Skocz do zawartości

Olympus Actionus - temat główny, podejście trzecie


Rankin

Polecane posty

<Moith odzyskuje przytomność>

Widzę,że Cygnus postanowił jednak ratować swoich nędznych wyznawców, urozmaicę mu to.

<Zwiększa siłę ognia>

------------------

Gdzieś fest daleko od Lwiej Skały-otchłań

<W 333 kręgu pojawia się światełko które zwiększa swój rozmiar i wybucha raniąc stojące w pobliżu potępione dusze. Gdy ogień znika pojawia się Pymp>

Wspaniale zabił mnie jakiś chuderlak który miał mi pomóc. Po co ja mu mówiłem jak zabić boga? Ale są ważniejsze rzeczy, na przykład gdzie jestem?

<Widzi napis na ścianie: 333 krąg- psychopaci i mordercy>

Ja psychopatą i mordercą? No może mają trochę racji... ale kotek też tu pewnie kiedyś trafi.

Ciekawe kto tym wszystkim kieruje? Może zajmę jego miejsce?

<Do Pympa podszedł Demon>

Kto tym dowodzi ?

Zamilknij marny...

<Demon nie dokończył zdania,leżał już bez życia na ziemi>

Jeżeli jest tu jakiś szef to niech się pokaże jeżeli ma odwagę!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 1,7k
  • Created
  • Ostatnia odpowiedź

-Co się nie zepsują na byle kamieniu?

Zerka na Holzena. Przykłada rękawicę do hełmu i dzwoni do Spooni'ego.

-Spooni?

-...

-Nie krzycz. Przecież mógł odebrać kto inny. Pilnie potrzebuję platyny. Skieruj do mnie najbliższy transport. Do opuszczonej fabryki, w której jest pełno złomu.

-...

-Wiem, że jest takich pełno, ale poradzisz sobie.

Odkłada rękawicę.

-Gdy wcześniej rozmawialiśmy, wspomniałeś, że czasem wariujesz. Wytłumaczyłbyś, na czym to polega?

- Jakby Ci to... A, już wiem, posłużymy się przykładami: Idzie bóg przez sporą mieścinę. Dobry przejdzie normalnie, a jak zobaczy żebraka, to go obdaruje... Urocze... Zły pozostawi za sobą gruzowisko, gdy już uzyska wszelkie możliwe informacje, zostawa po sobie ruiny i śmierć... Też dość oklepane... A co robi taki jak ja? Przejmie się losem kota, który moknie i uszyje mu legowisko ze skór bywalców gospody, co na niego krzywo spojrzeli albo czegoś równie... uroczego. Albo mógłbym, w razie konieczności, zrobić taką rozgardiasz u Markosa na chacie, że by mnie wywalili i narzekali, jaki to ten świat jest zły i niesprawiedliwy... Albo jeszcze inaczej - Idę podpisywać z kimś umowę, negocjujemy, kłócimy się, w końcu zaczynam torturować jego kumpli, a gdy już się zgodzi, to ukazuje mu ich... wnętrze... dosłownie. A potem jak gdyby nigdy nic, idę karmić łabędzie albo piec ciasto. Albo jeszcze inaczej - znajdujemy się w ostatecznej sytuacji, moja decyzja może uratować lub zabić miliony, a jedyne co muszę powiedzieć, to życzenie. To ja albo bym dla żartu zwlekał, albo odszedł bez słowa, pozostawiając ich w połowie drogi między życiem, a śmiercią, albo poprosiłbym o colę. Zależy od czynników... Ogólnie dobry humor pomaga mi żyć.

Chwilę się zastanawia.

- O, albo to - zbieram pięcioosobową ekipę, mamy ubić demona czy innego gnojka, co ma sporą moc i chce nas zmieść z powierzchni wszechświata, mamy ostatni wieczór przed walką, normalnie czas, żeby z bliskimi pobyć i z bliższymi trochę bliżej, sprawdzić się w walce, a co ja bym zrobił? Rozkręciłbym taką imprezę, że "stanęlibyśmy" do walki baaardzo, baaardzo pijani, praktycznie potykając się o własne nogi.

-Czyli jesteś chaotyczny. Tak chaotyczny, że słowo "chaotyczny" nie wystarcza, by opisać twój charakter. Masz nadzwyczajną osobowość, nawet jak na boga.

Dociera do niego, że oni są w pięcioosobowej ekipie (Holzen, Casul, Lunar, Stil i Glatryd, bo Wybuchass wyparował), która ma zadanie opisane przez Holzena.

-Ale ty chyba nie chcesz potem...?

- Ja, chotyczny? Skąd...

Robi niewinną minę i śmieje się.

- A na serio, to różnie bywa - przecież ile razy trzymałem się zasad savoir vivre'u, czy też próbowałem Mrokosa... Znaczy się, Markosowi przemówić do rozsądku, a i potem go ukarać...

Rozpływa się we wspomnieniach.

- Czy ja chcę potem... Hmm... Niech pomyślę... W sumie... Ty byś tam przetrwał, i albo byś musiał sam sobie dać radę, albo robić za czołg i tankować, póki byśmy nie wydobrzeli. Tak czy siak, wizja nieciekawa... Chociaż... Kto wie.

Szczerzy się.

-To mnie pocieszyłeś...

Z nikąd pojawia się ciężarówkopodobny pojazd wyładowany po brzegi święconą platyną. Z tyłu wehikułu jest przyklejona karteczka od chowańca z barwnymi epitetami.

-Teraz musze jeszcze zdjąć błogosławieństwo Moderatusa, żeby temu tu - wskazuje hełmem Edwarda - nie zachciało się ciąć bogów.

Skupia energię potrzebną do tego czynu.

-Jak nazwałeś Markosa? Mrokas? Czyli te zmiany nie są powierzchowne?

- Czy ja wiem... Trochę u niego zawitałem, ma całkiem niezłą tę siedzibę, ale... kreuje się trochę na takiego zatwardziałego i praworządnego drania, a sam często lubi nieomyślany i niekontrolowany rozgardiasz jak cholera! A czy zmiany są powierzchowne? Hmm... Zakończył życie Seleny, jak dobrze wiesz, więc chyba jednak nie takie powierzchowne... Z drugiej jednak strony wyczuwam, że da nam o sobie znać jeszcze stary Markos.

-To on ją zabił? Ptaszki ćwierkały o zgonie Seleny, ale nie wiedziałem o jego wkładzie w to zdarzenie. Już skumulowałem wystarczająco dużo energii. Lepiej się odsuń.

Holzen powoli odsuwa się, sunąć powoli po lewej stronie Casulona, prost za niego.

Ograniczone pole widzenia, co?

Podnosi więc rękę i gdy Casul jest już ułamek sekundy przed wystrzeleniem, uderza go tak, że jego ręka zadrżała i promień poleciał kilkanaście stopni w prawo, uderzając w jakąś metalową powierzchnie, odbijająć się od niej, lecą na kolejną, odbijając się również od niej i tak w kółko.

- Uuuu! Pinball!

Wykorzystując nabytki z kursu zręcznościowego, Holzen migusiem podbiega do dwóch sąsiednich kawałków zezłomowanej stali ułożonych w miarę w płaszczyzny, odbijając promień, gdy tylko doń podleciał. W końcu cała zabawa trwała już jakiś czas, a promień ani myślał trafić w dopiero co przybyły pojazd.

- Kurde, oszukańczy ten stół. Ciągle odbijam i odbijam, a trafić za cholerę nie chce! Trudno, zrobię TILT-a... Lepiej się trzymaj!

Puszcza klapki, schla się i zaczyna trząś całą halą. Wszędzie latają metalowe przedmioty i kawałki cegieł, ale budowla jakoś się utrzymuje. W końcu promień trafia na skacząca na kołach ciężarówkę, trafiając prosto w święconą platynę.

- Bull's eye!

Rozgląda się, nie widząc nigdzie Edwarda.

- A ten, gdzie znowu polazł.

Pewno znowu pomyślał, że nikt go nie rozumie...

Zaczął więc przerzucać sterty, za piątym już razem natrafiając na Edwarda, wyciągając go z gruzowiska.

- A tyś gdzie się podziewał? Wyglądasz jak kocmołuch!

Stawia go na równe (mniej więcej) nogi.

- Wszyscy cali?

Mówi do Casulona:

- Albo na przykład tak!

Tuż przed Holzenem wyrasta wyrasta wygięta łyżka. Jest wyższa od Kamiennego. Zaczyna opadać i miseczką wbija go w ziemię. Gdy jego kolana są pod ziemią, łyżka znika. Zbroja podnosi się.

-Chaotyczni...

Do zapamiętania: Przyzwyczaić się do 360-stopniowego pola widzenia.

Zrzuca platynę na ziemię. Przed uderzeniem promienia lśniła przepełniona łaską Moderatusa. Teraz co najwyżej odbija promienie słońca. Wyczerpany Casul wzywa kowadło, zmienia swoje berło w młot i zaczyna wytwarzać nożyczki.

-Holzen, mógłbyś zmierzyć długość nożyczek Edzia?

- Nic mi nie jest, nic mi nie jest!

Jakoś wychodzi z podłoża, zostawiając dwie sporej wielkości dziury.

- Gdyby podłoże było twardsze, to na łyżce mógłbyś co najwyżej dostać odbitkę mojej twarzy.

Otrzepuje się z kurzu, słysząc pytanie Casula.

- Jo! Tylko nic mi za plecami nie kombinuj!

Podchodzi do Edwarda, który nadal z lekkim strachem patrzy na dwójkę bogów.

- Co, pewno pierwszy raz widzisz taką niezwykłą grupę uderzeniową?

- I tak mnie zrozumiecie... Nikt mnie nie kocha...

Siada i zaczyna płakać.

Zaczyna mierzyć jego nożyce.

- Nie przejmuj się! Zawsze masz tamtą niezłą przyjaciółkę...

Zaczyna lamentować.

- Ale ona mnie porzuciła, odwróciła się ode mnie, buuuu!

Ryczy

- No, już, już! Przecież przez kilkanaście dni poznawała Cię i potrafiła Cię polubić... Jeżeli prawdziwie w nią wierzysz, to ona tak napradę Cię nie opuści... W końcu liczy się to, co jest tu...

Nakierowuje jego nożyce delikatnie w stronę jego 'serca'.

-... A nie to, jak wyglądasz... Spójrz na mnie! Kamienny brodacz! Która by mnie tam chciała... A ty, przystojniaku! Piękne rysy twarzy, ładna fryzura i niezwykła osobowość... I nie ma w tobie krztyny złego!

Sili się na szczerość.

- No, może trochę jesteś blady, ale co tam! Ja za to w ogóle nie jestem z ciała!

- Chyba... Coś czuję... Czy to jest wdzięczność? Czy to tylko wątpliwości... Nie rozumiem tego... Nie znam tego...

Zaczyna wpatrywać się w Holzena dalekim spojrzeniem.

- Słuchaj, musisz pamiętać, że jesteć wyjątkowy i nie dać sobie wmawiać, że jesteś gorszy. Bo nie jesteś. No, kto ma rację?! Banda tępych małpoludów z osiedla, czy ja - bóg?

- Eee...

- Dobra, daj mi skończyć mierzyć.

Mierzy do końca, przeciera czoło i podchodzi do Casulona.

- No, to jego nożyce są niestety niesymetryczne ostrzami, ale na szczęscie symetryczne parą. Jedno ostrze ma pół arszyna i sześć werszek, a drugie równo pół sążnia!

-Gdybyś nie był choć trochę pomocny, to pogadałbyś z kretami.

