Skocz do zawartości

zoldator

Forumowicze
  • Zawartość

    2517
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    3

Wpisy blogu napisane przez zoldator

  1. zoldator
    *zdjęcie psa* Dwa wpisy jednego dnia! Wow! Tak ostro!
    Więc znajoma powiedziała mi, żebym zaczął rysować...
    Moja reakcja wyglądała mniej więcej "To jest najgorszy możliwy pomysł, zróbmy to!" Więc zamiast grać w Max Payne 3 cały wieczór robię to. W połowie się zorientowałem, że nie mam kredek. I nie mogę podłączyć skanera. PROFESZJONALIZM!
    Nie wiem po co to wrzucam ale to w końcu mój blog chyba. A mina tego kuca oddaje idealnie moje uczucia co do tego... Thorze Wszechpotężny ja nie pamiętam kiedy ja ołówek w rekach miałem. Pierwsza rzecz, jaką narysowałem od gimnazjum wczesnego... No cóż, po ostatnim wpisie o Batmanie i tak mnie dość dużo ludzi nienawidzi więc whatevs.
    Ciekawostka - to śmieszne uczucie patrzeć na ten "rysunek" słuchając tego:


  2. zoldator
    BioShock, to cudowne dziecko poprzedniej generacji. "Najwyżej oceniany FPS w historii", "wspaniała fabuła", "genialny klimat", "świetne plazmidy" itd. Teraz zgadnijcie co? Połowę z tych rzeczy słyszałem też o Half-Life 2. Wcale mu to nie przeszkodziło w zostaniu jednym z najnudniejszych i najmniej ciekawych shooterów, w jakie grałem.

    I tym optymistycznym akcentem, który już mnie wstawił na Czarną Listę połowy czytających to, rozpocznijmy moje wywody na temat Glorious BioShock Master Race. Na początek historia - nigdy nie byłem specjalnie pozytywnie nastawiony wobec tej serii. Głównie z tego samego powodu, z którego nie jestem wielkim fanem Fallout - realia. Jest coś w okresie czasu od końca II wojny światowej do około 1980 roku, co mi mówi "Nie.". Prawda, z New Vegas spędziłem przyjemne 40 godzin, mimo że musiałem wymienić dysk twardy żeby gra w ogóle zadziałała, ale wciąż mnie to odtrąca. Co mnie więc nakłoniło do kupna tej gry?
    a) Moja była dziewczyna, która nie zamykała się o Infinite i jak bardzo się jej podoba. Z drugiej strony, powiedziała mi, że woli DmC ponad Revengeance i była fanką Roja, więc nie wiem czemu się spodziewałem, że to będzie dobry pomysł.
    b) Wydanie paczki Ultimate Rapture Edition, co uznałem za dobrą okazję do rozpoczęcia tej przygody.



    Chciałbym umieć taktować ten napis poważnie, niestety Beyond: Two Souls i jego powdrodny Fakelandistan Not-Rapture mnie tego skutecznie oduczyli.

