Straż! Straż! czyli Firewatch
Jestem zwolennikiem szybkiej akcji, gdzie co chwila coś wybucha i panuje ostry rozpierdziel, ale jednak taki gatunek jak symulator spacerowicza ostatnio zaczął coraz bardziej mi się podobać. Wszystko rozpoczęło się od Dear Esther i niespiesznej przechadzki po tajemniczej wyspie, ale to właśnie Firewatch uważam za najlepszy spośród tego typu gier (spacerolatorów, czy jak ich tam zwać). Ach, ten klimat. Stoisz na szczycie swej wieży i patrzysz w kierunku wieży Delilah, czyli jedynej osoby w promieniu setek kilometrów. Jesteś tylko ty i natura (co prawda stworzona przez komputer, ale słowo-klucz to immersja, czyli poczucie przebywania tam i wtedy (definicja encyklopedyczna). Dialogi są podobno genialne, a z tego co słyszałem, czy raczej czytałem (bo bez spolszczenia ani rusz) faktycznie bywają świetne. Historia to taki leniwy thriller przygodowy, choć poczucie zagrożenia cały czas gdzieś tam w tle pobrzmiewa. Grafika jest cudowna, w odcieniach pomarańczowo-żółto-zielonych co prawda, ale mi to wcale nie przeszkadzało (wręcz przeciwnie).
Klimat wygrał.
Ocena końcowa 9/10
Z małym minusem, bo piesze wędrówki po raz któryś tą samą drogą bywają uciążliwe (ach, ta szybka podróż, jednak po coś ją wymyślili.) i nawet z mapą można się zgubić (ekhm… nie żebym się zgubił, ale inni przecież mogą, co nie?) Jeśli lubisz niespieszną rozgrywkę to ta gra zapewne ci się spodoba.
1 komentarz
Rekomendowane komentarze