Przycina wszystkie ostrza do odpowiednich długości. Daje gotowe narzędzia Edwardowi.

-Trzymaj. Tylko się nie rozklejaj.

Do Holzena:

Muszę odpocząć. To zdejmowanie błogosławieństwa wykończyło mnie.

- Jo, jo! Pod ziemię mnie nie poślesz, gdyż jest mi posłuszna. Mógłbyś mnie załatwić, ale to nie ja jestem chodzącą zbroją, co smaku nie czuje! Chociaż... Aj, nieważne.

<pstryk>

Z ziemi wyrastają cztery kolumny, a Holzen wyjmuje zza pazuchy dwa hamaki, z nanorurek węglowych, rozwieszają je następnie i kładąc się na jednym z nich.

- Wiem, że w sumie nie czujesz dotyku, ale może byś skorzystał z chwili wytchnienia, i w bujaniu się odnalazł chwilę upodobania? Coś mi się zdaje, że nieprędko czeka nas jakaś chwila wytchnienia. Poigrawszy też nam nie przyjdzie chyżo, gdyż oponent nasz łajniasty jest, lecz i trwałym musiał się ostać przy swym żywocie. Ale obaczy, że przepomniał, co znaczy srogich oponentów pod starcie brać!

-Chwila wytchnienia... Już nie pamiętam, kiedy mogłem porządnie wypocząć.

Kładzie się na hamaku. Ten sam zaczyna się bujać.

-I nie muszę być zbroją.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Hm? Ktoś mnie woła. Muszę opuścić to ciało.

- Jake! Jeżeli spróbujesz powiedzieć cokolwiek komukolwiek, twój łeb eksploduje. JASNE?!

- Jak słońce...

Opuściłem ciało Jake'a i wróciłem do ciała Neo. Zszedłem na krąg 333.

- Pymp! Jak miło cię tu zobaczyć. - powiedziałem radośnie, i uścisnąłem brata. Nienawidziłem go co prawda, ale stęskniłem się za nim. - widzę, że nie próżnowałeś w przestrzeni między życiem a śmiercią, hm? Moje Otchłaniowe tancerki hula zamówione specjalnie dla ciebie często trzymają tam ludzi przez lata, hehe.

Kotek? Więc to ty zostałeś nowym panem otchłaniNo to już zostałem jej panem. dlaczego jedyna osoba która budzi we mnie lęk musiała zająć to stanowisko? Fajnie tutaj ale jest sprawa.

- Zanim powiesz cokolwiek - rozgość się. Przygotowałem dla ciebie gabinet tuż koło mojego, będziesz zastępcą pana Otchłani. Demony i inne będą się ciebie słuchać, i dostaniesz dostęp do najgorszych komnat torturowych.

Przeniosłem siebie i Pympa do mojego gabinetu, i ruchem ręki stworzyłem drugi gabinet.

- Czuj się drugim Panem Otchłani, kształtuj ją, i rób co chcesz. Dostaniesz nawet zdolność teleportu z Otchłani na doł, i odwrotnie.

W kociej postaci wskoczyłem na biurko, i przysiadłem.

- A więc, co chcesz mi powiedzieć?

Więc powiem to tak:

Po pierwsze: Co zrobiłeś Bajcurusowi i gdzie jest jego ciało? Prawdziwy kotek nigdy nie był taki miły, chociaż bogowie się zmieniają.

Po drugie: Chciałem zapytać o możliwość powrotu na boskie osiedle,ale na to już mi odpowiedziałeś. Mam tam kilka niezałatwionych spraw.

Po trzecie: Co z Niną?

PO czwarte: TAK

- GHHR, nic mu nie zrobiłem, niekompetentny głupcze! Braterska przyjaźń wzięła nade mną górę. - rzeklem nieco sfrustrowany, i nerwowo przeczesałem językiem futro na prawej łapie. - Nina żyje, znajduje się na lodowej planecie, którą razem z planetą ogniową dostałeś w spadku od naszego idiotycznego ojca, który wreszcie sczezł. Teraz gnije w jakiejś sali pałacowej.

Ojciec umarł? To smutne<w kąciku oka pojawia się łza>ale miał już swoje lata on jako jeden z niewielu kochał mnie mimo mych wad...ale to nie czas na babskie gadanie. Przynajmniej mogłeś udawać, że cię to ruszyło.

Ale mówiłeś coś o spadku w postaci dwóch planet, widzisz byłbyś miły dla ojca też byś coś dostał,a tak pewnie dostałeś jakiś kibel czy coś.

<Dochodzi do niego ostatnia wiadomość>

Nina żyje i jest na mojej planecie? Jednak w życiu zdarzają się dobre chwile,trzeba będzie ją odwiedzić,a sprawę Moitha zostawić na później<Złowieszczy uśmiech>

Masz zamiar odwiedzić ją ze mną? W końcu była ci kiedyś bliska, jednak nie byłeś jej wstanie utrzymać przy sobie.

- Buachacha! Ja i ona blisko? Była jedną z lepszych agentek, to wszystko. Teraz to pewnie stare próchno niewarte kuli w łeb.

Ty chyba się zapomniałeś. Jeszcze jedno złe słowo o Ninie i przysięgam ci,że otchłań będzie rajem w porównaniu do tego co zrobię z twojego życia. Masz tu większą moc,ale nawet ona ci nie pomoże jeżeli mnie zbyt zdenerwujesz,a takimi słowami zbliżasz się do tego szybko.

Zanim powiesz coś głupiego co będzie kosztowało cię życie,to powiedz idziesz ze mną czy nie?

- Cofnij to.... - zmieniłem postać w ludzką. - albo GIŃ!!! - zaszarżowałem, i zapaliłem w rękach kule ognia. Zbiłem je w jedną dużą, i rąbnąłem w Pympa. Teleportowaliśmy się na lodową planetę, i wpadliśmy w śnieg. Moja moc osłabła, a kule pogasły, podniosłem się więc z ziemi, i rzekłem:

- Niekompetentny głupcze, odezwij się tak jeszcze raz to zamorduję cię, a po twojej śmierci zamiast tancerek hula wyślę ci tam Banana Bena, który zgorszy cię aż do śmierci!!!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wybuchass pojawia się obok Stila.

- Rozumiem, że mam się zająć okiem, tak? Ludzie, ale banał...- kiwa głową.- Ej, Kratos! Witaj, Spartiato, jestem twoim nowym mocodawcą. Dodam, iż mam, że tak powiem, ulgi u Hadesa, więc załatwię wskrzeszenia twej rodziny. Ale tylko, jeśli będziesz mi służył wiernie i nie zabijesz mnie(znaczy spróbujesz).

- Nie próbuj mnie kantować...Znam te numery.

- Błagam, daj mi kilka dni, a jak one wrócą, będziesz wiedział, czy mi ufać. Zgoda?

- Wiesz, że nadzieję cię na Ostrza, jeśli kłamiesz?

- Wiem, że spróbujesz. A teraz...- Pan Strachu pochyla się do ucha Ducha Sparty i coś szepcze. Ten kiwa głową i odchodzi. Do Wybuchassa podchodzi Kierowca.

- Panie, ostatnio każdy potrzebuje porady prawnej...

- Odpisz, że nie ma szans, szczególnie, że sędziowałby Lunarion. Chyba, że Casul ma jakieś "żywsze" pamiątki z czasów z Jane, coś, jak u Kniva...

Tymczasem, mieszkanie Dina...

- Pam, param, pam...W mordę, kim jesteś?!

- Nie ważne. Ładne oko...Prawie jak u Cyklopa.

- Eeee...dzięki? Ładne Ostrza.

- No, hehehe...

- Czemu je wyjmujesz? Nie podchodź! NIE!!

Chlast, Chlast, Chlast....

- Dobra, teraz do tego, jak mu tam, no, co chce oko.

- Jak boli...Moja lewa kieszeń...Książeczka czekowa...Zapłacę...Dooobiiij mnie!

Tymczasem, mieszkanie Jake'a. Dzwoni telefon. Chłopak podnosi słuchawkę.

- Gratulujemy, właśnie wygrał pan Call of Duty: Modern Warfare. Paczka jest pod drzwiami.

Półtorej godziny później...

- Zaraz, jak? Strzelam z działka w samolocie? Co to ma być?

Nagle z głośników rozlega się głos operatora działka 120mm.

- Kaboom.

Niewiadomo czemu, ale Jake poczuł się lepiej.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie ma co zwlekać, trzeba się brać do roboty. Dlatego też zaczynam biec za uciekającym dinozaurem. Skubany szybki jest... W końcu, kiedy widzę, że na piechotę raczej nie dam rady, podskakuję i rzucam sobie pod stopy kulę ognia. Wybuch wyrzuca mnie w górę i do przodu z dużą prędkością. Tuż przed opadnięciem na ziemię rzucam kolejną kulę i znowu wylatuję w powietrze.

- I co jaszczurko?! Fireball jump!

W końcu po którymś z kolei skoków ląduję dokładnie na grzbiecie dinozaura. Ten nieco zwolnił, ale zaczął się rzucać i ogólnie próbować zrzucić z siebie "jeźdźca". Lunarion jednak pokrył swoje nogi i ręce przyssawkami i przyczepił się mocno, do tego zaczął mentalnie atakować jaszczura aby przejąć nad nim kontrolę i go uspokoić. W końcu się udało, przestał wierzgać. Teraz można o było spokojnie odstawić do właściciela. To właśnie Lunarion zrobił. Dodatkowo założył mu kaganiec i na szybko (w jakieś 3 minuty) wytresował aby nie robił już takich problemów.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

<słyszę pytanie Herbiego>

A o co chodzi? Jeśli chodzi o udostępnienie mieczy do badań, nie wiedzę problemu, także jeśli chodzi o jakieś pytania.

<pomaga Herbiemu, w sposób w jaki pomocy potrzebuje >

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tytokus leżał w nicości i zajadał się nieistniejącym jabłkiem. Podskoczył, słysząc czyjeś głosy. Poszedł w tamtą stronę. Zobaczył leżącą na ziemi Selene wraz z jej bratem. Ucieszył się, ale też zdziwił na ten widok. Podszedł do jej brata i powiedział:

- Cześć Crean. Co tu robisz? I co ona tu robi?

<Chłopak nie zdziwił się zbytnio widokiem medyka. Westchnął>

-Wybacz, ale ty znasz mnie, a ja nie znam ciebie. Jesteś znajomym Seleny, tak?

<Popatrzył na siostrę, potem znów na Tytokusa>

-Ona została zamordowana przez swego, bodajże narzeczonego. Nie wiem dokładnie kogo. Nie znam gościa, Sel nic mi o nim nie mówiła. Nic mi nie mówi.

Tytokus wzrusza ramionami.

- No cóż, można było się tego spodziewać. Ciekaw jestem tylko dlaczego ją zabił. Spróbuję ją ocucić, odsuń się jeśli łaska.

Wyjmuje ze swojej torby sole trzeźwiące i podkłada Selenie pod nos.

<Crean cofa skrzydło którym była okryta dziewczyna, przyglądając się temu co robi medyk>

-Oby tylko się nie rozzłościła.

<W tym czasie bogini zaczęła kaszleć, otwierając leniwie oczy. Przez chwile obraz był rozmazany, ale w końcu dziewczyna poznała przyjaciela. Uśmiechnęła się i szepnęła>

-Nic ci nie jest! Cieszę się że cię widzę całego i zdrowego. Chodź w sumie... Martwego.

<Dziewczyna przytuliła go na powitanie>

Tytokus odwzajemnił uścisk.

- Też się cieszę. Faktycznie, szkoda tylko, że jesteśmy martwi, ale to tylko drobna niedogodność.

