Skocz do zawartości

[Free] Free Sesja


Gość Radyan

Polecane posty

***Wpis nr. 0008***

W końcu, kiedy kapitan upewnił się, że na zewnątrz na pewno jest dostatecznie dużo tlenu do oddychania, wyszliśmy......

Nigdy nie widziałem tyle zieleni. Drzewa mam tylko na zdjęciach w mojej pamięci. Pochodzą one z ziemskich parków, do których nikt nie ma prawa wstępu. Na Ziemi drzewa były wręcz unikalne. Za to był przesyt pustkowi. Z tego co wiem od panienki, już nigdy nie wrócimy do tych martwych równin. Zostaniemy tu na zawsze.

Wyszliśmy... i wszyscy od razu zakryli ręką oczy, nieprzyzwyczajeni do normalnego, dziennego światła. To zrozumiałe po tylu dniach podróży statkiem kosmicznym. Więc to ja miałem zaszczyt jako pierwszy oceninić wygląd otoczenia. Drzewa, wysokie na na 10-15 metrów, rosły mocno ściśnięte, wręcz bijąc się o każdy promień słońca i krople deszczu. Wylądowaliśmy na pustym kraterowi po meteorycie dzięki czemu linia lasu, a raczej dżungli, była od razu widoczna. Zmartwiłem się, jak przebijemy się przez tę gęstwinę i zastanawiałem, czy w ogóle dotrzemy do miasta, które, jak mówiła mi panienka Ethain, leży okoły trzy dni drogi stąd. W końcu ludzie przyzwyczaili się do światła i każdy z zchwytem podziwiał drzewa. Nad nami przeleciało stado ptaków. Włączyłem zbliżenie wizjera i zobaczyłem klucz zwierząt o niebieskich piórach. Były naprawdę duże i pewnie z tego powodu miały po dwie pary skrzydeł, które logicznie rzecz biorąc, powinny sobie nawzajem przeszkadzać. Jednak niebieskie ptaki machały nimi na zmianę, niesynchronicznie. W końcu odleciały w dal. Ludzie zaczeli krzątać się, przygotowując wszystkie niezbędne rzeczy do podróży. A ja, jako robot, pomagałem im z całych moich sił, a miałem ich nieskończenie wiele...

Drzewa były wysokie, a trawa soczysto zielona...

/wpis

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 1,2k
  • Created
  • Ostatnia odpowiedź

Przyciskam przycisk otwierający śluzę, po czym przechodzę do tylniej cześci statku, gdzie właśnie otwierają się, jak dotąd hermetycznie zamknięte, drzwi. Z przyjemnością wdycham świeże powietrze... Jakieś takie... świeższe. Pewnie dla tego, że w powietrzu jest ponad 40% tlenu... Wychodzę na zewnatrz, od razu zasłaniam oczy dłonią. Na czszęście Słonce tego układu jest w mniej więcej takiej samej odległości co na Ziemi. Po chwili mogę się już rozglądnąć. dziewicza zieleń, jakiej już nie ma na naszej planecie. Jak Eden. Schylam się i dotykam małego, fioletowego kwiatka. urywam go i wdycham słodkawą woń. Ta planeta, Bri Leith, wygląda jak Ziemia z opowiadań dziadków... Rozglądam sie po raz wtóry. Wielkie drzewa, ciesno ściśnięte w lesie, ptaki, odgłosy życia, nieśppiesznego, harmonijnego życia. Sięgam do kieszeni i wyjmuję z niej starą, zniszczoną, rzemykową gumkę, po czym spinam nią włosy w kucyk. teraz trzeba będzie znaleźć innych ludzi; choć czy jest sens? Czy nie będzie lepiej, abyśmy zostali na tej planecie nie zaburzając swa obecnością życia innych mieszkańców? Wchodzę do statku i po chwili wracam z dwoma laserowo ostrzonymi maczetami i karabinkiem, którego wosjko uzywa do strzelania do zdziczałych zwierząt na obrzerzach miast na zalesionych planetach. Zakładam ją sobie na plecy, chowam machety do pochew. Podchodzę do statku Edwarda i czekam, aż wyjdzie. W jego statku otwieranie śluz trwa dłużej - ale w czasie lotu jest mniejsza szansa na rozhermetyzowanie (:D) drzwi.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To "coś" bardzo szybko podchodziło do lądowania. Zorientowałem się, że pradwopodobnie lądowisko będzie blisko mnie. Kolejna zagadkowa sprawa. Będzie lepiej, jeśli przyjrzę się temu z bliższa. Mam już wystarczająco sił. A więc w drogę! Cholerna podmokła ziemia, już niedługo będzie tutaj spore bagno. Mimo to poruszam się bardzo ostrożnie. Nagle słyszę szelest w krzakach przede mną. -Mam towarzystwo.

