Skocz do zawartości

Mathien

Forumowicze
  • Zawartość

    28
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wpisy blogu napisane przez Mathien

  1. Mathien
    Witam! Dzisiaj chciałbym przedstawić pierwszy rozdział kontynuacji mojego opowiadania - "Klątwy Undarasa". Pozostawienie swojej opinii w komentarzach mile widziane
    Prolog

    Podróżny przybył od północy. Miał ze sobą dziecko. Jeszcze niemowlaka. Gość wyglądał na zmęczonego. Jego ubrania nie należały do najbardziej zadbanych.. Nieznajomy był wojownikiem. Świadczył o tym fakt, że przez plecy przerzucony miał miecz. Oręż bardzo piękny i błyszczący zresztą. Na jego jeszcze nie starej, ale już bardzo doświadczonej twarzy. Oszpeconej wielką blizną na policzku było widać przygnębienie. A może to było zmęczenie? Ludzie z wioski nie wiedzieli tego. Przybysz podszedł wolno do najbliżej stojącego mężczyzny i wcisnął mu dziecko. Po czym chciał odejść bez słowa
    - Zaczekaj ? zawołał za nim człowiek, któremu dał dziecko ? porzucasz tak własne dziecko bez słowa wytłumaczenia?
    Wojownik zatrzymał się i zaczął mówić:
    - Zaopiekujcie się nim najlepiej jak potraficie, bo on wyrośnie na mężczyznę, któremu pisane są wielkie rzeczy
    - A jednak go porzucasz. Czemu?
    - Bo tylko z daleka od cywilizacji jest w stanie przeżyć. Im mniej będzie wiedział tym lepiej. Ale? - tu na chwile się zawahał ? powiedzcie mu, że jego ojciec nazywa się Ardel. Proszę wychowajcie go, a będziecie nagrodzeni.
    Wojownik odszedł tak nagle jak się pojawił. Nie wiedział, że za kilkanaście lat ten chłopiec stanie się zagładą tej wioski?
    Rozdział 1

    Divl stał przed drzwiami, za którymi odbywały się obrady. Znajdowali się tam bogowie co oznaczało, że nikt inny nie może tam przebywać. Tak było od zawsze i nigdy nie było sprzeciwów, co do tej zasady.
    Tak więc czerwonoskóry stał za drzwiami i nasłuchiwał rozpoczynającej się tam rozmowy. Rozpoznawał bogów po głosie, bo tylko tak mógł to robić
    - Moi drodzy ? zaczął Hyave najwyższy z bogów ? zebraliśmy się na tym specjalnym posiedzeniu, aby omówić sytuacje na ziemi. Jak wszyscy dobrze wiecie surthy dorosły i wychodzą z cienia. To oznacza, że Reals niedługo wejdzie w kolejną fazę przepowiedni
    - Jaką fazę? ? zapytał jeden z bogów, a divl widocznie go nie znał, bo nie rozpoznał jego głosu
    - Kataklizmy tak wielkie jak nigdy wcześniej. Nie wiemy dokładnie na czym mają polegać, ale trzeba działać
    - Co możemy zrobić? ? zapytał Krios bóg walczących
    - Na ziemi żyje pewien surth, którego Undaras nazwał einhe?surth. On może być naszą nadzieją
    - einhe?surth? - zamyślił się Polch bóg uczonych ? tak słyszałem o nim. Znalazł on surth?vaniela?
    - Znalazł ? odpowiedział niechętnie Hyave
    - To dobrze póki są we dwóch i będziemy ich zwodzić klątwa nie spełni się szybko
    - Tak jest tylko jeden problem? - przerwał Hyave czując na sobie wzrok wszystkich bogów ? surth?vaniel został zabity przez einhe?surth
    W tej chwili divl tylko słyszał wrzawę jaka wybuchła za drzwiami.
    - Spokój! ? uniósł głos Hyave ? nie wzywałbym was tutaj gdybym wiedział co robić! Musimy razem coś wymyślić
    - Gdzie jest teraz einhe?surth? ? zapytał Polch
    - Nie wiadomo. Ostatni raz mieliśmy go na oku jakieś trzy tygodnie temu, gdy wracał statkiem z wyspy, gdzie znajdował się kielich Undarasa do Tewertu. Wiemy, że statek nie dotarł do portu. ? Tłumaczył najwyższy z bogów
    - Ch*lera, co teraz zrobimy? ? zapytał Krios
    - To jeszcze nie wszystko ? Hyave nie miał dobrego dnia. Musiał przekazać tyle złych wiadomości na jednym spotkaniu ? W kielichu stworzonym przez Undarasa jest krew śmiertelnego wroga einhe?surtha
    Zaskoczyło to divla, bo o tym nie wiedział. Jeżeli jest tak, jak mówili bogowie to tylko ten niezwykły surth może wylać tą krew z kielicha. Tylko on mógł to zrobić, bo do jego wroga ona należała.
    - I dlatego postanowiłem podjąć drastyczne kroki. Za tymi drzwiami znajduje się mój agent. Podróżował on z einhe?surthem przez jakiś czas i może on wiedzieć, gdzie jest nasz chłopak. Postanowiłem, że on tu wejdzie.
    W tej chwili znów na Sali zrobiło się głośno. Inni oburzali się, że tak nie można, że to niezgodne z zasadami, ale przywódca zostawał nieugięty.
    - Cisza! ? zawołał ? ja tu decyduje. Ważą się losy świata, nad którym panujemy. Trzeba podjąć drastyczne kroki i dlatego musi do tego dojść. I tak by doszło. Wejdź Ardelu!
    Divl otworzył drzwi i niepewnym krokiem wszedł do środka. Za sobą usłyszał lekki trzask, po którym domyślił się, że nie musi zamykać.
    - I w czym on może nam pomóc ? kpił Krios
    - Też nie wiem, bo niby miałby wiedzieć, gdzie jest einhe?surth? ? zapytał drwiąco Polch
    - Podejrzewam, gdzie może być, sir ? divl nie zachowywał się typowo dla siebie, ale był otoczony przez samych bogów. Nikt wcześniej nie był w takiej sytuacji.
    - Twoje podejrzenia nie są nam potrzebne ? bóg uczonych nie był jedynym nie lubiącym divla
    - Podejrzenia to i tak więcej niż mamy. Proszę Ardelu mów gdzie twoim zdaniem wybiera się einhe?surth? ? Hyave złagodniał i poczuł się pewniej mając divla na Sali
    - Zmierza do wodospadu Hurta
    - Do wodospadu Hurta?! Do Leyny?! ? Oburzył się Polch
    - Tak sir ? Ardel czuł się coraz bardziej niepewny
    - Trzeba go natychmiast powstrzymać! ? Wybuchł ktoś z siedzących
    - Kto mu w ogóle wskazał tam iść?! ? najwyższy z bogów nie krył zdenerwowania
    - Tak właściwie to ja panie. Sam tam kiedyś byłem, więc myślałem, że on też mógłby
    Na Sali po raz pierwszy zapanowała cisza. Akurat po słowach divla
    - Słuchaj czerwony ? Krios mówił z jeszcze większą pogardą ? nie pozwól, żeby einhe?surth spotkał się z Leyną. Okalecz go trwale jeśli trzeba, ale nie dopuść go do tej wyroczni. Możesz go też zabić, o ile upewnisz się, że krwi jego wroga nie ma już w kielichu.
    - Czemu to takie ważne?
    - Po co ci to wiedzieć? ? zapytał bóg uczonych
    - Jeżeli mam stanąć do walki z własnym synem chce wiedzieć czemu to robie
    - Synem?! ? sala znów wybuchła ? Hyave czemu nic nam nie powiedziałeś
    - Miałem zamiar, ale później ? odrzekł najwyższy z bogów
    - To zmienia postać rzeczy ? krzyknął Polch
    - Nic nie zmienia! ? zdenerwował się Hyave ? jeżeli ktoś ma przekonać einhe?surtha, żeby nie szedł do Leyny to tylko ojciec, który mu o tym powiedział, któremu ufa
    - Einhe?surth ci ufa? ? spytał Krios
    - Ufa ? odrzekł Ardel z lekkim zawahaniem
    - Nie ufa ? powiedział srogim tonem Polch ? gdyby ci ufał powiedziałbyś to z większym przekonaniem
    - To i tak nasze najlepsze wyjście ? powiedział z przekonaniem Hyave
    - Niestety tak ? przytaknął mu bóg uczonych
    - Odnajdź Mathiousa i jeśli idzie do wodospadu Hurta przekonaj go, żeby zmienił kurs, jeśli cię nie posłucha znajdź jakiś inny sposób, ale lepiej nie zabijaj go, zrozumiałeś? ? Hyave mówił swoim stanowczym tonem
    - Tak panie ? przytaknął divl
    - Możesz odejść Ardelu
    - Panie? ? divl nie miał zamiaru jeszcze odchodzić
    - Tak?
    - Co się stanie jak nie wykonam zadania?
    - Zabije cię osobiście ? uprzedził Hyave Krios
    Divl zląkł się na te słowa i odszedł. Wiedział, że w tej sytuacji nie może zawieźć?
  2. Mathien
    I
    Mężczyzna szedł długim, kiepsko oświetlonym korytarzem. Odprowadzało go dwóch strażników. Bowiem znajdował się on w więzieniu. Był w nim zarządcą. Rozglądał się po celach. W każdej widział obrazy śmierci, zniszczenia, uzależnienia. Na normalnym człowieku zrobiłyby ogromne wrażenie. Tak się składa, że zarządca Korm nie był jakimś szarakiem. Nawet jego przełożeni mówili o nim człowiek bez duszy. I faktycznie tak było. Korm należał do rasy nieznanej zwykłym ludziom. Był surthem. A one raczej duszy nie miały. Były wyprane z uczuć. Obdarzeni doskonałymi warunkami fizycznymi. Idealne maszyny do zabijania. A więc czemu pan Korm został zarządcą w jakimś więzieniu? Tego nie wiedział nikt. Może dlatego, że było to więzienie cieszące się najgorszą sławą wśród wszystkich? Może dlatego, że czerpał przyjemność z patrzenia na cierpienie? Na pewno nie. Więzienie Chatedral miało zaostrzony rygor. Tu znęcanie się strażników nad więźniami było normą. Oczywiście ?stróże prawa? nie chcieli się znęcać. Byli do tego zmuszani. Korm był silny wiedzieli o tym wszyscy, nawet osoby nad nim. Dlatego z nim nie zaczynali. Wróćmy jednak do początku. Pan Korm kierował się to zamkniętego skrzydła. To był największy postrach wszystkich więźniów. Właśnie tam torturowano. A teraz szedł tam sam zarządca więzienia. Więźniowie wiedzieli jedno ? nie chcieli być teraz w skórze tego, do którego idzie Korm. On sam znęcał się tylko nad tymi, którzy naprawdę go wkurzyli.
    - Zostawcie nas samych ? rzekł do swych strażników przed pokojem przesłuchań, a raczej tortur
    Pomieszczenie było ciasne. Znajdowało się tam tylko krzesełko. Był też więzień zniewolony kajdanami. Klęczał opierając się o to krzesełko. Pewnie gdyby mógł kochać, to kochałby to krzesełko teraz najbardziej w swoim życiu. W końcu było to jedyne oparcie dla niego. Więzień jednak nie kochał swojego krzesełka, bo nie był do tego zdolny. Także był surthem.
    - Verlan ? Korm udawał życzliwego, choć kiepsko mu to wychodziło, bo przecież nie można udawać uczucia, którego nigdy się nie doznało. ? Trafiła kosa na kamień co?
    - Stul pysk ? usłyszał w odpowiedzi
    W tej chwili pan Korm uderzył Verlana prosto w twarz. Towarzyszył temu taki huk, że więźniowie byli pewni, że torturowany już pewnie nie żyje
    - Jeszcze jedna niegrzeczna odpowiedź i się pogniewamy
    - Nie będę z tego powodu płakał ? Verlan był mimo wszystko hardy
    Dostał w twarz czterokrotnie. I też tyle razy rozległ się w więzieniu huk. Wszyscy zastanawiali się co oni tam wyrabiają
    - Cóż może zacznijmy od początku ja nazywam się Korm. A ty opowiedz o sobie
    -Nazywam się Verlan i w porównaniu do ciebie nie jestem taką kupą [beeep] ? Nie wiedział dlaczego tak robi. Nie sprawiało mu to zbytnio przyjemności, a kosztowało trochę zdrowia
    Nastąpiło kolejnych tym razem sześć huków.
    - Dobra koniec zabawy ? teraz Korm był zimny ? Kto dał ci na mnie zlecenie?
    - Ja ? Verlan czerwony na twarzy od krwi plunął nią teraz w zarządcę więzienia
    Tym razem było jedno uderzenie.
    - Kto dał ci na mnie zlecenie?
    - Ja? - torturowanego trochę zamroczyło ? nie mam zleceniodawcy. Sam szukam sobie celów
    - Dlaczego wybrałeś mnie?
    - Jesteś sku*wielem tyle mi wystarczy
    Znów uderzenie. Znów huk. Znów tylko jeden
    - Verlan, tak naprawdę nie ma dobrych surthów. Popatrz tylko na siebie zabijasz naszą rasę. Czemu? Bo eliminujesz sobie konkurencję do tronu. Mówisz sobie kończę ze złem na świecie, ale tak naprawdę sam jesteś zły.
    - Ja przynajmniej znalazłem sens życia ? Verlan teraz nie próbował zgrywać bohatera
    - Czemu kroczysz tą ścieżką? Kto cię takim stworzył?
    - Mój ojciec ? Verlan zachłysnął się krwią po czym wznowił ? To jemu zawdzięczam to, że mnie wyszkolił
    - Wyszkolił cię? Kim był, wojskowym? ? Korma zaczęła interesować ta rozmowa
    - Był zabójcą, ale zupełnie innym niż ja
    - Co masz na myśli mówiąc ?inny niż ja??
    - On swoje cele zabijał po cichu. Ja wole mierzyć się z nimi osobiście. Rozumiesz twarzą w twarz
    - Nie za bardzo. Przecież i tak nie czerpiesz z tego przyjemności, więc co to za różnica?
    - Lubię sobie porozmawiać z takimi jak ja. Czasem się im nawet spowiadam z tego co robię źle
    - Wszyscy cię zawsze słuchają?
    - Tak, bo każdy twierdzi, że zaraz zginę
    - A więc Verlanie wyspowiadaj mi się, opowiedz o sobie. W końcu i tak zaraz zginiesz. Tym razem naprawdę ? Korm był tego pewien, ale i tak uważał, że dziwnie to zabrzmiało
    - Gdy byłem mały mieszkałem z ojcem. Mieszkaliśmy w Monti
    - Monti?
    - Taki kraj na południu Reals
    - Rozumiem. Jak nazywała się wioska?
    - Haddre?
    II
    Było zimno i padał deszcz. Młody może ośmioletni chłopak stał na środku podwórza. Małego podwórza. Za nim znajdowała się mała chałupka, w której mieszkał. Stał nad psem. Zwierze było martwe. Młodzieniec nie płakał nad nim, bowiem sam go zabił nożem trzymanym w ręku. Nie miał żadnych wyrzutów sumienia z tego powodu. Chłopiec patrzył jak pies się wykrwawia i gapi się na niego błagalnym wzrokiem. Ten mimo, że znał zwierzaka od urodzenia nie pomógł.
    Z chałupki wybiegł mężczyzna mający może z trzydzieści lat. Chłopiec był do niego bardzo podobny, bo ten, który wybiegł z domu to ojciec dziecka.
    - Coly? ? zawołał mężczyzna
    Dobiegł do psa, ale ten już był dawno martwy
    - Dlaczego go zabiłeś?!
    - Nie wiem ? odpowiedział chłodno, bez emocji chłopiec
    - Jak to nie wiesz?! Takich rzeczy nie robi się ot tak
    - Chciałem sprawdzić jak to jest
    Twarz ojca nagle się zmieniła:
    - Idź do domu
    ****************
    Chatka była uboga w meble i wszelkie inne rzeczy. Obaj siedzieli naprzeciwko siebie na wprost siebie i rozmawiali:
    - Verlan? - zaczął ojciec ? czy podobało ci się to, co przed chwilą zrobiłeś?
    - Nie
    - Na zewnątrz mówiłeś, że chciałeś sprawdzić jak to jest. Czemu?
    - Bo nic mnie w życiu nie cieszy? myślałem, że chociaż to
    - Dlaczego uważasz, że to mogło cię ucieszyć
    - Bo jak ty to robisz wydajesz się szczęśliwy
    Ojciec w tej chwili był w szoku. Owszem zabijał ludzi, ale były to skryte akcje i nie chciał, aby ktoś odkrył jego tożsamość. W szczególności jego własny syn.
    - Jak się o tym dowiedziałeś?
    - Zabiłeś kiedyś w wiosce osobę na polanie, po której akurat spacerowałem.
    Myślał długo co powiedzieć. Nie był dumny z tej propozycji, ale uznał, że tak może będzie lepiej:
    - Nauczyć cię tego jak ja to robię?
    - Nie. Chciałbym bardziej poznać techniki walki w zwarciu
    - Czemu?
    - Żyjemy w niebezpiecznych czasach lepiej znać techniki samoobrony, ale jak znajdziemy czas to oczywiście przyda mi się każda technika
    Chłopiec imponował mu swoją wiedzą. Czuł się tak jakby rozmawiał z jakimś profesjonalistą. Ale jedna rzecz zwróciła jego uwagę. Czasy były najspokojniejsze od wielu pokoleń, więc czego Verlan powiedział, że żyją w niebezpiecznych czasach?
    - Dobrze. Od jutra zaczynamy szkolenie
    III
    - Zaczęliście naukę? ? zapytał pan Korm
    - Tak. Uczył mnie całe osiem lat
    - Wydaje ci się, że to dużo?
    - Wystarczająco ? odpowiedział
    - Czemu? Czyżby był kiepskim nauczycielem?
    - Nie, ale po jakimś czasie zacząłem go we wszystkim przerastać i późniejszy trening skupiał się na pokazaniu mi jakiejś sztuczki, która po paru dniach opanowywałem do perfekcji
    - Zabierał cię na misję? ? pana Korma zainteresowała historia więźnia
    - Nie
    - Jak się od niego wyprowadziłeś?
    - Został zabity przez surtha
    - Skąd wiesz?
    - Bo go spotkałem
    - i zabiłeś?
    - Nie, nie dałem mu rady
    - Pewnie go teraz szukasz i chcesz zabić?
    - Nie, bo właściwie wiele mu zawdzięczam
    -Taa? Na przykład co?
    - Dzięki niemu odnalazłem cel?
    IV
    Wszedł do chałupki. Pierwsze co go zdziwiło to, że drzwi były otwarte. Następnie zobaczył leżącego ojca na środku pokoju w kałuży krwi. Nie poczuł tego co powinien. A powinien poczuć kłucie w sercu. Jakby stracił właśnie najważniejszą osobę na świecie. Ale on był obojętny. Podszedł tylko i sprawdził tętno. Był w tej chwili pewny, że jego ojciec nie żyje. Za sobą usłyszał kroki. Ktoś zbliżał się do niego i zaatakował próbując ściąć mu głowę. Verlan zrobił unik, odskoczył i odwrócił się momentalnie
    - Kim jesteś? ? zapytał
    - A czy to ważne?
    W tej chwili zabójca doskoczył do Verlana i zaczął go atakować. Chłopiec tylko unikał ciosów. Robiąc to szukał czegoś ostrego w pobliżu, czym mógł walczyć. Zauważył nóż na łóżku. Uderzył przeciwnika w żebra i doskoczył do noża, jeszcze zanim zabójca jęknął z bólu.
    - Jesteś taki jak ja ? powiedział prostując się
    - Niby kim? ? zapytał Verlan
    - Surthem
    - Surthem? A co to za brednie?
    - Jesteśmy rasą stworzoną przez pradawnego pana zła Undarasa. Jesteśmy stworzeni do wyższych celów
    - g*wno prawda! ? przerwał ? Nie wierze w żadne słowa, które wypowiadasz
    - Nie kłamie! Dołącz się do mnie to ci wszystko powiem
    - Nie współpracuję z nieznajomymi
    - Nazywam się Caren?
    - Jeszcze raz ci powtarzam nie interesuje mnie to
    W tym momencie Verlan ruszył atakując w pierś przeciwnika. Przeciwnik sparował, a chłopak odbił się i wpadł na ojca. Przewrócił się, lecz szybko podniósł się i wyszedł na zewnątrz. Caren poszedł za nim.
    - Słuchaj daje ci ostatnią szansę. Naprawdę myślisz, że tym nożykiem coś mi zrobisz?
    Verlan tylko splunął
    - Oooo jesteś żałosny
    Ruszyli. Chłopak atakował szyje, ale zabójca bez problemu zrobił unik i skontrował. Uderzał na ukos. Verlan oberwał w lewy obojczyk. Nie był w stanie, ani zrobić uniku, ani tym bardziej sparować ataku swoim orężem. Jednak raniony nie rezygnował z ataku. Machał nożem na ślepo. Caren unikał wszystkich ciosów. Kopnął Verlana w kostkę i momentalnie znalazł się za plecami przeciwnika. Ciął je. Verlan jęknął z bólu i padł na brzuch.
    - Proponowałem ci sojusz, ale ty zapatrzony w siebie smarkaczu odrzuciłeś ją! Przyznaje, że zabicie twojego ojca było błędem i chce ci to wynagrodzić
    - Wynagrodzić? Niby jak? ? Chłopakowi leżącemu na ziemi i cierpiącemu z bólu ledwo udawało się wypowiadać słowa
    - Masz, w tym zeszycie jest wszystko zapisane ? Caren rzucił zeszyt koło chłopaka i zaczął odchodzić ? i nie przejmuj się raną, bo ból ustanie za trzy godziny zadbałem o to. Niestety blizna ci zostanie, bo nie mogłem nic z nią zrobić.
    V
    - Mam jeszcze dwa pytania zanim cię zabije ? powiedział pan Korm
    - Jakie?
    - Co było w zeszycie?
    - Wszystko o Undarasie, surthach i tych sprawach
    - A co z twoim celem w życiu? Nie rozumiem jak go znalazłeś?
    - Po tym wydarzeniu postanowiłem zabijać wszystkie surthy, a przed śmiercią pytać je o swoje motywacje, klątwę, lub jak w tej chwili po prostu im o sobie opowiedzieć.
    - Dziękuje za poświęcony mi czas, ale teraz musze cię zabić ? Pan Korm zaczął się zbliżać do Verlana
    Surth natychmiast uwolnił się z kajdan i powalił pana Korma na ziemie
    - Naprawdę myślałeś, że uda ci się mnie zabić? ? mówił trochę z teatralną złością
    - Skoro przez ten cały czas mogłeś się uwolnić czego tego nie zrobiłeś?
    - Obserwowałem cię. Wiedziałem jaki jesteś. Nie poświęciłbyś mi czasu gdybym nie był wyróżniającym się więźniem tego więzienia. Tak panie Korm przecież mówiłem panu, że przed zabiciem celu lubię z nim porozmawiać, a wiesz czego?
    Pan Korm nie odpowiedział
    - Bo wtedy przed śmiercią surthy pokazują strach i to, ze naprawdę mają w sobie jakieś uczucie, a ja uwielbiam na to patrzeć. Na strach jeszcze do niedawna twardego surtha.- Verlan w tym momencie podniósł pięść, a w oczach pana Korma pojawiło się przerażenie i strach.
    - Właśnie o tym mówię
    Zanim Verlan rozwalił pięścią czaszkę swojego celu to ten zdążył wydać z siebie ostatnie dźwięki na znak, których do pomieszczenia wpadli strażnicy. Ku ich zdziwieniu nie było tam nikogo, co więcej w pokoju nawet nie było śladu jakichkolwiek niedawno przeprowadzonych tortur?
    PS. Kolejny wpis będzie kontynuacją historii z "Klątwy Undarasa" i będzie nosić nazwę "Historia pewnej śmierci"
  3. Mathien
    Dzisiaj zamieszczę ostatni rozdział pierwszej części swojego opowiadania. Chciałbym, abyście po przeczytaniu go wypowiedzieli się na temat tej części. Napisali co wam się podobało, a w szczególności co wam się nie podobało i co powinienem poprawić. Każdy komentarz będzie pomocny. Miłej lektury.
    *********************
    W świątyni było jasno od światła licznie zapalonych świec. Mathious znajdował się w ogromnej Sali, która była niemal pusta. Znajdował się tam tylko ołtarz, na którym położony był kielich. Nad tym kielichem stał Rewder. Zanim do niego bliżej podszedł rozejrzał się jeszcze po ścianach. Oczekiwał pułapki. Znalazł tam tylko pięknie malowane obrazy i rzeźby. Nie wiedział co przedstawiają. Teraz dopiero zbliżył do Rewdera.
    - To nie tak miało być Mathious. ? zaczął mówić ? Wszystko miało potoczyć się inaczej, licząc od naszego spotkania w Prechtel.
    - Jak miało się potoczyć? ? obaj byli poważniejsi niż zazwyczaj
    - Mathious? Undaras zaczął pracować nad nami jeszcze przed atakiem na Hyave. Mieliśmy być swoistym planem B. Oczekiwał, że na tej ziemi rozsiejemy zło jakiego nikt sobie nie wyobrażał. Nasz ojciec właśnie takiego świata chciał ? pełnego zła i nienawiści. Żeby jeszcze bardziej upewnić się, że plan z surthami zadziała stworzył einhe?surth - Pierwszego Surtha.
    - Pierwszego Surtha?
    - Tak, miał on być niepokonany w połączeniu z innym surthem. Z surth?vaniel, czyli surthem uzdrowicielem
    - Czym się wyróżniał od pozostałych?
    - Tym, że bardziej niż na zdobyciu tronu zależało mu na wskrzeszeniu Undarasa
    - Rozumiem, że to ja jestem pierwszym surthem? ? Mathious zachowywał spokój.