Chwyta ją za dłoń i podnosi z nieistniejącej ziemi. Chowa sole trzeźwiące do torby.

- Opowiadaj, jak to się stało, że umarłaś? Faktycznie, zabił cię Markos?

-Tak, to jego sprawka. Sprowokowałam go, ale miałam dosyć. Myślał że przejdę przez śmierć przyjaciela obojętnie, mylił się niestety.

<Zachichotała cicho>

-Ale przyznam, że do tej pory wszystko mnie boli.

Tytokus uśmiecha się.

- Raczej nie jestem dumny, że zginęłaś, walcząc w mojej, powiedzmy, obronie. Ale bardzo mi miło. Dziękuje.

Grzebie w torbie i wyjmuje jakiś nieistniejący eliksir.

- Proszę, to powinno pomóc na nieistniejący ból. Jak sądzisz, powinniśmy stąd uciekać?

- To miejsce mnie przeraża, powinniśmy zmywać się natychmia...

- Czeka was Boski Sąd.

<Wtrącił Crean, wstając z nieistniejącej ziemi, prostując skrzydła>

- Oni zadecydują jak dalej potoczą się wasze losy. Czy mam was wysłać do Niebios czy tez do innego miejsca. Kiedy raz pomogłem Selenie uciec, czekały mnie poważne konsekwencje. Ale warto było.

- Dziwne, nie słyszałem tej historii...

Patrzy na brata Seleny podejrzliwie. Nie ufa mu.

- No, więc, kiedy ma się odbyć ten Boski Sąd?

-Chodźcie, zaprowadzę was.

<Powiedział Crean robiąc gest ręką. Bogini ruszyła za bratem bez chwili namysłu>

Tytokus wzruszając ramionami, idzie za Seleną i jej bratem. Poprawia swoją torbę na ramieniu.

-------------

C.D.N.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Człowiek powie coś co cię zdenerwuje i musi się liczyć z tym,że dostanie po pysku. Lecz jednak pomysł z próbą podpalenia smoka i byłego pana ognia jest jednak troszkę głupi,biorąc pod uwagę też to,że nie masz pełnej mocy pomysł okazuję się bezsensowny. Ale też muszę ci podziękować za to,że nas tu przeniosłeś oraz,że nie nasłałeś na mnie banana bena który jest straszniejszy od ciebie.

- Nie próbowałem cię podpalić, tylko odepchnąć w portal, który przenosi do planety lodowej. Myślałem, że jako były pan ognia, zimno owej planety cię zabije.

Obejrzałem się wokół.

- Ale się chyba pomyliłem. Nina mieszka w tym domu przy karczmie. Tylko uważaj, czasem rzuca granatami w tych, którzy ją wkurzą.

Więc jednak próbowałeś mnie zabić, jednak niektórzy nigdy się nie zmieniają może to i dobrze. Gdyby ta planeta miała mnie zabić to ojciec by mi jej nie zapisał w spadku,może zrobiłby to tobie lecz mi nie. Chociaż masz trochę racji nie lubię takiego zimna nie służy mi ono.

Zresztą po co się martwisz o to czy dostanę granatem czy nie, chyba ci nie zależy? Wchodzisz ze mną? może wejdzie pierwszy i dostanie z granatem?

<idzie w kierunku domku>

- Jak to co się martwię? O granatach wiem z własnego doświadczenia. Nina nie chciała być moją agentką ponownie. Gdy postanowiłem ją zelżyć, wypluła coś na ziemię. Spojrzałem, a to zawleczka... Może będę miał szansę jej się teraz odpłacić i zabiję ją. Ty idziesz pierwszy, to ty chcesz się z nią spotkać.

Spróbuj jej coś zrobić to zbyt długo nie pożyjesz,albo zabije cię ona albo ja,ale to twoja sprawa co zrobisz. Więc jednak ją lubisz jeżeli mimo tej ostatniej przygody masz zamiar tam wejść,no ale nie dziwię ci się drugiej takiej kobiety nie znajdziesz.

- Buachachacha! Ja stamtąd wyjdę, a ona nie. Spróbujesz mnie zatrzymać, to zginiesz jak ona.

Podszedłem do drzwi, i kopniakiem otworzyłem je na oścież. Pustka. Rozejrzałem się, i postąpiłem krok.

- Wyłaź, spróchniała starucho, bo dzisiaj umrzesz!!

Nagle usłyszałem coś za sobą. To Nina zeskoczyła znad drzwi, złapała mnie za głowę, i..

*krak*

Skręciła mi kark. Odwróciła się, wyciągnęła Desert Eagla i ruchem ręki przyskrzyniła Pympa do ściany, i przystawiła mu pistolet do głowy.

Ja nastawiłem sobie kark. Ghrr, jedno życie na marne!

Nina spojrzała na Pympa. Jej wzrok złagodniał.

- Pymp? Ty... żyjesz? - rzekła, i przytuliła smoka.

Wspaniałe powitanie. Ja tu wracam z otchłani i szukam cię na tej wielkiej lodówce,a ty mnie atakujesz i grozisz pistoletem. <Patrząc na kota>Przynajmniej jemu też się dostało.

<Odwzajemnia uścisk>

Jak widzisz nawet śmierć i otchłań nie są w stanie mnie powstrzymać od powrotu do ciebie mam nadzieję,że cieszysz się przynajmniej w połowie tak jak ja i nie zdradzałaś mnie z nikim innym.

- Wybacz, ale nie widziałam, kto wchodzi. Czekaj, mam coś do załatwienia...

<wycelowała pistoletem w Bajcurusa, i pociągnęła za spust. Wypaliła wszystkie 7 pocisków, a Neo padł na ziemię>

- No dobra, to by było na tyle. I ty insynuujesz że miałabym cię zdradzić? Ciebie? Po tym wszystkim, co razem przeszliśmy? Nigdy.

<Pocałowała Pympa, i puściła go>

- Czy to, co kot mówił o tancerkach hula, jest prawdą? - spytała ponownie.

GHRR, zaraz naprawdę ją zarżnę.

Wstałem, i potrząsnąłem głową. Drugie życie...

Jakie tam tancerki hula coś ci się musiało na starość pomieszać Jezu co ja powiedziałem zaraz mnie zabije jak kotka tylko,że ja nawet nie mam mocy. Trzeba coś wymyślić. Chciałem powiedzieć bardzo ładnie wyglądasz i dalej jesteś najpiękniejszą kobieta na świecie. A wracając do tancerek żadnych nie widziałem <promienny uśmiech>

- Zestarzałeś się tyle samo, co ja. Poza ty to nie ja tak twierdzę.

- Rozkazuję ci schować tą broń i podporządkować się mi, albo zginąć w mę...

*blam blam*

<Bajcurus znowu padł na ziemię, a Nina wyszła z Pympem na zewnątrz>

- Musiałeś go tu zapraszać? Tylko komplikuje sprawy. Poza tym, ciągle nie powiedziałeś mi, czemu tu jesteś. Potrzebują cię na Osiedlu. Nie mam już tam wstępu, więc... Jestem już bezużyteczna.

Zabrałem go bo myślałem,że nie będzie tak przeszkadzał zresztą to mój brat i szkoda było mi go zostawiać w otchłani.

Przyszedłem tu bo... Musiałem cię zobaczyć gdy odeszłaś razem z nim po jego karze myślałem,że więcej cię nie zobaczę,a teraz znowu jesteśmy razem. Pamiętaj jedno nigdy nie będziesz bezużyteczna,jeszcze wrócimy razem na osiedle. Wiesz bo wyszła tak głupia sprawa jakiś czas temu i dałem się zabić i odebrać sobie całą moc. Teraz jestem zwykłym śmiertelnikiem i też zbyt wiele nie mogę to jest drugi powód dla którego on jest ze mną. Tylko z nim mogę wrócić na osiedle i odebrać co moje.

<wróciła do domu, i z szuflady wyjęła kryształowego uzika>

- Pamiętasz to? Weź. Przyda ci się, jeżeli zostaniesz zaatakowany. Ciągle działa, spójrz.

- GIŃ W MĘKA...

*TRRRRT*

<kot padł ponownie na ziemię>

- Weź, i odbierz moce. Powodzenia... I pamiętaj, że zawsze będziesz u mnie mile widziany.

Dzięki ale to ty go weźmiesz. Sam nie mam zamiaru tam wracać bo i po co? Tam nie mam nikogo dla kogo warto być nieśmiertelny, tylko inni dziwni bogowie i osoby które chcą cię zabić.

Albo idziesz ze mną albo sobie usiądę przed twoim domkiem i będę straszył ludzi aż zamarznę i umrę pozostając jako ogrodowa rzeźba.

Ja już tam nie należę. Jestem zwykłą śmiertelniczką, i zamordują mnie pierwszego dnia. Nie mam nawet miejsca, gdzie mogłabym zamieszkać.

Podniosłem się na nogi.

- Dosyć... już nie strzelaj..

Jak chcesz.

<Siada przed drzwiami i straszy siedzące nieopodal ptaki>

A kim ja teraz jestem jak nie śmiertelnikiem? Mówiłem już,że nic nie zostało z moich mocy i jestem śmiertelny jak ty. Dlatego właśnie masz iść zemną odebrać moje moce,a potem znajdziemy sobie jakieś miejsce do zamieszkania,a jak ktoś spróbuje ci coś zrobić to się go zabije i nie będzie problemu.

- Haha. Mówisz jak dawniej.

<przeładowała pistolet>

- To idziemy kopać tyłki i kraść moce, jak dawniej?

<zakręciła pistoletem>

Tak jest. Tylko jest ten problem,że kotek którego tak usilnie próbujesz zabić musi nas tam wprowadzić bo bez mocy się tam nie dostaniemy.

- To on zaczął...

- Wprowadzę was tam - złapałem oddech. - Chodźcie.

Wytworzyłem portal, i zabrałem naszą trójkę do Otchłani. Stamtąd zeskoczyliśmy na Osiedle, przed dom Asasyna.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Holzen i Casul

-O dzięki, dzięki. Wreszcie mam nożyczki! Ha Ha hA HA HA!!!

Uciekł śmiejąc się szaleńczo.

Glatryd i Wybuchas

Din podchodzi do bogów.

-Widzę, że zdobyliście oko. Dzięki. Wspomnę o was miło.

Lunarion

-No w końcu ktoś go ujarzmił. Dzięki ci panie. Oczywiście powiem o twojej robocie kapłanowi.

-Wszyscy się zajęli robotą to ja lepiej też się wezmę. Szczęście, że mam jednego przy sobie bo nie mam pojęcia gdzie by można tu znaleźć długopisowe paździuchy.

Wyciągnął z kieszeni artefakt i zaniósł go poszukującemu. Ten na widok znaleziska ucieszył się i powiedział, że jeszcze nigdy nie był taki szczęśliwy i, że wspomni pochlebnie.

-No to git, idziemy do kapłana.

Jak powiedział tak zrobił. W końcu doszedł i wszedł.

-No to zrobiliśmy wszystkie roboty, gdzie jest Tiarchus?

-Znajduje się na wodnistej planecie w środku galaktyki Wyola.

-A gdzie ta galaktyka?

-Gdzieś we wszechświecie.

-*Tu następuje facepalm*

-Żartuje masz tu kartkę. Tu są dokładne koordynaty.

-Dzięki.

Wyszedł, przesłał pokaz myślowy i poszedł do statku. Włączył portal, żeby można było się teleportować i ruszył w drogę.

