Skocz do zawartości

Śmietnik w głowie.

  • wpisy
    17
  • komentarzy
    404
  • wyświetleń
    14831

Kucykowa sesja RPG - prolog


Klekotsan

2549 wyświetleń

Kurdę, za dużo was :P Udręka napisać tyle historii. Więc jak komuś się nie podoba to z chęcią oddam stanowisko :) Zresztą, to mój pierwszy raz w tej roli, więc nie jest mi łatwo :P Chcę tu również podziękować Argarisowi za pomoc :)

Jest ciepły jesienny dzień w Ponyville. Nadszedł sezon Jabłkozbijania i niedługo odbędzie się Bieg Liści. Oznacza to pracowity okres dla mieszkańców Equestrii.

Fire String

Opuściłeś dom rodzinny szukając inspiracji i bratnich dusz. Nie mając pieniędzy na podróż zaciągnąłeś się do pracy u Applejack. Musisz zastąpić Big Macintosha, który złamał sobie nogę. Budzisz się rano w stodole na Sweet Apple Acres. Czujesz ogromny ból głowy i mdłości. W kącie na sianie leży twoja gitara lekko przywalona butelkami. Wychodzisz na zewnątrz. Osłaniając oczy przed słońcem wleczesz się do studni by doprowadzić się do jako takiego porządku. Dopadasz jej i zaczynasz łapczywie pić wodę, jednak w połowie wiadra słyszysz nad sobą karcący głos:

-Co, cukiereczku, znów kokietowałeś klaczki na potańcówce?

Unosisz głowę i zauważasz stojącą nad tobą Applejack. Trzyma ona na grzbiecie kilka pustych wiader.

-Jesteś w stanie pracować? Chodź, musisz mi pomóc zebrać jabłka z tamtej części sadu- rzuciła z uśmiechem.

Steamy

Siedzisz w swoim zagraconym warsztacie. Wszędzie dookoła walają się śrubki, koła zębate, schematy. Na podłodze leży skrzynka z narzędziami. W kącie można zauważyć stalową rzeźbę Alicorna, nad którą wczoraj pracowałaś.

Właśnie kończysz remont ściennego zegara dla burmistrz miasta kiedy do warsztatu wchodzi Twilight.

-Cześć Steamy, co porabiasz?- rzekła w progu, po czym weszła i zaczęła się rozglądać po pomieszczeniu.

-Pracuje. Potrzebujesz czegoś, Twi?- odpowiadasz spokojnie, lekko nieobecnym tonem.

Twilight, mimo bycia molem książkowym, wykazywała bardzo duże zainteresowanie twoją pracą. Często po godzinach udzielałaś jej lekcji i pomagałaś konstruować jakieś proste mechanizmy. W zamian ona pożyczała ci książki o technice i pomagała ci się zaaklimatyzować w Ponyville.

-Nic konkretne... Oooo, a co to takiego? Nie widziałam tego do tej pory!- krzyknęła Twilight wskazując na stalowego Alicorna.

-Nic takiego, Twi. Zwykła rzeźba, ot co.- odpowiedziałaś, ukradkiem ocierając pojedynczą łzę.

Ty i twój ojciec. Wasze wspólne marzenie, które pchnęło cię do podróży.

Stworzyć sztuczne życie.

Twilight zauważyła, że wdepnęła na grząski grunt. Z wymuszonym uśmiechem rzuciła niedbałe pożegnanie i szybko wyszła z warsztatu.

Znowu jesteś sama.

Quaver

Siedzisz w swoim pokoju w domostwie mecenasa Golden Hearta. Stoisz przed lustrem, poprawiając sobie grzywę.

Dziś wieczorem masz swój pierwszy, wielki występ. Masz wystąpić na koncercie, w którym na widowni ma być Księżniczka Luna.

Z nerwów w nocy nie mogłaś zasnąć, więc w tej chwili słaniasz się na nogach. Po chwili wszedł kamerdyner z tacą i postawiwszy ją na stoliku rzekł:

-Kawa dla panienki. Aha, Lady Octavia czeka na pannę w ogrodzie.

Grzecznie podziękowałaś i ruszyłaś do ogrodu z kubkiem w zębach.

Czekała tam na ciebie twoja przyjaciółka i mentorka, Octavia. Widząc twoją zaspaną minę uśmiechnęła się i rzekła:

-Kochana, co robiłaś dziś w nocy? Twoja grzywa to istna tragedia! Dziś twój wielki dzień, nie możesz go zepsuć niechlujną fryzurą! Chodź, pomogę ci.

Tak więc wypiłaś kubek kawy i spożyłaś lekkie śniadanie przyniesione ci przez służbę, podczas gdy Octavia dwoiła się i troiła, by przemienić cię z czupiradła w kuca wyższych sfer. W końcu zadowolona z efektu swojej pracy rzekła:

-No, tak dużo lepiej! Kochana, idź weź swoje skrzypce. Spotkamy się w filharmonii na próbie generalnej. Tylko nie zaśnij!-mrugnęła.

Trailer

Nowy dzień, nowe miasto.

Budzisz się w swojej przyczepie. Klaustrofobiczne wnętrze jest wypełnione masą gratów. Na podłodze walają się stare zdjęcia.

Glassy...

Wstajesz i podchodzisz do lustra. Widzisz swoją wychudzoną, przedwcześnie postarzałą twarz. Poprawiasz zmierzwioną grzywę i łykasz stertę pigułek.

Ciekawe co mnie zabije szybciej-wątroba czy rak...

Wkładasz dwie sporę obrączki-pamiątki twojej nieszczęśliwej miłości. Nigdy nie przestaniesz szukać tych bydlaków, którzy jej to zrobili...

Wychodzisz z przyczepy. Zaparkowałeś na wzgórzu, przez co teraz podziwiasz piękną panoramę Ponyville. Doszły cię słuchy, że mieszka tu utalentowany jednorożec-mechanik. Dobrze się składa, twoja stara przyczepa potrzebuje remontu. Schodzisz w kierunku miasteczka.

Moith

Znów ten bunkier... Alarm. Awaria systemu. To białe światło... Cholera, a miało być tak łatwo...

-Moith? Moith, proszę cię, wstawaj...

Otwierasz powoli oczy. Znajdujesz się w ogrodzie twojej sąsiadki. Stoi ona teraz nad twoją głową i przygląda ci się z lekkim niepokojem.

-Coś ci się stało, Moith? Zemdlałeś? Uderzyłeś się w głowę? Ojej, już lecę po pomoc!

-Spokojnie, Fluttershy- uśmiechnąłeś się zawadiacko -Po prostu się zdrzemnąłem, to wszystko.

Żółty pegaz wyraźnie się uspokoił. Z niepewnym uśmiechem na twarzy podeszła do ciebie i zaczęła oglądać ze wszystkich stron.

-Jesteś pewien? Bo wiesz, chciałam żebyś mi pomógł dziś karmić kurczaki, ale jak się źle czujesz...

-Daj spokój! Chodź, nakarmmy te bestie!- krzyknąłeś.

Na dźwięk słowa "bestia" Fluttershy lekko się wzdrygnęła, ale po chwili uśmiechnęła się z ulgą.

Uwielbiasz jej pomagać. W twoim świecie nie było tylu stworzeń, takiego spokoju. Ponadto spokojny, choć lekko neurotyczny charakter Fluttershy przyjemnie kontrastował z tymi wszystkimi wariatami i mutantami z pustkowi.

Kolejny leniwy dzień w raju przed tobą.

Sheya'trith

Obudziłaś się po kolejnym, tajemniczym śnie. Od kilku dni dręczy cie wizja świata, gdzie ogień spada z nieba zamiast deszczu, a rzeki zamieniły się w potoki lawy.

Nie pozwoliłaś myślom krążyć wokół tej sprawy. Założyłaś swój czarny płaszcz i zjadłaś śniadanie przed zabraniem się za zaklęcie siedzące w twojej głowie już pewien czas.

W domu było zdecydowanie za jasno i trzeba było zmienić kolorystykę na bardziej ciemną. W porównaniu do niektórych sytuacji z przeszłości, ten czar był pestką.

Po kilku chwilach twoje oczy mogły odpocząć, jednak nie na długo.

Właśnie wybierałaś się do Twilight Sparkle, aby pożyczyć nieco książek i porozmawiać z jednorożcem o podobnych zainteresowaniach.

Wychodząc z domu twoje oczy znowu musiały przystosować się do światła słonecznego. "Tak krótki czas pobytu tutaj już pozbawił mnie szybkiego przystosowania się do zmiany oświetlenia? Chyba za bardzo się rozleniwiłam" - Pomyślałaś i skierowałaś się do domu Uczennicy Celestii.

Chidori

Miałeś właśnie piękny sen, który mógłbyś wręcz oddać za własne życie. Problem w tym, że właśnie ono nadeszło. Wizja idealnego życia prysła, pozostawiając jedynie kawałki niejasnych wspomnień.

