Na krawędzi człowieczeństwa.
Powrót po długiej przerwie. Powrót z zaświatów poniekąd, gdyż nie inaczej chyba nazwać można rzeczywistość co do świata wirtualnego. Chyba nikt nie będzie się przecież ze mną sprzeczać, że jakkolwiek byśmy się nie starali, to blog... czy ogólnie pojęta działalność internetowa to wirtualne jestestwo - nasza cyfrowa jaźń wobec innych cyfrowych jaźni - które raczej nie może stać się niczym więcej. Blog sam z siebie nic nie napiszę. Nigdy o czymś takim nie słyszałem w każdym bądź razie. Ten wpis to przekazane przez cyfrową jaźń problemy i cierpienia mojej rzeczywistej powłoki.
Moje osobiste dramaty, mówiąc krótko. Kategoria "Dramat" nadana jest tutaj nie bez powodu. Zacznę od określenia, iż dramat jest to dla mnie. Dla was być nie musi. Jeśli nie chcecie dalej czytać, jak smutny naprawdę ze mnie człek - nie kontynuujcie tematu i opuśćcie mój blog. Ostatnia na to chwila - potem może być za późno. Mówią, że nigdy nie jest za późno, ale z doświadczenia mogę rzecz - to kłamstwo, którego piętno niczym grzech pierworodny od zawsze odczuwa cała ludzkość. Jeszcze raz więc powtórzę - temat nie jest dla mnie wesoły i dla Ciebie - tak, dla CIEBIE, czytający właśnie człowieku - może być także (choć niekoniecznie) trudny. Nawet może trudniejszy, niż dla mnie. Od kolejnego akapitu zacznę już drążyć właściwą sprawę, ale jeszcze możesz wyjść...
...
Zakładam więc, że wszyscy nie lubiący zatapiać się w cudze rany na duszy i umyśle opuścili już tą stronę. Od czego by tutaj zacząć...? Cóż... może od tego, że zacząłem pokazywać swą twarz całkiem niedawno na FoSie - mógłbym powiedzieć. że dziś, lecz mamy już 2 czerwiec, ja natomiast swój pierwszy obnażający mój byt post napisałem 1 czerwca. Dzień Dziecka... jakże przewrotnie... Aby nieco zatopić się w temat polecam znalezienie mojego posta w FoSie właśnie - co nie powinno stanowić problemu - gdyż właśnie wówczas treść tegoż wpisu stanie się dla wielu bardziej czytelna.
Ludzkie życie. Ile dla nas znaczy? Ile znaczy dla Ciebie? Ile znaczy dla mnie? Ile znaczy cudzy żywot w obliczu naszego własnego? Czy to właśnie tym jest chciwość? Czymże bowiem tak naprawdę jest chciwość...? Czy kiedy nie tyle myślimy, co mamy możliwość "dosłownego" uświadomienia sobie, iż nasze życie znaczy dla nas więcej, niż wszystkie inne żywoty całej ludzkości tegoż świata...?
Czy to właśnie tym jest chciwość?
Zwykły człowiek tylko w obliczu własnej śmierci może poznać odpowiedź na to pytanie. Świadom odpowiedzi może być dopiero po śmierci. Niedoszli samobójcy zbyt nisko cenią ciepło płynącej w nich krwi, by móc choćby zrozumieć znaczenie tego pytanie... Więc kto? Czy jest ktokolwiek zdolny odpowiedzieć na to pytanie? Nie wiem. Może nigdy się nie dowiem. Nie znam odpowiedzi. Potrafię jednakże poznać się na ludziach, gdy widzę jak się zachowują - wiem, czy są chciwi, czy też nie. Jak się rzekło - piętno jedynej decyzji czy jej nie podjęcia zaważa na naszym charakterze, na sposobie funkcjonowania w społeczności innych ludzi. Wnioski są przytłaczające.
Niemal każdego dnia widzę coraz więcej chciwców, którzy własne dobro materialne, psychiczne, fizyczne i każde jedno cenią wyżej, niźli życie innej osoby. Nie tak winno być. Tak łatwo przychodzi nam sądzić innych... Choć raz moglibyśmy osądzić siebie. Patrzymy na innych z cynicznym uśmiechem, ale na swoje odbicie w lustrze nie potrafimy nawet westchnąć...?
Cywilizacja to trudne słowo - nie każdy potrafi do końca pojąć co ze sobą niesie ów całokształt rozwoju. Nie trzeba jednak "lupy" wspólnych rozmyślań, by dostrzec paradoks, gdzie czym bardziej ucywilizowani jesteśmy, tym mniej ludzi przypominamy. Z roku na rok słowo "człowieczeństwo" coraz rzadziej jest stosowane. Z każdym dniem mniej ono dla nas znaczy. Bez względu na wysiłki dobrych idealistów efekt jest taki sam - negatywny. Natura człowiek opiera się na paradoksie - gdy mówi się, byśmy czegoś nie robili, to coraz silniej odczuwamy potrzebę, by właśnie ową czynność wykonać. Odwieczna instytucja "zakazanego owocu", choć nie określana w ten sposób, zyskuje zagorzałych zwolenników w zastraszającym tempie. Szkoda.
Mam kryzys. Mury twierdzy mego pojmowania szturmowane są przez falę nicości, która pochłania swym bezsensem od początków wszechrzeczy. Broniłem się już wielokrotnie, choć już na początku mury były słabe i rozpadające się. Myślałem, że przegram. Nie przegrałem. Ale teraz... cóż... kropla drąży skałę. Kiedyś upadnę. Jestem tego pewien. Staram się, by nie nastąpiło to podczas tego szturmu. Szukam podpory - kolumny, na której mogę oprzeć rozpadający się strop rozumowania. Niestety nawet mój własny rozum jest przeciwko mnie. Tracę kontrolę nad swoim umysłem - jak inaczej nazwać tak autentyczną i bolesną "demotywację", jak to, co w tej chwili czytacie?
Jest późno. Mrok mnie ogarnia. Muszę skupić się, by nie zatopił mnie całkowicie. Kolejna bezsenna noc... Komentujcie, jeśli wola. Nie gwarantuję, że odpowiem.
4 Comments
Recommended Comments