Skocz do zawartości

Veldrash

Forumowicze
  • Zawartość

    1475
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wpisy blogu napisane przez Veldrash

  1. Veldrash
    Tytuł wpisu tytułem wiersza. Tyle w kwestii wstępu...
    __________
    Kolejny dzień w domu mym znowu spędziłem,
    nie liczyłem sekund, minut, godzin, które mam
    na życie - jeszcze go całkiem nie zniszczyłem.
    Raz wtóry przed lustrem - ponownie siedzę sam.
    Wygnałem z umysłu wszelakie powątpiewanie,
    zostawiając tylko myśli proste, nieledwie ich gram.
    Przed nowym sobą postawiłem to samo pytanie:
    czemuż to od zawsze do teraz... bez ustanku sam.
    Brak odpowiedzi - jak zatruty, wbity w serce kieł...
    Nie miałbym sił, by uchylić skrzydła z kimś bycia bram.
    Na wypalonych oczach ślad popękanych, kolorowych szkieł,
    bez serca w duszy, z sercem bijącym - to ja.
    Ten, który sam.
  2. Veldrash
    Witajcie, cześć i czołem. Spytacie skąd się wziąłem...?
    I tutaj właśnie, w celu poprawności politycznej, przejdę do bardziej właściwej części owego wpisu, gdyż ze względu na fakt bycia człowiekiem odpowiedź na powyższe pytanie mogłaby zostać uznana za wulgarną... Ale mniejsza o to.
    Przypomniał mi się dialog z Sama i Maxa:


    Jestem Veldrash i tak jak wy wszyscy, nie mam gdzie indziej spędzać czasu, jak na forum. Posiadam własnego bloga, gdzie w zasadzie nic nie piszę, tak więc do pary (parzyste wyglądają lepiej) postanowiłem dołączyć niepisanie tutaj ("niepisanie"?!). Tak czy inaczej - jeśli znajdę czas na pisanie tutaj, to postaram się napisać coś, czego jeszcze nie było, dodając temu miejscu swoisty powiew świeżości (no, pochwalam to)... lub jej przeciwieństwa (ke?!) - to już ocenicie sami.
    Dodatkowo ZAPEWNIAM wszystkich, którzy jeszcze mieli nadzieję - postaram się jak najskuteczniej jeszcze bardziej zdewastować reputację istniejących już perełek bloga Markosa (<wypina pierś trzy metry przed siebie i przyjmuje pozycję napoleońską>- No to jesteś szerszy niż wyższy... nie zazdroszczę... )... KoNcIk KóLiNaRnY pójdzie chyba na pierwszy ogień, że tak powiem. Veldrash Okrasa nadchodzi! Tia... Przynajmniej nie będzie pieczonego mnie, ufff... Chociaż, jak sobie pomyślę o niektórych pomysłach Velda, to mam wrażenie, że powinien mieć dożywotni zakaz dotykania noża... (zakaz na niego patrzenia chyba też... ponoć wyobraźnia też potrafi być niebezpieczna ;])
    To w gruncie rzeczy tyle, jeśli chodzi o takie "malusie" introduction.
    Z pozdrowieniami do całej forumowej konfraterni (ale fajnie to brzmi!),
    Veldrash.
  3. Veldrash
    Powrót po długiej przerwie. Powrót z zaświatów poniekąd, gdyż nie inaczej chyba nazwać można rzeczywistość co do świata wirtualnego. Chyba nikt nie będzie się przecież ze mną sprzeczać, że jakkolwiek byśmy się nie starali, to blog... czy ogólnie pojęta działalność internetowa to wirtualne jestestwo - nasza cyfrowa jaźń wobec innych cyfrowych jaźni - które raczej nie może stać się niczym więcej. Blog sam z siebie nic nie napiszę. Nigdy o czymś takim nie słyszałem w każdym bądź razie. Ten wpis to przekazane przez cyfrową jaźń problemy i cierpienia mojej rzeczywistej powłoki.
    Moje osobiste dramaty, mówiąc krótko. Kategoria "Dramat" nadana jest tutaj nie bez powodu. Zacznę od określenia, iż dramat jest to dla mnie. Dla was być nie musi. Jeśli nie chcecie dalej czytać, jak smutny naprawdę ze mnie człek - nie kontynuujcie tematu i opuśćcie mój blog. Ostatnia na to chwila - potem może być za późno. Mówią, że nigdy nie jest za późno, ale z doświadczenia mogę rzecz - to kłamstwo, którego piętno niczym grzech pierworodny od zawsze odczuwa cała ludzkość. Jeszcze raz więc powtórzę - temat nie jest dla mnie wesoły i dla Ciebie - tak, dla CIEBIE, czytający właśnie człowieku - może być także (choć niekoniecznie) trudny. Nawet może trudniejszy, niż dla mnie. Od kolejnego akapitu zacznę już drążyć właściwą sprawę, ale jeszcze możesz wyjść...
    ...
    Zakładam więc, że wszyscy nie lubiący zatapiać się w cudze rany na duszy i umyśle opuścili już tą stronę. Od czego by tutaj zacząć...? Cóż... może od tego, że zacząłem pokazywać swą twarz całkiem niedawno na FoSie - mógłbym powiedzieć. że dziś, lecz mamy już 2 czerwiec, ja natomiast swój pierwszy obnażający mój byt post napisałem 1 czerwca. Dzień Dziecka... jakże przewrotnie... Aby nieco zatopić się w temat polecam znalezienie mojego posta w FoSie właśnie - co nie powinno stanowić problemu - gdyż właśnie wówczas treść tegoż wpisu stanie się dla wielu bardziej czytelna.
    Ludzkie życie. Ile dla nas znaczy? Ile znaczy dla Ciebie? Ile znaczy dla mnie? Ile znaczy cudzy żywot w obliczu naszego własnego? Czy to właśnie tym jest chciwość? Czymże bowiem tak naprawdę jest chciwość...? Czy kiedy nie tyle myślimy, co mamy możliwość "dosłownego" uświadomienia sobie, iż nasze życie znaczy dla nas więcej, niż wszystkie inne żywoty całej ludzkości tegoż świata...?
    Czy to właśnie tym jest chciwość?
    Zwykły człowiek tylko w obliczu własnej śmierci może poznać odpowiedź na to pytanie. Świadom odpowiedzi może być dopiero po śmierci. Niedoszli samobójcy zbyt nisko cenią ciepło płynącej w nich krwi, by móc choćby zrozumieć znaczenie tego pytanie... Więc kto? Czy jest ktokolwiek zdolny odpowiedzieć na to pytanie? Nie wiem. Może nigdy się nie dowiem. Nie znam odpowiedzi. Potrafię jednakże poznać się na ludziach, gdy widzę jak się zachowują - wiem, czy są chciwi, czy też nie. Jak się rzekło - piętno jedynej decyzji czy jej nie podjęcia zaważa na naszym charakterze, na sposobie funkcjonowania w społeczności innych ludzi. Wnioski są przytłaczające.
