Skocz do zawartości

Motek's blog

  • wpisy
    4
  • komentarzy
    33
  • wyświetleń
    3766

Reforma edukacji, czyli nie taki diabeł straszny


motek

835 wyświetleń

Początek roku szkolnego już za nami? Pierwszy dzwonek jak co roku zmusił uczniów do powrotu do szarej rzeczywistości. Pierwszy dzwonek, jak zwykle, wywołał także falę narzekań na podstawę programową. Narzekają zarówno uczniowie jak i nauczyciele, niewielu jednak wie, z czym ma w ogóle do czynienia.

Tak zwana ?nowa podstawa programowa? obowiązuje roczniki od 96 (potocznie nazywanego króliczkami doświadczalnymi) wzwyż. Jest to kolejna duża zmiana polskiej oświaty. Tym razem dotyczy ona jednak głównie gimnazjów i szkół ponadgimnazjalnych .

Większość z czytelników tego bloga zapewne wie jak wyglądał proces nauczania przed reformą. W gimnazjum przeciętny uczeń dowiadywał się jak rozmnażają się pantofelki, jakie są właściwości kwasu siarko-wodorowego, gdzie leży Sri-lanka czy jak obliczyć x. Na zakończenie tego okresu edukacji każdy obowiązkowo przystępował do egzaminu podzielonego na dwie części: przyrodniczą i humanistyczną. Łączny wynik z tegoż egzaminu, wraz z osiągniętymi ocenami decydowały do jakiej szkoły ponad gimnazjalnej można było aplikować. W tym oto momencie rozpoczynał się ostatni etap obowiązkowej edukacji[jako ostatni etap edukacji traktuję tutaj LO, technika i zawodówki to trochę inna kwestia o której chętnie podyskutuję innym razem]. Nasz przeciętny uczeń poświęcał około roku (wszystko zależy od przedmiotu i podręcznika), aby ponownie nauczyć się tego, czego nauczył się już w gimnazjum, a następnie dwa lata na rozwinięcie tej wiedzy. Niezależnie od tego jaki kierunek wybrał musiał on powiększać swoją wiedzę ze wszystkich przedmiotów.

A jak wygląda edukacja przeciętnego Kowalskiego po wprowadzeniu w życie reformy oświaty ?? Nauka w gimnazjum niewiele się zmieniła. Uczniowie poznają te same właściwości kwasu siarko-wodorowego oraz gdzie leży dokładnie ta sama Sri-lanka. Ilość materiału, w zależności od przedmiotu, albo nie zmieniła się wcale, albo minimalnie zmalała. Tak samo jak dawniej, nasz uczeń na zakończenie tego etapu edukacji zmuszony jest przystąpić do egzaminu podzielonego tym razem na sześć (opcjonalnie pięć) części: język polski, historia-WOS, matematyka, przedmioty przyrodnicze, język na poziomie podstawowym i język na poziomie rozszerzonym. Podobnie jak dawniej ,o dostaniu się do wymarzonego liceum decydować będą oceny jak i wynik z testu kompetencji.

Formuła testów to pierwsza duża i kontrowersyjna zmiana jaką wprowadziła reforma. Jeszcze zanim ?króliczki doświadczalne? przystąpiły do egzaminu rodzice wraz z nauczycielami podnieśli raban o narażanie ich pupilków na zbędny stres i obwołały szatański egzamin małą maturą. Wielu jednak zapomina, że gdyby naszemu przeciętnemu Kowalskiemu zdarzyło się potknięcie, to czeka na niego koło ratunkowe w postaci dobrych ocen, na które ciężko pracował trzy lata. Taka forma ma przygotować młodego człowieka do przyszłego życia, w którym czeka go wiele egzaminów od których zależała będzie jego dalsza kariera. Sytuację te można porównać do nauki jazdy na rowerze. W pewnym momencie tatuś puszcza kijek zamocowany w ramie roweru i jeśli jego latorośl sobie poradzi to pozwala jej jechać, a jeśli nie to zawsze może z powrotem złapać kijek.

Należałoby zadać sobie jednak pytanie, czy taki system nikogo nie faworyzuje ?? I w tym momencie każdy powinien sobie uświadomić, że każda szkoła jest inna, a nawet wewnątrz szkoły nauczyciele jednego przedmiotu są różni. Żeby lepiej zobrazować sytuację posłużę się przykładem. Pani Nowak na ocenę bardzo dobrą wymaga znajomości stolicy Sri-lanki, natomiast pani Kwiatkowska, na tą samą ocenę, oczekuje od ucznia szybkiego odszukania jej na mapie. W takim przypadku ciężko mówić, że uczeń pani Nowakowej i Kwiatkowskiej zasługują na taką samą liczbę punktów. Podobno istnieją jednakowe wymagania edukacyjne dotyczące wszystkich uczniów, ale nauczyciele jak widać potrafią je interpretować bardzo kreatywnie.

