Skocz do zawartości

[Free] Free Sesja


Gość Radyan

Polecane posty

"Nie wiem, co się stało... w jednym momencie... chyba wylądowaliśmy? A później działo się coś jeszcze... a teraz włączyłam się tutaj, i straciłam kolejne zapasy energii... ja nie rozumiem co się dzieje!" - zwijam się w kulkę pod ścianą i ściskam ramionami głowę, starając sobie przypomnieć, co się działo - nic mi się nie udaje... Czuję jednak nagle gwałtowna potrzebę zaopiekowania się Tomem , jakbym była mu coś...winna?- pochodzę do niego, sprawdzam, jak z jego przytomnością, 'zdrowiem' - wygląda na to, że powoli bo powoli, ale wszystko wraca do normy...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 1,2k
  • Created
  • Ostatnia odpowiedź

Cały czas biegnę za panienką. W osłupieniu patrzę, jak kilkoma mocnymi uderzeniami kończyn górnych wyważa pancerne drzwi wiodące do maszynowni. Razem próbujemy ochłodzić przyjaciela panienki, chwilę później przybiega następny chętny do pomocy człowiek.

- Skanuję...skan zakończony...temperatura ciała obiektu organicznego spadła, mimo to nadal jest ponad normę. Wszystkie czynniki życiowe w normie. Kończyny...w normie. Tętno...w normie. Bicie serca...lekko przyspieszone. Wymagany szybki dostęp do jednostki badawczej w celu dokładnego zbadania i profesjonalnego lecze...panienko! Co panience jest? Wygląda panienka bardzo blado. Proszę spocząć panienko, ja zajmę się panienki przyjacielem. Trzeba go jak najszybciej zanieść do stacji medycznej, w przeciwnym razie temperatura znowu może się podnieść. A wraz z tym możliwe, że inne efekty. Proszę pana - zwracam się najuprzejmiej jak potrafię do człowieka, który przybył do maszynowni ostatni - proszę pomóc mi przynieść z salonu jakąś sofę, aby poszkodowany mógł spocząć.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wchodze z Kualtira i slysze okrzyki zdnerwowania. W rekach mam apteczke, ktora wzialem zeby opatrzec Eve. Biegne na poklad drugiego statku i widze jak robot przenosi nieprzytomnego Toma na kanape.

- Co z nim?

Yorr strescil mi stan zdrowia mezczyzny.

- Hmmm mozesz przeskanowac zawartosc nanoidow w jego krwi?

- Niestety prosze pana nie zostalem wyposazony w tak zaawansowany sprzet.

- Nie jestem lekarzem... To nie wyglada na reakcje alergiczna...

Przypominam sobie, jak Tom kiedys wspominal cos o przeszczepionych narzadach wewnetrznych... Podczas poprzedniego lotu tez nie czul sie najlpeiej i nawet na ktrotko zemdlal. Przypominam sobie wszystko co wiem o takich elektronicznych "czesciach zamiennych". Wewnatrz statku kosmicznego istnieja niewielkie ilosci promieniowania antyjonowego wynikle z pracy silnikow. Nie ma ono wplywu na ludzi, nie powinno tez uszkadzac mechanizmow, ktore maja specjalne oslony... Ale elektronika, ktora wpakowali w Toma byla eksperymentalna, wiec oslony przeciwradiacyjne mogly nei zadzialac poprawnie.

- Wyniesmy go ze statku!

Grzebie jednoczesnie w apteczce szukajac lekow, ktore moga zbic goraczke. Mam tez jeden zestaw nanobotow naprawczych, ktore byc moze poradza sobie z uszkodzeniem. Nie sadze aby znalazl sie tu ktos, kto bylby specjalista od takich problemow. Wstrzykuje Tomowi do krwi mikroskopijne roboty. Jezeli one nie pomoga nie bedzie sie dalo wyleczyc go bezinwazyjnie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Otrząsam się z zamyślenia, rozglądam nerwowo wokół. Spostrzegam, jak Ethain i Yorr wynoszą ze statku jakiegoś nieprzytomnego mężczyznę... Za nimi idzie Edward. Podbiegam do nich. Facet nie wygląda dobrze - kończyny opuchły, jest rozpalony. - Co mu się stało? - pytam szybko Edwarda. Tylko tego nam brakowało... Chorego towarzysza, którego nikt nie będzie chciał zostawić... ale przeciez on cierpi, rysuje się to na jego twarzy...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nanoroboty powoli krążą w krwioobiegu nieprzytomnego towarzysza mej pani. Przełanczam wizje na skan organiczny i widze, jak ustawiają tamy w żyłach, zmniejszając prędkość przepływu krwi. Wdzierają się do kończyn i porażają minimalną wiązką prądu ścianki tętnic i żył, neutralizując i odcinając od systemu nerwowego ręce i nogi pacjenta.

- Skanowanie chorego...skan zakończony...obserwacje: temperatura spadła, chory nie może poruszać kończynami. Obiekt badań jest w śpiączce. Wniosek: Baterie nanorobotów wyczerpią się w przeciągu pięciu dni. W tym czasie należy dostarczyć podmiot badań do szpitala o zaawansowanym systemie leczenia.