Przyklękam pod drzewem i obserwuję zwierza. Dostrzegam czarny ogon. -Czarna Kobra! dobrze, że mnie nie widzi. Wyciągam nóż i czekam, aż wąż wysunie swój łeb. -Jest! Szybki rzut i po sprawie. Podchodzę do Kobry. Wielkie czarne ciało pokryte dużą ilością śluzu.

-Bagienny gatunek. Zabieram nóż. -Dzięki braciszku...

Nie zapominając o tym statku podążam dalej w stronę, gdzie mógłby wylądować. Ale mam szczęście, wylądował na polanie, więc będę mógł mieć "to" bez przerwy pod obserwacją. -O kur... co to jest? Widziałem już metal, ale w śladowych ilościach na GreenHell, ale żeby zrobić coś TAKIEGO? To musi pochodzić z innej planety. Pełno ich jest na niebie.

Coś, coś się otwiera w tym, widzę zarys postaci. Lepiej, żebym narazie został w bezpiecznym miejscu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sluza powoli sie otwiera. Pasazerowie widac mieli juz dosc zamknietej przestzeni mojego statku, bo szybko sie wyniesli. Ja wciaz siedze w fotelu i ogladam wskazania czujnikow. Co prawda nadal ciezko o jakiekolwiek szczegoly. Po prostu istot zywych jest za duzo. Przeczesuje najblizsza dzungle we wszystkich dostepnych zakresach. Na szczescie wykrylem jedynie kilka duzych istot w poblizu. Choc z drugiej strony moze to wlasnie te niewielkie beda wiekszym zagrozeniem? Zaraz... Cos jest nie tak. Niezwykly obiekt na ekranie podczerwieni. Nic na nim nie widac bo jest za goraco, ale gdy doda sie filtry czasteczkowe... Teraz na ekranie widze kilka "cieplych" obiektow. wiekszosc to zwierzeta poruszajace sie przez puszcze. Ale jedna "plama" na samym skraju siedzi nieruchomo. Ciekawe. Wstaje, biore swoja bron i wychodze na zewnatrz. Przez chwile swiatlo mnie oslepia. Potem jednak, gdy tylko oczy sie pzryzwyczaily rozgladam sie spokojnie. Krajobraz doslownie przytlacza. Ogromne drzewa zbite w ciasna sciane, prawie nie do przebycia. Bardzo swieze, jakby dodajace energii powietrze. Tropikalny gorac. Stoje i podziwiam.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wypadam ze statku tuż za Edwardem, z zamkniętymi oczami... dopiero, gdy już zejdę z trapu otwieram oczy.... ze zdziwienia z powodu tego, co widzę, znacznie szerzej niż zwykle - zachwyt we nie wzbudza wszystko, od błękitu nieba, zapełnionego błękitnymi... zaraz, jak się nazywały? Tak, to ptaki... cały horyzont osłaniają drzewa... mogłąbym poszukać w mojej bazie danych, jak się nazywają... ale po co? One po prostu istnieją, i są piękne, i samo to, że są, jest najważniejsze - tysiące nazw nie są potrzebne...

Staram się zapamiętać jak najwięcej szczegółów - każdy najmniejszy liść, ułożenie kwiatów, kształty chmur... bo wiem, że to jest najważniejsza chwila w moim życiu...