    Żeby być kompletnie szczerym, nie jest to okropna gra, a z realiami nauczyłem się żyć, ale ma kilka rozwiązań, które mnie nie raz do białej gorączki doprowadziły. Klimat jakoś przeżyłem, wciąż nie jestem fanem, ale dałem radę. No to po kolei.
    Chciałbym móc się cieszyć tą "głęboką" fabułą, ale jest pewien problem. Mnóstwo dialogów i monologów ma miejsce podczas walk, więc nie mam czasu się nimi zajmować. Reszta ma tak małą czcionkę napisów, że nie mogę jej rozczytać. Na moim telewizorze 30 cali były one tak mikroskopijne, że musiałem wstawać i podchodzić do niego, żeby móc cokolwiek przeczytać. W ramach dodatkowego wyzwania, na ekranie nie ma zdania czy dwóch linijek tekstu, tylko cztery do pięciu, więc baw się dobrze. A jako że czas na granie miałem głównie wieczorami i musiałem przyciszyć dźwięk, żeby nie pobudzić domowników... A teraz uwaga, spoilery sprzed ponad pięciu lat.
    To co ogarnąłem z fabuły to najbardziej przeciętna rzecz, jaką mogę sobie wyobrazić. Utopijne miasto się rozpadło, ludzie zaczęli się zabijać, "ludzkość dąży do samozagłady bla bla bla", ten zły uważa się za lepszego od innych, zabija żonę temu dobremu, po zabiciu tego złego ten dobry cię zdradza. Zdarzyło mi się już podziwiać takie rzeczy przy kilku innych okazjach. Wielki Plot Twist Stulecia? Muszę przyznać, jest dobrze zrealizowany. Scena, w której się o nim dowiadujemy jest bardzo fajnie wyreżyserowana i poprowadzona. Problem w tym, że na nim gra powinna była się skończyć. Kolejne dwie godziny są przyszywane na siłę. Nie potrzebuję walki z Tyrantem z Resident Evil jako ostatnim bossem, powinnieście to byli skończyć na tym, gra by nieźle przez to zyskałą. No ale cóż... Samo zakończenie gry nie wyjaśnia nic, ot happy end i napisy końcowe. Wszyscy żyli długo i szczęśliwie, mimo że Rapture powinno było zostawić trwałą bliznę na całej ich psychice, zwłaszcza na małych dziewczynkach. Ale hej, głebia fabularna! Fabuła tak głeboka, że główny bohater ma w sobie tyle osobowości, co żołnierz, którym sterujemy w pierwszym Call of Duty. Twórcy postanowili iść z prądem wszechobecnej mody na protagonistów, którzy nic nie mówią i tylko słuchają monologów wszystkich naokoło, a nikt nawet nie zwraca uwagi na fakt, że mówi do kukły. Zgadnijcie co? Half-Life to nie pomogło, nie pomoże i wam. Przynajmniej tyle dobrego zrobił Infinite, dał normalnego protagonistę. Tyle że ograniczył przy tym bronie do dwóch na raz, więc wychodzimy na zero.

    Jak już przy niepotrzebnym przedłużaniu gry jesteśmy, Tyrant nie jest jedyną rzeczą, której nie powinno tu być. Przynajmniej dwa razy w grze mamy misje na zasadzie "Idź znaleźć pięć X, trzy Y i osiem Z." i to są najgorsze jej momenty. Nudne, nieciekawe i polegają wyłącznie na backtrackingu i przedłużaniu gameplay'u. Innym problemem jest całkowicie zbędne i denerwujące escort mission przed ostatnim bossem. Nie dość, że eskortowana nas blokuje, to jeszcze wrogowie w 75% przypadków ignorują nas i obrażenia, jakie im zadajemy, koncentrując się na zabijaniu jej. Co więcej, nie jest tak, że eskortowana idzie za nami, to my idziemy za nią. A ona spokojnie, powolnym kroczkiem idzie do przodu, zatrzymuje się, podziwia krajobraz. Zignorujmy całę zagrożenie i pogapmy się na zwłoki! Na szczęście jej śmierć kończy się zmianą eskortowanej na inną, ale mimo wszystko jest to zbędne przedłużanie gry i nudny fragment.