- Przepraszam...ale w obecnych, ciężkich warunkach bardzo prawdopodobne jest, że chory nie wytrzyma nawet tych pięciu dni. Trzeba go utrzymać w śpiączce jak najdłużej, ponieważ w tym trybie wegetacji zużywa najmniej energii, teraz potrzebnej do przeciwdziałania chorobie i wytrwaniu, co zwiększa jego szanse przeżycia. Toteż sugeruje jak najszybszy wymarsz...

***Wpis nr. 0009***

Życie człowieka jest kruche, a mimo to długo opłakiwane...

Kiedy ja przestane istnieć, nikt po mnie nie zapłacze, jak nikt nie płacze latami za rozbitym wazonem na kwiaty...

/wpis

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Słowa Yorra wytrącają mnie ze stanu odcięcia od wszystkie i nierozumienia, w którym znalazłam się tuż po wyjściu z tego jakby transu, po którym nic nie pamiętam...

"Jak to zepsuły mu się nanonarządy? I traci energię? przecież dla was to oznacza śmierć..." /dla mnie pewie też/ "Jeśli tylko się da, jeśli to w czymś pomoże- mogę oddać mu wszystko, co jest we mnie, oddać mu moją energię... jeśli tylko znajdzie się miejsce i osoba, żeby to zrobić... czy którekolwiek z was potrafiłoby zrobić coś takiego? Proszę, musicie!

A teraz, skoro trzeba go uśpić..." - idę do statku i próbuję mimo chaosu w głowie przypomnieć sobie, gdzie leżały apteczki... w końcu trzęsącymi się z nerwów dłońmi wyciągam je ze specjalnej skrytki na nie, ochładzającej wszelkie znajdujące się w niej lekarstwa, które tego wymagają - próbuję z nimi biec tak, by się nie przewrócić, wiem, jakie są teraz ważne... prawie potknęłam się! Ale nie, jednak utrzymałam równowagę...

Wybiegłam szybko ze statku i rozłożyłam otwarte apteczki przed towarzyszami - "Wybierzcie coś...!"

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nasz towarzysz być może umrze i odejdzie jak naszych wielu innych przyjaciół. Jest nas coraz mniej, kolejne osoby od nas odchodzą. Kiedyś było nas więcej, przynajmnije trochę się orientowaliśmy, a teraz? Jesteśmy na dzikiej planecie w odległej części kosmosu! Czuję się przygnębiony i zagubiony. Po chwili zadumy odzywam się:Jeśli musimy wyruszyć teraz, to znajdżmy coś na czym moglibyśmy go nieść. Mamy jakieś nosze? Czy chociaż duży kawał mocnego materiału i dwa kije? Może nasz znajomy tubylec zaprowadzi nas do jakiegoś eeeee... znachora? Wiem, że to absurdalne, ale na tej planecie nie ma nikogo lepszego, chyba, że natrafimy na jakiś podobnych nam rozbitków. Nie czekając na odpowiedź ruszam w stronę miejsca, gdzie ostatnio był nasz nowy... przyjaciel.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ich towarzysz wciąż słabnie, być może mój dziadek mógłby im pomóc, mnie wyleczył. Znam pewnego człowieka, który jest pustelnikiem, być może pomoże on waszemu przyjacielowy. Jednak musimy już wuruszać - czarno widzę jego los....

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

***Wpis nr. 0010***

Mimo chorego towarzysza nikt nie spieszył się z pakowaniem rzeczy. Wszystko odbyło się w ciszy przerywanej od czasu do czasu świergotem jakiegoś egzotycznego ptaka czy odległym rykiem nie mniej egzotycznej bestii. Spakowanie wszytskiego, co niezbędne, oraz zbudowanie porządnych noszy dla chorego zajeło według moich obliczeń o wiele więcej czasu, niż powinno. Wszyscy byli cisi, a mimiczne mięśnie ich twarzy były mocno napięte. W końcu zebraliśmy się i wszyscy z ciężkim westchnieniem ruszyli w głąb puszczy. Gdy tylko wkroczyliśmy między drzewa, zrobiło się ciemniej o kilka 4 jednostki Huple'a. Wysokie drzewa niemal biły się o skrawek miejsca i promień światła. Rozległe korony zasłaniały niemal całe światło. Im dalej szliśmy, tym było coraz ciemniej.

Zaofiarowałem się do trzymania jednej strony noszy, ponieważ wykalkulowałem, że moja zdolność, a raczej brak zdolności meczenia się, będzie efektywnie wykorzystywana. Z drugiej strony noszy ktoś zamontował mały silnik antygrawitacyjny, toteż tylko ja nosiłem chorego. Cieszyłem się, że w końcu mogę sie na coś przydać. Byłem użyteczny. Pomocny. Byłem sobą.