    Niemal każdego dnia widzę coraz więcej chciwców, którzy własne dobro materialne, psychiczne, fizyczne i każde jedno cenią wyżej, niźli życie innej osoby. Nie tak winno być. Tak łatwo przychodzi nam sądzić innych... Choć raz moglibyśmy osądzić siebie. Patrzymy na innych z cynicznym uśmiechem, ale na swoje odbicie w lustrze nie potrafimy nawet westchnąć...?
    Cywilizacja to trudne słowo - nie każdy potrafi do końca pojąć co ze sobą niesie ów całokształt rozwoju. Nie trzeba jednak "lupy" wspólnych rozmyślań, by dostrzec paradoks, gdzie czym bardziej ucywilizowani jesteśmy, tym mniej ludzi przypominamy. Z roku na rok słowo "człowieczeństwo" coraz rzadziej jest stosowane. Z każdym dniem mniej ono dla nas znaczy. Bez względu na wysiłki dobrych idealistów efekt jest taki sam - negatywny. Natura człowiek opiera się na paradoksie - gdy mówi się, byśmy czegoś nie robili, to coraz silniej odczuwamy potrzebę, by właśnie ową czynność wykonać. Odwieczna instytucja "zakazanego owocu", choć nie określana w ten sposób, zyskuje zagorzałych zwolenników w zastraszającym tempie. Szkoda.
    Mam kryzys. Mury twierdzy mego pojmowania szturmowane są przez falę nicości, która pochłania swym bezsensem od początków wszechrzeczy. Broniłem się już wielokrotnie, choć już na początku mury były słabe i rozpadające się. Myślałem, że przegram. Nie przegrałem. Ale teraz... cóż... kropla drąży skałę. Kiedyś upadnę. Jestem tego pewien. Staram się, by nie nastąpiło to podczas tego szturmu. Szukam podpory - kolumny, na której mogę oprzeć rozpadający się strop rozumowania. Niestety nawet mój własny rozum jest przeciwko mnie. Tracę kontrolę nad swoim umysłem - jak inaczej nazwać tak autentyczną i bolesną "demotywację", jak to, co w tej chwili czytacie?
    Jest późno. Mrok mnie ogarnia. Muszę skupić się, by nie zatopił mnie całkowicie. Kolejna bezsenna noc... Komentujcie, jeśli wola. Nie gwarantuję, że odpowiem.
  4. Veldrash
    Na początku małe przeprosiny za tak długaśną przerwę w pisaniu, ale jak to już w kilku miejscach na forum pisałem, doba jest nierozciągliwa. Brakuje czasu znaczy się...
    Dobrze wiedzieć, że pomysł ostrza inkluzjonalne ogólnie rzecz biorąc podoba się. Co do wątpliwości odnoszących się do siły i mocy miecza - nie obawiajcie się, o wszystko zadbałem. Używanie samego miecza wyczerpuje bohatera, a stosowanie unikalnych zdolności ostrza wymaga... unikalnego podejścia. Ale to tajemnica - gdybym wszystko Wam powiedział, to nie bardzo byłby sens pisać powieść, czyż nie?
    Skoro już niejasności są wyjaśnione (mam taką nadzieję...) mogę przejść do tematu głównego tego wpisu, czyli pochodzenia mojego nicka na tym forum.... niektórzy mogą już wiedzieć, iż jest to kolejna (obok "Sanda") postać z mojej powieści. Ale czy wiedzą o niej cokolwiek więcej...? No cóż, jest na pewno co najmniej jedna taka osoba... ale nie piszę tutaj po to, by uświadomić Wam, jak długi mam jęzor (), lecz po ty by uświadomić pozostałą część forum... tą która jest tego ciekawa.
    Veldrash to jedna z głównych postaci powieści, która ma kluczowe znaczenie dla finału całości. Jego imię (wraz z rodowym nazwiskiem) w całości brzmi Veallendrashaar Sha?aldrakh. Veldrash jest elfem w kwiecie wieku (setka mu już stuknęła co najmniej...) i od samego początku funkcjonuje jako niepokonany szermierz i wybitny Rzeźbiarz (mistrz magii runicznej; nazwa wynika z faktu, iż pierwotnie runy były rzeźbione na gładkich powierzchniach w celu magicznego wzmocnienia... lub po prostu jako informacje). Jest szkolonym wojownikiem z bractwa Demonologów czyli Łowców, Pogromców i Zabójców demonów. Nic by w tym nie było nadzwyczajnego gdyby nie fakt, że wszyscy Demonolodzy to tzw. nietrwałe byty dualne (podwójne). Ta skomplikowana (wymyślona rzecz jasna przez magów) nazwa oznacza, iż jeden Demonolog to tak naprawdę dwie istoty...
    Każdy Demonolog pod koniec szkolenia zostaje poddany Próbie Żniw. Podczas tego rytuału Demonolog zostaje zabity, a jego dusza przechodzi na "drugą stronę", czyli do wymiaru innego niż Pierwszy Materialny (każdy inny wymiar nazywany jest ogólnie "niematerialnym"). Wykorzystując całą swoją wiedzę i umiejętności, Demonolog musi zwabić do siebie demona (demony i duchy to dwie oddzielne grupy, gwoli ścisłości), pokonać go w walce i "związać" ze sobą. Takie związanie oznacza, iż dusza Demonologa i demon w całej swej okazałości (jako istota ze sfery niematerialnej sam w sobie jest duszą, w rozumieniu śmiertelników) łączą się w jedną całość. Wówczas Demonolog może korzystać z mocy demona, dzięki którym powraca z zaświatów do swojego ciała. Rytuał kończy się tym samym, a adept zostaje pełnoprawnym Demonologiem. Ale to dopiero początek prawdziwej pracy.
    Związanie jest nietrwałe, gdyż jedna ze stron została do tego zmuszona i nie zrobiła tego z własnej woli, co oznacza iż jest pod kontrolą swego pogromcy. Taka sytuacja ma jednak swoje, czasem bardzo dotkliwe minusy. Nietrwałe związanie może zostać po prostu zerwane, jeśli demon podejmie próbę walki ze swym namiestnikiem. W takim wypadku, jeśli śmiertelnik poniesie porażkę (będzie przykładowo wyczerpany po walce z innym demonem), demon uwalnia się, wiążę ponownie śmiertelnika ze sobą (jako swego sługę) i przejmuje kontrolę nad jego ciałem. Taki przypadek nazywany jest "zatraceniem", a dusza nieszczęśnika nie ma już powrotu do świata żywych... Inny Demonolog musi wtedy pokonać swego dawnego kompana w świecie materialnym, później demona w płaszczyźnie niematerialnej, zerwać więź łączącą piekielnika ze śmiertelnym i ostatecznie unicestwić demona (żeby nie ścigał już raz pokonanego "braciszka zakonnego"). Dopiero wtedy dusza poległego może w spokoju odejść do Zaświatów. W celu zminimalizowania mocy demona stosowane są runiczne tatuaże, zdobiące całe ciała Demonologów. Biały wzór okolony drugim, czarnym wzorem to piętno każdego, kto para się ściganiem istot nie z tego świata. Tłumi on moce uśpionej w nich bestii i pozwala decydować, kiedy wyzwolić z siebie tego potwora (dochodzi wtedy do przemiany...). Dzięki takiemu mechanizmowi obronnemu Demonolodzy są niemal bezpieczni przed zewem swego mrocznego "ja", a trwałe połączenie zmienia ich nieco pod kątem fizycznym. Są silniejsi, szybsi, zręczniejsi, widzą w ciemności i doskonale panują nad swą śmiertelną naturą - potrafią tłumić wszelkie instynkty i emocje... lub je ukrywać.
