Skocz do zawartości

Półka

  • wpis
    1
  • komentarzy
    9
  • wyświetleń
    3233

Hobbit, czyli tam i z powrotem


4tk

1966 wyświetleń

Hobbit2.png

Co nazywacie dobrą książką? Trudno jednym zdaniem odpowiedzieć na to pytanie, jednak bez 2 zdań mogę stwierdzić, że Hobbit nią jest. Dobrze wszystkim znany Tolkien odwalił przed 1937 kawał solidnej roboty. Tłumacze też spisali się nieźle (mówię tu o polskim wydaniu z 1985 roku, wydawnictwo Iskry), można jednak na chama szukać takich kwiatków jak ?Kili i Fili skoczyli po swoje worki i hwycili każdy ze skrzypcami;?. Mimo wszystko cieszy zarówno treść jak i język, co się chwali.

Całość zaczyna się od wizyty Gandalfa na Pagórku. Taka ważna osobistość nie przyszła tam ot tak, jasna sprawa. Przyszedł on w poszukiwaniu Włamywacza, który towarzyszyłby 13 krasnoludom w ich wyprawie pod Samotną Górę, bo akurat 13 na nich szczęścia raczej nie sprowadzi, a i po co się męczyć z różnymi sprawami skoro można mieć włamywacza? Na Samotnej Górze, czy może raczej pod Samotną Górą czeka na nich niejaki Smaug, duży i groźny smok, który niegdyś napadł na tamtejszą okolicę zgarniając dla siebie całą okolicę Góry, choć bardziej od Smauga obchodzi ich skarb, którego strzeże, oraz zemsta za ich przodków (najstarszy z drużyny, Thorin, syn Thraina, syna Throra, pamiętał jeszcze czasy świetności Królestwa pod Górą).

Tak pokrótce można opisać fabułę książki, nie narażając przy okazji czytelnika na spojlery i nie pisząc drugiego akapitu w formie słabego opowiadania. Na mnie książka (w każdym razie późniejsza część, początek nie jest jej najlepszą ?reklamą?) zrobiła ogromne wrażenie, choć zdania są mocno podzielone. Większość moich rówieśników twierdzi, że Hobbit to książka wybitnie nudna ? tu muszę zaznaczyć, że większość z nich pewnie nie przebrnęła nawet przez ten w/w nudny wstęp, a przynajmniej 1/6 w ogóle nie sięgnęła po tę książkę. Mimo wszystkie babole w tłumaczeniu, mimo minięcia 7 dekad od pierwszego polskiego wydania, mimo przydługiego wstępu książkę mogę z czystym sumieniem polecić ludziom z wyobraźnią (której mi, niestety, nieco zabrakło przy opisach lokacji), których czeka kilka przydługich wieczorów.

4tk

9 komentarzy


Rekomendowane komentarze

A IMO początki zarówno "Hobbita", jak i "Władcy..." to najlepsze fragmenty.

Owszem, sporo opisów przyrody, niezbyt wiele dialogów i podniosły język nie czynią z tego dzieła najlżejszej lektury, ale żeby zaraz ciężka? Niestety, w epoce Pratchetta przeczytanie fragmentu ciągłego tekstu dłuższego niż pół strony jest uważane za nie wiadomo jaki wysiłek intelektualny. Cieszę się, że nie wszyscy tacy są.

Babole w tłumaczeniu? Czytałem "Hobbita" wiele, wiele razy i najlepiej wspominam jedno z nowszych wydań, przetłumaczone przez Paulinę Braiter. Nie jestem natomiast fanem trochę zbyt suchego stylu Marii Skibniewskiej. W jakim przekładzie ty czytałeś?

Zakładam, że miałeś "Hobbita" jako lekturę? Dobra rada, jeśli temat cię zainteresuje - nigdy nie sięgaj po "Władcę Pierścieni" z wydawnictwa Muza.

Link do komentarza

Hobbit fajny, ale z takich bardziej bajkowych Tolkiena, ale jak dla mnie Giles z Hamm był o wiele ciekawszy.

Zakładam, że miałeś "Hobbita" jako lekturę? Dobra rada, jeśli temat cię zainteresuje - nigdy nie sięgaj po "Władcę Pierścieni" z wydawnictwa Muza.

O której "muzie" mówisz? Bo akurat takie żółte w grubych oprawach w boksie tłumaczenia Skibniewskiej to sobie prywatnie chwalę. Amber ma najlepsze, czyli autorstwa Frąców (a raczej dwa pierwsze tomy, trzeci tylko pod korektą). Ogólnie jak chce się Władcę czytać to radzę tylko Łozińskiego omijać. Chłop przetłumaczył praktycznie wszystkie nazwy i klimat prysnął. Akurat te wersje zdarzyło mi się przeczytać, innych chyba zresztą w ojczystym języku nie ma.