    W dalszej kolejności mamy inne idiotyczne rozwiązania. Po pierwsze, kamery włączające alarmy. Jeśli cię wykryją, co nie jest trudne biorąc pod uwagę fakt, że rzucane przez nie światło często wtapia się w tło i można je przegapić, włączają alarm, który przez minutę napuszcza na ciebie latające, ciągle respawnujące się turrety. Wyłączenie go wymaga znalezienia terminalu i zapłacenia określonej kwoty, ponieważ to ma sens. W pewnym momencie miałem po prostu dość. Tych kamer jest za dużo, a płacenie za wyłączenie alarmu to idiotyzm, który w połączeniu z większym idiotyzmem, pod tytułem limit ilości posiadanej gotówki i faktem, że nigdy nie mamy jej specjalnie dużo, skutecznie psuje zabawę. Pominę fakt, że kamery wychwytują wyłącznie nas, co mi w bardzo niemiły sposób przypomina obłąkanych z pierwszego Assassin's Creed. Istnieje bardzo dobry powód, a w zasadzie cała ich lista, dla którego dopiero ACII mnie przekonał do serii, a jedynka jest jedną z najgorszych części. Owszem, kamery można zniszczyć, ale jak już mówiłem, często wtapiają się w tło i są ukryte za rogiem, więc baw się dobrze,
    Kolejnym problemem są plazmidy, o których to tyle się naczytałem w prasie. Jakież to one nie są wspaniałe, innowacyjne i... Ugh... Po pierwsze, BioShock nie jest pierwszym shooterem z mocami. Po drugie, wcale nie robi tego tak dobrze. Plazmidy są w większości bezużyteczne i korzystałem z nich tylko wtedy, kiedy zabrakło mi amunicji, o czym za chwilę. Nawet podpalenie, którego zastosowanie powinno być czysto ofensywne, nie zadaje bez mała żadnych obrażeń. Korzystałem z nich wyłącznie z konieczności, a nawet wtedy nie było to w żaden sposób satysfakcjonujące ani fajne. Żeby nie szukać daleko, seria The Darkness od tego samego wydawcy robi to dużo lepiej. Być może trzeba było tę część gry przekazać Digital Extremes, którzy w końcu i tak przy niej grzebali. Ich The Darkness II jest jednym z najlepszych FPS'ów ostatnich lat, a moce, z których można w nim korzystać, są dużo ciekawsze, użyteczniejsze, bardziej satysfakcjonujące i po prostu lepsze.
    Wspominałem o brakach amunicji, więc rozwinę ten wątek. To jest mój największy problem z tą grą, stoi w najdziwniejszym miejscu, jakie mogę sobie wyobrazić. Pomiędzy Serious Samem a Resident Evil. Z jednej strony mamy cokolwiek fajne bronie, z których się przyjemnie korzysta. Gra posiada weapon wheel, więc nie mamy żadnego ograniczenia w dostępie do nich. Jest też cały system upgrade'owania broni i trzy rodzaje amunicji o różnym zastosowaniu do każdej. I to jest świetne, bardzo mi się podoba. Szkoda, że gra rozdaje ilość amunicji rodem z survival horroru. Zabici wrogowie pozostawiają po 5-10 kul, kiedy w magazynku mamy miejsce na 40. Amunicja jest droga, a nasze zarobki niewielkie, więc z reguły i tak używasz tylko tego, co aktualnie masz. Przez całą grę zdarzyły mi się dwa miejsca, kiedy miałem jakąś rozsądną ilość amunicji, z czego jedno z nich to ostatni boss. Ten sam problem czyni Lords of Shadow jednym z najgorszych slasherów w historii, masz fajny system walki i podcinasz sobie skrzydła, poprzez zabranianie mi korzystania z niego. W BioShock nie jest aż tak źle, ale mimo wszystko cały fun ucieka, kiedy gra nie pozwala mi użyć swoich własnych broni.

    Z plusów, mamy tu całkiem dobrze zbalansowany poziom trudności, przez co nawet na normalu można zginąć, co jest raczej nieczęste w dzisiejszych czasach. Dobrze, że jest weapon wheel, szkoda że sama gra go nie wykorzystuje. Bronie są dobrze zaprojektowane i każda z nich jest użyteczna w innej sytuacji, a zmiana amunicji kompletnie zmienia zastosowanie. Prawda nie rozumiem, czemu amunicja penetrująca pancerz jest mniej użyteczna przeciw nieopancerzonym celom, niż standardowa, ale to akurat mankament dwóch z kilku broni. Podwodne scenerie są ładne, chociaż sama gra korzysta z Glorious Unreal Engine, więc tekstury doładowują się wszędzie, a framerate skacze jak chce. Minigierka z hakowaniem jest o dziwo nawet przyjemna i nie do końca konieczna, ze względu na występowanie automatycznych urządzeń hakujących.
    Cały czas mam wrażenie, że to mogła być dobra gra i są tu fajne rozwiązania, tylko twórcy musiali dorzucić więcej i wyszło to, co wyszło. A szkoda.
    Ode mnie Bioshock dostaje 3/6. Zmarnowany potencjał nie psuje do końca radości z gry, ale skutecznie ją zmniejsza. Jakim cudem ta gra to najwyżej oceniany shooter na PC, nie wiem. Na pewno zagram jeszcze w Bioshock 2, może dam nawet szansę Infinite, ale nie nastawiam się na wiele. Gdyby Irrational jeszcze istniało, proponowałbym zrobienie Tribes Vengeance 2, ale w związku z ich zamknięciem mam tylko nadzieję, że 2K przekaże serię do Digital Extremes, zaraz po tym jak da im zielone światło na The Darkness III.
  3. zoldator
    Biorąc pod uwagę, że ostatnimi czasy zaczynam swoją przygodę z kilkoma seriami (m. in. Wolfenstein, BioShock, Shin Megami Tensei) pomyślałem, że może nie tyle dobrym, co nie do końca Armageddon-tragicznym pomysłem będzie podzielenie się moimi wrażeniami z tychże gier. Na pierwszy ogień pójdzie kolejna seria, którą Capcpom obrał sobie za cel zamordować po Mega Manie i Devil May Cry, czyli Resident Evil. Jako, że jest to bardzo rozległa seria, której wszystkich interesujących mnie części jeszcze nie posiadam, w tym momencie zajmę się tylko trzema pierwszymi grami, które miałem przyjemność (lub nie) ukończyć, czyli Revelations, 5 i 6. W kolejnym wpisie postaram się zająć RE3, 4 i Operation Racoon City (szerzej znanej jako "Operation Myślałeś Że RE6 Był Zły). A zatem do dzieła.

