Sklepowe dywagacje cz.1
Już od dawien dawna nic nie pojawiało się na moim blogu. Może to i dobrze, bo ani nie należał do najbardziej ciekawych, ani do najchętniej odwiedzanych.
Od niemal roku pracuję w sklepie, bo chęć studiowania i doskonalenia swojej umiejętności pisania zagoniła mnie na Uniwersytet Wrocławski, co przy trybie zaocznym i braku bogatego wujka z Ameryki wymaga stałych nakładów finansowych. Ale do rzeczy.
Gdy nie trudniłem się obsługiwaniem klientów i codzienną walką z tymi mniej przyjemnymi, nie zwracałem uwagi na to, jak wyczerpujące jest prowadzenie sklepu. Gdy wchodziłem do Żabki czy innej Biedronki (pracuję w małym sklepie sieciowym) po prostu wybierałem to, czego potrzebowałem, płaciłem i wychodziłem. Nie zastanawiałem się, kto towar wyłożył, kto go zamówił, dlaczego nie ma akurat tego, co mi potrzeba. Czasem irytowałem się wysokimi cenami, porównując je do innych sklepów. Teraz jednak się to zmieniło, poczyniłem szereg ciekawych obserwacji, które może jeszcze kiedyś przedstawię. Dzisiaj jednak chciałbym przybliżyć Wam, drodzy Czytelnicy, sylwetki typowych klientów. A te prezentują się zacnie, niemal jak archetypy postaci w RPG-ach.
Typ nr 1 - neutralny
Mój ulubiony typ. Wchodzi, kupuje, wychodzi. Żadnej zbędnej gadaniny, pozwala mi skupić się na innych sprawach niż wysłuchiwanie opowieści o ostatniej imprezie albo czerstwych żartów zapożyczonych od szwagra. Nie komentuje cen, nie pyta się o wszystko, nie targuje się. Ma przed sobą jasny cel: zdobyć to, czego potrzebuje. Nie ma? Poszuka gdzie indziej, nie oburzając się, że "przecież JA to kupuję, to WSZYSCY pewnie też, musicie to zamówić".
Typ nr 2 - kolega
Klient, który po pewnym czasie nawiązuje więzi podobne do koleżeńskich. W progu mówi "cześć", pożartuje, popyta, jak zdrówko. Przy tym jednak często nadużywa cierpliwości, rozsnuwając cudowną wizję siebie zwisającego nad kiblem po kolejnej suto zakrapianej libacji. I tak tydzień w tydzień. Na dłuższą metę jest jednak nieszkodliwy i warto poświęcić te 5 minut rozmowy, by zyskać człowieka, u którego można w przyszłości coś załatwić, bo jest budowlańcem/komornikiem/policjantem.
Typ nr 3 - gadatliwy
Uwielbia pieprzyć trzy po trzy, opowiadać o swojej wnuczce, która ostatnio połknęła śrubę i trzeba było jechać na pogotowie, a tam lekarz powiedział, że muszą czekać 3 godziny, przez co poszli do Biedronki i tam w promocji było... - i tak dalej. Po pewnym czasie to bezmyślne nawijanie staje się uciążliwe, gdyż szczególne przypadki mają najwyraźniej słowotok i potrafią stać przy kasie naprawdę długo, co wyklucza jakąkolwiek normalną pracę. Ja rozumiem, że niektórzy po prostu muszą się wygadać, bo nie mają komu, ale - na brodę Merlina - dlaczego akurat w sklepie? Czy nie są od tego psychologowie, czy - ja wiem - księża?
Trzy powyższe sylwetki są akceptowalne dla osób pracujących w sklepie, chociaż czasem uciążliwe, to nadają kolorytu codziennej pracy. Teraz jednak przejdę do tych ciekawszych, mrocznych zakamarków handlu, gdzie walczy się z sobą, by komuś po prostu nie zapewnić szybszej wizyty u protetyka.