Z przodu pan Popiół i pan Edward ścinali energetycznymi maczetami co gęstrze krzaki. Za nimi szła panienka Eve z opuchniętą ręką, mimo to czujnie rozglądała się wokół. Obok niej szła spokojnym krokiem moja właścicielka, obracając wokół głową raczej z zachwytu nad pięknem drzew, nić czujnie. Za nimi szedłem ja, niosąc nosze z uśpionym, jak się później dowiedziałem, panem Tomem. Tyły ubezpieczał panicz Mike. Wokół całej "karawany" biegał ten dziwny tubylec. Raz to biegł na tyły zobaczyć, czy wszystko jest w porządku, aby zaraz pobiec na przód ostrzec gestami i łamanym jezykiem, który ledwo rozumieli co niektórzy przed co bardziej niebezpieczną rosliną oraz którędy pójść.

Po kilku godzinach marszu zaczołem, o dziwo, martwić się o siebie. Bo co się stanie, gdy moje baterie się wyczerpią? Jako stary model me baterie wytrzymywały około 2,5 dnia. Nie tyle martwiłem się o siebie, co o innych, ponieważ gdy wyczerpią się me baterie będę ciężarem dla innych. A tu chodzi o przetrwanie...wyrzucą mnie w rów jak nic.

A propo rowów...po marszu trwającym pół dnia zbliżał się wieczór. Pan Edward poprosił, żebysmy przeszli jeszcze kilka kilometrów. Dla mnie to nie stwarzało żadnego problemu, jednak reszta była juz trochę zmęczona, pprócz, co dziwne, panienki, która nadal szła żeśko i z zaciekawieniem ogladała każde drzewo. Nie przeszliśmy jednak nawet kilometra, gdy doszliśmy do przepaści. Był to głeboki na około 40 metrów rów, nad którym smętnie wisiał zerwany most. Temperatura chorego podniosła się lekko mimo cienia dawanego przez drzewa. Pomimo puźnego wieczoru było ciemno jak w nocy. Na szczęscie zabraliśmy ze sobą dwie liny po 40 metrów każda. Niosłem je na plecach w plecaku wraz z innymi ciężkimi rzeczami. Trzeba nadmienić, że to ja zaofiarowałem się do ich niesienia. Prosta kalkulacja...nie posiadam meczących się mięśni.

Czas, aby ludzie wymyśleli, jak pokonać głeboki wykrot. Oparłem powoli nosze o drzewo, a sam zapadłem w stan spoczynku...trzeba oszczędzać baterie...

/wpis

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Khem dlaczego tego czegos nie bylo na mapach, ktore zrobilismy na orbicie? - machnieciem reki wskazuje row. Szeroki, gleboki i dlugi prawie po horyzont. Fajnie.

- Moze po prostu nie zwrociles uwagi?

- Tak jasne, to cos jest wrecz niezauwazalne...

Spogladam na dno. Mimo zapadajacego mroku widze dziwne ksztalty. Wydaja sie znajome.

- Co to takiego? - zwracam sie do tubylca.

- Grzyby pancerne.

Nazwa zachowala sie chyba jeszcze z czasow kolonialnych, bo przypomnialem sobie, ze czytalem o nich w przewodniku biologicznym. Te niezwykle grzyby pochlaniaja ogromne ilosci zelaza i magnezu, przez co sa niezwykle twarde. No i skutecznie oglupiaja czujniki...

- Jak wlasciwie pokonujecie ta przepasc?

- Niewielu zapuszcza sie w ten rejony. A jesli juz to uzywaja mostka. Niestety ostatni Wielki Wiatr musial go zerwac, i nikt go nie naprawil.

To chyba mamy problem. Obejscie zajeloby za duzo czasu, strome sciany sprawiaja ze zejscie bedzie bardzo ryzykowne a grzybki zapewniaja ze upadek nie bedzie mieki. Zaczynam odczuwac zmeczenie. Jest to chyba spowodowane wieksza zawartoscia tlenu, nie tylko dlugiej wedrowki. Tlen na krotka mete orzezwia, jedak na dluzsza powoduje lekkie otepienie. Przynajmniej rano nikt nie bedzie mial zakwasow. W tej chwil iczuje sie calkowicie wyprany z pomyslow.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mimo dziwnego otępienia, które wywołało we mnie to wszystko co się dzieje, i coś na wzór dziwnego, pięknego wspomnienia gdy oglądałam te wszystkie kwiaty, przyrodę, szybko zaczynam rozumieć, co jest problemem i szukam od razu jak najlepszego i najszybszego rozwiązania... Po chwili zwracam się do Edwarda, czy mógłby przetłumaczyć tubylcowi moje słowa: "Czy ty potrafiłbyś zaczepić tam ten most od nowa? Bo jeśli tak, mogłabym cię przenieść na drugą stronę na plecach - jeśli nie jesteś zmęczony, i masz narzędzia, mogę to zrobić już teraz."

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rów jest naprawdę duży, chociaż nie mówie, że jest niemozliwy do przejścia. Sciana, która jest pod nami jest zbyt stronma aby się na nią wspiąć, ale ta po drugiej stronie nadawałaby się do wspinaczki. Mam plan: zejdę na dół po linie przywiązanej do drzewa, wezmę ze sobą drugą, przywiążę ją do mostu i pociągnę go na drugą stronę, wejdę po ścianie przywiążę most jeszcze raz. Co wy na to? Jeżeli się nie zgadzacie, wymyślcie coś innego, lub rusajmy okrężną drogą.
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Mysle ze mozemy z tym poczekac do rana. Juz niedlugo bedzie zupelnie ciemno - mozwiac to patrze w niebo, na ktorym zapalaja sie kolejne gwiazdy. - Zreszta to dobre miejsce na oboz, bo jestesmy zabezpieczeni przynajmniej z jednej strony...

