeśli się nie zgodzicie, Celestius ginie, a wrogie armie urządzą nam przed i w Niebie swoistą rzeźnię... Tyle oficjalnie. Nie brzmi to zbyt zachęcająco i raczej nie ma co się łudzić na zbijanie cen... Tu moja rola się kończy... Bywaj, Abyssalu. Dziękuję za wszystko.

Mrugnął na pożegnanie, by Abyssal wiedział, że nie zapomniał o kartce.

I Holzen wrócił do swojej Iglicy, wykonał telefon, a następnie teleportował się do gabinetu marszałka Saatów - najwyższego z najwyższych królów.

- CO JE...?!

- Cicho, to ja, twój Pan... Mam sprawę. Siadajmy.

Usiedli (naturalnie Holzen siedział na tronie, a marszałek na podłodze), napili się herbaty i przeszli do rozmów.

- Otóż, marszałku, generał wielkich sił naszych nas zdradzi.

- CÓŻ TO, JAK?! ZABIJĘ DRA...!

- Spokojnie. Twoją rolą jest zaplanowanie, aby został należycie ukarany i nie wyprowadził sił poza nasze granice... Ale to zda się na nic, bo zapewniam Cię, że dostałem najlepsze informacje, że generał mnie zdradzi i wyprowadzi spore siły poza nasze granice.

- Ależ Panie... Trzeba go powstrzymać, nawet jeśli wiąże się to z jego śmiercią...

Holzen się lekko zdenerwował.

- NIE ROZUMIESZ?! Mam najlepsze z możliwych informacji, że ten generał z CAŁĄ PEWNOŚCIĄ wyprowadzi siły i mnie zdradzi, a twoim zadaniem, jest POSTARANIE SIĘ, by mu przeszkodzić, aczkolwiek, jak donoszą moi informatorzy, "raczej" CI SIĘ NIE UDA.

Marszałek zamyślił się...

- Na pewno te informacje SĄ PEWNE?

- Niestety, tak. Bardzo boleję z tego powodu, ale raczej nic się już nie da zrobić... Masz jednakowoż się postarać...

- Rozumiem... Nie zamartwiaj się Panie, to NIE TWOJA WINA.

- Wiem... To niczyja wina. Pamiętaj, że zachowujemy neutralność i nasze siły nie mają wstępu na walczące terytoria. Ja nie mogę go po prostu wolą odebrać mu życia - to przez te kamienie. Mógłbym co prawda odnaleźć go w sekundę i go po prostu zmiażdżyć młotem, ale to wyglądałoby tak, że stoję z wojskami na ziemiach wojennych i bezczelnie łamię sojusz... No i każdy z was, królów, więc i ty i on mają te kamienie w dłoniach i karku, co wam podarowałem. Mam nadzieję, że W RAZIE POTRZEBY zrobi z nich ODPOWIEDNI UŻYTEK.

- To dobrze...

- Dobrze też, że informator przekazał mi, że ABSOLUTNIE nie zaatakują innych bogów, inaczej mogłaby być niezła kaszana.

Wstał, Marszałek się mu ukłonił, i oddalił się do swojej Iglicy. Marszałek zadzwonił gdzie trzeba i wydał rozkazy, by śledzić opuszczające oddziały, ostrzelać je tak, by nikogo nie zabić, a następnie wycofać się.

Holzen wrócił do swojej Iglicy i smutny usiadł w fotelu.

Wojna nic dobrego nie przyniesie...

Wkrótce siły niebios zostały zasilone setką Saatckich królów, wraz z czterotysięczną armią, uzbrojoną w mineralne karabiny, i wspaniałe oraz potężne kryształowe zbroje. W jej skład wchodzili wojownicy, strzelcy, druidki i mędrcy, władający ziemią i minerałami. Siły na razie zaległy wewnątrz niebios, gdzie nikt nie mógł ich dosięgnąć.

Holzen nadał komunikat do wszystkich bogów:

- Zdradzono mnie. Spore siły opuściły moje granice. Nie ponoszę za nie odpowiedzialności, nie są częścią moich sił, nie mam nad nimi władzy. Pakt mojego sojuszu zabrania moim siłom wstępu na wojenne terytoria, a sam mam wyjątkowo ważne sprawy do zrobienia. Są to siły zbuntowane, odmawiające mi komendy i za takie należy je traktować.

Wstał, teleportnął się do Mniejszej Iglicy na PWB i siadł w tamtejszym fotelu.

Sięgnął po fajkę wodną i zapalił.

