Skocz do zawartości

EGM w sosie własnym


EGM

Polecane posty

Prośba...Skończcie już o jedzeniu prawić waszmościowie, bo mi zaraz żołądek się w supełek zawiąże...

Mój drogi, to co my tu wyprawiamy, to niewinne figliki. Posłuchałbyś na ten przykład EuGeniusza Dębskiego. Wspaniały zeń gawędziarz (potrafi opowiedzieć wyprawę do kiosku po zapałki tak, że robi się z tego półgodzinna relacja pełna dramatycznych zwrotów napięcia - Jej Bohu, nie wru, zapytajcie Smugglera!), ale jak zacznie opowiadać o przysmażaniu kaszanki z cebulką, to słuchacze po kilku minutach zgodnie się na niego rzucają, żeby zakneblować mu paszczę, bo nie ma sposobu, żeby tego wysłuchać nie kłapiąc z głodu zębami!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 3,5k
  • Created
  • Ostatnia odpowiedź

Skoro już o tych nieszczęsnych prezentach mowa...

Zawsze mam problem z zakupem czegoś dla rodziców (jestem jedynakiem) i tych bliskich osób, które chciałbym obdarować, bo staram się wybierać to co dana osoba lubi i przy okazji ja to uważam za coś wartościowego...No np. kubek, to według mnie żaden prezent ;)

I chyba w tym roku pierwszy raz nie miałem problemu z zakupem prezentu choć dla jednej osoby (o którym to już pisałem wyżej), zazwyczaj decyduje się już na sprawdzone pomysły...

Najlepszy prezent jaki dałem? No to (według mnie) właśnie tegoroczna książka... ( tak przy okazji to moja ulubiona ;) )

Najlepszy jaki dostałem? Staram się nie oceniać prezentów, zresztą większość i tak ląduje na półce i się kurzy. Z pewnością w tym roku dostanę coś ciekawego. Nie, nie wiem co to, ale pochodzi od tak zakręconej osoby, że... :)

Swoją drogą czemu ludzie tak bardzo patrzą na wartość prezentu? Chyba ważniejsze jest to co danej osobie się spodoba, a nie to co droższe...No i nie cierpię gdy ktoś mówi Wow! Ale fajne, ile kosztowało? wrrrr...

PS A tak z innej beczki to czemu ceny są drukowane na książkach? <_<

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czemu? Bo np. w Kolporterze czy InMedio, nie jest doliczana marża do ceny książki i sprzedaje się ją po "właściwej". No i poza tym gdzie tą cenę umieścić?

Z prezentami ja mam problem najwyżej finansowy. Mojej najbliższej rodzinie wiem co kupić, zawsze, i jak na razie nigdy nie odniosłem wrażenia że się wygłupiłem. Rada: nie kupujcie kobietom kosmetyków! Chyba że wskaże Wam ona jaki to dokładnie specyfik ma być!

Co do prezentów dla mnie... zdecydowanie dostaję prezenty praktyczne, np. solidny pasek do spodni, słuchawki nauszne (pchełki to najlepsza forma ogłuszania się), walkman (dostałem takowy, jako swój pierwszy osobisty odtwarzacz czegokolwiek w wieku 12 lat... mam do dzisiaj, sprawny!), rzadziej gry (RTCW czy antologia Quake) czy inne "bzdety". Nie lubię dawać ani dostawać słodyczy.

Uważam mimo wszystko, pewnie idealistycznie, że liczy się fakt obdarowania a nie sam "gift", byleby ten był w dobrym smaku (patrz - Mikołajki w gimnazjach... futerkowe kajdanki na porządku dziennym!), Nie wiem, może nie byłem specjalnie obdarowywany w życiu, ale jeśli ktoś POMYŚLI o mnie i okaże mi to w formie podarku, to po prostu odczuwam niebiańską przyjemność... Dlatego sam często obdarowuję rodzinę i znajomych. Można to nazwać kompleksem Elvisa, który rozdawał biednym na ulicy Rolls Royce, a paniom wręczał kosztowne naszyjniki - bo taki był samotny...