Reszta po chwili namyslu zgodzila sie na odpoczynek. Dosc szybko rozbilismy niewielkie obozowisko. Rozpalilismy ognisko, aby nie marnowac zbyt duzo energii na oswietlenie. Zreszta prawdziwy ogien prawdopodobnie skuteczniej odstrzaszy dzikie zwierzeta. Siedze blisko ognia wpatrujac sie w mapy na nieduzym wyswietlaczu. Tubylec siedzi obok. Jest zaskakujaco chlodno po tak upalnym dniu. Prawdopodobnie to wina wszechobecnej wilgoci...

- Jutro bedzie myszli bardziej odslonietymi terenami...

- Tak, te ziemie wielokrotnie nawiedzal Ogien z Niebios i Dzungla jeszcze sie nie odrodzila.

- Co najmniej kilka kilometrow prawie pustej przestrzeni... usianej kraterami i nierownosciami.

- Gdyby nie stan waszego przyjaciela moglibysmy ja obejsc, ale to zajeloby co najmniej dwa kolejne dni.

- Wedrowka w tym upale tez nie jest najrozsadniejsza. Chyba mam pomysl.

Zwracam sie do pozostalych:

- Jutro czega nas ciezki kawalek drogi. O ile uda nam sie pokonac rozpadline, czeka nas wedrowka przez cos w rodzaju pustyni. Pare godzin zajmie samo dotarcie do jej skraju. Dlatego mysle zeby wyruszyc jutro mozliwie jak najwczesniej, kolo poludnia dotrzec do pustkowia, odpoczac do popoludnia i szybkim marszem pokonac je cale. Powinnismy zdazyc przed noca. Przy okazji w czasie odpoczynku bedzie mozna rozlozyc generatorki solarne. Yorr chyba nie obrazisz sie na troche dodaykowej energii? Jezeli to wam pasuje to ustalmy jakies warty i kladzmy sie spac.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Marsz przez dżunglę okazał się bardzo męczący nawet dla mnie, zaprawionego w wysiłku przeciez od małego... na mych dłoniach pojawiły sie odciski od długiego machania maczetą. Widok rowu, pomimo jego znaczenia dla naszej wyprawy był... zachwycający. Przez większą cześć dnia kiełkowała w mej głowie pewna myśl, lecz jej wygłoszenie wszystkim członkom wyprawy może się okazać trudne... Słowa Edwarda wydają się sensowne... - Myślę, że to bardzo dobry pomysł. Co do energii... nie zapominajmy, że oprócz Yorra potrzebuje jej również Ethain - mówiąc to, odwracam sięw jej stronę. - Prawda? - upewniam się. Nie czekając na odpowiedź, podchodzę do Edwarda. - Jeśli nie będzie Ci to przeszkadzać, to mogę stanąć na warcie jako pierwszy. Myślę, że jestem najbardziej zachartowany fizycznie z naszej grupki, nie licząc oczywiście... nie-ludzi. - powiedziawszy to, zwracam na siebie uwagę całej grupy, po czym mówię - Wszyscy wiemy, jaki jest stan naszego chorego towarzysza. Najprawdopodobniej jest w śpiączce, w dodatku istnieje duże prawdopodobieństwo, że ma sparaliżoawne kończyny dolne... Przynajmniej tak uważam. Nasuwa mi się pewna myśl - czy on zechciałby, o ile wybudzi się ze śpiączki, życ jako kaleka na tej, bądź co bądź nieprzyjaznej ludziom, planecie? Owszem, w jego krwi krązą nanoboty i naprawiają go, ale w razie, gdyby im sie nie powiodło, myslę, że sensownym byłoby zatanowić się nad ewentualnością... skrócenia jego cierpień, bo pewnym jest, że on cierpi. To chciałem wam przekazać. - kończę i nie czekając na reakcje, odchodzę na skraj małego obozowiska, zabieając ze sobą latarkę, maczetę i strzelbę. Siadam po turecku i staram się czuwać przez najbliższe parę godzin...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Myślę, że to bardzo dobry pomysł. Co do energii... nie zapominajmy, że oprócz Yorra potrzebuje jej również Ethain - mówiący to pan Popiół odwrócił się w stronę panienki - Prawda?