    Demonolodzy, jak każdy tego typu zakon, posiada pewien podział wewnętrzny. Ze względu na umiejętności można scharakteryzować trzy typy Demonologów, o których zresztą już wcześniej (ust kącikiem ) wspominałem. Mowa o Łowcach, Pogromcach i Zabójcach Demonów.
    1.Łowcami są początkujący, którzy potrafią generalnie walczyć (w ogólnym tego słowa znaczeniu) i znają wszelkie podstawowe zasady. Mimo to nie są tak potężni, by mierzyć się oko w oko z demonami "tak na co dzień". Zajmują się śledzeniem przeróżnych anomalii i tropieniem piekielnych mieszkańców, aby wskazać ich bardziej "twardym" zawodnikom. Łowcy są już oczywiście pełnoprawnymi członkami swego bractwa (przeszli Rytuał Żniw), ale nie znają jeszcze wszystkich swoich umiejętności i nie opanowali dostatecznie dobrze swych nowych umiejętności, przez często są na samym początku nieco słabsi, niż przed samym rytuałem.
    2.Pogromcy to najliczniejsza grupa Demonologów. Każdy Łowca, który pozna swoje nowe "ja" dostatecznie dobrze i nauczy się w pełni korzystać ze swoich mrocznych mocy, automatycznie staje się Pogromcą. Taki delikwent nadal zajmuje się tropieniem demonów, ale już nie sam (wspierają go inni Łowcy) i nie po to, by ktoś walczył za niego. Od tej pory samodzielnie toczy boje z "turystami" spoza sfery materialnej, a jego celem w każdej walce jest wykończenie diabła i odesłanie go z powrotem... do diabła. Czasem zdarza się jednak, że nawet cały "zagon" Pogromców nie może dać rady jednemu demonowi (takie silne bestie się zdarzają...). Wówczas do akcji wchodzą najstraszliwsi pośród strasznych...
    3.Mowa o ostatniej kaście, czyli Zabójcach. To najodważniejsi, najwaleczniejsi... i najniebezpieczniejsi Demonolodzy, jakich nosi Ziemia na swym łonie. Czemuż to? Ano temuż, iż być Pogromcą to dosłownie fraszka - wystarczy dostatecznie długo pożyć. Ale zostanie Zabójcą... to już zupełnie inna sprawa. Tutaj nie wystarczy odpowiedni staż i umiejętności. Tutaj wymagane jest poświęcenie. Demony mają to do siebie, że ostatecznie unicestwić je może tylko czysta, pierwotna magia piekielna, którą dysponują tylko demony. TYLKO demony czyste rasowo (że się tak wyrażę), bowiem jeśli diabeł takowy zostanie związany jako sługa śmiertelnika, to w wyniku takiej "fuzji" traci on swoje najokrutniejsze moce, które przysługują tylko "zwycięzcom", a nie "zwyciężonym". Bardziej prozaicznie mówiąc - demon będąc pod czyjąś kontrolą po prostu nie może czerpać energii magicznej z najsilniejszego źródła, czyli głębi swojej Domeny (sfery materialnej, gdzie pierwotnie przebywał), co z kolei uniemożliwia mu stosowanie najsilniejszych zaklęć i umiejętności. Tak więc Demonolog, który chce zostać Zabójcą musi ze swoim pupilem nieco zmienić kontrakt o współpracy... Musi odwrócić rolę. Musi samemu dać się związać i (formalnie) zostać sługą piekielnika. W praktyce jednak jest to pakt, gdzie demon nadal jest kontrolowany przez śmiertelnika, ale po jego śmierci (fizycznej) diabeł zostaje wyzwolony a jako zapłatę zabiera duszę nieszczęśnika... Kosztowna to wymiana, tym bardziej, że nawet jeśli demon trzyma się paktu (a musi, gdyż zarówno demony jak i duchy są istotami niebywale honorowymi), to w istocie zostaje on elementem dominującym w parze związanych dusz. Efekt jest taki, że Zabójca powoli, lecz nieodwołalnie traci kontrolę nad swoją fizyczną formą, by z czasem zamienić się w bestię. Przechodzi powoli przeróżne przemiany - często bardzo subtelne, jak czerwienienie tęczówek, a znacznie rzadziej bardzo drastyczne, jak wyrośnięcie skrzydeł... - i staje się coraz potężniejszy, jednocześnie coraz bardziej upodabniając się do tych, na których poluje. W praktyce od chwili zostania Zabójcą Demonolog ma jakieś 30 lat życia (z czego 5 ostatnich jest dość niepewnych) i ponurą perspektywę wiecznych cierpień duszy po śmierci fizycznej formy... To jednak raczej pusty, propagandowy slogan religijnej strony społeczeństwa (Demonolodzy nie żyją w zgodzie z religiami i ich wyznawcami... jakimikolwiek), gdyż prawdą jest, że "upodobnianie się" jest znacznie bardziej odczuwalne, niż można to sobie wyobrazić. Demon po prostu jednoczy się z duszą swego współtowarzysza i razem egzystują dalej jak jedno istnienie. W każdym razie Zabójcy to jedyni specjaliści od walki z demonami, którzy potrafią je ostatecznie unicestwiać. Warto wspomnieć tutaj, iż robią to niebywale efektownie (i efektywnie).