    Pierwszą częścią serii RE, którą miałem okazję ukończyć, był Revelations w wersji na PC. Nie jest to pierwsza gra, w którą miałem okazję zagrać, ale tą jako pierwszą w całości ukończyłem. Najlepiej tę grę podsumować pewnym cytatem, który zdarzyło mi się usłyszeć, mianowicie "Revelations jest tą grą, którą powinniśmy otrzymać zamiast RE6.". Nie mógłbym się zgodzić bardziej. Nie jest to gra idealna, ale do tej pory to mój drugi ulubiony przedstawiciel tego cyklu, zaraz po RE4. Mimo faktu, że ma kilka oczywistych problemów.

    Po pierwsze, ten cały skaner. Nie przeszkadza jakoś specjalnie, ale usunięcie go wyszłoby grze na lepsze. Zasadniczo przynajmniej połowa przedmiotów (zioła lecznicze, aminicja itp.) w pomieszczeniach jest ukryta, a ich znalezienie wymaga używania tego ustrojstwa. Gra przechodzi wtedy w tryb FPP i, podobnie jak w detective mode z serii Arkham, musimy chodzić po całym pomieszczeniu sprawdzając, czy przypadkiem pod tą skrzyneczką nie jest ukryta amunicja. Drugim, i ostatnim, zastosowaniem skanera jest zbieranie danych z wrogów, za które otrzymujemy pigułki lecznicze. Na tym kończy się jego funkcjonalność. Urządzenie jest cokolwiek upierdliwe w użyciu i zbędne.
    Innymi problemami Revelations są fabuła i postaci opracowane specjalnie dla tej gry (a przynajmniej ja ich w innych częściach nie spotkałem). Fabularnie gra jest bezpośrednim prequelem RE5, a jej głównymi bohaterami są Jill, Chris i What's-his-face 1, 2, 3 itd. Niech mnie nikt nie zrozumie źle, Chris i jego przygody z wiecznym friendzonem u Jill wcale jakieś specjalnie wyrafinowane nie są, ale to nic w porównaniu z całą resztą. Także mamy Pseudozabawnego Naukowca nr 1 i 2, którzy swoim poczuciem humoru dorównują SamotnemuKamulcowi2000. Agentkę Pokaz Mody, której strój "bojowy" jest praktyczny, niczym prototypowy niemiecki karabin z wygiętą lufą. Na serio, nie boisz się, że jakiś zombie albo inne coś, z czym spotykasz się na co dzień pracując w BSAA, ugryzie cię w to udo, którego twoje spodnie nie obejmują, i zarazi Wirusem X (pod X podstaw randomową literę)? No OK. Są jeszcze Cycki McGee, czyli dekolt doczepiony do jakiejś dziewczyny o imieniu Rachel i randomowy koleś z hiszpańskim akcentem, bo potrzebowali nowego Luisa Sery. Pradopodobnie była jeszcze jakaś równie idiotyczna postać, o której zapomniałem, ale punkt wyjścia jest taki, że Capcom na serio powinien zainwestować w kogoś, kto umie wykreować normalną osobę.
    Innym problemem jest fabuła. Ja wiem, że RE ma długą historię idiotycznych scenariuszy, z których kilka miałem okazję już poznać, ale nic do tej pory nie przebiło Revelations. Pamiętacie, jak USA zdecydowało wybudować randomowe miasto na środku oceanu, po czym jedna z najwyraźniej wielu organizacji terrorystycznych/firm farmaceutycznych w tym uniwersum postanowiła wypuścić do niego mutanty? Ja też nie. Wątek nigdy wcześniej, ani później nie poruszany i cokolwiek pisany na siłę. Czy w tym świecie na serio pierwsza lepsza banda ma dostęp do wirusa zmieniającego ludzi w krwiożercze monstra? No cóż, tym razem mamy Wirus t-Abyss, bo litery alfabetu się chyba skończyły. Anyway, wracając do fabuły, jest ona tak na siłę wciśnięta, byleby była. Zagmatwana, nieciekawa, pisana na kolanie. Znaczy, na serio, orbitalne działą laserowe zdolne rozsadzić całe wielkie aglomeracje miejskie? Imperator dzwonił, chce swój Orbital Strike z powrotem. Albo przyśle Pillar Menów.
    Ostatnią większą wadą Revelations jest system uników. Jest kompletnie niewygodny i ciężko go używać. To coś jak Stinger w DmC, niby jest i czasami nawet się udaje go wykonać, ale przez 99% gry nie jest nawet potrzebny. Jedyny moment, kiedy się przydaje, to ostatni boss. I nawet wtedy można spokojnie pokonać go bez wykorzystania uniku, także nie jest to specjalnie wielka wada.