"Czyżbym znowu zapomniał zasłonić okien?". Faktycznie przez okna wpadały promienie słoneczne, które były powodem przerwania połączenia ze światem marzeń.

Zasłoniłeś okna i położyłeś się na innym materacu. "Może zdążę zobaczyć koniec?" - Pomyślałeś i próbowałeś ponownie zasnąć. Udałoby ci się, gdyby nie pukanie do drzwi.

Rezygnując z próby ponownego zaśnięcia wstałeś i otworzyłeś wejście do domu. Przed tobą stała Pinkie Pie, jednak po chwili radosnego podskakiwania wskoczyła do środka.

-Cześć! Mogę wejść? Dzięki. Wiesz, zawsze zastanawiałam się jak się urządziłeś. Zresztą te myśli zawsze mnie nachodzą, jak ktoś nowy zjawia się w Ponyville. Jeejuu. Ile poduszek! Ile materacy! Robisz piżama party? Czekaj czekaj! Nic nie mów, sama zgadnę. Wiem! Uwielbiasz skakać po łóżkach i innych miejscach do spania. A żeby nie spać na brudnym, to skaczesz po jednym, a śpisz na drugim. Genialne! Ja też mogę poskakać? Mogę, mogę? Przypomniało mi się jak kiedyś uwielbiałam skakać po wszystkim. Zabawa jest tym większa, im bardziej brudne masz kopytka.

Stwierdziłeś, że to będzie długi dzień i próbowałeś opanować entuzjazm Mistrzyni Imprez.

Lignator

Od rana siedzisz w lesie Everfree i rąbiesz drewno na opał. Idzie zima więc spodziewasz się masy kucyków chętnych na gotowe drwa do kominka. Po kilku godzinach pracy decydujesz się zrobić sobie przerwę. Jesteś w trakcie spożywania kanapki z kończyną, kiedy zauważasz tajemniczego jednorożca stojącego w głębi lasu. Ubrany jest on w czarny, długi płaszcz ozdobiony napisami w nieznanym języku. Nieznajomy uniósł głowę w górę i rzekł:

-To już dziś

Czujesz, jak przechodzą ci ciarki po plecach. Nieznajomy odwrócił się w twoją stronę.

-Och, nie zauważyłem pana. Wie pan, może pan odłożyć tą siekierę. To i tak bez sensu. Świat się zmieni, a my razem z nim. Radzę się spakować i opuścić Ponyville. Najlepiej zaraz.

Po tych słowach odwrócił się w przeciwnym kierunku i rzucił:

-Miłego dnia życze. Tak się chyba tu pozdrawiacie, czyż nie?

Nieznajomy ruszył w głąb lasu. Pobiegłeś kawałek za nim, jednak nie udało ci się go znaleźć.

Flaming Ink

Właśnie skończyłaś tatuować jakąś młodą klaczkę, kiedy do salonu wpadła Rainbow Dash.

-Siema Inkie!- rzuciła w progu.

-Cześć Dash! Co cie do mnie sprowadza?- odpowiedziałaś z uśmiechem.

Rainbow była regularnym bywalcem twojego studia tatuażu. Fascynowała ją twoja praca i lubiła wysłuchiwać twoich opowiadań z czasów, jak wędrowałaś po Equestrii. Od pewnego czasu nawet starała się tobie pomagać w pracy, jednak wyraźnie brakowało jej talentu.

-Wiesz co? Zdecydowałam sobie w końcu walnąć dziarę!- rzekła z uśmiechem

Zaskoczyła cię tym stwierdzeniem. Większość twoich klientów należała do kręgów artystycznych.

-No to wskakuj na fotel. Jakiś konkretny wzór na myśli?

-Niestety żaden. Zdam się na twoją intuicję. Aha, to leżało przed domem- podała ci kopertę.

Obejrzałaś ją szybko. Wyraźnie adresowana do ciebie, jednak nie było adresu zwrotnego. Kto to może być?

Odstawiłaś list na szafkę i zajęłaś się swoją klientką.

Bravehoof

Siedzisz w pociągu do Canterlot. Wczoraj dostałeś od Spika oficjalną depeszę od Celestii, która pilnie wezwała cię do zamku na konsultację.

Czegoż Księżniczka może ode mnie chcieć? Obiecałem sobie, że już nie postawię kopyta na dworze...

Mimo, że upłynęło kilka lat od tego tragicznego wydarzenia, to ciągle nie pozbyłeś się koszmarów. Zresztą, silne bóle twej cudem uratowanej nogi nie pozwalały ci o tym wszystkim zapomnieć.

Złożyłeś list od księżniczki i włożyłeś go do kieszeni. Po kilku chwilach dojechałeś na dworzec w Canterlot. Czekał tam na ciebie biały pegaz w garniturze.

-Sir Bravehoof? Witam, jestem agent BS0700,- przedstawił się. Z zadowoleniem zauważyłes, że tradycje tajnych służb po twoim odejściu się nie zmieniły. Jak zwykle anonimowi, enigmatyczni, gotowi na wszystko.

Elita elit. Najlepsi w Equestrii

-Księżniczka już na Pana czeka. Prosze wsiąść do karocy.- oznajmił.

89 komentarzy


Rekomendowane komentarze



- Widać ta ciemność atakuje całą Equestrię. Ciężko jednak uznać byśmy się dużo z tej rozmowy dowiedzieli. Przydałoby się kogoś złapać na osobności i wypytać. Gdyby tu nie było tylu strażników...

- Zupełny chaos nie zawsze widuje się w takich rozmiarach. Ostatnim razem taką kurzawę widziałem gdy bizony stratowały bar w którym pracowałem. Jesteśmy świadkami czegoś, co odmieni, a być może zakończy nasze życia...

*chwila ciszy*

- Sądzę że Shining Armor będzie najlepszym rozmówcą.

-Kurzawę rly? Gdzie ty się chowałeś, ze używasz takich słów? No ale dobra, dlaczego Shining Armor, przecież cały czas wmawiałeś nam, że znasz Lune osobiście. Czy jest coś o czymś zapomniałeś nam powiedzieć?

- Niee, powiedziałem wam wszystko. Coś insynuujesz? A jeśli ci chodzi o moją... Hm... Gwarę, to żem się w gromadzie chował, i tako było od dawndawna. Problem?

- Zauważcie, że teraz najbardziej pilnowanymi osobami w zamku są właśnie SA i Luna. Może lepiej byłoby pójść do TS- znam ją, to inteligentna klacz i pewnie sporo by nam powiedziała.

-Nie są one czasami razem? Ja chcę iść do Luny, ty do TS czyli lecim razem. Jake idziesz z nami czy jednak do Armora?

- Wyszły razem, ale.... chwila, chwila- jak je odnajdziemy? Mogły pójść wszędzie.

-Wchodzimy tymi drzwiami co one i liczymy na szczęście. Przecież nie odeszły daleko. Let`s do this guys! Leeroyyyyyyyyyyyy Jenkinsssssss

*Moith wybiega do sali i biegnie w kierunku drzwi którymi wyszła Luna i TS*

- Jak na razie mamy więcej szczęścia niż rozumu... Idziemy za nim Jake?

- Jeeej, szalony, bersekierski wjazd na chatę rodzinie królewskiej! To wręcz uspokoi straże zamkowe! Dobra, idziemy. Przynajmniej nikt...

*patrzy na zwłoki dwóch strażników* <zmarli na raka gdy Moith wyważał drzwi, nie żyją definitywnie>

- Nieważne.

*Moith wyważa drzwi i biegnie za Luną*

-Luna hey Luna, Luna Lunaaaaaaa mamy sprawę! Nie jesteśmy psychopatami chcącymi was zabić, przynajmniej ja nie jestem, ten Jake jest jakiś dziwny. LUNA!

*Słychać, że ktoś wraca i idzie do niego korytarzem*

...

*Pojawia się strażnik*

- No tak, chyba nie spodziewałeś się, że Luna się cofnie na takie okrzyki...

-Nie mam dla ciebie czasu, potrzebna mi Luna i odpowiedzi, o ile nie jesteś straszliwie zmutowaną Luną to nie będę z tobą gadał.

*Wpada na strażnika i przewraca go, biegnie dalej. Po chwili koło strażnika stają towarzysze Moitha*

- Moith, wiesz co? To było głupie.

*Moith pobiegł korytarzem za Luną. Chidori usłyszał z bocznego przejścia nadchodzących strażników. Przyłożył strażnikowi, by nie mógł podać gdzie pobiegliśmy z Jake'iem. Biegniemy za Moithem aż do miejsca z którego odchodziło 3 korytarze.*

- No to go zgubiliśmy. Co teraz Jake?

- Cholera nie wiem!

*kopie podnoszącego się strażnika który na marmurowej posadzce ślizga się kilka metrów aż się zatrzymuje*

- Applebucking skills.