W końcu doleciał do przeznaczonego punktu. Faktycznie była cała zalana wodą. Musiał przetransformować myśliwiec w statek. Stanął przed sterem i płynął w stronę wielkiego wiru przez, który dostanie się do serca planety. Wpłynął w wir. Chwilę potrzęsło i był już przed wielka bramą prowadzącą do siedziby Tego Złego. Popchnął je, a one ze zgrzytem się otworzyły. Wszedł do środka i zobaczył Tiarchusa siedzącego na wielkim tronie i wpatrującego się w niego.

-Stil, dawno cię nie widziałem. Wtedy nie pomyślałbym, że kiedyś staniemy do walki, ale teraz to nieuniknione. Jesteś sam? Dziwne zwykle byłeś ostrożniejszy.

-Markonis... Co... Co się z tobą stało? Dlaczego się taki stałeś?

-To długa historia i nie czas teraz na nią. Powiedz gdzie są twoi towarzysze?

-Niedługo przybędą.

-Liczę na to.

-Ja też. Szczerze mówiąc. .... To jak, będziemy tak stać?

-Jak chcesz to atakuj. Ja wolę jeszcze sobie trochę posiedzieć.

-----------------

No to fight.:D

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Odebrałem wiadomość od moich informatorów.

"Panie, bogowie zaraz zmierzą się z Tiarchusem, który może zniszczyć galaktykę."

W takim razie przydałoby się pomóc. Hm, gdzie oni są...

Włączyłem komputerek naramienny, i zlokalizowałem Casula. Wsiadłem do kapsuły, i wystrzeliłem się. Włączyłem awaryjne silniki, bo tym razem nie miałem czasu na podziwianie widoków. Po chwili widziałem już planetę. Kapsuła wylądowała tuż obok Casula, a ja zgrabnie wyskoczyłem ze środka.

- Witaj, Casulu. Tęskniłeś? - zaśmiałem się.

Spada z hamaka.

-Nigdy więcej tak nie rób! Czy tęskniłem? Za krótko się nie widzieliśmy, by to stwierdzić.

Wstaje i strzepuje kurz.

Wyciągnąłem rękę, żeby pomóc Casulowi wstać.

- A więc to tak spędzamy czas, gdy losy Wszechświata od nas zależą, hm? - uśmiechnąłem się. - Stil odnalazł Tiarchusa, musimy się do nich dostać.

-Dzięki. Wiem, że odnalazł. Wysłał wiadomość, gdzie jest siedziba Tiarchusa. A to - wskazuje hamak - tylko chwila wytchnienia.

- Dusze potrzebują wypoczynku? Pierwsze słyszę. - rzekłem żartobliwie, i rozejrzałem się po okolicy. - Pakuj się do kapsuły, to wpadniemy prosto do Tiarchusa. Jeśli będziemy mieli szczęście, to zrzucimy go z hamaka, hehe...

-Psychicznego wypoczynku. Nawet nie wiesz, jak ciężko jest zdjąć błogosławieństwo Moderatusa.

Jest jedną nogą w kapsule.

-Na cały panteon! Gdzie jest Aksuki?!

Zaczyna poszukiwania.

-Może została w Grecji?

Pobieżne spojrzenie na komputerek, i wszystko było jasne.

- Aksuki znajduje się w Sparcie, i obżera się z Leonidasem. Chcesz do niej jechać? Właź do kapsuły i powiedz na głos cel, to tam nas wyrzuci.

Wsiadłem do kapsuły. W środku była dwa razy obszerniejsza, niż na zewnątrz. Rozsiadłem się wygodnie.

Szybko wsiada do kapsuły.

-Sparta, parę dni przed Termopilami.

Kapsuła poderwała się do lotu. Po paru chwilach rozbili się tuż przed pałacem Leonidasa. Casul wbiega do swego rodzaju sali balowej. Wszyscy świetnie się bawią, a Aksuki stoi na stole i opowiada różnorakie historie ze swego życia. Co chwilę wylewa trochę napoju z pucharu.

-A wtedy jak mu nie przy... O! Casul! <hek> Przyłącz się. Jest super impre...

Aksuki potyka się o jeden z półmisków i z hukiem upada na ziemię. Spartiaci otaczają leżącą heroskę. Jeden sprawdza puls, robi się blady.

-Ona... Ona nie żyje.

Casul nie wytrzymuje.

-Bo taka ma być!

Bierze ją na ręce i wychodzi. Słyszy radę jednego z imprezowiczów.

-Powiedz jej, żeby trochę się opaliła, bo strasznie blada jest.

Casul wsiada do kapusły i kładzie obok nieprzytomną Aksuki.

-Blade, wiedziałeś, że alkohol działa też na ciała martwych bogów?

- Dlatego go nie piję... - rzekłem, i popatrzyłem na heroskę. - Albo obudzi się po bitwie, albo nikt z nas już nigdy się nie obudzi. Musimy ruszać *tam gdzie jest Tiarchus*.

Końcówkę zdania wypowiedziałem do kapsuły. Wystrzeliło nas w powietrze.

- Jak tylko kapsuła wyląduje, to wyskakujemy i atakujemy... Chyba, że masz lepszy plan.

-Lepiej się przyczaić i zaczekać na resztę. Jeśli przybędą, to staniemy do walki w siódemkę, a nie w trójkę. Tej tu nie liczę.

Hełmem wskazuje Aksuki.

-Wtedy też możemy dowiedzieć się czegoś ciekawego.

- Masz rację. Wuj Bajcurus opowiadał mi, że jesteś osobą myślącą taktycznie. - rzekłem, i złapałem za stery kapsuły. - odbiję ostro w prawo, i zajdziemy pałac z boku.

Kapsuła zaryła w ziemię. Stuknąłem dwukrotnie ręką w ścianę kapsuły, co jest sygnałem do otwarcia drzwi, i wysiadłem.

- Może wyciągnijmy stamtąd Aksuki? Jeszcze powie coś niestosownego, i kapsuła wyśle ją na słońce czy gdzieś.

Rozgląda się. Wszędzie jest pełno wody

-Sprytne... Zbudować pałac w środku tej dziwnej planety. Co mówiłeś o Aksuki? Zabrać ją? Co ona może takiego powiedzieć w tym stanie? Zabierz mnie do...

W porę przerywa.

-Jednak lepiej ją zabrać.

Wyciąga nieumarłą z kapsuły. Związuje jej ręce i wrzuca do głębokiej kałuży. Ponad wodą jest tylko czubek głowy.

-Nie patrz tak na mnie. Gdy się obudzi, to nie będzie słychać, co mówi i nie wyśle nam kapsuły w podróż w jedną stronę.

- Czy ty kompletnie nie masz serca?! - w porę urwałem. - No może i nie masz. Ale nie możesz tak traktować ludzi.

Mocą przeniosłem Aksuki na czubek dość wysokiej skały.

- Nie zejdzie stamtąd, póki po nią nie przyjdziesz. - rzekłem spokojniej, i zamknąłem drzwi od kapsuły. - no więc czekamy, tak? Może masz ochotę trochę poćwiczyć przed wyczerpującą batalią, hm?

Cofnąłem się.

- Łap! - rzekłem, wyrwałem mocą drzewo, i cisnąłem nim w Casula. Chciałem zobaczyć, czy będzie miał jakieś szanse z tym Tiarchusem.

-Ona nie oddycha!

Drzewo zmiata zbroję. Za to pod Johnem pojawia się łyżka, która wygina się i strzela Bladem. Pancerz układa się w postać.

-Nie denerwuj mnie, młody.

Kopie potężnie drzewo, którym w niego ciśnięto, w stronę Asasyna.

- Chachacha, dopiero zaczynam, panie Tysiącletni.

Stuknięcie podeszwami, i z moich butów odpalają małe silniki. Odwracam się w powietrzu, i łapię drzewo. Odbijam się od niego w stronę Casula. W dłoniach zbieram moc.

Gdy dosięgłem boga łyżek, wyzwoliłem moc Pchnięcia, co połączone wytworzyło potężną energię, która odrzuciła Casula w tył.

- Trochę ociężały w tej zbroi, hę? Nie lepiej wrócić do dawnego ciała? - zaśmiałem się, i odnalazłem DNA Casula w komputerku. Użyłem mocy Biomasy, i... przybrałem postać dawnego boga łyżek. Opadłem na ziemię.

-I teraz mam się zawahać, tak? Mam zacząć wspominać jak to było wcześniej? Gdy jadłem, piłem, spałem?

Podchodzi do kopii. Przygląda sie uważnie.

-Idealna kopia mnie, ale z początków. Gdzie szara skóra? Gdzie brak lewej ręki i nogi?

Staje tyłem do Asasyna.

-Ta cała walka, to tylko wybieg, ażebyś dalej mógł mnie nakłaniać na powrót do materialnego życia.

Odwraca się i "patrzy" prosto w oczy Johna.

-Nie uda ci się.

Położyłem rękę na ramieniu Casula, tak, że doskonale widział łyżkę w miejscu kciuka. Rzekłem jego głosem:

- Wyraź trochę chęci, Casulu. Poświęcanie radości płynącej z życia dla długości życia jest bez sensu. Po co żyć, jeśli nic się z tego nie będzie miało?

Stanąłem tuż przed nim, twarzą w twarz. Ktoś patrzący z boku pomyślałby, że Casul spotyka się ze swą przeszłością.

- Gdy wrócisz do własnego ciała, będziesz miał po co żyć.

Prawie szepcze.

-Ja mam po co żyć i będę z tego miał mnóstwo korzyści.

Tym razem głos wydobywa się zza Zabójcy. Z kościeja wezwanego przez Casulona.

-I cóż to za radość z życia, gdy się jest ograniczonym przez własne niedoskonałości.

Kolejny szkielet, tym razem siedzący na drzewie, wtrąca swoje parę groszy.

-Spójrz na to z mojej perspektywy. Mogę być wszędzie. Mogę wykonywać zadania, do których potrzebna jest cała grupa. Nie muszę martwić się o coś takiego jak prowiant .

- Nie. To ty spójrz na to z jego perspektywy.

Zmieniłem się w... Khabumussa. Kiedyś Bajcurus z nim walczył, i trochę krwi przyniósł do Otchłani. Była zeschnięta, ale zawierała DNA.

- Czy pochwaliłby takie postępowanie? Czy ucieszyłby się, że jego brat jest nieśmiertelny i będzie żył wiecznie?

Wróciłem z powrotem do swojej własnej postaci.

- Casulu, takie życie jest puste, tak samo jak twa zbroja. Nie czujesz smaku potraw. Gdy bogowie bawią się i ucztują, ty siedzisz i obserwujesz. Nie powąchasz kwiatów na łące, nie spojrzysz nawet na nie własnymi oczami. Nie poczujesz takiego kwiatu pod palcami, i nie pocałujesz osoby, którą pokochasz. - przystanąłem, i spojrzałem na wodę. - Po co to robisz?

Casul przemawia przez wszystkie "pojemniki".

-Pewnego pięknego dnia Moderatus zgrzybieje lub popełni błąd. Wtedy to ja przejmę funkcję boga bogów. Będę władał po wsze czasy i wszystkim, czyli mnie, będzie się żyło szczęśliwie i dostatnio.

Szkielety obracają się w pył.

Lubię cię i powiem ci, że masz ogromny talent... Do irytowania mnie tymi ciągłymi próbami "nawracania" mnie. Uwierz, moja forma z nawiązką rekompensuje wymienione wady.

- Zanim to się stanie już dawno będziesz nieżywy. Da się zniszczyć ciało tak samo, jak duszę. Nie myśl, że jesteś niezniszczalny. - powiedziałem spokojnie. - Oferowałeś ten sam "dar" oddzielenia duszy od ciała mojej siostrze, Jane. Nie zgodziła się, bo nie chciała zostać duchem bez uczuć. Postępujesz głupio. To twój wybór, ale spodziewałem się czegoś mądrzejszego po bogu, który ma ponad tysiąc lat.