Po chwili odwracam się w stronę Edwarda, który również całym sobą chłonie otoczenie - niestety, muszę mu to przerwać - przed chwilą wydawał się strasznie zdenerwowany "Wybacz, że ci przerywam - ale przed chwilą sprawiałeś wrażenie, jakbyś zobaczył coś niepokojącego" - zwracam się cicho.

Wracam wzrokiem i myślami do widoku przede mną... "Kto wie, może to będzie właśnie ten ostatni widok, który będę oglądać przed śmiercią w swoim "umyśle"...? - myślę ze smutkiem

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To ludzie! A jednak w tej przestrzeni żyje ktoś inny oprócz mnie! Nie wiem, czy są groźni czy nie. Zachwycają się planetą, chyba jeszcze czegoś takiego nie widzieli. Co to? Cholera, coś zbliża się zza mych pleców, idę to zbadać. Co to za bydlę? Chyba jakiś przrośnięty niedzwiedź. Wejdę na drzewo, nie zobaczy mnie. Podchodzi, to Nhanaar! Sam nie dam rady takiemu bydlęciu, chociaż... nie, siła z niego zadziała dopiero po dniu. Niech to szlag! Uff, odchodzi. Dobra, nie wiem kim są ci ludzie, ale muszę ich ostrzec. Przeskakuję z drzewa na drzewo. Wreszcie jestem blisko polany. Wybiegam na nią i krzyczę: Uwaga Nhanaar! Zbliża się w tę stronę! Nie wiem kim jesteście, ale nie lekceważcie tej bestii! Chcąc go pokonać musi ktoś odciągnąć jego uwagę. Wtedy ja go zaatakuję. Patrzę bez przerwy na zaskoczone twarze przybyszów. Podjąłem taką decyzję, moja strata...[
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nawet ja muszę czasem rozprostowć kości, toteż z nie mniejszą niż inni radością przyjęłam nasze lądowanie i otwarcie śluzy. Powietrze na tej planecie jest takie ... świeże. Delikatny zapach lasu, wszechotczająca zieleń. Widoki, jakie znam tylko z opowiadań mojej babci...

Jednak spokój tej zielonej idylli zakłóca nagle jakiś człowiek...

Uwaga Nhanaar! Zbliża się w tę stronę! Nie wiem kim jesteście, ale nie lekceważcie tej bestii! Chcąc go pokonać musi ktoś odciągnąć jego uwagę. Wtedy ja go zaatakuję.

Miecz momentalnie znalazł sie w moich rękach. Stałam tak, gotowa do obrony. Co to jest ten Nhanaar? Wtedy go zobaczyłam. Większy niż niedźwiedź, pędzi ku nam z dużą prędkością.

-Kto ma jakąś broń palną? Szybko!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Spokojnym ruchem wyjmuje pistolet. Ustawiam go na maksymalna moc strzalu. Unosze go i celuje spokojnie w glowe nadchodzacej bestji. Z tego co pamietam wszelkie bestie najlatwiej wykonczyc strzalem miedzy oczy... Nabieram powietzra w pluca. Od pojawienia sie tubylca minelo kilka sekund. Jak na szkoleniach wiele lat temu wypuszczam powierze, a lekko drzaca dotad reka stabilizuje sie. Gdy moje pluca saprawie puste oddaje dwa strzal jeden po drugim. Potwor zatacza sie nagle tracac caly ped... Po chwili jednak zbiera sie mimo czarenj krwi zalewajacej mu oczy. Przybysz krzyczal cos o odwroceniu uwagi... Coz chyba mi sie udalo. Nhanaar zaczyna isc w moim kierunku. Strzaly z tak duza moca prawie przegrzaly moj pistolet. Ktos wczesniej zamknal sluze statku wiec ucieczka na pokald nie wchodzi w rachube. Nie ma czasu na dalsze zastanawianie... Odwracam sie i uciekam w kierunku najblizszych drzew.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przez chwilę stoję w pełnym niezrozumieniu tego, co się dookoła dzieje – nagle z zza krzaków wyskoczył jakiś mężczyzna krzycząc słowa kompletnie dla mnie nie zrozumiałe, chociaż bardzo podkreślał słowo Nhannaar – zauważyłam, że Eve wyciągnęła katanę w jego stronę – i ja sama obok niej ustawiłam się w pozycji bojowej, nie zważając na to, ile energii mi to może odebrać. Przez chwilę zastanawiałam się, kto jest naszym przeciwnikiem… ale ten mężczyzna wydaje się zbyt przerażony, żeby można było wnioskować, że to on nas atakuje – raczej ostrzega… skupiam się na drzewach przed nami, starając się wypatrzyć, tego całego „nhannaara” o ile to jest właśnie to coś, przed czym jesteśmy ostrzegani…