*słyszy dźwięk broni Moitha z jednego z korytarzy*

- Tam pójdziemy. Tak sądzę.

-DIE DIE DIE DIE DIE DIE, no dobra może nie zaraz umierać, ale przestańcie mnie atakować. Czy ja wyglądam na psychola?

*Ogłusza kolejnego strażnika*

LUNA! Nosz przyjdź tutaj bo wiem, że mnie słyszysz, jest ze mną twój stary znajomy Jake, mówił mi cały czas, ze go będziesz pamiętała. Twilight może ty przyjdziesz?

*Ogłusza ostatniego strażnika*

Widzisz, chowam broń

*Kładzie ją na ziemi*

Ktokolwiek?

- Brawo, nie ma to jak rozłożyć oddział strażników i mówić, że jesteś niegroźny- mówi Chidori doganiając Moitha.

- Zostawiałeś taże sznureczek ogłuszonych strażników, po którym cię odnaleźliśmy. Tajna misja, hmm?

*rozbrzmiewa alarm na zamku*

- Jestesmy zgubieni.

-Narzekasz jeden z drugim, wszystko będzie ok, co niby pojawi się tu Luna i nas ukaże za to?

- STRAŻE! POJMAĆ ICH I STRACIĆ!

-Lol nope.

*Orientuje się, że to mówi Luna*

-To ich wina! Oni mnie zmusili! Mówili: "Moith zabij ich albo zjemy twą dusze" ale ja ich oszukałem i tylko ogłuszyłem strażników.

- Moith z każdą minutą mnie zaskakujesz... wiedziałem, że jesteś niezrównoważony, ale to...

- WIDZIAŁAM WSZYSTKO NA ZAMKOWYM MONITORINGU! WYRŻNĄŁEŚ NASZYCH STRAŻNIKÓW!

*podchodzi do Luny*

-Widzisz? Oni myślą, że jestem nienormalny ale ich oszukałem. Gdyby nie ja to zabiliby twoich strażników, a tak żyją dalej.

*słychać jęki strażników*

Widzisz? żyją, a teraz w podzięce odpowiesz na nasze pytania i dasz mi medal oraz domek w górach.

- NIE. PODCHODŹ. DO. MNIE. TWOJA BEZCZELNOŚĆ MNIE PORAŻA. DO CELI Z NIM!

*zwraca się do chuunina*

- A TY? KIM JESTEŚ?

- Eeee, płatnerzem, zamawiałaś u mnie zbroje dla swoich strażników.

-Nie jestem bezczelny! A to jest morderca i zamachowiec samobójca! I nie dam się zamknąć bo jestem na to za fajny

- Przepraszam, wasza wysokość zamawiała

*Zza Luny i strażników wyłania się TS*

- Mówi prawdę, znam go, rzeczywiście jest płatnerzem- mieszkał niedaleko mnie.

- MILCZ GDY ZWRACASZ SIĘ DO MAJESTATU, SZUMOWINO!

*odwraca się do strażnika*

- PRZYNIEŚ AKTA I PARAGONY DOTYCZĄCE ZAMÓWIEŃ DLA GWARDZISTÓW!

*znowu twarzą do trójki*

- ZOBACZYMY ZA CHWILKĘ...

- Pani, oto księgi...

- DZIĘKUJĘ! ZOBACZMY... Masz rację. ALE CZEMU POMAGASZ TEMU KRYMINALIŚCIE BEZ ZNACZKA?!

-NIE JESTEM BEZCZELNY! I NIE JESTEM SZUMOWINĄ! Z szacunkiem proszę albo będzie pstryczek w nos!

*Do towarzyszy*

-I tak mam już przerąbane, co mi zależy?

*Znowu do Luny*

-A teraz uprzejmie opowiesz nam co się stało albo się pogniewam i walnę focha. Chyba tego nie chcesz co?

- On się prosi o stryczek- Chidori wyszeptał do Jake'a.

-Nie będzie księżyc pluł mi w twarz, nie dam się tak zastraszać!...

- ZAKNEBLOWAĆ!

*Syskol zostaje zakneblowany na amen*

- A WIĘC, PŁATNERZU CHUUNINIE? DLACZEGO TU JESTEŚ

*Słychać jak Moith szarpie się i buczy przez knebel. Można zrozumieć pojedyncze przekleństwa i groźby w kierunku Luny*

*Jake nie słyszał tego, co mówił do niego Chuunin. Rozdygotany przysiadł na podłodze. Moithowi raczej wszystkiego nie powiedział...*

- Hmmm, no cóż, Wasza Wysokość, cel mojej wizyty...eeee.... chciałem zebrać informacje na temat tego co wydarzyło się w Ponyville i..eee... tak się złożyło, że spotkałem tego tutaj szajbusa i eeee.... Twilight ratuj- pisnął Chidori

*Wypluwa knebel*

-Ja was wszystkich każę powieść jak tylko dojdę do władzy! A Luna jest głupia!

*Orientuje się, że wszyscy go słyszeli*

-No i co się gapicie? I tak mam zostać stracony, gorzej już być nie może.

*Zaczyna śpiewać heyeyeyeye*

Lyra: Ja nie miałam nic wspólnego z ich wyczynami. Proszę mnie nie karać Wasza Wysokość...

- Ja też nie mam z tym dziwakiem nic wspólnego.

- Proszę, księżniczko... Nie wyczuwam w nich zła... Nawet w tym krewkim kucyku. On dużo wycierpiał.

- Mówisz Twilight?

- Jasne.

- Ty płatnerzu jesteś wiarygodny.

*zerka na Jake'a*

- Jest i nasz stary znajomy... Jake, nieprawdaż?

- T-tak Wasza Wysokość.

- Wiele czasu się nie widzieliśmy, tyle czasu...

- Tak, Wasza Wysokość.

- Ech ty biedaku... To zrobimy tak. CHIDORI I JAKE IDĄ ZE MNĄ DO PAŁACU, A TEN TUTAJ...

- Ave Discord! Ave Discord!

- Niech stracę. Też idzie z nami.

*na ucho do strażników*

- Ale miejcie go na oku.

-YAY! Czy cię nie razi słońca blask? Oto nadciągają cumulusy, chyba rozumiesz, co to znaczy Discord Discord Discord Discord. oł je, oł je

Przepraszam, już przestaje... discord discord

Link do komentarza

-Proszę nas wpuścić, musimy jak najszybciej dostać się do pałacu.

-Ależ sir, nie możemy ryzykować, mam rozkaz wpuszczać tylko osoby z pisemnym pozwoleniem od Shining Armora, więc nawet panu powinienem odmówić, ale... zważywszy na pańskie zasługi...

Strażnik bił się z myślami. Po chwili opuścił karabin i odsunął się pozwalając nam przejść. Następnie zwrócił się do moich towarzyszy:

-Możecie przebywać na terenie Canterlot, ale trzymajcie się z dala od pałacu. Strażnicy mają rozkaz otworzyć ogień do każdego kto wyda im się podejrzany.

-Wygląda na to, że musimy się rozdzielić.- powiedziałem- Ja udam się do Luny, a wy... rozejrzyjcie się tutaj.

Wchodząc po schodach wyjąłem legitymację PIA i pokazałem strażnikom. Wymienili porozumiewawcze spojrzenia i pozwolili mi wejść. Ruszyłem do głównej sali, gdzie spodziewałem się spotkać księżniczkę. Właśnie miałem otworzyć drzwi, gdy stanął w nich Shining Armor.

Znaliśmy się jeszcze z okresu mojej pracy dla rządu. Byłem od niego sporo starszy, o niespełna 10 lat. Shining Armor był wtedy młodym, obiecującym analitykiem, często posiłkował się moimi radami. Był bystry, elokwentny, aczkolwiek nigdy nie mogłem wyzbyć się wrażenia, że swój szybki awans zawdzięcza swoim kontaktom, a zwłaszcza swoją zażyłością z Celestią. Mimo wszystko Armor zawsze imponował mi swoim zapałem. Nie było sprawy, której nie mógłbym mu powierzyć, z obawy, że jej nie rozwiążę. Liczyłem, że w przyszłości dołączy do PIA, jednak Shining Armor wybrał gwardię. Od tamtego momentu widywaliśmy się dosyć rzadko. Nie długo po moim odejściu z wywiadu, doszły mnie słuchy o awansie SA na dowódce straży królewskiej.

-Brave? Jak się masz staruszku? W czym mogę ci pomóc?

-Ponyville zostało zrównane z ziemią. Wiele kuców straciło życie, w tym klacze i źrebięta. Mam zamiar dowiedzieć się, co się stało. I jeśli mam znaleźć na to odpowiedź, to właśnie tu w Canterlot. I myślę, że ty możesz mi powiedzieć CO SIĘ DO CHOLERY DZIEJE!

-Chodźmy do biblioteki, tam wszystko ci wyjaśnię.