-Ledwie ponad tysiąc. To nie jest tak dużo jak ci się wydaje. Aż dziw, że dwudziesto... A z resztą... Nie ma teraz czasu na spory, trzeba wejść do fortecy. A nagłe uwięzienie mnie w ciele mogłoby źle się skończyć dla Osiedla.

- Ach tak? A ja uważam, że ocaliłoby cię to od ogromnego bólu. Gdyby wytworzyć pole osobliwości i odkształcić czasoprzestrzeń tam, gdzie jest twoja zbroja, czas cofnąłby twoją duszę do stanu, gdy była w ciele, ale nie przywróciłby ciała. Skutek? Niewyobrażalny ból, przypominający obdzieranie ze skóry.

Zaśmiałem się.

- Dwudziestoletni, ale pomysłowy. A więcej raczej nie trzeba. - poklepałem Casula po ramieniu.

Ja już byłem obdzierany ze skóry, a nawet wybebeszany. To nie jest aż takie straszne.

Gdyby miał usta, to teraz uśmiechnąłby się jadowicie.

-A gdzie jest Jane? Pewnie na Osiedlu, więc "coś" mogłoby się jej stać, gdybyś wprowadził to w życie.

- Oczywiście, gdy dąży się do czyjejś śmierci, nie poprzestaje się na bólu - kontynuowałem, ignorując groźby Casula. - wystarczy pomyśleć. Duszy nie ma, ale jest. W próżni będzie tak samo jak na powietrzu. Nie ma jej, ale wprawi powietrze w drgania i stworzy głos. Wniosek? Znajduje się równoległy świat, gdzie są dusze. Wystarczy otworzyć portal do owego świata, i wykorzystać jako słabość to, co uważasz za potęgę. Jesteś równie zagrożony jak w cielesnej postaci... Moze nawet bardziej, bo jako dusza nie możesz walczyć. Będzie można cię zamknąć w polu mocy jak komara.

-To się może skończyć uwięzieniem delikwenta w tamtym świecie. O ile istnieje taki świat, bo ja jestem tutaj, nie tam.

- Błąd, jesteś tam, ale wpływasz na ten świat. - zaśmiałem się. - Nie ma co się kłócić, Casulu. Ocalmy wszechświat, to pokażę ci, jak bardzo bezbronny jesteś. A teraz chodź.

Ruszyłem z Casulem w stronę pałacu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Patrzy na całe zdarzenie, kantem oka, udając że śpi.

- Się bóg zdrzemnie chwilę i już go olewają... Ej, fałszywości, co mrocznym welonem otaczasz nasze ciała, jak najprzyjemniejsza dla ciała towarzyszka życia, otoczywszy zaufaniem i potrzeb kojeniem, opuszcza ów maskę i oblicze swe ukazuje przeto, jak śmierć, co za brata się ją wzięło...

Spluwa.

- Ślepy jestem i głupi, a począwszy starania czynić, nadzieję miałem. Teraz już jej nie mam. Bo i bogowie są niczym i ludzie są niczym. I kobiety i mężczyźni - wszyscy głupcy. I ja jestem niczym i ty jesteś niczym. A przecież... Jestem taki wielki. Czyż i to mam nazwać nicością? Czyż i ma świadomość i ma dusza jest nicością? Mnie tak naprawdę tu nie ma, lecz myślę. Myślę, więc jestem? Ale cóż poza tym, skoro mój brat głupotę na piedestał kładzie, i ku niej zabić i cierpienie zadawać gotów? Czy to ślepota, czy to omamienie? Czy to zdrada, czy potępienie? Czy i żadnych nauk już żadna istota nie jest w stanie wyciągać?

... Nie jestem już ani człowiekiem, ani bogiem. Brzydzę się jednego i drugiego... Brzydzę się tego, że bogiem się nazywam i brzydzę się tego, że mógłbym nazywać się człowiekiem... Wszędzie ślepcy, wszędzie głupcy... A największy we mnie...

Skrajności są bogami, bo one kontrolują to, kim, jak widać, są wszyscy. Bronić własnego zdania do końca, do ostatniego tchu, nawet jeśli jest to najgorszym idiotyzmem... Czy i więc myśleć warto?

Skorośmy już dna ostatniego dotknęli, czyśmy już czymś więcej niż marną egzystencją, czyśmy jeszcze godni nazwania nas życiem?

Przeklęta niech będzie niewiedza. Przeklęte niech będą ułuda i nieprawda. Przeklęte niech będzie wszystko to, co obraża wszechświat swoim istnieniem.

Ziewa i otrząsa się.

- O czym to ja... Ach tak... Zostawili mnie... Dzięki, piękne dzięki...

Wyjmuję jakąś butelkę (gdzieś ze 3 litry) z przeźroczystym płynem.

- Czy i to nie jest tylko nędzną ułudą? A może to mi otworzy wrota do światu, gdzie głupoty nie ma. Gdzie nie ma zdrady i jadu z ust braci i sióstr? Może to właśnie jest brama do raju?

Odkorkowuje, zatyka nos i wypija duszkiem.

Skręca się z goryczy.

- Aaahhh... Na razie tylko pali w trzewiach.

Kładzie się na hamaku. Czas pędzi nieubłaganie, a komnata coraz bardziej zaczyna wydawać się zamazana i wirująca.

- Uuu jakie *hep* ładneeee lutroooo...

Wstaje i chwiejnym krokiem podchodzi do jakiejś wypolerowanej blachy...

- Ale *hep* przyyyy.... przyystojniak! No!

Przypatruje się własnemu odbiciu.

- I cccooo? Żadna Cię nie chciała, brzydaluuu... Hehehe...

Usiłuje podjąć jakieś myśli, co, wbrew pozorom, przychodzi mu dość szybko.

- No kurde, udawane spitego może i jest fajne, ale czy warto udawać kogoś, kim się nie jest, na pokaz?

Pstryka palcami, wywalając gdzieś na bok wcześniej butelkę, z ziemi pojawia się trochę w miarę równo wyciętych skał.

Zaczyna układać z nich portal... Powstaje w niespełna pół minuty.

- No to lecę.

Holzen przechodzi przez portal. Kamera pokazuje puste pomieszczenie i zaczyna najeżdżać na leżącą z boku butelczynę. Ukazuje napis: "Der Alkoholfrei Champagne - nur für Kinder! Giftig für die Götter!"

Holzen włóczył się po uniwersum niecałe pięć minut, ale zobaczył w tym czasie bardzo wiele - widział cywilizacje padające pod bronią nuklearną; ludzi, którzy zapominając kim są, powyrzynali się nawzajem; innych ludzi, którzy tak się obrzucali gnojem, że ostatecznie cała ich cywilizacja upadła pod ciężarem łajna i jeszcze innych, którzy zaślepieni własnymi wizjami słuszności, doprowadzili do zagłady całe gromady gwiezdne...

W końcu ląduje przed zalanym pałacem.

- I bądź tu optymistą...

Łapie się za głowę.

- Już mi lepiej... Chyba... Jak dorwę tego, kto mi podmienił sodę z tym tanim szczochem, to będzie przeżywał takie okrucieństwa, że zrywanie żywcem pasów z niego będzie tylko wstępną pieszczotą...

Nadal patrzy niezbyt przytomnym wzrokiem przed siebie, nie brzmiąc tak, by zbytnio siebie przekonał.

- Albo po prostu zdzielę go po pysku... Na nic więcej nie zasłuży.

Patrzy głębiej przed siebie.

- O, a tam idą chyba Blade i Casul... A niech se idą...

Rozgląda się.

- W sumie nic tu nie ma... Tam stoi ten... no... Der Weiße Fangzahn, co nie?

Podchodzi do wejścia, niepewny.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dinozaur oddany, a Stil właśnie wysłał przekaz myślowy, że wszystko gotowe. Nie czekając przechodzę przez portal na planetę Triarchusa.

- To powodzenia Casulu. Ja pójdę poszukać kogoś, kto przyda się w walce z tym Tiarchusem. Kogoś takiego, jak... Lunarion.

Radar mówił, że bóg księżyca znajduje się na tej planecie. Dałem susa w jego stronę. Wybiłem się wysoko ponad drzewa, i spostrzegłem Lunariona wychodzącego z portalu.

Okręciłem się w powietrzu, i skierowałem na niego.

Opadłem na ziemię. Woda pode mną rozprysła się, i zachlapała boga księżyca.

- Witaj, Lunarionie - rzekłem. Ochlapanie go wodą nie było najlepszą formą powitania.

- Witaj - powiedział, susząc się niewielkim płomykiem w dłoni - przyłączyłeś się do nas? Nie przypominam sobie, abyś wyrażał chęć wzięcia udziału w tym zadaniu. Aha, następnym razem uważaj. Dla mnie to żaden problem, ale ktoś inny mógłby się obrazić. Chyba nie należysz do tych co lubią kłopoty - uśmiechnął się lekko.

Po chwili namysłu doszedłem do wniosku, że wiem co powiedzieć.

- Przepraszam - zacząłem, i zamilkłem, bo poczułem, że Lunarion uważa mnie za cieniasa. - Myślisz, że jakiś bóg dałby mi radę? To on będzie miał kłopoty, nie ja - rzekłem dość chłodno, ale zaraz rozpogodziłem się, widząc, iż Lunarion nie żywi do mnie urazy. - Nie uczestniczyłem w zadaniu, ale zniszczenie Tiarchusa będzie wymagać połączonej mocy kilku bogów. Nie chciałbym, żeby ktokolwiek z was umarł... Jesteśmy w końcu towarzyszami.

Ruszyłem w stronę pałacu.

Ruszam za nim przyglądając się mu. Na pewno jest synem Pympa? Niezbyt podobny, zarówno z wyglądu jak i usposobienia... Choć w sumie, nie takie rzeczy widziałem i wydaje się być całkiem miły.

- Uważaj na zbytnią pewność siebie, niejednego zgubiła. Ale chyba nie muszę ci podawać takich truizmów. Miło za to, że przybyłeś. Każdy się przyda i racja, nikt nie powinien zginąć. Nikt więcej - powiedziałem, zdając sobie sprawę z ostatnich wydarzeń na Osiedlu.

Jest dość przyjazny. Myślałem że będzie gorzej... Nie spodziewałem się, że Bajcurus będzie dobrze wypowiadał się o 'dobrych' bogach.

- Nie szukam kłopotów, ale nie mam zamiaru uciekać, gdy szykuje się akcja - powiedziałem w końcu. - TiarchuŚ wydaje się groźny. Jeżeli będziesz potrzebować pomocy, wołaj mnie. Mogę odwrócić uwagę Tiarchusia, gdy ty będziesz przygotowywał potężniejsze zaklęcie. Łatwiej będzie wykończyć tego gościa - powiedziałem weselej. Lubiłem pracę drużynową, tym bardziej, jeśli polegała na rozwalaniu złych gości.

- Zaklęcie... Nawet mam już pomysł. Rzeczywiście będziesz potrzebny. To trochę potrwa, nic nie może mi przeszkadzać, tym bardziej latające kule ognia i inne takie. - Rzadko tego używałem, ale powinno się udać. Musi inaczej przyszłość raczej niewesoło się rysuje.