I jeszcze na chwilę wrócę do jedzenia. Ja nigdy nie jadłem np. kutii (a chciałbym, chciałbym bardzo) czy jakiegoś wymyślnego bigosu w deseń tego co Pzkw zaserwuje... Natomiast moja Matka i Babcia robią takie ciasta, że człowiek po jednym kawałku nie chce więcej - żeby nie przedobrzyć z nadludzką przyjemnością. Ahh, wgryzłbym się w sernik wiedeński...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na razie do gara poszła kapusta plus skrzętnie zbierane skóry ze słoniny i boczku. Każdego dnia pogotować ze dwie godziny, następnie odstawić, żeby się przemroził. Na kolejnych etapach gotowania dorzuca się suszone grzyby, suszone śliwki, mięsiwa wszelakie, które wpadną w ręce, na koniec wleję butelkę czerwonego, wytrawnego wina i w zasadzie już w Boże Narodzenie będzie zdatny do spożycia, chociaż pełnię smaku uzyskuje na sylwestra, a trzyma się nawet do połowy lutego.

Jak jeszcze mieszkałem w domu rodzinnym też robiłem taki bigos (tzn. podobny, bardziej dopasowany do mnie ;)). A jeszcze jak żyła Babcia to było to obowiązkiem...

I - nie wiem jak u Ciebie - ale u mnie trwałość takiego bigosu do połowy lutego to niepotwierdzony za mojego życia mit. Zawsze zeżarłem wcześniej...

W mojej wersji był to bigos z dziczyzną bo wujek był myśliwym. Ale później wujek przerzucił się na ekologię więc dziczyzny zabrakło a wujek stał się ogólnie nielubiany w rodzinie ;)

U mnie nie ma żadnych 12 potraw. Nikomu się nie chce tyle robić :) Ale co by się nie działo jest:

- karp smażony. A ponieważ jakiś czas temu wyraziłem niepochlebną opinię o tymże to obowiązek przygotowania karpia spadł na mnie (na zasadzie "jak marudzi to niech zrobi lepsze"). No to robię...

- śledzie. Mój brat ma awersję jakąś do karpia więc wcina śledzie. Ja śledzi nie cierpię!

- pierogi z kapustą i grzybami. Bez tego święta są nieważne!

- kluski z makiem! - nie wiem skąd to, ale babcia robiła więc robię i ja.

- barszcz z grzybami, cała rodzina tym się zajada, ale ja akurat z grzybami nie jestem aż tak za pan brat więc to danie mnie nie dotyczy.

- plus zawsze jakieś coś co wymyśli bratowa :)

Przyznam, że dla mnie wieczerza wigilijna to najważniejsza część świąt. Oczywiście nie mówię tutaj o jakichś przeżyciach duchowych, bo te w tym dniu są mi raczej obce tylko właśnie o jedzonku ;)

A kompot z suszu mimo swoich zbawiennych mocy i tak jest be!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

ale u mnie trwałość takiego bigosu do połowy lutego to niepotwierdzony za mojego życia mit. Zawsze zeżarłem wcześniej...
To szczera prawda. Raz stał nawet do początków marca. Ale wtedy nastąpiła koniunkcja pewnych wydarzeń. A/ żona zrobiła go ?troszkę? więcej niż zwykle, gdyż rodzina się zapowiedziała. B/ Oczywiście rodzina nawaliła i nie przyszła. C/ Dzieci były młodsze. W związku z tym do spożycia około 40 litrów bigosu zostało dwoje dorosłych i dwóch małolatów wieku 9-12 lat. Do tego trzeba sobie uzmysłowić, iż bigos był zjadany w ostatniej kolejności. Nie ze względu na smak, ale z uwagi, iż przy obfitości żarła zjada się najpierw potrawy, które się szybciej psują. A bigos im starszy tym lepszy. Jakby było go trochę więcej, to do Wielkanocy by starczył.