Gdy wreszcie znaleźliśmy się w przestronnej komnacie z wszystkich stron otoczeni regałami pełnymi książek Shining Armor wziął głęboki wdech i zaczął opowiadać o tym czego udało mu się dowiedzieć. Mówił o sytuacji w innych miastach, o alicornach, ich pochodzeniu, działalności i przypuszczalnych zamiarach.

-To wygląda na prawdziwą inwazję.- stwierdziłem.

-Księżniczka uważa, że aby powstrzymać mrok trawiący nasz kraj, będziemy zmuszeni użyć Pieczęci.- podsumował Shining Aromor.

-Że co?

-Pieczęci. Nie mów, że nigdy nie słyszałeś tej legendy...

-Legendy? Z kim ja rozmawiam. Chcecie użyć jakiegoś starożytnego artefaktu? Powodzenia.- odpowiedziałem z nieskrywaną ironią w głosie.

-No pewnie, twoim zdaniem powinniśmy wykorzystać broń atomową?

-Czemu nie?- uśmiechnąłem się pod wąsem na myśl o eskadrze pegazów zrzucających bomby w skupiska "cieni".

-Ja idę, muszę ogarnąć ten chaos na ulicach.

Tymi słowami Shining Armor pożegnał mnie i opuścił bibliotekę. Zostałem sam.

  • Upvote 1
Link do komentarza

Zostało nas czterech. Postanowiliśmy się chwilowo rozdzielić. Fire String poszedł z Flaming Ink, a ja z siwowłosą klaczą. Poszliśmy ścieżką,

oddalając się od pałacu.

- Kim jesteś? - zapytałem.

- Narazie nie jest to ważne, dowiesz się w sowim czasie - odpowiedziała tajemniczo.

Nie miałem zamiaru pytać o więcej, za to ona postanowiła powtórzyć moje pytanie.

- A ty kim jesteś?

- Czemu miałbym odpowidzieć, skoro ty tego nie zrobiłaś?

- Gdyż ja miałam powód, aby tego nie robić.

- Jaki?

- Ważny.

- Ahh...

- Więc?

Nie miałem nic przeciwko więc opowiedziałem jej "swoją historię". Gdy opowieść zbliżała się ku końcowi zauważyłem dwóch młodzieńców, którzy napadli niewiele od nich starszą klaczkę. Podszełem do nich sprawdzając czy moja strzelba jest naładowana. Podczas gdy jeden z nich zauważył dubeltówkę i postanowił uciec, drugi, mniej trzeźwy, postanowił się postawić.

- Dziadek się nie miesza, bo źle skończy, co nie Gr... - odwrócił się w celu spojrzenia na kompana, którego ku jego zaskoczeniu już nie było i zaniepokoił się. Zaczął się wycofywać nadal jednak wyglądając wrogo. Uderzyłem kolbą w powietrze przed nim, a on wywrócił się na plecy. Po chwili udało mu się wstać, rzucił mi jeszcze wrogie spojrzenie i uciekł potykając się. Odezwała się niedoszła ofiara:

- Dziękuję Ci, czy mogę coś dla Ciebie zrobić? - zapytała.

W tym momencie, do miejsca gdzie rozegrała się cała ta akcja, z zaciekwawieniem podeszła moja siwowłosa towarzyszka.

Link do komentarza

Chidori/Jake Sheaf/Moith

Wspinaliście się na coraz wyższe piętra zamku, aż w końcu doszliście do lądowiska dla sterowców.

-Dokąd lecimy?- Zapytał Jake

-Nie wasz interes- odrzekła Luna i dała znak strażom.

W tej samej chwili na waszych głowach wylądowały worki, a was samych wrzucono do któregoś z luków bagażowych.

-To dla waszego dobra- rzekła Luna.

Usłyszeliście skrzypnięcie i głuchy stuk. Spowiła was cisza.

Fire String/Lignator/Flaming Ink

Nagle do strażników podszedł jeden z przedstawicieli gwardii królewskiej i coś szepnął im na ucho. Strażnicy kiwnęli głowami, odsunęli się i krzyknęli

-Można przechodzić! Przepraszamy za utrudnienia!

Wasza towarzyszka się odwróciła do was i przekrzykując tulmut czyniony przez uciekinierów rzekła

-Mogę was prosić o pomoc? Któreś z was już było w stolicy? Muszę znaleźć pewne mieszkanie. Mój znajomy wyjechał z miasta, jednak zostawił w nim pewną rzecz, która przedstawia dla niego niebywałą wartość. Pomożecie mi go znaleźć?

Zgodziliście się i ruszyliście przez opustoszałe miasto. Po kilkunastu minutach znaleźliście mieszkanie. Był to niewielki pokój w domu wielorodzinnym w uboższej dzielnicy Canterlot. Wokół kręciło się dużo kuców spod ciemnej gwiazdy, którzy zerkali na was nieprzychylnym wzrokiem.

Tajemnicza nieznajoma otworzyła drzwi niewielkim kluczykiem. Ukazało się wam zapuszczone wnętrze pokoju. Wszędzie wokół walały się śmieci, a ściany były wymazane jakąś dziwną mazią.

Nieznajoma chwyciła jakąś paczuszkę ze stołu i schowała ją do plecaka. Odwróciła się i z uśmiechem powiedziała:

-Tu wszystko załatwione. Możemy wychodzić.

Bravehoof

Po wyjściu Shining Armoura zostałeś sam w bibliotece. Zacząłeś się rozglądać dookoła i przeglądać pozostawione notatki. W śmietniku znalazłeś tajemniczy notatnik. Charakter pisma rozpoznałeś od razu.

Celestia...

Zdaję sobie sprawę z nadchodzącego zagrożenia. Granica do Kotła nigdy nie była tak cienka. Dlatego też przygotowałam i zamknęłam w amulecie mojej siostry zaklęcie, które pozwoli wykonać Oczyszczenie i zapieczętować mrok. Jednakże potrzebne są dwie rzeczy

Pieczęć Światła i jej mroczny odpowiednik.

Pieczęć Światła trzeba wykonać z serca pozbawionego mroku, a Pieczęć Ciemności z serca pozbawionego światła. Oba obiekty przemiany zostają na wieczność strażnikami Kotła.

Owszem, jest to niehumanitarne, ale...

Musimy przywrócić równowagę za wszelką cenę.

Trailer

Razem z Caecusem ruszyliście w kierunku Canterlot. Jednak po przejściu paru kilometrów poczułeś mocne ukłucie. Spojrzałeś w dół.

Na wysokości płuc pojawiła się plama krwi. I bardzo szybko rosła.

-Kurr...- jęknąłeś i zwaliłeś się na bok.

Ostatnie co usłyszałeś to był wrzask Caecusa

Do zwłok Trailera podszedł tajemniczy kuc o białej maści i płaszczu, który zasłaniał znaczek. Szturchnął je kopytem i lekko kiwnął głową. Jego partner, jednorożec maści czarnej i podobnie ubrany wstrzykiwał coś Caecusowi.

-Przekażcie Nadzorcy, że Paczka przechwycona.- powiedział ten biały do krótkofalówki.

Quaver/Sheya'trith

Zdenerwowana Sheya'trith pokręciła się jeszcze w kółko po czym ciągle rozdrażniona rzuciła:

-Idę spać... Jutro o tym wszystkim pomyślę.

Poszła do swojego pokoju i rzuciła się na łóżko

Miała kolejną wizję. Widziała wielki sterowiec. Właściwie to go nie widziała, tylko wyczuwała. Był on zamaskowany magią. Magią, która wydawała jej się dziwnie znajoma.

Twilight?

Sterowiec leciał w kierunku jakiegoś łańcucha górskiego. Właśnie przelatywał nad Trottingham...

Link do komentarza

<Głosem Jake`a i Chidoriego

-Chodźmy do Luny, ja ją znam i ona nam pomoże! Tak dokładnie ja znam Twilight i na pewno nie stanie się nic złego. Ty Moith idź i narażaj życie w walce ze strażnikami, a my będziemy bezużyteczni...

Po co was słuchałem? Przez was siedzimy teraz w ładowni jak jacyś więźniowie, a ta durna Luna siedzi pewnie w fotelu i się z nas śmieje. Trzeba było tam wpaść i zagrozić jej bronią, wtedy na pewno poszłoby nam lepiej. Mówiłem już, że to wasza wina?

- Uno - zgodziłeś się na to.

Due - nie protestowałeś gdy ogłuszałeś kolejne legiony straży zamkowej.

Tre - cała ta sytuacja jednak jest trochę dziwna.

- Eeee, po co się z nami trzymasz? Cały czas narzekasz na nasze działania...