- Ta... Faktycznie ważne sprawy.

_______________________________________________________________________

Końcówka w stylu "Mistrza i Małgorzaty" oraz Piłsudskiego :wink:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cień uwalony gdzieś na stole wokół Draenian popijał... różne soki i brzdękał na swojej gitarze bez większego pomysłu czekając na tą chwilę. Moment gdy nadejdzie go wena i krwinki w palcach zaczną zasuwać z taką szybkością, że nie będą wyrabiały na wirażach. Moment gdy jego najczarniejsze wnętrzności wywleką najbardziej rozwalającą wenę twórczą i siłę gotową góry przenosić. Z potęgą muzyki wszystko jest możliwe! Nawet bez dopalacza "pikaczu". Shadow wstał, rzucił się na scenę jak rasowy zawodnik futbolu...

- Wracamy po przerwie ludzie i oto jesteśmy! - wydarł się do mikrofonu a spokojne do tej pory Draenie ożywiły się wyczekując na dalszą część koncertu. - Przyznaję, długo to trwało, ale nie mogę zawieść swojego przyjaciela, z którym zresztą uścisnąłem rękę. Macie we mnie wiecznego przyjaciela ludzie! Bawmy się!

I zaczął grać jak nigdy przedtem wyciągając każdą pojedyncza komórkę ciała i pchając ją do rąk i głosu... Musi dać totalnego czadu. Absolutnego. Nieziemskiego.

... zaczął od lżejszych tonów

niejakiego Bona Jovi a może Dżovi...

... przyprawiając to jeszcze lekkim

, które służyły na rozgrzewkę...

... potem typowa trójce "Depeszowców" od Enjoy the Silence na Martyr kończąc...

... przejście na lekko mocniejsze tory od

teatru snów...

... dowalone niesamowicie długim kawałkiem pt.

, który w wykonaniu Cienia dał ostrego czadu...

... szybkie przejście na Step Up oraz Enemy tonącego basenu i zmianę rytmu a potem...

... znów coś lżejszego poczynając od The Pretender "fajterów foo" wespół z

oraz
...

... zakąska przed głównym daniem w postaci trzech mocnych kawałków upadającego młota zagranych już wcześniej...

- I teraz moi drodzy! Mam zaszczyt wykonać utwory jednej z najbardziej genialnych kapel evah jakie kiedykolwiek łaziły po padołach ziemi! Przed wami... ŻELAZNA DZIEWICA!

Huknęło jak by cały świat się walił, Cień wydzierał ostatnie struny głosowe tak mocno jakby chciał zrywać żyletką plakaty Lady zGagi przyczepione do gardła a wzmacniacze dały po prostu maksymalną moc, która - gdyby nie sama istota budowli - rozniosły by okolicę w drobny mak.

Zagrał w całości fantastyczny krążek nagrany w pewnej mitycznej, głównie przez to, miejscowości zwanej Donington.

You've got to watch them - Be quick or be dead,

Snake eyes in heaven, the beast in your head--!

You've got to watch them - Be quick or be dead,

Snake eyes in heaven, the thief in your head...!

Oh well, wherever, wherever you are,

Iron Maiden's gonna get you, no matter how far.

See the blood flow watching it shed up above my head.

Iron Maiden wants you for dead.

Shadow po prostu szalał na scenie a spokojna do tej pory cywilizacja razem z nim. Dał im solidną dawkę muzyki i najlepszą okazję do rozerwania się przy jednoczesnym zachowaniu pałacu w całości. Niech gra muzyka i gaz do dechy!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Markos wrócił z Piekła i stanął przed klatką Celestiusa. Strażnicy wpuścili go do środka.

Niedługo ich wymienię... Na lepszych. I tańszych. Pan Piekieł wyjął z kieszeni "coś". Był to łańcuch utkany z nienawiści, zebranej z najgłębszych czeluści ostatniego kręgu Piekła. Owinął nim Pana Niebios, po czym rozwiązał mu zwykły sznur i zdjął knebel z ust. Już miał coś do niego powiedzieć, ale ponownie go zakneblował. Wolę, żebyś na razie mnie słuchał... Wyszedł z celi i usiadł, patrząc na Celestiusa. Napił się Krwawej Mery. Kielich był wyszczerbiony, a środku coś pływało. Gałka oczna.

- Wiesz, że teraz mógłbym mówić, jaki to jestem wielki, jak bardzo jestem zły i potężny, a Ty taki malutki i słabiutki?

