O battle royalach i Totally Accurate Battlegrounds
Już od jakiegoś czasu miałem ochotę zagrać w jakiegoś battle royala. Niestety PUBG pretendował do miana płatnego zabójcy mojego komputera, dlatego postanowiłem poszukać czegoś tańszego i z mniejszymi wymaganiami. Pomyślałem o Fortnite, ale musiałbym pobierać w ciemno 20 GB, a potem pewnie drugie dwadzieścia aktualizacji. W końcu postanowiłem na pierwszy raz wypróbować coś nieco odmiennego od reszty. Mój wybór padł na nieślubne dziecko PUBG-a i Fortnite’a oraz kuzyna Cuisine Royale, czyli Totally Accurate Battlegrounds. Przede wszystkim gra miała być absurdalna i parodiować kluczowe elementy klasycznych battle royali, a do tego do pobrania było tylko 400 Mb. W grze poruszamy się różowym pajacem, którego można ubrać w różne dziwne fatałaszki. A potem… Trzeba czekać. Może akurat wszyscy mieli wtedy przerwę na herbatę, herbat… Oreo i papierosa. W czasie oczekiwania można przynajmniej pochodzić po zielonych pastwiskach, pozaglądać do domków i wygódek. W końcu udało mi się dołączyć do grupy osób, które najwyraźniej miały już doświadczenie w tego typu sprawach, bo zginąłem zanim zdołałem zorientować się w sytuacji, niedługo po wyskoczeniu z latających kontenerów na śmieci. Na papierze założenia gry wyglądają interesująco, w praktyce zaś już nie jest tak różowo. Chociaż w TABG-u różowo i kolorowo to jednak na ogół jest, co mi akurat przeszkadza i irytuje. Stonowane kolory PUBG-a bardziej mi odpowiadają. No ale cóż… Na razie próby zrozumienia fenomenu battle royali odkładam na kiedyś tam.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia.