Chyba nie ma co dłużej zwlekać.
Zgodnie z tym, co mieliście okazję czytać w poprzednim wpisie (albo i nie), pragnę zaprezentować Wam powieść z gatunku przygodowej fantasy, trzeci utwór wchodzący w skład ?Cyklu smoczego rycerza?: ?Zjednoczenie?. A przynajmniej prolog tegoż.
Powiem tak za kulisami, że miałem duży problem z napisaniem tego. Całość musiałem przeprawiać chyba sześć albo siedem razy (gdzie ?przeprawiać? znaczy też ?napisać od nowa?), a i teraz nie mam pewności, czy tego tekstu nie będę musiał znowu jakkolwiek poprawiać. Liczę więc na Wasze komentarze.
Standardowo też zapraszam do odwiedzenia bloga ?Eskapizm stosowany?, gdzie kolejne rozdziały mam zamiar zamieszczać najwcześniej w całej sieci, a także do polubienia fanpage?a tego bloga na FB (link w bloku w prawym górnym rogu).
Następny rozdział ukaże się w okolicach świąt.
Miłej lektury!
* * *
Zjednoczenie
Na niebie zbierały się ciemne chmury. Tłum mieszczan oraz chłopów, uzbrojonych w widły, łuczywa i w co jeszcze nawinęło się pod rękę, zmierzał niestrudzenie przez las. Za nic mieli słońce, które powoli już uciekało za horyzont.
? Na pewno go tam widziałeś? ? zapytał jeden mieszczanin innego.
? Ani chybi!
Idrinus, również trzymający pochodnię, dociekał, dokąd to wszystko zaprowadzi.
Zaczęła padać mżawka; krople spływały po koronach drzew prosto na ludzi. Było jednak wiadomo, że taki deszcz ich nie powstrzyma.
Śnieżynka zarżała nerwowo.
? Spokojnie, moja droga ? rzekł Idrinus, schyliwszy się.
Chwycił zawieszony u szyi amulet, czując, jak drży. Rzeczywiście, zaświecił się, inna sprawa, iż nie po raz pierwszy. Miał kształt złotego koła, gdzie nałożone były na siebie dwa rubinowe krzyże: jeden z ramionami prostymi, drugi z ukośnymi.
Idrinus wiedział. Cel znajdował się blisko.
Tłum wychodził na szczere pole. Każdy po kolei widział, jak przed nim rozpościera się góra, sięgająca niemalże ku niebu. U jej stóp płynęła wartko rzeczka, a w oddali dało się słyszeć szum wodospadu. Wszyscy się zebrali, unosząc co chwila broń i wydając kakofonię dźwięków.
? To tutaj? ? ktoś zapytał.
? Ano! Sam żem widział, jak poczwara leciała mniej więcej stąd!
? Ale jak się tam dostaniemy? ? padła wątpliwość ze strony co najmniej kilku osób. Przynajmniej tyle Idrinus zdołał wydobyć z hałasu.
? Tam! Tam coś jest!
Wszyscy jak na zawołanie odwrócili się w stronę źródła krzyku. Jak się okazało, co niektórzy obeszli częściowo górę i znaleźli niedaleko w skale wybrzuszenie, które dawało się naruszyć. Nigdzie indziej nie było widać wejścia.
? Trzeba będzie odsunąć to jakoś! ? zawołał jeden z tłumu.
? No to działamy! Na trzy!
Kilka osób przyłożyło dłonie do wybrzuszenia, po czym próbowało je pchnąć, policzywszy do umówionej liczby. Uczynili to samo jeszcze kilka razy, nim głaz przetoczył się do środka.
? No! Idziemy! ? ktoś krzyknął.
? Czekajcie, waszmościowie! ? zawołał Idrinus, podjeżdżając do wejścia.
Tłum wydawał pomruki, które dało się rozumieć jako: ?Na co??. Jeździec uniósł ręce, żeby uspokoić słuchaczy.
? Nie możemy być pewni, czy ów stwór ukrywa się wewnątrz tej majestatycznej góry. O ile waszmościowie wyrażą zgodę, z przyjemnością wejdę samotnie, by to sprawdzić.
? A kim ty jesteś, coby nam rozkazywać?! ? ryknął jeden z chłopów. ? Z drogi nam, jużci my tam wejdziemy!
Ludzie krzyknęli z aprobatą.