    Mając więc jako taki wgląd w faktyczną sytuację, można powiedzieć cokolwiek o Veldrashu. Jak pewnie się domyśleliście (lub podejrzewaliście to chociaż...), Veld (taki mój drobny skrócik...) jest Zabójcą, a wgłębiając się jeszcze dalej w rangi i stopnie wewnętrzne Demonologów posiada on tytuł Egzekutora (tylko trzech na całe bractwo... nad nimi jest tylko przywódca bractwa, czyli Mistrz Żniw). Jak się rzekło już, jest elfem. Osieroconym, bowiem jego ród w wyniku politycznych zawirowań został niemal do nogi wybity. Został się sam jeno. Pozbawiony wszystkiego trafił do Demonologów, gdzie oddał się wieloletniemu szkoleniu. Już na początku był jednym z najbardziej obiecujących adeptów, wykazując niespotykany talent do walki mieczem. Szkolenie nie było jednak proste, gdyż jego nauczycielem był dosyć apodyktyczny Opiekun (kolejna z rang...), który to nie znał słowa zmęczenie, narzucając podopiecznym mordercze tempo szkolenia. Efekt był taki, że Veldrash bardzo szybko prześcignął swego mistrza w szermierce, a podczas walki pokazowej, gdzie wyjątkowo dla nich przygotowano ostrą broń, zabił Opiekuna bez najmniejszych skrupułów (rzecz jasna najpierw to Opiekun chciał zabić jego). W wyniku szybkiego śledztwa oczyszczono Velda ze wszystkich win (mniejsza o szczegóły) i pozwolono mu nawet przejść przez Rytuał Żniw wcześniej od reszty jego grupy. Mówiąc krótko - udało mu się. Niedługo potem rozeszła się wieść, że młodzikowi udało okiełznać się najsilniejszego demona od czasów Pierwszego Mistrza Żniw (co, gwoli ścisłości, jest prawdą)... Bardzo szybko odnajduje się w nowej formie i w wieku 32 zaledwie lat jest już Pogromcą... 8 lat później zostaje najmłodszym Zabójcą w historii zakonu... a 60 lat później wszyscy coraz bardziej się dziwią, jak to możliwe, że demoniczna strona jego duszy jeszcze go nie pożarła. Powoli staje się żywą legendą, zaczynają bowiem krążyć plotki, iż pierwszy raz śmiertelnik z demonem złączyli się w całość przy zachowaniu dominacji tego pierwszego, co w praktyce oznaczałoby, że Veldrash sam jest już demonem i jest nieśmiertelny... Nikt nie wie, co jest prawdą, lecz wszyscy w głębi duszy obawiają się utraty kontroli najsilniejszego Demonologa, jakiego widział świat... mógłby być wtedy spory kłopot.
    To taki dosyć ogólny opis historii tejże postaci. Veldrash jest w świecie powieści jedną z tych unikalnych postaci, które występują jednorazowo - takich "kozaków" nie spotyka się wszędzie. Lubuje się w czarno-srebrzystych ubraniach, nie nosi zbroi w klasycznym tego słowa znaczeniu, posiada rzecz jasna tatuaż zdobiący całe ciało, co całkiem nieźle komponuje się z białą skórą i blond włosami sięgającymi nieco poniżej ramion. Można o nim mówić "ekscentryczny", gdyż z mocniejszych trunków pije niemal wyłącznie absynt. Sam mówi, że to dlatego, iż lubi zielony... Jego styl walki jest niesamowicie charakterystyczny - wyciąga ostrze tylko wówczas, gdy kolejny cios ma zadać śmierć. Jeżeli cios nie ma być śmiertelny, to ostrze jest schowane w pochwie... Tak, Veldrash walczy mieczem schowanym w pochwie. Mówiłem, że ekscentryk...? Jest towarzyszem i przyjacielem głównego bohatera, przez pewien czas nauczycielem również (szermierki chociażby) a w pewnym momencie nawet... hmm... no cóż, tutaj przyszła chyba pora, żeby schować długi jęzor do kieszeni... eee... znaczy do ust i pozwolić Wam na wypowiedzenie się.
    Tak więc...? Co myślicie o tej postaci i o Demonologach? Macie jakieś zdanie na ten temat po przeczytaniu tego wpisu? Może jakieś pytania...? Chętnie odpowiem w Komentarzach.
    Z pozdrowieniami,
    Veldrash (to znaczy się ten nieprawdziwy Veldrash, który tego imienia używa tylko jako nicka na forum... i w Internecie w ogóle )
    PS: Od razu odpowiem na jedno z pytań, które sam bym z chęcią zadał, gdybym wcześniej nie znał odpowiedzi... Mianowicie: kto jest generalnie potężniejszy? Sandrivogius czy Veldrash? No cóż... powiem tak... choć Veldrash jest bardzo silną istotą, to jednak nie popadajmy w śmieszność. Odpowiedź jest krótka - Veldrash w bezpośrednim starciu z Sandem nie ma absolutnie żadnych szans. Jasne, powalczyć zawsze można... ciekawych bardziej konkretnego wyniku odsyłam do Wiedźmina (sagi książkowej) i do pierwszego starcia Geralta z Vilgefortzem... Podobna sytuacja - tutaj Geraltem byłby Veldrash właśnie. I nie jestem pewien, czy nie skończyłby nawet gorzej...
  5. Veldrash
    Witajcie! Tym razem mam do Was skromną prośbę: chciałbym prosić o ocenę...
    A co będzie poddawane ocenianiu? Cóż, będzie to pomysł pewnej niezwykłej broni, którą to zamierzam umieścić w mojej powieści.
    Ostrze inkluzjonalne to miecz, który (jak sama nazwa nam mówi) jest pusty wewnątrz (inkluz to np. bursztyn z komarem wewnątrz lub szafir z pęcherzykiem powietrza...). Najprawdopodobniej miałby on formę bogato zdobionego miecza obosiecznego, półtoraręcznego. Ewentualnie w grę wchodzi bardziej finezyjna, przypominająca katanę forma. Ostrze wykonane z obsydianu lub onyksu, wygląda jak jeden, idealny kamień, który nie musiał być szlifowany. Ostrze to jest potężnym, magicznym artefaktem, który pozwala na absorpcję magii z otoczenia (odbijanie i wchłanianie zaklęć wchodzi w grę) lub kumulowanie magii za pośrednictwem postaci dzierżącej ów miecz. Jest to zatem niezwykły magazyn energii pozwalający na przechowywanie magii, ograniczanie i ujarzmianie jej...
    Może się to wydawać nieskomplikowane, ale wraz z postacią walczącą tą bronią sytuacja staje się o wiele ciekawsza... Nie wtajemniczają się w szczegóły powiem, że "inkluz" może się materializować i dematerializować, teleportować i lewitować, pozwalać na skuteczne rzucanie zaklęć czy nawet tworzyć w pełni realną iluzję siebie samego (tzw. klonowanie).
    Na razie piszę tylko tyle, bowiem późno już a nie wiem, czy będę mógł jutro o normalnej porze na forum zajrzeć. Tak więc natenczas poproszę Was o udział w drobniutkiej sondzie, co bym się mógł w sytuacji rozeznać. Jeżeli uważacie jeszcze inaczej, niż to zostało zawarte w sondzie, to napiszcie to w komentarzach. Komentarze zawsze są mile widziane.
    Z pozdrowieniami,
    Veldrash.