    Cycki McGee w swoim naturalnym habitacie.

    Mając to wszystko na uwadze, Revelations wciąż jest bardzo dobrą grą. Głównie przez to, że około 75% gry toczy się na opuszczonym statku po środku niczego, po którym włóczą się tylko zombie. Lokacja jest bardzo klimatyczna i najbliższa RE4 ze wszystkiego, co do tej pory widziałem. Jest to też pierwszy, z tego co wiem, RE z możliwością jednoczesnego poruszania się i celowania. Opcja, która powinna była pojawić się już w RE4, a na pewno w RE5 (biorąc pod uwagę wydane w tym samym czasie Dead Space). Jednocześnie nie jest to tępo nastawiony na akcję Resident of War, jak RE6. Gra jest dobrze skonstruowana i zrealizowana, więc można z nią spędzić bardzo miłe 8-9 godzin. To po prostu dobrze zrobiony Resident Evil.

    Następny w kolejce jest Resident Evil 5,z którym mam pewien problem. Jest to generalnie dobra gra, takie DMC4 tej serii, która jednak ma kilka problemów i to one od niej odrzucają. Przede wszystkim powinienem podziękować Ylthin za nie zamykanie się o D.C. Douglasie dubbingującym Weskera, co w jakiś dziwny pokrętny sposób nakłoniło mnie do dania RE5 drugiej szansy. Pierwsza skończyła się moim rage quitem przed końcem pierwszej misji. Zachciało mi się na klawiaturze grać...
    Pierwszym problemem jest wbudowany co-op, konkretniej Sheva. Jeśli nie masz partnera/partnerki do gry, to lepiej przygotuj się na Escort Mission: The Video Game. Na szczęście w następnych częściach to naprawiono, ale w RE5 jesteśmy zmuszeni dbać o poziom zdrowia i amunicję Shevy. Co więcej, nie raz zdarzyło jej się dać zabić jakiemuś bossowi i wejść centralnie pod mój celownik. Jest ona zdecydowanie największą wadą gry. Osobiście wykorzystałem ją do noszenia rzeczy i leczenia mnie, dając jej przy tym najgorszą broń, której i tak nie używam. Jakoś dało radę.
    Innym problemem wynikającym z wprowadzenia co-opa jest brak pauzy po wejściu do ekwipunku czy czytaniu notatek. Nie muszę chyba tłumaczyć, jak to utrudnia zabawę?
    Oprócz tego gra jest mocniej nastawiona na akcję niż RE4, ale dla mnie przynajmniej nie jest to wielki problem. Ta seria nigdy straszna nie była, więc równie dobrze może przestać udawać, dopóki nie przekroczy pewnej granicy, którą RE5 przekracza tak mniej więcej w przedostatnim rozdziale. Mianowicie, wprowadza wrogów z AK-47. Sterowanie kompletnie nie przystosowane do tego typu starć skutecznie sprawia, że są one upierdliwe i raczej niezbyt miłe. Pomijając fakt, że wprowadzenie wrogów z bronią palną do RE jest idiotycznym pomysłem samo w sobie.

    Tak jak mówiłem, RE5 ma swoje problemy. Jednak w gruncie rzeczy (zwłaszcza jeśli mamy kogoś do co-opa) jest całkiem niezłą grą, w którą można pograć. Przede wszystkim spodobały mi się zmiany w sterowaniu, które jest dużo wygodniejsze i bardziej responsywne niż w RE4. I co ważniejsze, mimo wszystko wciąż czuć, że to Resident Evil, w odróżnieniu od naszego następnego klienta...