-Ja nie narzekam, ja stwierdzam fakty. Gdyby nie wasze głupie pomysły to pewnie byłbym już Carem Equestrii korzystając z nieobecności Luny, zajmując jej tron i koronując się. No ale muszę pilnować Jake bo głupio by mi teraz było gdyby coś go zabiło. No ale dobra

<Od strony Moitha słychać szelesty, kilka ,przekleństw i okrzyk radości>

Ja się zbieram panowie, Luna chyba zgłupiała zapominając o fakcie, że jestem jednorożcem i się uwolnię. Idziecie czy mam was zostawić?

- A jak zamierzasz nas sprowadzić na dół? Wszystkich? Cało i bezpiecznie co najważniejsze?

- Weź mnie tam odplącz.

*zero reakcji*

- Proszę.

*nadal zero*

- Najznamienitszy, błagam cię o to.

*z niechęcią Moith rozwiązuje Jake'a*

- Jej. To co robimy?

*na ucho do Moitha*

- Jego też rozplączesz?

<Rozplątuje Chidoriego>

-Znajcie łaskę waszego przyszłego Cara. Ja nie mam zamiaru stąd uciekać, Luna wie co się dzieje, a ja mam zamiar się dowiedzieć. Jak chcecie to możecie uciekać, na pewno znajdziecie tu gdzieś spadochrony. Ja teraz idę na mostek bo tam powinna być Luna z Twilight i będę je denerwował tak długo aż mi nie odpowiedzą na pytania i nie przeproszą za związanie mnie. Może im wybaczę.

- Luna jest księżniczką, więc jest przyzwyczajona gdy ktoś cały dzień jej stęka do ucha, więc "wasza cesarska mość" musi znaleźć lepszy sposób, by przekonać ją do mówienia...

-Nawet Rarity nie narzeka tak bardzo jak ja. Luna chętnie wszystko mi opowie bym tylko przestał ją denerwować. A jak sie nie uda to zawsze są inne metody.

- Uno momento. To księżniczka, a ona ma dużo magii. Będzie ałka. W sumie możemy zostać tutaj, w ładowni, aż do przystanku końcowego. Jedzenia mamy dosyć - za mną jest skrzynia z bakłażanami. A potem się zobaczy

- Nie przepadam za bakłażanami i nawet nie ma tu miejsca do spania...

- Nie masz podłogi? A jak nie chcesz to nie jedz.

-Znając ciebie Jake to tych bakłażanów starczy nam na jakieś pół godziny, Chcesz to tu gnij, ja spadam.

<Podzchodzi do drzwi i wychodzi na korytarz>

Idziecie czy będziecie tu siedzieć sami w ciemności? Wiecie bardzo romantycznie tu macie.

- Jakie to zabawne. I pomyśleć że mówi to kuc którego zamknięto w krypcie...

*idzie za Moithem*

- Plan masz?

- Hmmmmm, romantyczna atmosfera? Może zostaną tu chwilę z Lyrą i... <widzi nieprzychylny wzrok zielonej koleżanki>... no dobra, dobra, idziemy. To co z tym planem?

-Jak chcesz to zostań z Lyrą, mam trochę środków odurzających więc wie...

<Zostaje kopnięty przez Lyre>

Taa, głupi pomysł. Plan? Naprawdę myśleliście, że mam plan? HAHAHAHAHA, wooo hahahaha. Plany są nam nie potrzebne, myślałem o wbiegnięciu tam z okrzykiem na ustach i poproszeniu o odpowiedzi.

- To uczucie, gdy uświadamiasz sobie że najgłupsza propozycja jest... Głupia. Albo genialna.

- Nie rozumiem twojego filozoficznego wywodu...

-Ja też nie, dlatego to ja dowodzę trolololo. A teraz biegiem bo się nudzę

<Biegnie w kierunku sterowni>

*Chidori powoli się skrada by zobaczyć czy zabiją Moitha...*

<Słychać krzyk>

-Słodka Celestio! Widzę swoje flaki, jak straszliwie boli! Krew jest wszędzie. Proszę nie zabijajcie mnie, błaga...

<Krzyk się urywa>

Żartowałem, nikogo nie ma w tych korytarzach, pewnie siedzą z Luną i przed wejściem do sterowni.

- Oh ty. Mogli nas usłyszeć, więc idź do przodu!

-No i co z tego? Teraz mają jakieś szanse na wygraną, jak co to rzucimy w nich Lyrą i niech się nią zajmą, a my przejdziemy.

- Dobra Moith, dzięki twojemu teatrzykowi wszyscy w kabinie już nas słyszeli, więc wchodzimy.

-Jak chcesz.

<Moith grzecznie puka do drzwi kabiny>

Dzień dobry tutaj trzy dzielne harcereczki, chcemy wam sprzedać pyszne ciastka. Zbieramy na operację dla naszej koleżanki, nie ma znaczka więc lekarze przyszyją jej tam jakiś obrazek.

<Drzwi się otwierają>

- Jak słodko! Ezeniaszu...

- Tak księżniczko?

- Podaj mi portmonetkę... Nie, czekaj... Wyglądacie zbyt męsko i wydoroślale na harcerki z ciastkami.

- Hormony Wasza Wysokość...

- Wyglądacie zupełnie jak nasi więźniowie!

- Nightmare Night, Wasza Wysokość...

- Księżniczko! Oto portmonetka Waszej Wysokości...

- To weźmiemy wszystkie ciastka... A o jakim smaku?

- SPRAWIEDLIWOŚCI, SUKO!

<Moith rzuca się z ciastkami na Lune>

- NIE WOLNO MNIE ZAMYKAĆ W CIEMNEJ I CIASNEJ CELI Z INNYMI FACETAMI! PRZEPROŚ!

- No i zepsuł.

Link do komentarza

Chidori/Jake Sheaf/Moith

-NIEDOBRY MOITH! ZEJDŹ Z KSIĘŻNICZKI!!! - wydarł się Chidori

Zaczęła się szamotanina.

-WEŹCIE ZE MNIE TEGO DEBILA, BO GO ZABIJE!!! - wrzeszczała Luna, używając Królewskiego Głosu Canterlot?

Odgłosy walki zwabiły do sali Twilight, która na widok Moitha okładającego Lunę po pysku cienko krzyknęła i rzuciła się rozdzielać walczących.

-GDZIE SIĘ PCHASZ!? TO SPRAWA MIĘDZY MNĄ A PANIĄ DYKTATOR! - krzyknął Moith, sprzedając jej potężnego kopa.

Twilight przeleciała przez pół kabiny wrzeszcząc z bólu. Zatrzymała się na pobliskiej ścianie. gdzie chwilę leżała bez ruchu. Jednak kilka sekund później wstała, oblizała wargi z krwi i z okrzykiem szaleńca rzuciła się na walczących. Chwilę później było już po zawodach. Chidori ciężko dysząc leżał pod ścianą, Moith lewitował trzymany magią i rzucał klątwami na lewo i prawo, Twilight sapała trzymając w zębach fragment grzywy Moitha a jej posiadacza utrzymywała w powietrzu telepatią. Luna podniosła się, dotknęła spuchniętych warg i podbitego oka i wrzasnęła

-POWINNAM WAS WSZYSTKICH TERAZ ŚCIĄĆ!!!

-Ups... -Jęknął Jake

-Ale ze względu na starą znajomość z rodziną Jake'a odpowiem na wasze pytania. Ale nie zdziwcie się, jak będą was z powodu tej wiedzy torturować, palić żywym ogniem a na samym końcu zabiją i zakopią gdzieś w lesie - wyraźnie się uspokoiła, aczkolwiek nadał była roztrzęsiona, a na Moitha patrzyła tylko i wyłącznie z pogardą i nienawiścią.

-Lecimy do starego zamku należącego do naszych sojuszników, Kozic- tu rzuciła zdjęciem kozicy. Cóż, prawie jak koza, tyle że mniejsze, ubiera się w jakieś dziwne futra, na łbie ma czapeczkę z muszelkami a w pysku dziwnie wyglądającą siekierkę.

-Sam zamek znajduję się w paśmie górskim na granicy Equestrii i Krainy Zebr - kontynuowała - Bezpieczne schronienie w tych burzliwych czasach, jednak nie o to chodzi. W środku Cadenza przygotowuje rytuał, który pozwoli nam otworzyć przejście do Kotła, miejsca powstałego z destrukcji innych światów. Siostra wierzyła, że gdzieś tam znajduję się pierwotne źródło z którego narodził się Mrok. Ktoś tam musi zejść i użyć Pieczęci. Powinno nam to pozwolić oczyścić Światy z mroku i odbudować to, co straciliśmy... Macie więcej pytań?

Spojrzała po wasze ogłupiałe miny.

-Nie? No to może dacie mi w końcu spokój?-fuknęła i odwróciła się w kierunku Moitha

-A Z TOBĄ, P... PSYCHOLU, TO PÓŹNIEJ SIĘ POLICZĘ!!!!

Link do komentarza

-NIE JESTEM PSYCHOLEM TY POTWORZE! Gdyby nie Twilight to byś błagała o litość na kolanach.