Celestius kiwnął głową.

- Wiesz. Ale tego nie zrobię. To jest nudne. Zamiast tego wygłoszę Ci, mój drogi, monolog. Słuchaj.

Odchrząknął, po czym pociągnął łyk z kielicha. Wypluł gałkę oczną na podłogę. I rozdeptał.

- Część pierwsza: zło jest na świecie. Na świecie jest zło. Wszędzie. Gdyby zła nie było, nie byłoby równowagi, a przynajmniej zostałaby porządnie zachwiana. Świat jest zły. Ludzie są źli, elfy są źli i wszystko, co stworzone zostało przez bogów jest złe. Wyznawcy - bo mają wolną wolę, bo zostali stworzeni na podobieństwo bogów. Tak, tak. Nie chodzi tu o wygląd, a wolną wolę. Śmiertelnicy ją mają, dlatego są źli. Dokonują zła, bo bogowie dali im taką możliwość, pozwolili im być wolnymi. Wolność zawsze łączyć się będzie z czynieniem zła. Bo zło jest kuszące. I korzystne. Często nawet ci, którzy zła się wyrzekają, muszą dokonać wyboru. Wyboru, zwanego - uśmiechnął się, - mniejszym złem. Cokolwiek nie zrobią, i tak postąpią źle. To jest w świecie najpiękniejsze. Dlatego, że zło jest na świecie. I nic i nikt tego nie zmieni, a gdyby zmienił, to byłoby... źle.

Markos wiedział, że każde słowo składające się z liter 'z', 'o' i 'ł' będzie w jakiś sposób "dokuczało" Celestiusowi. Po zakończeniu części pierwszej wykładu, wziął drugi kielich. Była w nim czarna, zaschnięta krew. Roztopił ją gorącym objęciem naczynia, po czym napił się. Na ustach zostało mu trochę czarnego napoju.

- Część druga: bogowie są źli. A może nie? Ot taki Holzen dla przykładu. Raz czyni dobro, a raz co? Zło, a jakże! Bo dla niego liczy się tylko on i dba tylko o własną d... własny interes. Ciągle powtarza, że nie zawaha się przed rozwiązaniami siłowymi i brutalnymi, które są przecież złe. Szkoda jeszcze, że nie wiesz, co Brodaty będzie robił w przyszłości. Niedalekiej przyszłości... A taki John. John Blade. Spójrz, niegdyś dobroduszny asasyn, który ponad wszystko wielbił przyjaciół. Przyjaciele na pierwszym miejscu. Często dawał im bezinteresowne prezenty. Ba! Obiecał, że nigdy już nikogo nie zabije. A teraz? Nie mówię już nawet o tym, że pomaga mi i najpewniej knuje za moimi plecami. Wcale nie zdziwiłbym się, gdyby po zdobyciu Niebios zaatakował mnie i wbił asasyński sztylet w me plecy. Spójrz w jego oczy. A, zapomniałem, nie możesz. To powiem Ci, że ja nie widzę w nich dobrego człowieka. I Ty też byś nie widział, gdybyś mógł.

Mogę wymienić jeszcze paru bogów, ale post byłby zbyt długi, przejdę więc do Twojego dobrego znajomego. Do Lunariona.

To, jak mniemam, Twój syn jest? Taaa... Spójrz co się stało z tą jego Równowagą. Widzisz? Widzisz ją? Ja jakoś nie bardzo. Jedni nazywają to NERFem, inni INBA'em, a ja to nazwę po prostu zachwianiem równowagi. Któż miał jej pilnować? Czyżby nie Lunarion właśnie? - odchrząknął. - Powiedz mi więc, gdzie się teraz podziewa? Co się z nim dzieje? Dlaczego nie próbuje, dlaczego nie chce zachować Równowagi? Dlaczego ucieka, dlaczego zachowuje się jak tchórz? Dlaczego pozwolił, przez zachwianie Równowagi, na porwanie Ciebie i dlaczego pozwoli na wyrządzenie w niewielkiej przyszłości niesamowitej ilości zła? Powiedz. A, nie możesz. To ja Ci powiem: jest tak dlatego, że w jego duszy też jest ta mała iskierka zła, która każe mu to robić. Gdyby był całkowicie dobry, podejmowałby decyzje, które miałyby same pozytywne skutki. Ale nie podejmuje takich. Aktualnie nie podejmuje żadnych, co też nie jest do... - odchrząknął ponownie, - co jest złe.