    - Tak, a ja jestem surth?vaniel ? Rewder mówiąc to odwrócił się od ołtarza nawiązując kontakt wzrokowy z Mathiousem. ? Nawet bóg zła nie spodziewał się, że my staniemy się przeciwnikami
    - Niech zgadnę, kielich nie zadziałał?
    - Mathious, ja Rewder proszę cię, abyś do mnie dołączył, to moja ostatnia propozycja
    - Nie Rewder. Ja mam swoją własną misję, nie chce być tym czym miałem być
    - Głupcze! Nie poradzisz sobie z Corenem. Jeszcze tego nie wiesz, ale on w pewnym sensie cię wykorzystał
    - W jaki sposób?
    - Dowiesz się tego? o ile przeżyjesz ? Rewder w tej chwili zaczął wyciągać miecz. Mathious robił to samo.
    W końcu na siebie ruszyli. Walka, której nikt we wszechświecie się nie spodziewał. Einhe?surth z surth?vaniel. Pojedynek tych, którzy mieli być sojusznikami, a stali się śmiertelnymi wrogami.
    Cieli mocno przed siebie. Ich ataki cały czas kończyły się zderzeniem broni. Wywoływało to wielki huk w świątyni. Cała, aż się trzęsła od tych uderzeń. Teraz od siebie odskoczyli
    - Nabrałeś jakiegoś doświadczenia. Myślałem, że zabije cię szybko, ale się myliłem ? Rewder poprawił chwyt miecza
    - Teraz nie tak łatwo mnie zabić ? Mathious uśmiechnął się pod nosem
    Ponownie ruszyli. Tym razem z całą siłą i spokojem zaatakował Rewder. Ciął w brzuch. Przeciwnik szybko wygiął się unikając ciosu. Momentalnie został uderzony klingą w klatkę piersiową. Mathious dość mocno poczuł cios. Przeciwnik znów ciął. Tym razem na cel wybrał sobie policzek. Nie rozpłatał go jak planował. Ledwie drasnął. Bohater i tak poczuł spływającą po nim krew. To uczucie zmieniło coś w Mathiousie. Był teraz podniecony. Nie wiedział co się z nim dzieje, ale dłużej się nad tym nie zastanawiał. Nie miał czasu. Musiał przecież bronić i odpowiadać na ciosy Rewdera. Ten patrząc na twarz swego przeciwnika zobaczył rzecz dla niego nie do opisania. Coś w stylu? radości? Był pewny, że się myli. Jednak gdyby ktoś widział tą walkę w tej komnacie, a nie było to możliwe zobaczyłby dwóch walczących wojowników. Jeden spokojny, opanowany. Drugi podniecony pojedynkiem i szczęśliwy. Ten drugi czuł przypływ adrenaliny, czego zaoczny świadek nie mógłby zobaczyć. Mathious był inny niż dotychczas. Zaatakował. Każde jego cięcie, pchnięcie i ogólnie figura, którą wykonywał była szybka precyzyjna i taka, że Rewder nie mógł w żaden sposób mierzyć się z tym co robił jego przeciwnik. Głównie dlatego, że nie nadążał. Był to obrazek niesamowicie zaskakujący. Teraz nawet Undarasa mogło zaskoczyć to co się tutaj działo. Jego projekt wymknął się spod kontroli nawet jemu. Surth według niego nie mógł przewyższać atrybutami fizycznymi swego przeciwnika. Wyjątkiem mógł być tylko wzrost i waga. Nie mogło się stać tak, że jeden rusza się szybciej od drugiego. A to się tutaj działo. Walka wyglądała jak taniec, w którym tancerka nie mogła nadążyć za partnerem, bo był za szybki. Rewder grał rolę nieporadnej tancerki. Teraz nie parował żadnego ciosu przeciwnika, on je po prostu omijał. Odskakiwał, kręcił, kucał, a wszystko po to, aby nie być trafionym. Po pewnym czasie Mathious wydawał się być wszędzie. Rewderowi, z każdą sekundą było coraz gorącej. Poczuł wilgoć na twarzy.
    - Czyżby pot? Nie, niemożliwe - myślał
    Przeciwnik momentalnie znalazł się za nim.
    - Zastanawiałeś się może czemu surthy nigdy się nie męczą? ? Mathious głos miał zmieniony, bardzo gruby i nieswój
    Rewder patrzył na niego jak na ducha. Z sapał się. Nie odpowiedział nic
    - To nie dlatego, że jesteśmy jakoś super wytrzymali. Po prostu nikt nam nie może dorównać szybkością. Nawet my sami, a gdy cały czas jesteś na tym samym poziomie, w końcu się do niego przyzwyczajasz i nie czujesz zmęczenia. Jesteśmy bardziej rozwinięci niż się komukolwiek wydaje.
    - Kim jesteś!? Nie jesteś Mathious, a więc kto!? ? Rewder zazwyczaj spokojna osoba. Teraz był przerażony.
    To było dziwne w ciągu jednej walki poczuł to, co niektóre surthy nigdy nawet w życiu nie poczują ? zmęczenie i przerażenie
    - Undaras
    - Po co tu jesteś!? ? Rewder cały czas krzyczał. Tak odreagowywał stres
    - Jestem żeby cię zabić. Nie jesteś tym czego oczekiwałem po tobie
    - Dlaczego jeszcze mnie nie zabiłeś!?
    - Chciałem ci pokazać to, czego inni nie zobaczą.
    W tej chwili wojownik w ciele Mathiousa zniknął z oczu Rewdera. Następne co surth ujrzał po tym to ciemność.
    Rewder nie żył. Mathious sprawdził dwukrotnie po tym jak ochłonął. Wziął miecz zmarłego przeciwnika i wbił mu go prosto w serce. Popatrzył na pokonanego jeszcze przez chwilę i wyszedł z komnaty?
    Koniec części pierwszej
  4. Mathien
    Przybili do wyspy. Była ona niewielka, ale bardzo lesista. Wiedzieli, że właśnie w tym lesie znajdą to czego szukali ? świątynie Undarasa. Właściwie tylko plaża znajdująca się dookoła wyspy nie była zalesiona. Przynajmniej tak się na początku wydawało. Z pokładu zeszła tylko siódemka ? Mathious, Kovter, Perq, Ardel, Amvil, Trisha i Bressa. Reszta została na pokładzie i miała pilnować statku. Na początku to co wydało się podejrzane to brak okrętu. Nawet jakiejś małej szalupy. Było to dziwne, bo przecież w to samo miejsce wybrał się Rewder. A żeby się dostać do tego miejsca trzeba było przypłynąć. A zrobić to można było tylko z portu w Tewercie. Bohaterowie jednak niezbyt długo zastanawiali się nad brakiem pojazdu, który mógłby tu zabrać kogokolwiek. Wystarczyło im, że na wyspie znajdował się surth. Wiedzieli to, bo Mathious wyczuwał sobie podobnego. To była zdolność rasowa dzieci Undarasa. Potrafili wyczuć się w określonej odległości. Nikt jednak nie wiedział o jaką dokładnie odległość chodzi.
    Drużyna udała się w głąb wyspy. Do lasu znajdującego się na niej. Nie był to jakiś wyróżniający się busz. Zwykli ludzie jak Kovter powiedzieliby tylko drzewa i tyle. Inni znający się na rzeczy tacy jak Trisha zachwycaliby się. Tymi wszystkimi drzewami, porostami, mikroorganizmami czy zwierzętami, które mieszkają w lesie. Zachwycaliby się. Bo tego nie robili. Nie byli zbytnio w nastroju. Musieli złapać nowego króla rządzącego w kraju zwanym Urathu, aby nie dopuścić do wskrzeszenia bardzo złej osoby ? Undarasa.
    Szli przed siebie w milczeniu. Wyspa była mała, ale poruszając się po niej miało się uczucie jakby końca nie miała. W końcu po godzinie bardzo żmudnej podróży doszli do dziwnego miejsca. Była to jakaś ścieżka prowadząca w dół wyspy. Mathious myślał, że ta część znajduje się pod powierzchnią morza. Niewiele się mylił
    - Sztuczka magiczna ? wyjaśnił divl ? to miejsce jest utrzymywane za pomocą magii
    Wszyscy dziwnie patrzyli na Ardela
    - To znaczy, że to miejsce, które nie powstało w sposób naturalny. Ktoś je tu do czarował.
    - Kto to mógł być? ? zapytał Kovter
    - Najprawdopodobniej ktoś, kto był wyznawcą Undarasa. Skoro tu znajduje się ten cały kielich to ta ścieżka nas do niego zaprowadzi.
    Ruszyli tą ścieżką. Faktycznie miejsce było czarodziejskie. Można było zauważyć to choćby stąd, że choć znajdowali się pod powierzchnią wyspy widać było niebo. Nie było ono jednak błękitne i piękne. Wręcz przeciwnie. Było to ciemne niebo, po którym pływały brązowe chmury i świeciły czerwone gwiazdy. Nie był to najpiękniejszy widok na ziemi. Również po obszarze, na którym poruszała się drużyna nie było lepiej. Z żyjącego zielonego, pięknego lasu, wszyscy znaleźli się w brunatnym zniszczonym świecie. Nie było tam nawet żywej duszy. W oddali widać było ogromną budowle
    - Świątynia Undarasa ? te słowa divl wypowiedział z wielką złością w głosie
    - Tam jest Rewder, musi tam być ? powiedział Mathious
    - Ale czego on jeszcze tam jest? ? zapytała Trisha
    - Czeka na mnie ? odpowiedział surth
    I ruszyli. Nie biegli. Nie szli przesadnie wolno. Szli tak jak zawsze krokiem równym, a teraz również i pewnym. Tak jakby wierzyli, że tam znajdą kres swej podróży. Ale do końca tej przygody była jeszcze długa droga.
    Już w oddali zauważyli ludzi stojących przed wejściem do świątyni. Im bardziej się zbliżali to odnajdowali coraz to więcej ludzi na nich czekających. W końcu stanęli oko w oko. Piętnastu przeciwko siedmiu. Ta piętnastka to byli gwardziści zamkowi. Znajdowali się pod wpływem jakiejś klątwy, bowiem oczy ich były tak czerwone, że mało im się nie zapalały.
    - Rewder powiedział, że przybędziesz ? odezwał się jeden z zahipnotyzowanych
    - Co jeszcze Rewder powiedział? ? zapytał Mathious
    - Powiedział, żebyśmy cię wpuścili
    Drużyna nie wiedziała o co tak naprawdę chodzi
    - Samego?
    - Tak
    - A więc co chcecie zrobić z moimi kompanami?
    - Dostaliśmy rozkaz zabicia ich
    - Idź, my sobie poradzimy ? odezwał się Ardel
    - Na pewno?
    - Tak, jestem żołnierzem dla mnie taka garstka ludzi to nie problem ? powiedział Kovter
    - Oni nie tylko mogą być pod wpływem czaru hipnotyzującego, ale również jakiegoś, który sprawia, że są silniejsi
    - Poradzimy sobie. Ci ludzie nawet jak zginą wiedzą na co się pisali. Poza tym jestem divlem, co daje nam jakiekolwiek szanse w walce z nimi ? Ardel mówił głosem zimnym, chciał przekonać Mathiousa do wejścia
    - W porządku idę, ale uważajcie na siebie
    Surth Ruszył. Otworzył drzwi i zniknął za nimi.
    - A teraz przygotujcie się na śmierć ? powiedział bez emocji gwardzista
    Trisha, Bressa i Amvil cofnęły się trochę i wspierały wojowników z tyłu. Ardel, Kovter i Perq wyciągnęli miecze po czym ruszyli do ataku. Kovter i Perq byli całkiem szybcy jak na ludzi, jednak nie mogli się równać nawet z divlem. Ten wziął na siebie, aż czterech gwardzistów. Czterech żołnierzy atakowało równocześnie. Ardel za każdym razem robił uniki, ale nie mógł atakować. Przeciwnicy szybkość nadrabiali liczebnością. Divl w końcu przebił jednemu stopę, a potem oparł się na mieczu, który cały czas tkwił w stopie gwardzisty i znokautował kolejnego potężnym dwu nożnym kopniakiem. Potrącony przy okazji przewrócił jeszcze kolejnych. Tych bez problemu dobiły Amvil i Bressa swoimi sposobami. Tak padło pięciu. Kovter z Perqiem też nieźle sobie radzili. Walczyli obydwaj przeciw jednemu gwardziście. Tak jak przewidywał Mathious byli oni po prostu jakoś magicznie ulepszeni, więc nie za bardzo mogli walczyć samodzielnie. Widząc to Ardel zbliżył się do nich. Stwierdził, że cała trójka walcząc wspólnie jeszcze lepiej sobie poradził. Nie mylił się. Przy asyście dziewczyn. Walka poszła już sprawnie i w mig rozniesiono grupę gwardzistów.
    - A teraz chodźmy pomóc Mathiousowi ? Kovter nie chowając miecza szedł od razu w stronę świątyni
    - Nie! ? divl zatrzymał wojownika ? wiesz jak pod Loutan Mathious cię rozniósł. To jego samotna walka i my nie możemy w nią ingerować
    - Ale jeśli przegra ? Amvil wyglądała na zmartwioną
    - Módlmy się, aby tak się nie stało ? powiedział Ardel, a wyglądał bardzo poważnie?
  5. Mathien
    Drużyna weszła do portu. Nie był on duży, bo statki w Tewercie były potrzebne głównie do rybołówstwa. Nikt raczej nie zadawał sobie trudu płynięcia do pięciu wysp znajdujących się nieopodal miasta. Większość nawet nie miała pojęcia o ich istnieniu, bo co takiego ciekawego może być w świątyniach jakiegoś zapomnianego boga, które znajdują się na wyspach? Ludzie, którzy właśnie zmierzali na jedną z nich mogliby powiedzieć magiczny kielich i Rewder. Mogliby, ale zostaliby wyśmiani, bo w żadnym z krajów Reals nie wierzono w takie sztuczki, do których należał ów kielich. Bohaterowie, a wśród nich niewidzialny divl szukali statku o nazwie ?Błękitna róża?. Nikt im nie powiedział, gdzie zacumowany jest statek, dlatego poszukiwania trwały dłużej niż powinno trwać dotarcie do okrętu. Gdy dotarli do transportowca, byli zdumieni. Statek był duży, a na jego pokładzie było wiele osób, w tym oczywiście wojskowi. Przy statku czekał też dowódca straży miejskiej. Nie należał on do grupy strażników pilnujących porządku w zamku
    - Witajcie! ? powitał ich ? chciałbym wam życzyć powodzenia z Rewderem. Nie wiem co za dowód znaleźliście, ale jak przekonał on sierżanta zamkowego to musiał być dobry. Udostępniłem wam najlepszy statek tego państwa. Podróż będzie trwała 3 godziny, a nie chcielibyśmy żeby coś wam się stało przez ten czas. Proszę w imieniu wszystkich mieszkańców Urtahu aresztujcie, albo zabijcie tego sk*rwysyna, abyśmy w końcu dostali tak potrzebną stabilizację?
    Dowódca pewnie mógłby gadać tak jeszcze parę godzin, ale Mathious nie wytrzymał i powiedział:
    - Dobrze. Możemy już płynąć?
    - Ależ oczywiście, wiecie ja też kiedyś brałem udział w takiej misji i wiem jaka to odpowiedzialność na was spoczywa?
    Bohaterowie po prostu weszli na statek ignorując dowódcę, który nawet nie zauważył zniknięcia rozmówców, a raczej słuchaczy.
    **********************
    - To ja idę do twojego pokoju Mathious, przyjdź za chwilę, bo chce ci coś powiedzieć? powiedział wciąż niewidzialny divl i jak się domyślała reszta poszedł pod pokład
    Bohaterowie rozeszli się. Mathious poszedł zawiadomić kapitana, że można ruszać, a reszta poszła, albo pod pokład, albo pospacerować po statku. Surth po wydaniu rozkazu poszedł do swojej kajuty.
    **********************
    Kajuta była mała i właściwie oprócz łóżka i komody nie znajdowało się tam nic. Nie przeszkadzało to Mathiousowi, bo nie potrzebował wygód. Chciał tylko dostać w swoje ręce Rewdera. Usiadł na łóżku
    - Jesteś tu?
    - Tak
    - Co chciałeś mi powiedzieć?
    Divl usiadł koło surtha, stał się widzialny i zaczął mówić
    - Wiem, że nie wszyscy mi ufacie. W sumie macie racje, bo nie można całkowicie zaufać komuś kto nie mówi o sobie za wiele
    - Do czego zmierzasz? ? Mathious był spokojny
    - Mathious... ? demon przerywał cały czas, ale surth go nie poganiał ? ja? jestem? Twoim ojcem ? wypowiadając te słowa patrzyli sobie prosto w oczy
    Zapadło długie milczenie. Divl czekał na reakcję, bo nie wiedział co jeszcze mógłby dodać do tego co powiedział. W końcu odezwał się Mathious
    - Czy to możliwe, żeby divl miał dzieci?
    - Divlem się nie rodzisz, divlem zostajesz
    Surth czuł się zmieszany. Nigdy nie marzył o tym, aby poznać swoich rodziców, a teraz poznał ojca, czuł się nieswojo. Może to dlatego, że jego tatą okazał się czerwono skóry potwór? A może już przyzwyczaił się do bycia sierotą? Takich pytań w jego głowie mnożyło się setki, ale na żadne nie był w stanie sobie odpowiedzieć. Z każdym kolejnym spotkaniem zauważał zmiany w zachowaniu divla, ale nie wiedział czym są one spowodowane. Teraz wiedział, że poznanie syna w jakiś sposób poruszyło go. Na początku pewnie nie zdawał sobie jeszcze sprawy, że są ze sobą powiązani, ale z każdym kolejnym spotkaniem wieź się zaciskała. Tak sobie tylko myślał. To była jego teoria i nie chciał, żeby była ona zmieniona przez kogoś, kogo mógł teraz nazywać tatą.
    - Co trzeba zrobić, aby zostać divlem? ? zapytał surth, gdy już trochę oswoił się z niecodzienną wiadomością
    - Trzeba wykazać się poświęceniem dla innych
    - Przecież codziennie setki ludzi poświęca się dla innych, jaka jest różnica?
    - Ta setka ludzi nie ginie dla dobra innych ? odpowiedział demon
    - Opowiesz mi jak zostałeś divlem?
    - A chcesz usłyszeć tą opowieść?
    - Chcę po prostu poznać swojego ojca ? odrzekł surth bardzo nieprzyjemnym głosem
    - Dobrze więc opowiem. Wszystko zaczęło się w Karv dwadzieścia lat temu, tak to ten rok, w którym przyszedłeś na ziemie?
    **********************
    Mężczyzna siedział w karczmie. Nie pił piwa jak większość gości. Siedział przy szklance wody.
    - No co ty topisz swe smutki przy szklance wody? Piwo dla tego pana, ja stawiam! ? powiedział gość siedzący obok
    - Nie mogę teraz pić proszę nie stawiać mi piwa ? odpowiedział uprzejmie, choć był bardzo zmęczony.
    - No co pan? Jesteś w karczmie i się nawet nie napijesz? ? mężczyzna obok był rozbawiony odmową, bo był pijany
    - Zaraz walczyć będę
    - Z kim? Nie wyglądasz na takiego co dobrze włada mieczem
    Gość karczmy był zbyt pijany, żeby zobaczyć mężczyznę po trzydziestce, który był brunetem. Jego włosy były krótko ostrzyżone, a jego znakiem rozpoznawczym była wielka blizna na policzku. Miecz nieznajomego był przerzucony przez plecy i bardzo błyszczał. Był to piękny miecz. Zbroi mężczyzna nie posiadał. Chyba, że za taką uzna się białą koszulę, która tylko w paru miejscach posiadała swój naturalny choć już nie śnieżny kolor.
    - Nie wiem
    - Nie wiesz? Pff jesteś jakiś dziwak
    - Jestem ? przyznał siedzący przy szklance wody
    - Jak ci na imię człowieku, który zaraz stoczy bitwę z niewiadomo kim?
    - Ardel - odpowiedział
    - Ardelu wiedz, że wypiję za ciebie, bo modlitwa wcale nie pomaga. Pomaga za to jak się za czyjeś zdrowie wypije.
    Gość karczmy zamówił piwo, a gdy już trzymał je w ręce wstał i powiedział na głos:
    - Za zdrowie tego pana z wodą, który zaraz stoczy bitwę z niewiadomo kim!
    - Zdrowie ? odrzekli ci najbardziej pijani i wypili. Każdy pił to co miał akurat pod pyskiem.
    Mimo, że z minuty na minutę w lokalu robiło się coraz bardziej wesoło to Ardel coraz bardziej pochmurniał. Dopił do końca wodę i wyszedł z karczmy zostawiając niewielką zapłatę.
    Przechodził się ulicami miasta. Był bardzo spokojny. Spacerując mijał niewielki straganik z bronią. Nie był on zadaszony. Zdziwił się, że ktoś prowadzi interesy handlowe tak późno. Podszedł bliżej.
    - Aaaaaaaaa klient dobry wieczór. Mam do sprzedania parę sztuk naprawdę dobrej broni ? kupiec ten, gdy miał na myśli oręż wszelkiego rodzaju mówił o nim z wielkim podnieceniem. Nawet jeżeli wymawiał tylko zdanie ?oręż wszelkiego rodzaju?
    Ardel rozglądał się po towarach. Żaden z mieczy nie był tak piękny, jak ten, który posiadał na sobie mężczyzna oglądający towary
    - Poproszę ten ? wskazał na jeden z mieczy
    - To będzie 13 sztuk złota ? powiedział kupiec
    - Tyle wystarczy? ? zapytał Ardel wyjmując całe swoje oszczędności jakie miał przy sobie, a było tego sporo.
    - Panie? - zaniemówił handlarz ? przecież tego wystarczy na założenie własnego sklepu z mieczami i to jeszcze zostanie!
    Kupiec zbliżył się do Sprzedawcy i zniżył głos:
    - Jak ci na imię?
    - Tyiu miłościwy panie
    - Tyiu oddam ci te wszystkie pieniądze pod warunkiem, że dostane tamten miecz, a ten który mam na sobie komuś przekażesz
    - Zrobię co tylko każesz panie! ? handlarz już teraz był bardzo szczęśliwy
    - Założysz swój sklep w Ulor. Za lat około dwadzieścia przybędzie do ciebie młodzieniec. Nie wiem jak będzie wyglądał, ale będzie miał ze sobą drużynę. Chłopak będzie zachowywał się podejrzanie, jego spojrzenie będzie zimniejsze od góry lodowej, ale nie daj się zwieźć to dobry chłopak. Daj mu ten miecz ? Ardel przekazał miecz sprzedawcy, ten który miał na plecach ? obiecujesz to zrobić?
    - Tak panie, nigdy o tym nie zapomnę i jak tylko zjawi się chłopak, o którym mówisz dam mu ten miecz za darmo! ? Tyiu spodziewał się, że zadanie, które dostanie będzie o wiele gorsze do wykonania.
    **********************
    - Zaraz, zaraz ? przerwał Mathious ? skąd ty o tym wszystkim wiedziałeś?
    - Mathious? - Ardel nie wyglądał na pocieszonego ? dowiedziałem się tego wszystkiego od hmm? nazwijmy to wyrocznią
    - Co to za wyrocznia?
    - Nie mogę powiedzieć. Powiem ci tylko tyle. Jak nie będziesz wiedział co zrobić udaj się do państwa Reytlla i tam odszukaj wodospad Hurta, bo tam znajdziesz wszystkie odpowiedzi, na pytania, które cię nurtują
    - Myślałem, że ten wodospad to tylko wymysł ludzki
    - On nie jest wymysłem tylko dla tych, którzy najbardziej potrzebują w życiu wskazówki ? powiedział divl i kontynuował opowieść
    **********************
    Oddalił się już od miasta, zszedł nawet na polane. Podróżował na północ, podczas gdy największe miasto, które znajdowało się niedaleko to Ulor, będące na wschód.
    Szedł wolno, bo wiedział co go za chwilę czeka. Wciąż miał w głowie słowa wyroczni, która nie powiedziała mu tylko jednego ? czy wygra.
    - Znalazłem cię Ardel ? z cienia wyszedł mężczyzna.
    Nie był on stary, ale na takiego wyglądał. Miał krótko ostrzyżone siwe włosy i takiego samego koloru brodę. Na pierwszy rzut oka każdy brał go za starca, ale gdy ktoś przygląda się dokładnie rysą jego twarzy to widzi mężczyznę w średnim wieku, którego już dopadła siwizna. I to nie była do końca prawda. Kolor zarostu był przemalowany. To nie był jego naturalny kolor, on chciał tak wyglądać, jak mówił ?dla lepszego efektu?.
    - Zakończmy to szybko ? bohater był zdecydowany
    - Nie! ? wykrzyczał siwy ? najpierw mi powiedz, gdzie jest Mathious!
    - Nie wyciągniesz tego ode mnie, choćbym miał zginąć
    - Czy ty naprawdę nie widzisz jaki ten chłopak ma potencjał? Razem z Rewderem mogliby rządzić tym zasranym światem!
    - Dopóki któremuś by się nie znudziło i nie zdradziłby drugiego ? Ardel mówił wszystko z wielkim przekonaniem
    - A więc lepiej, żeby walczyli ze sobą od razu?
    - Przynajmniej wtedy kwestia ta zostanie szybko rozwiązana
    - Jesteś głupi Ardel! Wiesz, że znajdę Mathiousa prędzej czy później!
    - Nie znajdziesz, nie pozwolę na to
    - A więc giń
    Obaj wyciągnęli miecze. Obaj na siebie ruszyli. Obaj byli nadludzko szybcy.