Twilight, a ty mnie puść, znasz mnie z Ponyville przecież. Pomagałem Fluttershy z zwierzętami, nie chciałem cię skrzywdzić ale jakoś tak się napatoczyłaś pod tego kopniaka.

- Tak dużo bałaganu... No nic, poczekam na rozwój sytuacji.

- No właśnie Twilight, on pomagał ze zwierzętami, jest taką oazą spokoju i opanowania- sarkastycznie rzekł Chidor.

-Nie dogaduj bo też dostaniesz.

- Tak! Kowal dobrze mówi! Blank flank jest dobry!

-Wy chyba naprawdę chcecie bym was pozabijał gdy będziecie spali.

- Grozisz mi Moith? Wyrzuć te swoje zabawki i nie masz ze mną szans...

-Proszę cię bardzo! Niech mnie tylko Twilight puści yo zobaczymy czy będziesz taki mądry.

- Nie muszę być mądry by cię pokonać.

-To powiedz Twilight by mnie puściła, ciekawe jak będziesz wyglądał z powybijanymi zębami.

*wyjmuje skrzypce z plecaka, i jakimś cudem zaczyna grać*

- Jak się cieszę że jestem poza wszelaką atencją.

-Jake pomóż mi, a nie graj na tych głupich skrzypcach!

- Skąd ty wziąłeś te skrzypce? Nieważne. Teraz ważne jest przemeblowanie paszczy Moitha i dowiedzenie się czemu lecę do zamku kóz na rytuał w którym mam nadzieję nie zostanę poświęcony...

<Wyrywa się Twilight>

-I co teraz? Uciekniesz jak mała dziewczynka czy będziesz walczył jak prawdziwy facet?

- Po pierwsze, primo: plecak mam na swoich plecach od momentu gdy go zabrałem z farmy Sweet Apple. Po drugie, primo, uspokójcie się wszyscy. Zachowujecie się bardzo nieodpowiednio. A mówią że to ja jestem wieśniakiem. Po trzecie, primo, proszę księżniczkę o dalsze wyjaśnienia.

- Odłóż tylko to dziwne urządzenie i walcz jak ogier.

- Problem w tym, że tego się nie da ściągnąć bez odpowiednich kluczy, a takich przy sobie nie mam. Nie martw się, nie będę tego używał i bez tego zrobię ci z pyska jesień średniowiecza.

Chidori i Moith ruszają na siebie, ale Luna rzuca nimi magią o ścianę:

-Nie życzymy sobie jatki na naszych oczach...

- Masz szczęście, podziękuj księżniczce, że uratowała Ci skórę...

-Chyba tobie, nie miałbyś szans. Za wysokie progi na twoje kopyta.

- Dobra, zamknąć się. Księżniczko, czyli mamy rozumieć że cały świat zaczyna się walić bo równowaga we wszechświecie jakimś cudem została zachowana?

- Mniej więcej.

- I potrzeba jakiegoś idioty lub bohatera żeby się poświęcił?

- Nie inaczej.

- Wasza Wysokość, jest nas trzech.

- Jeśli potrzebujesz ofiary z kuca to weź Moitha, mogę go nawet wcześniej obić, chyba, że potrzeba klaczy to ... ej spokojnie Lyra, tylko żartuję.

-No chyba oszalałeś. Pytałeś się nas o zdanie czy chcemy iść do piekielnych wymiarów i narażać życie dla tej psychopatki która chce mnie zabić? A jak potrzeba ofiary z dziewicy to Jake powinien ci wystarczyć.

- Ach, no tak. Nie jesteście zdolni do wielkich czynów, altruistycznego poświęcenia życia... Cóż, i ja też. Myślałem że któryś z was chciałby pójść sam, zgłosi się na ochotnika. No to plan upadł.

- Żartujecie sobie, nie?

- Niestety nie, nie jestem typem bohatera, jestem raczej tchórzem.

- A skądże! Nie mam domu, więc mieszkam wszędzie. Jak nie tu, to tam.

- Chidori strach cię obleciał? Wiedziałem, że jesteś słabym zawodnikiem. Po Jake`u nie spodziewałem się niczego innego, on wygląda na tchórza. Jakoś za tobą nie przepadam księżniczko ale dla dobra kraju spełnię twoją prośbę i z narażeniem życia wejdę do Kotła i uratuję Equestrie! Ale za darmo to umarło więc chcę pomnik na moją cześć, a jak jakimś cudem przeżyję to po powrocie domek w górach. Tych dwóch tchórzy nich zostanie z tobą w sterowcu i zajmie się wyszywaniem albo sprzątaniem.

- Kiedy ten rytuał? Wtedy w końcu odpocznę od tego psychola.

-TCHÓRZ! Przyniosę ci jakieś fajne pamiątki.

- Księżniczko, tylko jeden z nich ma zdanie niezmienne od kilku minut!

- Jake?

- Tak!

- Jake?

- Tak, Wasza Wysokość?

- Wydajesz się najlojalniejszy z nich wszystkich. Nie zechciałbyś pomóc nam w uratowaniu świata przed złem?

- Nie.

- Dlaczego?!

-Bo to tchórz i zero.

To nie moja broszka. Za mały jestem żeby coś ode mnie zależało.

- Nieprawda!

- Dawaj Jake, będę o tobie opowiadał wnukom...

Lyra: Z twoimi sposobami na podryw raczej się ich nie dorobisz.

-Dobra Lunowata widzisz, że to tchórze i małe dziewczynki, nawet lasek nie chcą podrywać. Dolatujemy na miejsce, Kadencja otwiera portal, ja wskakuję do środka, pokonuje pradawne zło i ratuję świat. Wracam, dostaję domek w górach i więcej mnie na oczy nie zobaczysz.

- Cóż, niech i tak będzie.

-Tak jest, Moith ratuje świat!

- Cieszę się, że to ciebie tam wrzucą, za Jake'm bym tęsknił...

-Umrzyj w męczarniach

- Nikt nie tęsknił i tęsknić nie będzie, deal with it.

-Ty też, pomyśleć, że cię ratowałem przed śmiercią i dawałem ciastka.

- Przy odrobinie szczęści ty umrzesz w męczarniach podczas rytuału, chyba, że będziesz tak głupi i znów wyzwiesz mnie na pojedynek, wtedy nastąpi to wcześniej.

-To nie ja wolę zostać w zamku i być bezużyteczny. W podręcznikach do historii będzie twoje zdjęcie z podpisem, cienias.

- Te ciastka na dobrą sprawę nawet nie są zbożem.

-Ale jak wszystkie zjadłeś to nie narzekałeś.

- Zgłaszałem uwagi dotyczące kontinuum czasoprzestrzennego.

-Jak teraz nie uratuję świata to tak naprawdę one nigdy nie powstaną, a ty umrzesz w straszliwych męczarniach.

*dysputy przerwał pilot, który doniosłym głosem oznajmił*

Uwaga wszyscy pasażerowie! Mój głos ma wam coś do zakomunikowania: Jesteśmy nad Appeloosą i za chwilę będziemy u celu podróży. Dodatkowo oznajmiam, że pasażerowie grający w Karcianą Grę Dla Dzieci proszeni są do Komnaty Pojedynków.

-Nareszcie, mam już dosyć tych idiotów

- Nareszcie gra!

*Twilight wybiega oglądać karciany pojedynek*

Link do komentarza

Sheya?trith usłyszała kilka głosów, które wydawały się jej znajome, lecz zanim kogokolwiek rozpoznała, wizja urwała się. Diablicy nie zbudziło nic konkretnego, podeszła do okna by spojrzeć w ukazane miejsce na niebie ze snu. ?Obecność? sterowca nie zniknęła, tak ja się tego spodziewała. Mogła nawet wskazać dokładne jego położenie, jeśli nie był on jedynie tworem wyobraźni. Głosy pozostały w głowie Sheya?trith, jednak słowa były zupełnie niezrozumiałe. Żeby upewnić się, czy to nie Ci z Mroku mieszają jej w głowie, lub tym razem ma bardziej realistyczną wizję, postanowiła chociaż spróbować przebić się myślami przez rzekomą barierę otaczającą sterowiec. Po choćby zbliżeniu się do jego pozycji, wszelka magia traciła swą moc. O swoim odkryciu powiadomiła Quaver.

- I twierdzisz... Że te głosy em... W Twojej głowie? Dobra, że te głosy Ci powiedziały o tym sterowcu?

- Nie. Głosy pochodzą ze sterowca i nie potrafię zrozumieć nawet jednego słowa. Sterowiec sam w sobie jest dla mnie widoczny, jakby wcale nie był okryty magiczną powłoką. Nie wiem czy to przez jego mierne zabezpieczenia, czy może przez prawdopodobną obecność Twilight. W każdym razie przeciętny obywatel Equestrii raczej nie ma dostępu do niewidzialnych sterowców, musi tam być ktoś ważny. Bardzo ważny?