  6. Veldrash
    Witam, Szanowni Państwo. Wiem, że dawno nic nie pisałem (co na początku blogowej działalności nie wróży chyba nazbyt dobrze), ale czas niestety jest w ciągu doby ograniczony, a sen niestety wymagany dla prawidłowego funkcjonowania ludzkiego organizmu. Po prostu nie miałem czasu. Teraz jednak odrobina czasu się znalazła i postanowiłem, że najwyższy czas napisać pierwszą, średnio długą recenzję (na pełnoprawną brak mi czasu). I to dosyć świeżej gry, czyli mianowicie Civilization V.
    Taak, wiem, że była w CDA już, ale ja to nie martin (no offence) no a poza tym... cóż, od czegoś trzeba zacząć. A najlepiej zaczynać od początku.
    Nie takie zmiany straszne...
    Od razu powiem, że jeżeli spodziewacie się super skomplikowanej rozgrywki, gdzie wszystko ma swoje pięćdziesiąte dno, to możecie się zawieść. Civilization V jest grą, której obok jej poprzedniczki bym nie stawiał. Różnice w rozgrywce są mocno zauważalne dla każdego, kto miał styczność z poprzednimi odsłonami serii. Faktycznie "Civka" jest dzięki temu przystępniejsza, lecz co wybredniejszy gracz może kręcić nosem... Tymczasem jednak, jeśli zajrzeć nieco głębiej w system, to wychodzi na to, że wcale nie jest tak prosto i cudownie. Przykładowo - systemy polityczne i religię zmodyfikowano całkowicie. Religia w zasadzie nie istnieje, zaś systemy polityczne przepoczwarzyły się w systemy prawne. Całość składa się z 8 głównych "idei", a każda z nich zawiera do sześciu rozwinięć w różnym układzie (różne "drzewka"). Każda taka idea jest zupełnie inna od innych - protekcjonizm stawia na rozwój stosunków z wolnymi miastami (o których więcej potem) zaś racjonalizm to rozwijanie narodu pod kątem ściśle naukowym. Osiągnięcie szczytu danego kierunku nie jest jednak proste. Aby tego dokonać, trzeba "zbierać" punkty kultury, które generowane są przez nasze miasta. ilość owych punktów zależy od pobudowanych w miastach budynków. Ale... zawsze musi być jakieś "ale". Okazuje się bowiem, że czym więcej mamy miast, tym większy robi się woreczek, który trzeba wypełnić kulturą, by przystosować kolejny element prawny. Jeżeli więc mamy imperialistyczne zapędy, które z czasem udaje nam się spełnić, to nagle okazuje się, iż mała sakiewka na kulturkę przeistoczyła się na w istną otchłań kulturową, nieprzepastną niczym wór samego, poczciwego Santa Clausa. W ten sposób widać, jak autorzy narzucają nam wybory, które pojawiają się niemal zawsze. Dla przysłowiowych "casuali" może to być irytujące, tymczasem w praktyce zmusza to nas do decyzji, które dla naszych interesów będą najlepsze. A trzeba jeszcze uwzględnić swych wrogów, przyjaciół, ilość posiadanych miast, siłę armii itd. Krótko mówiąc - na nudę narzekać nie można, bowiem możliwości tworzenia swojego państwa jest multum.
    Postępująca globalizacja.
    Tego typu wybory były obecne w każdej części serii - tu po prostu wybiera się trochę inaczej. Zmiana poważniejsza pojawiła się jednak na innym poziomie. Racja, podejmujemy decyzję, lecz teraz mają one charakter bardziej globalny. Do tej pory niezadowolenie objawiało się w konkretnych miastach, przez co ludzie się buntowali, nie pracowali, mogli wzniecić rewoltę itd. Teraz niezadowolenie odciska piętno na całym państwie. Zadowolenie możemy generować poprzez odpowiednie budynki, surowce luksusowe lub tworzenie szlaków handlowych ze stolicą (za pomocą dróg, lub poprzez odpowiednie budynki tworzące szlaki morskie). Niezadowolenie rośnie zaś w związku z ilością miast i obywateli oraz... z okupowanych miast (co zależy od obywateli w mieście przebywających). Zadowolenie jest z kolei potrzebne do generowania punktów (równych ilości zadowolenia) przybliżających nas do rozpoczęcie Złotego Wieku, który de facto wcale nie musi trwać jeden wiek... Od punktów zadowolenia odejmuje niezadowolenie i otrzymujemy właściwą wartość przybywających punktów... chyba że nerwica w naszym imperium przeważa. Wówczas, nie dość, iż oddalamy się od Złotego Wieku, to nasze miasta (WSZYSTKIE!) rozwijają się o 1/4 wolniej! DRAMAT! Najweselej się robi jednak dopiero, kiedy te "czerwone mordki" (w nowej Civce wszystko ma jakiś symbol...) dobiją lub przekroczą wartość 10. Wtedy... hehe... robi się balanga - rozwój WSZYSTKICH miast STAJE w miejscu, a wojsko walczy AŻ o 33% mniej skutecznie. Uwierzycie, że fregata może zatopić niszczyciela?!? Toż to zbrodnia! Nawet nie chcę wiedzieć, czy za wzrost niezadowolenia do 20 punktów dzieje się coś gorszego, ale owe 10 na minusie zniechęca bardzo skutecznie do sprawdzania dalszych możliwości. A taka sytuacja może mieć miejsce, jeśli jesteście aktywnymi dyplomatami, a wszyscy w jednej turze się od Was odwrócą...
    Potęga słowa.