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość S@dohi

Spokojnie oddycham siedząc w fotelu, czuję się trochę dziwnie, tak jakby ktoś mnie ogłuszył. Znów patrzę w obydwie strony ,a nikogo na statku nie ma. Dlaczego czuję się dalej taki senny? Potrząsam głową, by się przebudzić. Teraz jest już o wiele lepiej, najwyższy czas się stąd ruszyć. Jednak nie mogę... co do ... nie mogę ruszyć nogą!!! Praktycznie nic nie czuję, dotykam stóp i próbuję je ruszyć. Stały się bezwładne, łapię się za głowę i szukam rozwiązania. Czyżby to przez część, które włożył we mnie doktor? Uderzam pięściami o fotel i staram się zmobilizować. Skupiam cały umysł na palcach u nogi

-poruszcie się - mówię sam do Siebie. Zero reakcji

-poruszcie się - powtarzam cicho...

Daremne są moje czyny, wykorzystuję swoje ręce do zrzucenia sie z fotela. Upadek nie sprawia zbyt wiele bólu i próbuję doczołgać się do wyjścia. W tej chwili nogi stały się moim wrogiem, bo utrudniają mi poruszanie się.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dwa strzały, dwa pociski. Dwie dziury w głowie tego stwora. Zatoczył się, po jego pysku pociekła posoka... Jednak ustał na nogach i ze zdwojoną furią rzucił się w kierunku Eda. Ten rzucil się do ucieczki.

Zawahałam się. Ostrze katany ustawiło się w pozycji idealnej do zadania ciosu w poprzek brzucha zwierza. Chciał przebiec o centymetry ode mnie. Powietrze zaświstało pod ruchem klingi, która przeszła przez futro zwierzaka jak przez masło. Teraz był jak rozcięty worek. Tej rany nie mógł już ustać, w pełnym biegu przewrócił się, prześlizgnął kilka metrów po trawie. Ta momentalnie zmieniła barwę na ciemny odcień czerwieni. Wokół potwora powstawała wielka plama krwi...

-Au! Mój nadgarstek!

Brak treningu w fechtunku musiał skończyć się kontuzją.

-Co to jest?- Pytam, rozcierając bolącą rękę, która momentalnie zaczęła puchnąć...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zdyszany zauważam przerośniętego niedźwiedzia. Reakcja tych przybyszy była natychmiastowa. Jeden z nich wyciągnął coś, co wystrzeliło dwa pociski, prosto między oczy bestii. Drugi zaś śmiertelnie ranił zwierza bardzo duzym nożem. Nhanaar padł. Nie sądziłem, że oni są tak znakomicie uzbrojeni. Kilku z nich widać przestraszyło się niedźwiedzia. Zostałem kompletnie zdezorientowany tą sytuacją. Po chwili słyszę głos tego z dużym mieczem:

-Co to jest?

Prawdopodobnie chodziło mu o to zdarzenie. Dziwne, ktoś z innej planety, a mówi takim samym językiem jak ja. Być może są oni moimi przodkami?

-Znakomicie się obroniliście przed Nhanaarem. Jestem pod wrażeniem. Przepraszam za tą całą sytuację. Nie wiem nawet kim jesteście, ani co tu robicie. Jeżeli nie odpowiada wam moje towarzystwo odejdę i zostawię was w spokoju.