- Sądzisz, że znajduje się tam księżniczka Luna? Daj spokój. Po co miałaby przelatywać gdzieś nad Trottingham? Zresztą nie widzę sensu w śledzeniu tego sterowca, chyba, że księżniczka zna odpowiedź albo rozwinięcie historii odnośnie tego co tutaj jest... - grzebie w papierach i wyciąga tą starą kartę na której jest stara legenda o powstaniu alicornów - Tej legendy.

- Chyba nie jest ważne nad czym przelatują, a dokąd się kierują. Lecą w stronę gdzie nie ma nic ważnego, bo jakoś Appleloosa mi nie pasuje do ?Ważnych miejsc, mając strategiczne znaczenie?, ale kto tam wie te królewskie siostry. Może my zrobimy coś pożytecznego, w porównaniu do tych, którzy teraz zapewne siedzą bezczynnie w Canterlot? W każdym razie będzie to lepsze, niż siedzenie tutaj i robienie? Niczego, bo nie dajesz mi rzucać kulami ognia w ich szpiegów. A czy księżniczka wie coś więcej? Cóż, nie dowiemy się tego, jeśli nie zapytamy. Myślisz, że ten Goldheart, czy jak mu tam użyczy nam karocy? Gonić sterowiec na piechotę to nie najlepszy pomysł. Chyba, że tu zostajesz.

- Goldenheart może nam jedynie pożyczyć gotówkę. A zostawać tutaj nie mam zamiaru, ale musimy poczekać na Ocatvię. Myślę, że chętnie z nami się wybierze.

Link do komentarza

Nikt nie sądził, że to tak się skończy. Tak brutalnie szybko.

AJ zawsze miała napitki pierwsza klasa. Wieczorami smakowały znakomicie a kolejnego dnia co prawda dawały o sobie znać, ale nie tak bardzo jak produkty konkurencji. To miał być ten ostatni wieczór przy ognisku przed podróżą. Cydr pity w tak doborowym towarzystwie smakował jeszcze lepiej niż spożywany samemu. Choć na chwilę zapomnieliśmy to otaczającym nas, walącym się świecie.

To nie było przeze mnie planowane. Normalny wypadek, zdarza się nawet najlepszym. Choć, gdy teraz o tym myślę nie widzę w tym tchórzostwa czy ucieczki. W ciągu ostatnich dni oglądałem bardzo zły świat. Świat pogrążony w bólu i cierpieniu. Nikt przy zdrowych zmysłach nie wybrałby sobie takiego miejsca do życia. Okazuje się, że nawet i mi los czasem sprzyja. Nawet, jeśli z Waszej perspektywy wygląda to zupełnie inaczej.

Rano znalazła mnie Apple Jack. Był to dla mniej kolejny cios. Niby nie byłem dla niej nikim ważnym, ale przez czas razem spędzony zdążyliśmy się ze sobą zżyć. Szkoda mi było, że ja też musiałem ją obciążać. Już nie mogłem tego zmienić.

Fire%20String%20SM_4f83577cc830c_4fec500aba576.png

Tribute to Bonn Scott!

Link do komentarza

Chidori/Jake Sheaf/Moith

Opuściliście salę Luny i poszliście oglądać turniej karciany. Jake spokojnie wyczyścił cały Szwedzki Stół, podczas gdy Chidori z Moithem patrzyli na siebie z nieukrywaną niechęcią. Jakiś czas później w sali rozległ się tubalny głos spikera

-Prosze wracać na miejsca, zaraz lądujemy.

Po chwili było po wszystkim. Wyszliście ze sterowca i ujrzeliście przepiękny krajobraz.

Zamek był zbudowany na zboczu wysokiej góry. Porażał was swoją bielą, a jego liczne baszty strzelały wysoko w górę. Niżej leżało małe miasteczko z małymi piętrowymi domkami zbudowanymi z drewna. Od lądowiska szła dość szeroka ścieżka, która była zapełniona znakami rodzaju "Witamy w Kozłowie Wyżnym!". Kawałek dalej stała koza przebrana za białego misia która trzymała tabliczkę "Fotografia - sztuka złota"

Link do komentarza

Zniesmaczona, obrzuciłam niechętnym spojrzeniem wnętrze pomieszczenia i pośpiesznie wyślizgnęłam się na zewnątrz. Siedzący pod przeciwległą ścianą zapuszczony ogier czknął donośnie i wybełkotał coś, przerywając tyradę okazjonalnym łykiem taniej lury imitującej cydr.

Westchnęłam i trąciłam kopytem leżący obok kawałek cegły, tocząc go po dziurawym bruku. Ostatnio zadziało się tak wiele? Ponyville zniknęło, pochłonięte przez tą dziwną mgłę. Rarity zniknęła bez śladu. Księżniczka Celestia nie żyje. Wszyscy uciekają z Canterlot? I ten fanatyk w bramie? Bravehoof mówił: to wypadek, niechcący? Ale? czy mogę mu zaufać?

Czy mogę ufać komukolwiek w tym mieście?

Sięgnęłam pyskiem, by poprawić luźny pasek w moim bagażu, gdy nagle zauważyłam wystający zeń skrawek papieru. List, rzekomo od matki.

Wyciągnęłam go i ponownie odczytałam. I znowu. I jeszcze raz, jakby licząc, że nagle na przybrudzonej nieco powierzchni wykwitnie ukryty dotąd przekaz.

Nic z tego.

Uniosłam głowę znad papieru i schowałam go z powrotem. Moi towarzysze również wyszli z opuszczonego mieszkania i powoli kierowali się w stronę głównej ulicy. Westchnęłam i podążyłam za nimi, niespokojnie obserwując otoczenie. Nie, żebym się jakoś specjalnie bała? Przez lata spędzone z zespołem widziałam niejedną podłą spelunę i kroczyłam niejednym ciemnym zaułkiem. Jednak teraz, gdy wszystko i wszyscy oszaleli... Nawet w normalnych warunkach twoje życie jest tu warte mniej, niż butelka jabola.

Gdzieś za moimi plecami przebrzmiał cichy, zdławiony wrzask i załomotały kopyta. Zza uchylonej okiennicy nad nami rozległ się śmiech i brzęk butelek. Pod ścianą chrapała donośnie wychudzona klacz okryta przetartym strzępem koca. Pod kopytem nieznajomej chrzęściło rozbite szkło.

Stało się to nagle. Poczułam dreszcz zimna, mój róg zawibrował, pobudzony dziwnie znajomą magią? Obejrzałam się i zamarłam.

W zaułku za rogiem zamajaczył mi śnieżnobiały zad, zwieńczony falującym, czarnym ogonem. Kopyta biegnącego wystukały ten rytm, ten sam, który tak dobrze pamiętałam z dzieciństwa?

Nie? To niemożliwe?, przemknęło mi przez myśl. Przecież to nie może być?

- Scar? ? wyszeptałam, odwracając się.

Któryś z moich towarzyszy trącił mój bok i powiedział coś. Nie słuchałam. To nie było ważne?

Pognałam w stronę uliczki, gdzie zniknął biały kuc, krzycząc jego imię.

Imię Scar?a. Milczącego, spokojnego Scar?a, naszego dawnego gitarzysty.

Który nie żył od kilku lat.

_____________________________________________

Panie GM, może być, czy wylecę jednak?

Link do komentarza

*głęboki wdech*

- Górskie powietrze, leśna woń, alkoholowy smród z gęby futrzaka... Żyć nie umierać!

Luna: Widzimy się w tym budynku niedaleko za 2 godziny, macie trochę czasu dla siebie nim rytuał będzie gotowy.

- No to pa! Idę szukać oscypków... Idziesz Lyra? Jake? Ty nie Moith. Ciebie nie zapraszam.

- Jasne, czemu nie. Chwila relaksu nikogo nie zabiła! Heh...

W czasie gdy Lyra robiła sobie zdjęcie z białym misiem, Chidori znalazł oscypki.

- Życie jest piękne. Mamy widoki, mamy jedzenie, jesteśmy bezpieczni od "ciemności" no i wkrótce świat stanie się lepszym miejscem dzięki pozbyciu się Moitha. A no i ciemności oczywiście. Chcesz coś Jake?

-Nie, dzięki, szwedzki stół jeszcze siedzi.

- Odmawiasz jedzenia? Zaskakujesz mnie... Co będziesz robił, gdy to wszystko się skończy?

- Nic. Będę kontynuować swoją wędrówkę w poszukiwaniu szczęścia.

- Ja odbuduję swój dom, będę żył spokojnie z płatnerstwa i raz do roku będę tu przyjeżdżał na te oscypki. Genialne są. Minęło już 1.5h? Jak ten czas leci przy dobrym jedzeniu. Trzeba powoli iść do Luny.

