Skocz do zawartości

Z kulturą o kulturze

  • wpisy
    43
  • komentarzy
    111
  • wyświetleń
    26962

Mass Effect 3, czyli gwiezdne wojny


Krzycztow

506 wyświetleń

No i stało się. Największa saga science - fiction naszych czasów dobiegła końca. Może nie jest on taki, jakim znaczna część graczy chciałaby go widzieć, ale jedno trzeba twórcom gry przyznać ? umieją wywoływać emocje.

Emocje, które trudno porównać do czegokolwiek, w co zdarzyło mi się zagrać w ostatnich latach, jeśli chodzi o doświadczanie fabuły. Ostatnie dwie godziny ściskają za gardło w sposób niedościgły dla większości gier. Czego tutaj nie ma! Są łzy wzruszenia, są ciarki na plecach, kiedy nasza flota staje do ostatecznego starcia ze Żniwiarzami. Jest niepewność, podekscytowanie i ciekawość, co wydarzy się w kolejnej sekundzie. To co zaserwowano w końcówce już wpisało się do historii gier. Tylko, że dla niektórych w niekoniecznie pozytywny sposób. O co ten cały hałas? Ano zakończenie może rozczarowywać, bo jednak jest tu trochę niedomówień i zbyt wiele pozostawiono spekulacjom i domysłom. Internet już jest pełen różnorakich artykułów i filmików odnośnie interpretacji ostatnich sekwencji.

Mass-Effect-3-DLC.jpg

Powyższe jak i kolejne zdania dla osób niezaznajomionych z serią mogą być niezrozumiałe, ale nie obawiajcie się ? ci, którzy znają uniwersum Mass Effect na wylot również zachodzą w głowę, co autorzy scenariusza mieli tak naprawdę na myśli. Teoria indoktrynacji, oczekiwanie na DLC, które ponoć ma wszystko wyjaśnić, niejasne (zapewne marketingowe) podchody BioWare?u, gracze podpisujący masowe petycje celem zmiany zakończenia ? to tylko część z kwestii, przez które fora internetowe drżą w posadach. Cóż, poczekajmy na dalszy rozwój wypadków, bowiem zdaje się, że twórcy (i gracze) nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Stąd tyle emocji niekoniecznie z powodu samej gry, ale jedynie jej wycinka. Z tym, że jest to wycinek najważniejszy, bo mowa wszak o epilogu, który miał być klamrą spinającą całą trylogię. Miał odpowiedzieć na najważniejsze pytania będąc przy tym wypadkową naszych wyborów dokonanych w trakcie całej przygody. Nagle jednak okazuje się, że niespecjalnie mają one znaczenie. BioWare wpadło na taki, a nie inny pomysł i brawa za odwagę, że go zrealizowało. Na pewno wyróżnili się względem innych gier i uniknęli sztampy. Tylko czy silenie się na oryginalność (czy chęć pospiesznej zmiany scenariusza, którego wyciek nastąpił przed paroma miesiącami) jest tutaj dobrą receptę na zwieńczenie trylogii? Mimo wszystko próba wprowadzenia tak śmiałego zakończenia nie do końca się udała, przez co najczęstszą reakcją na napisy końcowe, jak wynika z tego, co obserwowałem na forach, jest ciśnięcie się na usta klasycznego pytania: ocb?! [miał być zwrot zaczynający się na W, a kończący na F, ale cenzura nie pozwoliła]

No dobra, co jeszcze oferuje gra, pomijając kontrowersyjną końcówkę? Okazuje się, że jest tu najmniej to zrobienia spośród wszystkich części trylogii. Gra jest wyraźnie krótsza ? ukończenie trójki na 100% zajęło mi około 32 godzin zaś dwójka wystarcza na około 45 godzin. O najobszerniejszej części pierwszej nie ma nawet co wspominać. Z kolei w najnowszej odsłonie ME debiutuje multiplayer i to w pewien sposób wydłuża żywotność tytułu. Nowy tryb polega na kooperacyjnym bieganiu po niewielkich mapach, wciskaniu różnorakich przycisków i strzelaniu do wrogów. Niekoniecznie w tej kolejności. Jednym może się taki typ rozgrywki podobać, drugim nie. Moim zdaniem esencją serii Mass Effect jest jej historia oraz bohaterowie osadzenie w intrygującym i bogatym uniwersum. Tryb wieloosobowy nie ma tej magii i przez to nie jest już tak wciągający.

Koncentracja na warstwie fabularnej wpłynęła na pewne ?cięcia? w rozgrywce. Mamy mniej misji pobocznych oraz zrezygnowano z mini-gierek opartych na hakowaniu, a które były obecne w poprzednikach. Jedynym z niewielu urozmaiceń jest wprowadzenie na mapie galaktyki opcji uciekania przed Żniwiarzami. Słabe to, miejscami irytujące i pozbawione emocji. Z kolei pewne zmiany można zauważyć w segmencie rozwoju postaci i ulepszania broni. Po zdobyciu określonej liczby punktów możemy wybrać, na jaką umiejętność je przeznaczyć, a co bardzo dokładnie przekłada się na sytuację na polu walki. Możliwy jest także, za opłatą, reset talentów. Nie mieliśmy tego w drugiej części, mamy za to w trzeciej ? mowa o modyfikowaniu broni i używaniu granatów. Teraz liczba dostępnych opcji taktycznych na polu walki znacznie wzrosła, dzięki czemu jest po prostu ciekawiej i dynamiczniej.