Zdziwiłem się...dlaczego niby panienka miałaby także pobierać energię? Może pan Popiół chciał przez to powiedzieć, że panienka będąc słaba, potrzebuje dodatkowej energi, czyli większego prowiantu. Przestałem analizować ten problem, ponieważ przy rozłożeniu obozowiska było troche do zrobienia. Zebrać chrust, co było prawie niemożliwe zważając na fakt iż był to las wilgotny. Mimo to znaleźliśmy jakieś suche konary i rozpaliliśmy ognisko. Jedzenie w hermetycznych pojemnikach nie wymagało podgrzania czy ugotowania co zmniejszyło ilość rzeczy do zrobienia. Nie braliśmy ze sobą żadnych namiotów, które tylko powiększyłyby i tak długą liste niezbędnych przedmiotów. Za to zabraliśmy nieprzemakalny brezent, który ktoś przerzucił przez nisko położoną gałąź, co utworzyło swoisty namiot. Zagotowałem troche wody, aby móc zrobić kompres na opuchniętą rękę panienki Eve oraz na czoło biednego pana Toma. Nie dostał on nic do jedzenia, ponieważ nanoboty przebywające w jego ciele zawierały niezbedne minimum do przeżycia i podawały je organizmowi w małych dawkach.

Pan Popiół coś powiedział o baterich solarnych! Jednak ci ludzie nie wyrzucą mnie, jak wyrzuca się ogryziony owoc.

Pan Popiół stał na straży jako pierwszy. Wszyscy poszli spać, prócz oczywiście mnie. Nie byłem aktywny, ale nie trwałem także w stanie dezaktywacji. Trwałem w trybie czuwania. Zmniejszało to zużycie baterii oraz pozwalało na obserwowanie otoczenia.

Dokładnie o 23.78 podstawowego czasu gwiezdno-ludzkiego moje receptory zarejestrowały dźwięk przypominający ciche startowanie statku napędzanego starożytnymi śmigłami. Pan Popiół jeszcze niczego nie usłyszał, ponieważ nie miał tak czułego słuchu jak moje receptory. Mimo to nadal siedział ze strzelbą na ramieniu rozglądając się czujnie i dorzucając drewna do ogniska.

Skanowanie obszaru w promieniu 9m...skanowanie zakończone...wykryto 5 żywych obiektów.

Dziwne...przecież towarzyszyłem 6 ludziom. Gdzie podziała się jeszcze jedna osoba?

Dziwny warkot był coraz głośniejszy. Pan Popiół najwyraźniej w końcu go usłyszał, ponieważ wstał i pilnie rozglądał się dookoła.

Skanowanie terenu w promieniu 9m...skanowanie zakończone...wykryto 6 żywych obiektów.

Czyżby ktoś z nich poszedł w las aby wypełnić fizjologiczne potrzeby i teraz wrócił?

Mimo to skan wyczuł, że przybysz ma o wiele niższą ciepłote ciała od standardowej.

Warkot starożytnego śmigła aż wibrował i przebijał się przez czujniki. Niektórzy ludzie pobudzili się, jeszcze nie do końca trzaźwi po śnie.

Warkot dochodził z jaru. Przełączyłem się ze stanu czuwania na stan aktywacji. Tymczasem pan Popiół podchodził do jaru ze strzelbą wycelowaną w ciemność.

Warkot był już nie do zniesienia. Nagle coś, co go wydawało wyleciało z jaru w górę z prędkością 80 km/h, po czym obniżyło lot i wylądowało na skraju jaru. Było to na pewno zwierze, które wyglądem zewnętrznym przypominało skrzyżowanie pająka o wielkiej paszczy i siatkowych oczach z workowatym tułowiem, niedźwiedzia o potężnych, czterech łapach oraz ważki o podwójnych, błoniastych skrzydłach wydających przy poruszaniu wspomniany warkot. Stwór odziedziczył po ważce także długi, pierścieniowaty, wyprostowany ogon. Mimo podobieństwa do małych insektów był mniej więcej wysoki jak pan Popiół i dwa razy dłuższy niż leżacy człowiek. Obrazu dopełniała paszcza po brzegi wypełniona czterema rzędami kłów. Rozmazane od prędkości skrzydła wzniecały tuman piasku oraz wydawały ogłuszający dźwięk. Wszyscy już całkowicie obudzeni wybiegli z pod brezentu.