    W kwestii dyplomacji muszę się zgodzić z martinem... w pewnym sensie. Gra, choć pozwalająca stać się władcą imperium w szerokim tego słowa znaczeniu, w zasadzie na wojnie jeno się opiera. Już sam Sun-Tzu raczył rzec, iż wojna jest istotą państwa, a każdy dyplomata wie, że perswazja tym skuteczniejsza, im cięższy przedmiot ma się w ręce. Tak jest i tutaj - komputer handluje, podpisuje pakty o kooperacji, otwiera granice itd. lecz jeśli widzi zagrożenie swoich interesów - wówczas interweniuje. A to, co w takich sytuacjach jest najgorsze, to zerwanie paktów o wymianie handlowej - tracimy wówczas dostęp do zapewnianych przez niedawnego sprzymierzeńca dóbr, a każdy towar luksusowy dodaje pięć punktów do zadowolenia... wyobraźcie sobie sytuację, kiedy takich "pożyczanych" towarów mieliście pięć... Moja rada na przyszłość - wymieniajcie towary, które są wam niepotrzebne, ale zawsze dbajcie, by w razie czego naród był szczęśliwy i bez towarów zza granicy. W przeciwnym razie nie uratuje was nawet lepsza technologicznie czy dwukrotnie silniejsza armia (przykład fregaty vs. niszczyciel jest chyba dosyć jasny...). Tak więc faktycznie - dyplomacja zawsze, prędzej czy później zmierza do wojny, ale jest to absolutnie zgodne z prawdą i naturą człowieka, także system ten działa (moim zdaniem) bez zarzutu. Problem w tym, że komputer jest nazbyt domyślny w pewnych kwestiach, także możecie zapomnieć o intrygach godnych Palpatine'a - przeciwnicy na takie układy nie idą. Wielka szkoda, muszę to przyznać. Ciekawym rozwinięciem gry pod względem politycznym niejako, jest z kolei dodanie wolnych miast. Są to pojedyncze miasta o całkowitej autonomii, które funkcjonują jako malutkie cywilizacje, mające swoje prośby, żądania, pakty i wojny. Możemy je oczywiście podbijać, lecz wspieranie ich jest całkiem opłacalne. Każde takie miasto ma swój określony charakter (np. przyjazny lub irracjonalny) oraz profil (np. militarne lub kulturalne). Jeżeli jesteśmy sojusznikiem takiego państwa, wówczas otrzymujemy od niego wymierne korzyści - państwa militarne tworzą dla nas jednostki, państwa handlowe zwiększają obroty, zaś kulturowe (kulturalne? ) zwiększa ilość pozyskiwanej kultury. Żeby jednak pozyskać takiego sojusznika trzeba się nieco namęczyć. Zależnie od charakteru miasta dostajemy konkretne zadania, które po wykonaniu zwiększają wpływy u zleceniodawcy. Można oczywiście oddawać miastu jednostki wojskowe... ale w przyszłości to może być nasz wróg... lub dawać wcale nieskromne datki pieniężne, popularnie zwane łapówami... lecz przecież pieniądze można lepiej spożytkować. Najlepiej więc wykonywać zadania, które (jak już mówiłem) potrafią być najróżniejsze... co tylko wzbogaca rozgrywkę.
    Kości zostały rzucone...
    Na koniec o największej moim zdaniem i najbardziej znamiennej w skutki zmianie. Zmianie na lepsze. Zmianie na więcej. Zmianie z 4 na 6. Zmianie z kwadrata na tzw. heks. Czyli po prostu zmianie rodzaju pól na mapie świata. Do tej pory niepodzielnie w Civilization rządziły kanciaste kwadraty. Ale koniec z tym! Zaprawdę bowiem mówię Wam, heksy mają przed sobą świetlaną przyszłość. Kto grał w HoM&M III ten wie, o czym mowa... Civilization jednak to gra zupełnie inna, nie ukrywajmy tego. Na szczęście okazało się, że system ten sprawdza się wręcz rewelacyjnie. Pola są teraz bardziej... wielowymiarowe - możliwości ruchu jest więcej, co daje więcej opcji taktycznych. Tym bardziej taktycznie się robi, jeśli okazuje się, iż na jednym polu może stać tylko jeden oddział wojskowy (lub jeden specjalny, ew. jeden specjalny osłaniany przez wojaka). Teraz bowiem wielkie bitwy wymagają wielu manewrów, a skuteczne poprowadzenie armii do boju wymaga skoordynowania działań. Kombinacji działań jest teraz znacznie więcej - w poprzednich częściach wystarczyło zebrać 20 ludzików na jedno pole i armia utworzona. W chwili obecnej gra jest więc bardziej strategiczna, niż była kiedykolwiek, bowiem nie można się wykpić prostymi sztuczkami. Miasta również przeszły przemianę - każde miasto ma teraz własny nierozerwalny garnizon, który reprezentowany jest przez punkty obrony pokazane nad nazwą miasta. Można oczywiście wzmocnić miasto dodatkową jednostką - której siła ataku dodawana jest do siły obrony miasta - i jeżeli miasto jest silnie ufortyfikowane, to czasem nie sposób pięcioma oddziałami go złamać. Dodatkowo każde miasto ma możliwość zbombardowania jednego celu na turę odległego o dwa pola od niego samego. Marzyliście kiedyś o Stalingradzie...? Macie okazję zaaranżować takie starcie. Zmiana dosięgnęła także ataków dystansowych - teraz nie tylko najsilniejsze statki i artyleria mogą przeprowadzać takie akcje. W piątej odsłonie serii w zasadzie każda jednostka dystansowa, począwszy od zwykłego łucznika, może atakować na dystans, co pozwala wykorzystać taką jednostkę jako strategiczną przewagę na polu bitwy, szczególnie w wypadku obrony pozycji. Podsumowując - wojna w tej odsłonie pozwala na znacznie więcej kombinowania (IMO) niż to było możliwe w poprzednich częściach.
    Myślę, że to chyba wszystko... tak na pierwszy rzut oka. Co do spraw technicznych wypowiadać się nie ma co - nic więcej niż martin tutaj dodać nie zdołam. Mogę tylko rzec, że oprawa audiowizualna jak zwykle stoi na wysokim poziomie, a sam interfejs... faktycznie, mógłby być mniejszy, aczkolwiek mi osobiście nie przeszkadza (gram w rozdzielczości 1920x1080, nie wiem jak to się prezentuje w niższych ustawieniach). Ogólnie o nowej Civilization mogę powiedzieć, że jest to gra rewelacyjna. Ułatwienia mogą niektórym przeszkadzać (wszystkich bowiem nie wymieniłem) i tworzyć złudne wrażenie prostoty. Faktem jest jednak, że gra jeszcze bardziej eksponuje system rozgrywki "easy to learn, hard to master". Prostota niektórych, poszczególnych systemów rozgrywki składa się bowiem na niezwykle złożoną całość, gdzie efekty łańcuchowe potrafią nadal być niezmiernie przykre. Jeżeli już jednak mam się doszukiwać zalet V nad IV, to z całą pewnością wymienię tutaj zmodernizowany system prowadzenia wojen - poczciwa Cywilizacja zdecydowanie bardziej przypomina teraz szachy, niż tępawe warcaby.
    A czy ta gra się Wam, drodzy forumowicze podoba, czy raczej nie... No cóż, tu już musicie sami się zastanowić. Ja osobiście daję kolejnej reinkarnacji dzieła Sida Meiera 8 z wielgachnym plusem (w skali 10 punktowej, rzecz jasna). A czemu tylko tyle, zapytacie, skoro tak mi się to podoba? Powód jest prosty - boleję nad faktem, iż przez tyle lat i odsłon serii programiści tworzący tą grę nie potrafili stworzyć wiarygodnej sztucznej inteligencji. Czekam na kolejną część z nadzieją, że wreszcie będę mógł pobawić się w manipulatora i zakulisowego intryganta. Jak na razie taka Civka możliwa jest tylko w multi...
    Ciekaw jestem komentarzy...
    Z pozdrowieniami,
    Veldrash
  7. Veldrash
    Siłą rozpędu wrzucam trzeci wpis, znacznie poważniejszy i znacznie bardziej... nietypowy. Przynajmniej tak mi się zdaję.