    The pain!

    Ah, Resident Evil 6... Ta gra, która wyssała moją duszę mocniej niż cokolwiek od czasu DmC. Pozwólcie, że zanim zacznę się rozpisywać podsumuję RE6 kilkoma screenami:

    Czy ja muszę pisać więcej? Dodajmy do tego nie przemyślane elementy (możesz przeskakiwać przez osłony, ale tu jest to kartonowe pudło sięgające ci do kolan i blokujące drogę, idź znaleźć inną), rozwiązania (no to zgadnij, w którym momencie transformacji wróg staje się wrażliwy na ciosy?) czy skrypty (oto ta ciężarówka znikąd, która zdejmie ci pół HP), zrobienie z gry tępego TPSa, QTE godne gry Dejwida Kadże (odpalanie samochodu...) i durne decyzje. Jakie decyzje? Przykłady:
    1) Całe miasto zostało zbombardowane wirusem. W tej części są wyłącznie J'avo (nowi Ganados), tu są tylko zombie. Czemu nigdy nie wpadamy na dwóch na raz? Nie wiadomo. Czemu ten sam wirus zmienia jednych w mutanty, innych w zombie? Nie wiadomo.
    2) Więc zrobiliście z gry Gears of War, ale zostawiliście ilość amunicji z poprzednich części? Najbardziej się to odczuwa podczas kampanii Chrisa, która jest najmocniej nastawiona na akcję. W czasie kampanii Ady z kolei bywało tak, że w jednym miejscu miałem dziesiątki pełnych magazynków, by za moment liczyć każdy bełt. Podobnie jest z ziołami leczniczymi, których przez pierwsze trzy rozdziały kampanii Chrisa zdobyłem może dwa.
    Doliczmy do tego problemy co-opowe z RE5, które różnią się usunięciem "Escort Mission: The Video Game" na rzecz najbardziej nieintuicyjnego i niewygodnego menu, jakie widziałem. Na serio, spróbujcie wymienić rodzaj amunicji w trakcie walki, powodzenia.
    Jedynymi plusami RE6 są skala i czas trwania, przy czym to ostatnie to pół na pół. 20 godzin to sporo i jest to uczucie czterech gier w jednej, ale wyraźnie widać, że skończył się w pewnym momencie pomysły. Dlatego np. w każdej kampanii jest tak samo irytujący moment, pod tytułem masz nieśmiertelnego wroga i ganiaj po pomieszczeniu szukając trzech kluczy. Po czwartym razie masz lekko dość. Dodatkowo misje się niepotrzebnie dłużą i tempo gry jest nierówne, przez co całość mocno męczy.
    Cały ten system rolli i uników jest nawet niezły, ale nie pasuje do gry. W czymkolwiek innym pewnie by się sprawdził, bo to autentycznie fajna rzecz, ale nie w RE.
    Mógłbym tak wymieniać, ale punkt wyjścia jest taki, że jeśli nie jesteś zdesperowanym fanem serii, nawet nie próbuj. RE6 to katastrofa i nie ma tu nic do szukania. Po skończeniu gry jedyne co czułem, to wewnętrzna pustka. Nic więcej. Najgorsza gra z serii, w jaką grałem do tej pory i niepotrzebna próba Capcomu w podejściu do mitycznego "Call of Duty Audience".
    To tyle na razie. Teraz wybaczcie, idę się torturować w Operation Racoon CIty.
  4. zoldator
    Więc moja przygoda z Resident Evil trwa dalej. Pierwotnie chciałem tu opisać RE3, 4 i ORC, ale zamiast 3 rozegrałem 5 ponownie na PS3 z co-opem. Uznałem to za doświadczenie na tyle różne od singlowego, żeby opisać je jeszcze raz. Także zaczynajmy.