-Powoli, pomału... Ciekawe co jeśli Moith nie podoła wyzwaniu.

- Jeśli będzie chciał to podoła. Ten wariat jest silny. Gorzej jak nie będzie chciał. Ten kuc jest pozbawiony zasad moralnych, nie wiadomo co może zrobić.

-Tak, ewenement z przyszłości... Podobno życie go tak ukształtowało. Ciekawe, nie?

-Możliwe, że miał ciężkie życie, ale to go raczej nie usprawiedliwia. Zwłaszcza, że spędził też sporo czasu wśród normalnych kucy i powinien się wśród nich uspokoić i zaczął zachowywać normalnie. Boję się... jeśli on zepsuje rytuał czeka nas wszystkich zguba... bo jeśli TS i Luna nas nie uratują to kto?

-Dobra, zobaczymy co się stanie.

- Jesteśmy, rzuciłbym jakiś patetyczny tekst o rozstrzygnięciu losów świata, ale nie jestem bohaterem niskobudżetowego filmu. Wbijamy?

-Jasne.

Link do komentarza

Nawet nie chciałbym jeść z wami tych brudnych oscypków. Mam nadzieję, że się potrujecie i spędzicie całą noc w kiblu!

<Odchodzi od grupy>

Mam dwie godziny czasu dla siebie, co by tu porobić?

<Zauważa bar>

I tak pewnie po dokonaniu rytuału zabiją mnie istoty z innych wymiarów więc c co się mam martwić?

<Wchodzi do baru>

Hej to ty przyleciałeś z księżniczka i tymi dwoma dziwakami?

Tak, jakiś problem?

Nie oczywiście, że nie.

Jak już wiesz jestem tutaj z księżniczka i reprezentuję ją. Dlatego wszyscy pijemy na jej koszt!

Ona o tym wie?

Oczywiście, że tak. Jak już pobalujemy wyślij jej rachunek, ona chętnie zapłaci.

Skoro tak mówisz.

*frajer*

<W barze rozpoczęła się najwspanialsza impreza jaką widziało to malutkie miasto. Były napoje, tańce, śpiewy i zabawy. Niestety Moith miał tylko dwie godziny więc szybko się ulotnił. Zabawa na koszt księżniczki Luny dalej trwa.>

Teraz do Luny i pora ratować świat!

<Wchodzi do komnat>

Czy ty coś piłeś?

Nieeee, ale w barze piją na twój koszt. Pomyślałem, że to dobry pomysł i barman uwierzył jak mu wmówiłem, ze ty za wszystko płacisz. Impreza jakiej świat nie widział.

<W oddali słychać śpiewy z baru>

Kazałabym cię zabić ale jesteś mi potrzebny.

U mad sis? Jak wychodziłem to dewastowali właśnie stoły, pewnie też będziesz musiała za to zapłacić.

Arghhhhh! Zaraz zaczniemy rytuał, a wtedy się ciebie pozbędę

A buziak na pożegnanie będzie?

NIE!

Link do komentarza

Flaming Ink

Pobiegłaś za duchem w zapuszczone uliczki. Biegłaś ignorując wyzwiska i wulgarne uwagi pijaczków. W końcu zmęczona padłaś na ziemie ciężko dysząc. Rozejrzałaś się. Wybiegłaś już ze slumsów i znalazłaś się w jakiejś dzielnicy artystycznej. Wszędzie dookoła znajdowały się galerie, kluby literackie i muzyczne, sklepy. Jednak artystyczna bohema dawno stąd uciekła w panice i miejsce to padło ofiarą wszechobecnych szabrowników. Rozbite witryny, rozwleczone płótna, rozwalone instrumenty, płonące księgarnie - istny obraz upadku niegdysiejszej mekki artystów z całej Equestrii. Ogarnęło cię poczucie bezsilności i zebrało ci się na łzy.

Nagle poczułaś mentalne ukłucia, swoiste przedśmiertne okrzyki które gwałtownie ucichły. Zaraz potem rozległ się przekaz.

Pomóż mi, córko...

JS/Moith/Chidori

Luna wyprosiła Moitha z sali. Po chwili doszli Chidori z Jakiem, a w środku sali usłyszeliście dźwięk teleportacji i przytłumioną rozmowę

-Ale na pewno musisz to zrobić? Nie ma innego sposobu?

-Jakby jakiś był, to postąpiłabym inaczej.- to był głos Luny - Ale niestety mi o takim nie wiadomo. A nie zamierzam patrzeć, jak dorobek mojej siostry obraca się w niwecz.

Zapadła cisza, którą po dłuższej chwili przerwała Luna.

- Pamiętaj, księżniczko Mi Amore Cadenzo! Od tej chwili przejmujesz obowiązki władczyni Equestrii! Wypełniaj je z godnością i mądrością oraz szacunkiem do swoich poddanych! Twoim zadaniem będzie odbudowanie tej krainy! A teraz proszę ciebie żebyś wyszła.

-Ale...

-Proszę... Nie chcę... Nie chcę, byś na to patrzyła.

Po chwili za drzwi wyszła księżniczka Cadenza. Nie zwróciła na was uwagi, tylko szła do przodu, z trudem hamując łzy.

Weszliście w trójkę do środka. Pomieszczenie byłoby całkiem puste gdyby nie wielki pentagram na podłodze i gigantycznych rozmiarów lustro. Oprócz Luny, która trzymała czarno-biały nóż, w środku pentagramu leżał związany źrebak. Gdyby nie miarowe ruchy klatki piersiowej mozna go byłoby wziąć za trupa.

-Ah, już jesteście. Panowie, to jest Caecus, znany także jako Istota Pełnego Światła. Jego linia rodowa jest pozostałością po tym nieszczęsnym eksperymencie z Ciemnością, kiedy próbowano stworzyć świat idealny. W efekcie jego serce jest całkowicie czyste i pozbawione zła, i jako takie jest potrzebne do rytuału. Rozwiążcie go.

Rozplątaliście go z więzów i podnieśliście z ziemi.

-Chidori, trzymaj go- powiedziała Luna i zaczęła mamrotać pod nosem. Nóż nagle rozpadł się i pod nogami Chidoriego znalazła się jego biała część a Jake otrzymał czarną. Księżniczka wręczyła Moithowi tajemniczy pergamin i poczęła mówić.

- Oprócz Caecusa do rytuału potrzebujemy Istoty Mroku. Tą rolę zdecydowałam się wziąć na siebie. Za chwilę wypowiem zaklęcie, które uwolni mrok z mojego serca i stanę się na chwile znów Nightmare Moon. Wy, Chidori i Jake, musicie szybko chwycić za noże i zabić nas oboje. Kiedy tego dokonacie Moith musi spalić pergamin. Jeżeli Cadenza niczego nie popsuła to powinien otworzyć się portal do Kotła.

Odwróciła się, wzięła głęboki oddech i wymamrotała zaklęcie. Spojrzała na was ostatni raz i rzekła

-Panowie, życzę wam powodzenia. Los całego kraju spoczywa na waszych barkach.

W tym momencie spowił ją czarny dym. Sekundy później wyłonił się z niego znajomy kształt...

Quaver/Sheya'trith

Zaczęłyście się pakować. Po chwili weszła Octavia i zdecydowałyście się jechać. Przed domem już stała karoca, więc rzuciłyście na dach bagaże a Octavia z Quaver załadowały się do kabiny, zaś Sheya'trith chwyciła lejce i zaczęła powozić.

Jechałyście przez Trottingham. Na ulicach walała się masa śmieci, szabrownicy rabowali kolejne sklepy, uchodźcy utykali namioty i budy gdziekolwiek się dało a na rogach wystawali kaznodzieje rozdający darmowe jedzenie. Już zbliżaliście się do bram miasta gdy nagle usłyszałyście głos.

-A dokąd to moje panie?

Na baszcie stał jeden z zakapturzonych alicornów. Odsłonił i waszym oczom ukazał się ten sam kuc, który wcześniej w innym wymiarze zaatakował Sheya'trith

-Kim jesteś?!- wrzasnęła Diablica

-Imiona nie mają znaczenia. Mówcie mi numer 8- odrzekł tamten i począł rozglądać się dookoła.

-Ciężko jest kogoś zmanipulować. Większość istot na próbę narzucenia im swojej woli reaguje z agresją. Bronią się. Ale wystarczy im wmówić, że to konieczne, użyć gładkich słówek i obiecać nagrodę... To inna para kaloszy- zaśmiał się numer 8 i zagwizdał.

W tym momencie wszyscy, którzy słuchali kaznodziei, wszyscy jedzący na ulicach darmowy chleb podnieśli się i z obłędem w oczach zaczęli sunąć w kierunku karocy po drodze tratowali co popadnie i atakując postronnych.

-ZABAWIMY SIĘ, CZYŻ NIE, DIABLICO!!! -wrzeszczał numer 8 i zanosił się śmiechem

Link do komentarza

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...