? Zdaję sobie sprawę, iż kierują wami silne emocje ? przekonywał wciąż Idrinus. ? Lecz nadal nalegam, abyście pozwolili najpierw mnie udać się na poszukiwania. Jeśli znajdę poczwarę, solennie obiecuję, że wydam ją wam, a wy, waszmościowie, uczynicie z nią, co uznacie za stosowne. A jeżeli nie uda mi się wrócić, póki słońce nie znajdzie? wówczas możecie wejść, uznawszy mnie za zabitego. Jednak nie wcześniej.
Zapadła cisza, sporadycznie przerywana pojedynczymi, nic nieznaczącymi głosami. Dopiero po chwili ktoś odezwał się głośniej:
? A pozwólmy mości rycerzowi najpierw to sprawdzić! A nuż bestii tam nie ma i tylko marnujemy czas?
Ruszyło jak lawina ? kolejni wyrażali aprobatę dla pomysłu Idrinusa. Widać było jednak, że niektórzy przystali nań niechętnie.
? I co, będziemy tu sterczeć jak te kołki? ? ktoś nagle zawołał.
? No! Wchodzimy wszyscy, i mości rycerzowi nic do tego!
Rycerz westchnął.
? Bestia to pewnie straszliwa. Gdy się z nią zetkniecie, wnet możecie zostać obarczeni klątwą.
Słysząc to, chłopi jakby się cofnęli. Podobnie jak część mieszczan. ?Część? jednak nie znaczyła ?wszyscy?.
? A w cholerę z klątwą! ? krzyknął ktoś niższy, z rudą brodą zawiązaną w zabawnie wyglądające warkocze, jadący na karym kucu. Krasnolud. ? Idziemy! Nie będziemy czasu marnotrawić!
Obok niego dosiadał gniadego wierzchowca inny krępy osobnik, z bujną blond czupryną, który milczał. Wielu ludzi głośno poparło sugestię tamtego.
Zrezygnowany jeździec zszedł ze Śnieżynki. Klacz prychnęła, jakby nie podobała się jej ta koncepcja.
? W porządku, wszak powstrzymać was nie mogę! Lecz pozwólcie, iż udam się pierwszy!
Rycerz wszedł do środka.
Jak do tego doszło? Idrinus ? zakuty w pełną zbroję płytową ? stwierdziłby, że zupełnym przypadkiem. To zbieg okoliczności bowiem zadecydował o tym, iż rycerz napotkał tłum, który pragnął tylko śmierci bestii grasującej w okolicach. Również przez zbieg okoliczności dołączył doń, gdyż tak się złożyło, że zmierzał w tę samą stronę. Przy okazji więc pytał ludzi o potwora. ?Duży bydlak postury ludzkiej i o proweniencji smoczej? ? rzekł jeden z mieszczan. ?I zbroję nosił? ? dodał inny. Jeszcze chłopi mówili, iż poczwara ta swego czasu spaliła im ładną część zboża. Ogólnie mieszkańcy chcieli stworowi, co to ich nęka, odpłacić pięknym za nadobne.
Ale dzięki temu przynajmniej Idrinus wiedział, że obrał właściwy kierunek. Usłyszawszy o tej bestii, podjął podróż z dalekich stron, byle tylko do niej dotrzeć. Najlepiej jako pierwszy.
Tymczasem, trzymając zapaloną pochodnię, szedł po ciemnej i chłodnej jaskini. Słyszał za sobą okrzyki ludzi, którzy rozdzielali się, a następnie podążali różnymi jej korytarzami. Niektórzy, rzecz jasna, udali się za rycerzem. On zaś musiał na to przystać, czy mu się taki stan rzeczy podobał, czy nie.
Amulet ponownie błysnął. Idrinus czuł się niepewny, ale teraz jakby mniej. Wiedział, że się nie zgubi. Jednak wśród ludzi od razu rozległy się pomruki.
Trochę czasu minęło, a przedmiot u szyi rycerza zaświecił bardziej. Idrinusa coraz silniej uderzał zapach siarki. W końcu, po nieznośnie długim chodzie, dotarł do legowiska.
Nikogo w nim nie było. Amulet nagle przestał błyszczeć.
Duża, urządzona na planie koła jaskinia zdawała się zamieszkała. Na ziemi znajdował się szeroki, oszlifowany na wierzchu kamień, zwierzęce kości oraz chrust. Przy ścianie zatknięte były łuczywa, obecnie niezapalone. Idrinus rozejrzał się jeszcze raz, mrugnął intensywnie. Może oczy go myliły? Ale nie, tu naprawdę nikogo nie było.