W mojej wersji był to bigos z dziczyzną bo wujek był myśliwym. Ale później wujek przerzucił się na ekologię więc dziczyzny zabrakło a wujek stał się ogólnie nielubiany w rodzinie ;)
Dziw, że go nikt nie odstrzelił z jego własnej dubeltówki i nie dorzucił do bigosu. Chociaż pewnie nie byłoby to samo co kawał zająca.
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

BTW, mam co do bigosu pytanie - w jaki sposób jest przechowywany? W lodówce, na wierzchu, w słoikach, w zamrażarce? Bo jeśli w zamrażarce, to mógłby trzymać i dłużej ;)

Ponieważ w tym temacie zrobiło się swoiste bożonarodzeniowe menu, nie omieszkam opisać zawartości stołu na wigilii u mnie:

1. Karp smażony (do tego oczywiscie ziemniaki),

2. Zupa rybna (której od zawsze i na zawsze nie cierpię),

3. Barszcz czerwony (jest tylko dla mnie, inni jedzą zupę rybną),

4. Kapusta z grochem (nie lubię,

5. Kapusta z grzybami (lubię),

6. Sos grzybowy (uwielbiam),

7. Pierogi z kapusta i grzybami (mojej roboty zresztą, do barszczu i ogólnie do zapchania),

8. Jakieś śledzie (nie wnikam, nie lubię więc nawet na nie nie patrzę),

9. Kompot z suszu owocowego - moim zdaniem ohydny, ale zdrowy, no i na święta... lubię go sobie wypić. Nie smakuje mi, ale wzbudza miłe wspomnienia i potęguje wigilijny klimat,

10. Ryba po grecku (a to ci dopiero tradycja na wigilijnym, polskim stole ;) ),

11. Sałatka jarzynowa - chociaż głownym celem jej istnienia jest fakt, żebym miał co jeść na śniadaniu następnego dnia - gdy wszyscy zażerają się szynkami, których ja zwyczajnie nie lubię.

12. Jak dobrze pójdzie, to są pierniczki - upieczone własnoręcznie przeze mnie.

13. Zawsze moja mama jakieś wymyślne ciasto machnie - nietypowe i pyszne. Np w zeszłym roku był sero-brzoskwinio-kruchociasto-makowiec.

No i na razie tyle mi się przypomina. Był to jadłospis na wigilię, następnego dnia (czyli w pierwszy dzień świąt) konsumujemy dwa rodzaje pieczeni (jakiś schab czy szynka), które wcześniej marynują się minimum okrągły tydzień, dzięki czemu sa niewiarygodnie aromatyczne i pyszne.

Co do dziczyzny - nie lubię, z wyjątkiem dzika. Mięso dzika mi smakuje,ale reszta już nie. Moge pokrótce opisać moje kontakty z niektórymi stworzeniami:

- bażant - zwyczajnie niedobry, nie smakuje mi,

- królik - kiedys podano mi na obiad. Było to udko, i smakowało jak oślizgły kurczak. Niedobre,

- sarna - z tym to były niezłe jaja. Moja mama wiedząc, że jeśli będe wiedział że to sarna, to nie będe chciał tego jeść, to okłamała mnie, i powiedziała że to wołowina. No to jem, jem, jem, czuję że mi nie smakuje, i stwierdzam: "co to jest? Jakiś koń?" I okazało się, że byłem niezwykle blisko :P

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Litości, Pezecie! Przestań pisać o tym bigosie! Nazwij mnie betonem, kiszczakiem, sierotą po Berii, ale nie znęcaj się nad bezbronnym! Ja od kilku lat nie jadłem porządnego domowego bigosu - żona nie żyje, a mnie nie za bardzo wychodzi. Różne rzeczy umiem przyrządzić, ale bigos to moja pięta Achillesowa!