    Siwy natychmiast ciął w żebra. Ardel sparował i kontratakował pchnięciem w obojczyk. Przeciwnik odskoczył. To był błąd. Natychmiast, bowiem ojciec Mathiousa zaczął sekwencję szybkich cięć i pchnięć, z którymi nie mógł poradzić sobie siwy. W końcu oberwał w lewą rękę. Było to lekkie draśnięcie, ale rozwścieczyło ono mężczyznę. Tak bardzo, że ten wykonał piruet, a następnie szybkie cięcie w tętnice. Ardel uchylił się przed ciosem i próbował pchnięcia prosto w rzepkę. Miecz przebił nogę w tym miejscu. Przeciwnik bardzo głośno jęknął z bólu i klną pod nosem, gdy zdołał już odpełznąć na nieznaczną odległość od Ardela. Ten stał w ziemię jak wryty i patrzył na cierpienie siwego. Raniony nie znał się na czarach, dlatego nie mógł ulżyć sobie w cierpieniu. Klął najpaskudniej jak umiał. Mężczyzna, który stał przy cierpiącym nawet nie wiedział, że można robić to tak paskudnie jak ten tam leżący. Ardel stanął przy nim. Bardzo blisko. Można powiedzieć, że za blisko. Bowiem leżący mając jeszcze jedną nogę sprawną podciął przeciwnika. Ten nie spodziewając się ataku nie zdążył zareagować i upadł. Wypuścił również miecz z ręki. Ten z przebitym kolanem mimo bólu o wiele szybciej się do niego dostał i równie szybko zabił Ardela celnym pchnięciem w serce.
    **********************
    - I taki był mój koniec ? zakończył opowieść divl
    - Kilku rzeczy nie rozumiem
    - Jakich?
    - Jakim cudem przegrałeś mając tak wielką przewagę? ? zapytał Mathious
    - Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Może to był zwykły pech? Przeznaczenie? Chwila mojej dekoncentracji?
    - Jak nazywa się twój przeciwnik i czy jeszcze żyje?
    - To był McFulch on opiekował się Rewderem, przynajmniej, gdy ten był jeszcze niemowlakiem. Nie mogę ci powiedzieć czy jeszcze żyje, bo divl nie może wiedzieć czy jego zabójca chodzi jeszcze po świecie żywych
    - Czemu? ? zapytał Mathious
    - Aby nie doszło do zemsty ? w głosie Ardela można było usłyszeć gniew
    Surth próbował przez dłuższą chwile stworzyć jakieś zdanie, ale z jakiś przyczyn nie mógł tego zrobić
    - Co się dzieje? ? zapytał divl
    - Nie wiem jak mam się do ciebie zwracać. Niby jesteś moim ojcem, ale nie wiem jak mam cię mianować, żeby nie mówić cały czas tylko ?ty?
    - Nazywaj mnie Ardel. Nie musisz do mnie mówić tato jeśli to dla ciebie uciążliwe
    - Ardel? - przeciągnął ten wyraz Mathious ? nie rozumiem mówiłeś, że to będzie opowieść o tym jak zostałeś divlem, jak uratowałeś setki istnień. Więc, gdzie to wszystko?
    - Też się nad tym zastanawiałem przez długi okres czasu. Kiedyś Hyave powiedział, że te setki uratowałem wtedy, gdy nie chciałem cię wydać w ręce McFulcha, więc to dlatego zostałem divlem.
    - Widać ląd! ?wykrzyczał ktoś z góry pokładu
    - Chodź Mathious powinniśmy wyjść na pokład
    Wyszli razem. Ardel ponownie stał się niewidzialny.
  6. Mathien
    Wszyscy byli w szoku. Nie wiedzieli, gdzie się znajdują, ani jak się tam znaleźli. Miejsce było całe białe, tak białe, że od tego koloru bolały ich już oczy. Zerntte pomyślał, że wydostał się ze szponów śmierci, a znalazł się wśród jakiś niebezpiecznych czarnoksiężników Rewdera, którzy mają go tu pozostawić do śmierci. Bał się odezwać.
    - Witam ? bohaterowie od razu odwrócili się w międzyczasie wyciągając oręż ? wybaczcie nie chciałem was wystraszyć
    Nie odetchnęli z ulgą. Zobaczyli oni divla, któremu nie ufali.
    - Czego chcesz? ? zapytała gniewnie Amvil
    - Chciałem wam pomóc, wybaczcie następnym razem pozwolę was złapać
    Zerntte bał się osobnika nie dość, że wyglądał jak diabeł to jego głos był tak przesiąknięty złem, że chyba już wolał słuchać Rewdera.
    - Gdzie się znajdujemy? ? zapytała Trisha równie gniewnie jak Amvil
    - Skąd w was ta złość ostatnim razem z tego co widziałem mało się nie posikaliście ze strachu przede mną
    - Gadaj gdzie my k*rwa jesteśmy, albo? ? Kovter nie dokończył
    - Albo co zabijesz mnie? Daj spokój wiesz, że nie masz ze mną szans. Jesteśmy w innym wymiarze nie będę tłumaczył co to jest, bo mi się nie chce
    - Więc po co nas tu sprowadziłeś? ? zapytała Trisha, która już się uspokoiła
    - Chciałem wam pomóc to coś złego? Przecież wy ludzie lubicie pomoc
    - Skąd ty to możesz wiedzieć?
    - Divlem się zostaje, a nie rodzi więc coś o was wiem. Możemy teraz przejść do poważniejszych rzeczy? ? divl spojrzał na Zerntte
    - Nie zabijajcie mnie proszę! ? były rycerz powiedział całkiem błagalnym tonem
    - Nikt nie ma zamiaru cię zabijać ? powiedziała Trisha troskliwie
    - A więc po co ja tu jestem?
    - Chcieliśmy ci tylko pomóc wiemy, że nie ty zabiłeś króla
    - Nie bardzo rozumiem ? Zerntte był bardzo zaskoczony
    - Uwolniliśmy cię bo wierzymy w twoją niewinność co tu jest do rozumienia? ? Kovter wyglądał na podirytowanego
    - No i po co? Teraz również jesteście poszukiwani ? uwolniony nie wyglądał na specjalnie uradowanego.
    - Posłuchaj jest jakaś sala, gdzie Rewder może trzymać swoje zapiski? ? zapytał divl
    - Rewder posiadał własny pokój w zamku, ale z całego wyposażenia korzystał tylko z łóżka
    - Jednak myślę, że warto to sprawdzić, ale jak się dostać do zamku?
    - Mathious może tam jest, poszedł na spotkanie z Rewderem ? powiedziała Trisha
    - Zostańcie zaraz wracam
    Divl po tych słowach zniknął.
    **********************
    Mathious wstał z krzesła i kierował się do wyjścia.
    - Mathious stój
    Surth stanął, gdy usłyszał ten charakterystyczny przesiąknięty złem głos
    - Idź do pokoju Rewdera i poszukaj jakiejkolwiek poszlaki, która pokazywałaby w złym świetle nowego króla. ? divl był niewidoczny dlatego nikt nie zainteresował się surthem
    Mathious nic nie powiedział. Ruszył do strażnika i zapytał:
    - Przepraszam, gdzie znajdę pokój mojego brata Rewdera?
    - Do tej pory mieszkał w pokoju dla gości specjalnych teraz zajmie komnatę królewską do którego chcesz pójść?
    - Do tego, w którym znajdują się jego rzeczy
    - Proszę za mną
    Strażnik miał obowiązek zaprowadzić Mathiousa do pokoju Rewdera, bo jak mówi prawo Urtahu ktoś ze służby zamku ma odprowadzić rodzinę do pokoju władcy o ile władca na to pozwalał. Strażnik o to nie pytał, bowiem był pod wpływem czaru rzuconego przez przyjacielskiego demona.
    Doszli do pokoju zajmowanego dotychczas przez Rewdera.
    Wszedł tam razem z divlem, który cały czas był niewidoczny. Strażnik stał za drzwiami, które za sobą zamknęli. W pokoju spotkali Corena.
    - Mathious spodziewałem się, że będziesz chciał tu przyjść ? czarnoksiężnik sprawiał wrażenie bardzo zadowolonego
    - Po co tu jesteś? ? zapytał surth
    - Bez powodu. Do zobaczenia Mathious, jeszcze się spotkamy
    Coren po tych słowach klasnął dłońmi i zniknął. W miejscu, gdzie stał leżała kartka. Surth podniósł ją i przeczytał:
    Pamiętaj Rewder upozoruj samobójstwo inaczej nasz plan się nie powiedzie
    K.

    - K? ? zdziwił się Mathious
    - Pewnie ktoś fikcyjny Coren sfabrykował ten dowód ? divl cały czas pozostawał w ukryciu.
    - Ale jaki miał w tym interes?
    - Nie wiem, ale pokażmy go straży
    **********************
    - To jeszcze nie dowód winy
    Mathious rozmawiał z najwyższym rangą strażnikiem w zamku. Został tu odesłany po ukazaniu kartki
    - Uważa pan, że można przymknąć oko na taką kartkę?
    - Tak, ponieważ dowód może być sfabrykowany
    - A jak znajdę dowody? ? surth próbował wszystkiego byle tylko ruszyć tropem Rewdera
    - Gdzie chcesz je znaleźć?
    - Udostępnijcie mi statek popłynę za Rewderem przy odrobinie szczęścia znajdę jakiś dowód
    - Przy odrobinie szczęścia? Jaja se robisz? ? Sierżant zamkowy nie wyglądał na zachwyconego
    Mathious w tej chwili dał znak divlowi, aby wkroczył do akcji. Zrobił to rzucając urok na głównodowodzącego zamkowego.
    - To jak sir dostanę statek? ? surth uśmiechnął się pod nosem
    - Ależ oczywiście bezzwłocznie ? sierżant odwrócił się teraz do strażnika ? proszę wycofać list gończy za Zerntte i jego ratownikami oraz udostępnić łódź panu Mathiousowi.
    Surth nawet nie marzył o takim rozwiązaniu sprawy.
    - Gdzie reszta? ? zapytał bardzo cicho divla
    - W bezpiecznym miejscu ? odpowiedział
    **********************
    Divl wrócił razem z Mathiousem do innego wymiaru.
    - Nie mogę uwierzyć, że nas tu zostawiłeś! ? powitała ich Bressa
    - Nie miałem wyboru
    - Ależ miałeś wybór!..
    - Przestańcie ? przerwał surth zanim kłótnia rozszalała się na dobre ? mamy teraz ważniejsze sprawy do omówienia.
    - To znaczy jakie? ? zapytała Trisha
    Divl opowiedział o wszystkim co wydarzyło się w zamku. Nie zajęło mu to dużo czasu, bo nie opowiadał wszystkiego ze szczegółami. Gdy skończył Trisha zapytała:
    - To co teraz robimy?
    - Idziemy na statek ? odpowiedział Mathious
  7. Mathien
    Podróżowali tak jak przewidywali trzy dni. Nie zatrzymywali się w żadnym mieście. Nie chcieli po raz kolejny wpaść w pułapki Rewdera. Jedli to co udało im się upolować, pili wodę ze strumieni, które mijali. Nie wtrącali się także w sprawy osób, które spotykali na swojej drodze. Dlatego dotarli do jak im się wydawało miasta, w którym wszystko się zakończy.
    Tewert był stolicą Urtahu. Niegdyś miasto było jednym z ważniejszych stolic krainy Reals. Dziś tak jak cały kraj straciło na znaczeniu. Głównie przez brak sojuszników w innych państwach. Sojusze, bowiem zawsze wpływają na rozwój krajów czy miast. Tewert był ogromnym miastem. Największym w całym Urtahu. Miasto to było również najlepiej zabezpieczonym miastem. Było to jedyne miasto Urtahu, w którym straż pełniło regularne wojsko. Oczywiście było to spowodowane tym, że w mieście mieszkał król. Monarcha miał oczywiście jeszcze własne straże w pałacu, ale jak mówił król User wspaniały, który pierwszy kazał wojskowym pełnić straż ?bezpieczeństwa nigdy za wiele?. Koniec tego monarchy był straszny, bo został zabity przez własnego lokaja, ale to opowieść na inną okazję.
    Drużyna wjechała do stolicy bez problemu. W mieście odbywał się festyn. Ludzie na ulicach świętowali i cieszyli się. Nie było nikogo kto jest na ulicy i się nie cieszy. Amvil wyjaśniła drużynie tą sytuację:
    - Wszyscy ludzie, którzy nie za bardzo znajdują powód do świętowania siedzą w domu i narzekają na swoje życie
    Przejeżdżali przez miasto słysząc cały czas z boku zachęcania do wspólnych gier, w których do wygrania były nagrody-pamiątki. Zatrzymali się przy tablicy ogłoszeń, na której pisało:
    ?Jak wielu z was wie trzy dni temu zabito naszego młodego króla Vincenta X. Jako, że nie miał on potomka zgodnie z przepisami zebrała się rada państwowa, która na króla wybrała najbliższego przyjaciela niedawno zmarłego króla ? Księcia Rewdera. Koronacja odbędzie się pierwszego dnia tygodnia. Z tej okazji w Tewercie odbędzie się festyn. Główną atrakcją festynu będzie powieszenie zabójcy Vincenta X ? Zerntte, który jeszcze do niedawna był rycerzem służącym w zamku. Egzekucja odbędzie się w samo południe. Życzymy miłej zabawy?
    - podpisano organizatorzy ? przestała czytać na głos Trisha.
    - Niedługo rozpocznie się egzekucja co robimy? ? zapytała Amvil
    - Ja pójdę do zamku może uda mi się tam przedostać, a wy spróbujcie uratować tego skazańca ? rozkazał Mathious
    O dziwo wszyscy spokojnie przyjęli rozkaz do wiadomości i nawet Kovter nie zgłaszał sprzeciwu.
    **********************
    Mathious doszedł do zamku. Przy wejściu oprócz strażników nie stał nikt. Gdy zbliżał się do głównych drzwi odezwał się strażnik:
    - Stać! Kim jesteście i czego tu chcecie?
    - Nazywam się Mathious i jestem bratem króla Rewdera ? surth odpowiedział bez zawahania
    - Król nic nie wspominał, że ma brata
    - A jak myślisz czy król będzie zawracał sobie głowę rozmową z kimś takim jak ty? ? Mathious głos miał zimny chcąc potwierdzić pokrewieństwo
    Strażnik nie odezwał się. Otworzył tylko drzwi i wsunął tam głowę po to, aby po chwili znów stać w normalnej pozie. Bardzo krótko stali w milczeniu, bo zaraz ktoś zapukał z zewnątrz. Strażnik znów wsunął głowę, a gdy się wyprostował powiedział:
    - Możesz wejść król potwierdził twoją tożsamość
    Surth wszedł.
    Zamek w środku wydawał się jeszcze większy niż z zewnątrz. Znajdowało się tam dużo ludzi, a Mathious szukał tylko Rewdera. Nie było to trudne, bo surthy wyczuwały swoją obecność, a poza tym nowo mianowany król sam do niego podszedł:
    - Bracie ? powiedział sztucznie przytulając się do Mathiousa w ramach ukazania miłości do brata
    - Daruj sobie przedstawienia ? Mathious nie miał zamiaru grać tak jak mu Rewder zagra
    - Dobrze więc podejdźmy do tamtego stołu i rozmawiajmy tak, aby nie było żadnych podejrzeń
    Na to Mathious mógł się zgodzić. Wiedział, że teraz pokazanie nowego króla w złym świetle tylko utrudniłoby zabicie go.
    - A więc dotarłeś do mnie ? powiedział Rewder jak już byli przy stole
    - Nie było łatwo, ale jak widzisz dałem sobie radę
    - To przez tą twoją głupią ludzką lekkomyślność. Gdybyś myślał tak jak prawdziwy surth mógłbyś uniknąć ponownych odwiedzin w Karv oraz zasadzki w Loutan ? Nawet Mathious twierdził, że trudno jest nie zgodzić się z Rewderem ? Ale wiesz nie doceniłem cię. Zabiłeś braci Jiaap i walczyłeś jak równy z równym z Corenem. Widać kert dał ci jakąś tam przewagę.
    - Faktycznie kert mi pomógł, ale to nic w porównaniu z tym co zrobiłeś ty. Popełniłeś błąd Rewder zostawiając mnie w Prechtel i dobrze o tym wiesz.
    - To już nie jest istotne. Przegrałeś Mathious nie dasz rady mi już zaszkodzić, albo raczej nie zdążysz.
    - Co masz na myśli? ? spochmurniał Mathious
    - Jak już pewnie wiesz mam zamiar wskrzesić Undarasa. Aby tego dokonać potrzebuję już tylko kielicha, którego napełnię swoją krwią
    - Nie rozumiem
    - Widzisz nasz ojciec wcale nie był taki głupi za jakiego uważają go teraz bogowie. Zanim zaczął dokładnie planować akcję zdobycia boskiego tronu ubezpieczył się
    ludzie, którzy patrzyli na tą rozmowę natychmiast odwracali się. Gdy patrzyli na rozmówców słyszeli tylko ton z jakim wypowiadali słowa. Był on zimny. Tak bardzo, że aż ciarki im po plecach przechodziły. Niektórzy nawet zastanawiali się jak człowiek może wymawiać słowa w taki sposób. Żaden z nich nie wpadł na to, że to nie muszą być ludzie. Nawet ci najbardziej pijani.
    - W jaki sposób się ubezpieczył? ? Mathious chciał wykorzystać szansę, że w końcu może uzyskać odpowiedzi na wszystkie swoje pytania
    - Opętując jedną z osób żyjących wtedy na ziemi stworzył kielich. Nie było to zwykłe naczynie. Jeżeli w tym kielichu znajdzie się choć kropla krwi osoby, która zabiła swego śmiertelnego wroga to wtedy Undaras zmartwychwstanie.
    - Zabiłeś już swego śmiertelnego wroga?
    - Tak, był nim Randolph
    - Skąd to przekonanie ? tylko surth mógł słowa Rewdera odebrać jako przekonujące
    - Był jedyną osobą na świecie, która mogła się ze mną równać
    - A inne surthy?
    - Nawet jeśli mogą się ze mną równać nie mogę żadnego z nich nazwać swoim największym wrogiem
    - Racja ? potwierdził Mathious
    Dalej siedzieli w milczeniu. Patrzyli na siebie tym samym obojętnym wzrokiem. Nie potrzebowali już rozmowy, bo teraz wystarczyła im sama obecność. Po jakimś czasie podszedł do nich strażnik i oznajmił Rewderowi:
    - Panie mam dwie wiadomości
    - Mów
    - Ale czy??
    - Nie ? przerwał król
    - A więc uwolniono Zerntte tego strażnika co zabił poprzedniego króla
    - Kto to zrobił?
    - Jakaś drużyna poszukiwaczy przygód nie znamy ich tożsamości
    Rewder spojrzał na Mathiousa, który się tylko uśmiechnął.
    - A ta druga wiadomość?
    - Oddział mający poszukiwać kielicha zakończył poszukiwania znaleźli go ? mówiąc to strażnik jeszcze bardziej ściszył głos, ale bezskutecznie, bo Mathious i tak usłyszał
    - I dopiero teraz mi mówisz? ? Rewder cały czas był spokojny, ale tylko według strażnika ? mam przygotowany statek?
    - Tak panie wszystko gotowe
    - A więc ruszajmy
    Rewder wstał z krzesła i miał już iść, ale w ostatniej chwili odwrócił się
    - Byłbym zapomniał, do zobaczenia Mathious twoje dni są policzone ? teraz poszedł nie patrząc już za siebie
    - A raczej twoje ? surth udał się do wyjścia
    **********************
    Mamy jakiś plan? ? zapytał Kovter, gdy drużyna udawała się na plac główny
    Tak mamy odbić Zerntte ? odpowiedziała Bressa
    - A jakiś szczegółowy pomysł?
    - Improwizacja ? odezwała się Trisha
    Na placu już zebrała się ludność. Wyglądało to tak jak zawsze na końcu placu umieszczony był podest, na którym miał zawisnąć skazany. Przy tym podeście zbierała się ludność chcąca zobaczyć jakąś atrakcję. W całym Urtahu takie wieszania miały miejsce dość rzadko dlatego zawsze zbierało się więcej ludzi na takich ?uroczystościach? niż w innych krajach Reals.
    Skazaniec wyszedł już na podest zaczęło się odczytywanie kary.
    - A więc czy teraz macie jakieś pomysły? ? zapytał Kovter
    - Ja mam jeden poczekajcie ? Amvil napinała dziwnie wyglądającą strzałę do łuku.
    Zaczęło się odczytywanie przestępstw, które za które ma zostać powieszony Zerntte. Trisha, która po raz pierwszy widziała ceremonię powieszenia dziwiła się, że zwykłe zabicie króla można tak długo odczytywać. Oczywiście wszystko było ładnie ?ubrane w słowa? jakby pisał to jakiś poeta, a Trisha poetów nie lubiła.
    - Przygotujcie się ? odezwała się Amvil
    - Na co? ? zdziwiła się kapłanka
    - Mówię do Perqa i Kovtera żeby mieli się na baczność
    - My, po co? ? zapytał Kovter
    - Zobaczysz więc lepiej się przygotuj ? odpowiedziała łuczniczka
    Skończyło się odczytywanie kary. Zakładano już węzeł na szyję skazańca. Mężczyzna wyglądał na pogodzonego z losem. W duchu modlił się o cud, bo tylko on mógł go w tej chwili uratować.
    Amvil w głowie wszystko już rozgrywała wiedziała, że ma tylko ułamek sekundy i musi wystrzelić strzałę w odpowiednim momencie i właśnie ten ?moment?, był najtrudniejszą częścią tego zadania.
    Podest, na którym stał skazany zasunięto i mężczyzna nie miał już miejsca koło siebie, na którym mógł stanąć. Amvil wystrzeliła strzałę. Przecięła ona sznur, do którego przywiązany był Zerntte. Wszyscy dookoła zaczęli uciekać oprócz piątki, która biegła do byłego rycerza. Momentalnie przy bohaterach znaleźli się strażnicy, ale choć mieli przewagę liczebną nie mieli szans z Perqiem i Kovterem. Oczywiście mężczyźni nie chcieli zabić żadnego strażnika, a co najwyżej ogłuszyć. Trisha z Bressą odwiązywały Zerntte w tym czasie.
    - Masz siłę biec? ? zapytała Amvil
    - Tak ? odpowiedział były rycerz
    Po postawieniu Zerntte na nogi zaczęła się ucieczka. Nie trwała ona zbyt długo, bo uciekinierzy nagle znaleźli się w miejscu, którego nie mogli opisać. Wiedzieli, że na pewno nie są już w Tewercie. Znaleźli się w miejscu, gdzie nie znajdowało się nic oprócz nich...
  8. Mathien
    Noc. Cała drużyna znajdowała się na polanie nieznacznie oddalonej od Loutan. Był z nimi razem divl. Prowadzili rozmowę:
    - Wiesz, że teraz jesteś nam winny trochę wyjaśnień? ? Mathious głos miał zimny jak góra lodowa
    - Pytajcie ? odpowiedział divl
    - Wytłumacz mi czym dokładnie jest kert? Nie mogę przecież używać czegoś nie wiedząc do czego służy
    - Kertem nazywamy przekazanie nauk.
    - Możesz dokładniej?
    Drużyna nie wtrącała się do rozmowy, bo nie wiedziała jak ma rozmawiać z tajemniczym obcym
    - Przekazując ci kert przyspieszyłem twoją naukę. To tak jakbyś przez wiele lat uczył się władania mieczem oraz studiował różne rzeczy o świecie.
    - Stąd nauka walki i większa wiedza, a obrazy, które widziałem?
    - To twoja przeszłość i przyszłość. Jest to skutek uboczny posiadanie kerta
    - Przyszłość, którą tam zobaczyłem urzeczywistni się?
    - Nie było jeszcze przypadku, aby obrazy zobaczone po otrzymaniu kertu nie sprawdziły się
    Mathious zauważył, że divl teraz całkiem inaczej zachowywał się w stosunku do poprzedniego spotkania, bo zachowywał się bardziej ludzko.
    - Macie jeszcze jakieś pytania? ? divl zniecierpliwił się panującą ciszą
    - Czy? - Bressa przerwała na chwilę - możesz nam coś powiedzieć na temat ataku na Ulor?
    - O co wam dokładnie chodzi? Przecież byliście tam ? divl wiedział, że tylko Mathious czuje się pewnie w jego obecności
    - Chodzi o to, że chcemy się dowiedzieć czy tylko Ulor i Karv zostały wtedy zaatakowane? ? Bressa teraz słowa wypowiedziała głośniej i szybciej jakby chciała, żeby zadanie tego pytania trwało jak najkrócej
    - Tak, w świecie bogów nie mówili o innych atakach
    Cała drużyna miała świadomość tego co działo się w Ulor. Byli co prawda wtedy pod wpływem klątwy, ale po wygaśnięciu zaklęcia nie traciło się pamięci
    - Daliśmy się zaciągnąć w pułapkę Rewdera, ale czemu to zrobił? ? zapytała Trisha
    - Chciał nas opóźnić. Chciał mieć więcej czasu na wskrzeszenie Undarasa ? odezwał się Mathious i zapytał ? czy wiedziałeś o jego zasadzce?
    - Nie wiedziałem, ja jestem tylko divlem, a nie żadnym prorokiem
    - To co robiłeś w Karv? ? zaciekawiła się Trisha
    - Podążałem za wami, a skoro tam szliście to ja też. Uznałem, że jak już podróżujecie do tego miasta to dam ci tam kert
    - Ciekawi mnie jeszcze jedna rzecz ? znów odezwał się Mathious
    - Co tym razem?
    - Jak ci się udało sprawić, że nie pytałem o właściwości kertu?
    - Klątwa ? odpowiedział divl
    - Niemożliwe - Trisha nie mogła uwierzyć w to co usłyszała ? z tego co mi wiadomo to surthy są odporne na klątwy
    - Na ludzkie klątwy ? poprawił divl
    - To istnieją jakieś inne?
    - Tak w świecie bogów używa się czarów, które oddziałują na wszystkich bez wyjątku ja zostałem nauczony takiego zaklęcia
    - To czemu teraz nie użyjesz na mnie tego zaklęcia? ? wszystko dla surtha było takie zagmatwane
    - Jeżeli masz pokonać Rewdera musisz poznać prawdę o sobie
    - Powiedz dlaczego takie ważne jest, aby nikt nie wiedział o kercie?
    - Środki bezpieczeństwa, nie chcieliśmy, aby kert był używany do złych celów ? divl czuł, że powiedział już za dużo
    - Więc dlaczego teraz mi o tym powiedziałeś? ? zdziwił się Mathious
    - Nieważne ? odpowiedział divl i zniknął
    - Nie podoba mi się ten koleś ? odezwał się Kovter
    - Kovter ma rację ? Bressa nie mogła uwierzyć, że to mówi
    - Jakby chciał pomóc, ale coś go powstrzymywało ? wyjaśniła Trisha, niepotrzebnie
    - Chodźcie czeka nas trzy dni drogi do Tewertu ? powiedział Mathious
    Wszyscy po tych słowach usiedli na konie i ruszyli.
  9. Mathien
    Zrentte był jednym z najbardziej zaufanych ludzi króla Vincenta. Był również jednym z jego najlepszych żołnierzy. Mimo czterdziestu lat niewielu w królestwie było ludzi, którzy mogliby się z nim mierzyć w walce na miecze. Zrentte był chudym mężczyzną. Nie miał żony, ani dziewczyny. Był kawalerem, który cały dzień spędzał na służbie. Zrentte jak większość strażników i żołnierzy w zamku, był wielkim wrogiem Rewdera i nie mógł zrozumieć jak młody stażem i wiekiem król mógł zaufać komuś takiemu. Mężczyzna nie mógł także zrozumieć jak można ufać osobie właściwie z nikąd. Nie można przecież inaczej nazywać osoby podszywającej się za jakiegoś tam księcia, o którym nikt wcześniej nie słyszał. Marzeniem Zrentte było złapanie kiedyś Rewdera na przewinieniu, które wykluczyłoby go z zamku. Najchętniej posłałby on tego ?księcia z nikąd? do więzienia. Nie miał jednak na niego nic. Chłopak, był zupełnie czysty i na pewno nie dałby się łatwo złapać.
    Zrentte jak co noc sprawdzał każdą komnatę w zamku. Musiał się upewnić czy wszystko jest tak jak być powinno, bo takie było jego zadanie w tym tygodniu. Żołnierze w zamku wymieniali się zadaniami co tydzień. Tak dla urozmaicenia i dla równości, że żaden ?nie wykonuje łatwiejszej roboty cały czas?.
    Zrentte zapukał do komnaty króla. Odpowiedziała mu cisza.
    - Królu ? odezwał się Zrentte ponownie pukając do drzwi
    Ponownie nikt się nie odezwał.
    Wartownik otworzył drzwi.
    W pokoju było ciemno i jakby się wydawało pusto. Zrentte dopiero po chwili zobaczył ciało leżące na podłodze. Podszedł bliżej. Był to król Vincent. Obok strażnik zobaczył miecz. Kiedy go podniósł z tyłu usłyszał:
    - Błąd ? z ciemnego kąta pokoju wyłonił się Rewder
    - Mogłem przypuszczać, że to pułapka ? Zrentte starał się zachowywać spokój
    - Nie, to nie była pułapka. Nawet nie marzyłem o tym, że znajdzie się ktoś tak głupi kto podejmie miecz przed zaalarmowaniem strażników ? Rewder miał głos zimny jak lód
    - A więc co zamierzasz teraz zrobić?
    - Straże! ? zawołał po czym ponownie zwrócił się do strażnika - Mniej więcej to
    W komnacie momentalnie zjawili się strażnicy
    - Ten mężczyzna z mieczem zabił króla wsadźcie go do lochu ? Rewder wciąż zachowywał ten sam ton
    - Nie, to nie ja to Rewder! To on jest wszystkiemu winny ? wykrzykiwał Zrentte
    Strażnicy ignorowali jego krzyki i obezwładnili niedawnego kolegę z pracy. Gdy go prowadzili do lochu Zerntte jeszcze raz spojrzał na Rewdera, ale zobaczył na jego twarzy tylko portret z podpisem ?mam cię w dupie? Rewder zawsze miał taki wyraz twarzy, ale niesłusznie oskarżony nie mógł tego wiedzieć, bo nigdy nie słyszał o surthach.
    Rewder wyszedł z komnaty dopiero jak wyprowadzili Zrentte. Surth skierował się do własnej komnaty. Już czekał tam na niego Coren.
    - I jak? ? zapytał czarnoksiężnik
    - Nie spodziewałem się, że ci żołnierze to tacy idioci
    - Co się stało?
    - Wartownik Zerntte podniósł miecz ? Rewder cały czas zachowywał się tak samo
    - To było do przewidzenia, bo żołnierze nie są zbytnio inteligentni ? odpowiedział Coren
    - Nie mówmy już o tym. Co masz? ? zapytał Rewder
    - Właściwie niewiele Mathious z drużyną wkroczyli do Loutan
    - Miejmy nadzieję, że to go zatrzyma, bo jak nie to możemy się niedługo spodziewać przyjazdu do zamku. Co z kielichem? ? Surth szybko zmienił temat
    - Jeszcze go nie znalazłem, ale ustaliłem, że znajduje się na jednej z pobliskich wysp
    - Widać wyraźne postępy Coren, oby tylko tak dalej a wskrzeszenie Undarasa stanie się faktem
    Czarnoksiężnik wiedział, że to nie była pochwała. Nie w przypadku Rewdera, bo on nigdy nie chwali.
    Coren zniknął. Zawsze znikał momentalnie, bo jakby się odezwał na pożegnanie zdenerwowałby niepotrzebnie Rewdera.
    Surth po zniknięciu czarnoksiężnika położył się spać wiedział, że teraz czeka go wiele pracy.
  10. Mathien
    W celi było ciemno i zimno mimo tego, że na zewnątrz była piękna pogoda. Pomieszczenie było małe. Znajdowało się tam tylko jedno dwupiętrowe łóżko i kibel. W całym więzieniu był jedynym więźniem. Nie było nawet strażników. I tak nie daliby mu rady. Chociaż po dłuższym zastanowieniu nie był tego taki pewien. W końcu nie miał przy sobie miecza. Na szczęście miał zbroję. Co pomogłoby w ewentualnej ucieczce. Nie myślał jednak o ucieczce. Nie miał planu. Gdyby nie to, że wtedy zależało mu na koniach uciekłby. Jest w końcu surthem, a surthci są szybsi od ludzi. Teraz też chce mieć konie, ale chce także odzyskać drużynę. Znali się krótko, ale im ufał. Wiedział, że coś im się stało. Musiał tylko odkryć co.
    -Przecież w przeciwnym razie by mi pomogli ? myślał
    Nagle usłyszał czyjeś kroki. Ktoś zbliżał się do jego celi. Nie mylił się. Przy kratach do jego celi stanął divl. Ten sam, którego spotkał w Karv. Patrzyli chwilę na siebie po czym demon zaczął rozmowę:
    - Na chwilę spuszczam cię z oka i już pakujesz się w kłopoty. Co się stało?
    Surth zaczął opowiadać o tym co tu zaszło. Divl słuchał go uważnie tak jakby chciał wychwycić każdy szczegół. Czasem coś wtrącił, lecz na krótko.
    *********************************************************
    Mathious przekroczył bramę miasta.
    - Stać! ? krzyknął jeden ze strażników znajdujących się za nim
    - Co się stało? ? surth odwrócił się w stronę strażnika
    - Nikomu nie można wychodzić z miasta ? strażnik przez całą rozmowę mówił podniesionym głosem
    - Czemu? ? chłopak mówił zimnym tonem już wystarczająco wkurzyła go strata drużyny
    - Polecenie księcia Rewdera
    - Czy książę jest tutaj ? Mathious miał nadzieje na odpowiedź tak
    - Nie ? odpowiedział strażnik jak na złość bohaterowi. ? ale za to są jego zastępcy
    - Zastępcy? ? zdziwił się
    - Bracia Jiaap
    *********************************************************
    Divl w tej chwili przerwał opowieść:
    - Bracia Jiaap?
    - Tak, znasz ich?
    - Wiem o nich tylko tyle, że to bliźniacy i obydwaj są surthami ? demon miał ten sam nasiąknięty złem głos, lecz teraz surtha to nie wkurzało tak jak za pierwszym razem
    - Więc jak mam ich pokonać sam?
    - Porozmawiamy o tym później teraz kontynuuj opowieść.
    Surth kontynuował
    *********************************************************
    - Kim oni są? Nigdy o nich nie słyszałem ? Mathious mówił lodowatym tonem, a jego twarz nie wyrażała nic, ale w środku był bardzo wkurzony
    - I nie musisz! ? Strażnik był bardzo cięty na przybysza ? Wracaj do miasta, albo cię aresztujemy
    - Wy mnie aresztować? Daj spokój nie dasz mi rady
    - Pomożemy mu ? powiedział ktoś z wioski
    - Tak ? potwierdziło parę innych osób, w tym była już drużyna surtha
    W tej chwili chłopak miał uciekać, ale nie chciał zostawić koni. Szkoda mu ich było, bo wydał na nie większość pieniędzy jakie posiadał
    *********************************************************
    - Daj spokój nie było ci szkoda koni tylko drużyny ? divl był spokojny
    Mathious nie odpowiedział nic. Gdy czerwono skóry zauważył, że chłopak nie ma zamiaru odpowiadać powiedział:
    - Kontynuuj
    *********************************************************
    Strażnicy przyjęli pozycję do walki. Mathious puścił konie i wyciągnął miecz. Za nim znaleźli się przy chłopaku strażnicy już tam był Kovter próbując uderzać. Surth wykonał unik. Spodziewał się ataku. Dzięki niemu był teraz pewny to co opanowało miasto to była jakiegoś rodzaju magia.
    - Nawet nie sparowałeś boisz się skrzywdzić starego przyjaciela? ? zapytał Kovter
    - Nie, boję się zabrudzić miecz twoją krwią ? Mathious wciąż był zimny
    - Myślisz, że mnie trafisz?
    - Z zamkniętymi oczami
    Po tych słowach ruszyli na siebie. Pojedynek, który Mathious obiecał Kovterowi. Surth miał jednak nadzieję, że ta walka odbędzie się w bardziej przyjaznej atmosferze.
    Kovter zadał cios pierwszy. Bił z prawej strony w taki sposób, jakby chciał przeciwnika przeciąć na pół. Mathious sparował i momentalnie ciął niedawnego sprzymierzeńca w lewą nogę. Trafił, ale wojownik nawet na twarzy nie dał po sobie poznać, że go boli. Jedynym znakiem, że boli był upadek na kolano. Kovter nawet nie próbował już się podnieść. Przegrał i wiedział o tym, był teraz na łasce Mathiousa.
    - Spodziewałem się bardziej epickiego pojedynku ? powiedział, gdy chłopak przyłożył mu miecz do szyi
    - Za dużo oczekujesz
    Surth kopnął Kovtera w twarz kolanem bardzo mocno. Wojownik stracił przytomność.
    Ludność już była gotowa zaatakować, ale surth rzucił swojego Licera i podniósł ręce od góry
    - poddaje się ? oznajmił
    Straż podeszła do chłopaka i go aresztowała.
    ****************************************************************
    - No i tak się tu znalazłem ? surth skończył opowieść
    - Powinieneś był zabić Kovtera ? odezwał się divl
    - Wiem ? po Mathiousie było widać, że nie jest dumny z tego co zrobił
    - Każdy inny surth by go zabił
    - Nie jestem każdym innym surthem
    - W mieście ktoś musiał użyć magii na ludziach. Wygląda to na robotę człowieka, bo tylko na ciebie czar nie zadziałał ? divl rozglądał się po celi
    - Może to czarnoksiężnik, z którym walczyłem w Karv? ? powiedział Mathious
    - Nie wiem z kim walczyłeś w Karv, ale czy uważasz, że byłby wstanie zrobić coś takiego ? zapytał demon
    - Oczywiście. Najgorsze jest to, że jest po stronie Rewdera ? mówił z pewnością w głosie
    - W takim razie Rewder posiada potężnych sprzymierzeńców po swojej stronie
    - Więc ciekawe co pokażą bracia Jiaap
    - Najpierw, żeby się z nimi zmierzyć będziesz musiał stąd uciec
    - To nie problem
    Surth podniósł się z łóżka i podszedł do krat. Wyrwał je bez większego wysiłku
    - To tak też potrafisz? ? zdziwił się divl
    - Nie nazywamy się rasą tylko dlatego, że zachowujemy się inaczej niż ludzie
    Mathious głos miał obojętny. Uszczęśliwiło to czerwonoskórego, bo chłopak choć trochę zmienił się dzięki mocy. Teraz nawet divl widział nadzieję na pokonanie Rewdera.
    - Gdzie masz miecz?
    - Na końcu tego korytarza w tamtym pomieszczeniu ? wskazał Mathious
    - Skąd to wiesz?
    - Nie wysilali się zbytnio, żeby go przede mną ukryć
    - Czyli na pewno idziemy w pułapkę
    - Tak, ale oni nie wiedzą, że będziesz ze mną
    - Racja ? uśmiechnął się divl
    Mathious wziął Licera i obydwaj zaczęli szukać wyjścia na dach. Musieli się dostać do Kiru, czyli budynku, gdzie znajdowali się rządzący. Skoro teraz władze przejęli bracia Jiaap to musieli się tam znajdować. W mieście straż nie za bardzo patrzyła kto chodzi po dachach więc dostanie się do celu nie było wcale trudne.
    - Masz jakiś plan? ? zapytał divl, gdy byli już na dachu Kiru
    - Ja wejdę pierwszy, bo tylko mnie się spodziewają, a ty dojdziesz w trakcie ? był to bardzo ogólnikowy zarys akcji, ale dla demona wydawał się dobry
    - Zgoda ? odrzekł
    Surth do budynku dostał się oknem. Znalazł się w jednym z pobocznych pokoi budynku. Wyszedł z niego na główny korytarz prowadzący do wyjścia lub komnaty głównej, gdzie jak twierdził zastawiona była pułapka. Był tego pewny, bo w przeciwnym razie już natknąłby się na jakiś strażników. Wszedł do głównej sali.
    Było to duże pomieszczenie z licznymi rzeźbami. Na końcu znajdowały się duże krzesła podobne do tronu, ale to nie mógł być tron. Na tych dwóch siedzeniach siedział ktoś. Surth domyślił się, że to bracia Jiaap.
    - Myśleliśmy, że szybciej przybędziesz ? powiedział jeden z bliźniaków
    - Co, nie znasz jeszcze wszystkich mocy surthów? ? zapytał drugi, pewnie miała to być drwina, ale potrafił mówić tylko obojętnie przez co nie za bardzo wyszała
    - Nie wiedziałem, że mogę uciec ? Mathious dopasował ton do rozmówców
    - A więc Rewder każe nam walczyć z jakimś głupcem
    - Kim jesteście? ? surth poczekał, aż bliźniaki skończą udawać śmiech
    - Ja jestem Mert
    - A ja Cil
    - jesteśmy surthami ? powiedzieli razem
    - Czemu słuchacie się Rewdera, a nie chcecie sami przejąć tronu? ? zapytał surth
    - To on nie wie?
    - Widocznie nie
    - Możemy mu powiedzieć?
    - I tak zaraz zginie
    - Faktycznie są braćmi, bo doskonale się uzupełniają ? pomyślał Mathious
    - A więc ? zaczął Mert ? Rewderowi wcale nie zależy na zdobyciu tronu
    - Nie? ? teraz bohater był już całkiem zdezorientowany
    - On chce wskrzesić Undarasa ? dokończył Cil
    - A jak niby chciał to zrobić? ? Mathious nie dawał po sobie poznać, że jest zaskoczony
    - Tego nie chciał nam powiedzieć ? bohater zauważył, że bliźniacy mówili na przemian, bo teraz odezwał się Mert
    - Ale powiedział, że surthy są mu do tego potrzebne ? teraz z kolei odezwał się Cil
    - Szczególnie ty, bo jesteś inny
    - Podobno masz uczucia to prawda?
    - W porównaniu do ludzi jestem bezduszny w porównaniu do was jestem bardzo ludzki ? wytłumaczył
    - Ciekawe ? przerwał na chwilę Mert po czym wznowił ? czy jesteś bardziej surthem czy bardziej człowiekiem?
    - Nie wiem
    - A więc się przekonamy przynajmniej zabawnie będzie
    Trony rozstąpiły się, a w oddali było widać Amvil, Trishę, Bressę, Perqa i Kovtera. Wszyscy byli związani.
    - Zobaczymy jak zareagujesz, gdy będziemy zabijać ci znajomych ? Mert głos miał obojętny, bo przestał ?bawić? się już w udawanie uczuć
    Mathious stał bez ruchu. Nie okazywał uczuć. Nie chciał pokazywać przeciwnikom jak bardzo się od nich różnił.
    Cil podszedł wolno do Trishy. Przyłożył jej nóż do gardła.
    - Pokaż mi jak surth czuję, a nie zabije jej ? powiedział
    - Nie obchodzi mnie ona ? odrzekł Mathious
    W tej chwili w oczach kapłanki pojawiło się przerażenie. Po raz pierwszy w życiu została wystawiona przez kogoś komu ufała. W myślach zadawała sobie pytanie ?Dlaczego akurat teraz??. Nie mogła znaleźć odpowiedzi.
    - Czy już mówiłem, że zdjąłem z każdego klątwę, którą na nich nałożyliśmy? ? zapytał Mert
    - Nie obchodzi mnie to ? chłopak zostawał obojętny
    - Szkoda ? powiedział Cil po czym zaczął zwracać się do Trishy ? powiedz mi jak to jest być wystawionym przez własnego przyjaciela?
    Kapłanka milczała. Bała się tak strasznie, że nie potrafiła wydusić z siebie słowa.
    - Po odpowiedzi wnioskuję, że to musi być okropne ? Mert mówiąc podziwiał swoje paznokcie
    Zapadła cisza. Cil widząc, że nikt już nie ma nic do dodania postanowił zabić w końcu kapłankę. Nie zabił jej. Przez okno do sali wpadł divl i pierwsze co zrobił to odepchnął surtha od kapłanki.
    - Nie za późno? ? zapytał Mathious wyjmując miecz
    - Nie. Lubię pojawiać się w dramatycznych momentach
    Divl w porównaniu do Mathiousa nie musiał wyciągać miecza. Przedmiot sam pojawił mu się w ręku.
    - Rewder nic nie mówił o divlu ? rzucił Cil, gdy wstawał
    - Przeszkadza ci to? I tak nie mają szans ? Mert momentalnie pojawił się koło brata.
    Wojownicy stanęli naprzeciw siebie. Mert stał na wprost Mathiousa, a Cil ,miał przed sobą demona. Ruszyli na siebie
    Cil był bardzo pewny siebie. Nie wiedział wiele o divlach. Myślał, że szybko sobie poradzi z przeciwnikiem. Mylił się. Ich walka była bardzo wyrównana. Obaj wykonywali szybkie cięcia, które nigdy nie trafiały do celu. Zawsze kończyły się zetknięciem stali. Divl wiedział, że musi zmienić taktykę, bo inaczej ta walka nigdy się nie skończy. Postanowił wykonać cięcie w nogi tak, jakby chciał je odciąć. Cil ku jego zdumieniu nie podskoczył, a odskoczył ledwo utrzymując równowagę. Czerwonoskóry postanowił wykorzystać ten moment zawahania i zaczął sekwencje ciosów już w biegu. Wszystkie ciosy zostały odbite przez surtha, który cały czas się chwiał. Divl momentalnie uderzył lewym prostym w twarz przeciwnika. Cil nie spodziewał się tego i nie miał jak się przed tym obronić. Upadł na posadzkę. Demon szybko odciął przeciwnikowi rękę, w której trzymał broń. Surth jęknął tak głośno, że słychać go było na zewnątrz Kiru.
    - Błagam oszczędź ? Cil mówił to przez zaciśnięte zęby ledwo słyszalnie
    Divl podniósł miecz surtha po czym zwrócił się do niego:
    - Czujesz to Cil? To się nazywa strach ? demon wbił podniesiony miecz w serce leżącego
    Równolegle toczyła się walka Mathiousa z Mertem.
    Obaj mieli ten sam obojętny wyraz twarzy i obaj byli niezwykle szybcy. Walczyli różnie. Mert próbował tych samych sekwencji ruchów w różnej zmieniając kolejność ich wykonywania. Mathious próbował urozmaicać swoje ataki dodając cały czas nowy ruch. Bohater ciął prosto w tętnice, a starszy z bliźniaków Jiaap odbił atak wyprowadzając własny w kolana przeciwnika. Mathious odskoczył lekko i próbował pchnięcia prosto w serce. Bezskutecznie, bo wróg odbił cios. Mert próbował przeciąć głowę Mathiousa na pół uderzając z półobrotu. Bohater uchylił się przed ciosem i ciął wroga w nieosłoniętą przez zbroję część brzucha. Trafił, ale nie było to głębokie cięcie. Wystarczyło jednak, aby z tego przecięcia zaczęła lać się krew. I tylko ona przeszkadzała Mertowi, dlatego odsunął się pod ścianę. To był jego błąd. Mathious błyskawicznie znalazł się przy przeciwniku i zaczął serię bardzo szybkich uderzeń. Wszystkie były odbijane. Chłopak postanowił uderzyć jeszcze raz z całej siły. Mert obronił się mieczem przed atakiem, ale odrzuciło go w tył. Odrzut nie był silny, ale surth stał wystarczająco blisko ściany, aby w wyniku odrzutu oprzeć się o nią. Starszy z braci Jiaap nie wiedział co zrobić w tej sytuacji. Postanowił kontratakować i wyprowadził pchnięcie w Mathiousa. Ten jednak zrobił unik. Mert popełnił błąd. Za dużo siły włożył w pchnięcie przez co zachwiał się. Wykorzystał to jego przeciwnik i natychmiastowo ciął w plecy słabo utrzymującego się na nogach bliźniaka. Mert jęknął z bólu. Jego zbroja, była całkowicie zniszczona w miejscu cięcia. W tym samym miejscu pojawiła się również krew. Starszy bliźniak czuł ogromny ból, ale nie poddawał się. Odwrócił się i próbował wyprowadzić serię ciosów w Mathiousa. Ten jednak bez większych problemów parował wszystkie jego ciosy. Mert po udanym ataku Mathiousa stał się znacznie wolniejszy, głównie dlatego, że go bolało. Chłopak już bez większych problemów wyprowadził udane cięcie w tętnice przeciwnika. Mert padł. Mathious wytarł o jego ciało Licera i razem z divlem poszli uwalniać drużynę.
  11. Mathien
    Witam wszystkich na moim blogu. Będę na nim wrzucał w częściach opowiadanie własnego autorstwa. Wpisy będą pojawiać się w nierównych odstępach ze względu na to, że opowieść nie jest jeszcze ukończona, a ja nie mam wiele czasu na pisanie. Na początek wrzucę rozdział pierwszy i drugi. Zachęcam do komentowania. Mądra krytyka również mile widziana.

    Rozdział 1

    W wielu wierzeniach bogowie są nieśmiertelni. Tak naprawdę bogowie mogą umrzeć, ale tylko, gdy zostaną zabici.
    Historię, która zostanie wam opowiedziana miała swój początek właśnie w zaświatach. Około tysiąca lat temu żył bóg wszelkiej zarazy, katastrofy, zniszczenia, przyczyna wszystkich okrucieństw na ziemi. Na imię miał Undaras. Marzył on o czymś nieosiągalnym dla swych poprzedników ? władzy. A tę sprawował Hyave ? najwyższy z bogów. Undaras planował zabić przywódcę wszechmogących i zająć jego miejsce. Na szczęście dla ludzi jego marzenie nie spełniło się. Inni bogowie w porę wykryli co planuje Pan zła. Został zabity, zanim sam zabił. Jednak przed śmiercią przepowiedział nadejście surthów. Z języka bogów oznacza to dziecko zła. Były to istoty o wyglądzie ludzkim, ale zupełnie od nich inne. Byli znacznie ulepszeni fizycznie. To znaczy ich szybkość, siła czy nawet narządy słuchu różniły się w stosunku do tych ludzkich. Między innymi tym, że byli szybsi, sprawniejsi w walkach na miecze, nie męcząc się korzystając z tych umiejętności. Słyszeli również z większych odległości i mniejsze częstotliwości dźwięku. Różnili się tak bardzo, że zostali nawet nazwani w zaświatach rasą. Surthy bardzo szybko się uczyły i przystosowywały do miejsca, w którym miały żyć. Nie znali oni takiego pojęcia jak strach. Dlatego, że ulepszenie fizyczne szło w parze z uczuciami tej rasy. To istoty całkowicie wyprane z nich. Nie potrafiły kochać, bawić się czy czerpać przyjemność z czegokolwiek. Nawet z zabijania, choć w tym byli mistrzami. Żaden surth nie też miał przewagi fizycznej nad innym. Wszyscy biegali tak samo szybko, tak samo byli giętcy. Nie było tego lepszego. Zostali oni stworzeni w ten sposób, ponieważ Undaras chciał, aby jeden z nich został kiedyś jego następcą w świecie bogów. Nadejście surthów Undaras przepowiedział na tysiąc lat przed pierwszym narodzeniem. Około dwudziestu lat po pierwszym narodzeniu spełniła się druga część przepowiedni. Głosiła ona, że zanim jeden z surthów usiądzie na tronie w świecie ludzi to w krainie Reals dojdzie do wielkiej katastrofy. Bóg zła nie określił na czym dokładnie miała polegać owa katastrofa, ale przepowiedział, że zostanie ona zapamiętana jako największa tragedia w historii ludzkości. Bowiem mają w niej zginąć miliony ludzi. Ludzkość jednak zawsze, gdy nadchodzi problem ma bohatera. Ten bohater jednak nie był zwykły. Nadszedł z najmniej oczekiwanej strony. I nigdy nie został zapamiętany?

    Rozdział 2

    Wioska Prechtel. To tutaj zaczyna się właściwa historia. Właściwie anonimowa miejscowość i nawet do dzisiaj historycy zastanawiają się dlaczego wszystkie tropy wskazują na to, że to tu miało miejsce rozpoczęcie konfliktu.
    To był zwyczajny dzień z życia wioski każdy pracował w polu od rana i dopiero po południu wszyscy schodzili się do domów na obiad. Wtedy właśnie do wioski przybył mężczyzna około dwudziestoletni. Wyglądał bardzo podejrzanie, ponieważ nie miał konia, a wszyscy w tych czasach o nich podróżowali. Miał na sobie czarną zbroje, a zamiast hełmu miał na sobie kaptur, który zasłaniał twarz. Ludzie omijali go z daleka i tylko jeden wskazał dom zarządcy wioski. Wszedł tam. W środku powitał go zarządca:
    - Dzień dobry w czym mogę pomóc?
    - Szukam Mathiousa syna Ardela ? odrzekł przybysz zimno
    - Mathiousa? A czego od niego chcesz? ? odrzekł przyjazny zarządca
    - Nie twój interes, gdzie go mogę znaleźć? ? głos mu się nie zmienił
    - jesteś z rodziny? Jak chcesz mu zrobić krzywdę nie pozwolimy ci na to
    - Gadaj gdzie on jest albo cię zabije
    - Nie mogę ci powiedzieć, gdzie jest jeżeli nie powiesz mi po co ci Mathious - zarządca podniósł głos co było znakiem dla ochroniarzy, że mają wejść do środka
    - W takim razie sam go znajdę
    Po tych słowach przybysz odwrócił się do ochroniarzy wyciągnął miecz i szybko doskoczył najpierw do tego po lewej, a potem do tego po prawej obu ciął w tętnice szyjną obu trafił po czym wrócił do zarządcy.
    - Kim ty jesteś?! ? wykrzyczał zarządca
    - Śmiercią ? odpowiedział podróżny i pchnął zarządcę w serce.
    Wyszedł na zewnątrz i zaczął strzelać kulami ognia w domy, był czarodziejem, a przy tym również wprawnym szermierzem, bo walczył mieczem jak mało kto. Ciął mieszkańców i nie patrzył czy to dzieci czy kobiety ciął wszystkich, a gdyby ktoś zobaczył jego wyraz twarzy ujrzałby człowieka, który nie czuje nic jest spokojny i opanowany. Nie czerpie żadnej radości z tego co robi, ale jednak zabija. Wszystkie domy w tej wiosce zbudowane były z drewna, dlatego nawet nieznajomy nie musiał się wysilać, żeby je zniszczyć. A niszczył i zabijał bardzo powoli, jakby próbował się delektować tym co robi. Nie czuł żadnych emocji. Nawet nie było mowy, żeby to co robi było dla niego przyjemnością. Koniecznością jednak też nie było. Ludzie nawet nie stawiali mu oporu. Nie potrafili walczyć. W wiosce nikt nie był typowym wojakiem, żeby zabić przybysza. Dlatego wszystko zakończyło się szybko dla nich, a wolno dla niego.
    Po zrównaniu całej wioski z ziemią usiadł na ziemi i czekał. Czekał na Mathiousa, bo choć nigdy go nie widział wiedział, że nie było mowy, żeby on tu był.
    Siedział tak z pół godziny. Po czym usłyszał kroki. Niedługo potem ujrzał młodzieńca. Ów młodzieniec był w podobnym wieku co on. Po chłopaku było widać, że jest zszokowany tym co ujrzał. Młodzieniec był brunetem ubranym w stare dziurawe ubranie. Obydwie ręce miał zajęte, ponieważ trzymał worki ze zbożem, w jego wzroku było coś takiego co przypominało tego drugiego, lecz on tego nie zauważał z prostej przyczyny - nie był dobry z czytania twarzy.
    - Witaj Mathious czekałem na ciebie ? zakapturzony uśmiechnął się lekko
    - Kim jesteś i co zrobiłeś? ? zapytał młodzieniec, który był jeszcze w szoku
    - Nazywam się Rewder i tak jak ty jestem surthem, przybyłem, ponieważ chce żebyś towarzyszył mi w mojej wędrówce, jesteśmy jakby braćmi mamy jednego ojca, którym jest Undaras
    - Nie rozumiem o czym ty mówisz ? Mathious w ogóle nie wiedział co ma ze sobą zrobić
    - Wiem, że to trudno pojąć, ale przyłącz się do mnie to wszystko dokładnie ci wytłumaczę ? zakapturzony miał zimny głos, normalny człowiek czułby strach, ale rozmówce nie ruszało to nic, a nic.
    - Zjawiasz się w mojej rodzinnej wiosce mordujesz znajomych, rodzinę, niszczysz domy i cała resztę i chcesz, żebym się do ciebie przyłączył? Nie ma mowy!
    - Jeżeli nie chcesz się dołączyć to mogę cię zabić, ale szkoda byłoby zabijać taką osobę jak ty
    - Spróbuj tylko
    Mathious wcześniej zauważył dwa leżące miecze jednoręczne na ziemi puścił worki i wziął miecze w biegu
    - Niezła sztuczka, ale nie robi ona na mnie żadnego wrażenia
    - Taa? Ciekawe co powiesz na to
    Obydwaj doskoczyli do siebie. Gdyby ktoś mógł widzieć tą walkę zobaczyłby dwie osoby poruszające się z nadludzką prędkością, a obaj inaczej walczyli. Ten z kapturem na głowie twarz miał obojętną, a ten w obdartych szatach był zły i to adrenalina była jego bronią. Ruchy mieli bardzo szybkie walka była dobra. Żaden z nich nie mógł uderzyć, bo zaraz drugi parował i kontratakował. Jednak wydawało się, że Rewder miał przewagę. Piruet cięcie w szyje Mathious blokuje wyprowadza kontratak próbuje uderzyć w klatkę piersiową popełnia niewielki błąd i dostaje klingą lekko w głowę i przewraca się. Rewder miał zadać już ostatni cios leżącemu jednak szybko odwraca się i odbija strzałę lecącą prosto na niego. Mathious wstaje i ucieka. Przeciwnik nie wie co ma robić widzi przed sobą łuczniczkę i starszego mężczyznę z bronią. Obydwoje na koniach.
    - Jedź ? siwy mężczyzna mówi do dziewczyny.
    Rewder słyszał to domyślał się już kto to jest. Pozwolił łuczniczce odjechać.
    - Rewder w końcu się spotykamy ? mężczyzna zsiadł z konia i wyciągnął miecz
    - cokolwiek chcesz teraz zrobić jest bezsensowne i tak znajdę chłopaka
    - Nie, bo ja cię pokonam
    - Czas starych bohaterów minął
    Ruszyli. Poruszali się niezwykle szybko. Jednak było widać różnice jaka ich dzieliła w wyszkoleniu. Rewder wyprowadził serię ciosów, mężczyzna z trudem się wybronił i wyprowadził kontratak ciął nisko brzuch, jednak surth nie dał się zaskoczyć i celował w tętnice szyjną. Mężczyzna z trudem parował, szybko się męczył widać to było po jego ruchach i oddechu. W końcu wyprowadził dobry ruch. W jednej chwili sparował atak kopnął Rewdera w nogę, ten upadł, siwy celował w głowę, jednak zakapturzony przyłożył mu rękę do klatki piersiowej i uderzył kulą ognia. Stary mężczyzna nie zdążył uderzyć. Wszystko stało się w jednej chwili.
    - Mówiłem Randolph, że era starych bohaterów minęła bezpowrotnie, żegnaj ? Surth odwrócił się w przeciwnym kierunku.
    - Niech cię diabli Rewder, ktoś cię zabije, w końcu chłopak ma potencjał ? siwy mężczyzna skonał po tych słowach
    - To wszystko zależy od chłopaka, ale nie pozwolę by stał się lepszy ? wojownik odszedł.
  12. Mathien
    Wszyscy z drużyny wstali wcześnie rano. Szybko wrzucili coś na ząb i zaczęli powrót na drogę. Nie znajdowali się bardzo daleko od ścieżki, którą mieli podążać. Dojście do niej zajęło im pięć minut. Nie odzywali się do siebie w ogóle. Wszyscy byli jeszcze zaspani. Tylko Mathious nadawał się do walki, o ile do takiej by doszło. Drużyna zmierzała do miasta Loutan, gdzie nie planowali długo zabawić. Chcieli kupić konie. Nie mieli zbyt dużo oszczędności. Kupno wierzchowców, było ostatnim wydatkiem, na który mogli sobie pozwolić.
    - Później będzie trzeba upolować jedzenie ? stwierdził Mathious, gdy dowiedział się o stanie majątkowym drużyny
    - Nie szkodzi zajmę się tym ? zapewniła Amvil
    - Mogę biec, dotrzymam kroku koniom ? Mathious nie dawał za wygraną
    - Tak, ale wyobrażasz sobie jak będziemy się rzucać w oczy? ? zapytała Trisha wcale nie oczekując odpowiedzi
    - To może wynajmiemy się do jakiejś roboty? ? zaproponował Perq
    - Nie mamy na to czasu, poza tym co możemy robić? Nie będziemy przecież krów paść ? Trisha była przekonana, że kupno koni jest konieczne, miała bowiem już dość spacerowania.
    I tak wszyscy dalej szli w milczeniu. Amvil rozglądała się poszukując jakiegoś zwierzęcia do upolowania, Trisha podziwiała piękno przyrody, Bressa zastanawiała się kim był czarodziej spotkany w Karv, Kovter z Perqiem gadali o głupotach, a Mathious? szedł. Jednym słowem wszyscy się nudzili.
    Do Loutan dotarli bez przeszkód na drodze. Miasto było mniejsze od tych odwiedzonych wcześniej, ale za to o wiele piękniejsze. Budowle tutaj były stawiane pod okiem jakiegoś budowlanego mistrza. Można było to wywnioskować stąd, że nawet domy mieszkalne tych najbiedniejszych mogły się równać z klasą średnią w Ulor. Miasto było żywe. Na ulicy kupcy, bawiące się dzieci czy plotkujące kobiety były na porządku dziennym. Drużyna zastanawiała się jak tak szybko miasto wyszło z kryzysu po ataku. Jednak nie trwało to długo, bowiem wszyscy poza Mathiousem podziwiali i zachwycali się widokiem tego jakże pięknego miasta. Wędrowali po mieście wolno szukając stajni z końmi do sprzedania. Przynajmniej tak się umówili. W praktyce tylko surth szukał stajni. Reszta jak stwierdził ?gapiła się na zwykłe chałupy?. Rozumiał kobiety, bo one kochają takie rzeczy, ale żeby Perq i Kovter? To było dla niego niepojęte. We dwóch nigdy nie podziwiali architektury.
    - O stajnia ? ucieszył się Przywódca grupy
    Nikt mu nie odpowiedział. Zastanawiał się jak oni mogą tak iść z głowami odwróconymi w bok, albo w górę. Nie obchodziło to go na tyle, żeby zapytać.
    - Przecież idą za mną ? pomyślał
    Sprzedawca koni miał około czterdziestki i nie miał zbyt wielu klientów.
    - O witam, witam szanownych podróżnych czym mogę służyć? ? mężczyzna wyglądał na rozweselonego
    - Potrzebujemy sześciu dobrych koni ? surth spojrzał na drużynę, która cały czas podziwiała architekturę
    - Dobrze trafiłeś panie, bo ja mam najlepsze konie w mieście
    - Mogę na nie spojrzeć? ? Mathious nie spuszczał kompanów z oka
    - Oczywiście, ależ proszę
    Surth zbliżył się do każdego z konia i dokładnie go zbadał, a potem wybrał szóstkę, którą chciał kupić. Zwrócił się do towarzyszy:
    - I co myślicie?
    - Idealne bierz je ? odezwała się Trisha
    - A więc chciałbym kupić te konie ? surth zwrócił się do mężczyzny
    - 150 sztuk złota
    Dobili targu. Zrobili na tym dobry interes, bowiem zostało im jeszcze dwadzieścia sztuk złota.
    - Mam jeszcze jedno pytanie ? wstrzymał się przed odejściem
    - O co chodzi panie? ? sprzedawca był niesamowicie szczęśliwy z udanej sprzedaży
    - Jak wam się udało przetrwać atak?
    - Jaki atak panie? Tu żadnego ataka nie było ? mężczyzna był pewny siebie
    - Ale przecież ataki w Ulor i Karv ? zdziwił się Mathious
    - Ano tam to były ? przytaknął mężczyzna
    - Z tego co wiem ataki były przeprowadzone w całym Urtahu
    - A gdzie tam panie! To tylko w tym Ulorze i w Karvie kto wam takich głupot nagadał? ? teraz rozmówca wyglądał na rozbawionego
    - Radni mówili, że mieli jakiegoś posłańca
    - Politykom pan wierzy? To panie, pan daleko w życiu nie zajdzie ? mężczyzna tylko machnął ręką.
    - Do widzenia ? odpowiedział surth i odszedł. Nie wiedział czy należało powiedzieć coś więcej ale sprzedawca wyglądał i tak na wiejskiego chłopa
    - I co myślicie? ? zapytał surth prowadząc konie
    - budynki tutaj mają bardzo piękne dachy ? odpowiedziała mu Bressa
    Mathious się zatrzymał. Odwrócił się do drużyny idącej cały czas za nim:
    - Co z wami jest? Zachowujecie się jakoś dziwnie
    - O co ci chodzi? Obserwujemy tylko architekturę miasta to coś złego? ? zapytała Trisha
    - Nie ? odpowiedział cicho surth tak żeby nikt go nie słyszał.
    Powędrowali dalej ku bramie, przez którą weszli do miasta. Gdy mieli już ją przekraczać odezwała się Trisha:
    - Chwila Mathious
    Przywódca grupy odwrócił się
    - Co?
    - Nie możemy wyjść
    - Czemu? ? chłopak bardzo się zdziwił
    - No bo nam się podoba w tym mieście i pragniemy zostać ? Trisha mówiła to z wielkim przekonaniem
    - Żartujesz prawda?
    - Nie, nam się tu naprawdę bardzo podoba ? Trisha była całkiem poważna
    - A nasza misja?
    - Pie*rzyć misję! ? odezwał się Kovter
    - Słuchajcie sami mnie w to wciągnęliście, sami chcieliście, abym był waszym przywódcą co się zmieniło? ? Mathious dopiero teraz naprawdę zaczął się martwić
    - To, że bardzo nam się tu podoba ? Trisha powiedziała pytającym tonem
    - To nie jest żadna wymówka
    - Owszem jest jesteśmy ludźmi i chcemy żyć jak ludzie czy to takie dziwne?
    - W waszym przypadku nawet bardzo ? odczekał chwilę po czym wznowił ? wszyscy chcecie tu zostać?
    - Tak ? odpowiedzieli mu chóralnie wszyscy w jednej chwili.
    - A więc w dalszą drogę ruszam sam. Żegnajcie
    Konie wziął ze sobą. Stwierdził, że musi znaleźć nową drużynę o wiele bardziej lojalną, a mając konie będzie łatwiej od razu podróżować. Żal mu jednak było tej drużyny. Nie wiedział co opętało tych ludzi. Nie chciał wiedzieć, ale było mu przykro. Tak czuł w głębi serca. Było to dla niego dziwne uczucie. Stracić kompanów w taki sposób. Sądził, że z nimi może być coś nie tak, ale nie próbował wciągać się w tą sprawę. Nie teraz, gdy do Rewdera zostało już tak niewiele drogi. Obiecał sobie, że jeszcze kiedyś odwiedzi starych znajomych. Teraz jednak wyszedł z miasta?
  13. Mathien
    Była noc, gwieździsta noc. Niebo było bezchmurne, a księżyc pięknie świecił. Amvil leżała na polanie, gdzie cała drużyna spała. Lubiła patrzeć na gwiazdy, twierdziła, że w nich jest wszystko zapisane. Była wyznawczynią Wadd bogini księżyca. Została jej wyznawczynią właśnie przez te piękne niebo, które zawsze pomagało jej w ciężkich chwilach. Łuczniczka pamięta jak od dziecka w trudnych momentach życiowych patrzyła w gwiazdy, a one zawsze mówiły jej co robić. Jednak od kilku ostatnich tygodni gwiazdy nie mówiły jej nic. Tak jakby nawet one nie wiedziały co ma począć. Amvil może była odważną osobą, ale teraz zdecydowanie się bała. Była za to na siebie zła. Po raz kolejny w życiu, gdy ona potrzebowała pomocy nie miał jej kto udzielić. Ona przecież zawsze udziela pomocy. Choćby ostatnio Mathiousowi.
    Dziewczyna wstała, odeszła trochę od drużyny usiadła na ziemi i zaczęła płakać rzewnymi łzami. Nie był to pierwszy raz w jej życiu. Pamięta jak płakała, gdy dowiedziała się o śmierci ojca. Jedynego krewnego jakiego znała. Umarł, gdy miała tylko siedem lat. Pamięta ten dzień jak dzisiaj. Zabrano ją do sierocińca, skąd uciekła już po tygodniu. Wychowywała się całe życie na ulicy. Sama nauczyła się strzelać z łuku i dbać o siebie. Jednak pewnego dnia poznała mężczyznę o imieniu Randolph, który całkowicie odmienił jej życie. Zaproponował jej pomoc. Jej przyjaźń z mężczyzną była długa i bardzo burzliwa. Była jednak teraz pewna, że kochała tego mężczyznę jak ojca. W końcu tyle dla niej zrobił i poświęcił. Czy musiał umierać? Często zadawała sobie to pytanie. Wiedziała, że nie musiał, ale zginął.
    I znów tonęła we łzach
    - Ty? płaczesz? ? zapytał Mathious starając się być troskliwym
    - Ja? Nie przewidziało ci się ja tylko? - zaczęła szybko wycierać łzy z policzków
    - Wiem, że płakałaś to przecież nic złego ? bycie troskliwym nie wychodziło mu, ale Amvil doceniała starania
    Usiadł koło niej. Długo oboje milczeli. W końcu Mathious odezwał się:
    - Chcesz pogadać o tym co cię gnębi?
    - Nie wiem czy zrozumiesz
    - Nikt nie zrozumie, bo dla każdego liczy się coś innego
    Surth w tej chwili zaimponował Amvil nie wiedziała, że jest on zdolny do człowieczeństwa w tym stopniu
    - Więc jaki sens jest rozmawiać o tym skoro i tak nie zrozumiesz mnie, ani moich motywów? ? zapytała dziewczyna
    - To proste. Ludzie często potrzebują kogoś z kim mogą porozmawiać, wyżalić się. Przekazując komuś swój problem wiesz, że nie musisz męczyć się z nim już sama.
    - Skąd to wszystko wiesz? ? zaciekawiła się Amvil
    - Może i jestem surthem, ale całe życie spędziłem wśród ludzi takich jak ty.
    - Opowiesz mi o swoim życiu? ? zapytała dziewczyna
    - A chcesz o nim posłuchać? Nie jest zbyt ciekawe
    - Ciekawe, nieciekawe chce poznać życie kogoś, za kogo zginął mój najlepszy przyjaciel, nauczyciel i rodzic
    - No dobrze ? zgodził się surth i zaczął opowiadać- O rodzicach nie wiem zbyt wiele. O matce właściwie nic, no może oprócz tego, że była wyznawczynią Undarasa. O ojcu wiem, że nazywał się Ardel. Gdy byłem mały oddał mnie w ręce wioski Prechtel. Właściwie tamta wioska to całe moje życie. Spędziłem tam dwadzieścia lat. Z dala od cywilizacji i wojen.
    - Co tam robiłeś przez te wszystkie lata?
    - Dużo czytałem. W wiosce może nie było zbyt wiele książek, ale zawsze jak ktoś jechał do miasta przywoził mi jakąś. Stąd tak wiele wiem o różnych rzeczach znajdujących się w Reals. Był tam również jeden były żołnierz nazywał się Krug on uczył mnie podstaw walki mieczem. Nie byłem mistrzem miecza, ale stałem się lepszy od niego
    - ta wiedza uratowała ci życie w walce z Rewderem
    - Nieprawda. Rewder wtedy spokojnie mógł mnie zabić. Nie zabił mnie tylko dlatego, że byłem mu potrzebny ? tu Mathious na chwilę przerwał ? no i zjawiliście się wy. To chyba wszystko
    Surth spojrzał na dziewczynę. Zobaczył, że jej twarz do blasku księżyca wyglądała niesamowicie pięknie.
    - Powiedz mi coś jeszcze ? Amvil odwróciła twarz w drugą stronę.
    - A co chcesz wiedzieć? O moim życiu już ci powiedziałem
    - miałeś tam w wiosce jakiegoś rówieśnika, z którym mógłbyś porozmawiać? ? dziewczyna zupełnie zignorowała to co powiedział Mathious
    - Nie ? surth odpowiedział na to pytanie z lekkim zawahaniem. Amvil wiedziała, że on kłamie, ale skoro nie chciał o tym rozmawiać, nie zmuszała go.
    - A ty? ? Mathious wznowił rozmowę po ciszy
    - Co ja?
    - Chcesz o sobie opowiedzieć?
    - Nie ? zaprzeczyła ? ale chciałabym się przytulić
    Surth nie odpowiedział. Odwrócił głowę w drugą stronę, aby nie patrzeć na dziewczynę. Amvil pomyślała, że surth może się wstydzić, ale tak naprawdę nie nawet on nie wiedział co czuł. Łuczniczka przytuliła się. Siedzieli tak kilka dłuższych minut. Milczeli, a potem Amvil znów się rozpłakała. Wtedy surth uścisnął ją mocniej. Po jakimś czasie dziewczyna usnęła w jego ramionach. Chłopak, gdy to zauważył ostrożnie zaniósł łuczniczkę do miejsca, w którym wcześniej leżała.
  14. Mathien
    Sypialnia w zamku królewskim. Odkąd Rewder wzbudził w sobie ufność króla Vincenta mieszkał właśnie w zamku. Pokój był duży i wyglądał jak większość tego typu pomieszczeń. Oczywiście było duże łóżko i wiele szafek, lustra lecz Rewder nie korzystał z tych rzeczy. Wystarczało mu łóżko. Szuflady i szafki w jego pokoju były puste. Nie miał wielu rzeczy, które mógł tam schować. Nawet miecz nosił zawsze przy sobie, a jak nie mógł to miał go w zasięgu wzroku.
    Surth siedział właśnie na swoim wielkim łóżku i rozmyślał. Nagle ktoś znalazł się w pokoju. Rewder dokładnie wiedział kto:
    - zabiłeś go?
    - Nie, panie ja?
    - Jak to go nie zabiłeś!? Przecież to tylko zwykły prostak, który nie zna się na władaniu mieczem. Co ja mówię on dopiero niedawno dowiedział się do czego on służy! - Surth lekko podniósł głos, który dalej był obojętny
    - Panie nastąpiły pewne? komplikacje ? rozmówca nie czuł się pewnie
    - Jakie komplikacje?
    - Mathious zdobył kert
    - kert? To znaczy, że Hyave się z nim kontaktował, mówił coś jeszcze?
    - Tak mówił, że to od pewnego divla ? rozmówca dopiero teraz wyszedł z cienia. Był to ten sam czarnoksiężnik, który walczył niedawno z Mathiousem
    - Teraz wszystko się skomplikuje ? surth już w swojej głowie wymyślał plan B
    - Najpewniej tak, bo nie miałem z nim żadnych szans
    - Nie dziw się, normalny człowiek nigdy jeszcze nie wygrał z dobrze wyszkolonym surthem ? od tych słów czarnoksiężnikowi przeszły ciarki po plecach ? skąd wiesz, że posiadł kert?
    - Rzuciłem na niego urok którego mnie nauczyłeś
    Surth dziwnie patrzył na czarnoksiężnika, gdy ten się zorientował dodał:
    - Z tej książki
    - Zadziałał?
    - Bez problemów
    Ta odpowiedź zdziwiła nawet Rewdera, bo twierdził, że surthy są niewrażliwe na klątwy. Teraz wiedział, że jakaś część klątw działa na jego rasę. Bardzo niewielka część
    - Dobrze ? Rewderowi nie zmienił się wyraz twarzy
    - Panie jeśli mógłbym zobaczyć tą książkę?
    - Nie Coren to nie są treści dla ciebie!
    Czarnoksiężnik miał ochotę zakląć pod nosem, ale nie zrobił tego, bo wiedział, że surth usłyszy. Nie mógł zrozumieć jak książka o urokach i klątwach mogła być dla niego nieodpowiednia. Coren wiedział, gdzie Rewder przetrzymuje książkę, ale nigdy nie było odpowiedniego momentu na przejrzenie jej.
    - To wszystko co masz mi do powiedzenia? ? zapytał surth po chwili milczenia
    - Tak. Dobranoc panie
    Czarnoksiężnik zniknął. Wiedział, że tak trzeba, bo to był znak.
    Rewder wyszedł z komnaty
    Rewder maszerował po zamku. Znał go już na pamięć. Chciał spotkać się z królem w celu omówienia paru spraw. Surth znalazł się tuż przed drzwiami do komnaty, gdzie przebywał król. Zapukał
    - Wejść
    Wszedł. Komnata króla była największym prywatnym pomieszczeniem w zamku. Był to pokój, w który mogły dzielić dwie osoby. W zamierzeniu dla króla i królowej. Jednak w tej chwili spełniał swoją rolę tylko połowicznie. Król Vincent nie miał żony. Wynikało to z tego, że był młody jak na monarchę, bo zaledwie trzydziestoletni. Doradcy oczywiście szukali mu żony w celach sojuszniczych, ale Urtahu nie potrzebowało sojusznika. Inne kraje na razie też nie.
    - Ach Rewder czego sobie życzysz? ? monarcha był zawsze miły dla surtha
    - Panie przyszedłem do ciebie w sprawie ochrony państwa ? Rewder ukłonił się sztucznie
    - Co się stało? ? król zrobił się poważny
    - Na terenie naszego kraju porusza się szóstka niebezpiecznych osób
    - Jak bardzo są niebezpieczni? ? gwardzistę zaciekawiło to co mówił surth
    - Odpowiedz ? powiedział Vincent wiedząc, że Rewder w życiu nie odpowiedziałby na pytanie gwardzisty
    - Sami wymordowali jedną niewielką wioskę oraz całe miasto Karv, ponadto dopuścili się wielkich zniszczeń w Ulor
    - Ulor? ? zdziwił się król ? z tego co słyszałem to nie szóstka, a cała armia pseudo żołnierzy zaatakowała to miasto
    - Wiesz panie jakie są plotki
    - Więc co proponujesz zrobić mój przyjacielu?
    - Panie?
    - Milcz! ? uspokoił gwardzistę monarcha
    - Proponuje wysłać im na spotkanie braci Jiaap ? surth uśmiechnął się pod nosem
    - Dobrze ? zgodził się król ? ale to ty masz z nimi pogadać o sprawie, bo nikt z nas nie zna szczegółów
    - Oczywiście królu
    Rewder odwrócił się i zaczął wychodzić, a jak już zamknął za sobą drzwi ściągnął z króla urok.
    Za drzwiami usłyszał jeszcze, gdy oddalał się od drzwi.
    - Królu za bardzo ufasz Rewderowi przecież na pierwszy rzut oka widać, że to oszust!
    - Milcz nie ty tutaj rządzisz!
  15. Mathien
    Kert? ? Bressa chciała się upewnić, że dobrze słyszała
    - Tak wiesz może co to jest?
    - Dokładnie to nie, ale z tego co wiem daje ona niesamowite zdolności
    - czujesz jakieś różnice? ? zapytała Amvil bardzo poważnie
    - Tak czuje, że mam większą wiedzę na temat rzeczy, których się uczyłem oraz, że jestem silniejszy
    - kert? - zamyśliła się Trisha ? w klasztorze mówiono nam o tym, że czasem bogowie zsyłają dary na ludzi, którzy się czymś wyróżniają i zmieniają się przez to, ale było o tym bardzo ogólnikowo, bo nawet wykładowcy zdawali się w to nie wierzyć
    - A była tam mowa o wizjach? ? Mathious nie był pewny czy divl naprawdę był po jego stronie
    - Wizje? ? tym razem Bressa miała coś do powiedzenia ? zdarza się, że ludzie w nocy widzieli jakieś wizje, ale nie było to w większości przypadków coś nadzwyczajnego zwykły sen. Za to jak się budzili byli silniejsi i bardziej? hmm? dokształceni
    - Dobrze, a znacie jakąś osobę, która tak miała? ? zapytał Mathious
    - Randolph ? wtrącił Perq ? mówił nam kiedyś, że coś takiego mu się zdarzyło, że pewnej nocy zasnął widział jakieś niejasne obrazy, ale jak się obudził stał się zupełnie inny.
    - Mówił co widział? ? surth coraz bardziej się tym interesował
    - Nie jestem pewna, ale jak sobie tak teraz przypomnę to widział ten moment w Prechtel, gdy cię uratowaliśmy oraz informacje kim jesteś i czemu jesteś taki ważny.
    - Ile minęło od snu do zajścia w Prechtel?
    - Jakiś rok ? odpowiedziała Mathiousowi Amvil po wcześniejszym zastanowieniu
    - Czas może być bez znaczenia ? Trisha wyglądała tak jakby sobie o czymś przypomniała
    - Czemu? ? Kovter w ogóle nie rozumiał tej rozmowy.
    - Mathious mówiłeś, że widziałeś wydarzenia, które miały miejsce i te, które nie miały jeszcze miejsca to oznacza, że wszystko może się wydarzyć, ale nawet nie wiemy kiedy.
    - Znaczy, że jesteśmy w kropce ? Bressa bardzo chciała pomóc, ale nie wiedziała jak
    - Może nie powinniśmy rozgryzać wizji, ale skupić się na moich nowych umiejętnościach? ? zaproponował Mathious ? musimy przestać myśleć o mocy i bardziej zastanawiać się nad powstrzymaniem Rewdera oraz innych jemu podobnych?
    - Zgadzam się to czy moc jest prawdziwa i coś dała wyjdzie w praniu ? Bressa wypowiedziała te słowa, choć już teraz wiedziała, że otrzymanie kertu zmieniło surtha i to bardzo.
    Zapadła cisza. Przynajmniej w drużynie, bo w mieście było głośno. Tak jak w każdym większym mieście krzyki, kradzieże, zabawy. Karv teraz już nie był jakimś wyróżniającym się miastem. I to było dziwne, bo jak takie miasto tak bardzo mogło zmienić się w tydzień?
    - Dobra powiedzcie czy wpadliście na jakiś trop? ? ciszę przerwał Mathious
    - Wszyscy moi znajomi z miasta zniknęli ? Amvil wyglądała na zaniepokojoną
    - Jejku jak poznałaś ludzi w mieście takim jak to? ? zdziwiła się Bressa
    - Czy to teraz istotne?
    Odpowiedziała jej cisza.
    - A wy co macie? ? Mathious zwrócił się do pozostałej czwórki
    - Właściwie to nic. Wiemy tylko, że ludzie są jakby to nazwać podstawieni ? odezwał się Perq
    - mów jaśniej
    - Wcześniej jak tu byliśmy widzieliśmy tylko ćpunów, cwaniaczków, ale nie żadnego przeciętnego mieszkańca miast jakich wielu, a teraz jest na odwrót ? wytłumaczył Perq
    - Dziwne ? surth zamyślił się ? To fizycznie nie możliwe, aby wymienić wszystkich mieszkańców miasta w tydzień.
    W tym momencie Kovter chciał wtrącić, ale uznał, że to nie najlepszy pomysł na kpiny.
    - Słuchajcie jak nazywa się ta karczma co byliśmy w niej ostatnio? ? zapytał się Mathious, ale nie chciał wydać się z odczuciami
    - zdaje się, że ?Pod podkową konia? ? odpowiedziała Amvil
    - Pamiętacie jak wyglądał karczmarz? ? zapytał przywódca grupy
    - Tak to starszy gruby mężczyzna ? opisała dość ogólnie łuczniczka
    - A więc chodźmy złożyć mu wizytę ? powiedział szorstko surth
    Drużyna ruszyła do karczmy. Po drodze bohaterowie przyglądali się na mieszkańców, ale ci sprawiali wrażenie jakby w ogóle nie zauważali ich.
    W końcu weszli do karczmy ?Pod podkową konia?. Właściwie nic się tam nie zmieniło. Ten sam układ stolików ten sam ponury klimat, tylko gości tak jakoś więcej.
    - I co Amvil poznajesz karczmarza? ? zapytał Mathious
    Łuczniczka nie przyglądała mu się długo.
    - To nie jest ten co był tu ostatnio. Tamten był znacznie młodszy i grubszy
    Surth wziął nóż leżący na stoliku nieopodal
    - Daj spokój co ty chcesz zrobić? ? oburzył się Kovter ? przecież w karczmach nie pracuje tylko jeden karczmarz muszą się zmie?
    Zaniemówił , bowiem Mathious rzucił nożem prosto w karczmarza. Rzecz powinna wbić się mężczyźnie w głowę, a tymczasem narzędzie tylko przeszło przez stojącego za ladą. Karczmarz zniknął.
    -?niać ? dokończył Kovter
    - Nie sądzicie, że zbytnio nikt się tym nie przejął? ? odezwał się Perq
    - Dziewczyny macie może jakieś pojęcie co się dzieje? ? Kovter wciąż był zszokowany
    - Wszyscy w mieście są tylko wyczarowanymi zjawami, które wyglądają jak ludzie ? zaczęła Bressa
    - Ilu czarodziejów trzeba, aby wyczarować całe miasto ludzi? ? surth znał odpowiedź
    - Wielu ? Bressa wiedziała, że nie trzeba było im teraz dokładnej liczby
    - Jest możliwość żeby to był Rewder? ? surth mimo, iż zdobył niesamowitą wiedzę wciąż nie był magiem i nie wiedział wielu rzeczy
    - Nie sądzę. Ale na świecie znalazłoby się paru czarodziei, którzy to potrafią
    - Masz jakieś pomysły, który z nich to może być? ? Kovter zapytał z nadzieją w głosie
    - Szczerze? Wszyscy z nich
    - Chodźcie, na zewnątrz się lepiej myśli ? zaproponował Mathious
    Wszyscy wyszli z karczmy. Nie wiedzieli co mają począć. Stanęli na środku ulicy i czekali na cud. Wszyscy milczeli, aż do czasu kiedy to wszystkie zjawy zaczęły znikać.
    - Witaj Mathious! ? niewiadomo skąd na ulicy znalazł się człowiek ? czekałem, aż się tu zjawisz i wykryjesz mój czar
    - Kim jesteś? ? surth był obojętny
    - Nie udawaj, że jesteś taki groźny wiem o tobie wszystko ? Człowiek uśmiechał się drużyna wyczuła, że raczej nie jest ich przyjacielem
    - Kim jesteś? ? powtórzył równie zimno jak wcześniej
    - Przyjacielem Rewdera
    Surth zachowywał spokój, ale reszta miała ochotę doskoczyć do nieznajomego
    - Więc pewnie chciałeś abym tu dotarł?
    - Tak szczerze to liczyłem, że zabiją cię w Ulor
    - Nie doceniasz umiejętności naszego przyjaciela ? Kovter uśmiechnął się
    - Tak doceniam, gdyby nie to, że jest surthem i ma przewagę nad ludźmi już dawno leżałby w grobie
    Kovter nie wytrzymał i rzucił się na nieznajomego. Drużyna nie zdołała go powstrzymać. Ciął w skroń jednak zanim doszedł jakaś magiczna siła obezwładniła go i odrzuciła od celu.
    - Jesteś żałosny. Każdy z was jest żałosny ? Z ust rozmówcy zniknął uśmiech ? Rewder dał ci szansę przyłączenia się do niego, ale ty ją odrzuciłeś. Myślałeś, że na ziemi tylko ty masz taką przewagę fizyczną nad resztą. Myliłeś się. I mylisz się również twierdząc, że masz szanse z Rewderem!
    Niebo stało się pochmurne i zaczął padać deszcz. To nie był efekt magii. Pogoda najwyraźniej wyczuła moment, w którym ma zrobić się pochmurno. Nieznajomy po chwili ciszy znów zaczął mówić:
    - Jesteś słaby Mathious. Niedoświadczony. Rewder nie chciał cię wtedy zabijać. On tak naprawdę tylko się z tobą bawił On w porównaniu do ciebie stoczył już setki walk. Walczył od urodzenia, bo wiedział kim się narodził. Każdy w tej twojej żałosnej wiosce wiedział, że jesteś surthem. Nikt ci nie powiedział, a gdyby to zrobił to teraz byłbyś w lepszej sytuacji od twojego wroga. Ardel popełnił błąd. Myślał, że tak cię uchroni, czegoś nauczy, ale przed przeznaczeniem nie da się uciec. Twoje pochodzenie w końcu musiało wyjść na jaw. A gdy wyszło było już za późno. Nie byłeś już surthem wypranym z uczuć, a jakimś gówniarzem, który tylko czasem zachowuje się jak prawdziwy przedstawiciel swej rasy.
    Na Mathiousie wykład nie robił żadnego wrażenia. Słuchał tylko i teraz już zdawał sobie sprawę, że nie jest jakiś nadzwyczajny, a żyje tylko dzięki fartowi oraz głupocie Rewdera
    - Teraz cię zabije Mathious. Pokaże ci jak naprawdę słaby i żałosny ty jesteś i czemu nie masz szans w walce z Rewderem.
    Drużyna miała już zacząć atakować. Jednak pierwsze co zrobił przeciwnik to puścił czar. Zaklęcie unieruchomiło wszystkich poza Mathiousem
    - Czarodziej ? surth czuł się teraz jeszcze bardziej niepewnie
    - Dokładnie czarnoksiężnik i nie myśl, że nie potrafię władać mieczem.
    W ręce ów czarodzieja pojawił się miecz.
    Ruszyli na siebie. Teraz musiało się okazać jak dobry Mathious się stał. Nie myślał już o niczym oddał się walce.
    Przeciwnicy oddali kilka cięć z niesamowitą szybkością i odskoczyli od siebie.
    - Nieźle. Jednak czegoś się nauczyłeś przez te kilkanaście dni. Może jest w tobie więcej surtha niż uważałem? ? czarnoksiężnik zdawał się być podniecony walką
    - Daj spokój to tylko rozgrzewka
    Ruszyli ponownie. To nieznajomy oddawał serię ciosów. Cięcie, pchnięcie i piruet, a Mathious tylko parował. Czekał na dogodny moment. Zauważył, że czarnoksiężnik cały czas robi te same ruchy. Cały czas tylko cięcie pchnięcie i piruet. W końcu surth odbił pchnięcie i kopnął przeciwnika prosto w krocze. Uderzony zawył z bólu i zgiął się lekko. Mathious już nie czekał. Szybko ciął w skroń, ale czarnoksiężnik zdążył odskoczyć z wielkim trudem. Mimo, że wciąż bolały go krocze. Surth ruszył ponownie tym razem w celu pchnięcia w serce. Tym razem klingi się zderzyły ze sobą i walczących odrzuciło. Obydwaj się przewrócili i upuścili miecze. Wstali natychmiast dobywając swych mieczy. Czarnoksiężnik sapał lekko ze zmęczenia, a po Mathiousie nie było tego widać. Jedną z wielu przewag surthów nad ludźmi była wytrzymałość. Nie ważne ile ruchów i jak szybko zostało wykonanych nie czuli zmęczenia.
    I jeszcze raz ruszyli na siebie jak na znak. Czarnoksiężnik ciął ostro. Mathious natychmiast sparował i wykonał obrót. Celował w tętnice, ale nie udało mu się trafić, bo przeciwnik wygiął się nieludzko i uniknął klingi. Surth natychmiast zaczął uderzać mocno i na oślep chciał wykorzystać to, że jego przeciwnik słabo trzymał się na i tak już śliskim podłożu. Ataki Mathiousa wyglądały tak jakby miały na celu zniszczenie klingi w mieczu przeciwnika. Cały czas bardzo mocno uderzał właśnie w klingę miecza. Czarnoksiężnik padł na ziemię. Jednak cały czas parował ataki zsyłane przez przeciwnika. I w końcu stało się coś czego nawet Mathious się nie spodziewał. Klinga skruszyła się. Surth nie zastanawiając się wiele ustawił miecz w pozycji do pchnięcia w serce. Nie udało mu się jednak zabić. Czarnoksiężnik użył czaru odepchnięcia i młody wojownik został odrzucony na kilka metrów. Szybko wstali. Obaj.
    - Niech cię szlag surthcie! ? czarnoksiężnik był bardzo zły na siebie. Nie miał pojęcia, że przyjdzie mu przegrać z takim amatorem ? co ci zrobili, że jesteś taki dobry?
    - Dokładnie nie wiem, ale pewien divl obdarował mnie kertem
    - Kertem?! ? przegrany nie krył zdziwienia
    - Sądząc po twoim zachowaniu to jest jakaś potężna broń
    - Nawet nie wiesz z czym masz do czynienia. Jednak wiedz, że jeszcze się spotkamy
    Czarnoksiężnik zniknął tak nagle jak się pojawił. Drużyna wraz ze zniknięciem wroga została odczarowana.
    - Kto to był? ? zapytała się w pierwszej chwili Amvil
    - Nie wiem, ale to sprzymierzeniec Rewdera ? Mathious podszedł do Licera i schował go do pochwy
    - Co teraz? ? zapytała Bressa
    - Pójdziemy złożyć wizytę Rewderowi
    Mathious jeszcze tylko splunął odwrócił się do drużyny i wyszli z miasta. Był to koniec życia w Karv. Po dziś dzień to jakże kiedyś piękne i bogate miasto stoi opustoszone i nie ma co liczyć, że prędko to się zmieni.
  16. Mathien
    Rasie divlii nie sprawiało problemów podróżowanie między światami. Mogli swobodnie i szybko przemieścić się do świata ludzi i zaraz wrócić do świata bogów. Diabeł rozmawiający z Mathiousem nie różnił się nic, a nic pod tym względem co do pobratymców. Wrócił szybko.
    Świat bogów znacznie różnił się od świata ludzi. Podstawową różnicą było to, że dzielił się na dwa światy. Świat wyższy, który ludzie w swoich wierzeniach określali jako niebo i świat niższy określany przez rasę żyjącą na ziemi jako piekło. Jednak nie był to podział taki jak wyobrażali sobie ludzie. W świecie wyższym nazwanym przez bogów jako Ystru żyli bogowie każdego rodzaju. Ci dobrzy, źli i neutralni. W świecie niższym - Bewhl ?żyli? ludzie, którzy zakończyli już swój żywot na ziemi. Świat niższy dzielił się również na wschodni i zachodni. Na zachodzie znajdowały się dusze ludzi, którzy czynili dobro za życia, a na wschodzie znajdowały się dusze czyniące zło. Surthy nie zależnie od tego jakie życie prowadzili zawsze trafiali do wschodniej części Bewhl. Była jeszcze trzecia część świata bogów jednak tylko Hyave wiedział co się tam znajduje.
    Ystru był pięknym światem. Znajdowało się tam wiele form życia tj. roślin i zwierząt, które można było obserwować. Dla ludzi byłby to istny raj dlatego nie zostawali tutaj wpuszczani. W porównaniu do Bewhl wyższy świat nie powiększał się z każdym zgonem. Było To spowodowane tym, że tu ludzie nie mieli wstępu. W wyższym świecie mieszkali i przebywali tylko bogowie. W Ystru zawsze było ciepło i pięknie. Nie było tu nigdy zimno i nigdy też nie padał deszcz. Każdy bóg miał tu swoje mieszkanie o ile można to tak nazwać. Z zewnątrz była to tylko marna chałupka. Dopiero jak wchodziło się do wewnątrz można było zobaczyć prawdziwe oblicze domu. Każdy dom w środku wyglądał jak pałac. Właściwie to najpiękniejszy pałac na ziemi nie mógł się równać nawet z najbrzydszym pałacem w Ystru. I nawet Ipo bóg biednych mieszkał jak król. Można się nawet założyć, że gdyby biedacy się o tym dowiedzieli to ten bożek straciłby wyznawców. Na ziemi ludzie wyobrażają sobie Ipo jako boga żyjącego w nędzy, więc wymysły ludzi znacznie odbiegają od faktycznego stanu rzeczy.
    Divl szedł pewnie nie oglądając się na nic. Setki razy przemierzał już wyższy świat i te piękne widoki nie robiły już na nim zbyt wielkiego wrażenia. Zresztą na surthach też by nie robiły, ale to całkiem inny przypadek. Demon zbliżył się do najbardziej oddalonego domu. Wszedł do środka bez pukania.
    - Kto tam? ? zabrzmiał głos z zza drzwi, a głos jego napełniony był niesamowitą dobrocią i srogością w jednym
    - to tylko ja panie ? divl miał zupełnie inny głos, który był bardzo przesiąknięty złem
    - Wykonałeś swoją misję? ? bóg nie wychodził do gościa. Ludzie, divly i inne istoty nie mogły zobaczyć boga. Oni mogli się tylko pokazywać między sobą i nigdy nie chcieli powiedzieć czemu tak jest. Tak po prostu było i już.
    - Wykonałem tak jak prosiłeś i mam pewne? - zawiesił na chwilę głos ? informacje
    -Mów
    - Ten surth imieniem Mathious ? zaczął opowiadać divl nie chciało mu się tego robić, ale jeszcze bardziej nie chciał być ukarany, bowiem bardzo bał się swojego rozmówcy ? faktycznie jest inny niż reszta. Reagował na mnie bardziej niż na innych
    - Co masz na myśli? ? zapytał bóg
    - W mojej obecności ukazał więcej cech ludzkich niż u niego zauważyłem przez te wszystkie lata obserwacji
    - Czyli moja teoria była słuszna? ? bóg ograniczał się tylko do zadawania pytań
    - Tak ? po chwilowym zastanowieniu divl wznowił - Jednak jest jeszcze coś
    - Co takiego?
    - Nie sądzę, aby to on uratował świat ludzi ? teraz demon, był zły na siebie, że w ogóle zaczął ten wątek.
    - Podglądałeś jego wizję? ? to pytanie było stanowcze
    - Tak panie. Nie mogłem się oprzeć wiesz jaka jest moja rasa
    - Nie przyznałeś mu się do tego?
    - Oczywiście, że nie jakbym śmiał ? divlowi serce biło bardzo szybko, ale wiedział, że zrobił dobrze. W końcu rozmawiał z samym Hyave najwyższym z bogów, który jakby chciał na pewno by się sam dowiedział
    - śmiałeś zaglądać w jego wizję, chociaż ci nie pozwoliłem ? Hyave był, aż nadto stanowczy.
    Divl milczał było mu głupio. Wiedział, że postąpił wbrew zasadom i może czekać go kara.
    - W każdym bądź razie jestem zadowolony z tego, że wykonałeś zadanie ? demon nie czuł ulgi. Jeszcze nie. ? rozumiem twoje zachowanie, które mnie zdziwiło. Martwiłeś się o niego, a to nie podobne do twojej rasy. Sam bym się martwił w twojej sytuacji. Nie zostaniesz ukarany.
    Teraz divl już czuł ulgę
    - Ale ? Hyave teraz był bardzo poważny ? tylko dlatego, że to surth i to bardzo niezwykły. W innym wypadku dostałbyś karę
    Kara. Słowo, którego nienawidził demon, gdy padało z ust jakiegoś bóstwa. Zresztą nie wiadomo nawet czy padało z ust, w końcu nikt nigdy nie widział boga.
    Demon odszedł. Jeżeli rozmawiało się z którymkolwiek z bogów trzeba było znać wiele zasad. Jedną z takich zasad było ?nie mów do żadnego boga żegnaj, do widzenia itp. To byłby brak szacunku?. Nawet tak śmiała rasa za jaką uchodzą divle nie jest na tyle odważna, aby okazać brak szacunku wobec bóstwa. Przyczyna jest bardzo prosta. Któż z nas nie bałby się okazać braku szacunku wobec boga? Czerwono skóry wrócił na ziemie.
  17. Mathien
    Po dość długiej podróży drużyna dotarła do Karv. Wszyscy postanowili się rozdzielić i po godzinie spotkać się właśnie przy bramie wjazdowej. Od ich ostatniej wizyty w Karv minął tydzień, a wioska się zmieniła. Tym razem na ulicach była straż, a ludzie byli jej podporządkowani. Amvil wyczuła od razu, że coś tu jest nie tak. Takie miasta jak Karv nie zmieniają się z dnia na dzień. I właściwie miała rację. Mathious wyczuł w mieście magię i to go zaniepokoiło. Głównie dlatego, że tej magii nie wyczuła Bressa, a jak było wiadomo magowie najlepiej wyczuwali magię. W każdym razie drużyna rozeszła się. Mathious szedł sam, bo chciał zbadać źródło mocy. Amvil szła sama, bo znała to miasto, niegdyś często się w nim pojawiała. Trisha poszła z Perqiem, a Bressa z Kovterem.
    Mathious czuł coś czego nigdy wcześniej w życiu nie doświadczył, a była to świadomość, że jakaś moc go prowadzi. Wykluczało to się z jego poglądami na temat świata i prawami jakimi się rządził, ale wolał nie lekceważyć wyraźnych znaków. W końcu doszedł do ciemnej uliczki z dala od ludzi oraz zwierząt. Było to miejsce, do którego nikt zbyt często nie zaglądał. Można było to wywnioskować po zaniedbaniu w tym miejscu. Była to wąska uliczka, a jak ocenił Mathious zestarzała się tylko dlatego, że nikt w niej od dłuższego czasu nie przebywał. Fakt, że nie zasiedliły się tu pająki i szczury był zadziwiający.
    - Witaj surthcie ? głos pochodził z góry więc tam od razu patrzył Mathious
    - Kim jesteś i czego chcesz? ? Nie było to jakoś specjalnie głośno. Surth powiedział to tak, jakby rozmówca stał koło niego, a jednak wiedział, że ten go usłyszał.
    - Przybyłem dać ci prezent ? z góry spadł osobnik.
    Nie była to zwykła osoba. Nie był to na pewno człowiek. Była to istota o czerwonej skórze i oczach. Włosy jego były ciemne i stojące, a uszy spiczaste. Był ubrany w dziwną zbroje, która świetnie pasowała do ciała i wyglądała jak jego część. Z tyłu można było zauważyć ogon i skrzydła. Stwór bardzo przypominał diabła z wierzeń ludzi.
    - Divl ? powiedział głośno Mathious
    - Znasz moją rasę spotkałeś już kogoś takiego jak ja? ? zapytał, a w jego głosie można było usłyszeć zło, które bardzo trudno było wytłumaczyć
    - Nie, ale w księgach ludzi uchodzicie za postacie tak mityczne, że nawet ja nie wierzyłem w wasze istnienie
    - To dlatego, że jedna niezdara dała się kiedyś przyłapać ludziom i jak to ludzie, musieli o tym książkę zrobić ? Divl mówił szybko, ale obecne w głosie zło dało się wyczuć bardzo wyraźnie
    - jak to ludzie
    - czyli każdy mówi o tobie prawdę. Jesteś inny niż reszta twoich pobratymców ? Za cholerę surth nie mógł odgadnąć jak divl to robi, że jego głos potrafi być nasiąknięty złem nawet, gdy mówi o tak błahych sprawach.
    - Tak i ty pewnie jesteś tutaj, bo wiesz czemu tak jest i mnie o tym poinformujesz? ? diabeł wychwycił kolejną nowość w głosie Mathiousa ? nadzieje.
    - Nie, ale jesteś bardzo interesujący ? słychać było, że osobnik drwi sobie z surtha, ale zło w głosie diva powoli zaczęło działać na nerwy Mathiousowi.
    - Więc po co tu jesteś? ? bohater nie chciał, aby takie ?zwierzę? wyczuło jego złość więc zaczął mówić obojętnym tonem.
    -Jestem pewny, że słuchałeś opowieści o Hyave i wiesz kim on jest i rozumiesz te wszystkie pierdoły o surthach, Undarasie i jego klątwie ? Nie to, że diabłowi się śpieszyło czy coś po prostu nie chciało mu się tłumaczyć tego wszystkiego
    - Mniej więcej ? ta odpowiedź wystarczyła, żeby uniknąć żmudnego tłumaczenia.