?Nic nie rozumiem? ? pomyślał rycerz. ?Dlaczego amulet mnie tutaj przyprowadził? To niemożliwe, jakżeby mógł się pomylić??.
Pozostali wtargnęli do środka, mijając Idrinusa. Rozglądali się po legowisku, kopali stosy, lustrowali ściany. Jakby nie chcieli uwierzyć, że przybyli tutaj na próżno.
Rycerz zauważył też krasnoludów, których widział przed wejściem do wnętrza góry. Odnosił wrażenie, iż co jakiś czas na niego spoglądali.
Gdy znów obrzucił siedlisko wzrokiem, dostrzegł coś wygrawerowanego na ścianie. Podszedł bliżej, mijając dwóch zszokowanych chłopów. Wyobrażone tam było gadzie oko przedzielone od góry mieczem.
Z niedowierzania nie mógł oderwać wzroku. W tym momencie amulet zaświecił ponownie.
Ten symbol.
?To byłoby zbyt proste?? ? pomyślał Idrinus z goryczą.
? I co? Coś ciekawego? ? rzekł krasnolud z rudą brodą, podchodząc do rycerza. Ten nie odpowiedział.
Krępy osobnik przyjrzał się rysunkowi. Poczuł obrzydzenie, po jego minie dało się rozpoznać pogardę.
? A co to za g***o? ? Krasnolud splunął na gadzie oko.
Idrinus aż zesztywniał, szybko się jednak opanował. I tak nikt by tego nie zauważył.
? Horin, kultury trochę ? skarcił drugi krępy osobnik pobratymca. ? Potwór potworem, ale?
? Właśnie, potwór potworem. Więc nie wiem, co cię to obchodzi.
? Trzeba szukać dalej! ? rzekł wreszcie jeden z ludzi. W tym czasie do legowiska przybywali kolejni.
? Waszmościowie! ? zawołał Idrinus. Jaskinia zadudniła od jego donośnego głosu. ? Sądzę, że skoro stwora nie ma tutaj, znaczy to, iż przebywa on gdzie indziej!
Rozległy się gniewne okrzyki i jęki zawodu.
? No to gdzie on jest?! ? zapytał ktoś.
? Tego nie wiem. Muszę udać się w dalszą podróż i to odkryć.
? Pójdziemy z mości rycerzem!
Wielu odezwało się, aprobując pomysł.
? Nie zgadzam się ? odparł Idrinus. ? Macie własne problemy. Rodziny, ziemię, pracę. Pragnę wyruszyć samotnie. A teraz chciałbym, byście mnie przepuścili, waszmościowie.
Rycerz przeszedł przez zbierający się tłum, nie czekając na reakcję. Ludzie zresztą rozstąpili się instynktownie, czując choć część respektu wobec członka wyższej warstwy społecznej. Czym prędzej skierował się w stronę wyjścia.
Idrinus pozbył się tłumu, a przynajmniej taką żywił nadzieję. Cieszył się, że mimo wszystko wyszło tak, jak sobie zaplanował. Wiedział, że musi działać szybko, lecz pocieszał się myślą, iż nic już nie mogło stanąć na drodze temu, by wypełnił misję.
? Niech go licho porwie. Mogliśmy go zatrzymać ? stwierdził Horin, kiedy już obaj z Gunnarem jechali na kucach.
? I co by ci to dało? Rycerz chce upolować bestię, normalna historia.
? A mnie się to wcale a wcale nie podoba. Koniecznie chciał wejść sam, jeszcze coś mu się świeciło na szyi?
? Tak, też to zauważyłem ? odparł Gunnar. ? Znaczy? Sam nie wiem, co o tym myśleć.
? A o czym niby chciałbyś myśleć, co? Pośledzić go trzeba, dopaść nawet. Może coś wie.
? Nawet jeśli, i tak zrobiliśmy, co mieliśmy. Ale w sumie, bracie? coś w tym jest. Pojedziemy traktem i jak los da, to wypatrzymy, dokąd jedzie. Tylko dużo czasu nad tym nie spędzimy, bo trzeba wracać.
Horin namyślał się chwilę, aż odpowiedział:
? Psiakrew? No nic. Może faktycznie przy okazji powiemy, komu trzeba.
4 komentarze
Rekomendowane komentarze