Uff, całe szczęście, że mnie nie zabili. Chyba to dlatego, że ich ostrzegłem. W każdej chwili jestem gotowy do ucieczki w gąszcz. Ta broń, z której wystrzelono kule, w razie czego chyba będę wiedział jak z niej korzystać. Podejrzny ruch któregoś przybysza, jeden ruch i ta broń jest moja. Ta osoba z tym nożem chyba nic mi nie zrobi, coś jej się stało w rękę. Reszta, nie widzę u nich żadnych broni.... To moje myślenie było nieco na wyrost. Nie wiem, co teraz może się stać...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Od razu zareagowałem. Mając ciągle żywo w mojej pamięci zbiór praw robotów podbiegłem tak szybko, jak tylko mogłem, w stronę panienki.

- Niech panienka się schowa! Tu nie jest bezpiecznie!

Jednak zanim dotarłem do mej pani było po wszystkim. Zarejestrowałem dwa syki lecących, energetycznych pocisków oraz ryk niebezpiecznego zwierza. Sekundę i czterdzieści sześć milisekund potem zagrożenie znikneło. Podszedłem powoli. Drapieżnik jeszcze żył, jednak odczyty wachały się co do tego. Spod jego ogromnego, pokrytego czarnym futrem ciała płyneła czarno-czerwona krew, farbiąc futro drapieżnika na ciemny szkarłat. W końcu oczy bestii zaszkliły się, a czytniki wykrywające obecność życia przestały się wachać. Wielkie zwierze nie żyło.

Jak to jest, że gdy człowiek jest głodny, jest to uważane za naturalny odruch, jednak gdy mięsożerne zwierzę, gdy zostanie dotknięte głodem, staje się bestią, potworem. Ludzie mają zaburzoną skalę wartości i minimalną umiejętność oceniania...

- Czy nic się panience nie stało? Nie jest panienka ranna?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie, nie zostań. Jesteśmy z BARDZO daleka i chcemy jakiegoś eeeee...-zastanawiam się czy zna takiego słowo przewodnika? W kązdym razie osoby która powie nam gdzie jesteśmy, jak tu się żyje i tak dalej. Mam pytanie czym był ten potwór, Nahalal, zdaję się?-mówię nie pewnie ze względu na zdenerwowanie i częściową nie ufność wobec tubylca.
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeden z nich prosi, żebym został. Czy ja w ogóle mógłbym im uwierzyć? A niech to diabli, ludzie potrzebują pomocy, moja strata.

-A więc przybyliście tu z innej planety? Ale jaki był wasz tego cel? Ta planeta nie jest tak piękna, jak wygląda. W puszczy czają się cholernie niebezpieczne stworzenia. Przed chwilą zabiliście ogromnego niedzwiedzia. Jeżeli nie wierzycie mi, to idźcie nieco dalej w głąb lasu, leży tam gdzieś czarna kobra - to dopiero cholerstwo. Jeżeli znacie się nieco na gatunkach bestii, to widziałem niedawno pięć czarnych smoków, ale powędrowały na północ. Wylądowaliście w środkowej częsci GreenHell. Najniebezpieczniej jest na południu. Nie wiem, w jakim celu tu przylecieliście, al nie radzę kierować wam się na południe. Jeżeli chodzi o ludy tutaj zamieszkałe, to żyją one w dużych osadach. NIe lekceważcie ich. Sam w jednej z takich się urodziłem, ale...

W tym momencie zabrakło mi powietrza. Bałem się powiedziec im, ze niby przez przypadek oskarżono mnie o zabicie ojca matki, i później brata, który był sparawca tego zajścia.

- ale odeszłem od nich w poszukiwaniu przygód. Nie sądzę, aby przyjęli was po królewsku, tubylcy są bardzo podejrzliwi i mogą niezbyt miło was przyjąć. Powiedzcie coś o swoim celu na GreenHell, a postaram się wam pomóc.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przez chwilę stoję zdumiona, patrząc na szybkość, z jaką zadziałała moja grupa, żeby ubezpieczyć nas przed atakiem tego stworzenia - później przez chwilę z zainteresowaniem przyglądam się obcemu, z czego jednak szybko wytrąca mnie głos Yorra;

"Panienka? Yorr! Prosiłam Cię, żebyś mnie tak nie nazywał - ja tobą nie władam, to nie jest moje imię - ja jestem Ethain, pamiętasz? Twoja przyjaciółka" - uśmiecham cię miło.