Typ nr 4 - babcia
Najpowszechniejsza postać polskich sklepów i ulic. Wszędzie porusza się z wózkiem na zakupy, materiałową torbą lub wiklinowym koszykiem. Jest pewna, że pracownik powinien przywitać ją w progu chlebem i solą, postawić bujany fotel, wręczyć włóczkę i druty a samemu w pocie czoła kompletować jej codzienne zakupy, po zakończeniu których wymagane jest pocałowanie w rączkę, udzielenie 95% rabatu i wręczenie karty Złotego Klienta, która przez miesiąc pozwala brać wszystko za darmo. Przy tym analizuje wszystkie produkty w sklepie, porównując ceny w promieniu 10 kilometrów i zarzekając się, że w Biedronce kupiła cztery razy taniej i że to jest skandal. Przy tym jest ślepa jak kret, do skepu dostała się korzystając z echolokacji, na sali sprzedaży nie widzi ściany chleba, przed którą stoi. Ceny za to widzi znakomicie, przy kasie potrafi zrobić awanturę, bo pod bombonierką za 30 złotych była cenówka na słonecznik za 1,50 zł i ona chce tą bombonierkę kupić za 1,50, bo jak nie, to jesteśmy złodzieje i spekulanci. Na zwrócenie uwagi, że wypadałoby czytać jeszcze, czego cena dotyczy, bo wszystko jest opisane, ma standardową odpowiedź: ja nie widzę, a to powinno leżeć na swoim miejscu. Proponuję więc wprowadzenie w Polsce akcji "Babciu, noś okulary".
Typ nr 5 - piwny furiat
Najczęściej mężczyzna. Wchodzi do sklepu, wlepiając swój mętny wzrok w lodówki ze złocistym trunkiem, szybkim krokiem pokonuje te kilka metrów dzielącego go od ulubionego napoju, chwyta za puszkę, niemal biegnie do kasy, a dowiadując się, że za Kasztelana ma zapłacić 3,35 zł, wpada w szał. "Ale jak?! Za Kasztelana 3,35?! To jest zdzierstwo! Wszędzie kosztuje 2,5! Tak drogo macie, ludzi z ostatniego grosza oskubiecie! Nie kupuję za tyle, pier*olę!". Trudno zrozumieć, że jeśli sklep jest mały, to aby mieć niskie ceny na nabiale, który się szybko psuje, trzeba windować ceny gdzie indziej. A że z piwem jest dużo roboty, to właśnie ono ulega zmianie cen. Zresztą, sieciówki nie aspirują do stania się sklepami monopolowymi.
Typ nr 6 - łowca promocji
Pyta codziennie o promocje. Gazetka pojawia się raz na 3 tygodnie, ale nie - promocja ma być codziennie, najlepiej na piwo i wódę, codziennie inna. A jak nie ma żadnej promocji na sklepie to bieda jest i tyle. Powłócząc nogami typ bierze to, po co przyszedł, wyrażając ubolewanie z powodu braku niższej ceny, płaci i wychodzi.
Typ nr 7 - handlarz/żul
Często spotykany w pobliżu koszy na śmieci, zwykle w otoczeniu butelek i puszek. Przychodzi tylko po piwo lub ewentualnie po jakąś bułkę. Wysypuje wszystkie oszczędności życia na blat, z których ledwo-ledwo udaje się wysupłać 40 groszy, po czym oddaje pierdyliard butelek, by wystarczyło mu na dwa browary. Na pytanie o paragon na te butelki reaguje uśmiechem i kłamie w żywe oczy, że "przecież ja wszystkie u was kupował, no. Codziennie jestem i se piwko strzelę". Czasem, gdy nie ma butelek, targuje się.
- Dobra, kładę 2 złote i jesteśmy kwita.
- Nie, nie jesteśmy kwita. Brakuje Panu jeszcze dwa pięćdziesiąt.
- Dobra, 2 złote i dowód osobisty w zastaw.
-Nie, całość ma Pan zapłacić.
- Ostatnia oferta: 2 złote i przełącznik firmy legart (zapis fonetyczny).
- A na kij mi jakiś przełącznik? Nie ma kasy, nie ma piwa. Do widzenia.
Nie ukrywam, że pomysł na wpis został poczęty po przeczytaniu w CD-Action wspomnień i przemyśleń pracownika sklepu z elektroniką.
Druga część prawdopodobnie wkrótce.
6 komentarzy
Rekomendowane komentarze