    Przed wami do przeczytania wiersz, napisany jakieś dwa tygodnie temu podczas nostalgicznej przerwy w szkole. Tytuły wrzucanych wierszy zawsze będę podawał w tytule wpisu. W tym wypadku tytuł (jak i cały wiersz) są inspirowane do pewnego stopnia pogodą, która tego dnia dominowała. Oto i on:
    _________________________________
    Tego południa niebo zachmurzone
    spoglądało na ziemię spragnioną
    żywiołu, co życie niesie na zakurzone
    gleby, wtłaczając weń emocję błogą.
    Pierwsze deszczu krople spadać zaczynają,
    lecą w dół pędem niepojętym
    w wyścigu tym, gdzie wszystkie one gnają.
    Nie można zostać ?po prostu? obojętnym.
    Każda kropla bowiem jak ludzkie żywota
    pędzi od startu do mety
    nie zważając na innych, roztwierając kariery wrota.
    Lecz życie nie takie proste, niestety:
    nie wszyscy do końca dotrzeć mają dane,
    skuszeni przez obietnice dwulicowe, zakłamane?
    W rajdzie tym ludzie są prawdziwymi,
    okrutnymi, szczerymi, do szczętu złymi.
    W swej zaćmie nie dostrzegają niemal niczego,
    swoje dobro i cele jeno swe widząc,
    zapominają o innych, o wyrządzonym cierpieniu.
    Każda kropla kiedyś do końca dociera
    swego nieuniknionego, by się rozbić ?
    o drzewo, budynek, skałę się ociera,
    gdyż nie każdy do ziemi obiecanej
    dotrwać zdołał, samego siebie w zamian
    dobić zmuszon
    o twardy rzeczywistości mur.
    _________________________________
    Do waszej oceny oddaję się, wraz z dziełem mojego prostego umysłu.
    PS: Aby ciągle nie wspominać o "moich pomysłach", "moich wierszach" i "moich opowiadaniach" (jakoś głupio się z tym czuję...) przyjmijmy, że jeżeli nie wspominam w ogóle autora (nawet wzmianką "ktoś kiedyś...") jakiegoś stwierdzenia, cytatu lub pełnowymiarowego... czegoś (chociażby wiersza), to w takim wypadku to "coś" jest mojego autorstwa.
  8. Veldrash
    A o to i mój drugi wpis. Nie wierzę, że się udało.
    Czytaliście tytuł? Wbrew pozorom nie chodzi mi tutaj o jakąś brawurową "zrywkę" z Alcatraz (lub z Azkabanu... ), lecz o coś innego. Zupełnie innego. Ma to bezpośredni związek z pewnym... projektem, nad którym pracuję już czas jakiś. W pierwszym wpisie obiecałem zresztą, że wyjaśnię, skąd nazwa bloga i kim jest Sandrivogius. Jak obiecałem, tak właśnie czynię. Miłego czytania.
    _________________________________
    Wszystko spowijał złowieszczy półmrok, niebieska sfera połyskiwała słabym światłem. W samym centrum kuli lewitowała niewielka, kamienna platforma. Dwa przykute do niej łańcuchy, zwieńczone kajdanami, ciążyły zgarbionej postaci. Całkowicie nieruchoma istota, ledwo widoczna w magicznym blasku, sprawiała wrażenie posągu ? nawet pierś nie pulsowała w rytm oddechu?
    Dał się słyszeć zachrypiały, przeciągnięty wdech. Błysnęły niesamowite, szmaragdowe oczy, jaśniejsze niż powierzchnia kuli.
    Obudził się z letargu natychmiast, gdy tylko poczuł osłabienie bariery. Czekał na to dziesiątki lat, może nawet setki, teraz miał okazję to wykorzystać. Musiał działać bardzo szybko, aby zasłona nie zdążyła się uzupełnić. Zaczął analizować informację?
    Bariera skonstruowana była poprzez łączenie łańcuchowe mocy siedmiu pieczęci dusz, które rozstawione były w formie ostrosłupa ? sześć pieczęci tworzyło sześciokąt foremny na wysokości platformy, na której stał, zaś ostatni, najsilniejszy kamień stanowił szczyt znajdujący się dokładnie nad jego głową. Wszystkie pieczęcie współdzieliły moc, wzajemnie uzupełniały braki w energii, dzięki czemu sferyczna tarcza opisana na tym ostrosłupie była względnie niezniszczalna. Ale to tylko teoria?
    Raz na jakiś czas pojawiała się anomalia magiczna, wynikająca z niedoboru energii jednego z kamieni podstawy. Warunkiem był jednak niedobór także w trzech sąsiadujących kamieniach, czyli również w pieczęci ogniskującej. W takim wypadku najpierw uzupełniana była magia kamienia głównego, a dopiero potem łatały się pozostałe, mniej ważne dziury. Taki system dawał odrobinę czasu do wykorzystania w przypadku takiej anomalii. Więzień magazynował na ten moment moc, czekał długo. Teraz mógł to wykorzystać.
    Wysłał jeden, niesłychanie potężny atak sferyczny. Kamienie zawibrowały, tarcza zamigotała. Wyrwa w magicznej kuli pokazała się w całej swej krasie, o to właśnie mu chodziło. Skupił wolę, utworzył portal zaraz za ową dziurą w magicznej zasłonie, po czym związał przejście z tarczą i kolejno ze wszystkimi pieczęciami. Na samym końcu zaczerpnął tyle mocy, ile tylko mógł i rozpoczął mozolne konstruowanie więzi między sobą, a siedmioma kamieniami na raz. Bariera zatętniła i rozbłysła niebieskim blaskiem. Wewnątrz kuli zrobiło się jasno, niczym w dzień. Czuł narastający ból w całym ciele, opór antymagii był wręcz namacalny. Nic nie mogło sprostać jednak jego niepojętej sile. Związał wreszcie kamienie, połączył ze swoją istotą i stworzył przejście poza więzienie. Wysączył nieco magii z pieczęci i posłał zaklęcie w kierunku portalu.
    Obudził się w jakimś mrocznym lesie, w środku nocy. Leżał na ziemi, dookoła parował roztopiony od mocy zaklęcia śnieg. Nie odczuwał jednak zimna. Podniósł się i spojrzał na siebie ? ręce jak i całe jego nagie, stare ciało było półprzezroczyste. Postanowił sprawdzić połączenie. Sięgnął po źródło many z więzienia, wzmocnił swoją formę, odmłodził się znacznie, wyczarował niezwykle bogate szaty godne maga oraz misterny, szklany kostur. A gdy to wszystko już skończył, roześmiał się najgłośniej, jak tylko umiał.