- Zrobię co w mojej mocy. Otoczę cię tarczą z Mocy, i zaatakuję Tiarchusia otwarcie... Nie będzie miał czasu, żeby cię zaatakować, bo będzie biegał z wkurzonym Asasynem na głowie - zaśmiałem się. Wskazałem na pałac Tiarchusa. - Stil jest w środku. gdzieś na zewnątrz znajduje się Casul. Gdy jeszcze wkroczymy ty i ja, to może będą szanse na zwycięstwo! - rzekłem radośnie. Dawno nie było porządnej walki. Pomyślałem chwilę, i postanowiłem zmienić temat. - Podobno znasz mojego wuja z samych początków... Powiedz, czy on zawsze był taki... No, obłąkany?

- Bajcurus? Zawsze. Odkąd go pamiętam. Odkąd się pojawił. Jednak wydaje mi się, że on nie jest aż taki zły. Czasami mam wrażenie, że w jego duszy nienawiść i gniew wzbiera raz na jakiś czas, jak przypływ. Miał całkiem spokojne momenty. Zresztą to mój chowaniec i lubię go. Można się zastanawiać jak, ale... sam nie wiem. Nie chcę go opuszczać. Wierzy we mnie. Zresztą lepiej trzymać go przy sobie żeby gdzie indzie nie robił problemów.

Wypowiadając ostatnie zdanie uśmiechnąłem się, ale tak naprawdę źle się czułem. Ciągle pamiętałem, co postanowiłem zrobić. Nie cierpiałem się za to. Ale tak trzeba, to mój obowiązek.

- Ciężko uwierzyć, że nie jest do końca zły... Na moich oczach rozniósł na części jakiegoś człowieka, który przechodził koło niego. Mimo wszystko, dużo mi opowiadał o każdym z was. A pochlebnie wyrażał się tylko o tobie... Chyba widzę, dlaczego. - powiedziałem przyjaźnie, i dla przećwiczenia mocy podniosłem jedną ręką dość duży głaz. - Z jego wypowiedzi można było wywnioskować, że jesteś jedyną osobą, której ufa. Dodał jeszcze, że czuje, że coś cię trapi. Nie będę w to wnikał, ale.. No cóż, psychopata się o ciebie troszczy? - zaśmiałem się, i... upuściłem głaz.

- Jauć!

Moja noga była w drzazgach. Prędko odbudowałem się biomasą, i posłałem głaz w powietrze kopniakiem.

- Uważaj, głupio byłoby zginąć od własnego patronatu. Hmm, psychopata? Ja bym powiedział bardziej, że furiat i sadysta. I mi się tam podoba, że się o mnie troszczy, przynajmniej mam pewność, że jeśli zginę, to moi zabójcy będą mieli problem. Aha, co do tego trapienia... Racja, ostatnio myślałem o czymś, ale niech wystarczy ci tylko tyle.

- To twoja prywatna sprawa. Wiedz jednak, że kot zrobi wszystko, o co go poprosisz, jeżeli to się z nim wiąże. - rzekłem, i poklepałem Lunariona po ramieniu. - Lecę ściągnąć parę innych osób do walki z Tiarchusem. Pomocy nigdy za wiele... Miło się z tobą rozmawiało. Żegnaj - skłoniłem się, i skokiem oddaliłem od Lunariona.

- Żegnaj - powiedziałem i skierowałem swoje kroki do pałacu Triarchusa. Czeka mnie walka. Zapowiada się na dość trudną, ale powinniśmy sobie poradzić. Kiedyś w końcu pokonaliśmy kogoś o mocy równej Moderatusowi (co prawda z jego pomocą, ale jednak), a ten tutaj jest tylko "prawie" tak silny.

Przeszedłem przez wrota i po pokonaniu kilku komnat znalazłem się w dużej sali. Siedział tam nasz wróg, Holzen i Stil już byli na miejscu. No to chyba pora zaczynać.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Ej, szefie, to na pewno dobry pomysł?

- Cicho, jesteśmy tuż nad jego tronem, on nie może nas usłyszeć. Kapujesz, Sauron?

- Tak, ale chyba od skradania się na wiszącej pod sufitem rurze są Assasyni, nie?

- Teoretycznie masz rację...Cholera.

Wybuchass puścił się trzymanej rury i upadł przed tronem Triachusa.

- Czego, robaku?

- Nie tym tonem. Nie boję się ciebie.

- Nie?- mruknął olbrzym, po czym zbliżył swą wielgachną piąchę w kierunku twarzy nowego adwersarza.- A powinieneś...FALCON FIST!

Wielki pstryczek palca został zablokowany przez magiczne zaklęcie.

- Jestem hardkorem.

Zdziwiony olbrzym spojrzał na przeciwnika. Nie docenił go.

- Mentlegen.

- Sentry sappin' mah Spy.

- Niezły jesteś. Wal.

Pocisk przeciwpancerny wydłubał spory kawałek twarzy wroga. Te stare zasady gry w "Know your Meme"...

- Artyleria, oh really?- twarz olbrzyma przybrała dziwny, pytający wyraz.

- All your base are belong to us. Jaki jest twój ulubiony narząd wewnętrzny?

- Wątroba, a co?

Kolejny strzał, tym razem w wątrobę.

Teraz Wybuchass zatańczył "Electro Viking Dance". Niestety, nie przewidział, iż wrog zna kontrę. Jedyną możliwą.

- Doctor Octoganapus! BLAARGH! IMA FIRIN MAH LAZOR.

Pan Strachu spróbował zrobić unik. Niestety, zasady "KYM" nie zezwoliły na to. Po chwili spory pocisk opuścił planetę i zaczął krążyć po orbicie. I znowu do akcji weszła telepatia.

- Dorwał mnie, ale dam radę. Rozstawiam artylerię na orbicie, za godzinę rozwalę tą )&)*& planetę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Spojrzał na poczynania Wybuchasa.

-Takie ataki raczej na niewiele się zdadzą. Gdybym go nie znał powiedziałbym, że jest zbyt pewny siebie, a pycha zawsze kroczy przed upadkiem jednak znam go dobrze. Jednak dlaczego stał się zły? Dawno się nie widzieliśmy i nie przypuszczałbym, że kiedyś staniemy naprzeciw siebie. Ehh, takie życie. Trzeba być ostrożnym, nie wiem jakich sztuczek się nauczył przez te lata i nie wiem jak się wzmocnił. Poczekam jeszcze chwilę, tymczasem niech inni zaatakują.

Mruknął do siebie i cofnął się.

Tiarchus otarł twarz, a ta znów była cała. Nadal siedział na tronie.

-Jak dzieci, które... nawet nie chce mi sie wymyślać przykładu. Bez słowa, bez niczego atakują, ale dzięki takim ludziom walki są lepsze.

Teraz wzmocnił głos.

-No chodźcie dzieci i pokażcie mi co umiecie gdyż jestem znudzony i trochę rozrywki mi się przyda.

--------------

Jeszcze taka mała informacja, Przeciwnik nie jest wcale ogromny. Jest wielkości zwykłego dorosłego mężczyzny. :tongue:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

<wyszedł z kieszeni Stila, huknął go w łeb>

-Masz za duże kieszenie i pełno tam rupieci!!! Nie mogłem znaleźć wyjścia.

<rozjerzał się po okolicy zauważył Tirachusa i westchnął>

-Ehh ostatnio dostał wpierdziel, co on tu wogóle robi?? Co kuzynie, czyżbyś miał z tym coś wspólnego?? E nie ważne nawet nie chcę wiedzieć poprostu go pokonam.

<uśmiechnął się głupawo, przyzwał swój duchowy miecz i nagle pojawił się nad Tirachusem>

-Spiritual cut!

<wielkie duchowe cięcie leciało w kierunku przeciwnika>

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tiarchus odepchnął cięcie lekkim ruchem ręki.

-Osłabłeś Damirastusie. Czy to może ja stałem się silniejszy? Co za różnica?

Kolejny ruch ręki i bóg uderza w ścianę. Tiarchus siedzi na tronie.

Stil podbiega do kuzyna i cuci go.

-Jesteś cały?

Zaraz po tym wbija go w ścianę.

-A to za to co żeś powiedział o zawartości moich kieszeni!

Pomaga mu wstać.

-Dawno cię nie widziałem. W odpowiedzi na wcześniejsze pytanie, nie, nie mam nic z tym wspólnego.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kazama obudził się w dziwnym miejscu.

-Eee...Gdzie ja jestem ?

Leżał w jakimś opuszczonym domu. Widoczne były ślady jakiejś imprezy.

-Chyba zabalowałem...

Przewiały mu się przed oczami jakiejś wspomnienia, na których ktoś ciągle mówił "wybierz kartę". W kącie leżała jakaś postać. Kazama podszedł do niej. Była to martwa kobieta zalana krwią z wbitą kartą w głowę. Ujrzał jakieś schody, były bardzo stare. Szedł po nich powoli, ponieważ wyglądały jakby zaraz miał się rozwalić. Na górze było pełno martwych ciał. Wszystkie miały na ciele ślady po kartach, których ogromna liczba była porozrzucana po pokoju.

- Co tu się stało ? Dlaczego ja żyje, a oni wszyscy są martwi ?

Kazama miał przed oczami obraz latających kart i krwi. Ten widok go przeraził. Bez namysłu przeniósł się do skupiska bogów. Był prawie pewien, że to znajomi bogowie. Odbyła się tu chyba jakaś walka.

-

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Abyssal już doszedł do siebie po swoim załamaniu nerwowym. Wyglądał teraz jak zwykle - beznamiętna twarz, wyprany z emocji głos oraz spojrzenie ciężkie i ponure niczym gotycki zamek w trakcie burzy. Siedział na swym tronie położonym na granicy Pustki i Wszechświata - swoim pałacu. Jal i Vanasayo patrzeli na niego, ciągle zaniepokojeni jego wybuchem.

-Panie...

-Hmm?

-Nic, nic...

-Ach...

Chwila niezręcznego milczenia.

-Co teraz?

-Nic.

-Jak to nic?

-Normalnie nic.

-Szefie, a nie powinieneś, nie wiem, gasić gwiazd, zapisywać zakończeń na Krańcu Wieczności i robić innych takich rzeczy?

-Ech, racja. - Abyssal wstał ze swego tronu. - Trzeba wreszcie wrócić do obowiązków. Zapisać śmierć Seleny na odpowiednim monolicie. A potem...

-Pomóc innym w pokonaniu Tiarchusa? - wyrwała się Vanasayo. Spojrzenie, które Abyssal posłał jej w odpowiedzi przypominało uderzenie młota.

-Nie. - odrzekł tonem wskazującym na definitywne zakończenie dyskusji. - Nie ma powodu, byśmy im pomagali. Prawdę mówiąc, sam bym zniszczył Uniwersum, gdyby nie to, że wszelkie próby są skazane na niepowodzenie. Poza tym, to zaburzyłoby Równowagę. Odwiedzę rodziców. W tej chwili nie mam nic innego do roboty.

-----------------------------------------------------

Byłem przez jakiś czas odcięty od internetu, ale wreszcie wróciłem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ledwo wybiłem się w powietrze, już z pałacu dobiegły dźwięki walki, no i jasny rozbłysk wybuchu. Zakręciłem się w powietrzu, ale prędko odzyskałem 'równowagę'. Uruchomiłem silniki w butach, i po chwili byłem już w pałacu. Kątem oka spostrzegłem Lunariona. Miałem nadzieję, że ma w repertuarze jakieś zaklęcie. Postanowiłem zastraszyć Tiarchusa jakąś mową.

- Przykro mi ale musisz zostać unicestwiony - rzekłem. Wkurzyło mnie, że Tiarchus siedzi sobie na tronie, użyłem więc mocy i wyrzuciłem tron przez okno. Nadbóg padł na ziemię, ale prędko powstał. Odbiłem się w jego kierunku, i zatopiłem oba sztylety w jego szyi.