Kończ waść! Męki oszczędź!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dobra, przyznam się. Pierogi z kapustą i grzybami, które są u mnie na stole wigilijnym są w ok. 90% zżerane przeze mnie. Nie mogę sie im oprzeć, ten leciutki tłuszczyk, chrupkie, podsmażane ciasto, rozpływająca się w ustach kapusta i grzybki... I to tylko raz na rok. Jak tak w ogóle można, co? ;)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

alez Aragloinie, czemu uwazasz ze "tylko raz na rok"? my w domu pierogi, rowniez te z kapusta i grzybami, robimy wedle wlasnego zyczenia, czy to Boze Narodzenie, Chanuka czy Miedzynarodowy Dzien Bez Samochodu :D

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A już poważniej - jakie tradycyjne potrawy pojawiało/pojawia/pojawią się na waszych stołach prze wigilijnej kolacji?

Moja Matka obowiązkowo robiła kutię i karpia (po żydowsku, co zawsze kwitowałem uśmieszkiem w duchu), kompot z suszonych śliwek i pyszną zupę grzybową (grzyby oczywiście sami zbieraliśmy z Ojcem latem i jesienią, orzechy do kutii zresztą też). A u was?

U nas zawsze do tych 12 się jakoś próbuje dociągnąć, ale tak trochę naciągając tradycje... a to chleb się policzy a to kupne śledzie. Generalnie bez przesadnego fanatyzmu.

Co do potraw to od dzicka Wigilja to garus, czyli wspomionany kompot z suszonych owoców. Głównie jabłka, śliwki i gruszki. Zawsze też bardzo dobry i piję go ile wlezie :) Z bardziej tradycyjnych to karp (biedaczek) smażony, barszcz czerwony z uszkami i ryba po grecku - to taki standard. Z nietypowych to karp w piwie (bardzo smaczny) i u mojej żony zupa ze śledzi - oczywiście ze śmietaną i ziemniakami :) Ochydna przy pierwszym podejściu - potem już jest OK jak człek kubki smakowe oswoii. Do tego pierogi i kapusta z grochem jak się komu chce robić.

Brak natomiast kutii czy potraw z maku.

U mnie to właściwie wigilijna kolacja składa się z jednego dania - kwaśnicy. No, troszkę przesadzam, ale inne potrawy są tylko tłem, nawet tradycyjny karp. Wszyscy i tak czekają na kwaśnicę. To akurat tradycyjna potrawa w rodzinie żony, za pacholęcia jadałem barszcz czerwony z uszkami grzybowymi. Nie jest to taka kwaśnica jak górale robią, na żętycy, ta przywędrowała z babcią mojej żony zza Buga. I wbrew pozorom wcale taka postna nie jest gdyż używa się do niej wody spod gotowanej na święta wędzonki. Do tej wody dolewa się kwasu z kiszonej kapusty w ilościach hurtowych (na pewno więcej jest kwasu niż wody), dosypuje ?duckę? suszonych grzybów (oczywiście najlepsze są borowiki) i gotuje aż grzyby będą miękkie. Podaje się ją z ruskimi pierogami.

>>>Fajne - może warto spróbować zrobić :)

I właśnie w mikołajki taki bigos zacząłem już gotować. Na razie do gara poszła kapusta plus skrzętnie zbierane skóry ze słoniny i boczku. Każdego dnia pogotować ze dwie godziny, następnie odstawić, żeby się przemroził. Na kolejnych etapach gotowania dorzuca się suszone grzyby, suszone śliwki, mięsiwa wszelakie, które wpadną w ręce, na koniec wleję butelkę czerwonego, wytrawnego wina i w zasadzie już w Boże Narodzenie będzie zdatny do spożycia, chociaż pełnię smaku uzyskuje na sylwestra, a trzyma się nawet do połowy lutego.

>>>Przepis przedni. Cytuję by pomęczyć EGMa troche opisem jeszcze :D. U mnie żona jak kiedyś na żeberklach zrobiła to tez nie mogłem się najeść. W zasadzie na podobnej recepturze tylko nie tak czasochłonnej.

Co do dziczyzny - nie lubię, z wyjątkiem dzika. Mięso dzika mi smakuje,ale reszta już nie.