Władca Piekieł zakończył drugą część wykładu. Wypił do końca czarną krew i wytarł - również czarne od niej - usta. Wziął butelkę do dłoni i nalał, do nieco brudnego [od czarnej krwi] kielicha, wody. Postawił naczynie na stole obok.

- Część trzecia: zło dobrem zwyciężaj. Słyszysz? Zło jest wszędzie. Ale dobro też. Dam Ci radykalny przykład. Spójrz na mnie: jestem przesiąknięty złem od stóp do głowy, zło wypełnia każdy centymetr mojego ciała, zło płynie w każdej z moich żył. Ale jest we mnie miejsce, gdzie dobro wciąż się broni, z którego wypiera zło. Czasem na chwilę mu się udaje, ale wciąż pozostanę zły. Powiem Ci jedno. Chcę dla Wszechświata, dla Uniwersum jednego - dobra. Czynię zło, bo taka jest moja rola, ale jest cząstka mnie, która chce tego dobra. Powiedz, co bym miał z tego, że - dajmy na to - zniszczę Niebo, potem wszystkich bogów i ich wyznawców, pomijając ew. Kota i Asasyna? Co bym miał, jakby nie było nic? Jakbym nie miał niewolników i ziem do zdobycia? Jakbym nie miał ludzi do porywania do Piekła i podpisywania diabelskich umów z nimi? Czyniąc jedynie zło, byłoby... źle. Albo inaczej: nie byłoby dobrze. Dlatego jest we mnie ta mniejsza cząstka dobra - praworządność, i ta większa - Bard. Na tę drugą nie mam wpływu, on jest częścią mnie, a ja jego. Ale dlatego, że jesteśmy niemal jedną osobą, mnie nie zwycięży, choćby nie wiem jak się mnie wypierał. Ale dość o mnie. - wziął kielich z wodą w dłoń, po czym znikąd wziął drugi, z czarną krwią. - Zmierzam do tego, ze dobro musi być na świecie, tak samo jak musi być zło. Tak samo, jak musi być Równowaga. Czasami bardziej lub mniej zachwiana, ale żeby była. Bo gdyby było albo tylko dobro, albo tylko zło, byłoby... nie dobrze, źle. I widzisz? Właśnie o tym mówię: to, co teraz słyszysz z moich ust, to ta cząstka pragnąca prawa.

Praworządność - pomyślał, po czym demonstracyjnie przelał wodę z jednego kielicha do drugiego, z czarną krwią. Ta zaczęła blaknąć, zamieniając się w końcu w wodę. Dobro zwyciężyło właśnie zło. Ale żeby była równowaga... Markos wrzucił do naczynia zakrwawioną ludzką gałkę oczną, jeszcze z żyłkami. Odstawił kielich.00

- Część czwarta: zatracenie. Wracając do bogów. Wszyscy, może - choć nie jestem pewien - poza Tobą, mają w sobie tę cząstkę zła, którą dostaliśmy od Moderatusa. Jedni, tak jak ja, nie chcą się go pozbyć. Domyślam się pewnie, że część z nich chciałaby wymazać gumką to, co uczynili złego. Taki Bard, dla przykładu. Przecież nie raz i nie dwa czynił zło i postępował źle. Wybrał nawet mniejsze zło, zabijając księżniczkę Pac-Manów, a nie służąc jej. Każdy z nich czyni zło, ale tylko część będzie chciała... że tak powiem, "odkupić swoje winy". I tylko niektórym z nich się uda. Którym? Nie wiem. Niezbadane są wyroki boskie, powinieneś o tym wiedzieć Celestiusie.

Markos za pomocą hologramu pokazał Panu Niebios wycinek wielkiej mapy znajdującej się w Piekle. Konkretnie kawałek pokazujący Niebo.

- Część piąta: wybór. Teraz już wiesz o istnieniu takiej mapy. Pokazuje ona aktualną sytuację polityczną - i nie tylko - w Uniwersum. Patrz uważnie.

Figurki aniołów stojące na polu z napisem "Niebiosa" zaczęły się panicznie ruszać. Stykały się ze sobą, panikowały, przewracały się. Pogrążone w rozpaczy zaczęły ronić pojedyncze łzy, by po chwili rozpłakać się na dobre. A to co? Figurki diabłów wspinają się na mury Nieba i przeskakują na drugą stronę, rozłupując figurki aniołów i zamieniając je w pył.

