Skocz do zawartości

Mała książniczka

  • wpisy
    38
  • komentarzy
    74
  • wyświetleń
    34021

Johan Theorin, Smuga krwi


9kier

665 wyświetleń

Kamieniołom, elfy, trolle, krowy i pornografia ? do tego ogranicza się trzecia część cyklu Johana Theorina, Smuga krwi. Jeśli fabuła miała odzwierciedlać równinny krajobraz Olandii, na której dzieje się akcja, Theorin spisał się znakomicie. Stworzone przez niego dzieło wywołuje tyle emocji, ile przydługa książka telefoniczna, z tym minusem, że w Smudze krwi przez ponad czterysta stron nie doczekałam się reklam.

Książka Theorina jest zła niemal pod każdym względem, dzięki czemu trafia na szczyt mojego prywatnego podium kiepskiego pisarstwa. Fabuła nie powala: intryga jest nudna, rozwój akcji przewidywalny, postaci jednowymiarowe, dialogi nienaturalne, kompozycja nietrafiona, a wykorzystane motywy sztampowe. Najgorsza jest chyba jednak konwencja, łącząca w sobie tani kryminał i literaturę fantasy, z których żadne nie zostało zrealizowane w stopniu chociażby dostatecznym. Zły jest nawet pierwszy rozdział: dźwięki karawanu i rąbanego drewna zwiastujące śmierć nie są w mojej opinii informacją, którą dzieli się z kierowniczką domu starców przed odejściem z zakładu. Nie mówiąc już o tym, że ten absurdalny hak nie znajduje potem rozwinięcia.

Przede wszystkim fabuła zbyt długo się rozkręca, choć pierwsza strona brzmi dość obiecująco. Z jednej strony to wynik zbyt wielu opisów przyrody bałtyckiej wyspy, z drugiej ? przez pierwsze dwieście stron po prostu brakuje wydarzeń rozwijających akcję. Theorin skupia się na nieistotnych dla fabuły i niezbyt ciekawych detalach, opisując je w sposób oschły i nużący. Kiedy wreszcie zaczyna się coś dziać, okazuje się, że całość złożona jest z maksymalnie czterech puzzli, zepchniętych zresztą na dalszy plan. Nie mówię, że fabuła nie ma w sobie potencjału, jednak nie w takiej formie ? lepiej wyszłoby Theorinowi rozbicie całości na kilka różnych opowiadań, ponieważ główne wątki idą różnymi drogami, które nie znajdują punktu wspólnego w zakończeniu. Mamy więc przemysł pornograficzny, który kończy swą działalność na skutek pożaru, mnóstwo osób o przybranych nazwiskach i pseudonimach, tajemniczy kamień elfów, cały szereg chorujących i rannych, a także romans, którego można było się spodziewać, gdy tylko dowiadujemy się, że dwójka bohaterów będzie regularnie biegać. Nie jest to, niestety, jedyny moment, gdy autor podaje prawdopodobny rozwój akcji na tacy, co może dowartościować mniej ogarniętego czytelnika, ale bystrzejszego irytuje.

Do tego dochodzi grzech główny ? opowieść w opowieści, która choć interesująca jako zabieg, zdecydowanie autorowi nie wyszła. Dzięki temu jedna z bohaterek, Vendela, raczy nas naiwnymi opowiastkami o królowej elfów zakochanej w myśliwym czy maślanym szczęściu, kiedy to elfy pomagają w robieniu masła do końca życia. Ale żeby maślane szczęście posiąść, trzeba zdjąć wszystkie ubrania w noc przy pełni księżyca, a później wyjść i usiąść na stercie obornika, i tam ubijać masło. Wtedy masła w gospodarstwie nigdy nie zabraknie. Niestety dzieli się też z nami wiedzą o życiu, informując, że różdżki robi się z leszczyny, a my drepczemy w miejscu w zaczarowanym kręgu, nie mogąc się z niego wydostać, podczas gdy elfy bawią się na łąkach.

Książka jest niedopracowana. Niezbyt wiarygodne jest to, że osiemdziesięcioletni staruszek, Gerlof, słyszy w trawie za płotem trzepotanie motyla. Mało prawdopodobna jest jego przesadna otwartość w ostatniej rozmowie z kierowniczką bez wcześniejszej sugestii, że byli w zażyłych relacjach. W tekście jest mnóstwo powtórzeń, na które najwyraźniej przymknięto oko ? po dialogu dotyczącym leżących kamieni jako budulca do stworzenia schodów nie trzeba już przecież dodawać, że konstrukcja ma być kamienna. Nawet nazwiska są mało wiarygodne ? i o ile rozumiem, że wiele szwedzkich nazwisk kończy się zbitką -son, autor mógłby wysilić się bardziej, zamiast umieszczać dwa tego typu nazwiska w jednym zdaniu, bo Eriksson i Jansonn obok siebie brzmią po prostu groteskowo.

Warto dodać też, że zachowania bohaterów często nie mają żadnych podstaw. Tak jest z bieganiem Pera, który nagle oświadcza synowi, że zacznie robić to regularnie. Podobnie jest z jego decyzją wyjazdu po ojca ? najpierw Per długo racjonalizuje niechęć wobec tego pomysłu, po czym ni stąd, ni zowąd, jak gdyby dla dobra fabuły, zmienia zdanie. Tak samo zresztą jest z mało wiarygodnymi, tworzonymi na siłę dialogami. Historie poszczególnych bohaterów brzmią, jak gdyby autor próbował na siłę wcisnąć je do fabuły, więc przyczyn ich pojawienia się w tekście nie ma zazwyczaj wcale lub są niedorzeczne ? często ktoś bez powodu wyjawia swoją tajemnicę czy dzieli się wspomnieniami z dzieciństwa.

Jedynym naprawdę ciekawym elementem książki jest historia o krowach, które Vendela wyprowadzała na łąkę, z całej siły bijąc je bez powodu. W tym krótkim rozdziale rzeczywiście odczuwalne jest napięcie ? większe niż wtedy, gdy Pel zostaje polany benzyną i podpalony ? i swego rodzaju niedopowiedzenie, którego książce Theorina brakuje. I choć na końcu zostawia czytelnika z poczuciem nierozwiązanego wątku brata Vendeli, potwierdzając tym samym konwencję fantasy, po czterystu stronach lektury odczuwa się przede wszystkim ulgę. Mimo że Theorin chciałby pewnie pobić sukces Stiega Larssona, umieszczenie jego nazwiska przy imieniu jednej z głównych bohaterek na pewno nie wystarczy.

11 VI 2012

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia.

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...