Później moje jeszcze większe zainteresowanie budzi przemowa mężyczyzny, której... kompletnie nie rozumiem - widzę, że moi przyjaciele go rozumieją, więc uśmiecham się do niego i dziękuję mu za ostrzeżenie nas - z nadzieją na to, że choć ja go nie rozumiem, może on zrozumie mnie...

Przy okazji w mojej bazie danych zaczynam powoli segregować różne języki, którymi może on się posługiwać- chyba, że straciłam dostęp do nich po włączeniu ostatnio trybu bojowego...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oni chyba nigdy nie przestana mnie zadziwiac... Chowam bron i wracam spokojnie do grupy. Slysze przemowe tubylca, ktory probowal nas ostrzec. Mowi bardzo dziwnie. Jezyk jest podobny do esperanto, ale ma tak wiele nalecialosci i niezwykly akcent, ze momentami ciezko go zrozumiec. Ale skoro juz nas znalazl i mozemy sie z nim porozumiec, pomysl aby zostal naszym przewodnikiem wydaje sie sensowny... Tylko ze, jesli dobrze zrozumialem, ulozenie sobie jakos zycia na tej planecie nie bedzie proste. Zauwazam grymas bolu na twazy Eve.

- Co jest?

- Nadgarstek...

- Czekaj mam apteczke na pokladzie - rozgladam sie zdziwiony. - A gdzie jest Tom?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość S@dohi

- Czy to nie dziwne, ze czuję zapach trawy? - pytam spokojnie sam siebie, po kolejnym ruchu lewą ręką. Nigdy nie sądziłem, że będzie istniała gorsza rzecz od czołgania się, ale najwyraźniej istnieje i jestem na nią skazany. W głównie ponownie zaczyna mi wirować, a nogi dalej odmawiają posłuszeństwa. Staję się powoli okropnie wykończony, a wszystko robi się okropnie czarne. Powieki są dla mnie kolejnym ciężarem, gdyż jakimś cudem są cięższe. Nie mam sił na kolejny ruch, padam gdzieś na środku sali...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cel naszej podróży, nie wiem czy powinienem...-patrzę wymownie na Etain-...powiedzmy, że ucieczka przed...-zastanawiam się czy zna pojęcie niesprawiedliwościi....złem. Zatargi z ważnymi ludźmi. Szukamy, a właściwie szukaliśmi w miarę spokojnego... domu, gdzie nie będziemy musieli się martwić dawnym życiem. Wiemy, że będzie to trudne.-ściszam głos i przerywam na chwilęGdzie możemy się schronić i zdobyć jedzenie? Bylibysmy bardzo wdzięczni-pytam tubylca. Nie wiem, czy powińniśmy go o to prosić, przecież wcale nas nie zna, może wykorzystać naszą nieznajomość Bri Leith czy jak on to nazwał GreenHell i zabić nas w nocy. Czuję sporą niepewność.
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przed złem? Hm, czy jest gorsza rzecz, niż życie na GreenHell? Być może...

-Szukacie jedzenia? Tutejsze ludy zyją głównie z polowań, wszelkie rośliny i owoce jadalne są zbierane przez zielarzy. Praktycznie mało kto się na tym zna, ja na przykład nie. Musicie więc coś upolować, ale strzeżcie się, zwierzęta, z których wypływa b. ciemna krew mają zatrute mięso. Jednak jest ono b. pożywne, ale po oczyszczeniu odpoweidnimi ziołami. Mogę wam pomóc w poloaniu, jeśli tylko chcecie