Zaraz, zaraz, ale sama formuła punktowania nie przeszła przecież reformacji! O co w takim razie cały ten hałas wokół egzaminów ?? Chodzi przede wszystkim o ilość. Więcej pisania to więcej stresu dla naszego przeciętnego Kowalskiego. Trudno się spierać z takim argumentowaniem. Warto jednak zauważyć, że więcej testów to dokładniejsze sprawdzenie kompetencji ucznia. Jeszcze za starej podstawy programowej wystarczyło dobrze opanować materiał z matematyki i języka polskiego, aby zdobyć naprawdę dobry wynik. Pytania z historii czy chemii zdarzały się sporadycznie i były raczej zapychaczem, żeby nikt nam nie zarzucił, że nie sprawdzamy wiedzy z pozostałych przedmiotów. Nowa formuła egzaminów sprawdza wiedzę ze wszystkich przedmiotów, co w ostatecznym rozrachunku daje zdecydowanie lepszy obraz poziomu wiedzy ogólnej , a nauczycielom w liceum ułatwia sprawdzenie wiedzy z konkretnego przedmiotu.

Nasz przeciętny Kowalski napisał już testy kompetencji i dostał się do wymarzonego liceum. Pierwszy rok edukacji w nowej szkole to niejako kontynuacja gimnazjum. I tutaj pojawia się kolejny problem bardzo głośno bojkotowany przez nauczycieli. Nowa podstawa programowa zakłada kontynuację, więc automatycznie nie ma w niej miejsca na wtórną naukę materiału z gimnazjum. Zdaniem wielu nauczycieli, jeśli nie wsadzą wiedzy do głowy ucznia osobiście to nie mogą być pewni, że ona się tam znajduje. Tutaj także trudno odmówić logik argumentacji. Mimo wszystko polemizowałbym z zrzucaniem całej winy na program nauczania. Zakładanie z góry, że aby uczeń nauczył się wreszcie jak obliczyć x, należy mu tę wiedzę wbić do głowy co najmniej dwukrotnie mija się z celem. Jeśli nasz przeciętny Kowalski dotarł aż do liceum to znaczy, że opanował już materiał jaki przewidziany był dla gimnazjum.

Usilnie próbuję znaleźć powód dla którego zdaniem nauczycieli stan wiedzy uczniów jest tak beznadziejny. Może to być spowodowane arogancją niektórych nauczycieli (?tylko ja potrafię przekazywać dzieciom wiedzę?). Duży wpływ może mieć na to także wspomniany wyżej problem pani Nowakowej i pani Kwiatkowskiej, który tworzy złudzenie wiedzy niektórych uczniów. Myślę jednak, że problem leży w dużej kwestii także w zwykłej ludzkiej ułomności. Naprawdę ciężko pamiętać szczegół spod obrazka, który był w podręczniku trzy lata temu. Zazwyczaj żeby go sobie przypomnieć wystarczy chwila w domu spędzona na starymi notatkami, nie trzeba się uczyć wszystkiego od nowa.

I tak oto nasz Kowalski dotarł do drugiej klasy liceum i ostatecznie wybrał już profil. Od tego momentu nie będzie miał już możliwości przejścia do innej klasy bez zdawania dodatkowych egzaminów. W tym momencie zaczynają się także największe zmiany jakie wprowadza reforma. Panowie z ministerstwa postanowili wyjść naprzeciw zarzutom o natłoku zbędnej wiedzy i zastąpili przedmioty przyrodnicze przyrodą, a historię i WOS połączyli w jeden przedmiot o bliżej nie określonej nazwie.Jest jednak pewien haczyk. Dajmy na to że nasz Kowalski jako przedmiot rozszerzony wybrał jeden z przedmiotów przyrodniczych, to uczył się on będzie tylko historio-wosu. Sytuacja kiedy wybieramy jako rozszerzenie przedmiot humanistyczny jest lustrzanym odbiciem historii opisanej wyżej. Założeniem tej idei jest proste: mniej wiedzy bezużytecznej, więcej życiowej. Zmiana ta ma też pozwolić uczniom skupić się na przedmiotach, które chcą zdawać na maturze. Wydaje mi się że na papierze brzmi to świetnie, ale mimo tego pojawiają się maruderzy, którzy narzekają na zmiany. Główny argument to zmuszanie młodych ludzi do podjęcia decyzj,i która będzie miała wpływ na całą ich przyszłość zbyt wcześnie. Dawniej moment ten następował wraz z maturą i wyborem zdawanych przedmiotów, teraz ma następować on wraz z wyborem szkoły oraz profilu. Wydaje mi się jednak, że kiedyś trzeba podjąć tą decyzję, a rok w jedną, albo w drugą nie robi wielkiej różnicy.