Dziwny osobnik ni to z rodziny zwierząt ni to z rodziny owadów przestał machać swymi błoniastymi skrzydłami. Omiótł wszystkich wzrokiem sześciu siatkowatych oczu. Szczególną uwagę poświęcił na ognisko. Wszyscy zamarli...jednak nie na długo, ponieważ najwyraźniej głodny osobnik ruszył do ataku...a ja jestem tylko bezbronnym robotem...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Buczenie... Jakby małych śmigiełek, potem coraz większych... I wtedy zobaczyłem to coś. Nie wiem, czy jest to bardziej odrażające czy przerażające... Ale nie ma czasu na rozmyślania. Bez chwili zastanowienie celuję i naciskam spust strzelby. To stworzenie jest jednak cholernie szybkie, zdażyło się uchylić, kula jedynie zadrasnęła jej bok. Niewiele myśląc, doskoczyłem do ogniska i kopniakiem posłałem płonace drwa z milionami iskier prosto w rozdziawioną paszczę istoty. Ta wrzasnęła przeraźliwie i wzleciała na około metr do góry... Odskoczyłem i wypaliłem jeszcze raz, lecz upadłem na ziemię, potknąwszy sie o jakiś korzeń...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wylaniajacy sie z nikad potezny okret wojenny. Za nim drugi, trzeci. Cala przestrzen wokol mnie rozpalona plazma i promieniami lasera. Spogladam w dol na planete. Widze mysliwce wroga, ktore bez problemu przerywaja linie nie pzrygotowanych obroncow. Wdzieraja sie w atmosfere aby siac smierc i zniszczenie. Widze twaz mojej zony. Wydaje mi sie ze sie nie boi. Wie ze to juz koniec. Ale modli sie abym ja przezyl. Patrzy gdzies w gore na nocne niebo. Gdzie potezne okrety, Ziemskie i Obce walcza na smierc i zycie... Slysze odglos zblizajacych sie mysliwcow... ale jest inny, zupelnie inny niz zawsze. Inny niz ten jakim go zapamietalem. Przypomina warkot... smigiel? Wspomnienie koszmaru, ktory meczy mnie od lat paralizowalo mnie przez pare sekund. Potem jednak wyszkolenie i lata walki o przetrwanie zmusily mnie do dzialania. Zagrozenie nie nalezalo do przeszlosci, ale do terazniejszosci. Nim jeszcze na dobre otwozylem oczy i zobaczylem przeciwnika juz mialem w dloni pistolet. Instynktownie wiedzialem w ktora strobne strzelac. Popiol zmusil ta szkarade do wzniesienia. W ciemnosci nie zauwazyl jednak jakiejs pzreszkody i stracil rownowage. W tym momencie dalem ognia. Stwor zrecznie uciekl przed pociskami. Uznal mnie chyba za zagrozenie bo zucil sie w moim kierunku. Kolejene dwa stzraly byly celniejsze ale lasrez aledwie lekko osmalil pancerz zwierzecia. Widac w jakis sposob jest on odporny na wysokie temperatury. Rzucilem sie na ziemie i odtoczylem w bok. Probowalem od razu zerwac sie na nogi ale podmuch powietzra przygniotl mnie do podloza. Wypalilem jeszcze raz, ale tylko rozsierdzilem potwora, ktory wykonal nawrot. Noz! Wazka zblizyla sie z ogromna predkoscia. znow padlem na ziemie, tym razem jednak wystawilem reke z ostrzem w kierunku skrzydla, gdy potwor przelatywal obok probuja zlapac mnie w potezne szczeki. Bol w rece omal nie pozbawil mnie przytomnosci, ale bestia wyraznie sie zawachala. Gdzie pozostali???

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Niech to szlag! JEdyną bronią, jaką mam to nóż, inny strzalją do stwora z dziwnych narzędzi składających sie z wielu metali. Jeden z nich poważnie ranił bestię, chociaż sam nie da rady Do diabła! Pobiegam jak najszybciej do ważki, rzucam nożem w jedno z jej oczu, niesamowity ryk, wykorzystuję sytuację uderzając stwora barkiem, jednak nie daje to zbyt wiele, nadal go nie położyłem. Zręcznie zabieram nóż i wbijam go aż po rękojeść w kark bestii, otwiera ona swoją śmierdzącą paszczę, ale n ie przestarszy mnie tym. Jej głowa jest umiesczona na bardzi kruchym kręgosłupie, który swoją lekkością pomaga w locie. Ale już tego nie zrobi, staram się całą swą siłą wykręcić ważce kark. Nagle poczułem gorące powietrze tuż nad ręką - ktoś wystrzelił w szyję stwora, traci siły, ale wciąż żyje...
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wysoka zawartość tlenu w atmosferze jednak mi nie pomaga...

Od dłuższego czasu ślepo podążałam z grupą, starając się skupić myśli i zorientować się w sytuacji. Jednak dopiero teraz, wraz ze skokiem adrenaliny wywołanym pojawieniem się ważkopodobnej bestii, zrozumiałam co tak na prawdę działo się przez ostatnich parę godzin.

Wśród błysków laserowych i plazmowych pocisków, wśród warkotu skrzydeł niemilca, wrzasków - strachu, bólu, agresji, ogarniającej zewsząd dezorganizacji, ja, powoli, bo powoli dochodziłam do siebie. Nadgarstek ciągle bolał, jednak tylko jeden. Ważka znajdowała się około sześciu metrów ode mnie.

Niezdarnym ruchem lewej ręki dobyłam katany, ostrze zachwiało się w powietrzu, jednak powoli się ustabilizowało. Ktoś skoczył ważce na kark, w ciemności błysnął tylko sztylet.

Moje kroki były ciężkie, powolne, jakbym ciągnęła za sobą wieli ciężar. Jak koło zamachowe, jak lokomotywa, powoli się rozpędzając, z kataną ustawioną na sztorc przed siebie, brnęłam przez gęsty mrok ku ciemnej figurce ważki.

W głowie majaczyły mi gdzieś wspomnienia, sprzed wielu, wielu lat. Zamglone obrazki z lekcji biologii. Owady są najsłabsze na stykach pancerza...

Na podbrzuszu ważki dwie poły 'płaszcza' przylegały do siebie niemal idealnie, lecz nie na tyle, by były dla mnie niewidoczne. Niedaleko widniała jakby nadpalona smuga, ślad po postrzale.

Ostrze weszło nad wyraz gładko, dokładnie tak jak powinno.

Poczułam się niczym św. Jerzy ze starodawnej legendy.