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Niech ludzie spróbują nawiąz kontakt z tym tubylcem, ja zacznę zbierać niezbędne przedmioty do podróży. Spakowałem całe nasze pozostałe jedzenie do hermetycznie (:D) zamkniętych pojemników, dzięki czemu jedzenie nie zepsuje się przez następne dwa-trzy tygodnie. Wody, ile się dało, przelałem z dużego zbiornika do bukłaków. Wziołem apteczkę, strzelby i energetyczne maczety zabrał już pan Popiół, którego szczerze rzecz biorąc, widziałem dopiero drugi raz w czasie całego mego istnienia, a to przez podróż w osobnych statkach. A propo statków...trzeba zebrać jeszcze żywność z tego drugiego, wojskowego statku. Idąc do małego, pokładowego magazynu, moje receptory zarejestrowały jęk, a chwilę poptem odgłos upadającego ciała. Pobiegłem w stronę odgłosu tak szybko, jak tylko pozwalały mi moje obwody. Zauważyłem leżącego mężczyne, którego widziałem pierwszy raz, ale słyszałem o nim. Podczas narady na tamtym księżycu był najwyraźniej chory i nie mógł wyjść ze statku, jednak teraz choroba się najwidoczniej nasiliła. Nastawiłem mój regulator głośności głosu na max i zawołałem :

- Panienko! Ktokolwiek! Pomocy! Znalazłem chorego człowieka na "Thunderze"! Pomocy!

Zaczołem badać nieprzytomnego człowieka. Miał bardzo wysoki poziom ciepłoty ciała, w języku potocznym : miał gorączkę. I to bardzo wysoką. Przeciętny człowiek umarłby już dawno. Białko niewytrzymałoby temperatury, a głowa chybaby po prostu pękła. Jedak ten osobnik jeszcze oddychał. Płytko, ale najważniejsze, że żył. Zaczoł jęczeć, nie mogłem zrozumieć słów. Serce biło strasznie szybko, powinno już dawno pęknąć z wysiłku. Wszystkie kończyny zaczeły nabrzmiewać, jakby zwiększać swoją objętość. Sam człowiek zaciskał mocno zęby, przez które mówił niezrozumiałe słowa. Kończyny zaczeły tętnić, stale powiększając się. Serce biło coraz szybciej, oddech stał się przeraźliwie płytki. On powinien już umrzeć...

- POMOCY!!! PANIENKO!!! KTOKOLWIEK!!!

Byłem bezsilny.....i źle się z tym czułem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przez chwilę słucham lekko znudzona, to zaniepokojona rozmowy moich towarzyszy z przybyszem, której niestety nie rozumiem - z powodu bariery językowej... odprowadzam wzrokiem Yorra, który nie zrażając się niczym, zamiast stać i czekać na polecenia, sam postanowił pomóc... to chyba dobrze, że kieruje się własnym sumieniem i poczuciem obowiązku, a nie rozkazami.... Chwilę później wzdycham i obracam się w kierunku statków, żeby mu pomóc - tutaj nic po mnie... kiedy nagle słyszę krzyk - rozpoznaję od razu, że tego głos Yorra- nikt inny nie ma takiego głosu... Nie czekając ani chwili, biegnę w stronę Thundera, i tam moim oczom ukazuje się przerażający widok - widzę, że jeden z moich towarzyszy... umiera? Chyba z gorąca, które jak widać czuje tylko on... szybko podchodzę do niego i podnoszę go - nie sprawia mi to większego kłopotu...

Nie wiem, na ile racjonalna, ale w mojej głowie pojawia się tylko jedna myśl: ochłodzić go...

Tylko gdzie i jak? Nie można pozwolić mu umrzeć! szybko, jakiekolwiek chłodne miejsce... wnętrze statku? nie, choć jest cień, zbyt gorąco, i tak... lodówka? - parskam śmiechem na niedorzeczność tej myśli -przecież ona mu nic nie pomoże... a może... maszynownia?

Ciągle mając w myślach to miejsce u dołu pokładu statku, gdzie po tak męczącym dla statku locie, jak ten odbyty przez nas ostatnio, zakończony wejściem w atmosferę Bri Leith, wszelkie układy i maszyny są ochładzane... Ciągle trzymając go na rękach, przeciskam się obok Yorra i zbiegam na dół, zatrzymuję się przed zamkniętym na kodowy zamek drzwiami - nie znam kodu, jakoś nigdy się nie interesowałam nim, a choć słyszę pobudzone krzykiem kroki w pobliżu, nie czekam ani chwili - kładę Toma obok w przejściu i rękoma je próbuję wywarzyć... tylko wgniecenia... Myśl, myśl, nie ma czasu...