    Chciałbym zacząć ten wpis od powrotu do poprzedniego, mianowicie do części o Resident Evil 5. W międzyczasie udało mi się zakupić RE5 Gold Edition na PS3 i to dało mi kilka dodatkowych przemyśleń.
    Po pierwsze, nie kupujcie tej gry na PC, jeśli nie musicie oczywiście. Ilość ludzi grających w co-op tej gry jest wciąż niesamowicie wysoka na PS3. Mogę założyć, że na X360 jest jeszcze większa.W sumie nie jest to takie dziwne, skoro jedynymi grami z możliwością grania online na te systemy są RE5, 6 i ORC, z czego tylko w 5 można grać bez trwałego uszczerbku na zdrowiu. Wystarczy ustawić "No Limit" w opcjach gry i co chwilę ktoś chce się dołączyć, co eliminuje największą wadę gry - Shevę. Gra niesamowicie przez to zyskuje i po przejściu jej po raz drugi na konsoli moja opinia się tylko ufortyfikowała - to jest DMC4 tej serii. Ma swoje oczywiste problemy i "nie jest to RE4", ale to wciąż bardzo dobra gra.
    Inną rzeczą są DLC, których nie ma w ogóle dostępnych na PC. Nie jest to niesamowity content, ale niemniej przyjemne dodatkowe dwie godziny gry. Lost in Nightmares nawiązuje do RE1, wysyłając Chrisa i Jill do wielkiej willi po środku niczego. Tempo jest dość powolne, przeciwników niewielu, dużo bardziej próbuje się tu budować klimat. Fajną rzeczą jest nawiązanie do starszych RE poprzez animację otwierania drzwi do pomieszczeń. Mamy też na przykład sekcję, gdzie nie mamy broni i musimy sobie radzić bez niej. Desperate Escape z kolei pokazuje jak Jill i Ten-Co-To-Czasami-Się-Włócze-Za-Bohaterami uciekają z kompleksu po tym jak Chris i Sheva trafiają na tankowiec. To DLC jest z kolei szybsze i całkowicie nastawione na akcję. Plus dodaje najbardziej irytującą postać jaką w tej serii widziałem od czasu Revelations. Mając to na uwadze, nie są to nie wiadomo jakie dodatki, ale utrzymują poziom właściwej gry i są całkiem przyjemne.
    tyle w kwestii odwołania, teraz idziemy dalej.

    Resident Evil 4, czego to ja się nie nasłuchałem o tej grze? "Najlepszy Resident kiedykolwiek", "objaw geniuszu", "co ty wiesz o życiu jak w to nie grałeś". Ta... Czy najlepszy RE kiedykolwiek? Jest taka szansa. Czy najlepszy, w jaki grałem? Ano, na to wychodzi.
    Zacznijmy od tego, że grałem w wersję HD na PC. Planowałem kupno wersji na PS2, ale potem Capcpom ogłosił, że w swej nieskończonej mądrości postanowili po X latach zasypać ten lej atomowy, jakim była wersja PC RE4. Teraz zróbcie to jeszcze z DMC3. Miło mieć marzenia, nie? Tak czy siak, w końcu mogłem zagrać w tę grę bez odruchu wymiotnego.
    jedyne co mogę powiedzieć o samej grze to RE5 tylko wolniejszy, z lepszym głównym bohaterem, bez Shevy i z gorszym sterowaniem. Nie tragicznym, po prostu gorszym. Tak więc po kolei.
    Leon to najlepsza postać z RE, z jaką miałem do tej pory do czynienia. Jest stonowany i nie razi w oczy żadnym "JILL!!!1111oneoneone", a brak umiejętności bicia głazu pięściami głazu nadrabia czymś użytecznym i mającym sens - suplexowaniem zakonników.
    Sheva z kolei została zastąpiona przez Ashley, która swoją wyższość udowodniła na samym początku, poprzez prostą umiejętność kucania kiedy zaczynamy celować i możliwość schowania jej w śmietniku. Musze przyznać, Ashley to najprzyjemniejsze escort mission, jakie mogę sobie przypomnieć. Nigdy nie miałem oczywistej sytuacji na zasadzie "Ashley, ty bezużyteczna kupo pikseli!", nigdy nie czułem, że to przez nią muszę powtarzać jakąś sekcję gry. No, parę razy maczugą oberwała. I kilku zakonników zabrało ją do pomieszczenia, które wyglądało na bramę piekieł. Ale w gruncie rzeczy było całkiem przyjemnie.
    Najsłabszym elementem gry jest zdecydowanie tryb, w którym gramy Adą, Separate Ways. Jest on po prostu nijaki i widać, że Mikami go nie tykał. Owszem, fajnie że przy konwersji gry na PS2 dodali content i nie narzekam na to, niemniej zdecydowanie miałem tego trybu pod koniec już dość, zwłaszcza Wielkiego Głupiego Statku. W SW też najczęściej trafiały mi się bugi i jakieś niedociągnięcia. Pomijając, że ten tryb zrujnował walkę z Krauserem.
    Gra jako całość jest zdecydowanie najlepszym RE, w jaki grałem, ale po kilku przemyśleniach... Wybrałbym RE5 ponad 4. Możesz mi już usunąć nóż z gardła, Fanie RE? Dziękuję, więc wyjaśnię dlaczego. O Ile RE4 to bite 20 godzin świetnej zabawy, o tyle wolę co-op dodający większą różnorodność i tym samym ciekawsze doświadczenia, jakie oferuje 5. Plus wygodniejsze sterowanie i kilka fajnych rozwiązań, jak możliwość przydeptywania leżących wrogów. Tak bardzo jak kocham suplexowanie zakonników (nakłoniłoby mnie to do chodzenia na msze, gdybym na każdej mógł to robić), po usunięciu Shevy mam z RE5 po prostu więcej frajdy. Gdyby tylko do gry dodali Handlarza... Ahhh, I'd buy it at a high price! Ehehehehe, thank you...