Przesyłam myślami wiadomość wszystkim obecnym "odwracajcie jego uwagę, ja przygotuję coś, co go załatwi, albo chociaż mocno zaboli". Triarchus tego nie usłyszał, jego umysł pominąłem. Widząc, że Blade już bierze się do roboty postanowiłem zrobić tak samo. Szybko rozłożyłem ręce i wymamrotałem formułę. Na podłodze komnaty zaczął formować się magiczny krąg. To na razie tylko wprawka, jeszcze trochę zostało.

Hahaha, to będzie łatwiejsze niż myś...

Tiarchus złapał mnie, obrócił, nastawił kolano i...

*KRRACK*

...złamał mi kręgosłup na kolanie. Odrzucił mnie jak lalkę, trafiłem w ścianę, i padłem na podłogę. Nie czułem nóg, a widziałem jak Tiarchus rusza na Lunariona.

No cóż, tego się nie spodziewał. Oberwał w łeb pchnięciem mocy, co odrzuciło go na bok. Wspomogłem nogi biomasą, i wstałem.

*krrack*

Poczułem, jak dyski wracają na swoje miejsca.

- Czy ja coś mówiłem o unicestwianiu?

Z rąk uformowałem szpony, i zaszarżowałem na Tiarchusa, który znowu szykował się walnąć Lunariona polem energii czy czymś. Energia walnęła mnie. Poczułem ukłucie w boku, nic, co mogłoby mnie zatrzymać. W pełnym pędzie wpadłem na NadBoga.

Wypadliśmy z pałacu przez ścianę, którą rozwaliliśmy na kawałki. Po chwili jednak Tiarchus wskoczył z powrotem, a ja za nim. Wpadłem na niego, i obaj potoczyliśmy się po posadzce. Poczułem mocarne łapy zaciskające się na mojej szyi. Niedobrze; był silniejszy ode mnie, nie mogłem... nie mogłem... oddychać...

Nie zginę w ten sposób!!

Przebiłem Tiarchusa na wylot biomasą, i unieruchomiłem go przy sobie. Nie ma szans na zaatakowanie Lunariona, a jeśli umrę, to przynajmniej nie bez... walki.

Blade robi co może aby powstrzymać wroga i jak tak dalej pójdzie to polegnie. Przyśpieszam inkantacje, a krąg kończy się formować. Bardzo skomplikowany wzór, mozaika mniejszych kręgów, penta- i heksagramów oraz run. Świecił się lekko na srebrno, ale to tylko fundament. Teraz trzeba przywołać resztę rekwizytów. Seria skomplikowanych gestów i w rogach sali zaczynają materializować się statuy przedstawiające anioły z rubinu, szafiru, diamentu i szmaragdu. U sufitu pojawia się też kula srebrnego światła. Otaczam się polem ochronnym, ponieważ jakieś pomniejsze, powykręcane sługusy Triarchusa starają się mi przeszkodzić. Ciągle kontynuuję zaśpiewy i recytacje.

- "Teraz, sprowadź go jakoś na środek sali i uciekaj!" - przekazuję myślami do Blade'a.

Na środek... Na środek... Mózg zachowuje się dziwnie, gdy jest niedotleniony. Ale nie ma czasu na wywody, los galaktyki ode mnie zależy, i wcale mi się to nie podoba.

Dość tego, jakiś koleś mnie nie pokona!

Z szyi wyszły mi kolce z biomasy, które przekłuły dłonie napastnika. Z lewej nogi wyszedł kolejny kolec, który przebił pojemnik na paliwo do butów odrzutowych. Benzyna polała się na nas obu. Odpaliłem silnik odrzutowy w prawym bucie. Ogień ogarnął mnie oraz Tiarchusa, a silnik odrzutowy wystrzelił nas na środek sali. Wbiłem lewą rękę w podłogę, a prawą przytrzymałem Tiarchusa.

- Nie ma czasu, Lunarionie, strzelaj w nas obu! - wrzasnąłem. - ...czy tam wyzwalaj zaklęcie, wszystko jedno.

- Ale...!

Chciałem coś powiedzieć, ale zaklęcie nie mogło dłużej czekać, zbyt wiele mocy zostało nagromadzone. Wiedziałem też, że nie ma innego wyjścia, Blade nie może teraz zmienić pozycji. Niechętnie, ale jednak, kontynuowałem rytuał. W końcu uformowałem w rękach kulę ze światła. Unosiła się między moimi dłońmi, zdawało się, że chce gwałtownie się powiększyć, a jej utrzymanie kosztuje mnie trochę wysiłku. Istotnie tak było, ale zbierając siły powoli zacząłem zbliżać do siebie dłonie ściskając tym samym kulę. W końcu, kiedy była już wielkości mandarynki wycisnąłem z siebie wszystko co miałem i całkiem ją zgniotłem klaszcząc dłońmi. To wyzwoliło moc zaklęcia. Statuy rozbłysły, strumienie czerwonej, zielonej, niebieskiej i białej, ledwo widocznej energii wystrzeliły w stronę sfery unoszącej się nad Triarchusem i Blade'm. Powiększyła się ona i spadła na nich, w tym samym momencie magiczny krąg rozbłysnął dużo mocniej. Wywołało to oślepiający błysk i ogromną falę uderzeniową. Mnie chroniła osłona, ale reszta...

Skupić się. Tak, najważniejsze to skupienie. Spada na mnie pole mocy. Nie ma rzeczy, której nie da się zatrzymać, nie ma rzeczy niemożliwych, nie ma też... cudów... Ale jestem bogiem cudotwórcą.

Czyli pierwsza rzecz ustalona. Stąd *jest* możliwość ucieczki.

Druga rzecz. Co robić, żeby on zginął a ja nie? Albo żeby on zginął na pewno? Nie pozwolić mu zablokować fali uderzeniowej. Ustalone.

Teraz co zrobić, żeby ocalić własne życie. Energia. Energia czerwona, zielona, biała... Świetlna! Świetlną energię da się rozszczepić, albo... odbić, skoncentrować. Komputerek naramienny. Wygięta blacha rozszczepi światło, i skieruje pojedyncze wiązki w Tiarchusa. Teraz... ja. Co ze mną?

Biomasa! Ciało może otrzymać obrażenia, ale kod genetyczny nie! Jeżeli przetrwa mała część mnie, będzie się w stanie odbudować...

Nie ma już czasu na rozmyślania, skupienie działa chwilę, ale nie ciągle. Czas na...

...akcję.

Przybiłem dłoń Tiarchusa do podłogi sztyletem, odwróciłem komputerek metalową stroną do nadchodzącego 'pola', wygiąłem blachę, i skryłem głowę pod urządzenie.

Nic więcej nie słyszałem, bo straciłem słuch. I nogi, i ręce, i prawie wszystko, chociaż Tiarchus został po prostu unicestwiony. Fala uderzeniowa odrzuciła kawałek mojej głowy.

W powietrzu wróciłem do mojej zwykłej postaci, i szarpnąłem się w kierunku zamku. Opadłem na ziemię, ale nie miałem sił. Postąpiłem parę kroków, i rozejrzałem się. Lunarion żyje... reszta żyje... Wszechświat istnieje...

Opadłem na jedno kolano. Chciałem wstać, ale po prostu nie mogłem, siły witalne mnie opuszczały, oddech był coraz wolniejszy...

Padłem na ziemię tuż przed Lunarionem. Musiałem wyglądać komicznie, albo żałośnie. Obwiniałem się za to, ale nie mogłem nic zrobić. Leżałem tak, a chwilę potem... Odpłynąłem.

---------------------

Tunel... Ciemny tunel... A na końcu światło...

Co to ma być za głupota?! Czy śmierć nie może być czymś normalnym, jakiś ekran z napisem "GAME OVER, nie żyjesz" i tyle?! Tuneli im się zachciewa.

Popatrzyłem na światełko w tunelu. Pewnie jak tam dojdę to umrę. Nie ma mowy, nie idę tam. Mam dużo rzeczy do zrobienia. Pogratulować Lunarionowi, wyprawić ucztę, pokonać Bractwo Cienia...

Odwróciłem się tyłem do światła, i ruszyłem w ciemność. Jestem bogiem gadżetów.... Wyjąłem więc latarkę. Chciałem oświetlić okolicę, ale nie mogłem... Światło jakby znikało zaraz po wyjściu z latarki.

Dobra, idę do światła. Nie ma gdzie iść i co robić... Najwyżej pogadam z dziadkiem w niebie.

Ruszyłem w stronę światła. Nagle posłyszałem dziwny dźwięk. Czyżby... ciuchcia?!

Światełko w tunelu raptownie się powiększało. Moimi niebieskimi oczyma widziałem nawet konduktora.

Pociąg?! Ahaa, rozumiem, rozjedzie mnie pociąg i umrę. W takim razie wolę nie umierać. Skoncentrowałem się, i utwardziłem skórę biomasą. Pociąg rąbnął we mnie. Ledwo to poczułem. Otrzepałem się, otworzyłem oczy, i....

.... Dziadek Karcur?! Umarłem?!

Czułem się idiotycznie. Ta cała śmierć to głupota.

Kopnąłem jakąś butelkę, którą wyczarowałem, i spojrzałem na doł. Na siebie, leżącego na podłodze.

I poczułem, że coś mnie tam ciągnie.

---

Złapałem głęboki oddech, i otworzyłem oczy. Nie mogłem się ruszać, nadal czułem się słaby. Ujrzałem Lunariona pochylonego nade mną. Wydałem z siebie szept:

- Dobrze się spisałeś... Przynajmniej nie umrę od własnego patronatu, jak mnie.. ostrzegaleś...

---

Kolejny tunel?! Co to ma być?! Co teraz będzie jechało, Eskaemka?! Może dziadek zagra mi na wiolonczeli?!

Wkurzony ruszyłem naprzód.

Cholera, muszę się śpieszyć. Ledwo dycha, jeszcze trochę i odejdzie. Raczej nie uda mi się namówić brata na przywrócenie jego duszy z Pustki, a wyznawców nie ma aż tylu aby się zreinkarnować. Nie zwlekając kładę dłonie na jego brzuchu i piersi. Skupiam się, wypuszczam z rąk cieniutkie nitki, które łączą moje ciało z jego. Teraz mam kontrolę nad jego komórkami tak samo jak nad swoimi. Wykorzystuję ten fakt i zmuszam je do szybkiej regeneracji, stabilizuję też ogólny stan organizmu. Oddaję mu swoją energię, aby organy i tkanki mogły działać. Rany powoli się zasklepiają, puls reguluje, wyrwane kawałki ciała odrastają. Blade wygląda jak nowy, teraz musi się tylko obudzić. Ja za to jestem wykończony. Najpierw zaklęcie, teraz leczenie kogoś na skraju śmierci. Nie, dość tego dobrego, muszę odpocząć. Bezceremonialnie uwalam się wycieńczony na ziemię i tracę przytomność.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wybuchass stał na kolejnym uzbrojonym w działa satelicie, który nadleciał nad orbitę planety. Za pomocą czujników obserwował przebieg walki. Widział działani Lunariona i Assasyna i pogryzał popcorn, bo widowisko było zacne. Widząc, że obaj są niezdolni do walki, wsiadł do limuzyny. Wydał telepatyczny rozkaz.

- Kratos, wkraczaj.