Bestia zachwiała się, a ja w tym momencie zrozumiałam, że znajduję się dokładnie pod nią.

Jeszcze jedno szarpnięcie, może trochę za silne, bo ostrze wyszło równie gładko jak weszło. Jeszcze w heroicznym wysiłku, po całym dniu marszu, kilka szybkich kroków.

Upadłam na czymś miękkim, jak mech. Cała usmarowana czymś śmierdzącym, i wyczerpana do granic możliwości.

Sen przyszedł niepostrzeżenie. Najlepszy lekarz, przyjaciel i pocieszyciel.

Śniłam o mamie. Tak dawno to było, kiedy ostatni raz widziałam ją na jawie.

Ja cię wciąż kocham mamusiu! Ratuj mnie, ratuj, i ich wszystkich też!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

...

.....

.......

Opcja wyłączenia czynności ruchowych zakończona - niebezpieczeństwo...

Przyjaciele...?

Zaczynam widzieć na moje oczy, które nawet w stanie wyłączenia są otworzone - aby wróg nigdy nie był pewny, czy działamy czy nie...

Nagle również ja, a nie moje mechaniczne ciało zaczynam słyszeć hałasy - jęki, szybkie kroki, wystrzały, ryki i dziwny odgłos, jakby... brzęczenie, prawie przekraczające granice słyszalności - pewnie raniące biologiczne uszy towarzyszy... Towarzyszy, których teraz nie mogę opuścić... chociaż czuję się taka zmęczona! Szybko orientuję się w sytuacji i wstaję, szukając jakiejkolwiek broni... podniosłam leżący w pobliżu gruby konar i zamachnęłam się nim, zdzielając potwora w bok - stwór zaryczał a drewno w moich dłoniach stało się po prostu skoncentrowaną masą drzazg- na szczęście rycząc wypuścił rękę Edwarda, nie czyniąc jej większej szkody niż wcześniej... wiem jednak, że znów muszę uaktywnić tryb bojowy...

Budzę się po jakimś czasie - nawet nie chcę sprawdzać, ile zostało mi energii... otwieram oczy i zauważam dosłownie zmiażdżonego potwora, zmienionego w bezkształtną bryłę wszystkiego - a na mnie całej, choć głównie na rękach jest jakaś dziwna ciecz - może to krew istoty... nie wiem, jak to się mogło stać, co się stało... - zwijam się tylko w kulkę, aby towarzysze nie widzieli mnie, abym ja nie musiała widzieć strachu i obrzydzenia w ich oczach z powodu tego, co...chyba ja zrobiłam - to stworzenie przy tym, jakie było wcześniej wydaje mi się przepiękne w porównaniu z potwornością, jaką w sobie wyczuwam - pomieszaną ze zmęczeniem...ja chcę już tylko odpocząć...!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jakas czesc mojego mozgu rejestruje wszystko co dzieje sie dookola. Nasz nowy towazysz jest niesamowicie odwazny lub rownie szalony. Ale wydaje sie ze wie co robi... Reszta grupy ruszyla do dzialania. Slysze kolejne wystrzaly, widze Eve atakujaca stworzenie. Dosc skutecznie, trzeba pzryznac. Nagle kolejna fala bolu. Widac wazka posanwila najpierw wykonczyc mnie. Zlapala mnie w potezne szczeki za bezwladna reke. Bol powinien juz dawno temu pozbawic mnie przytomnosci ale wciaz widze co sie dzieje. Dziewczyna z katana uderzona skrzydlem rzucajacego sie stwora pada na ziemie. Swiat wiruje. Spadam. Twaz inne jdziewczyny. Nie znam jej. Potezny konar pzrelatujacy tuz obok mojej glowy. Gdzie ja jestem? Statki obcych powoli splywajace na powierzchnie odleglej planety. Moja zona w oknie. Lezy tam. A nieduzy mysliwiec... Mysliwiec? Nie! To inny czas, inne miejsce! Jest juz martwy. Ale rzuca sie jeszcze. Skrzdla bija o ziemie. To cos uapda powoli, majestatycznie... Prosto na... kogo? Czujee cieplo powoli splywajace po glowie, zalewajace oczy. Nie widze! Musze ja uratowac. Cos kaze mi wstac, rzucic sie do przodu. Czuje cialo tuz obok siebie. I powoli zblizajacy sie ciezar... Z gory. Jeszcze raz odpycham sie nogami, a ten wysilek pozbawia mnie przytomnosci. Odzyskuje ja pare sekund pozniej gdy czaszke rozrywa bol miazdzonej stopy. Czuje obok siebie lezaca dziewczyne. Jej oddech jest spokojny, miarowy. Uratowalem ja... tym razem. Zapadam w niebyt.

- Edward musisz zrozumiec jedno. Na kazdej wojnie sa ofiary.

- Ale dlaczego wlasnie ona!?

- Wiem ze teraz nie pomoga ci zadne slowa... ale uwierz, kiedys nauczysz sie z tym zyc. Damy ci wczesniejsza emeryture, stopien majora i maly statek transportowy. Polec sobie na jakas spokojna planete.

- Nie... chce nadal walczyc...