Ciężko w tym momencie ocenić, na ile zasadne jest utworzenie przyrody i historio-wosu, rocznik 96 dopiero rozpoczyna naukę w drugiej klasie i nie do końca wiadomo jak to będzie. Ta sama sprawa dotyczy matury. Chociaż tutaj jest chyba trochę gorzej bo nikt nic jeszcze nie wie.

W tym momencie mógłbym zakończyć wpis, ale chciałbym poruszyć w nim jeszcze jedną dosyć ważne kwestie. Pierwsza z nich to edukacja w zakresie historii. Mniej-więcej rok temu bardzo głośno było kiedy to historycy protestowali przeciwko nowej podstawie programowej. Ich głównymi argumentami było obcięcie godzin z ich przedmiotu oraz zmniejszenie ilości materiału o historii Polski, zwłaszcza z zakresu Drugiej Wojny Światowej. Żeby lepiej przyjrzeć się sprawie należałoby ponownie porównać jak to było dawniej i jak jest teraz. Jeszcze przed reformą nasz Kowalski w gimnazjum uczył się historii począwszy od starożytnych kultur na obaleniu komunizmu kończąc i w liceum? tak powtarzał dokładnie ten sam materiał. Taki system skutkował tym, że nasz Kowalski dwukrotnie dogłębnie poznawał dzieje Mezopotamii i przy sprzyjających wiatrach dwukrotnie historię Drugiej Wojny Światowej. Dlaczego przy sprzyjających wiatrach ?? Bo ten okres historyczny przypadał na zakończenie edukacji w gimnazjum/liceum, co zazwyczaj skutkowało to tym, że materiał ten przerabiany był albo na szybko, żeby zdążyć przed testami, albo wcale. Po reformie natomiast nasz Kowalski raz poznaje dogłębnie historię Mezopotamii i raz dogłębnie poznaje historię bitwy o Anglię, a następnie realizuje na historii społeczeństwa projekty które jeszcze bardziej pozwalają mu się zagłębić w dany temat (jeden projekt obowiązkowo musi mieć charakter patriotyczny). Jest tak dzięki opisanej kilka akapitów wyżej kontynuacji nauki oraz przemianie historii w historię społeczeństwa. Moim zdaniem rozwiązanie nie jest tak złe, jak przedstawiają to historycy.

Na koniec opowiem trochę o sobie i może dzięki temu wyjaśnię czemu się tak wymądrzam. Otóż jestem siedemnastoletnim (włączcie swoje szare komórki i obliczcie który to rocznik) uczniem liceum ogólnokształcącego na profilu matematyczno-angielsko-fizycznym (kolejność nieprzypadkowa, ale to już temat na inną rozprawę). Niechętnie się do tego przyznaję ale jestem także synem wice-dyrektorki innego liceum ogólnokształcącego. Pisząc powyższą pracę sięgałem do przeżyć własnych oraz moich starszych kolegów, a także do informacji zasięgniętych od mamy która z racji na pełnioną funkcję ma niejako informacje z pierwszej ręki.

Motek

7 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Od siebie dodam, że w technikum zmienił się całkiem rozkład lekcyjny. Rocznik '96 posiada teraz znacznie więcej godzin w klasie pierwszej, w każdej kolejnej liczba zajęć zmniejsza się.

Link do komentarza

http://forum.cdactio...20#entry3375336

Ogólnie wszystko ładnie pięknie, ale zastanawia mnie, jak np. w drugiej klasie biol-chem-fizów będzie wyglądało nadrabianie jakiś +/-150 godzin tych przedmiotów (szacuję na swoim przykładzie), które tracą przez tę reformę w pierwszej liceum. Albo czeka ich nawał zajęć z tych przedmiotów i realizowanie całego programu rozszerzonego w dwa lata, albo matura będzie uproszczona i okrojona w stosunku do tych poprzednich. Niezależnie na co padnie, będzie najprawdopodobniej gorzej niż do tej pory.

Reforma może i fajna w założeniu, ale nie wydaje mi się, żeby w praktyce wyszło z tego coś dobrego.