Sufit hali rozpadł się pod uderzeniami Ostrzy Strachu. Pośród odłamków skakał Duch Sparty. Wylądował na ziemii rozpołowił minotaura, który miał za chwilą odciąć głowę Lunariona, złapał obu rannych i zarzucił ich sobie na barki. W tym momencie wleciała limuzyna, zatrzymała się przy Kratosie, drzwi się otworzyły, jeden skok i już wszyscy trzej byli w środku, magicznie powięksoznym do rozmiarów boiska.

- DO Tytokusa, gazem, panowie, gazem, nie czują się najlepiej.- Wybuchass spojrzał na pustką kosmosu za oknem.- Ja lecę dopilnować anihilacji planety.

Po chwili stał już na jednym ze stu tysięcy satelitów uzbrojonych w działa z pociskami atomowymi, z platyną. Zawołał:

- Ej, za 10 minut rozwalam planetę, zwiewać!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nieźle wkurzony Tiarchus zawołał.

-Dosyć tego!

Zagrzmiał, a jego głos rozszedł się niczym grom. Zaczął formować jakieś znaki i powiedział coś w starożytnym, zapomnianym języku.

-Alerio wyfartha estre!

Z jego dłoni zaczęło się wysączać się białe światło, które z każdą sekundą rosło.

-Oho niedobrze.

Powiedział Stil i wytworzył ścianę z wolnobetonium.

Światło zaczęło teraz wydawać ogłuszający odgłos i zalewało pomieszczenie.

-Zatrzymajcie to!

Niestety nikt nie zdążył się poruszyć gdy otrzymał cios. Wszyscy skąpali się w blasku i poczuli jakby coś od nich ubywało. Na końcu wylądowali na jakiejś zielonej polance zmęczenie, jednakże całkowicie zdrowi. Żadna rana się nie uchowała. Stil leniwie otworzył oczy.

-Popatrz no, chyba rzeczywiście niebo zaczyna spadać na głowę.

-Ee, zaraz, żeby niebo. To tylko jacyś ludzie.

-Zabierzemy ich do wioski?

-... Tak weźmy.

Kieł zamknął oczy i otworzył je ponownie gdy leżał w jakimś budynku. Usłyszał jakieś rozmowy, potem zasnął. Obudził się następnego dnia wypoczęty. Wstał i obudził resztę. Nie wiedział gdzie się znajdowali, ale wydawało się bezpiecznie. Posiedział chwilę, a po niej do domu weszło 6 osób. Jeden niski blondyn z skrzydełkami na hełmie, jeden wysoki i dość "puszysty", dwóch niosło tarczę z kolejnym puszystym gościem, a ostatni wyglądał na dość starego i był cały biały. Nastąpiła krótka wymiana zdań. Po niej wniesiono jedzenie. Ludzie wyszli. Wszyscy zabrali się do uczty, a po niej wyszli się przejść i obejrzeć wioskę. W jednym miejscu wzbijał się obłok kurzu i hałas walki z którego było słychać zdania w stylu, ta ryba jest nieświeża i zaprzeczenie temu. Nie mieli ochoty się w to mieszać. Minął kolejny dzień i wieśniacy polubili gości. Wydawali się bardzo gościnni. Jednak bogów coś trapiło. Byli wypoczęci i ważcy jednak czegoś brakowało. W końcu pojęli czym jest pustka. Było to brakujące miejsce po mocy. Nie mieli mocy! Jak na złość pod palisadę wioski napłynęło dość liczne wojsko. Ubrani byli na czerwono. Ktoś krzyknął:

-Rzymianie atakują!

Wszyscy obywatele rzucili się do starce i brali po manierce jakiegoś płynu. Wyraźnie było widać, że kto go wypił dostawał coś w stylu super mocy. Byli winni tubylcom pomoc jednak bez mocy nie wiele mogli zdziałać. Podbiegli więc do druida i każdy z nich także otrzymał manierkę napoju. Kiedy upili trochę poczuli super silę i razem z resztą rzucili się na wojska rzymskie, choć Stil myślał, że to jednak samobójstwo. Mimo tego sam wbiegł w kohortę legionistów nie mając nawet miecza w ręce.

---------------

I nieoczekiwany zwrot akcji :laugh: Wypadałoby pomóc dzielnym galom odeprzeć atak Rzymian, nie?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

<gromił rzymian aż miło, kiedy nagle coś mu się przypomniało, podbiegł do Stila włożył rękę do czarnej dziury zwanej kieszenią i wyjął z niej Vafla>

-No dawno się nie wiedzieliśmy. Czas pokazać wszystkim rezultaty twojego treningu.

<Vafel jakby się ucieszył i spytał z niedowierzaniem>

-Serio mogę??

<Damirastus walnął go w łeb i powiedział>

-Oczywiście myślisz, że po co bym Cię wyjmował z tej kieszeni?? Poza tym nie mam mocy więc wreszcie się na coś przydasz.

<Vafel wykonał rękami kilka pieczęci po czym na jego twarzy pojawiła się maska z budyniu przez która Damirastus stracił rękę. Vafel machnął mieczem i na rzymian zwaliła się wielka fala budyniu, chowaniec pojawił się nad tymi którzy przeżyli i wystrzelił z ręki promień bydyniowy zmiatając ich z powierzchni ziemi. Jednak nie był to koniec gdyż z daleka przybywały już posiłki>

-Ehh sami się proszą.

<po tych słowach Damirastusa Vafel ruszył w kierunku następnych przeciwników a bóg w tym czasie położył się na ziemi i zaczął rozmyślać nad całym zajściem>

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wybuchass po przywitaniu się ze wszystkimi(ok, przestańmy udawać, że nic nie wiemy, kto to itd., ok?) spojrzał na kociołek.

- Panoramixie, wiesz, pozwolisz, ze nie będę na razie walczył, muszę coś sprawdzić.

Wypija szybkim łykiem troche eliksiru. Siada na ziemi po turecku i składa dłonie blisko siebie.

- Skoro to jest magiczne, to powinienem dać radę to kontrolować...

PO kilku minutach zaczyna wiać mocny wiatr, nagle między dłońmi Pana Strachu pojawia się mała kula energii. "Doskonale, jeśli wszyscy użyjemy w taki sposób napoju, to skontaktujemy się z Lunarionem za pomocą telepatii". Nagle wyskoczył znikąd Rzymianin i zamachnął się na druida. W tym momencie wybuchnął, a Wybuchass padł na ziemię, tracąć przytomność.

"Za mało mocy...Więcej..."

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Za wiele nie dowiedział się o planach Tiarchusa. Szkoda... Ale mowi się trudno. Teraz stoi na częstokole i obserwuje nadciągających Rzymian. Może gdzieś tam jest Tiarchus. Zeskakuje na ziemię, bierze pusty kocioł (obok którego jest leżąca Aksuki) i rzuca nim w formację atakujących.

-O tak! Wszyscy padli!

Strzała przelatuje przez przestrzeń między hełmem a torsem. Casul wytęża wzrok. Zauważa samotnego strzelca.

-Ten to ma cela.

Przebija się do łucznika. Staje tuż przed nim.

-Jak cię zwą?

Wystraszony Rzymianin odpowiada.

-Snajperus.

-Snajperusie, masz celne oko i jesteś bardzo dobry w swym fachu, ale muszę cię zmartwić. Ja nie żyję.

Wali go w głowę i zostawia nieprzytomnego.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To dopóki nie będzie przegłosowane to dalej prowadzę.

-------------------

Otarł spocone czoło i spojrzał na Rzymian uciekających w popłochu.

-Uff, ale to nie było wcale takie trudne jak myślałem.

Rozejrzał się.

-Nie ma żadnych rannych? Ten napój mnie zdumiewa. Musze poznać składniki. Szczęście mam próbki he he.

Po tych słowach wrócił do wioski wzorem innych. Właśnie Asparanoiks przemawiał. Mówił coś o dumie i innych bzdetach. Na końcu zwrócił się do bogów.

-Tak naprawdę to nie powiedzieliście nam po co przybyliście.

-Sam nie wiem. Trafiliśmy tu podczas walki pewnie przypadkowo.

-I co zamierzacie zrobić?

-Najpierw muszę rozeznać się w sytuacji potem postanowię co i jak.

Odszedł i usiadł na kamieniu rozmyślając i wsłuchując się w szum fal. Po mniej więcej godzinie wpadł na pomysł. Wyciągnął książkę i zaczął coś w niej wertować. Po chwili zamknął książkę i wrócił do wodza.

-Już mam postanowione. Musimy znaleźć pewien przedmiot. Z nim wygramy naszą walkę. Tylko trzeba do niego dojść. Ale to już mój problem.

-Rozumiem jednak w podzięce za waszą pomoc wyślę z wami moich dwóch najlepszych wojowników. Asteriksa i Obeliksa.

-Nie ma sprawy. Wy pomogliście nam, my wam. Naturalna kolej rzeczy. A za tych dwóch dzięki. Niewątpliwie się przydadzą.

-Kiedy wyruszacie?

-Natychmiast. Nie ma czasu do stracenia.

-Dobrze, tylko poczekajcie, niech Panoramix zaopatrzy was w magiczny napój.

-No dobra. Te chwilę można poczekać.

Po 20 minutach bogowie razem z 2 Galami wyruszyli w podróż. Każdy (oprócz Obelixa) dostał 2 manierki napoju.

-Wiesz, że tędy dojdziemy do Aquarium?- Zagaił Asterix.

-Oho, fajnie jeszcze więcej Rzymian! - Dodał Obelix.

-Co to za badziew?

-Obóz rzymski.

-A, to nie będzie problemu. W każdym razie nie dla nas. - Na twarzy wypełzł mu szelmowski uśmiech.

Kiedy dotarli do obozu Obelix zrobił swoje i ruszyli w dalszą drogę.

W końcu zobaczyli majaczącą w oddali świątynie. Była dość zrujnowana. Weszli do niej i zaraz uderzyły ich bogate zdobienia i wspaniałe rysunki.

-Ciekawe kogo tutaj czcili?

Były tylko jedne drzwi i kiedy chciał przejść uderzyło go niewidzialne pole siłowe. Rozejrzał się i zaczął macać ściany w poszukiwaniu jakichś dźwigni. Niestety nic nie znalazł. Spojrzał po ścianach lecz też nic nie zobaczył.

-Nie ma po bokach, nie ma na górze... To znaczy, że jest na dole.

I rzeczywiście na dole znajdowała się prostokąta tablica otoczona niziutkim murkiem. Pośrodku znajdował się kwadrat. Stil stąpnął na niego, a ten zapadł się z cichym zgrzytem. Komnata się oświetliła, a ze ścian wyłoniły się jakieś bloki o różnych kształtach. Wszystko wyglądało tak:

post-94560-1273757502_thumb.jpg

-Hmm... Już wiem! Trzeba je ustawić tak, żeby ułożyły równy prostokąt na tym wyznaczonym miejscu. Mówiąc inaczej po protu poukładać je tak, żeby nic nie wystawało poza murek. Ale są dość ciężkie, wiec trzeba wypić trochę napoju. Kto się podejmie?

!Machnął ręką.!

-Właściwie to nie ma sensu. Nie chce mi się nic robić. Walę to, idę spać. Tylko najpierw jeszcze coś zrobię.

Wyciągnął miecz i odciął Blade'owi głowę następnie wziął ją i rozpuścił w kwasie tak samo zrobił z resztą ciała.

-Ot tak, dla zasady.

Upewniwszy się, że nie został po nim żaden atom teleportował się do Tairchusa i rozpoczął długą pogawędkę. W jej trakcie nawrócił głównego złego i zamianował go swoim herosem odbierając mu prawie całą moc. Po tym razem z nim wrócił do swojego domu, a w nim rozpoczął masową produkcję magicznego napoju i poszedł spać.

--------------------

Koniec, ja mam dość.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...