    Pamiętał jak dziś chwilę, kiedy jego konfratrzy próbowali go powstrzymać. Pamiętał, jak zburzyli niemal całe miasto. Pamiętał, że wygrali tą bitwę, zmusili go do ucieczki. Jednak to był podstęp ? gdy przeniósł się do płaszczyzny astralnej, oni już tam byli, cała siódemka, już nie okta- ale Heptagon Magisterski. Był z całej ósemki najmocniejszy, najlepszy mag w dziejach, lecz ich było zbyt wielu. Stworzyli sferę izolowaną, zamknęli go w niej, otoczyli tarczą by na koniec oddać własne życie i stworzyć siedem pieczęci dusz. Siedem niespożytych magazynów magicznej siły, które utrzymałyby więźnia w ryzach aż do końca świata. Lecz nie przewidzieli, że do stworzenia więzienia idealnego potrzebowaliby także jego, ósmego kamienia, pierwiastka astralnego, łączącego wszystko w idealną całość. Nie wzięli tego pod uwagę i choć pozbawili go wolnej woli na wiele lat, to teraz miał do dyspozycji siedem wyjątkowych źródeł many, niezniszczalną już barierę ochraniającą jego fizyczną formę, oraz portal do przesyłania mocy. Do przesyłania zaklęć. Stworzył całkowitą, lustrzaną projekcję astralną siebie samego, uformował ją wedle woli i nawet nie poczuł ubytku energii. Nikt nie mógł już mu zaszkodzić. Sandrivogius, Magnus Magicus, ostatni Magister Astralu był nietykalny, nieśmiertelny i niespożyty.
    Nareszcie był wolny.
    _________________________________
    Oto i krótki fragment mojego projektu, czyli powieści fantasy, którą to piszę już od jakiegoś czasu. Na razie problemem jest czas. Jedynym problemem, bowiem niemal całą historię mam już obmyśloną (z detalami) tylko brak czasu, żeby wszystko spisać. Przykre, co nie? Mam nadzieję, że kiedyś ten czas się znajdzie...
    No, to już teraz wiecie mniej więcej, czym jest Więzienie Siedmiu Magistrów i kim jest Sandrivogius. Na kolejne opisy postaci lub nawet indywidualne historie, istniejące obok powieści, będziecie musieli poczekać. Tym bardziej, że nie wiem jeszcze, czy to się komukolwiek spodoba. Co na to powiecie? Fajne czy może raczej nie bardzo? Wdzięczny będę za każdą opinię.
    Z pozdrowieniami,
    Veldrash.
    PS: Zauważyłem, że odwiedzin jest dużo więcej niż komentarzy... To norma? Chyba nieee... Komentarze nie muszą być (i często nawet nie są) długie, napisanie ich nie zajmuje wiele czasu. A co do stylu komentowania... bez krępacji, ja naprawdę nie jestem aż taki sztywny.
    EDIT: Cholera, nie ma akapitów. Wiecie jak je zrobić (i czy to w ogóle możliwe)? W kwestii blogowej jestem... świeżynka, więc miło by było, jeśli ktoś podzieliłby się informacją.
  9. Veldrash
    Veldrash mam na imię, mili waszmościowie
    i waszmość panny, co was widzę tutaj mrowie.
    Otóż właśnie na mym blogu się znaleźliście,
    a skoro już akurat tutaj, ludziska wleźliście
    i swą obecnością niezmierny zamęt zasieliście,
    takoż pozwólcie powiedzieć sobie radę nielichą ?
    będąc tutaj starajcie się pielęgnować powagę cichą?
    A o czym to mowa na tym nowym blogu będzie?
    O wszystkim i o niczym, o nigdzie i o wszędzie.
    Jednym słowem: tematy będą różnorakie:
    poważne, wesołe, smutne i? wiecie jakie.
    Hola! Bez takich! O gry mi wszak idzie,
    a nie o ekscesy na? planetoidzie?!
    Co waść tutaj opowiadasz!? To jakieś zboczenie!
    Zmieńmy lepiej temat, bo ogarnia mnie zwątpienie?
    Wracając do meritum sprawy nadrzędnej,
    aby uniknąć możliwej interpretacji błędnej,
    na blogu tym znajdziecie przemyślenia moje,
    tak więc i recenzje, i opisy, i dumania swoje?
    Krótko: otwieram przed wami siebie podwoje,
    licząc, że zajrzycie w spisane twórczości zwoje,
    który to podstawowy podział dzieli je na troje:
    podstawą (jak myślę) będzie tak zwana epika;
    jak już widzicie, znajdzie się tu także liryka;
    ostatnim będzie dramat, twardy jak górskie skały,
    przedstawiający problemy ludzkie i inne dyrdymały.
    Myślę, iż to wszystko by było, jeśli o wstęp chodzi
    i czekam na wypowiedzi, zarówno starzy jak i młodzi.
    Wierszyk mniemam wam troszku przypasował,
    jeśli nie, cóż? jam jeszcze nie spasował?
    Witam was wszystkich tymi prostymi słowy
    i zamknę się wreszcie, by nie spadły niewinne głowy.
    _____________________________________________
    Czyli, mówiąc już mową bardziej prozaiczną, witajcie! Tak jak zamierzałem już od czasu dość sporego, tak też zrobiłem - oto początek mojego bloga, który choć skromny na chwilę obecną, to z czasem (mam taką nadzieję) przerodzi się w coś znacznie większego. Ogólne zasady, jakie chciałbym tu zachować, zawarte są w wierszu znajdującym się powyżej (nie, wiersz nie był pisany dla picu...), ale dla nie trawiących poezji mogę powiedzieć, że byłbym wdzięczny za zachowanie kultury osobistej na znośnym poziomie (choć nie jestem tam znowu jakimś sztywniakiem... ;]) i chętnie powitam wszystkich, którzy takie kryterium spełniają. Dalej wiersz mówi o tematyce bloga. Krótko mówiąc: będzie wiele do napisania... Główne kategorie to epika, liryka i dramat, gdzie tylko dramat nie odpowiada znaczeniu literackiemu - w tej kategorii znajdziecie różne życiowe przemyślenia i rozbite na części pierwsze problemy dotykające zarówno współczesnych jak i dawnych ludzi. Będę się tam uzewnętrzniał, mówiąc lakonicznie. Prawdopodobnie z czasem tych kategorii będzie znacznie więcej, ale na to przyjdzie jeszcze pora... W kwestii organizacyjnej to na razie chyba wszystko...
    Pewnie niektórych będzie ciekawiło, skąd wzięła się nazwa bloga i jego opis? To również jest twórczość własna, lecz w przeciwieństwie do powyższego należąca do epiki. Więcej na razie nie powiem, ale już niedługo uchylę rąbka tajemnicy. Stanie się to dokładnie podczas pierwszego wpisu w kategorii "Epika".
    Więcej chyba nie mam na razie do powiedzenia... Jak mi coś wpadnie do głowy, to jeszcze o tym napiszę. A tymczasem...
    Z uszanowaniem dla wszystkich Forumowiczów,
    Veldrash.
×
×
  • Utwórz nowe...