- Zadna komisja nie pozwoli ci wrocic do czynnej sluzby.

- I nikogo nie bede o to prosil... Wezme ten statek.

- I co chcesz z nim zorbic?

- Jeszcze nie wiem. Moze rzeczywiscie polece na wakacje.

General wyszedl z pokoju.

- Znajde sobie jakas wojne... i zostane jej ofiara.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Potwór wreszcie padł zabity celnym ciosem przez Eve, ta padła zaraz po zadaniu śmiertelnego ciosu na ziemie. Edward też zemdladł. Z pod dużego cielska potwora zazczeła się wydobywać ciemnoczerwona ciecz, być może krew istoty, która zadziwiająca szybko zasklepiala się tworząc na ziemi twardą powłokę. Czuje, jak za pewne wszycy moi towarzysze, wielkie zmęczenie i ból głowy, lekkie otępienie, na który może pomoć tylko mocny sen.Przenieśmy Edwarda i Eve troche dalej od tej bestii, najlepiej żebyśmy ich połozyli jak najblizej ogniska, by się ogrzali.-zwracam się do towarzyszy, po czym dodaję:Mogę pierwszy stać na wachcie, podczas walki nie odnioslem zadnych obrażeń i ran. Troche też spalem przed atakiem tego czegoś.. Nie czekając na odpowiedź próbuje przenieść Eve i Edwarda bliżej ogniska, jednoczeście zwracając się do Yorra o pomoc.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Wszystko wydarzyło sie bardzo szybko; nie zdąrzyłem jeszcze powstać po tym, jak upadłem, potknąwszy sie o korzeń, a kobieta... jak ona miała na imię? Chyba Eve czy cos w tym stylu... Jak Eve doskakiwała do stwora z mieczem. Skinieniem głowy potwierdziłem pomysł meżczyzny, aby przenieść rannych bliżej ognia. - Moja warta i tak dobiegała już końca, więc możesz iść... - mówię do meżczyzny w odpowiedzi na jego inicjatywę. Pomagam mu przenieść Edwarda i Eve bliżej ognia, po czym paroma kopniakami oddalam trochę cielsko potwora. Wiadomo, czy jakiś oparów nie wydziela... Bardzo zmęczony, podaję mężczyźnie maczetę i strzelbę, zachowawszy jednak jedną maczetę. Układam się na jakimś kawałku płachty, kładąc dobie pod głowę kutrę i zasypiam prawie natychmiast...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ca za starcie, cholera, przybysze nie są tacy słabi. Ważne, że nikt zbytnio nie ucierpiał... cholera.... spoglądam na siebie... ten potwór... zranił mnie w brzuch.... do diabła... tracę równowagę, mam wrażenie, jakbym oddalał się od grupy, wtem potykam się o kawałem drzewa, uderzam głową o ziemię, tamci nie widzą mnie: tutaj! jednak nikt tego nie słyszał, siły mnie odpuszczają..

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tymczasem zbliżałem się do planety. Po paru minutach ja i moi "eksperci" byliśmy na miejscu. Rzekomi eksperci mają chyba za cel dokonywanie pomiarów, badanie ziemi, szukanie tej całej Ethaine... prawdę mówiąc tylko mi przeszkadzają. Wysiadłem ze statku i natychmiast ruszyłem do mego laboratorium. Dobrze, ze nasza siedziba znajduje się po drugiej stronie planety i "grupa śmiałków" prędko do niej nie dojdzie. Jack! Jack! Wysłałeś już te roboty imitujące zwierzęta? Zrobiły coś naszej Ethaine?. Zaśmiałem się mówiąc to, bo czułem się idiotycznie będąc na obcej planecie w celu zabicia lub schwytania jakiejś małej dziewczynki. Jack ironicznie odpowiedzial mi po chwili nie, Ethaine nic się nie stało. Wysłac im jutro kolejnego robota w "prezencie"?. Nie, najpierw muszę się jej przyjrzec Jack. Dziękuję za pomoc. Ufff, w końcu poszedł sobie ten [beeep]. Dobrze, że "Ci z góry" przygotowali mi ich zdjęcia. Ta cała Ethaine jest taka... ludzka, piękna. Szkoda, że ma w środku kabelki i jest mechanicznym ścierwem. Nie takich się zabijało. Ech, chyba nie mam nawet ochoty oglądac zdjęc pozostałych członków załogi. Po chwili byłem już przy radarze. Jack, rozmieściliście czujniki na calej planecie? Są daleko od nas?. Usłyszałem szybką odpowiedź Tak są daleko. Odpoczywają po walce. Hmmm, znakomicie. Aha, Jack podaj mi implant odpowiedzialny za teleportację!. Po chwili implant był już wszczepiony. Zawsze gdy go miałem czulem się ... bezpieczniej. Wiedziałem, ze każdy teleport zabiera mi aż 15% energii, ale to chyba nasz najlepszy wynalazek. Może jutro odwiedzę tą piękn... co ja bredzę? Przecież ta Ethaine to tylko zbiór kabli zaprogramowanych by zabijać. Zupełnie jak ja... hmmm, chyba czas się przespać, podróż była nader męcząca.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...