W dziczyźnie sztuką jest odpowiedniej jej przyrządzenie. Mam znajomego myśliwego który co by z dziczyzny nie zrobił to zjesz i poprosisz o dokładkę :) Sarninę na ten przykład marynuje a dopiro potem przyrządza - jak to mnie nie pytaj. Tajemnica artysty :)

Litości, Pezecie! Przestań pisać o tym bigosie! Nazwij mnie betonem, kiszczakiem, sierotą po Berii, ale nie znęcaj się nad bezbronnym! Ja od kilku lat nie jadłem porządnego domowego bigosu - żona nie żyje, a mnie nie za bardzo wychodzi. Różne rzeczy umiem przyrządzić, ale bigos to moja pięta Achillesowa!

No to może mały słoiczek w prezencie o PZta :) Akurat "dojrzeje" jak się pośle pocztą

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wiecie co, milordowie? Czytam tak wasze wypowiedzi i jednego mi w tym brakuje.

Uwaga, teraz będzie lirycznie... PRZEŻYWAM...

Brakuje mi ZIMY... pięknej, śnieżnej zimy, roztańczonych w powietrzu śnieżynek i odblasku słońca na zaspach. W Wałbrzychu zaczynała się w połowie listopada, albo (najpóźniej!) na początku grudnia i trwała do marca... Zjazdy saneczkami, stumetrowe co najmniej zbocza, lekki mrozik (-10 - 15 stopni), słońce, grudki śniegu na jednopalcowych rękawiczkach, beztroskie śmiechy chłopaków, piski (niby to) przestraszonych dziewczynek... Zjazdy na butach ze ślizgawek - niekiedy dawało się osiągnąć nieliche prędkości, ale upadki nie były (przeważnie) zbyt bolesne... Wyprawa po choinkę do lasu. Sanie, parskanie koni, para buchająca z ich pysków, dzwoneczki przy uprzęży (jak pragnę zaćwierkać, były!) i zapach świeżo ściętej choinki... A potem świeczki - prawdziwe!

Oczywiście, niekiedy choinki stawały w ogniu... :D. I dopiero wtedy była radocha!

Kiedy patrzę na wrocławskie zimy, szare i smętne jak portki strażaka, to "...łza w oku błyszcze, ale co raz człek stracił, tego nie odzyszcze:" jak pisał Boy Żeleński...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cóż tu więcej mówić...Generał ma rację, jak już wyżej pisałem zeszłorocznej zimy śnieg leżał w Grudziądzu 2 (sic!) dni (potem jedne wielkie błoto i chlapa)...Tylko łezka się w oku kręci i współczuję wszystkim tym maluchom, które nie dowiedzą się co to za frajda zjazd na sankach z takiej ośnieżonej górki albo porządna bitwa na śnieżki...Nawet lodowisko w tym roku sztuczne zrobili, bo mrozu nie ma :(

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tylko proszę bez wątków o globalnym "ocipieniu";) Temat rzeka i równie kontrowersyjny:D A dzisiaj w Angorze przeczytałem wywiad z jakimiś profesorami, którzy polemizują z pewnymi faktami. Mało tego nazywają globalne ocieplenie religią;) to tak jakoś na marginesie:)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Brakuje mi ZIMY... pięknej, śnieżnej zimy, roztańczonych w powietrzu śnieżynek i odblasku słońca na zaspach. W Wałbrzychu zaczynała się w połowie listopada, albo (najpóźniej!) na początku grudnia i trwała do marca... Zjazdy saneczkami, stumetrowe co najmniej zbocza, lekki mrozik (-10 - 15 stopni), słońce, grudki śniegu na jednopalcowych rękawiczkach, beztroskie śmiechy chłopaków, piski (niby to) przestraszonych dziewczynek... Zjazdy na butach ze ślizgawek - niekiedy dawało się osiągnąć nieliche prędkości, ale upadki nie były (przeważnie) zbyt bolesne... Wyprawa po choinkę do lasu. Sanie, parskanie koni, para buchająca z ich pysków, dzwoneczki przy uprzęży (jak pragnę zaćwierkać, były!) i zapach świeżo ściętej choinki... A potem świeczki - prawdziwe!