Jestem na mat-fiz-angu i w pierwszej klasie miałem 17 przedmiotów i 31 godzin lekcyjnych tygodniowo, a teraz mam 8 przedmiotów (w tym wf i religia, więc praktycznie mam 6) i 35 godzin lekcyjnych. Ewidentnie widać że między pierwszą,a drugą klasą nastąpił wyraźny przeskok i teraz skupiać się będzie trzeba na rozszerzeniach (czyli wychodzi na to że będzie nadrabianie tych "+/- 150 godzin ;) )

Nie wiem też czy obowiązuje to we wszystkich szkołach, ale w moim LO biol-chemy już od drugiego półrocza nauki zaczęły pracę z rozszerzonym podręcznikami.

Motek

  • Upvote 1
Link do komentarza

Moje liceum jest o tyle nietypowe, że nie ma tu profili sensu stricte - są rozszerzenia. Nikt nie broni ci wziąć np. polskiego i matematyki czy chemii i WOSu. Do tego jeden z języków obcych (angielski lub niemiecki) jest realizowany w zakresie rozszerzonym (ok. 5 godzin tygodniowo + 2 godziny drugiego języka - w zależności od konfiguracji: francuskiego, rosyjskiego, niemieckiego, angielskiego) od pierwszej klasy wzwyż.

Egzamin gimbazjalny, który pisałam był banalnie wręcz prosty (polski: 91%, matematyka: 91%, angielski bodaj 100 i 98%, przyrodnicze: 81%, historia i WOS: 100%), co też poskutkowało sporawym szokiem w liceum (z mojej klasy odpadły już cztery osoby - przenosiły się do innych klas, szkół, jedna zwyczajnie nie zdała).

Testy są teraz banalne, ale wpływ na ten szok mają także same licea, które walczą z niżem demograficznym i masakrycznie obniżają progi punktowe confused_prosty.gif

Rozszerzam biologię i chemię, na uzupełniający mam Historię i Społeczeństwo. W czerwcu zdawałam First Certificate Examination, na maturze wybiorę rozszerzane przedmioty + rozszerzony angielski. Nie planuję studiować medycyny, wybieram się raczej na biotechnologię/biochemię/coś pokrewnego (pewności jeszcze nie mam).

A problem leży raczej w szkole jako instytucji, niż kolejnych reformach...

Jak najbardziej się zgadzam! Reformy się zmieniają, ale szkoły już nie. Co z tego ,że w podręcznikach do fizyki/chemii znajduje się teraz dużo "eksperymentów" do samodzielnego wykonania przez uczniów w klasie, skoro większość szkół nie posiada odpowiedniego sprzętu, a jeśli już go ma to chroni go tak bardzo ,że uczniowie co najwyżej na niego patrzą.

Motek

Link do komentarza

Nie czytam całego, ale ogólnie to testy gim nie są stresem dla osób, które cokolwiek robiły przez te 3 lata. Jak już to pośmiać się można z pytań typu "do czego służy paragon?".

Mi reforma w zasadzie odpowiada, bo podręczniki wyglądają ładniej (ale też trudno znaleźć używane, dla części osób to duży problem), mimo, że w gimnazjum na historii nie ma IIWŚ, to jest dużo o tym w szkole średniej, tematy szybko lecą...

Link do komentarza
Warto jednak zauważyć, że więcej testów to dokładniejsze sprawdzenie kompetencji ucznia.(...)Nowa formuła egzaminów sprawdza wiedzę ze wszystkich przedmiotów, co w ostatecznym rozrachunku daje zdecydowanie lepszy obraz poziomu wiedzy ogólnej , a nauczycielom w liceum ułatwia sprawdzenie wiedzy z konkretnego przedmiotu.

Więcej testów, to więcej testów. Z tego co wiem i tak liczy się suma punktów zdobytych ze wszystkich części egzaminu. Chyba nikt zbytnio nie zagłębia się w analizę poszczególnych części egzaminu, więc i tak na jedno wychodzi. Za to za opracowanie takiego egzaminu (wszystkich części) trzeba pewnie więcej zapłacić "ekspertom" niż przed reformą.

Masz rację, liczy się suma punktów. Nie zmienia to jednak faktu, że po reformie punkty lepiej odwzorowują ogólny stan wiedzy ucznia, bo dotyczą wszystkich przedmiotów, a nie tak jak przed reformą właściwie tylko polskiego i matematyki.

Co do analizy wyników to wszystko zależy od szkoły. Są takie w których nauczyciele mają wgląd do wyników uczniów i chętnie z tego korzystają.