Uderzam jeszcze kilka razy - widzę, że udałoby mi się przebić przez te drzwi, do hermetycznie zamkniętej maszynowni, ale to by trwało zbyt długo! Pozostaje mi tylko jedno wyjście... włączam tryb walki - nie zważając na to, że zostało mi już mniej niż 40% energii, po czym kilkoma uderzeniami wywarzam drzwi, czując nagły powiew zimnego powietrza... Obracam się obok, widzę Toma, który nagle trochę szerzej otwiera oczy - również to czuje...

I nagle dzieje się ze mną coś dziwnego... podchodzę do niego, wyciągam dłonie - i widzę, że delikatnie zaciskają się na jego szyi, jakby chcąc go udusić... ostatkiem sił woli wyłączam tryb bojowy, odsuwam się kilka kroków od niego, uderzając plecami o ścianę... na ułamek sekundy widzę ciemność...

Obracam się dookoła - widzę siebie siedzącą na podłodze obok roztrzaskanych drzwi do maszynowni, przed sobą leżącego Toma, któremu powoli jakby wracają zmysły - choć nie wiadomo, jak z kontrolą ciała... Cała scena wydaje mi się tak niedorzeczna! Skąd ja się tu wzięłam? Chyba nie...?

-Jaki jest aktualny stan energii?

-20% energii pozostało...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wszystko wydarzyło się bardzo szybko. Za szybko, jak na tę piekną chwilę. Powoli dochodzę do wniosku, że chwile kontemplacji nad pięknem świata samego w sobie muszą zostać przerwane nastaniem na nasze życie... Ogromny niedźwiedź leżał, tocząc ciemną krew na bujną, zieloną trawę. Nie sięgnąłem nawet po strzelbę. Nie było potrzeby... dziwny tubylec nawija po ichiemu, wyraźnie zaaferowany. Niektórzy rozumieją jego język - dobry znak, przynajmniej będziemy mogli się z nim kontaktować. Nagle powietrze rozdziera krzyk robota, który dołączył do naszej grupki na kosmodromie. Ethain już tam pobiegła, a jakoże ona również jest robotem... Udzieli mu pomocy najlepiej, jak może. Nie będę im tam potrzebny. Powoli opanowuje mnie jakiś... marazm. Jakbym był wyalienowany od otaczającgo mnie świata... W zamyśleniu wyciągam maczetę i poruszam nią delikatnie, obserwuję refleksy światła tańczące na klindze...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wygląda nna to, że jestem jedną z tych nieiwelu sób, które rozumieją tubylców. Reszta stoi, zdaje się rozumieć niczego. Nie wiem, jakim cudem rozumiem mowę tej hermetycznej społeczności, nie wiadomo mi także, by ktoryś z moich przodków kiedykolwiek odwiedzał tę planetę. Słyszałam kiedyś, że gdy zna się dużo języków, inne rozumie się nieraz naturalnie, niemalże z przyzwyczajenia, ale... Czy on mówi Hexalem lub Aplusem? Wątpię, żeby to miało jakiś związek.

Z thundera dolatują nawołania, potem odgłosy, jakby ktoś walił czymś bardzo ciężkim w grubą, stalową ścianę. Nie reaguję, zbyt jeszcze oszołomiona po walce i zbyt zamyślona.

W międzyczasie nadgarstek spuchł mi do rozmiarów dojrzałej gruszki

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ten tubylec nie wydaje się jakiś szczególnie groźny, choć chyba coś ukrywa. Nie będe dociekał czego, to nie moja sprawa. Nagle wyrwany z rozmyślań słyszę krzyki Yorra, "naszego" robota. Jest coś o rannym.Tubylcze, słyszałeś to?! Ktoś od nas woła o pomoc! Być może jest ranny. Nie wiem czy tu się zranił czy jest to starsza rana. Musimy mu pomóc!-krzyczę to tubylca. Nie wiem czy pomoże nam, możemy już być dla niego za dużym ciężarem. Nie czekając na odpowiedź, biegnę do statku, najszybciej jak mogę. Dotarłszy do Thundera, słyszę Etain. Idę za głosem, po czym trafiam do maszynowni. Wygląda na poruszoną. Co się stało?-pytam.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...