Generale! Niestety już taka Wałbrzyska zima już nie istnieje, został nam szczątkowy śniegu, co czasami popaduje (mam nadzieje, że dopisze nam zima w wigilie) i natychmiast się roztapia. Bardzo mi tez tego brakuje. Kiedy byłem mały i mieszkałem w części miasta zwanej"Podzamcze" (jakie tam były górki, że ze zjeżdżania na sankach miało się tak wiele radochy). Lecz przeniosłem się do szaroburego i zapchanego centrum. Miło tak powspominać stare beztroskie czasy...

Czy Generał były tak miły i zdradził czemu wspomniał to nikomu nie znanym mieście? Czyżby jakieś powiązania?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czy Generał były tak miły i zdradził czemu wspomniał to nikomu nie znanym mieście? Czyżby jakieś powiązania?

Dżizus! Kilkakrotnie już na tym Forum pisałem, że w Wałbrzychu (dokładniej na Szczawienku) spędziłem dzieciństwo i tzw. lata młodzieńcze. Chodziłem do Szkoły nr 18 na Uczniowskiej. Zjeżdżałem na sankach po ulicy Traktorzystów. Jako nastolatek penetrowałem lochy Książa od wąwozu Pełcznicy. Jakieś powiązania? Wałbrzyskie góry i pagórki są moje!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Generale, wiedz, ze tak samo jak ty za domowym bigosem, ja tesknie za taka puchata, snieznobiala, mrozna zima... od zawsze byla to moja ukochana pora roku, najwiecej przygod w mym, badz co badz, krotkim zyciu zdarzylo sie, gdy snieg malowal swiat na bialo, a kazdy krok na dowolnym chodniku grozil stluczeniem kosci ogonowej. chcialbym tej zimy moc, jak za mlodu, possac ogromniasty sopel lodu, ulepic 3-metrowego balwana, natrzec kolezanek twarzyczki i karki garscia swiezego sniegu, zrobic kulig z zasochodem w roli konia, zagrac w prowizorycznego hokeja na pobliskim, zamarznietym stawie, zrobic aniolki na sniegowej zaspie... ech... niestety teraz jestem w kraju, w ktorym 'zima' to pojecie zgola abstrakcyjne - na obfitsze opadu bialego puchu nie mam co tutaj liczyc, ani w Wigile, ani kiedykolwiek indziej. krotko mowiac - jesien przez caly rok. chociaz, w zeszlym tygodniu mialy miejsce pierwsze opady sniegu (wywolujac przy tym niemale zamieszanie - tutaj to dopiero zima zaskakuje kierowcow :D), ktore laskawie utrzymaly sie przez 3 dni - czyli nadzieja jest B)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Też byłbym za powrotem zimy. Miast na snowboard, wybrać się mogę na narty wodne. Miast oglądać estetyczne, białe połacie śniegu urokliwie zalegające na domkach, płotach i podwórkach, patrzę na brzydkie, szaro-bure budy, których widok gwałci mój zmysł wzroku. Podczas prawdziwej zimy wszystko jest czyste, białe i niewinne, choć na pozór. Teraz wygląda tak, że mam ochotę wypowiedzieć się treścią żołądkową. Aż się cieszę ze swojego nocnego trybu życia, bo widzę to wszystko tylko wychodząc na uczelnię, jak wracam jest już zbyt ciemno.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

BTW, mam co do bigosu pytanie - w jaki sposób jest przechowywany? W lodówce, na wierzchu, w słoikach, w zamrażarce?
W garze, ale w odpowiedniej temperaturze. Mieszkam w starym budownictwie i mam coś co można nazwać sienią. Podczas chłodnych pór roku można tam trzymać gary z jedzeniem. Bardzo przydatne w okolicach świąt, gdyż do lodówki nie ma szans zmieścić wszystkiego, mimo iż mam dwie, jedną dużą, drugą małą.

Co do dziczyzny - nie lubię, z wyjątkiem dzika. Mięso dzika mi smakuje,ale reszta już nie.
Dziczyzna ma specyficzny posmak, trzeba wiedzieć jak ją przyrządzić.