- Widzisz? Niebo zostanie zdobyte. Od wyborów każdego z nas okaże się, czy rzeczywiście tak się stanie i jak się to stanie. Przez "każdego z nas" rozumiem nie tylko strony 'Dobrych' i 'Złych', ale również każdego z bogów z osoba, m.in. mnie, Kota i Asasyna. To co oni zrobią, będzie miało wpływ na to co ja zrobię i odwrotnie. Tak samo jak to, co Wy zrobicie, by Ciebie odbić, będzie miało wpływ na to, co my zrobimy, by osiągnąć cel. Każdy wybór pociąga za sobą kolejny i jego konsekwencje. Radziłbym się więc powstrzymać, bo może być... źle. - uśmiechnął się.

Muszę uważać na tego Bajcurusa i Johna...

- To by było na tyle. Żegnam piekielnie gorąco.

Odszedł, zdejmując przed wyjściem knebel. Jak już trzymamy tak ważną osobistość, to w choć trochę 'dobrych' warunkach".

____________________

Rozbudowaną i realistyczną akcję byśmy w paru postach przeprowadzili, z uwzględnieniem tego coście Obrońcy Niebios mówili, ale najpewniej jak zwykle ktoś by naszą super i doskonale zaplanowaną akcję przerwał tekstem: "Postanowiłem wpaść do Nieba na cotygodniowe plotki. O, Władca Piekieł i Pan Otchłani porywają Celestiusa? Chłopaki [bogowie], dawajcie no tu! Trzeba go ratować!" i skończyłoby się na tym, że przychodzi jeden/dwóch bogów i nas unicestwia, a wszyscy żyją długo i szczęśliwie. Przecież nikt nie mówi, że Celuś zginie, jo? Zaraz Wam go oddamy i tak, a poza tym niech w OA w końcu się coś dzieje! :)

PS Miałem jeszcze dobrego Markosa dopisać, ale za długie by wyszło. :) A patrzcie, że nie stawiam (podwójnych i w ogóle żadnych) enterów. :icon_twisted:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A ja mówię że nie oddamy i na dodatek zabijemy, jeśli nie zgodzicie się na warunki i zerwiecie negocjacje :icon_twisted:

Słuchałem monologu Markosa, stojąc z tyłu.

Hm, miałbym go zdradzić? Dlaczego? Nie zrobił mi nic, był moim kompanem. Zbyt wiele braku zaufania jest na świecie. Gwałtownie cofnąłem się w cień, gdy Markos obejrzał się za siebie. Po chwili spojrzał znów na Celestiusa, a ja postanowiłem pozostać w cieniu, gdyż tam było bezpieczniej. Ja zły? Pan Piekła chyba sam nie wie co mówi. Nigdy nie byłem zły i nie będę. Zabijanie nie sprawia mi przyjemności, a cierpienie napełnia moje serce rozpaczą i współczuciem. Czasem po prostu robię co muszę, a to wymaga... Poświęceń. Mniejsze zło. Markos dobrze mówi, wybory są trudne, a gdy już się taki wybór podejmie, to nie można się wycofać. Trzeba stawić czoła konsekwencjom. Choćby Holzen... Wie, że nie robię tego dla własnej przyjemności. Ufa mi, ale mimo to traci do mnie szacunek. Może w przyszłości zrozumie dlaczego to robię. Oho, Markos skończył gadać i wychodzi. Ja też wyszedłem z cienia, i zbliżyłem się do zdziwionego moim nagłym pojawieniem się drowa.