Link do komentarza

@Otton - ja akurat jestem ogromnym zwolennikiem Łozińskiego. Ludzie się czepiają "łooo Jezu, jakie słabe... czemu? bo nazwy pozamieniał, jak śmiał!". Pragnę wspomnieć, iż Tolkien wyraził takie życzenie, aby jego książki dla każdego narodu stanowiły swoistą mitologię. I - niespodzianka! - nie tylko Łoziński pozamieniał nazwy, za granicą jest od groma takich tłumaczeń. I Łoziński osiągnął cel - czytelnik czuje się, jakby czytał polską powieść. Swojską.

Poza tym dobre tłumaczenie to nie tylko nazwy własne. Jeśli komuś to przeszkadza, polecam wydanie z 2001 roku (takie fajne, czarne okładki, Zysk i s-ka, oczywiście), gdzie nazwy własne pozostały oryginalne. Styl jest naprawdę dużo, dużo lepszy. Wystarczy porównać tekst wypisany na Pierścieniu.

A czemu Skibniewska mi przeszkadza? Bo jest sucha i bezbarwna, ot co. Wytłumaczę to na przykładzie: w sytuacji, w której tłumacz ma poinformować czytelników, iż ktoś ma złote włosy, napisałby coś w stylu "złotowłosy". Skibniewska natomiast w takiej sytuacji napisałaby "człowiek, który miał włosy koloru złotego". Strasznie mnie takie coś wkurza, generalnie "WP" Skibniewskiej czyta się nieprzyjemnie. Po prostu: ta wersja nie ma jaj wink_prosty.gif.

Ale Giles to króciutkie opowiadanie, podczas gdy "Hobbit" stanowi pełnoprawną powieść. Na mnie z dzieł "około-władco-pierścieniowych" największe wrażenie zrobiło "Drzewo i Liść".

  • Upvote 1
Link do komentarza

Zwolenik? A to już zależy od gustów. Ja tam jestem zdania, że nazw własnych nie powinno się tłumaczyć. Z tego co wiem Łoziński tłumaczył z Tolkiena tylko Władcę Pierścieni. Jest wiele innych związanych z serią i jak człowiek wszędzie ma Bagginsa, a tu nagle Bagosz (czy jakoś tak) to się burdel robi lekki. Sam skupywałem wszystko Tolkiena z Ambera i praktycznie tylko cztery książki funkcjonowały też w innych wydawnictwach: trzy księgi Władcy i Hobbit. Niewykluczone, że jest też coś innego, ale ostatnio nie mam jak antykwariatów zwiedzić.

Bardzo marzę o własnej księdze zaginionych opowieści, ale ceny na aukcjach są [beeep] wysokie, a w takim antykwariacie a nuż będą mieli.

A włosy koloru złotego brzmi bardziej dostojnie ;)

Ogólnie Niebezpieczne królestwo było dobre, może poza Kowalem z Przylesia.

Link do komentarza

Hobbit w przekładzie Skibiniewskiej był jedną z moich ulubionych książek czasu dzieciństwa. Ostatnio miałem w ręku wersję twardookładkową (i z ilustracjami!) z lokalnej biblioteki, ale tłumaczenie już inne i, w moim odczuciu, znacznie gorsze i nużące. Oh well.

Acha, pół życia czytałem "Bilbo Baggnis".

Link do komentarza

A IMO początki zarówno "Hobbita", jak i "Władcy..." to najlepsze fragmenty.

Owszem, sporo opisów przyrody, niezbyt wiele dialogów i podniosły język nie czynią z tego dzieła najlżejszej lektury, ale żeby zaraz ciężka? Niestety, w epoce Pratchetta przeczytanie fragmentu ciągłego tekstu dłuższego niż pół strony jest uważane za nie wiadomo jaki wysiłek intelektualny. Cieszę się, że nie wszyscy tacy są.

Babole w tłumaczeniu? Czytałem "Hobbita" wiele, wiele razy i najlepiej wspominam jedno z nowszych wydań, przetłumaczone przez Paulinę Braiter. Nie jestem natomiast fanem trochę zbyt suchego stylu Marii Skibniewskiej. W jakim przekładzie ty czytałeś?

Zakładam, że miałeś "Hobbita" jako lekturę? Dobra rada, jeśli temat cię zainteresuje - nigdy nie sięgaj po "Władcę Pierścieni" z wydawnictwa Muza.

Jak pisałem, Hobbita czytałem w wydaniu z 1985 r. wydawnictwa Iskry, za tłumaczeniem owego wydania stała właśnie w/w Maria Skibniewska. Hobbita jako lektury jeszcze nie miałem, szczerze mówiąc mało którą lekturę czytam - nie lubię jak mi się narzuca co mam czytać. Dodam jeszcze, że styl Skibniewskiej bardzo mi się spodobał, a "suchość" opisów mi nie przeszkadzała - wręcz przeciwnie, tym bardziej starałem się po swojemu wyobrazić postacie.

Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...