mass_effect_3.jpg

Same misje raczej spłycono względem poprzedników i teraz widać aż nadto wyraźnie, że polegają one na przemierzaniu niewielkich mapek i wystrzelaniu wszystkiego, co wystawia swoje macki przeciw tobie i twojej drużynie. Skoro o drużynie mowa ? zlepek zer i jedynek zwany szumnie sztuczną tfu! inteligencją, jest najczęściej nieudolny i bawić się musimy w nieustanne jego niańczenie. W najlepszym przypadku towarzysze (których w liczbie dwóch kompletujemy przed misjami) nie pchają nam się pod lufy. Z kolei oponenci stali się bardziej agresywni i ?kumaci? na polu walki. Przykładowo ku nam wyskakuje oddział Cerberusa. Część nas ostrzeliwuje, rzuca granaty i zmusza tym samym do częstych zmian pozycji, a reszta próbuje zajść nasz odział od flanki. Momentami robi się naprawdę gorąco, zwłaszcza, że niektórzy z nowych przeciwników potrafią ostro zaleźć nam za skórę. Chociażby niezwykle odporna i ruchliwa Banshee już sama w sobie może stanowić problem. A gdy dojdzie do tego jej koleżanka plus gromada prujących do nas z karabinów maszynowych żołnierzy? Cóż, nikt nie mówił, że ratowanie wszechświata to rzecz lekka, łatwa i przyjemna. I dobrze, satysfakcja tym większa, jeśli przetrwamy kolejne starcie. Same ?tunelowe? etapy ratowane są przez mnogie cut scenki ? notabene w większości przypadków wyborne ? i to, co w nich umieszczono. A umieszczono rzeczy robiące wrażenie nawet na największych malkontentach. Iluzja uczestnictwa w walce o losy wszechświata jest po prostu kapitalna. Niewielki rozmiar lokacji maskowany jest przez to, co dzieje się w tle. Mamy więc do czynienia z prawdziwą wojną o kosmicznym rozmachu rzadko spotykanym w innych grach. Walki myśliwców nad naszą głową, potężne pojazdy Żniwiarzy kroczące gdzieś na horyzoncie, walące się całe kondygnacje ogromnych budowli, a wszystko okraszone umiejętnie porozmieszczanymi skryptami dodającymi dramaturgii całej akcji. Tak, bez wątpienia ten aspekt jest przedstawiony w Mass Effect 3 bez zarzutu. Podobnie rzecz ma się z oprawą dźwiękową. Kompozytorzy w osobach Clinta Mansella, Christophera Lennertza, Crisa Velasco, Sama Hulicka i Saschy Dikiciyana stworzyli ujmujące i chwytające za serce motywy. Przyznać się, kto nie uronił łzy podczas rozmowy Sheparda z Andersonem, no kto? :wink: Całość oprawy audiowizualnej sprowadza się do przekazania graczowi niezwykle jasnego komunikatu ? uczestniczysz w ostatecznej rozgrywce, w której słowo rozmach nabiera nowego znaczenia w grach. Tutaj rozmach znaczy Mass Effect 3. Piorunujące wrażenie. Jasne, ktoś może narzekać, że jest spora dawka patosu i ckliwości, ale w końcu taką przyjęto konwencję od samego początku. To space opera pełną gębą, a nie pełna metaforycznych odniesień gra niezależna pokroju Dear Esther, nic oczywiście temu, skądinąd ciekawemu, tytułowi nie ujmując.

masseffect3_05.jpg

Trylogia Mass Effect to Gwiezdne Wojny naszych czasów. W obu sagach są wzloty i upadki, ale summa summarum, gra BioWare to opowieść science ? fiction najwyższej próby. W niej to historia, bohaterowie i świat podróży międzygwiezdnych zostały przedstawione w sposób nie pozostawiający złudzeń, co do tego, że jeszcze długo przyjdzie nam czekać na kosmiczną opowieść takiego kalibru. Dzisiejsi trzydziesto - czterdziestolatkowie opowiadają swym dzieciom, jaką euforię czuli, kiedy oglądali po raz pierwszy epopeję Georga Lucasa. Ich dzieci w podobnym tonie będą mówić w przyszłości o grze BioWare. Wie o tym nawet Buzz Aldrin :wink:

2 komentarze


Rekomendowane komentarze

Nie przesadzałbym. ME jest dobry, jednak mi w pamięć zapadły takie tytuły, jak Beyond Good&Evil, Emergency, Portal, Earth 2160, Rayman 2 i 3, Heroes of Might and Magic. A Star Warsy są wziąż na topie(mam nawet przy sobie tazosy z postaciami ze Star Wars :D)

Link do komentarza

Jasne, tytuły, które podałeś to kanon, klasyka i w ogóle są znakomite, to fakt. Ale mi chodziło tylko o ten jeden specyficzny subgatunek, jakim są space opery. I stąd "generacyjne" porównanie do Star Warsów, a nie np. do Skyrima czy innego GTA.

Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...