    Opration Raccoon City... Niechaj znakiem jakości tej gry będzie fakt, że nie można jej uruchomić na PC bez cracka, nawet nowej, oryginalnej płyty. Dołączona do gry wersja GfWL po prostu to uniemożliwia pokazując komunikat z błędem. Rodzi się tu oczywisty żart na zasadzie "ORC.rar" i to była moja pierwsza reakcja po zainstalowaniu gry. Szukając na forach internetowych znalazłem jedno rozwiązanie - ściągnij crack. Więc rada na start, nie bierzcie wersji PC tej gry. Nie wiem czemu mielibyście ją brać w ogóle, jeśli nie jesteście idiotą-masochistą jak ja, no ale... I wcale nie mówię, że ściągnąłem ten crack, ale... Wracając do gry!
    Mój Stand, Rulesu of Naturu, którego mocą są kontrowersyjne opinie, mówi - Operation Raccoon City jest lepszą grą niż RE6. Kopię sobie tu grób, nie? Czy obydwie gry to niedopracowane, nieprzemyślane, nudne i tępe shootery? Tak. Czy ORC nie należy do głównej serii, nie próbuje udawać horroru i ma krótsze (i przez to mniej denerwujące) misje, oraz nie wyżera duszy? Tak.
    Ktokolwiek w Capcpomie wpadł na pomysł robienia tej gry... w sumie nie zrobił nic złego. Pomysł TPS Left 4 Dead w świecie RE ma sens. Kto z kolei odpowiadał za realizację, no ten to już powinien się pożegnać z pracą. Więc dajecie jedną ze swoich największych marek studiu, o którym nikt nie słyszał, i które robiło gry mobilne? To mogło się skończyć tylko w jeden sposób. Gra korzysta z autorskiego silnika wspomnianego studia, oznacza to tyle, że jest brzydsza od RE5 i gorzej zoptymalizowana, z kiepskimi animacjami i jeszcze gorszą reżyserią. AI wrogów nie istnieje, często biegają w kółko jak kretyni lub blokują się na skrzyniach (kiedy się w nich nie klinują). Przeciwników nie raz rzuca się na nas dziesiątki, podczas gdy maksymalnie można mieć przy sobie ze trzy albo cztery magazynki do karabinu. Sterowani przez AI kompani nie robią nic oprócz umierania. Mógłbym tak wymieniać, ale punkt wyjścia jest taki, że ORC to okropna gra. Tyle w tej materii.
    Na szczęście nie jest kanoniczna, więc równie dobrze nie musisz w nią grać. W tej grze Leon może zginąć za czasów RE2, więc trudno żeby było. Na pewno ktoś doceni te wszystkie nawiązania do RE2 i 3 i są tu jakieś systemy, które mają sens i można z nimi coś zrobić, ale w morzu bugów i idiotyzmów po prostu nie warto. Mimo wszystko, gdybym w tej chwili musiał zagrać znowu w RE6 albo ORC, wybrałbym ORC.
    W drodze podsumowania pozwolę sobie zrobić mała listę gier z serii w jakie grałem do tej pory, w kolejności ich "funowości":
    1) Resident Evil 5 Gold Edition
    2) Resident Evil 4
    3) Resident Evil: Revelations
    4) Resident Evil 5 PC
    5) Resident Evil: Operation Raccoon City
    6) Resident Evil 6
    A teraz idę grać w RE3, polować na Code Veronica X i czekać na REmake 2015.
×
×
  • Utwórz nowe...