- Markosie, trochę zaufania, hm? - rzekłem lekko rozbawiony, i klepnąłem go w plecy. Gdy odszedł, wszedłem co celi Celestiusa. - Hm, chciałbym powiedzieć, że tą osą która wprowadziła do twego organizmu truciznę usypiającą z platyną byłem ja. Chciałem tego uniknąć, ale wojna się toczy... Wiesz, wszystkie chwyty dozwolone. Mimo wszystko przepraszam. - powiedziałem nieco smutnym głosem. Wstałem i powoli zbliżyłem się do rogu celi, gdzie zamontowałem niewielkie cacko, które prędko wniknęło w mur i otoczyło go razem z kratami specjalną barierą. Wróciłem do Celestiusa, i rozwiązałem piekielną linę. - Teraz możesz chodzić swobodniej. Ta bariera pozwoli nam trzymać cię tu bez jakiejś liny... - pokręciłem głową na zaznaczenie idiotyzmu pomysłu Markosa z liną. Popatrzyłem na Celestiusa. Cela była nieumeblowana, nie było tu kompletnie nic, tylko trochę siana które sygnalizuje miejsce do spania. Ja siedziałem na stołku z Mocy, który sobie utworzyłem. Był niewidzialny, dlatego poboczny obserwator mógłby zdziwić się na widok człowieka siedzącego na powietrzu. Wstałem. - Celestiusie, zaraz wrócę. Nie możemy trzymać cię w takiej jamie, trochę komfortu ci się należy. - To mówiąc wyszedłem z celi, i otworzyłem portal urządzeniem do robienia Portali, które miałem zamontowane na ręku. Uaktywniłem windę, i zjechałem do swego domu na Osiedlu. Otworzyłem drugi portal, i zabrałem z domu kilka pustych mebli. Na początek włożyłem Celestiusowi niewielkie łóżko, żeby nie musiał spać na podłodze. Potem dodałem jeszcze fotel i żarówkę na sufit, ponieważ panowała tam ogromna ciemnica. W mym domu brakujące przedmioty zreplikowały się, a ja zamknąłem portale. - Mam nadzieję, że negocjacje się udadzą i nie stanie się tobie krzywda. I proszę cię, zachowuj się... Zaatakowanie Markosa fotelem nie będzie mądrym posunięciem, zresztą bariera i tak cię nie przepuści. Nie wykorzystuj naszej cierpliwości, gdyż Markos i Kot z pewnością zabiliby cię od razu, gdybym nie wmówił im, iż cię potrzebujemy. - Uśmiechnąłem się mętnie i usiadłem przed celą, by mieć wzgląd na więźnia. Czekałem co powie, i zarazem skorzystałem z chwili spokoju żeby przeczyścić swój sprzęt, ulepszyć go i sprawdzić. Moje niebieskie, mechaniczne oczy bacznie obserwowały Celestiusa. Byłem bardzo ciekaw co powie, co zrobi... Szkoda mi go było. Zamknięty w obcym i koszmarnym miejscu. Przeze mnie... Teraz jedyne, co mogłem zrobić to chociaż zapewnić mu odrobinę komfortu i swobody. Odetchnąłem, i czekałem co przyniosą dalsze wydarzenia.

Bajcurus tymczasem zszedł do niższych kręgów Otchłani, i przemówił do demonów.

- Wy wszyscy, którzy gotowi jesteście oddać swe życia w walce z Niebem! No, tak naprawdę to nie musicie być gotowi, wystarczy że ja oddam wasze życia w tej walce, BUECHECHE! Ale nieważne. Wy wszyscy którzy potraficie walczyć! Uradujcie się, gdyż oto porwaliśmy Celestiusa! - Bajcurus wysunął prawą pięść w geście triumfu. Armie demonów, Scionów i wszystkich innych razem wydarli okrzyk triumfu, i poczuli się niepokonani. Teraz byli dwa razy silniejsi w walce, gdyż ich morale znacząco wzrosło. - Taak! Czuję to co wy, i również się cieszę. Jeżeli negocjacje się nie powiodą, będę miał przyjemność własnoręcznie wyrwać mu serce i rzucić wam! Jego ciało rozczłonkuję i poszczególne części ciała przybiję do sztandarów zwycięstwa, gdy będziemy maszerować na Niebo! Buachachachacha!! - Zaśmiał się szalenie, a wokół uderzyły pioruny. - Teraz wracajcie do swoich nór, i bądźcie gotowi. Niedługo finał tego wszystkiego!

Jane była wściekła. Nie rozumiała, dlaczego jej brat postanowił wspomóc Piekło oraz Otchłań. Był dobry, dlaczego miałby to robić?! To pytanie nurtowało ją, a ona mimo to nie mogła znaleźć odpowiedzi. Wróciła więc do domu i uzbroiła się. Miała podręczny teleport, pozwalający zabrać jej dowolną rzecz ze Zbrojowni, choćby wyrzutnię rakiet RPG, czy jakiegoś Kaema. Albo nową mechaniczną rękę, gdyby stało się coś takiego jak 'wtedy'. Westchnęła na wspomnienie o tej akcji, i wyszła ze Zbrojowni. Ruszyła do Nieba, i tam wysłuchała żądań strony Złej.

- Chyba... Należy przystać na te warunki - powiedziała smętnie. - Naprawdę potrzeba nam ogromnej wojny z takim przeciwnikiem? Nie lepiej stracić Niebo, niż życie przyjaciół i armii? A z aktem nieagresji zobowiązują się nie atakować nas, będziemy więc bezpiecznie w przyszłości...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.


  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...