    - To dobrze. - zaczął - Jestem tak jak słusznie zresztą zauważyłeś divlem. Jestem na usługach boga Hyave, który tak jak twoi ludzcy przyjaciele uważa, że odegrasz w tej historii ważną rolę
    - Czyli tak jak uważałem każdy jest kowalem własnego losu i nie ma czegoś takiego jak przeznaczenie
    - Nie całkiem ? diabeł jednak musiał zacząć tłumaczyć ? W królestwie bogów istnieje coś takiego jak przeznaczenie. Jednak nie zawsze musi ono się spełniać. Bo przeznaczenie nie uwzględnia śmierci typu zabójstwo czy samobójstwo. Pokazane jest życie, ale takie, któro uwzględnia tylko śmierć ze starości. Losy różnych ludzi jest powiązane, a wiadomo, że często zdarzają się morderstwa. Jak umrze jakaś osoba to automatycznie zmienia się przeznaczenie innych osób. Bo akurat zabito kobietę, która miała wyjść za mąż za jakiegoś faceta. I w tej chwili przeznaczenie tego faceta ulegnie zmianie, a dzieci, które miały się z tego związku urodzić nie rodzą się. I dlatego zmienia się przeznaczenie innych osób. Trochę to zagmatwane, ale tak to działa.
    - Rozumiem. Oczywiście nie mogę poznać swojego przeznaczenia?
    - Nie czemu? To tylko stereotyp. Na dzień dzisiejszy to ty przejmujesz władzę po Undarasie, ale wiedz, że może się to zmienić ? Divl czuł podniecenie
    - Czemu tu jesteś? - Mathious zmienił temat
    - A racja ? Mathious przestał zwracać już uwagi na głos rozmówcy ? Hyave ma dla ciebie prezent. Kert..
    - Co to za ?kert?? ? Mathious był zdziwiony , a divl był dumny z siebie, że tak łatwo prowokuje surtha do pokazywania ludzkich uczuć
    - W języku bogów Kert oznacza moc. Sprawi, że staniesz się silniejszy, doświadczony w walce. Kert to właściwie twoje doświadczenie, które nabrałbyś w przyszłości - divl nagle stał się taki jak Mathious. Obojętny.
    Surth już miał zadawać kolejne pytanie, które tym razem dotyczyło doświadczenia z przyszłości, ale divl szybko zareagował:
    - Nawet nie pytaj
    Nie pytał.
    Czerwono skóry podszedł do Mathiousa i złapał go za rękę, aby przekazać mu moc.
    Surth poczuł się dziwnie i widział dziwne obrazy. Widział swoje dzieciństwo, nieznanego mężczyznę, który niesamowicie przypominał divla, z którym właśnie rozmawiał z tą różnicą , że nieznajomy to człowiek. Wizja obejmowała zniszczenie Prechtel przez Rewdera. Jego walkę z nim. Walkę Rewdera z Randolphem i śmierć tego drugiego oraz wydarzenia, które nie miały jeszcze miejsca. Koronacja Rewdera, katastrofa jakiegoś statku i własna śmierć. Widział siebie leżącego na ziemi. Bardzo krwawił i nikt nie mógł mu pomóc. Na końcu wizji widział Trishę i Kovtera, którzy razem rozmawiali. Wizja skończyła się.
    - Co to było? ? Mathious był wstrząśnięty tym co poczuł i widział, po raz pierwszy w życiu czuł coś takiego.
    - To właśnie było przekazanie mocy. Teraz jesteś silniejszy, bardziej wykształcony i doświadczony. Wiem, że widziałeś też jakieś obrazy, ale nie jestem ci w stanie powiedzieć co widziałeś. Niektórzy widzą przeszłość i przyszłość inni jakieś fantazje erotyczne inni tylko śnią. ? Divl podczas tej rozmowy po raz pierwszy wytłumaczył coś, bo chciał, a nie mu kazano.
    - A więc co mam teraz zrobić? ? zapytał surth
    - nie wiem, twoim zadaniem jest obrona Reals zadania podrzędne nie są ważne ja muszę już wracać. Hyave będzie na mnie czekał. ? po tych słowach zaczął odchodzić.
    - Zaczekaj! Nawet nie wiem jak się nazywasz
    - Moje imię nie jest ważne. W tobie wywołałoby tylko niepotrzebne uczucia. Gdybyś był prawdziwym surthem na pewno bym ci odpowiedział. Ale ty nie jesteś prawdziwym surthem. Żegnaj Mathious ? divl odszedł teraz już na dobre.
    Mathiousowi jak to w życiu bywa z odpowiedziami przybyły kolejne pytania. Jednak miał teraz cel, który chciał wypełnić i wiedział, że musi wracać już do drużyny, aby wszystko im opowiedzieć. Odwrócił się, a następnie obejrzał się jeszcze raz w uliczkę i odszedł.
  18. Mathien
    Drużyna postanowiła przeczekać noc w mieście. Wyprawa do stolicy Urtahu, bo taką nazwę nosił kraj, w którym znajdowali się bohaterowie była bardzo długa.
    Do miasta zbliżała się armia. Nie była ona wielka jeżeli chodziło o bitwę, jednak była ogromna jeżeli chodziło o przejazd przez miasto, które mimo, że duże miało wiele wąskich uliczek. Wojsku jednak nie zależało na przejeździe przez miasto. Łucznicy już z dala zaczęli strzelać do patrolu przy bramie. W Ulorze zaczęto wzywać do obrony wszystkich, którzy byli wstanie walczyć. Mathious stał pierwszy i obudził wszystkich. Surthy zawsze spały płytkim snem i wcale nie potrzebowali wiele odpoczynku, ponieważ się nie męczyli. Mathious, Kovter i Perq złapali za broń i wybiegli na ulicę. Amvil i Bressa stały w oknie i w razie czego były gotów do strzału z łuku lub jakiegoś czaru. Trisha była odpowiedzialna za tarcze ochronną, która otaczała cały budynek. Rycerze wjechali do miasta, a łucznicy zostali przed bramami. Nie byli oni dobrzy, nie w porównaniu do Amvil, która była niesamowicie sprawną łuczniczką i jakby ktoś robił ranking najlepszych łuczników na świecie ona byłaby na pewno w czołówce. Atakujący podpalali domy i mordowali każdego kto nawinął im się pod ostrze. Kobiety i dzieci miały to szczęście, że atak był przeprowadzany w nocy więc wiele z nich było bezpiecznych. Chyba, że akurat podpalono dom, w którym się schroniły. Na pewno jedno było pewne, ze wszystkich kobiet które mieszkały w Ulor najgorzej miały dziwki, bo nie dość, że je zabijano to jeszcze ich każdy potencjalny klient musiał walczyć. Ludność miejscowa stawiająca opór także gładko ginęła. Ludzie nie walczący często nie mieli szans z tak regularnymi wojakami. Zresztą nawet straż miejska nie była super żołnierzami. Brakowało im wyszkolenia zaawansowanego, bo nawet jak w mieście były zamieszki to byli groźni tylko w grupie. Drużyny wędrowców przygód też padały jak muchy, właściwie można było policzyć na palcach jednej ręki wojowników, którzy stawiali jakiś opór. Właściwie do policzenia tych osób wystarczyły trzy palce. Tymi, którzy dzielnie stawiali opór byli Mathious Kovter i Perq. Rąbali równo jak doświadczeni zabójcy. W przypadku Kovtera i Perq nie było zdziwienia oni stoczyli już niejedną walkę. Mathious nadrabiał jednak niedoświadczenie w zabijaniu brakiem uczuć, wyrzutów sumienia oraz nadludzką szybkością. Jednak było trochę po nim widać spięcie, ale się nie bał wiedział, że bez walki zginie tym bardziej. Walki w mieście trwały przez około godzinę i były zażarte. Żołnierze, którzy rozpoczęli atak zaczęli wycofywać się, gdy zauważyli, że łuczników już nie ma z nimi. Za to odpowiedzialne były Amvil, Bressa i Trisha, które wspólnymi siłami wytępili większość ?szkodników? reszta uciekła ze strachu.
    Rano odbyło się szacowanie strat. Te były ogromne. Na nie składały się kilka tysięcy ofiar śmiertelnych w tym kobiety i dzieci i nie mniej rannych. Wiele budynków zostało spalonych. Głównie mieszkalnych, bo te były drewniane. Budynki murowane były nie tknięte, bo atakujący nie mieli żadnych maszyn oblężniczych. Budowle można było łatwo odbudować, ale trudność sprawiali mieszkańcy tych jak na takie miasto za wielu nie było, a trudno znaleźć osoby, które było stać na takie życie jak w Ulor. Radni miasta, którzy przeżyli zostali wezwani na naradę do ratusza. Mathious i reszta ruszyli tam bez pozwolenia. Byli ciekaw sytuacji.
    Na miejscu okazało się, że z dwudziestu pięciu radnych atak przeżyło tylko dziesięciu:
    - I dlatego właśnie ? mówca przerwał, bo do Sali weszła cała szóstka
    - A wy do cholery kim jesteście? ? zapytał inny radny
    - Ja jestem Mathious przywódca grupy poszukiwaczy przygód, którzy bronili to miasto ? przedstawił się surth
    - Czego chcecie? ? pytał dalej ostro
    - pomagaliśmy w obronie wioski i podróżujemy po świecie jesteśmy ciekaw zaistniałej sytuacji ? Trisha trochę się uniosła
    - To o czym tu rozmawiamy to wyłącznie sprawy miasta ? radny dalej nie zachowywał się przyjaźnie
    - chcemy pomóc i zapobiec kolejnym takim akcją ? teraz Trisha powiedziała to z troską nie udawaną, była przez całe życie uczona pomagać
    - W porządku możecie zostać ? powiedział to jak oceniał Mathious przywódca radnych.
    Radni byli trochę oburzeni, ale po chwili wszyscy uszanowali tą decyzje.
    - Cóż, wiemy, że za atakami stoi jakaś dziwna organizacja, która tej nocy zaatakowała wszystkie większe miasta Urtahu ? mówca przerwał na chwilę po czym wznowił ? czy wy posiadacie jakieś informacje, które mogą być przydatne?
    - Nie ? Mathious odpowiedział typowo
    - Hm, jest jeszcze jedna ciekawa wiadomość Karv również został zaatakowany i zajęty - przewodniczący radnych, był osobą, której drużyna mogła najbardziej zaufać.
    - To nic dziwnego ? odezwała się teraz kapłanka
    - Czemu tak uważasz?
    - Karv to duże splugawione miasto bez obrony łatwo było je zająć, a to dogodne miejsce na bazę
    - No tak, ale czemu państwo nic sobie nie robi z tych napadów?
    - To proste państwu nie zależy ? odpowiedział Mathious
    - Czemu?! ? radni cały czas oburzali się na tą straszną prawdę. Nic dziwnego nie byli przygotowani na takie konkretne stawianie spraw.
    - Niedawno przyjacielem króla stał się niejaki Rewder i on wywiera zły wpływ na rządzącego
    - Tak i wam ten cały Rewder zalazł za skórę i próbujecie go wyeliminować z gry ? radny nie krył rozbawienia
    - Nie po prostu przeszkadza nam w planach ? odpowiedział prosto Mathious i wyszedł. Drużyna zrobiła to samo. Radni byli oburzeni tym zachowaniem, ale radni często bywają burzliwi.
    Drużyna szła wolno przez miasto. Widziała tylko koło siebie śmierć. Miasto jeszcze wczoraj piękne i żywe teraz było tylko brzydkie i zniszczone. Na większości nie robiło to wrażenia, ale Trisha czuła się paskudnie nie mogąc pomóc. Gdy tylko chciała się wtrącić zostawała powstrzymana przez drużynę. Powód był prosty ? nie można wszystkim pomóc, a poza tym się śpieszyli, aby zapobiec kolejnym katastrofą. Chociaż był to pośpiech nadaremny. Wiedzieli, że w całym kraju stało się to co tutaj i nie każdemu udało się odeprzeć atak. Wystarczy wskazać przykład Karv. Wojna ogarnęła całe królestwo Urtahu, a teraz mogło być tylko gorzej.
    - Macie pomysł na dalszą wyprawę? ? zapytała Trisha nie mogąc wytrzymać widoku w Ulor
    - Wróćmy do Karv. ? rozpoczął Mathious ? taka jak wcześniej powiedziałaś tam powinna znajdować się baza jakiegoś ważniejszego dowódcy. Musimy wydobyć z niego jakieś informacje.
    - Nie za bardzo mi się to uśmiecha przez cały czas będziemy musieli być gotowi na walkę ? Perq, który przez większość czasu milczał w końcu się odezwał. Perq był żołnierzem, a nie rozmówcą więc nie mówił jak nie musiał, ale czasem chciał się odezwać i zaznaczyć swoją obecność jak teraz
    - Boisz się walki? ? Kovter wyglądał na rozbawionego
    - Nie. Po prostu nie lubię być cały czas w gotowości ? Perqa zdecydowanie obraziła odzywka Kovtera, przecież był żołnierzem nie bał się walki
    - Przyzwyczajaj się. Nie takie rzeczy będziemy musieli robić w tej podróży ? Bressa była inteligentna i bardzo wierzyła w klątwę Undarasa. Wiedziała, że jest w grupie ludzi, którzy odegrają ważną rolę dla utrzymania pokoju na świecie. Wierzyła też bardzo, że historia o nich będzie długo pamiętać, ale historia nigdy nie zostanie odkryta do końca. Ludzie nigdy nie dowiedzą się prawdy, bo to tylko ludzie oni mają do odegrania najmniej, a najwięcej stracą.
    Wędrowcy gawędzili jeszcze o mniej lub bardziej ważnych sprawach, aby sobie umilić wędrówkę. Musieli iść pieszo ich konie zaginęły, a teraz nie mogli prowadzić z nikim handlu.
  19. Mathien
    Wyruszyli o świcie tak jak planowali. Grupa czterech poszukiwaczy przygód Surth, łuczniczka, kapłanka i wojownik. Nie wiedzieli jaką rolę odegrają w tym konflikcie. Domyślali się, że będzie to ważna rola. Nie mylili się.
    - Powinniśmy udać się do Ulor ? zaproponowała Trisha
    - czemu tam? ? zapytał Mathious
    -Ulor to miasto, gdzie dowiemy się o najważniejszych wydarzeniach z kraju. Jest to bogate i piękne miasto, gdzie na pewno znajdziemy jakieś wskazówki co do kolejnego przystanku naszej misji.- opowiedziała Trisha
    Już przy bramie wjazdowej byli świadkami ciekawego zajścia. Widzieli mężczyznę w zbroi, który broni kobiety przed trzema mężczyznami. Nie byłoby w tym nic dziwnego wielu mężczyzn przecież pomaga kobietą, gdyby nie fakt, że tamta wyglądała na czarodziejkę i to taką dobrą czarodziejkę. Mathious miał wyostrzony słuch więc słyszał o co jest całe zamieszanie. Mężczyźni podawali się za strażników księcia Rewdera i chcieli obszukać wędrowców. tamta dwójka nie chciała się na to zgodzić, ponieważ nie uznawała żadnego księcia Rewdera. Mathious zsiadł z konia i był gotowy doskoczyć do opryszków w razie potrzeby. Jednak nie było takiej potrzeby. Stojący wojownik sam wyzwał całą trójkę na pojedynek, a według zwyczajów do takiego honorowego pojedynku nikt nie mógł się dołączyć. Reszta chciała jechać dalej, ale surth nie chciał się na to zgodzić. Był ciekaw rozwiązania sprawy. Ludność zebrana przy walczących odeszła trochę, bo nie chciała zostać poturbowana.
    Walczący tylko wyciągnęli miecze i ruszyli. Samotny wojownik, był bardzo silny, bo już na starcie jednym ciosem rozpłatał skronie dwóch podających się za strażników. Trzeci odsunął się. Myślał co robić. Można było po tym zachowaniu rozpoznać, że wcale nie walczy lepiej od dwóch pozostałych. Wojownik podchodził wolno do niby strażnika, który wiedział, że jest skazany na porażkę. Rzucił się na przeciwnika. Faktycznie nie miał szans, bo wystarczyło tylko szybkie pchnięcie w serce i oszust padł. Gapie zawiedzeni szybkim rozwiązaniem sprawy zaczęli się rozchodzić, a Mathious przeciwnie. Chciał on poznać wojownika. Ku zdumieniu drużyny wojownik z czarodziejką podeszli do nich sami.
    - Czego chcecie? ? wojownik zaczął bez ogródek głos miał taki, że zwykli ludzie uciekliby ze strachu, ale tego słowa nie znała drużyna.
    - Jesteśmy tylko drużyną poszukiwaczy przygód i szukamy ludzi takich jak wy ? Mathious zaczął przyjaźnie jak na surtha, a jak na człowieka wciąż nie był przekonywujący, ale i tak wychodziło mu to lepiej niż innym z jego rasy. Jego drużyna, była zdziwiona, ale nie ingerowała w jego postanowienia wiedzieli, że on zna się najlepiej, chociaż nie ma jeszcze zbytniego doświadczenia.
    - to szukajcie sobie gdzie indziej my mamy własne sprawy i nie przeszkadzamy innym w wypełnianiu ich, a więc dzieci idźcie i bawcie się dobrze z tym szukaniem przygód, chociaż nie wiem do jakiego rodzaju przygód się nadajecie chyba tylko robót w polu ? Wojownik nie był przyjemny.
    - Tak? A więc może mnie oświecisz i powiesz jakimi to ważnymi sprawami się zajmujesz, że zabijasz takich pachołków? ? wtrąciła Trisha
    - Pracujemy nad klątwą Undarasa ?czarodziejka włączyła się do rozmowy
    - tak chcemy powstrzymać tą klątwę choć nie wierzymy w tą część o surthach to uważamy, że część o zagładzie może mieć jakiś głębszy sens ? wojownik stał się niby trochę bardziej rozmowny.
    - możemy o tym porozmawiać, gdzieś indziej? Wydaje się, że mamy wspólny cel choć jeszcze tego nie wiemy.
    Poszli do knajpki ?Zdechły kot?. Tam wynajęli pokój i zaczęli rozmowę:
    - A więc ja nazywam się Bressa i jestem czarodziejką, a to mój brat Kovter ? zaczęła czarodziejka ? tak jak wspomnieliśmy interesujemy się klątwą Undarasa i myślimy, że zagłada jest możliwa chcemy jej zapobiec póki jeszcze można uważamy, że kluczem do wszystkiego jest niedawno mianowany książę Rewder.
    - Ja jestem Mathious, a to są Amvil, Trisha i Perq - zaczął ? my również zajmujemy się klątwą, ale w trochę inny sposób.
    - Jak to? ? zaciekawiła się Bressa
    - My wiemy, że do zagłady dojdzie tylko spróbujemy ją jak najszybciej zakończyć- Trisha wtrąciła się Mathiousowi, gdy ten próbował zacząć
    - to znaczy? ? w końcu odezwał się Kovter
    - mamy dowód, że surthy żyją naprawdę ? Mathious tym razem nie próbował się odezwać zostawił wszystko Trishy.
    - Dowód w postaci czego? ? zaciekawiła się Bressa
    - Ja należę do surthów ? odezwał się Mathious tonem zwyczajowym dla swojej rasy jakby chciał udowodnić, że on to on.
    - cóż co do tonacji na pewno się zgadza - Bressie, aż ciarki przeszły po plecach
    - walcz ze mną ? wyrwał się z propozycją Kovter
    - czemu? ? zapytał Mathious, a teraz zachowywał się jak na surtha przystało, bo nie czuł nic, a głos miał taki, że z samego słuchania można umrzeć ze strachu
    - Podobno z was są cholernie dobre sk**wysyny ? według Trishy, Kovter użył ciekawego skrótu. Nic dziwnego, wychowywała się w klasztorze, gdzie uczono ją zachowywać się godnie w towarzystwie.
    - Zgoda ? zaczął Mathious ? pokaże ci jak dobry jestem
    I wtedy wszyscy zauważyli jedną rzecz ? Mathious nie posiadał oręża.
    Na to tylko Kovter się zaśmiał, ale zaproponował pomoc bowiem miał w mieście znajomego kowala, który wisi mu przysługę więc może miecz zrobić za darmo. Bressa i Kovter zdecydowali się przyłączyć do drużyny, ale wojownik stwierdził, że surth będzie z nim musiał kiedyś walczyć. Mathious przystał na propozycję i drużyna ruszyła w poszukiwaniu miecza.
    Bressa była piękną czarodziejką. Była blondynką o niebieskich jak anioł oczach jej ciało było jak uważało większość typowych mężczyzn ?niezłe?. Jednak dla mężczyzn, którzy nie byli typowi ciało czarodziejki było o wiele więcej niż ?niezłe?. Oni nie potrafili nawet opisać za pomocą słów jej ciała.
    Kovter był typowym wojownikiem. Łysy o spiczastym nosie. Jest bardzo wysoki i umięśniony. Był starszy od swojej siostry, ale nawet nie miał trzydziestu lat. Nosił srebrną zbroje, oraz miecz zwany Freqsem co w języku starego plemienia Realsu oznaczało szczęśliwego.
    Kowal nazywał się Tyiu i prowadził zakład który nazwał ?zardzewiałe miecze? właściwie nie wiadomo skąd wzięła się ta nazwa. Zakład był bardzo dobry, a właściciel znał się na mieczach jak mało kto. Po wymienieniu uprzejmości zaczęła się właściwa rozmowa:
    - A więc dla kogo szukacie oręża? ? Tyiu pytania o miecze zadawał z wielką pasją
    Kovter wskazał na Mathiousa
    - Dla ciebie młodzieńcu? Nie wyglądasz na doświadczonego myślę, że na początek dobry będzie? - urwał, bowiem Mathious podniósł na niego wzrok, a wzrok ten był taki obojętny. Kowal wiedział, że ma do czynienia z kimś spod ciemnej gwiazdy.
    - jesteś pewny, że podarowanie miecza temu człowiekowi to dobry pomysł? ? Tyiu szepnął do Kovtera
    - Uwierz mi wiem co zauważyłeś, ale zaufaj mi i daj mu miecz najlepszy jaki masz.
    Mathious nie spuszczał oka z kowala słyszał tą krótką wymianę zdań.
    - Cóż mam dla ciebie coś specjalnego ? Tyiu nie patrzył na surtha wiedział, że to go rozkojarzy ? poczekajcie chwilę.
    Kowal wszedł do swojej jak on by to określił pracowni, ale to nie było to. To był raczej skład. W pomieszczeniu znajdowały się jego najlepsze pracę dla specjalnych wojowników. Nie były na zamówienie. Sprzedawca wrócił za około pięć minut.
    - Proszę o to on. Najlepszy miecz z najlepszych jesteś jedyną osobą, o której myślę, że pasuje jej ten oręż oto Licer co w starożytnym języku Reals oznacza wybrańca.
    Jednak Tyiu i reszta nie mógł wiedzieć jednego Licer w języku bogów oznacza opuszczonego. W Reals wierzono, że nazwa miecza ma wpływ na los właściciela. Szczególnie głośno o tym mówiono, gdy miecz miał nazwę jak np. zdradzony, czy właśnie opuszczony. Jednak Mathiousa na razie mogło to ominąć, bo tak naprawdę ludzie nie znali języka bogów. Właściwie jak mogli go poznać skoro bogowie nie rozmawiali z nimi?
    Wędrowcy wzięli miecz i opuścili kowala. Skierowali się do centrum, bo w centrum zawsze znajdywała się tablica, gdzie można było poczytać o najważniejszych wydarzeniach z kraju i ze świata.
    - zobaczmy co tu piszą ? Amvil, Trisha i Bressa czytały wiadomości, a Mathious, Perq i Kovter stali na uboczu udając, że rozmawiają.
    - Cóż piszą o tym co już słyszeliśmy ? powiedziała Bressa
    - to znaczy? ? Mathious zapytał bez ciekawości w głosie
    - Rewder chce przejąć władzę w państwie
    - Tak jest tam napisane? ? zdziwił się Perq
    - nie piszą, że król znalazł sobie nowego znajomego niejakiego księcia Rewdera, który ostatnio stał się jego najlepszym przyjacielem ? Amvil wyjaśniła tak jak umiała najlepiej prosto bez zbytecznych słów
    - Pewnie czeka na dogodny moment, żeby zaplanować jakieś morderstwo i uznać się za króla ? wytłumaczył chłodno Mathious
    - a ty skąd wiesz? ? Kovter był naprawdę ciekaw
    - bo ja na jego miejscu zrobiłbym tak ? Surth zrobił coś co wyróżnia go od pozostałych uśmiechnął się, był to uśmiech ledwo zauważalny.
    - Więc musimy się śpieszyć ? Trisha lubiła działać szybko mimo, że była tylko kapłanką
    - Myślę, że bez względu na wszystko i tak nie zdążymy ? zaczęła Bressa ? w klątwie Undarasa było powiedziane, że zanim ktoś siądzie na tronie świat czeka krótko mówiąc kryzys.
    Kryzys nie był najlepszym określeniem jednak faktycznie bardzo krótkim.
  20. Mathien
    Las. Było tam cicho i nawet nikt by się nie spodziewał, że kilkaset metrów dalej wymordowali ludzi i spalili wioskę. Nawet dwójka podróżująca koniem nie zachowywała się najgłośniej mimo rozmowy:
    -Kim wy jesteście i czego chcecie? ? Mathious przerwał chwilę milczenia
    - Ja nazywam się Amvil Starszy mężczyzna, którego tam widziałeś to Randolph wybawca. ? odpowiedziała łuczniczka
    - Ten Randolph, który uratował Reals dawno temu przed złym królem Jerthem III?! ? Mathious był wyraźnie zaskoczony i zdenerwowany
    - Tak to on.
    - Czego wy dokładnie ode mnie chcecie? ? Chłopak nie za bardzo zdawał się wszystko rozumieć
    - Wytłumaczę ci jak już będziemy na miejscu w mieście Karv w oberży ?Pod podkową konia?- odpowiedziała kobieta.