Zdaniem wielu nauczycieli, jeśli nie wsadzą wiedzy do głowy ucznia osobiście to nie mogą być pewni, że ona się tam znajduje.
To odrębny problem - brak komunikacji między nauczycielami gimnazjalnymi a licealnymi. Na niekorzyść gimnazjalistów, w liceum często kadra dochodzi do wniosku "że to na pewno było w gimnazjum". I nie jest to abstrakcja - moja kuzynka właśnie to przerabia - polonistka z LO stwierdziła, że Antygony omawiać nie trzeba, bo w gimnazjum na pewno była. Nauczycielka z gimnazjum powiedziała, że Sofokles niestety nie jest już przerabiany w gimnazjum, a w licemum. Koniec końców "Antygona" w przypadku mojej kuzynki nie zostanie omówiona nigdzie (oczywiście będzie to musiała zrobić na własną rękę).

I tutaj leży pies pogrzebany. Nauczyciele w gimnazjum nie mają pojęcia czego uczy się w liceum, a nauczyciele w liceum nie mają pojęcia czego uczy się w gimnazjum. Gdyby tak trochę do edukować nauczycieli z zakresu programu nauczania, wiele problemów by znikło. A twoja kuzynka niech się nie martwi, jej polonistka nie jest jedynym takim "talentem" w polskich szkołach wink_prosty.gif

Założeniem tej idei jest proste: mniej wiedzy bezużytecznej, więcej życiowej.
Do realizacji takiego założenia wcale nie trzeba reform. Wystarczy nauczyciel z realistycznym podejściem do sprawy edukacji. Na lekcjach chemii dowiedziałam się wielu ciekawych i przydatnych rzeczy. Nasza nauczycielka wymagała od nas podstaw zawartych w programie, ale zaliczenie tego nie stanowiło żadnego problemu, bo jeśli ktoś nie zdaje rozszerzonej chemii, to nie warto go męczyć. Do tego wszystko dokładnie tłumaczyła i przekazała nam mnóstwo praktycznej wiedzy. Mimo że chemii wcześniej nie lubiłam szczególnie, dzięki tej Pani dwie godziny w tygodniu spędzone na lekcjach nie były stracone.

Tacy nauczyciele to niestety rzadkość sad_prosty.gif Najgorsze jest to, że wiele takich utalentowanych ludzi jest blokowanych przez osoby szczebel wyżej. "bo trzeba realizować podstawę programową, a jak nie to..." itd.

Wydaje mi się jednak, że kiedyś trzeba podjąć tą decyzję, a rok w jedną, albo w drugą nie robi wielkiej różnicy.
Dla ludzi zdecydowanych od podstawówki, co chcą w życiu robić, może i nie, ale dla wielu rok to sporo czasu do przemyśleń.

Są kraje w których taką decyzję podejmuje się w wieku 12 lat (czego nie popieram). Wydaje mi się, że 17 lat to już odpowiedni wiek na podjęcie takich decyzji.

Kowalski dwukrotnie dogłębnie poznawał dzieje Mezopotamii i przy sprzyjających wiatrach dwukrotnie historię Drugiej Wojny Światowej

Niezupełnie tak to wygląda. Historia w gimnazjum i historia w liceum to dwie różne rzeczy (jeśli oczywiście trafi się na kompetentnych nauczycieli). Inne jest spojrzenie 13-latka na pewne sprawy, a inne 16, 17-latka. Aby dobrze zrozumieć historię należy spojrzeć na zdarzenie, zjawisko wieloaspektowo, z wielu perspektyw, oceniając coś z perspektywy czasu, wpływu na dalsze losy regionu/społeczności itp., ale żeby móc to zrobić trzeba trochę oganiać historię i umieć myśleć wieloaspektowo (u 13-latka raczej możliwości te są ograniczone).

Nie przyszło mi do głowy, żeby popatrzeć na to z takiej perspektywy. Punkt dla Ciebie! wink_prosty.gif

Jaki skutek będzie miała reforma dowiemy się niedługo, ale najbardziej mnie na razie ciekawi, jak zmienią się matury.

Jeśli będzie tak prosta jak testy gimnazjalne to zrobi się komedia.

Motek

Link do komentarza
Nie planuję studiować medycyny, wybieram się raczej na biotechnologię/biochemię/coś pokrewnego (pewności jeszcze nie mam).

#zamoichczasów jak ktoś był za cienki na profilu bio-chem w licbazie, to zapowiadał, że idzie na ibm albo inną biotechnologię XD

a potem na pierwszym roku hurr hurr czemu ta matematyka taka trudna XD

Dlatego teraz coraz częściej spotyka się profile biol-chem-mat

Motek

Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...