Moja mama wiedząc, że jeśli będe wiedział że to sarna, to nie będe chciał tego jeść, to okłamała mnie, i powiedziała że to wołowina. No to jem, jem, jem, czuję że mi nie smakuje, i stwierdzam: "co to jest? Jakiś koń?" I okazało się, że byłem niezwykle blisko :P
A właśnie, że nie. Akurat koń ma bardzo słodkie mięso, w przeciwieństwie do dziczyzny. Pamiętam jak żona zdziwiła się gdy pierwszy raz spróbowała sarny i okazało się, że jest dość ?ostra? w smaku. Ubawiło mnie gdy powiedziała: ?bo przecież sarenka to takie łagodne zwierzę...?.

Mam znajomego myśliwego który co by z dziczyzny nie zrobił to zjesz i poprosisz o dokładkę :) Sarninę na ten przykład marynuje a dopiro potem przyrządza - jak to mnie nie pytaj. Tajemnica artysty :)
Dziczyznę generalnie trzeba bejcować żeby była dobra. Potrzebujesz jakieś przepisy ? pisz.

Oczywiście, niekiedy choinki stawały w ogniu... :D. I dopiero wtedy była radocha!
A jeszcze jak się firanka zajęła...

Niestety, ja od lat mam sztuczną choinkę. Wszystko przez bure bydlę zwane dla niepoznaki kotkiem. Gadzina uwielbia prawdziwe choinki, uznaje je za idealny obiekt do treningu wspinaczkowego. Przez to naturalna choinka występowała u mnie głównie w pozycji horyzontalnej.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

alez Aragloinie, czemu uwazasz ze "tylko raz na rok"? my w domu pierogi, rowniez te z kapusta i grzybami, robimy wedle wlasnego zyczenia, czy to Boze Narodzenie, Chanuka czy Miedzynarodowy Dzien Bez Samochodu

U mnie niestety tylko raz do roku, mimo próśb, a czasem gróźb... No ale przynajmniej tak wiem, że nigdy mi się te pierogi nie przejedzą, bo jeśli byłyby tak co tydzień to święta nie byłyby tym samym. :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zima uspokaja wzrok, tyle kolorów w lecie, wiośnie, jesieni męczy. A czysta biel wycisza wzrok, daje że tak powiem ulgę, grunt by nie złapać ślepoty śnieżnej.

Zima jest dla oczu uwielbieniem, oczywiście za długo też nie da się na nią patrzeć, po czasie dobrze znowu na wiosenne kolory też popatrzeć czy coś...

Co do bigosu to przypomniało mi się z jakiejś powieści, kiedy na jakimś dworku szlacheckim widziano jak ktoś jechał, Pan krzyczał do służby 'Rąbać bigos!' Doprawdy nie wiem jak to się mogło odbywać, ale jeśli chodzi o polskę szlachecką w pozytywnym słowa znaczeniu, jestem w to gotowy uwierzyć.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zima uspokaja wzrok, tyle kolorów w lecie, wiośnie, jesieni męczy. A czysta biel wycisza wzrok, daje że tak powiem ulgę, grunt by nie złapać ślepoty śnieżnej.

Zima jest dla oczu uwielbieniem, oczywiście za długo też nie da się na nią patrzeć, po czasie dobrze znowu na wiosenne kolory też popatrzeć czy coś...

Co do bigosu to przypomniało mi się z jakiejś powieści, kiedy na jakimś dworku szlacheckim widziano jak ktoś jechał, Pan krzyczał do służby 'Rąbać bigos!' Doprawdy nie wiem jak to się mogło odbywać, ale jeśli chodzi o Polskę szlachecką w pozytywnym słowa znaczeniu, jestem w to gotowy uwierzyć.

Wiesz, jeżeli ten bigos trzymano w beczce na mrozie, to istotnie trzeba go było chyba rąbać. Jak mi mówiono, bigos musi się przemroz... Psiakrew! Skończcie z tym cholernym bigosem! Bo wniosę apelację!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...