    Dalej jechali w milczeniu.
    Karv. Miasto zniszczone przez cywilizacje i wojny niegdyś wspaniałe miasto, do którego ciągnęło wszystkich ,dziś? Nora, w której nikt nie chciał przebywać. Na ulicach smród i brud z bandą żebraków i cwaniaczków, którzy mają za sobą problemy z prawem. Straż miejska? Tutaj nie funkcjonowało coś takiego. Miejsce dawno zapomniane przez kupców czy szlachciców. Jeżeli chciałeś znaleźć znajomego, który wyjechał w te strony to uwierz, Karv jest ostatnim miejscem, w którym powinieneś szukać. Amvil wyraźnie nie przejmowała się tym widokiem, a Mathious tylko patrzył, ale sceny, które tu widział nie robiły na nim wrażenia. Jeszcze przez tą chwilę nie wiedział czemu sceny gwałtu, narkotyków na ulicach nie powodują u niego ruchów wymiotnych, ale to zaraz się zmieni.
    ?Pod podkową konia? była niewielką oberżą i niewiele osób mogło sobie na nią pozwolić, bo niewiele osób w mieście miało pieniądze, tak w ogóle to nikt nie wie jakim cudem i z czego się utrzymują ludzie w tym mieście. Amvil i Mathious podchodzą do stołu zajętego przez na oko wojownika i jakąś czarodziejkę.
    - Mathious poznaj ta kobieta to Tirsha kapłanka, a ten mężczyzna to były rycerz nazywa się Perq. Wszyscy byliśmy znajomymi Randolpha. ? przedstawiła łuczniczka
    - Czemu byliście, a nie jesteście? ? zapytał Mathious
    - Uważamy, że Randolph został zabity przez tego drugiego dziś po południu ? wtrąciła Trisha.
    - Niemożliwe! Z opowieści słyszałem, że Randolph to niesamowity szermierz ? chłopak podniósł głos, nieznacznie
    - Tak Randolph, był najlepszy, ale tylko jeżeli jego przeciwnik to człowiek- Perq zachowywał spokój
    Był to człowiek doświadczony zarówno życiowo jak i w walce. Na jego twarzy można było zauważyć wiele blizn, które go postarzały. Perq jednak nie był stary miał niewiele ponad trzydzieści lat.
    - Więc kim był jego przeciwnik jeśli to nie człowiek?
    - Surth taki jak ty ? wtrąciła Amvil
    - Kim są ci Surthci cały czas o nich słyszę? ? zapytał Mathious
    Wtedy zaczęło się opowiadanie o świecie bogów Undarasie, Surthach, klątwach, a Mathious słuchał i już rozumiał czemu to wszystko nie robi na nim wrażenia i nie wydaje się obce. Opowiadanie dobiegło końca wtedy Mathious zaczął zadawać pytania:
    - jednego nie rozumiem. Skoro mówiliście, że surthci są wyprani z uczuć jakim cudem ja jestem zdolny do ich okazywania?
    - tego nie wiemy, ale przewidywaliśmy, że chociaż jeden osobnik powinien posiadać zdolność do okazywania uczuć dlatego jesteś dla nas taki ważny i mamy nadzieję, że będziesz nas prowadził ? odpowiedziała Amvil
    - Prowadził do czego?
    - do celu, którym ma być tron twojego ojca w najstarszej świątyni boga Undarasa jeżeli surth na nim usiądzie zajmie miejsce swojego ojca ? opowiedziała Trisha
    - Więc, gdzie jest ta świątynia? ? Mathious kontynuował zadawanie pytań
    - Tego nie wiemy. To najtrudniejsza część naszego zadania. Pierwszym naszym celem będzie wyeliminowanie Rewdera. Ta wojna się nie skończy dopóki jeden z was nie skona. Pomożemy ci w tym, abyś to ty wyszedł z tej walki zwycięsko ? Trisha świetnie orientowała się w tych sprawach, w końcu była kapłanką, a oni muszą świetnie rozumieć świat bogów. Tym się właśnie różnili kapłani od czarodziejów, wszyscy kapłani mieli wiedzę o bogach, w porównaniu do garstki czarodziejów, którzy się tym interesowali.
    - Czemu Rewder chce żebym się do niego przyłączył?
    - W tobie jest coś innego Mathious. Możesz być potężniejszy od pozostałych surthów. Dokładnie nie wiemy co to jest pewne jest tylko tyle, że odegrasz ważną rolę w konflikcie ? Amvil mówiła to szeptem.
    -A co jeśli ja nie chce usiąść na tronie? ? To było pytanie z ciekawości on dobrze wiedział co zrobić. Rządza władzy była w nim silna
    - Zostaliście stworzeni do bratobójczej walki między sobą o miejsce w świecie bogów, więc to niemożliwe, abyś nie chciał ? Trisha patrzyła surthowi prosto w oczy nie bała się go.
    Zapadło milczenie co oznaczało, że kapłanka miała rację.
    - Myślę, że pierwsze co powinniśmy zrobić to przespać się i ruszyć w drogę rano ? zaproponował Perq
    -To dobry pomysł wyruszymy o świcie tak, abyśmy byli daleko stąd jak odkryte zostanie zajście w Prechtel ? zgodziła się Trisha. Była ona nawet jak na kapłankę bardzo mądra i potrafiła bardzo dobrze planować akcję.
    Amvil poszła zamówić pokój. Z całej drużyny tylko ona potrafiła zachować się wszędzie, ponieważ jako jedyna z grupy wychowywała się w miejskich warunkach.
    - Mathious mamy wolną chwilę to wyczarujemy ci jakąś zbroje ? Trisha powiedziała i pstryknęła palcami.
    W miejsce obdartych szat surtha pojawiła się kolczuga. Mimo tego, że przedmiot był wyczarowany nie posiadał żadnych właściwości magicznych. Niektórzy czarodzieje potrafili wyczarować zbroję, ale to oznaczało, że jeden egzemplarz zniknął z czyjegoś zbioru. Tak właśnie zrobiła Trisha. Kolczuga była koloru czerwonego i świetnie pasowała do bohatera. Kapłanka była nawet zdania, że chłopakowi do twarzy w tym kolorze. W zbroi Mathious wyglądał na młodego rycerza. Zbroja nie krępowała jego ruchów bez problemu mógł się poruszać jak chciał. Widać było, że przedmiot był nowy. Nie miał żadnych śladów, które świadczyłyby o tym, że ktoś go kiedyś używał.
    Za chwilę do stolika wróciła Amvil i oznajmiła:
    - Zrobione. Wynajęłam cztery najtańsze pokoje powinno wystarczyć do spania. ? spojrzała na Mathiousa i dodała ? ładna zbroja.
  21. Mathien
    Witam! dzisiaj chciałbym przedstawić wam opowiadanie ze świata "Klątwy Undarasa" które nie jest związane z historią o Mathiousie
    **********************
    I
    Dzieci siedziały naokoło ogniska. Wśród nich znajdował się również starszy mężczyzna. Był on miejscowym bajarzem.
    - Dziadek, a opowiesz nam dzisiaj jakąś historie? ? zapytało jedno z dzieci
    - Dobrze ? dziadek zakaszlał ? opowiem wam dzisiaj historię jak pewien młodzieniec uratował moją rodzinną wioskę Grytchu
    - A to będzie o smokach?
    - Nie mój drogi to będzie historia, która wydarzyła się naprawdę
    Z zebranych dzieci wszystkie odpowiedziały jękiem zawodu
    - Spokojnie to, że jest prawdziwa nie oznacza, że jest nudna ? dziadek nie zniechęcił się reakcją dzieci
    - Ale nie będzie o magii, a o magii są najlepsze
    - Właśnie ? poparł ktoś z zebranych
    - Uwierzcie mi w tej historii występują również niezwykłe istoty
    - Czyli będą smoki? ? chłopiec zdawał się jeszcze bardziej podniecony
    - Nie ? dziadek znów zakaszlał ?będzie ktoś o wiele silniejszy od smoków
    - Nieprawda! ? sprzeciwił się tłum ? nie ma nikogo silniejszego niż smoki. Smoki są najsilniejsze
    - Właśnie! ? znów chór poparł jednomyślnie mówiącego
    - To ja wam teraz opowiem tą historię, a wy mi powiecie czy to będzie istota silniejsza od smoków czy nie. Zgoda?
    - Zgoda ? chór zgodził się jednomyślnie
    - Wszystko zaczęło się dawno, dawno temu. W kraju zwanym Urtahu
    - O, to przecież nasz sąsiad! ? zawołał ktoś z zebranych
    - Tak, to moje rodzinne strony ? dziadek zakaszlał ? a więc był to okres bardzo niekorzystny dla tego królestwa
    - Czemu?
    - Bo wtedy panowało tam bezkrólewie
    - Co to znaczy bezkrólewie?
    - Nie było tam żadnego króla
    - A czemu. Nikt nie chciał być?
    - Nie. Po prostu jeden król został zabity
    - Zbóje niedobre go zabiły?
    - Tak ? dziadek zakaszlał ? drugi zniknął
    - Pewnie zgubił się w lesie ? powiedział jeden ze starszych tam zebranych
    - Znaleziono go kiedyś? ? zapytała siedząca obok dziewczyna
    - Nie
    - To pewnie się przestraszył i uciekł ? powiedział ośmiolatek siedzący obok dziadka
    - Dobra cicho! Dajcie dziadkowi mówić
    - Właśnie
    - A więc akurat zbliżały się dożynki?
    II
    Do mieściny zawitał podróżny. Nie miał żadnego bagażu. No może oprócz miecza. W miejscowości odbywał się właśnie targ. Głównie dlatego podróżny tam trafił. Podszedł do jednego ze stoisk. Sprzedawał w nim stary, około sześćdziesięciu letni mężczyzna. Podróżny zaczął zakupy.
    W tej chwili przez bramy miasta przebiegł młody dwunastoletni chłopak. Przejezdnego bardzo zaciekawił ten chłopak, bo zamiast wesołości, na jego twarzy można, było zobaczyć smutek. Chłopak podszedł do młodego pełnego krzepy mężczyzny, który stał na drugim końcu targowiska.
    - Zbliżają się ? szepnął mu chłopiec
    Podróżny miał bardzo dobry słuch. Tak właściwie to nie był on człowiekiem. Był surthem. Dlatego też słyszał to co powiedział chłopiec. Gość był młodym około dwudziestoletnim mężczyzną. Jego włosy były średniej długości i miał zapuszczone wąsy. Był to jego znak charakterystyczny, ponieważ tak równo zapuszczonych wąsów nikt chyba na świecie nie miał. Podróżny nie nosił żadnej zbroi. Miał na sobie tylko mieszczańskie szmaty. Jak na innych podróżnych były nawet one czyste co mogło dziwić. Chłopak wyglądał na wojaka, a tacy nigdy nie chodzą w, aż tak czystych ciuchach.
    Bramy mieściny przekroczyło trzech mężczyzn. Wyglądali na typowych osiłkowatych opryszków. Byli łysi i uśmiechali się głupio od ucha do ucha. Taki był przynajmniej opis typowych osiłkowatych opryszków według podróżnego.
    - Kasa je? ? zapytał jeden mężczyznę, którego poinformował chłopak. Mężczyzna wyszedł na przód od razu po otrzymaniu wiadomości
    - Nie mamy pieniędzy. Chcemy, aby twój przełożony dał nam trochę czasu. Na pewno uzbieramy pieniądze
    - Nie pie*dol! Przełożony nie będzie czekał. Dawaj kasę, albo zaraz idziemy po wodza i żarty się skończą
    - Błagam nie! Jesteśmy biedni. Nie możemy uzbierać tak wielkiej sumy w miesiąc.
    - i G*wno mnie to obchodzi. Kasa ma być jak nie to zara się upatrzy jaką dupeczkę i się puknie ? na te słowa osiłki zaśmiały się świńskim śmiechem
    *************************
    - Czego nie walczycie? To tylko trzech bufonów naprzeciw całej wiosce ? zwrócił się podróżny do kupca
    - Oni to tak, ale ich herszt? ? przerwał kupiec
    - Co z nim nie tak?
    - Jakbyśmy choć jednego z tej kompani ubili on by się zemścił
    - I dałby radę sam całej wiosce?
    - Tak panie, on cholernie szybki i nikt nie mógł się z nim mierzyć. Nawet cała wioska. Zażądał miesięcznie 100 tysięcy sztuk złota
    Nie wzruszyło to przybysza
    - Jak walczy to szybki jest?
    - Ja panie żem nie widział jak ów herszt walczy, ale gadajo, że bardzo.
    - To dodatkowa premia za informację ? podróżny rzucił napiwek w postaci dziesięciu sztuk złota na odejście.
    *************************
    - Koniec pie*rzenia idziemy po wodza ? wściekły opryszek wychodził z miasteczka
    - Ej ty łysy! ? rzucił podróżny, zimno
    W Grytchu już przed tymi słowami panowało wielkie przerażenie. Reakcji po tych słowach nie da się już opisać
    - A ty ku*wa coś za jeden? ? opryszek był bardzo zdenerwowany
    - Ja? Verlan ? odpowiedział podróżny
    - Po ch*j mi twoje imię!
    - Po ch*j pytasz
    - Nie wku*wiaj mnie!
    Chłopak nie odpowiedział tylko wyjął miecz zawieszony przez plecy.
    - Chcesz walczyć trzech na jednego?
    - Tak, też mi się wydaje, że jest was za mało
    - Nie przeginaj
    Opryszki ruszyły. Wszyscy trzej. Mieszkańcy wioski widzieli tylko trzech mężczyzn, którzy biegnąc zemdleli. Tak naprawdę nie żyli. Wszystkich trzech zabił Verlan celnym ciosem w tętnice
    - Co się im stało? ? zapytał retorycznie mężczyzna, który jeszcze do niedawna próbował się targować.
    - Przestraszyli się mnie na śmierć
    - Kim ty jesteś? ? zapytał mężczyzna podchodząc do trupów sprawdzając czy żyją
    - Jestem Verlan, choć tego nie planowałem to wam pomogę
    - Pomożesz nam!? Już sprowadziłeś na nas gniew Brestera! ? krzyknął ktoś z tłumu
    - Rozumiem, że ten Brester to ten herszt, który was szantażuje?
    - Tak i do tego jest to najsilniejszy człowiek na ziemi ? mężczyzna wydawał się bardzo pewny tego co mówił
    - Dużo rzeczy nie wiecie ? rzekł chłodno Verlan ? zauważcie, że trupy mają ślady na szyjach od cięć
    Mężczyzna sprawdził wszystkie trzy trupy. Niby wyglądał na twardego, ale mało się nie porzygał oglądając zwłoki.
    - Masz rację, ale jak to się stało? ? powiedział, gdy trochę ochłonął od patrzenia na trupy
    - Mówiłem, że wielu rzeczy nie wiecie. To jak pogadamy?
    III
    - Nazywam się Wast przepraszam, że wcześniej się nie przedstawiłem ? mężczyzna starał się okazywać szacunek, ale Verlana mało to obchodziło
    Znajdowali się w małej chatce. Raczej nikt tu nie mieszkał. Był to raczej jakiś dom narad wioski niż faktycznie dom mieszkalny. Można było to wywnioskować stąd, że znajdowała się tam tylko mała kuchnia. O ile oczywiście można nazwać tak pomieszczenie do robienia herbaty. W Reals nie znano czajników, ale nawet ten piec wydawał się przesadą. Verlan uważał, że jakby miał korzystać z czegoś takiego wolałby już w ogóle nie pić herbaty. Urządzenie miało skomplikowaną budowę i surth nawet nie próbował się zastanawiać jak ono działa. Zamiast tego rozejrzał się po mieszkaniu. Znajdowały się tam trzy krzesła i niewielki stolik. Drzwi były tylko wyjściowe. Nie było żadnej łazienki, ani łóżka. To przekonało bohatera, że na pewno jest to dom herbat.
    - Jak nazywacie ten dom? ? surth chciał zając czymś mieszkańca. Nie miał ochoty rozmawiać na razie o zadaniu
    - Nazywamy go herbatnikiem, czemu pytasz? ? Wast przygotowywał herbatę
    - Ciekawa budowa wewnętrzna jak i urządzenie ? tak naprawdę miał gdzieś architekturę
    - Jesteś pierwszą osobą, która to zauważyła. Interesujesz się architekturą? ? mężczyźnie bardzo spodobało się to co mówił Verlan
    - O, tak bardzo? - surth sztuczniej już tego nie mógł powiedzieć. Nienawidził architektury
    - Kiedyś jak byłem mały mieszkał tu taki architekt nazywał się Herbatulus. Pewnego dnia obiecał, że zrobi nam domek do robienia herbaty. I faktycznie zaprojektował go, a my go tylko zbudowaliśmy według jego planu.
    - O? naprawdę to? fascynująca? opowieść
    - Prawda? Dodam jeszcze, że architekt miał fioła na punkcie herbaty ? Wast cały czas kombinował coś przy przerośniętym czajniku-piecu
    - Z takim imieniem to się nie dziwie - powiedział do siebie Verlan
    - Co tam mówisz?
    - Nie, nic, nie przeszkadzaj sobie
    - Właściwie to już skończyłem i możemy przejść do poważniejszych rzeczy ? mężczyzna położył herbatę na stoliku
    - Możesz mi opowiedzieć kiedy napady się zaczęły. Od tego zawsze najłatwiej zacząć
    - Tak, w straży też tak mówią. Bo widzisz mój wujek pracował w straży to trochę mi opowiadał jak to straż?
    - Mów ? przerwał surth
    - A więc zaczęło się z jakieś pół roku temu
    - Przez pół roku płaciliście haracz?
    - Co? Nie ja zaraz dojdę ? Wast tylko na początku wydawał się normalnym gościem. Z każdym łykiem herbaty był coraz bardziej jak to określił bohater dziwny? pół roku temu to się zaczęły napady na okoliczne wioski. Ale nas to nie obchodziło. Było to daleko od nas to co mieliśmy robić?
    - Na czym polegały te napady?
    - Tak jak u nas. Na początku przychodziły opryszki mówiły o haraczu, że spłata w miesiąc. Na początku oczywiście żadna wioska się nie zgadzała, ale potem przychodził wódz prezentował swą siłę to każdy ulegał.
    - Każdy płacił?
    - Nie. Żadna wioska kasy nie miała
    - To co się działo?
    - Zaczęli służyć hersztowi
    - W jaki sposób?
    - Tego to nie wiem
    - Ale tak po prostu dawali sobą pomiatać? Nie było żadnych powstań czy czegoś?
    - Każda wioska planowała powstanie, ale żadne się nie odbyło
    - Czego?
    - A bo się ludzie w wiosce zbierali i potem się kłócili, że po co tyle zachodu, że i tak nie potrzebne
    - Jacyś idioci
    - Eee? czemu dobry pomysł. Wiesz może nam nie pomagaj. Tak jak jest niech zostanie. Będą nami rządzić to może w końcu dojdziemy do ładu jako takiego. Dziękuje za pomoc. Choć nie była konieczna ? mężczyzna w tej chwili wstał z krzesła i podał rękę Verlanowi
    Surth wstał i wyszedł z pomieszczenia
    IV
    - I co pomożesz nam? ? zaczepił Verlana jakiś staruszek
    - Nie. Wast tego nie chce
    - Jeżeli Wast tak nie chce to niech się stanie jego wola
    Surth miał już wychodzić z miasteczka. Zatrzymało go jednak to co wydarzyło się przed bramą. A mianowicie zjawił się tam rówieśnik Verlana. Twarz miał posępną, a włosy jego były tak jasne, że aż oślepiały. Uszy ów gość miał spiczaste. Tak bardzo, że można byłoby go pomylić z elfem. Nikt jednak nie mógł chłopaka z nimi pomylić. W Reals nie istniały żadne inne rasy oprócz ludzi. Były co prawda jeszcze surthy i divle, ale o nich zwykłe mieszczuchy nie słyszały.
    Przybyszowi, który się pojawił wyszedł na spotkanie Wast. Verlan przyglądał się całej scenie
    - Kasa jest? ? nieznajomy emanował spokojem. Ton jego głosu był bardzo zimny
    - Nie, ale mamy propozycję ? Wast był poważny, a w jego głosie słychać było pewność
    - Zamieniam się w słuch
    - Możemy być podległą tobie wioską. Będziesz mógł nami rozkazywać
    - Brzmi dobrze. Zgoda ? na twarzy nieznajomego nie było widać oznak jakiejkolwiek reakcji uczuciowej
    Nowy władca miasteczka miał już odchodzić, gdy zatrzymał go Verlan:
    - Stój
    - Czego chcesz robaku? ? władca nawet nie spojrzał na bohatera
    - To ty jesteś tym, który napada na wioski
    - Brawo. Jak na to wpadłeś?
    - Jesteś surthem
    - Wiesz o surthach. Musisz być nim również. A więc rozumiesz jakimi motywami się kieruje
    - ?My? nie mamy żadnych motywów
    - Masz rację. Robię coś na czym nawet mi nie zależy. Bo to na czym zależy wszystkim surthom jest nieosiągalne
    - Jak nie będziesz próbował nigdy nie stanie się osiągalne
    - Masz rację. Dlatego ja oprócz omamiania wiosek takich jak ta przesłuchuje wszystkich mieszkańców
    - W jakim celu?
    - Może w pobliżu jest jakaś świątynia zapomnianego boga, może akurat jest to najstarsza świątynia Undarasa
    - Hmm? ciekawe nie ma co. Jak ich omamiasz?
    - Po co ci to wiedzieć?
    - Jestem po prostu ciekaw
    - Surthy nie są ciekawe. Nie w takich sprawach
    - Masz rację ? Verlan wyjął swój miecz
    - Co ty chcesz z tym zrobić? ? w końcu nieznajomy spojrzał na swego rozmówce
    - Chce cię zabić. Trudnie się zabijaniem surthów. Rozumiesz mniejsza konkurencja
    - Cóż w takim razie ? wrogi surth wyjął miecz ? mogę się podzielić z tobą kilkoma informacjami
    - Cieszę się ? Verlan zdecydowanie nie wyglądał na takiego
    - Mam na imię Brester. Jeżeli chcesz wiedzieć omamiłem mieszkańców za pomocą herbaty
    - Możesz szerzej wyjaśnić?
    - Oczywiście. Wszystkie miejscowości, na które napadłem miały specjalne domki do robienia herbat
    - Herbatniki ? wtrącił Verlan
    - Nieważne. Wkradłem się nazwijmy to systemami. A więc wkradłem się do systemów maszyn robiących herbaty. Dodałem im trochę czaru na uległość. Niewiele. Wyliczyłem po jakim czasie na miejscowych zacznie działać czar. Oczywiście jak jest się w sile wieku to czar działa wolniej niż na bardzo młodych, czy też staruszków. Gdy zawsze próbuje osobiście odebrać okup wszyscy nagle gwarantują poddaństwo. Ja ich wykorzystuje zadręczając pytaniami
    - A co potem jak już wypytasz wszystkich?
    - Nic, zostawiam ich. Generują mi dochody, co prawda niewielkie, ale starcza na utrzymanie
    - To mi wystarcza. Dziękuje
    Po wypowiedzeniu ostatniego słowa od razu ruszyli na siebie. Verlan natychmiast po zbliżeniu ciął w tors na skos. Od prawej do lewej. Z góry na dół. Z ciała przeciwnika wystrzeliła niewielka bomba krwi. Nie ochlapała Verlana, bo ten zrobił unik. Odskoczył do boku odsłaniając się. Brester natychmiast zaatakował w biodro. Przeciwnik cicho jęknął i zaklął w duchu. Mimo, że obojgu lała się krew to jednak Brester był w gorszym stanie. Verlana bolało tylko biodro i lekko utykał na nogę. Jego przeciwnik musiał zmierzyć się jeszcze z wielkim bólem klatki piersiowej. Zbliżyli się dalej, Brester wyprowadził atak w brzuch Verlana. Ten sparował mieczem. W momencie zetknięcia się oręża atakujący poczuł paraliżujący ból w klatce piersiowej. To był moment, w którym został szybko skontrowany. Verlan ciął tors wiele razy zahaczając o świeżą bliznę, którą sam wyrzeźbił na ciele Brestera. Ten już ledwo żył. Dawno już utracił kontakt ze światem zewnętrznym. Dlatego też jego przeciwnik wyświadczył mu przysługę zadając ostateczny cios w tętnice szyjną. Była to bardzo brutalna scena. Krew siknęła jak w najkrwawszym horrorze. Dwunastolatek przyglądający się tej scenie rzygnął, a robił to tak długo, że wypróżnił chyba całe pożywienie sprzed miesiąca. Verlan widział tą scenę, ale oprócz chłodnego spojrzenia nie powiedział nic. Schował tylko miecz i nagle zniknął
    V
    - Po zabiciu Brestera klątwa drogie dzieci ustała ? staruszek kaszlnął ? Bo dzieci, gdy się zabije kogoś, kto rzucił klątwę, to czar się anuluje
    - A dziadek kim był ten dwunastolatek i czemu nie był pod wpływem klątwy ? pytanie zadała mała pięcioletnia dziewczynka.
    - Cóż tym chłopcem byłem ja. Nigdy nie lubiłem herbaty, dlatego też jej nie piłem i nie byłem pod wpływem klątwy. Od przybycia podróżnego byłem jego bardzo ciekaw i szpiegowałem go. Dlatego znam całą tą historię
    - Ale dziadek mi się zdaje, że z tymi surthami to kłamiesz nie ma kogoś takiego, bo nie ma nikogo kto byłby silniejszy od smoka ? młody chłopiec cały czas ustawał przy swoim
    Staruszek się zamyślił. Nie odzywał się długo toteż przy ognisku było cicho
    - Dziadek, a opowiesz nam coś jeszcze o surthach? ? zapytał nagle ktoś z tłumu
    Staruszek odpowiedział wciąż zamyślony:
    - Może kiedyś moje dzieci, może kiedyś?
×
×
  • Utwórz nowe...